59,90 zł
Janusz Majewski i Zofia Nasierowska, Jeremi Przybora i Alicja Wirth, Eryk Lipiński i Hanna Gosławska, Stefan i Franciszka Themersonowie, Gabriel i Hanna Rechowiczowie
Jak to jest, gdy dwie jednostki twórcze decydują się na wspólne życie? Czy mogą liczyć na wsparcie czy raczej rywalizację? I czy w patriarchalnej rzeczywistości PRL-u, w której przyszło żyć większości z nich, możliwe było prawdziwe partnerstwo? Czy w przypadku związku artystów pierwsze miejsce zajmuje miłość czy może jednak sztuka, nieznosząca kompromisów?
Autorka z niezwykłą finezją układa kolejne kadry z życia artystycznej elity, tworzącpodwójne portrety par, które kształtowały naszą wrażliwość wizualną, filmową, literacką, muzyczną, czy w końcu sprawiały, że szary PRL był trochę bardziej baśniowy i kolorowy. Szkicuje przy tym odrębne sylwetki silnych kobiet, których niebywały talent i oryginalność pozwoliły na niezależność, a także wolność w tworzeniu w dziedzinach wówczas zdominowanych przez mężczyzn. Na kartach książki pojawią się nieprzecięte osobowości, w często nieznanejnam wcześniej odsłonie. Wśród nich:
Klasyk polskiego kina i najbardziej pożądana portrecistka PRL-u, dzięki której ikony polskiej kultury, tj.Beata Tyszkiewicz, Agnieszka Osiecka zyskały ponadczasowe piękno.
Współautor Kabaretu Starszych Panów, mistrz języka i absurdalnego humoru, wcielenie cnót poprzedniej epoki, prywatnie – jak sam mówił – mężczyzna dzieckiem podszyty. Ona uznana scenografka telewizyjna i teatralna, słynąca z urody i klasy.
Najbardziej znany karykaturzysta PRL, bon vivat, współtwórca Polskiej Szkoły Plakatu oraz uwielbiana rysowniczka satyrycznych scenek rodzajowych m.in. ze „Szpilek”.
Twórcy awangardy filmowej w Polsce, niezależni wydawcy książek, artyści absolutni. On - pisarz z nieodłączną fajką w zębach, deklarujący, że jest raczej czasownikiem niż rzeczownikiem, ona – genialna ilustratorka, bezkompromisowa wobec siebie i innych.
Artyści plastycy, przedstawiciele bohemy, twórcy mozaik i wielkoformatowych dekoracji architektonicznych. Ich dom stał się żywą galerią i scenografią dla twórczego życia.
To wybrańcy sztuki, którzy postanowili czerpać z niej siłę we dwoje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 317
Układ graficzny i projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN®
Redaktor prowadzący: Barbara Czechowska
Redaktor merytoryczny: Jan Jaroszuk
Korekta: Renata Kuk, Maria Dobosiewicz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Zdjęcia ze zbiorów: Janusza Majewskiego, Zuzanny Lipińskiej, Agaty Wirth, Konstantego Przybory, Hanny Rechowicz, Franciszki i Stefana Themersonów, „Przekroju”, Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki, Narodowego Archiwum Cyfrowego, agencji fotograficznych: REPORTER, FORUM, PAP, EAST NEWS, FOTONOVA.
Autorzy zdjęć: Zofia Nasierowska, Czesław Czapliński, Marek Holzman, Jerzy Piasecki, Anna Zagrodzka, Zenon Żyburtowicz, Wojciech Plewiński, Witold Rozmysłowicz, Damazy Kwiatkowski, Wiesław M. Zieliński, Zygmunt Januszewski, Mirosław Stankiewicz, Zbyszko Siemaszko.
Zdjęcie na okładce: Eryk Lipiński i Hanna Gosławska © Archiwum Zuzanny Lipińskiej
© for the text by Julia Pańków i Lidia Pańków
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023
ISBN 978-83-287-1469-4
Sport i Turystyka – MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
Dwojgu twórcom jest trudno żyć ze sobą – mówiła Hanna Gosławska-Lipińska, znana jako Ha-Ga, jedna z najważniejszych powojennych rysowniczek, prywatnie pierwsza żona karykaturzysty Eryka Lipińskiego. Czy miała rację? Jak to jest, gdy dwie twórcze jednostki decydują się na wspólne życie? Jakie czyhają na nie pułapki? Mogą liczyć na wsparcie czy rywalizację? I czy w patriarchalnej rzeczywistości PRL-u możliwe było prawdziwe partnerstwo, w którym od kobiety nie oczekiwano, że będzie schodzić na bok lub umniejszać swoje zasługi?
Część opisanych w książce bohaterów wkraczała w dorosłość w latach 30. poprzedniego wieku, inni dopiero w latach 50., w zmienionej rzeczywistości politycznej. Łączy ich wpływ na kulturę polską, przede wszystkim epoki PRL, ale także zakorzenienie w barwnej, wielokulturowej i trudnej rzeczywistości międzywojnia. Łączy je również decyzja, by żyć po swojemu i aktywnie uczestniczyć w kulturze, choć każde miało własną jej definicję.
Bez filmów Janusza Majewskiego, fotografii Zofii Nasierowskiej, piosenek Jeremiego Przybory, mozaik Rechowiczów, karykatur Eryka Lipińskiego, satyrycznych rysunków Ha-Gi i awangardowej twórczości Themersonów – nie tylko kultura okresu PRL-u wyglądałaby zupełnie inaczej, ale i my bylibyśmy innym społeczeństwem. To twórcy, którzy kształtowali naszą wrażliwość wizualną, filmową, literacką czy muzyczną, nawet jeśli, jak Themersonowie, pozostawali poza granicami kraju, we własnym dwuosobowym uniwersum.
Opisane tu pary raczej nie zdradzą nam sekretu wspólnego życia, prędzej sekret życia twórczego ramię w ramię, w jego niezliczonych przejawach i wyzwaniach.
Ta książka nie powstałaby, gdyby nie pomoc wielu osób, które podzieliły się z autorkami swoją wiedzą i wspomnieniami. Szczególne podziękowania należą się: Klarze Kopcińskiej, Zuzannie Lipińskiej, Tomkowi Lipińskiemu, Janinie Nasierowskiej, Annie Klarze Majewskiej, Januszowi Majewskiemu, Konstantemu Przyborze, Jasi Reichardt, Hannie Rechowicz, Małgorzacie Sady, Magdzie Umer, Agacie Wirth, Magdalenie Zarachowicz.
Kadry szczęśliwego życia
Klasyk polskiego kina i najbardziej pożądana portrecistka PRL. Dwie potęgi twórcze, dwie indywidualności, dwa światy. Ich ścieżki zawodowe wiodły równolegle, od czasu do czasu przenikając się lub zlewając. Zofia Nasierowska i Janusz Majewski przeżyli wspólnie pięćdziesiąt lat.
Styl niewielu fotografów rozpoznaje się natychmiast. Zofia Nasierowska należała do nich. Zagadkę jej portretów usiłowało rozgryźć pół Polski, a do jej atelier ustawiały się kolejki kobiet. Tych znanych, bo czyniła z nich bóstwa, i tych nieznanych, bo na jej zdjęciach wyglądały jak gwiazdy. O jej fenomenie krążyły dowcipy i powstawały piosenki, a Melchior Wańkowicz nazwał ją „fotografką boską”. Dziś galeria portretów jej autorstwa ma wartość historyczną, to świadectwo epoki i środowiska. Ikony polskiej kultury, takie jak Lucyna Winnicka, Beata Tyszkiewicz czy Agnieszka Osiecka, na jej portretach zyskiwały nieskazitelne, ponadczasowe piękno. Nie ma w nim miejsca na wady, nie ma też na kicz. Ale choć Nasierowska zyskała sławę jako portrecistka, w jej portfolio są także fotografie reporterskie, dokumentalne, reklamowe. Gdy zakończyła karierę fotograficzną, z powodzeniem pisała książki kulinarne, została też autorką scenariusza.
Janusz Majewski to jeden z mistrzów polskiego kina. Pracuje do dziś. Twórca kilkudziesięciu filmów kinowych, telewizyjnych, seriali i spektakli Teatru Telewizji. A przy tym scenarzysta, pisarz, smakosz, esteta z dyplomem architekta. Przez krytyków uznany za kosmopolitę polskiego kina, na świecie traktowany jest jako jego wizytówka. Zaklęte rewiry dziś uważa się za jedno z największych osiągnięć powojennego polskiego kina. Tekstami z komedii C.K. Dezerterzy porozumiewało się całe pokolenie, komentował ją nawet Wojciech Jaruzelski. Filmy takie jak: Sublokator, Sprawa Gorgonowej, Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny czy seriale Królowa Bona i Siedlisko oglądali wszyscy spragnieni dobrze opowiedzianych historii.
Co połączyło obydwoje artystów? „To była para obdarzona przez naturę urodą i ciągnąca ze wszystkich sił do sukcesu” – pisał ich przyjaciel, wybitny operator Kurt Weber[1]. Gdy w latach sześćdziesiątych pojawiali się na skuterze Lambretta na ulicach Łodzi i Warszawy, odwracały się za nimi wszystkie głowy. On o urodzie amanta filmowego, w ciemnych okularach i świetnie skrojonych marynarkach. Ona – drobna blondynka z zadartym noskiem i w dwóch kucykach, którą wciąż brano za gimnazjalistkę. Zdolni, piękni, lubiani. I konsekwentnie podążający za swoim powołaniem.
DZIECIŃSTWO W CIEMNI
Oboje już w dzieciństwie wiedzieli, kim zostaną. Zofia niemal od urodzenia miała kontakt z fotografią. Jej ojciec, Eugeniusz Nasierowski, był fotografem i przedsiębiorcą. Matka Eugenia pochodziła z zamożnej rodziny mieszkającej w podwarszawskich Łomiankach i tam właśnie 24 kwietnia 1938 roku przyszła na świat Zofia. Pierwsza córka, wyczekana i ukochana. U dziadków spędziła pierwsze miesiące życia, a ojciec dzielił czas między pracę w Warszawie i rodzinę. Latem 1939 roku Eugeniusz Nasierowski postanowił kupić dom na Starych Bielanach. We wrześniu na budynek spadła jedna z pierwszych niemieckich bomb i rodzinie długo jeszcze nie było dane w nim zamieszkać. Okupację Zosia spędziła wraz z mamą we względnym spokoju, nie tracąc nikogo z najbliższego otoczenia. Jednak dopiero w 1948 Nasierowskim udało się wprowadzić do bielańskiego domu. W tym samym roku urodziła się siostra Zofii, Janina.
Wkrótce po zakończeniu wojny Eugeniusz Nasierowski wraz z bratem Stefanem otworzył w Alejach Jerozolimskich zakład fotograficzny połączony ze sklepem. Był prawdziwym pasjonatem fotografii i autorytetem w tej dziedzinie, cenionym w całym środowisku. Swoim zamiłowaniem i wiedzą dzielił się z córką od jej najwcześniejszych lat. Pierwszy aparat, małego bakelitowego kodaka, Zofia dostała na ósme urodziny. Najpierw portretowała rodziców, koty, psy i kanarki. Ojciec zapoznawał ją ze sztuką fotografowania, pokazując reprodukcje dzieł mistrzów: „Zabierał mnie do muzeum, fotografował jakiś obraz i musiałam potem zrobić jego fotograficzną kopię – odtworzyć kompozycje, światło, nastrój. Był maniakiem nauczania”[2] – wspominała.
Całe dzieciństwo Zosi było terminowaniem u taty. Z każdej wycieczki, z każdego spaceru po odbudowywanym wówczas Starym Mieście musiała przynieść dokumentację. Każde zdjęcie ojciec analizował bez taryfy ulgowej. Uczył ją także przez zabawę: „Miał taką pasję, że mógłby krzesło nauczyć fotografować. Przy tym robił to szalenie chytrze: wrzucał białą kartkę do chemikaliów i moim oczom ukazywały się twarze, krajobrazy, przedmioty… Zjawiskowe, metafizyczne wręcz przeżycie. Nie musiałam chodzić do teatru lalek, spektakl odgrywał się w ciemni, gdzie tata pokazywał mi różne sztuczki. Kładł na papierze fotograficznym nożyczki, chwilę naświetlał, potem papier przekładał do wywoływacza i na czarnym tle ukazywał się biały zarys nożyczek”[3] – wspominała fotografka. Tak naprawdę Eugeniusz Nasierowski nie musiał uciekać się do podstępu, by zarazić córkę swoją pasją. Życie całej rodziny było przesiąknięte fotografią, a Zofia, podobnie jak później jej siostra, chłonęła ten świat w sposób naturalny. Przyjaciele Eugeniusza żartowali, że dziewczynki „urodziły się w kuwecie”.
Matka wymagała, by Zofia brała udział w zajęciach domowych, uczyła się gotowania, prania, dbania o odzież. Ojciec się temu sprzeciwiał i od jej najwcześniejszego dzieciństwa robił wszystko, by została jego spadkobierczynią.
– Zosia była oczkiem w głowie taty, ja mamy – mówi siostra Janina Nasierowska. – Ale obie od dzieciństwa pomagałyśmy tacie w pracowni. Ojciec się praktycznie nie rozstawał z aparatem, był fanatykiem swojego zawodu. Jak rano spadł śnieg, to biegł i natychmiast fotografował pejzaż. Później miał do nas trochę żal, że nie fotografujemy przyrody, tylko ludzi, i najczęściej w studiu. Ale też w tamtych czasach aparat się nosiło na szyi i ważył kilka kilogramów, był to więc wysiłek.
Zosia miała trzynaście lat, gdy po raz pierwszy zastąpiła ojca w pracy: „Tata zapadł wówczas na chorobę Buergera, czasami źle się czuł, a ja go zastępowałam. Zawsze byłam chuda, drobna i wyglądałam na jeszcze młodszą niż w rzeczywistości. Kiedy więc taka mała istotka witała klienta, ten pytał protekcjonalnie: »Możesz poprosić tatusia lub mamusię?«. »Mamy nie ma, a tata leży chory, ja panu zrobię zdjęcie« – odpowiadałam wyjątkowo grzecznie, ponieważ ojciec nauczył mnie, że jedną z podstawowych cech fotografa jest umiejętność postępowania z ludźmi. Był ze mną tylko taki kłopot, że klient, który zamówił do dowodu osobistego jedną pozę, dostawał całą serię ujęć, ponieważ fotografując go, natychmiast zapominałam o całym świecie i jak w transie pstrykałam ujęcia. »Boże – narzekał ojciec – przecież przez ciebie zbankrutuję!«”[4] Nie zbankrutował. Klientom zdjęcia się podobały i płacili za dodatkowe ujęcia, a nastoletnia fotografka zarabiała swoje pierwsze pieniądze. Rok później, w wieku czternastu lat, została przyjęta do Związku Polskich Artystów Fotografików jako najmłodsza w całej historii związku. Jej podanie zostało zaakceptowane na podstawie nadesłanych prac – nie wymagano podawania daty urodzenia. Dopiero gdy wyszło na jaw, że jest jeszcze dzieckiem, wprowadzono stosowne zapisy, ale członkostwa jej nie odebrano.
LWOWSKIE DZIECIŃSTWO
Janusz Majewski miał siedem lat, gdy postanowił zostać reżyserem. Decyzję podjął po obejrzeniu Królewny Śnieżki w lwowskim kinie Chimera. Niedzielne wyprawy na poranki filmowe należały do rodzinnych rytuałów, które reżyser zapamiętał z dzieciństwa. Urodzony w 1931 roku we Lwowie artysta zdążył zaznać spokojnego życia w przedwojennym mieście, które wspominał jako kosmopolityczne, wielokulturowe i fascynujące. Jego ojciec był urzędnikiem państwowym, matka nauczycielką. Rodzicom wiodło się dobrze, mimo że oboje nie mieli wsparcia we własnych rodzinach i wszystko zawdzięczali sobie: „Mój Ojciec był sierotą z małego miasteczka Sieniawa, sam przebijał się przez życie, aż uzyskał cenzus urzędnika państwowego i zaczął się piąć po szczeblach szarej kariery. Matka też była swego rodzaju sierotą, zostawioną przez rodziców u ciotki, kiedy emigrowali do Ameryki przed pierwszą wojną, bo chorej na dyfteryt dziewczynki nie chciano wpuścić na pokład transatlantyku. Kiedy skończyła pod koniec lat dwudziestych seminarium nauczycielskie, poznała Ojca i zaczęli wspólne życie z pustymi rękami. Mimo to w tych sanacyjnych czasach kapitalistycznego ucisku, jak wmawiano mi w czasach realnego socjalizmu, w ciągu niecałych dziesięciu lat, z nauczycielskiej i urzędniczej pensji zdążyli stworzyć mnie i mojej siostrze świat zasobny, bezpieczny i wręcz komfortowy, w dużym, nowoczesnym mieszkaniu, w pięknym, nowym domu, w dobrej dzielnicy miasta”[5].
Po latach reżyser wciąż potrafił przywołać wspomnienie eleganckich rodziców szykujących się do wieczornego wyjścia. A także moment ich powrotu, gdy biegł do matki, „[…] aby z wielką czułością się przywitać i z wielką przebiegłością przeszukać jej nastroszoną od wilgoci, pachnącą śniegiem i perfumami mufkę, czy są w niej dla mnie moje ulubione grylażowe czekoladki od Zalewskiego”[6]. Wielki świat, tajemniczy i niedostępny, fascynował go już wówczas, a szczególnym szacunkiem darzył boyów hotelowych i pikolaków, którzy mieli do niego dostęp. Te wspomnienia będą powracać w jego najgłośniejszych filmach.
Świat dorosłych fascynował także mroczną stroną. Tę poznawał dzięki opowieści służącej, Ukrainki o imieniu Wikta. Były to mrożące krew w żyłach historie, streszczenia brukowych powieści z pisma „Wiek Nowy”, pełne tajemnicy i zbrodni. Opowiadane po wielokroć, za każdym razem dostarczały dreszczyku. Po latach, gdy był już uznanym reżyserem, wciąż te emocje pamiętał: „[…] uświadomiłem sobie kiedyś, że to ona była moją pierwszą nauczycielką narracji, ona pierwsza uczyła mnie, jak stopniować napięcie, jak zawieszać rozwiązanie, aby podnosić temperaturę punktu kulminacyjnego. Nie wiem, ile było w tym zasługi brukowych lektur Wikty, a ile jej talentu, umiejętności opowiadania, w każdym razie do dziś pamiętam nastrój, jaki stwarzała, dodając coraz to nowe szczegóły do historii, które znałem na pamięć, ale których mogłem słuchać bez końca”[7].
WOJENNA EDUKACJA
Wybuch wojny sprawił, że nie dane było Januszowi zwyczajne życie szkolne, za to umożliwił niekontrolowaną przez dorosłych chaotyczną edukację własną, głównie literacką: „Czym dalsza perspektywa moich wspomnień, tym wyraźniej widzę, że większość moich filmów ma korzenie w dzieciństwie, w latach wojny spędzonych we Lwowie, w jedynej w swoim rodzaju atmosferze zawieszenia pomiędzy nudą a grozą codzienności okupacyjnej, kiedy uwięziony dla bezpieczeństwa w domu czytałem przedwcześnie, co popadło i co znalazłem w bibliotece domowej”. Dzięki oczytaniu matki miał dostęp do klasyki francuskiej i rosyjskiej wcześniej niż do kanonu polskiej literatury, więc „Sienkiewicz po Tołstoju czy Prus po Balzaku już mi bardzo nie smakowali. Ale miałem dostęp i do pośledniejszej literatury: pod poduszką w »nyży« służącej znajdowałem jakiegoś Marczyńskiego czy powieścidło słynnej Courhts-Mahlerowej, »niekoronowanej królowej kiczu«, albo skrzętnie wycinaną opowieść w odcinkach, jeszcze nędzniejszą lekturę”[8].
Szperając na strychu, chłopiec znalazł między innymi oprawione w marmurkowy karton roczniki tygodnika „Tajny Detektyw”, a w nim relacje z najgłośniejszej rozprawy sądowej – procesu Rity Gorgonowej. Z wypiekami na twarzy wczytywał się w relacje z wydarzeń, które rozgrywały się w pobliskiej miejscowości letniskowej. Z tych zakazanych lektur wykiełkuje po latach jeden z jego najwybitniejszych filmów, Sprawa Gorgonowej.
Lata okupacji nie przerwały pasji filmowej przyszłego reżysera. Mimo rodzicielskiego i patriotycznego zakazu wdzierał się wraz z kolegami do kina Roxy, w którym mama kolegi pracowała jako bileterka. Udało mu się wtedy obejrzeć propagandową Olimpiadę Leni Riefenstahl i pikantny film dla dorosłych Za kratami haremu. Wspólnie z kuzynem skonstruowali prymitywny epidiaskop, za pomocą którego usiłowali wyświetlać bajki dla zaprzyjaźnionych dzieci. Mimo oglądanego niekiedy dosłownie przez okna mieszkania koszmaru okupacji był to dla chłopca okres spokoju. Do czasu. W kwietniu 1944 roku jego ojciec, który działał w konspiracji, został ostrzeżony, że podziemna komórka została zdekonspirowana i on wraz z rodziną musi uciekać. Mieli pół godziny na przygotowanie ucieczki, mogli zabrać tylko po jednej walizce: „Każdy zabierał to, co było dla niego najważniejsze. Ja wziąłem epidiaskop i domowe kino, ale na wsi nie było prądu. Matka wrzuciła do walizki moździerz. Dlaczego moździerz? Nie mam pojęcia. Bo oczywiście w takich chwilach powinno się liczyć ocalenie pamięci – dokumentów, zdjęć, tego, co składa się na rodzinną tradycję”[9]. Rodzina Majewskich znalazła schronienie w podkarpackiej wsi Pantalowice, w której wuj matki był proboszczem. Tam doczekali wkroczenia Armii Czerwonej, a gdy front się oddalił, przenieśli się do Przeworska, a później do Krakowa. Lwów zostawili za sobą na zawsze.
SYGNAŁ Z LEPSZEGO ŚWIATA
Po wielu miesiącach spędzonych w ciężkich warunkach życie w Krakowie okazało się wytchnieniem: „Był wspaniały pod tym względem, że już normalnie, prężnie funkcjonował: ruszył handel, komunikacja miejska, szkoły. Po wojennej tułaczce to rzeczywiście zrobiło na mnie wrażenie. Ale jednocześnie Kraków był tak inny od tego, czego oczekiwałem, tak zamknięty w swoich ciasnych, mieszczańskich ramach, tak… prowincjonalny. Chciałem z powrotem do mojego kresowego Lwowa – otwartego, pełnego wielkomiejskiego rozmachu i jednak bardzo europejskiego”[10].
Mimo tęsknoty za rodzinnym miastem czternastoletni Janusz odnalazł się w nowym środowisku. Zaczął naukę w Gimnazjum im. Króla Jana III Sobieskiego, uważanym za jedno z najlepszych w mieście. Dość szybko udało mu się znaleźć w Krakowie przejawy otwartości i europejskości. Przede wszystkim poprzez kulturę. Zanim nadeszły lata stalinizmu, z Zachodu docierały pisma, filmy, muzyka. Była to era swingu, w kinach grano film Serenada w Dolinie Słońca z udziałem zespołu Glenna Millera. Janusz obejrzał Serenadę… jedenaście razy: „Reagowaliśmy na jazz żywiołowo, był dla nas sygnałem z lepszego świata, świata, który wydawał się możliwy do naśladowania, do przeniesienia go tu, gdzie mimo straszliwych spustoszeń dokonanych przez wojnę potrzeba optymizmu, radości z życia była ogromna”[11]. Należał do organizacji YMCA, latem jeździł na organizowany przez nią obóz, a w ciągu roku chodził na trening koszykówki, korzystał z basenu i kursu angielskiego, a także bywał na koncertach jazzowych i wieczorkach tanecznych. Starał się stronić od polityki, ale w klasie maturalnej pod wpływem nacisków wstąpił z kolegami do Związku Młodzieży Demokratycznej, który następnie połączono ze Związkiem Młodzieży Polskiej. Przynależność ta nie przeszkadzała im w prowadzeniu stylu życia, który nie licował z wartościami młodzieży socjalistycznej. Wtedy nazywano takich chłopaków dżolerami albo bikiniarzami – od modnych krawatów w hawajskie wzory. Dzięki rodzinie w Stanach i licznym staraniom Janusz miał nie tylko taki krawat, ale też wszystkie inne niezbędne akcesoria: „Ważne były takie rzeczy jak: szerokość nogawek spodni, krój klap marynarek, kąt rozwarcia kołnierzyka koszuli, wielkość i rodzaj węzła krawata – wspominał. – Ze wstydem myślę teraz, że te bzdury musiały przecież kosztować rodziców wiele wyrzeczeń. Ojciec na posadzie dyrektora w technikum nie mógł otrzymywać wielkiej pensji, matka miała skromną nauczycielską emeryturę, a była jeszcze przecież dorastająca siostra”[12].
Wcześnie Majewski doświadczył artystycznego wtajemniczenia. Za takie uznał spektakle słynnego kabaretu „Siedem Kotów”. Kabaret, założony przez Mariana Eilego, prezentował teksty Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, a występowała w nim Irena Kwiatkowska. Stał się legendą, mimo że udało mu się przetrwać zaledwie jeden sezon. „Miałem szesnaście, może siedemnaście lat i nie mogłem wiedzieć, że oto dostępuję wtajemniczenia, że pokazują mi miary, wzorce, do których będę musiał odtąd wszystko przymierzać przez całe swoje zawodowe życie, że to jest tak, jakby geodecie na początek nauki zaaplikowano wizytę w Sèvres”[13].
CHŁOPCY Z VOGUE’A
„Sala nabita ponad pojemność, szara od byle jak odzianej młodzieży. Czekamy. Nagle w drzwiach pojawiają się dwaj, jakby wyszli prosto z kart magazynu »Vogue«. Jasne letnie amerykańskie garnitury, miękkie kapelusze z szerokim rondem. Sala patrzy w osłupieniu – przyszli pokazać nam, jak będziemy się prezentować po studiach? Hipek (Sławomir Mrożek) mówi cicho: – Ci panowie pomylili dekorację, ich film grają w kinie Apollo (wtedy szedł tam film Gilda z Ritą Hayworth, Hipek był na nim dziesięć razy).
Zgromadzeni myślą, że ci dwaj poprowadzą zebranie, ale nie, oni też kandydują. To Janusz Majewski i Bohdan Paczowski, jeszcze nie wiemy, że czeka nas z nimi długi, bujny fragment życiorysów”[14] – tak pierwszy kontakt z przyjacielem podczas egzaminów na Politechnikę Krakowską wspominał Stefan Szlachtycz, później reżyser filmowy i teatralny.
Architektura nie była dla Majewskiego wyborem z miłości. Marzył o reżyserii, ale praktycznie myślący rodzice wybili mu z głowy szkołę filmową. Obiecał im, że pójdzie do Filmówki dopiero, gdy zdobędzie solidniejszy zawód. Lata studenckie Janusz spędza w doborowym gronie, przyjaźni się na przykład ze Sławomirem Mrożkiem, i choć ten ostatni nie zagrzał długo miejsca na architekturze, przyjaźń pozostała. Tak jak przedtem programowo unika polityki, ale umiłowanie jazzu i ubrań z Zachodu jest politycznym manifestem. „Stanowimy przykładową grupę odpowiadającą epitetowi »Amerykański styl«, co było ciężką obelgą ideową. Bo też prezentujemy się rzeczywiście jak zdemobilizowani »marines«. Kiedy później partyjni koledzy poddają nas leninowskiej krytyce za noszenie amerykańskich ciuchów, pytamy ich: – To dlaczego sami nie nosicie radzieckich?”[15].
Majewski nadal fascynuje się jazzem, ale też staje się bywalcem filharmonii. „W przerwach muzykowania toczyło się w foyer życie z przymiotnikiem: światowe. Zawsze do niego w gotowości, Janusz miał na sobie eleganckie garnitury (dostawał paczki od krewnych z Ameryki), co było nieodzownym wyposażeniem do adoracji »Panny, madonny, legendy tych lat«, niedostępnej Basi Hoff”[16] – wspominał Szlachtycz.
W tych studenckich latach Majewski poznaje elitę artystyczną Krakowa: oprócz Barbary Hoff zaprzyjaźnia się ze starszymi od siebie redaktorami „Przekroju”, Marianem Eilem i Janiną Ipohorską. Łączy ich miłość do jazzu: „Zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego taki szczeniak jak ja wtedy został dopuszczony do takiego wtajemniczenia, że w mieszkaniu Eilego, a może Janiny Ipohorskiej, jego partnerki redakcyjnej i życiowej, słuchałem z nimi przemyconych z Zachodu nowych płyt z jazzem”[17].
Ale ten szykowny młody człowiek, bywalec modnych miejsc, ma też drugie oblicze: pilnego studenta, który nie lekceważy żadnego przedmiotu. Dotrzymuje obietnicy złożonej rodzicom: świetnie zdaje wszystkie egzaminy. Po latach stwierdzi, że bez terminu na architekturze nie byłby tak sprawnym filmowcem, że nauczył się tam logiki tworzenia budowli, nie tylko tych istniejących fizycznie. Przedwojenni profesorowie cieszyli się szacunkiem studentów. Wykładał Wiktor Zin, rysunku uczyli Krystyna Wróblewska (matka Andrzeja) i malarz Tadeusz Brzozowski. Na dyplom Majewski wybrał katedrę budownictwa przemysłowego, bo była względnie wolna od doktryny socrealizmu. Temat pracy dyplomowej był zaś sprytnym krokiem w stronę kina: projekt wytwórni filmowej. Tak specyficzny temat wymagał merytorycznego wsparcia specjalisty z branży. Konsultantem Majewskiego został wykładowca Filmówki Stanisław Wohl. Ta znajomość niewątpliwie pomogła młodemu kandydatowi dostać się na mocno oblegany wydział operatorski (z którego później przeniósł się na reżyserię). Równie ważnym czynnikiem okazał się jednak płaszcz, w którym pojawił się na egzaminie. Uszyty przez zdolnego krakowskiego krawca, wzorowany na amerykańskim wojskowym trenczu, nie umknął uwadze innego wykładowcy, Antoniego Bohdziewicza: „Niech pan się przyzna: po to pan robił tę wytwórnię na dyplom, żeby się wkręcić w łaski Wohla, prawda? Ale dobrze pan to wykombinował, Wohl przekonał nas wszystkich, dlatego jest pan na liście. Natomiast ja nareszcie mogę swobodnie zapytać o coś, o co przedtem mi nie wypadało: kto panu szył ten płaszcz, bo to nie jest oryginał, prawda?”[18].
ZOSIA: TECHNIKUM
Podczas gdy w Krakowie Janusz szpanował w modnych marynarkach, młodsza o siedem lat Zofia uczyła się w warszawskim Technikum Fotograficznym. Do południa przedmioty ogólne, po południu przedmioty zawodowe, dojazdy tramwajem w obie strony – szkoła dawała w kość. W dodatku na początku Zosia nie mogła się w niej odnaleźć. Była jedną z nielicznych dziewczynek w klasie, ze względu na drobną posturę i dziecinny wygląd nazywano ją „Nasionko”. Pochodziła z zamożnego domu, co w tamtych czasach wyróżniało ją na tle klasy. Sława ojca sprawiała, że długo podejrzewano ją, że tylko podpisuje jego zdjęcia. To się zmieniło, gdy zaczęła fotografować w towarzystwie kolegów i profesorów – wtedy musieli przyznać, że naprawdę robi to sama. Już w szkole Zosia stała się portrecistką. Miała wówczas wiele kompleksów na tle wyglądu, przede wszystkim odstających uszu. Ale to właśnie dzięki nim zakiełkowała w niej idea odkrywania piękna – w sobie i innych. Zaczęła zapełniać zeszyty portretami koleżanek i fotografować je. Szczególnie chętnie portretowała te, które się uważały za nieatrakcyjne. „Przecież one są śliczne! Tylko nie znają samych siebie!”[19] – mówiła z zachwytem.
To wtedy, w latach licealnych, powstały pierwsze portrety kobiet, a ich młoda autorka ciężko pracowała, by udowodnić, że nie jest jedynie córką znanego fotografa. Kłopot w tym, że dla ojca była oczkiem w głowie – nie tylko traktował ją jako swoją następczynię, ale też wtrącał się w jej życiowe wybory: „Był bardzo o nią zazdrosny. Do tego stopnia, że kiedy ktoś do niej dzwonił, a ojcu jego głos się nie spodobał, odpowiadał, że jej nie ma w domu. Po prostu strażnik życia Zosi”[20] – wspominała jej siostra Janina. Ojciec nie przyjmował do wiadomości faktu, że Zosia nie jest już małą dziewczynką. Gdy dowiedział się, że chce zdawać na wydział operatorski łódzkiej Filmówki, kategorycznie się temu sprzeciwił. Nie chciał, by Zosia studiowała w innym mieście, poza tym uważał, że wśród studentów Filmówki panuje zbyt duża swoboda obyczajowa. Młoda fotografka była jednak na tyle zdeterminowana, że z błogosławieństwem matki złożyła papiery na operatorstwo. Została przyjęta. Kiedy ojciec się dowiedział, był wściekły. Udobruchał się, gdy dotarło do niego, jak ogromną pokonała konkurencję: trzydziestu kandydatów na jedno miejsce. Była jedyną dziewczyną na roku, wreszcie wyrwała się z rodzinnego domu, świat należał do niej.
Gdy Zofia Nasierowska podejmowała studia operatorskie, była już doświadczoną fotografką, członkinią ZPAF. Właściwie trudno było jej znaleźć miejsce, gdzie mogłaby się dowiedzieć wiele nowego o fotografii, dlatego wybrała pokrewną dziedzinę. Czy serio myślała o wykonywaniu tego zawodu? Trudno powiedzieć – kobiety za kamerą zdarzały się wtedy niezmiernie rzadko, przede wszystkim z powodu ciężkiego sprzętu. Na studiach Nasierowska współpracowała z Agnieszką Osiecką, wówczas studentką reżyserii. Żartowały, że łączy je to, że jedna nie chciała zostać operatorką, a druga reżyserką. Obie miały już pewien dorobek we własnych dziedzinach twórczości i czuły, że lepiej odnajdują się w kameralnych warunkach niż wśród wieloosobowej ekipy filmowej. Zofia raczej nie miała rozterek co do wyboru zawodu, bo już w trakcie studiów stała się „tą Nasierowską”. Dla zarobku robiła zdjęcia na ślubach i komuniach, dla pasji – portretowała piękne koleżanki z wydziału aktorskiego, między innymi Barbarę Kwiatkowską-Lass, pierwszą żonę Romana Polańskiego. Została też fotosistką na planie Pociągu Jerzego Kawalerowicza, filmu, w którym Janusz Majewski zagrał epizod. Fotosy z Lucyną Winnicką, gwiazdą Pociągu, bardzo spodobały się reżyserowi i aktorce. Nieco mniej operatorowi, który miał pretensję do Nasierowskiej, że stawia mu zbyt wysoko poprzeczkę. Ten zarzut będzie w jej karierze pojawiać się wielokrotnie, zmieniając się z biegiem lat w krążące anegdotki. Lucyna Winnicka była też pierwszą okładkową modelką Nasierowskiej. Jej zdjęcie na okładce pisma „Ekran” z 1958 roku wyznaczyło narodziny nowej epoki. Lucyna Winnicka wspomina, że po raz pierwszy w życiu wyglądała na fotografii tak, jak każda kobieta lubi wyglądać – olśniewająco, promiennie, młodzieńczo. Były to czasy, w których dominowała jeszcze przedwojenna maniera portretowania gwiazd – na poważnie, tajemniczo lub smutno, co w połączeniu z marną jakością druku w gazetach wychodziło zazwyczaj tylko smutno. Bardzo szybko inne aktorki i gwiazdy estrady zapragnęły mieć portrety od Nasierowskiej. O współpracę z nią zaczęły zabiegać także coraz liczniejsze tytuły: tygodniki „Ekran”, „Przekrój”, „Kobieta i Życie” czy „Zwierciadło”, a także miesięcznik „Kino”.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Zofia Nasierowska i Janusz Majewski
[1] Kurt Weber, Dokumenty podróży, Gdynia 2014, s. 172.
[2] Rozmowa Zofii Nasierowskiej z Hanną Marią Gizą, cykl „W obiektywie”, Polskie Radio Dwójka, 26 października 2004.
[3] Fotobiografia, Zofia Turowska o Zofii Nasierowskiej, Piaseczno 2009, s. 37.
[4] Fotobiografia, dz. cyt.,s. 31.
[5] Janusz Majewski, Ostatni klaps. Pamiętnik moich filmów, Warszawa 2006, s. 264–265.
[6] Janusz Majewski, Retrospektywka, Warszawa 2001, s. 9.
[7] Tamże, s. 13.
[8] Janusz Majewski, Ostatni klaps, dz. cyt., s. 219.
[9] Barbara Hollender, Od Wajdy do Komasy, cz. 1, Warszawa 2014, s. 79.
[10] Janusz Majewski, Retrospektywka, dz. cyt., s. 97.
[11] Tamże, s. 93.
[12] Tamże, s. 97.
[13] Tamże, s. 87.
[14] Stefan Szlachtycz, „Hipek i chłopcy z ferajny. Suplement do portretu artysty czasu młodości”, „Gazeta Wyborcza” 2013, nr 297, s. 34.
[15] Tamże.
[16] Tamże.
[17] Janusz Majewski, Ostatni klaps, dz. cyt., s. 363.
[18] Tenże, Retrospektywka, dz. cyt., s. 19.
[19] Fotobiografia, dz. cyt., s. 41.
[20] Janina Nasierowska w rozmowie z Julią Pańków.
Sport i Turystyka – MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz