Ukryty obserwator - Barbara Baraldi - ebook + książka

Ukryty obserwator ebook

Barbara Baraldi

0,0
49,41 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Druga część kryminalnej serii, której bohaterką jest najlepsza profilerka włoskiej policji.

Życie Aurory zmienia się diametralnie wraz z odkryciem w Certosa di Bologna zwłok niezidentyfikowanego mężczyzny. Jedynymi wskazówkami są jego zaszyte usta, ciało poddane okrutnym starożytnym torturom i tatuaż na piersi z imieniem "Aurora", wykonany pośmiertnie. Podejrzana o udział w morderstwie i bezlitośnie przesłuchiwana Aurora musi stawić czoła nie tylko nieufności swoich przełożonych, ale także najbliższych współpracowników. Każdy z nich nie wie jednak, że stał się celem seryjnego mordercy, który zamierza pojedynczo wymordować najbliższe Aurorze osoby. Tylko zraniona i cierpiąca dziewczyna taka jak Aurora Scalviati może podjąć to wyzwanie i stawić czoła zabójcy, który przybrał kryptonim Valraven – nadprzyrodzonego kruka, który według starożytnych legend skandynawskich pożerał ciała zmarłych na polu bitwy. Historia, w której duchy przeszłości po raz kolejny okażą się przerażająco realne...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 528

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Osse­rva­tore oscuro
Co­py­ri­ght © 2018 by Giunti Edi­tore SpA, Fi­renze-Mi­lano www.giunti.it
Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two AR­KADY Sp. z o.o., War­szawa 2024
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie ani po­wie­lana gra­ficz­nie, elek­tro­nicz­nie czy me­cha­nicz­nie, w tym za po­mocą ko­pio­wa­nia, na­gry­wa­nia, ani prze­cho­wy­wana w in­for­ma­tycz­nej ba­zie da­nych bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy. Pro­simy o prze­strze­ga­nie praw twór­ców do ich wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej i nie­udo­stęp­nia­nie tre­ści książki w sieci.
Tłu­ma­cze­nie: Zo­fia Anusz­kie­wicz
Re­dak­cja: Jo­anna Płu­ska
Ko­rekta: Marta Che­liń­ska
Pro­jekt okładki: Lit­tle Ro­bin Do­rota Mi­cha­lec
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Szur
ISBN 978-83-213-5301-2
Wy­da­nie I, 2024, Sym­bol 5360/R
CIP  Bi­blio­teka Na­ro­dowa
Ba­raldi, Bar­bara
Ukryty ob­ser­wa­tor / Bar­bara Ba­raldi
; prze­ło­żyła Zo­fia Anusz­kie­wicz.
- Wy­da­nie I. - War­szawa : Le­Tra, 2024
Wy­daw­nic­two AR­KADY Sp. z o.o. ul. Do­bra 28, 00-344 War­szawa tel. 22 444 86 50/51 e-mail: info@ar­kady.eu, www.ar­kady.eu Fa­ce­book: @Wy­daw­nic­two.Ar­kady, In­sta­gram: @wy­daw­nic­two.ar­kady Fa­ce­book: @Wy­daw­nic­two.Le­tra, In­sta­gram: @wy­daw­nic­two­_le­tra księ­gar­nia fir­mowa tel. 22 444 86 61 e-mail: ksie­gar­nia@ar­kady.eu księ­gar­nia wy­sył­kowa: tel. 22 444 86 97www.ar­kady.info
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Prawda ma tylko jedną twarz:

twarz gwał­tow­nego de­menti.

GEOR­GES BATA­ILLE

1

W po­koju nie było okien. Wzrok Au­rory Sca­lviati nie miał więc drogi ucieczki, która po­zwo­li­łaby od­cią­gnąć my­śli od jej dwóch roz­mów­ców.

Młod­szy od niej, sie­dzący po dru­giej stro­nie stołu, miał na so­bie czarny gar­ni­tur, który wy­glą­dał, jakby do­piero przed chwilą opu­ścił szwal­nię. Iden­ty­fi­ka­tor w kie­szonce in­for­mo­wał, że to funk­cjo­na­riusz po­li­cji kry­mi­nal­nej. Z miej­sca, w któ­rym sie­działa, Au­rora mo­gła bez trudu od­czy­tać na­zwi­sko i sto­pień: nad­ko­mi­sarz Et­tore De Ro­ber­tis. Przed nim le­żał plik pa­pie­rów w żół­tej okładce, na któ­rej nic nie było na­pi­sane. Po tym, jak go pil­no­wał, można było przy­pusz­czać, że za­wiera do­ku­menty z se­kre­tami wagi pań­stwo­wej.

Drugi męż­czy­zna miał sze­ro­kie za­kola, które pró­bo­wał przy­kryć za­cze­sa­nymi na bok wło­sami. Zaj­mo­wał fo­te­lik pod ścianą w głębi, chyba bar­dzo nie­wy­godny, są­dząc po tym, że sie­dzący bez­u­stan­nie pró­bo­wał zmie­niać po­zy­cję. Od czasu do czasu z pewną nie­cier­pli­wo­ścią rzu­cał okiem na drzwi, które miał za ple­cami.

Może bał się, że zwłoki le­żące na wy­su­wa­nych ta­cach w są­sia­du­ją­cej z nimi kost­nicy wstaną i wtar­gną do po­miesz­cze­nia.

Au­rora po­cią­gnęła z bu­telki łyk wody.

– Można się tu udu­sić.

Po­miesz­cze­nie było małe i cuch­nęło stę­chli­zną. Ściany były na­gie, otyn­ko­wane na ko­lor, który kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej pew­nie był biały. Oświe­tle­nie za­pew­niała za­mon­to­wana na su­fi­cie ja­rze­niówka, rzu­ca­jąca na twa­rze ostre cie­nie.

– Jesz­cze chwila cier­pli­wo­ści, pod­ko­mi­sarz Sca­lviati – od­parł De Ro­ber­tis. – Cze­kamy na przy­by­cie tech­nika ze sprzę­tem wi­deo.

Au­rora głę­boko wes­tchnęła.

– Czy na­gry­wa­nie jest na­prawdę ko­nieczne? Mó­wi­li­ście, że to czy­sta for­mal­ność.

– Za­sad­ni­czo tak. Acz­kol­wiek w grun­cie rze­czy to, jak prze­bie­gnie ta roz­mowa, za­leży od pani i od pani go­to­wo­ści do współ­pracy. – W tym, jak De Ro­ber­tis do­bie­rał słowa, po­brzmie­wał sa­mo­za­chwyt. Nie mo­gła po­jąć, jak udaje mu się mó­wić bez po­ru­sza­nia ja­kim­kol­wiek mię­śniem twa­rzy z wy­jąt­kiem ust. Miała wra­że­nie, że pa­trzy na lalkę brzu­cho­mówcy.

Au­rora za­dała so­bie py­ta­nie, czy to ocze­ki­wa­nie nie jest tylko tak­tycz­nym za­gra­niem na to, żeby ją na­stra­szyć. Do­brze znała tech­niki prze­słu­chi­wa­nia: wie­działa, że wzbu­dza­nie w czło­wieku dys­kom­fortu su­ge­stią, że już wszystko wia­domo, może być spo­so­bem na to, żeby skło­nić go do przy­zna­nia się. Ta­kie po­dej­ście ni­gdy jej się nie po­do­bało, za­wsze i tak bez pro­blemu po­tra­fiła zro­zu­mieć, że ktoś kła­mie, i nie mu­siała ucie­kać się do stra­te­gii z pod­ręcz­ni­ków kry­mi­no­lo­gii. Nie mó­wiąc już o tym, że w tym przy­padku sie­działa po dru­giej stro­nie stołu.

– Bzdura. Nie mam do do­da­nia nic wię­cej niż to, co już po­wie­dzia­łam. No chyba że wy chce­cie coś do­dać.

Na twa­rzy De Ro­ber­tisa po­ja­wił się cień uśmie­chu.

– Jesz­cze do tego wró­cimy.

Z żo­łądka Au­rory do­było się bur­cze­nie. Wy­cią­gnęła te­le­fon z kie­szeni spodni i spraw­dziła go­dzinę. Była pra­wie pół­noc, a ona od rana nie miała nic w ustach. Ostat­nie dni były dość in­ten­sywne, przede wszyst­kim z po­wodu nad­cho­dzą­cych zmian w kie­row­nic­twie ko­mi­sa­riatu. Nie mo­gła uwie­rzyć, że in­spek­tor Pio­vani na­prawdę za­raz przej­dzie na eme­ry­turę. Na pewno któ­re­goś dnia oznajmi na­gle, że to był tylko kiep­ski żart, i jak gdyby ni­gdy nic po­wróci do wy­da­wa­nia po­le­ceń.

– Prze­pra­szam, ale mu­szę pa­nią pro­sić o wy­łą­cze­nie te­le­fonu.

Au­rora prze­wró­ciła oczami. Już miała za­pro­te­sto­wać, ale drzwi gwał­tow­nie się otwo­rzyły i do po­miesz­cze­nia wszedł krępy chło­pak z gę­stą, wy­pie­lę­gno­waną brodą. Miał na so­bie czarną bluzę z na­pi­sem „Po­li­cja” na ple­cach, przez ra­mię miał prze­wie­szoną torbę, którą szyb­kim ru­chem umie­ścił na stole. Ski­nie­niem głowy po­wi­tał dwóch po­li­cjan­tów i od razu za­czął mon­to­wać pro­wi­zo­ryczne stu­dio.

Obok De Ro­ber­tisa usta­wił sta­tyw i umie­ścił na nim ka­merę, która miała już co naj­mniej dzie­sięć lat. Wsu­nął ka­setę, zro­bił próbę, żeby spraw­dzić, czy wszystko działa, i oznaj­mił:

– W po­rządku.

Na ko­niec po­że­gnał się z ze­bra­nymi i wy­szedł.

– Do­sko­nale – po­wie­dział De Ro­ber­tis. – Mo­żemy za­czy­nać.

– Naj­wyż­szy czas – mruk­nęła Au­rora.

– Na po­czą­tek, pod­ko­mi­sarz Sca­lviati, czy po­twier­dza pani, że zga­dza się pani do­bro­wol­nie wziąć udział w tej roz­mo­wie i że nikt pani do tego nie zo­bo­wią­zał?

– Nie wy­daje mi się, że­by­ście zo­sta­wili mi ja­kiś wy­bór.

– Pro­szę, niech się pani ogra­ni­czy do od­po­wie­dzi na py­ta­nie.

– Tak – sap­nęła Au­rora.

– Bar­dzo do­brze. – De Ro­ber­tis spoj­rzał w stronę ka­mery, żeby upew­nić się, czy na­gry­wa­nie jest w toku. – No więc może wyda się to pani oczy­wi­ste, ale chciał­bym wie­dzieć, gdzie znaj­do­wała się pani po­mię­dzy pół­nocą wczo­raj­szego dnia a piątą rano dzi­siaj?

– By­łam w swoim domu w Spa­rva­rze. – Czuła się dziw­nie, mó­wiąc w ten spo­sób o mie­ście, do któ­rego prze­pro­wa­dziła się za­le­d­wie cztery mie­siące wcze­śniej i które by­naj­mniej nie po­wi­tało jej z otwar­tymi ra­mio­nami. Po­cząt­kowa nie­uf­ność współ­pra­cow­ni­ków zmie­niła się pra­wie we wro­gość po tym, ja­kimi me­to­dami roz­pra­co­wała sprawę se­ryj­nego za­bójcy zna­nego jako Zły Wilk. Dy­plo­ma­cja ni­gdy nie była jej mocną stroną i nie uła­twiło jej to za­akli­ma­ty­zo­wa­nia się w no­wym miej­scu za­miesz­ka­nia.

Sprawę po­gar­szał jesz­cze fakt, że kiedy tylko uspo­ko­iły się tar­cia po­mię­dzy nią a in­spek­to­rem Pio­va­nim, do­wie­działa się o jego odej­ściu.

– Czy ktoś może to po­twier­dzić?

– Nie. Miesz­kam sama. – Dwa ty­go­dnie wcze­śniej Au­rora zna­la­zła so­bie dom do wy­na­ję­cia na bli­skim przed­mie­ściu i był to ogromny po­stęp w sto­sunku do po­koju w bed and bre­ak­fast, w któ­rym spę­dziła pierw­sze mie­siące. Dom wy­ma­gał drob­nych prac re­mon­to­wych, był spar­tań­sko ume­blo­wany i jed­no­po­zio­mowy, nie li­cząc piw­nicy, do któ­rej ni­gdy nie wcho­dziła, ale było w nim wszystko, czego po­trze­bo­wała. Do cen­trum do­sta­wała się w kilka mi­nut i miała nie­da­leko do miej­skiego parku, gdzie w rzad­kich wol­nych chwi­lach lu­biła cho­dzić, by czy­tać pod osłoną drzew i przy akom­pa­nia­men­cie śpiewu pta­ków. Wo­lała taki dom niż miesz­ka­nie, zwa­żyw­szy na go­dziny, w ja­kich mu­siała pra­co­wać. Wcze­śniej już tego po­pró­bo­wała: po służ­bie na noc­nych zmia­nach, które zda­rzały się co naj­mniej raz w ty­go­dniu, nie było nic gor­szego niż pies szcze­ka­jący za ścianą albo są­siadka z góry, która lubi cho­dzić na ob­ca­sach o róż­nych po­rach.

De Ro­ber­tis otwo­rzył plik do­ku­men­tów i za­czął prze­rzu­cać kartki. Po chwili re­flek­sji po­wie­dział:

– Wi­dzę, że nie­dawno zo­stała pani prze­nie­siona z pani ro­dzin­nego mia­sta, Tu­rynu, do Spa­rvary.

Au­rora po­winna była się do­my­ślić, że to, co De Ro­ber­tis trak­to­wał z sza­cun­kiem god­nym dro­go­cen­nego ma­nu­skryptu, było po pro­stu jej do­ku­men­ta­cją. Spra­woz­da­niem z jej błę­dów, z tego wszyst­kiego, co do­pro­wa­dziło ją tu­taj, aż do tej chwili.

Od­su­nęła ko­smyk za ucho, od­kry­wa­jąc na mo­ment długą bli­znę na skroni.

– My­śla­łam, że mamy mó­wić o tym, co wi­dzie­li­śmy tej nocy.

– Jesz­cze do tego doj­dziemy – po­wie­dział De Ro­ber­tis to­nem na po­zór ugo­do­wym. – Te­raz chciał­bym skon­cen­tro­wać się na do­ty­czą­cym bez­po­śred­nio pani śledz­twie dys­cy­pli­nar­nym pro­wa­dzo­nym po tak zwa­nym syl­we­stro­wym na­lo­cie na starą uboj­nię i na ba­da­niach psy­chia­trycz­nych, któ­rym póź­niej pa­nią pod­dano. Nie ma wąt­pli­wo­ści, że pani prze­nie­sie­nie jest z tym po­wią­zane.

Au­rora pró­bo­wała nie stra­cić pa­no­wa­nia nad sobą.

– Je­śli chce­cie po­sta­wić mi ja­kieś za­rzuty, to chyba po­win­nam za­dzwo­nić po ad­wo­kata.

– My­ślę, że na tym eta­pie to nie bę­dzie ko­nieczne.

– Nie je­stem już tą samą osobą – po­wie­działa Au­rora, zmu­sza­jąc się do za­cho­wa­nia spo­koju. – Wy­cią­gnę­łam wnio­ski ze swo­ich błę­dów, po co znów wra­cać do tej sta­rej hi­sto­rii?

– W pani do­ku­men­ta­cji me­dycz­nej jest wy­raź­nie na­pi­sane, że od tam­tego mo­mentu za­częła pani cier­pieć na za­bu­rze­nia umy­słowe. Le­ka­rze, któ­rzy mieli pa­nią pod opieką, uznali wpraw­dzie, że wy­szła pani ze stresu po­ura­zo­wego, ale stwier­dzili też, że frag­ment po­ci­sku, który po­zo­stał w pani gło­wie, może wy­wrzeć na pani psy­chikę nie­prze­wi­dy­walny wpływ. To prawda, zo­stała pani po­now­nie przy­jęta do służby... Mimo wszystko, czy są­dzi pani, że te za­bu­rze­nia mogą w ja­kiś spo­sób wpły­wać na pani zdol­ność oceny sy­tu­acji?

Au­rora po­czuła, że krew bu­rzy się w jej ży­łach. Gwał­tow­nie wstała.

– Wy­cho­dzę.

– Pro­szę usiąść – wtrą­cił się czło­wiek z za­cze­sem. Do tej chwili był tak mil­czący, że Au­rora za­po­mniała o jego obec­no­ści. – Chyba że woli pani zo­stać tu we­zwana ju­tro rano i być prze­słu­chi­wana oso­bi­ście przez wy­zna­czo­nego do tego młod­szego pro­ku­ra­tora.

Au­rora po­słała mu mor­der­cze spoj­rze­nie.

– Więc pro­szę po­wie­dzieć ko­le­dze, żeby skoń­czył z tymi in­sy­nu­acjami.

– Ko­mi­sarz De Ro­ber­tis po pro­stu wy­ko­nuje swoją pracę.

– Pro­szę, Sca­lviati, niech pani siada – po­wie­dział De Ro­ber­tis. – To także w pani in­te­re­sie.

– Tam są zwłoki! – za­pro­te­sto­wała. – Wi­dzie­li­ście, jak wy­glą­dają. Mor­derca jest na wol­no­ści. Na­prawdę my­śli­cie, że mam coś wspól­nego... z tym tu­taj?

De Ro­ber­tis zro­bił wszystko, żeby przy­brać krze­piący wy­raz twa­rzy, ale gdzieś na dnie oka czaił mu się dra­pieżny błysk.

– Niech pani mi to po­wie – od­parł nie­wzru­szo­nym gło­sem. – W ja­kich sto­sun­kach była pani z ofiarą?

– Z ofiarą? Ni­gdy w ży­ciu go nie wi­dzia­łam.

– Mo­żemy po­mi­nąć ten etap, kiedy pani udaje, że nic pani nie wie, a ja na­le­gam, żeby po­wie­działa pani coś wia­ry­god­nego? – Krze­piąca ma­ska bez­pow­rot­nie opa­dła z twa­rzy mło­dego ko­mi­sa­rza, ustę­pu­jąc miej­sca wy­glą­dowi charta go­nią­cego zwie­rzynę. – Zresztą, pani też jest funk­cjo­na­riuszką po­li­cji... Niech pani da spo­kój tym gier­kom, a za­pew­niam pa­nią, że ni­komu nic się nie sta­nie.

– Je­śli się panu wy­daje, że mnie pan prze­stra­szy, to się pan myli. A te­raz spró­buję wy­ra­zić się cał­ko­wi­cie ja­sno – syk­nęła Au­rora. – Ni­gdy nie wi­dzia­łam tej osoby. Nie mam bla­dego po­ję­cia, kto to może być.

Męż­czy­zna z za­cze­sem po­de­rwał się na równe nogi i pa­trząc Au­ro­rze nie­ru­chomo w oczy, ude­rzył dło­nią w stół.

– To jak, u dia­bła, pani wy­ja­śni na­pis na piersi trupa?

2

TRZY GO­DZINY WCZE­ŚNIEJ

Te­le­fon za­sko­czył Au­rorę. Wła­śnie wró­ciła do domu i je­dy­nym, czego po­trze­bo­wała, był go­rący prysz­nic, który zmyłby z niej zmę­cze­nie dłu­gim dniem.

Wy­świe­tlacz te­le­fonu po­ka­zy­wał nie­znany nu­mer.

– Sca­lviati – po­wie­działa, na­ci­snąw­szy zie­lony przy­cisk.

– Ko­mi­sarz De Ro­ber­tis z ko­mendy w Bo­lo­nii. Wła­śnie dzwo­ni­łem na pani ko­mi­sa­riat. Po­wie­dziano mi, że pani wy­szła, i dano mi ten nu­mer.

– Do­bry wie­czór, ko­mi­sa­rzu. Czemu za­wdzię­czam tę przy­jem­ność?

– To dość de­li­katna sprawa. Wo­lał­bym po­roz­ma­wiać o tym z pa­nią oso­bi­ście. Czy da­łaby pani radę do­je­chać do mnie na cmen­tarz Cer­tosa[1]?

– Na cmen­tarz? To ja­kiś żart?

– Wręcz prze­ciw­nie. Mó­wię cał­kiem po­waż­nie.

– Nie wiem, co panu po­wie­dziano na ko­mi­sa­ria­cie, ale chyba dzwoni pan do nie­wła­ści­wej osoby.

– Za­pew­niam pa­nią, Sca­lviati, że do­brze wiemy, kim pani jest.

Czy tylko miała ta­kie wra­że­nie, czy w tych sło­wach była ja­kaś uta­jona groźba?

– Wła­śnie skoń­czy­łam służbę, je­stem wy­koń­czona. Mo­gli­by­śmy to prze­ło­żyć na ju­tro rano?

– Ra­czej nie – brzmiała od­po­wiedź. I za­nim Au­rora zdą­żyła zgło­sić obiek­cję, roz­mówca do­dał: – Wie pani, jak do­je­chać?

Na­stą­piła długa pauza. Au­rora ro­zej­rzała się wo­kół, jakby szu­ka­jąc ucieczki przed tym nie­ocze­ki­wa­nym na­ga­by­wa­niem. Do Bo­lo­nii miała pra­wie go­dzinę drogi i taki wy­jazd był w tej chwili ostat­nią rze­czą, na jaką miała ochotę.

– Sko­rzy­stam z na­wi­ga­cji – wes­tchnęła, koń­cząc roz­mowę.

W sa­mo­cho­dzie nie prze­sta­wała my­śleć o sło­wach ko­mi­sa­rza De Ro­ber­tisa. Nie to, żeby był nie­uprzejmy, ale jego ton wy­da­wał się za­ro­zu­miały, a może na­wet oskar­ży­ciel­ski. Brzmiał, jakby mó­wił do osoby po­dej­rza­nej o po­peł­nie­nie prze­stęp­stwa, a nie do ko­le­żanki z in­nego re­jonu.

Zwa­żyw­szy na to, jak sprawa wy­glą­dała do tej pory, w żad­nym ra­zie nie spo­dzie­wała się prośby o kon­sul­ta­cję. Mi­nęło już sporo czasu, od­kąd ktoś po raz ostatni chciał sko­rzy­stać z jej kom­pe­ten­cji. Cho­ciaż ścieżka jej stu­diów ro­biła z niej do­sko­nałe źró­dło wie­dzy. Była naj­lep­sza na kie­runku kry­mi­no­lo­gia, a w cza­sie służby w wy­dziale kry­mi­nal­nym w Tu­ry­nie spe­cja­li­zo­wała się w pro­fi­lo­wa­niu prze­stęp­ców. W tam­tych cza­sach ko­le­dzy czę­sto pro­sili ją o po­moc w na­kre­śle­niu pro­filu psy­cho­lo­gicz­nego nie­zna­nego sprawcy (za­zwy­czaj skra­ca­nego jako NS) na pod­sta­wie prze­stęp­stwa, które po­peł­nił. Pro­fil po­ma­gał za­wę­zić krąg po­dej­rza­nych albo przy­naj­mniej pod­su­nąć, na ja­kim ob­sza­rze po­winno sku­piać się śledz­two.

Świet­nym przy­kła­dem była jedna z tych spraw, które prasa ochrzciła mia­nem „se­rii mor­derstw w kon­fe­sjo­nale”. Za­bójca wa­bił ofiary, w więk­szo­ści mę­żatki w śred­nim wieku, ukry­wa­jąc się w kon­fe­sjo­na­łach ko­ścio­łów na przed­mie­ściach, w mało uczęsz­cza­nych po­rach i uda­jąc księ­dza. Wy­słu­chi­wał spo­wie­dzi wy­bra­nej ofiary, ogłu­szał i za­cią­gał w ja­kieś od­izo­lo­wane miej­sce, gdzie gwał­cił ją i za­bi­jał, za­zwy­czaj przez udu­sze­nie.

Po­cząt­kowo śledz­two skon­cen­tro­wało się na wo­lon­ta­riu­szu z po­mocy spo­łecz­nej, który miał w hi­sto­rii przy­padki prze­mocy do­mo­wej. Po­dej­rza­nym był rów­nież były part­ner jed­nej z za­mor­do­wa­nych ko­biet i wła­ści­ciel przed­się­bior­stwa po­grze­bo­wego, który or­ga­ni­zo­wał po­grzeby w dwóch pa­ra­fiach, w któ­rych po­peł­niono mor­der­stwa. Kiedy jed­nak hi­po­tezę śled­czych oba­liły te­sty DNA, za­an­ga­żo­wano Au­rorę.

Ana­li­zu­jąc mo­dus ope­randi, młoda po­li­cjantka do­szła do wnio­sku, że sprawcą mu­siał być ktoś, kto w dzie­ciń­stwie był wy­ko­rzy­sty­wany sek­su­al­nie przez du­chow­nego. We­dług na­kre­ślo­nego pro­filu sprawca cier­piał na swego ro­dzaju psy­chozę wy­ni­ka­jącą z tam­tej traumy, miał mniej niż czter­dzie­ści lat, nie miał sta­łej pracy, ni­gdy nie po­znał ojca i cią­gle miesz­kał z matką. Ta ostat­nia mu­siała pra­co­wać przy ja­kiejś pa­ra­fii albo jako pod­władna du­chow­nego, co tłu­ma­czyło, dla­czego za­bójca czuje się tak swo­bod­nie w bu­dyn­kach sa­kral­nych, co z ko­lei po­zwala mu spraw­nie za­cie­rać ślady. Zdol­ność do wta­pia­nia się w tłum zwy­kłych lu­dzi jest ty­powa dla psy­cho­pa­tów, do tego stop­nia, że wy­dają się jakby nie­wi­dzial­nymi człon­kami spo­łe­czeń­stwa.

We­dług Au­rory sprawca ob­cią­żał matkę winą za to, że ni­gdy nie po­znał ojca, który mógłby go uchro­nić przed mo­le­sto­wa­niem, które go spo­tkało. Po­pęd do mor­derstw pły­nął więc z chęci uka­ra­nia jej za do­znane w dzie­ciń­stwie krzywdy.

Choć zda­wało się, że wy­biera ofiary w spo­sób dość lo­sowy, Au­rora była prze­ko­nana, że znał pierw­szą z nich. Wła­śnie to prze­czu­cie zde­ter­mi­no­wało prze­bieg śledz­twa. Oka­zało się bo­wiem, że kilka lat wcze­śniej pierw­sza ofiara od­rzu­ciła awanse syna ko­biety za­trud­nio­nej w pa­łacu bi­sku­pim.

W mo­men­cie aresz­to­wa­nia męż­czy­zna nie sta­wiał oporu. Uśmiech­nął się, wy­glą­da­jąc na za­do­wo­lo­nego z sie­bie, jakby od dawna pra­gnął być zde­ma­sko­wany, by móc po­ka­zać światu, do czego był zdolny. Gdy Au­rora te­raz o tym my­ślała, wciąż miała dresz­cze.

Ale te echa prze­szło­ści były jak wspo­mnie­nia z in­nego świata. Mi­nęły dwa lata od strze­la­niny, w któ­rej za­bito jej prze­ło­żo­nego, nad­ko­mi­sa­rza Fla­via Anversę, który był rów­nież jej chło­pa­kiem. Stało się to w trak­cie ope­ra­cji ma­ją­cej na celu uję­cie grupy se­ryj­nych gwał­ci­cieli, a pa­miątką po tych wy­da­rze­niach był frag­ment po­ci­sku w gło­wie, któ­rego usu­nię­cie chi­rur­dzy uznali za zbyt nie­bez­pieczne. Od tam­tego czasu Au­rora nie była już tą samą osobą.

Ża­den z psy­chia­trów, któ­rzy mieli ją pod opieką w trak­cie re­ha­bi­li­ta­cji, nie po­tra­fił prze­wi­dzieć dłu­go­fa­lo­wych kon­se­kwen­cji obec­no­ści tego odłamka. Zdia­gno­zo­wano u niej cho­robę dwu­bie­gu­nową.

Mu­siała przy­zwy­czaić się do czę­stych mi­gren, na­głych zmian na­stroju, de­pre­sji, sta­nów lę­ko­wych i ata­ków pa­niki, a na­wet ha­lu­cy­na­cji. Cza­sami głosy w jej gło­wie były tak wy­raźne, że nie da­wało się ich od­róż­nić od rze­czy­wi­sto­ści. Tylko dzięki dłu­gim mie­sią­com le­cze­nia i wiel­kiemu upo­rowi Au­rora zdo­łała wró­cić do sie­bie i do czyn­nej służby. Ale na krótko przed prze­nie­sie­niem do Spa­rvary na Bassa Emi­liana[2], kry­zysy po­wró­ciły. Była więc zmu­szona skła­mać na te­mat stanu zdro­wia i sa­mot­nie wal­czyć z upio­rami w swo­jej gło­wie. Prawda jest taka, że nie po­tra­fiła wy­obra­zić so­bie in­nego ży­cia niż to w po­li­cji. Wie­działa, że może jesz­cze cze­goś do­ko­nać. Była to winna Fla­viowi i tej daw­nej mło­dej, bły­sko­tli­wej Au­ro­rze.

Nie mo­gła na nowo na­pi­sać prze­szło­ści, ale po tym, jak na jej ka­rie­rze po­ja­wiła się nie­usu­walna skaza, prze­nie­sie­nie do in­nego mia­sta ja­wiło się jako moż­li­wość roz­po­czę­cia wszyst­kiego od nowa. Tyle że jej sława ją wy­prze­dziła. Nie było jej ła­two za­do­mo­wić się na no­wym ko­mi­sa­ria­cie, zwłasz­cza że nikt z ko­le­gów i prze­ło­żo­nych nie trak­to­wał jej po­waż­nie.

Z jed­nym je­dy­nym wy­jąt­kiem: aspi­ranta Bruna Co­la­san­tiego.

Bruno był je­dy­nym, który nie trak­to­wał jej jak wy­rzutka, on jako pierw­szy jej za­ufał. Choć był od niej niż­szy stop­niem, w pew­nym sen­sie ją chro­nił, za­chę­ca­jąc ją do walki, kiedy wszystko wy­da­wało się iść nie tak. Cho­ciaż pró­bo­wała na wszel­kie spo­soby temu za­po­biec, coś się mię­dzy nimi na­ro­dziło. Ale Au­rora wo­lała zdu­sić tę re­la­cję w za­rodku. Z ego­izmu czy ze stra­chu? Mó­wiła so­bie, że zro­biła to dla Eleny, part­nerki Bruna. Nie chciała stać się po­wo­dem ich ze­rwa­nia.

Prawda jest taka, że nie była go­towa zwią­zać się z kimś z pracy, bo wciąż prze­śla­do­wały ją wspo­mnie­nia o tym, co stało się z Fla­viem.

Może z tego po­wodu od pew­nego czasu Bruno utrzy­my­wał mię­dzy nimi dy­stans. Na ko­mi­sa­ria­cie pra­co­wali kilka me­trów od sie­bie, ale ostat­nio za­mie­niła z nim le­d­wie kilka słów, a kiedy to ona pró­bo­wała na­wią­zać roz­mowę, on od­po­wia­dał mo­no­sy­la­bami, uni­ka­jąc jej wzroku. I może wła­ści­wie tak było le­piej.

Głos na­wi­ga­cji wy­rwał ją z roz­my­ślań.

Do celu miała jesz­cze nie­cały ki­lo­metr, ale już z tej od­le­gło­ści do­strze­gła blask nie­bie­skich lamp sy­gna­ło­wych są­czący się spo­mię­dzy li­ści ota­cza­ją­cych par­king drzew. Taka kon­cen­tra­cja sił po­rządku i po­go­to­wia mu­siała ozna­czać, że wy­da­rzyło się coś na­prawdę po­waż­nego.

Znów za­dała so­bie py­ta­nie o przy­czynę te­le­fonu nad­ko­mi­sa­rza De Ro­ber­tisa. Je­śli wy­da­rzyła się tu zbrod­nia, to co ona mo­gła mieć z tym wspól­nego, skoro to mia­sto to w ogóle nie był jej te­ren?

Pod­je­chała bli­żej i do­piero wtedy za­uwa­żyła, jak nie­wia­ry­god­nie za­tło­czone było to miej­sce. Poza ra­dio­wo­zami i ka­ret­kami na par­kingu stało wiele pry­wat­nych sa­mo­cho­dów, jakby wła­śnie od­by­wał się po­grzeb ko­goś zna­nego – ale taki sce­na­riusz wy­da­wał się o tej go­dzi­nie wię­cej niż ab­sur­dalny.

Lu­dzie roz­pro­szeni po ca­łym placu prak­tycz­nie unie­moż­li­wiali za­par­ko­wa­nie. Au­rora mu­siała za­cho­wać naj­wyż­szą ostroż­ność, bo ota­cza­jący ją piesi wy­da­wali się dość nie­uważni; w końcu, nie ma­jąc in­nego wyj­ścia, zo­sta­wiła sa­mo­chód na traw­niku obok fur­go­netki stra­żac­kiej.

Po­czuła, że ogar­nia ją ja­kaś szcze­gólna eks­cy­ta­cja. Miej­sca zbrodni za­wsze ją fa­scy­no­wały, ale nie z po­wo­dów, które za­zwy­czaj przy­cią­gają cie­kaw­skich, któ­rzy gro­ma­dzą się wo­kół okrut­nych scen z upodo­ba­nia do ma­ka­bry. Dla Au­rory roz­szy­fro­wa­nie szcze­gó­łów zdra­dza­ją­cych mo­dus ope­randi zbrod­nia­rza było za­wsze jak wy­zwa­nie: po­zwa­lało od­na­leźć wska­zówki mo­gące do­pro­wa­dzić do od­kry­cia sprawcy albo przy­naj­mniej na­kre­ślić jego pro­fil.

Jej men­to­rem był Isaak Sto­ner, dawny agent spe­cjalny FBI. Uczęsz­czała na jego se­mi­na­rium w głów­nej sie­dzi­bie Biura w Qu­an­tico w sta­nie Vir­gi­nia. Dzięki niemu na­uczyła się do­strze­gać klu­czowe szcze­góły, które umy­kały na­wet jej ko­le­gom, tech­ni­kom kry­mi­na­li­stycz­nym.

Chęt­nie już te­raz do­wie­dzia­łaby się wię­cej, ale od­parła po­kusę prze­py­ta­nia dwóch ra­tow­ni­ków me­dycz­nych, któ­rzy ga­wę­dzili, sie­dząc w otwar­tych drzwiach ka­retki, i pew­nym kro­kiem ru­szyła w kie­runku kilku umun­du­ro­wa­nych po­li­cjan­tów, któ­rzy pil­no­wali wej­ścia na cmen­tarz. Ota­czała ich zwarta grupka dzien­ni­ka­rzy – za nie­któ­rymi były ka­mery, ale więk­szość trzy­mała ta­blety, na któ­rych bez­u­stan­nie coś pi­sali. Kilku z prze­ję­ciem roz­ma­wiało przez te­le­fon. Inni sie­dzieli na chod­niku i pi­sali ar­ty­kuły na lap­to­pach, praw­do­po­dob­nie po to, żeby wrzu­cić re­la­cję w cza­sie rze­czy­wi­stym na por­tale ga­zet.

– Pod­ko­mi­sarz Sca­lviati – przed­sta­wiła się, po­ka­zu­jąc le­gi­ty­ma­cję. – Mam roz­ma­wiać z nad­ko­mi­sa­rzem De Ro­ber­ti­sem.

Je­den z po­li­cjan­tów po­ka­zał jej, że ma iść alejką w głąb cmen­ta­rza.

– Znaj­dzie go pani w siód­mym kruż­ganku, za Ga­le­rią Anio­łów.

– Prze­pra­szam, gdzie?

– Cały czas pro­sto, pani ko­mi­sarz. Za ko­ścio­łem w lewo.

Nie do końca prze­ko­nana, czy do­brze zro­zu­miała wska­zówki, Au­rora ru­szyła w kie­runku wska­za­nym przez po­li­cjanta.

Jej wie­dza o tym miej­scu spro­wa­dzała się do kilku wia­do­mo­ści z hi­sto­rii. Wie­działa, że Cer­tosę zbu­do­wano na po­czątku XIX wieku na te­re­nie daw­nego klasz­toru kar­tu­zów na ze­wnątrz mu­rów miej­skich. Był to je­den z naj­star­szych za­byt­ko­wych cmen­ta­rzy w Eu­ro­pie, drugi po Père La­cha­ise w Pa­ryżu. Wcze­śniej zmar­łych cho­wano wo­kół ko­ścioła pa­ra­fial­nego, co sta­no­wiło nie­małe za­gro­że­nie dla zdro­wia pu­blicz­nego.

Po przej­ściu bramy cmen­ta­rza zna­la­zła się na oto­czo­nym ar­ka­dami pla­cyku. Kie­ru­jąc się w stronę wieży ko­ścioła, we­szła w alejkę po le­wej stro­nie. Prze­szła kil­koma ko­ry­ta­rzami i w końcu zna­la­zła się w czymś, co kie­dyś mu­siało być klasz­tor­nym kruż­gan­kiem.

Pa­no­wała tam at­mos­fera spo­koju, jakże od­mienna od gwaru i cha­otycz­nej krzą­ta­niny na ze­wnątrz. Na­wet po­wie­trze wy­da­wało się roz­rze­dzone. Po­środku traw­nika w rów­nych od­stę­pach stało kilka na­grob­ków, nie­które z nich nie­sa­mo­wi­cie in­try­gu­jące.

Au­rora pa­trzyła ocza­ro­wana na rzeźbę dziew­czyny o de­li­kat­nych ry­sach i spoj­rze­niu za­snu­tym me­lan­cho­lią, któ­rej szatę marsz­czył jakby wiatr wiecz­no­ści, a ka­mienną skórę ob­le­wało świa­tło księ­życa.

Daty fi­gu­ru­jące na na­grobku pod wier­szem o mi­ło­ści były do sie­bie dra­ma­tycz­nie zbli­żone. Ży­cie dziew­czyny o imie­niu Ade­lina za­koń­czyło się, gdy miała tylko dwa­dzie­ścia dzie­więć lat. Tyle samo co Au­rora. W tym roku miała skoń­czyć trzy­dzie­ści, ale do wrze­śnia było jesz­cze da­leko.

Kto wie, co się przy­da­rzyło tej mło­dej ko­bie­cie, kto wie, ja­kie miała aspi­ra­cje, za­nim prze­kre­śliła je przed­wcze­sna śmierć.

Pa­trząc na rzeźbę, Au­rora po­my­ślała, że ktoś, kto bar­dzo ją ko­chał, chciał od­dać jej hołd, za­cho­wu­jąc pa­mięć o niej.

Nie mo­gła po­zbyć się my­śli, że w prze­ci­wień­stwie do tam­tej, ona jest sama na świe­cie. Był czas, gdy są­dziła, że ma wszystko. Ale po­tem stra­ciła to w ciągu jed­nej nocy.

– Urze­ka­jące, prawda?

Au­rora omal nie pod­sko­czyła, sły­sząc głos koło sie­bie. Jego wła­ści­cie­lem był do­brze ubrany star­szy pan, z si­wymi wło­sami do­sko­nale za­cze­sa­nymi do tyłu i nie­zwy­kłą la­seczką z uchwy­tem w kształ­cie psiej głowy.

Py­ta­nie ją za­sko­czyło i bąk­nęła tylko coś, co brzmiało jak po­twier­dze­nie.

– Pro­szę się ro­zej­rzeć – cią­gnął. – Czy mo­gła pani przy­pusz­czać, że znaj­dzie tyle piękna na ja­kimś cmen­ta­rzu?

– Przy­znaję, że to mnie tro­chę za­sko­czyło.

Męż­czy­zna wy­ko­nał te­atralny gest, pod­no­sząc rękę, by nadać swoim sło­wom bar­dziej uro­czy­sty cha­rak­ter. – Nie­całe dwa wieki temu mię­dzy naj­bar­dziej wpły­wo­wymi ro­dzi­nami w mie­ście za­częła się ry­wa­li­za­cja na na­grobki krew­nych. Za­trud­niano naj­lep­szych ar­ty­stów tam­tej epoki, któ­rzy mimo kry­zysu go­spo­dar­czego po zjed­no­cze­niu Włoch mo­gli się dzięki temu utrzy­mać. Już dawno mi­nęły czasy wiel­kich za­mó­wień na de­ko­ro­wa­nie ba­zy­lik i ka­tedr, bo wi­dzi pani, w tam­tych cza­sach Ko­ściół też nie ra­dził so­bie zbyt do­brze.

– Nie mia­łam o tym po­ję­cia.

– My­ślę, że na­wet zle­ce­nio­dawcy nie po­my­śleli ni­gdy, że przy­czy­niają się do po­wsta­nia praw­dzi­wego mu­zeum na świe­żym po­wie­trzu.

– A skąd pan to wszystko wie?

Męż­czy­zna od­chrząk­nął.

– Można po­wie­dzieć, że tu­taj żyję. Brzmi bez sensu, prawda? Żyć w mie­ście umar­łych. – Na chwilę spu­ścił wzrok. – Je­stem po pro­stu stró­żem, ale cza­sem mam wra­że­nie, że te sta­tuy mają do po­wie­dze­nia wię­cej niż miesz­kańcy mia­sta ży­wych.

Au­rora od­su­nęła ko­smyk za ucho.

– Dzię­kuję panu za tę myśl, pa­nie...

– Ben­ti­vo­gli, do usług – skło­nił się.

– Bar­dzo mi miło, pod­ko­mi­sarz Sca­lviati. Tylko że, wi­dzi pan... Chyba się zgu­bi­łam. Tu­taj jest jak w la­bi­ryn­cie. Mu­szę do­trzeć do ko­le­gów w siód­mym kruż­ganku, za Ko­ry­ta­rzem Anio­łów, ale nie mam po­ję­cia, gdzie to jest, a je­stem już bar­dzo spóź­niona.

– Oczy­wi­ście, nie chcę pani za­trzy­my­wać, pani ko­mi­sarz – po­wie­dział Ben­ti­vo­gli z sza­cun­kiem. Wska­zał na por­tyk w głębi pla­cyku. – Jest pani pra­wie na miej­scu. Pro­szę iść w tam­tym kie­runku, tam znaj­dzie pani ko­le­gów.

– Dzię­kuję – po­wie­działa Au­rora.

Ben­ti­vo­gli po raz ostatni na nią zer­k­nął.

– Wy­daje mi się pani do­brym czło­wie­kiem. Nie jak nie­któ­rzy, po­zba­wieni sza­cunku dla tych, któ­rzy spo­czy­wają w tych mu­rach. Ale pro­szę pa­mię­tać, że są różne ro­dzaje anio­łów, a nie­które z nich nie mają w so­bie nic nie­biań­skiego. – Zro­bił krótką pauzę. – Tam znaj­dzie pani anioła śmierci.

– Będę o tym pa­mię­tać – po­wie­działa Au­rora, lekko zmie­szana.

Ru­szyła pew­nym kro­kiem, z wy­raź­nym prze­czu­ciem, że to, co czeka na nią za tym ko­ry­ta­rzem, wcale jej się nie spodoba.

Kiedy szła, do­go­nił ją głos Ben­ti­vo­gliego.

– Le­piej by­łoby nie za­kłó­cać snu umar­łych. – Brzmiało to bar­dziej jak apel niż jak groźba. – Niech to pani prze­każe swoim ko­le­gom.

3

Słowa sta­rego stróża roz­brzmie­wały jesz­cze w gło­wie Au­rory, kiedy zbli­żała się do siód­mego kruż­ganka. Co­kol­wiek miał na my­śli, udało mu się jesz­cze bar­dziej ją za­nie­po­koić, jakby nie­spo­dzie­wany te­le­fon nad­ko­mi­sa­rza De Ro­ber­tisa nie był wy­star­cza­jący.

Kiedy tylko mi­nęła ko­lumny przy wej­ściu, zo­ba­czyła przed sobą te­ren od­gro­dzony ta­śmą ostrze­gaw­czą, któ­rego pil­no­wało dwóch mun­du­ro­wych. Po­środku tego wy­łą­czo­nego ob­szaru mi­go­tały białe kom­bi­ne­zony tech­ni­ków za­ję­tych zdej­mo­wa­niem od­ci­sków. W tym mo­men­cie nie było jed­nak jesz­cze ja­sne, czemu się przy­glą­dali.

Au­rora nie miała do­brego wi­doku, bo prze­sła­niały go liczne na­grobki. Ale coś wzno­siło się po­nad rzeź­bami, a dwa na­kie­ro­wane w to miej­sce re­flek­tory wy­twa­rzały imi­ta­cję świa­tła dzien­nego. Mo­gła do­strzec roz­po­starte skrzy­dła anioła wzno­szą­cego pa­lec do nieba, jakby po­ka­zy­wał drogę od­ku­pie­nia. Ale w tej rzeź­bie było coś nie­wła­ści­wego. Coś, czego w tym mo­men­cie Au­rora nie po­tra­fiła okre­ślić. Wy­glą­dało to tak, jakby były tam dwa anioły, je­den na­prze­ciw dru­giego. A je­den z nich nie miał w so­bie nic krze­pią­cego.

Na stro­nie le­karz są­dowy dys­ku­to­wał za­wzię­cie z wy­so­kim męż­czy­zną w ciem­nym gar­ni­tu­rze.

Au­rora po­de­szła do od­gro­dzo­nego ob­szaru, zwra­ca­jąc na sie­bie uwagę jed­nego z mun­du­ro­wych.

– Pod­ko­mi­sarz Au­rora Sca­lviati z ko­mi­sa­riatu w Spa­rva­rze – przed­sta­wiła się.

Chło­pak wy­trzesz­czył oczy i bąk­nął coś nie­zro­zu­mia­łego. Przez chwilę roz­glą­dał się na wszyst­kie strony, jakby ko­goś szu­ka­jąc.

Au­rora osłu­piała. Wy­glą­dało na to, że samo jej na­zwi­sko wy­wo­łało u niego szok.

– Mu­szę po­roz­ma­wiać z ko­mi­sa­rzem De Ro­ber­ti­sem – do­dała, wy­raź­nie wy­po­wia­da­jąc słowa.

– Tak, oczy­wi­ście, ja...

Z kło­po­tli­wej sy­tu­acji uwol­nił go męż­czy­zna koło czter­dziestki z cien­kimi wą­sami jak u dżen­tel­mena z daw­nej epoki i oku­la­rami w nie­bie­skich opraw­kach. Miał ja­sny płaszcz, a na szyi łań­cu­szek z za­wie­szoną od­znaką. Wio­sna była już za pa­sem, ale w nocy tem­pe­ra­tura mocno się ob­ni­żała.

– Ja się tym zajmę – po­wie­dział do funk­cjo­na­riu­sza. Po­tem po­dał Au­ro­rze dłoń. – In­spek­tor Cal­zo­lari. Cie­szę się, że wresz­cie mogę pa­nią po­znać.

Au­rora, zdez­o­rien­to­wana, zmarsz­czyła czoło.

– Co ma pan na my­śli przez „wresz­cie”?

Cal­zo­lari uśmiech­nął się za­gad­kowo.

– Do­piero pani przy­je­chała?

– Je­cha­łam naj­szyb­ciej, jak mo­głam, ale drogi w Bas­sie są ja­kie są.

– Na­tu­ral­nie – mruk­nął Cal­zo­lari, jakby do sie­bie. – Pro­szę po­słu­chać. Mu­szę pil­nie wró­cić na ko­mendę, ale zo­sta­wiam pa­nią w do­brych rę­kach. Młod­szy pro­ku­ra­tor Gan­dolfi już od­je­chał, ale nad­ko­mi­sarz De Ro­ber­tis i pod­in­spek­tor Pa­olacci znają się na rze­czy. – Pauza, w trak­cie któ­rej roz­glą­dał się, szu­ka­jąc ko­goś mię­dzy zgro­ma­dzo­nymi licz­nie przed­sta­wi­cie­lami służb po­rząd­ko­wych. – O, wła­śnie. De Ro­ber­tis to ten w gar­ni­tu­rze pod kra­wa­tem, roz­ma­wia z le­ka­rzem są­do­wym. Sam pani po­wie... hmm... jak sprawy stoją.

– Prze­pra­szam, ko­mi­sa­rzu, czy za­nim pan po­je­dzie, może mi pan szybko wy­ja­śnić, dla­czego tu je­stem?

– Jak pani się pew­nie do­my­śla, miało miej­sce mor­der­stwo. Ale pro­szę, niech pani się sama temu przyj­rzy. – Zro­bił krok w stronę wyj­ścia. – Do wi­dze­nia, Sca­lviati.

Au­rora była zmie­szana. Wy­da­wało się, że tu­taj wie­dzą o niej wszystko. Ski­nęła mło­demu po­li­cjan­towi pil­nu­ją­cemu wej­ścia i prze­szła nad ta­śmą ostrze­gaw­czą. Ostroż­nie, uwa­ża­jąc, żeby nie na­dep­nąć na żadne z istot­nych miejsc za­zna­czo­nych przez tech­ni­ków, zbli­żyła się do środka ob­szaru chro­nio­nego.

Ale nic nie mo­gło przy­go­to­wać jej na to, co zo­ba­czyła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Ci­mi­tero mo­nu­men­tale della Cer­tosa di Bo­lo­nia, in. La Cer­tosa – je­den z naj­star­szych za­byt­ko­wych cmen­ta­rzy we Wło­szech, po­ło­żony tuż za mu­rami mia­sta. W licz­nych ga­le­riach i kruż­gan­kach zgro­ma­dzono bo­gatą ko­lek­cję wło­skiej sztuki neo­kla­sycz­nej (przyp. tłum.).
[2] Bassa Emi­liana – Rów­nina Emi­liań­ska, frag­ment Do­liny Padu (Bassa Pa­dana) w re­gio­nie Emi­lia Ro­ma­nia, obej­mu­jący ni­zinną część pro­win­cji od Pia­cenzy do Bo­lo­nii, roz­cią­ga­jącą się od pod­nóży Ape­ni­nów po brzeg rzeki Pad (przyp. tłum.).