49,41 zł
Druga część kryminalnej serii, której bohaterką jest najlepsza profilerka włoskiej policji.
Życie Aurory zmienia się diametralnie wraz z odkryciem w Certosa di Bologna zwłok niezidentyfikowanego mężczyzny. Jedynymi wskazówkami są jego zaszyte usta, ciało poddane okrutnym starożytnym torturom i tatuaż na piersi z imieniem "Aurora", wykonany pośmiertnie. Podejrzana o udział w morderstwie i bezlitośnie przesłuchiwana Aurora musi stawić czoła nie tylko nieufności swoich przełożonych, ale także najbliższych współpracowników. Każdy z nich nie wie jednak, że stał się celem seryjnego mordercy, który zamierza pojedynczo wymordować najbliższe Aurorze osoby. Tylko zraniona i cierpiąca dziewczyna taka jak Aurora Scalviati może podjąć to wyzwanie i stawić czoła zabójcy, który przybrał kryptonim Valraven – nadprzyrodzonego kruka, który według starożytnych legend skandynawskich pożerał ciała zmarłych na polu bitwy. Historia, w której duchy przeszłości po raz kolejny okażą się przerażająco realne...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 528
Prawda ma tylko jedną twarz:
twarz gwałtownego dementi.
GEORGES BATAILLE
1
W pokoju nie było okien. Wzrok Aurory Scalviati nie miał więc drogi ucieczki, która pozwoliłaby odciągnąć myśli od jej dwóch rozmówców.
Młodszy od niej, siedzący po drugiej stronie stołu, miał na sobie czarny garnitur, który wyglądał, jakby dopiero przed chwilą opuścił szwalnię. Identyfikator w kieszonce informował, że to funkcjonariusz policji kryminalnej. Z miejsca, w którym siedziała, Aurora mogła bez trudu odczytać nazwisko i stopień: nadkomisarz Ettore De Robertis. Przed nim leżał plik papierów w żółtej okładce, na której nic nie było napisane. Po tym, jak go pilnował, można było przypuszczać, że zawiera dokumenty z sekretami wagi państwowej.
Drugi mężczyzna miał szerokie zakola, które próbował przykryć zaczesanymi na bok włosami. Zajmował fotelik pod ścianą w głębi, chyba bardzo niewygodny, sądząc po tym, że siedzący bezustannie próbował zmieniać pozycję. Od czasu do czasu z pewną niecierpliwością rzucał okiem na drzwi, które miał za plecami.
Może bał się, że zwłoki leżące na wysuwanych tacach w sąsiadującej z nimi kostnicy wstaną i wtargną do pomieszczenia.
Aurora pociągnęła z butelki łyk wody.
– Można się tu udusić.
Pomieszczenie było małe i cuchnęło stęchlizną. Ściany były nagie, otynkowane na kolor, który kilkadziesiąt lat wcześniej pewnie był biały. Oświetlenie zapewniała zamontowana na suficie jarzeniówka, rzucająca na twarze ostre cienie.
– Jeszcze chwila cierpliwości, podkomisarz Scalviati – odparł De Robertis. – Czekamy na przybycie technika ze sprzętem wideo.
Aurora głęboko westchnęła.
– Czy nagrywanie jest naprawdę konieczne? Mówiliście, że to czysta formalność.
– Zasadniczo tak. Aczkolwiek w gruncie rzeczy to, jak przebiegnie ta rozmowa, zależy od pani i od pani gotowości do współpracy. – W tym, jak De Robertis dobierał słowa, pobrzmiewał samozachwyt. Nie mogła pojąć, jak udaje mu się mówić bez poruszania jakimkolwiek mięśniem twarzy z wyjątkiem ust. Miała wrażenie, że patrzy na lalkę brzuchomówcy.
Aurora zadała sobie pytanie, czy to oczekiwanie nie jest tylko taktycznym zagraniem na to, żeby ją nastraszyć. Dobrze znała techniki przesłuchiwania: wiedziała, że wzbudzanie w człowieku dyskomfortu sugestią, że już wszystko wiadomo, może być sposobem na to, żeby skłonić go do przyznania się. Takie podejście nigdy jej się nie podobało, zawsze i tak bez problemu potrafiła zrozumieć, że ktoś kłamie, i nie musiała uciekać się do strategii z podręczników kryminologii. Nie mówiąc już o tym, że w tym przypadku siedziała po drugiej stronie stołu.
– Bzdura. Nie mam do dodania nic więcej niż to, co już powiedziałam. No chyba że wy chcecie coś dodać.
Na twarzy De Robertisa pojawił się cień uśmiechu.
– Jeszcze do tego wrócimy.
Z żołądka Aurory dobyło się burczenie. Wyciągnęła telefon z kieszeni spodni i sprawdziła godzinę. Była prawie północ, a ona od rana nie miała nic w ustach. Ostatnie dni były dość intensywne, przede wszystkim z powodu nadchodzących zmian w kierownictwie komisariatu. Nie mogła uwierzyć, że inspektor Piovani naprawdę zaraz przejdzie na emeryturę. Na pewno któregoś dnia oznajmi nagle, że to był tylko kiepski żart, i jak gdyby nigdy nic powróci do wydawania poleceń.
– Przepraszam, ale muszę panią prosić o wyłączenie telefonu.
Aurora przewróciła oczami. Już miała zaprotestować, ale drzwi gwałtownie się otworzyły i do pomieszczenia wszedł krępy chłopak z gęstą, wypielęgnowaną brodą. Miał na sobie czarną bluzę z napisem „Policja” na plecach, przez ramię miał przewieszoną torbę, którą szybkim ruchem umieścił na stole. Skinieniem głowy powitał dwóch policjantów i od razu zaczął montować prowizoryczne studio.
Obok De Robertisa ustawił statyw i umieścił na nim kamerę, która miała już co najmniej dziesięć lat. Wsunął kasetę, zrobił próbę, żeby sprawdzić, czy wszystko działa, i oznajmił:
– W porządku.
Na koniec pożegnał się z zebranymi i wyszedł.
– Doskonale – powiedział De Robertis. – Możemy zaczynać.
– Najwyższy czas – mruknęła Aurora.
– Na początek, podkomisarz Scalviati, czy potwierdza pani, że zgadza się pani dobrowolnie wziąć udział w tej rozmowie i że nikt pani do tego nie zobowiązał?
– Nie wydaje mi się, żebyście zostawili mi jakiś wybór.
– Proszę, niech się pani ograniczy do odpowiedzi na pytanie.
– Tak – sapnęła Aurora.
– Bardzo dobrze. – De Robertis spojrzał w stronę kamery, żeby upewnić się, czy nagrywanie jest w toku. – No więc może wyda się to pani oczywiste, ale chciałbym wiedzieć, gdzie znajdowała się pani pomiędzy północą wczorajszego dnia a piątą rano dzisiaj?
– Byłam w swoim domu w Sparvarze. – Czuła się dziwnie, mówiąc w ten sposób o mieście, do którego przeprowadziła się zaledwie cztery miesiące wcześniej i które bynajmniej nie powitało jej z otwartymi ramionami. Początkowa nieufność współpracowników zmieniła się prawie we wrogość po tym, jakimi metodami rozpracowała sprawę seryjnego zabójcy znanego jako Zły Wilk. Dyplomacja nigdy nie była jej mocną stroną i nie ułatwiło jej to zaaklimatyzowania się w nowym miejscu zamieszkania.
Sprawę pogarszał jeszcze fakt, że kiedy tylko uspokoiły się tarcia pomiędzy nią a inspektorem Piovanim, dowiedziała się o jego odejściu.
– Czy ktoś może to potwierdzić?
– Nie. Mieszkam sama. – Dwa tygodnie wcześniej Aurora znalazła sobie dom do wynajęcia na bliskim przedmieściu i był to ogromny postęp w stosunku do pokoju w bed and breakfast, w którym spędziła pierwsze miesiące. Dom wymagał drobnych prac remontowych, był spartańsko umeblowany i jednopoziomowy, nie licząc piwnicy, do której nigdy nie wchodziła, ale było w nim wszystko, czego potrzebowała. Do centrum dostawała się w kilka minut i miała niedaleko do miejskiego parku, gdzie w rzadkich wolnych chwilach lubiła chodzić, by czytać pod osłoną drzew i przy akompaniamencie śpiewu ptaków. Wolała taki dom niż mieszkanie, zważywszy na godziny, w jakich musiała pracować. Wcześniej już tego popróbowała: po służbie na nocnych zmianach, które zdarzały się co najmniej raz w tygodniu, nie było nic gorszego niż pies szczekający za ścianą albo sąsiadka z góry, która lubi chodzić na obcasach o różnych porach.
De Robertis otworzył plik dokumentów i zaczął przerzucać kartki. Po chwili refleksji powiedział:
– Widzę, że niedawno została pani przeniesiona z pani rodzinnego miasta, Turynu, do Sparvary.
Aurora powinna była się domyślić, że to, co De Robertis traktował z szacunkiem godnym drogocennego manuskryptu, było po prostu jej dokumentacją. Sprawozdaniem z jej błędów, z tego wszystkiego, co doprowadziło ją tutaj, aż do tej chwili.
Odsunęła kosmyk za ucho, odkrywając na moment długą bliznę na skroni.
– Myślałam, że mamy mówić o tym, co widzieliśmy tej nocy.
– Jeszcze do tego dojdziemy – powiedział De Robertis tonem na pozór ugodowym. – Teraz chciałbym skoncentrować się na dotyczącym bezpośrednio pani śledztwie dyscyplinarnym prowadzonym po tak zwanym sylwestrowym nalocie na starą ubojnię i na badaniach psychiatrycznych, którym później panią poddano. Nie ma wątpliwości, że pani przeniesienie jest z tym powiązane.
Aurora próbowała nie stracić panowania nad sobą.
– Jeśli chcecie postawić mi jakieś zarzuty, to chyba powinnam zadzwonić po adwokata.
– Myślę, że na tym etapie to nie będzie konieczne.
– Nie jestem już tą samą osobą – powiedziała Aurora, zmuszając się do zachowania spokoju. – Wyciągnęłam wnioski ze swoich błędów, po co znów wracać do tej starej historii?
– W pani dokumentacji medycznej jest wyraźnie napisane, że od tamtego momentu zaczęła pani cierpieć na zaburzenia umysłowe. Lekarze, którzy mieli panią pod opieką, uznali wprawdzie, że wyszła pani ze stresu pourazowego, ale stwierdzili też, że fragment pocisku, który pozostał w pani głowie, może wywrzeć na pani psychikę nieprzewidywalny wpływ. To prawda, została pani ponownie przyjęta do służby... Mimo wszystko, czy sądzi pani, że te zaburzenia mogą w jakiś sposób wpływać na pani zdolność oceny sytuacji?
Aurora poczuła, że krew burzy się w jej żyłach. Gwałtownie wstała.
– Wychodzę.
– Proszę usiąść – wtrącił się człowiek z zaczesem. Do tej chwili był tak milczący, że Aurora zapomniała o jego obecności. – Chyba że woli pani zostać tu wezwana jutro rano i być przesłuchiwana osobiście przez wyznaczonego do tego młodszego prokuratora.
Aurora posłała mu mordercze spojrzenie.
– Więc proszę powiedzieć koledze, żeby skończył z tymi insynuacjami.
– Komisarz De Robertis po prostu wykonuje swoją pracę.
– Proszę, Scalviati, niech pani siada – powiedział De Robertis. – To także w pani interesie.
– Tam są zwłoki! – zaprotestowała. – Widzieliście, jak wyglądają. Morderca jest na wolności. Naprawdę myślicie, że mam coś wspólnego... z tym tutaj?
De Robertis zrobił wszystko, żeby przybrać krzepiący wyraz twarzy, ale gdzieś na dnie oka czaił mu się drapieżny błysk.
– Niech pani mi to powie – odparł niewzruszonym głosem. – W jakich stosunkach była pani z ofiarą?
– Z ofiarą? Nigdy w życiu go nie widziałam.
– Możemy pominąć ten etap, kiedy pani udaje, że nic pani nie wie, a ja nalegam, żeby powiedziała pani coś wiarygodnego? – Krzepiąca maska bezpowrotnie opadła z twarzy młodego komisarza, ustępując miejsca wyglądowi charta goniącego zwierzynę. – Zresztą, pani też jest funkcjonariuszką policji... Niech pani da spokój tym gierkom, a zapewniam panią, że nikomu nic się nie stanie.
– Jeśli się panu wydaje, że mnie pan przestraszy, to się pan myli. A teraz spróbuję wyrazić się całkowicie jasno – syknęła Aurora. – Nigdy nie widziałam tej osoby. Nie mam bladego pojęcia, kto to może być.
Mężczyzna z zaczesem poderwał się na równe nogi i patrząc Aurorze nieruchomo w oczy, uderzył dłonią w stół.
– To jak, u diabła, pani wyjaśni napis na piersi trupa?
2
TRZY GODZINY WCZEŚNIEJ
Telefon zaskoczył Aurorę. Właśnie wróciła do domu i jedynym, czego potrzebowała, był gorący prysznic, który zmyłby z niej zmęczenie długim dniem.
Wyświetlacz telefonu pokazywał nieznany numer.
– Scalviati – powiedziała, nacisnąwszy zielony przycisk.
– Komisarz De Robertis z komendy w Bolonii. Właśnie dzwoniłem na pani komisariat. Powiedziano mi, że pani wyszła, i dano mi ten numer.
– Dobry wieczór, komisarzu. Czemu zawdzięczam tę przyjemność?
– To dość delikatna sprawa. Wolałbym porozmawiać o tym z panią osobiście. Czy dałaby pani radę dojechać do mnie na cmentarz Certosa[1]?
– Na cmentarz? To jakiś żart?
– Wręcz przeciwnie. Mówię całkiem poważnie.
– Nie wiem, co panu powiedziano na komisariacie, ale chyba dzwoni pan do niewłaściwej osoby.
– Zapewniam panią, Scalviati, że dobrze wiemy, kim pani jest.
Czy tylko miała takie wrażenie, czy w tych słowach była jakaś utajona groźba?
– Właśnie skończyłam służbę, jestem wykończona. Moglibyśmy to przełożyć na jutro rano?
– Raczej nie – brzmiała odpowiedź. I zanim Aurora zdążyła zgłosić obiekcję, rozmówca dodał: – Wie pani, jak dojechać?
Nastąpiła długa pauza. Aurora rozejrzała się wokół, jakby szukając ucieczki przed tym nieoczekiwanym nagabywaniem. Do Bolonii miała prawie godzinę drogi i taki wyjazd był w tej chwili ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę.
– Skorzystam z nawigacji – westchnęła, kończąc rozmowę.
W samochodzie nie przestawała myśleć o słowach komisarza De Robertisa. Nie to, żeby był nieuprzejmy, ale jego ton wydawał się zarozumiały, a może nawet oskarżycielski. Brzmiał, jakby mówił do osoby podejrzanej o popełnienie przestępstwa, a nie do koleżanki z innego rejonu.
Zważywszy na to, jak sprawa wyglądała do tej pory, w żadnym razie nie spodziewała się prośby o konsultację. Minęło już sporo czasu, odkąd ktoś po raz ostatni chciał skorzystać z jej kompetencji. Chociaż ścieżka jej studiów robiła z niej doskonałe źródło wiedzy. Była najlepsza na kierunku kryminologia, a w czasie służby w wydziale kryminalnym w Turynie specjalizowała się w profilowaniu przestępców. W tamtych czasach koledzy często prosili ją o pomoc w nakreśleniu profilu psychologicznego nieznanego sprawcy (zazwyczaj skracanego jako NS) na podstawie przestępstwa, które popełnił. Profil pomagał zawęzić krąg podejrzanych albo przynajmniej podsunąć, na jakim obszarze powinno skupiać się śledztwo.
Świetnym przykładem była jedna z tych spraw, które prasa ochrzciła mianem „serii morderstw w konfesjonale”. Zabójca wabił ofiary, w większości mężatki w średnim wieku, ukrywając się w konfesjonałach kościołów na przedmieściach, w mało uczęszczanych porach i udając księdza. Wysłuchiwał spowiedzi wybranej ofiary, ogłuszał i zaciągał w jakieś odizolowane miejsce, gdzie gwałcił ją i zabijał, zazwyczaj przez uduszenie.
Początkowo śledztwo skoncentrowało się na wolontariuszu z pomocy społecznej, który miał w historii przypadki przemocy domowej. Podejrzanym był również były partner jednej z zamordowanych kobiet i właściciel przedsiębiorstwa pogrzebowego, który organizował pogrzeby w dwóch parafiach, w których popełniono morderstwa. Kiedy jednak hipotezę śledczych obaliły testy DNA, zaangażowano Aurorę.
Analizując modus operandi, młoda policjantka doszła do wniosku, że sprawcą musiał być ktoś, kto w dzieciństwie był wykorzystywany seksualnie przez duchownego. Według nakreślonego profilu sprawca cierpiał na swego rodzaju psychozę wynikającą z tamtej traumy, miał mniej niż czterdzieści lat, nie miał stałej pracy, nigdy nie poznał ojca i ciągle mieszkał z matką. Ta ostatnia musiała pracować przy jakiejś parafii albo jako podwładna duchownego, co tłumaczyło, dlaczego zabójca czuje się tak swobodnie w budynkach sakralnych, co z kolei pozwala mu sprawnie zacierać ślady. Zdolność do wtapiania się w tłum zwykłych ludzi jest typowa dla psychopatów, do tego stopnia, że wydają się jakby niewidzialnymi członkami społeczeństwa.
Według Aurory sprawca obciążał matkę winą za to, że nigdy nie poznał ojca, który mógłby go uchronić przed molestowaniem, które go spotkało. Popęd do morderstw płynął więc z chęci ukarania jej za doznane w dzieciństwie krzywdy.
Choć zdawało się, że wybiera ofiary w sposób dość losowy, Aurora była przekonana, że znał pierwszą z nich. Właśnie to przeczucie zdeterminowało przebieg śledztwa. Okazało się bowiem, że kilka lat wcześniej pierwsza ofiara odrzuciła awanse syna kobiety zatrudnionej w pałacu biskupim.
W momencie aresztowania mężczyzna nie stawiał oporu. Uśmiechnął się, wyglądając na zadowolonego z siebie, jakby od dawna pragnął być zdemaskowany, by móc pokazać światu, do czego był zdolny. Gdy Aurora teraz o tym myślała, wciąż miała dreszcze.
Ale te echa przeszłości były jak wspomnienia z innego świata. Minęły dwa lata od strzelaniny, w której zabito jej przełożonego, nadkomisarza Flavia Anversę, który był również jej chłopakiem. Stało się to w trakcie operacji mającej na celu ujęcie grupy seryjnych gwałcicieli, a pamiątką po tych wydarzeniach był fragment pocisku w głowie, którego usunięcie chirurdzy uznali za zbyt niebezpieczne. Od tamtego czasu Aurora nie była już tą samą osobą.
Żaden z psychiatrów, którzy mieli ją pod opieką w trakcie rehabilitacji, nie potrafił przewidzieć długofalowych konsekwencji obecności tego odłamka. Zdiagnozowano u niej chorobę dwubiegunową.
Musiała przyzwyczaić się do częstych migren, nagłych zmian nastroju, depresji, stanów lękowych i ataków paniki, a nawet halucynacji. Czasami głosy w jej głowie były tak wyraźne, że nie dawało się ich odróżnić od rzeczywistości. Tylko dzięki długim miesiącom leczenia i wielkiemu uporowi Aurora zdołała wrócić do siebie i do czynnej służby. Ale na krótko przed przeniesieniem do Sparvary na Bassa Emiliana[2], kryzysy powróciły. Była więc zmuszona skłamać na temat stanu zdrowia i samotnie walczyć z upiorami w swojej głowie. Prawda jest taka, że nie potrafiła wyobrazić sobie innego życia niż to w policji. Wiedziała, że może jeszcze czegoś dokonać. Była to winna Flaviowi i tej dawnej młodej, błyskotliwej Aurorze.
Nie mogła na nowo napisać przeszłości, ale po tym, jak na jej karierze pojawiła się nieusuwalna skaza, przeniesienie do innego miasta jawiło się jako możliwość rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Tyle że jej sława ją wyprzedziła. Nie było jej łatwo zadomowić się na nowym komisariacie, zwłaszcza że nikt z kolegów i przełożonych nie traktował jej poważnie.
Z jednym jedynym wyjątkiem: aspiranta Bruna Colasantiego.
Bruno był jedynym, który nie traktował jej jak wyrzutka, on jako pierwszy jej zaufał. Choć był od niej niższy stopniem, w pewnym sensie ją chronił, zachęcając ją do walki, kiedy wszystko wydawało się iść nie tak. Chociaż próbowała na wszelkie sposoby temu zapobiec, coś się między nimi narodziło. Ale Aurora wolała zdusić tę relację w zarodku. Z egoizmu czy ze strachu? Mówiła sobie, że zrobiła to dla Eleny, partnerki Bruna. Nie chciała stać się powodem ich zerwania.
Prawda jest taka, że nie była gotowa związać się z kimś z pracy, bo wciąż prześladowały ją wspomnienia o tym, co stało się z Flaviem.
Może z tego powodu od pewnego czasu Bruno utrzymywał między nimi dystans. Na komisariacie pracowali kilka metrów od siebie, ale ostatnio zamieniła z nim ledwie kilka słów, a kiedy to ona próbowała nawiązać rozmowę, on odpowiadał monosylabami, unikając jej wzroku. I może właściwie tak było lepiej.
Głos nawigacji wyrwał ją z rozmyślań.
Do celu miała jeszcze niecały kilometr, ale już z tej odległości dostrzegła blask niebieskich lamp sygnałowych sączący się spomiędzy liści otaczających parking drzew. Taka koncentracja sił porządku i pogotowia musiała oznaczać, że wydarzyło się coś naprawdę poważnego.
Znów zadała sobie pytanie o przyczynę telefonu nadkomisarza De Robertisa. Jeśli wydarzyła się tu zbrodnia, to co ona mogła mieć z tym wspólnego, skoro to miasto to w ogóle nie był jej teren?
Podjechała bliżej i dopiero wtedy zauważyła, jak niewiarygodnie zatłoczone było to miejsce. Poza radiowozami i karetkami na parkingu stało wiele prywatnych samochodów, jakby właśnie odbywał się pogrzeb kogoś znanego – ale taki scenariusz wydawał się o tej godzinie więcej niż absurdalny.
Ludzie rozproszeni po całym placu praktycznie uniemożliwiali zaparkowanie. Aurora musiała zachować najwyższą ostrożność, bo otaczający ją piesi wydawali się dość nieuważni; w końcu, nie mając innego wyjścia, zostawiła samochód na trawniku obok furgonetki strażackiej.
Poczuła, że ogarnia ją jakaś szczególna ekscytacja. Miejsca zbrodni zawsze ją fascynowały, ale nie z powodów, które zazwyczaj przyciągają ciekawskich, którzy gromadzą się wokół okrutnych scen z upodobania do makabry. Dla Aurory rozszyfrowanie szczegółów zdradzających modus operandi zbrodniarza było zawsze jak wyzwanie: pozwalało odnaleźć wskazówki mogące doprowadzić do odkrycia sprawcy albo przynajmniej nakreślić jego profil.
Jej mentorem był Isaak Stoner, dawny agent specjalny FBI. Uczęszczała na jego seminarium w głównej siedzibie Biura w Quantico w stanie Virginia. Dzięki niemu nauczyła się dostrzegać kluczowe szczegóły, które umykały nawet jej kolegom, technikom kryminalistycznym.
Chętnie już teraz dowiedziałaby się więcej, ale odparła pokusę przepytania dwóch ratowników medycznych, którzy gawędzili, siedząc w otwartych drzwiach karetki, i pewnym krokiem ruszyła w kierunku kilku umundurowanych policjantów, którzy pilnowali wejścia na cmentarz. Otaczała ich zwarta grupka dziennikarzy – za niektórymi były kamery, ale większość trzymała tablety, na których bezustannie coś pisali. Kilku z przejęciem rozmawiało przez telefon. Inni siedzieli na chodniku i pisali artykuły na laptopach, prawdopodobnie po to, żeby wrzucić relację w czasie rzeczywistym na portale gazet.
– Podkomisarz Scalviati – przedstawiła się, pokazując legitymację. – Mam rozmawiać z nadkomisarzem De Robertisem.
Jeden z policjantów pokazał jej, że ma iść alejką w głąb cmentarza.
– Znajdzie go pani w siódmym krużganku, za Galerią Aniołów.
– Przepraszam, gdzie?
– Cały czas prosto, pani komisarz. Za kościołem w lewo.
Nie do końca przekonana, czy dobrze zrozumiała wskazówki, Aurora ruszyła w kierunku wskazanym przez policjanta.
Jej wiedza o tym miejscu sprowadzała się do kilku wiadomości z historii. Wiedziała, że Certosę zbudowano na początku XIX wieku na terenie dawnego klasztoru kartuzów na zewnątrz murów miejskich. Był to jeden z najstarszych zabytkowych cmentarzy w Europie, drugi po Père Lachaise w Paryżu. Wcześniej zmarłych chowano wokół kościoła parafialnego, co stanowiło niemałe zagrożenie dla zdrowia publicznego.
Po przejściu bramy cmentarza znalazła się na otoczonym arkadami placyku. Kierując się w stronę wieży kościoła, weszła w alejkę po lewej stronie. Przeszła kilkoma korytarzami i w końcu znalazła się w czymś, co kiedyś musiało być klasztornym krużgankiem.
Panowała tam atmosfera spokoju, jakże odmienna od gwaru i chaotycznej krzątaniny na zewnątrz. Nawet powietrze wydawało się rozrzedzone. Pośrodku trawnika w równych odstępach stało kilka nagrobków, niektóre z nich niesamowicie intrygujące.
Aurora patrzyła oczarowana na rzeźbę dziewczyny o delikatnych rysach i spojrzeniu zasnutym melancholią, której szatę marszczył jakby wiatr wieczności, a kamienną skórę oblewało światło księżyca.
Daty figurujące na nagrobku pod wierszem o miłości były do siebie dramatycznie zbliżone. Życie dziewczyny o imieniu Adelina zakończyło się, gdy miała tylko dwadzieścia dziewięć lat. Tyle samo co Aurora. W tym roku miała skończyć trzydzieści, ale do września było jeszcze daleko.
Kto wie, co się przydarzyło tej młodej kobiecie, kto wie, jakie miała aspiracje, zanim przekreśliła je przedwczesna śmierć.
Patrząc na rzeźbę, Aurora pomyślała, że ktoś, kto bardzo ją kochał, chciał oddać jej hołd, zachowując pamięć o niej.
Nie mogła pozbyć się myśli, że w przeciwieństwie do tamtej, ona jest sama na świecie. Był czas, gdy sądziła, że ma wszystko. Ale potem straciła to w ciągu jednej nocy.
– Urzekające, prawda?
Aurora omal nie podskoczyła, słysząc głos koło siebie. Jego właścicielem był dobrze ubrany starszy pan, z siwymi włosami doskonale zaczesanymi do tyłu i niezwykłą laseczką z uchwytem w kształcie psiej głowy.
Pytanie ją zaskoczyło i bąknęła tylko coś, co brzmiało jak potwierdzenie.
– Proszę się rozejrzeć – ciągnął. – Czy mogła pani przypuszczać, że znajdzie tyle piękna na jakimś cmentarzu?
– Przyznaję, że to mnie trochę zaskoczyło.
Mężczyzna wykonał teatralny gest, podnosząc rękę, by nadać swoim słowom bardziej uroczysty charakter. – Niecałe dwa wieki temu między najbardziej wpływowymi rodzinami w mieście zaczęła się rywalizacja na nagrobki krewnych. Zatrudniano najlepszych artystów tamtej epoki, którzy mimo kryzysu gospodarczego po zjednoczeniu Włoch mogli się dzięki temu utrzymać. Już dawno minęły czasy wielkich zamówień na dekorowanie bazylik i katedr, bo widzi pani, w tamtych czasach Kościół też nie radził sobie zbyt dobrze.
– Nie miałam o tym pojęcia.
– Myślę, że nawet zleceniodawcy nie pomyśleli nigdy, że przyczyniają się do powstania prawdziwego muzeum na świeżym powietrzu.
– A skąd pan to wszystko wie?
Mężczyzna odchrząknął.
– Można powiedzieć, że tutaj żyję. Brzmi bez sensu, prawda? Żyć w mieście umarłych. – Na chwilę spuścił wzrok. – Jestem po prostu stróżem, ale czasem mam wrażenie, że te statuy mają do powiedzenia więcej niż mieszkańcy miasta żywych.
Aurora odsunęła kosmyk za ucho.
– Dziękuję panu za tę myśl, panie...
– Bentivogli, do usług – skłonił się.
– Bardzo mi miło, podkomisarz Scalviati. Tylko że, widzi pan... Chyba się zgubiłam. Tutaj jest jak w labiryncie. Muszę dotrzeć do kolegów w siódmym krużganku, za Korytarzem Aniołów, ale nie mam pojęcia, gdzie to jest, a jestem już bardzo spóźniona.
– Oczywiście, nie chcę pani zatrzymywać, pani komisarz – powiedział Bentivogli z szacunkiem. Wskazał na portyk w głębi placyku. – Jest pani prawie na miejscu. Proszę iść w tamtym kierunku, tam znajdzie pani kolegów.
– Dziękuję – powiedziała Aurora.
Bentivogli po raz ostatni na nią zerknął.
– Wydaje mi się pani dobrym człowiekiem. Nie jak niektórzy, pozbawieni szacunku dla tych, którzy spoczywają w tych murach. Ale proszę pamiętać, że są różne rodzaje aniołów, a niektóre z nich nie mają w sobie nic niebiańskiego. – Zrobił krótką pauzę. – Tam znajdzie pani anioła śmierci.
– Będę o tym pamiętać – powiedziała Aurora, lekko zmieszana.
Ruszyła pewnym krokiem, z wyraźnym przeczuciem, że to, co czeka na nią za tym korytarzem, wcale jej się nie spodoba.
Kiedy szła, dogonił ją głos Bentivogliego.
– Lepiej byłoby nie zakłócać snu umarłych. – Brzmiało to bardziej jak apel niż jak groźba. – Niech to pani przekaże swoim kolegom.
3
Słowa starego stróża rozbrzmiewały jeszcze w głowie Aurory, kiedy zbliżała się do siódmego krużganka. Cokolwiek miał na myśli, udało mu się jeszcze bardziej ją zaniepokoić, jakby niespodziewany telefon nadkomisarza De Robertisa nie był wystarczający.
Kiedy tylko minęła kolumny przy wejściu, zobaczyła przed sobą teren odgrodzony taśmą ostrzegawczą, którego pilnowało dwóch mundurowych. Pośrodku tego wyłączonego obszaru migotały białe kombinezony techników zajętych zdejmowaniem odcisków. W tym momencie nie było jednak jeszcze jasne, czemu się przyglądali.
Aurora nie miała dobrego widoku, bo przesłaniały go liczne nagrobki. Ale coś wznosiło się ponad rzeźbami, a dwa nakierowane w to miejsce reflektory wytwarzały imitację światła dziennego. Mogła dostrzec rozpostarte skrzydła anioła wznoszącego palec do nieba, jakby pokazywał drogę odkupienia. Ale w tej rzeźbie było coś niewłaściwego. Coś, czego w tym momencie Aurora nie potrafiła określić. Wyglądało to tak, jakby były tam dwa anioły, jeden naprzeciw drugiego. A jeden z nich nie miał w sobie nic krzepiącego.
Na stronie lekarz sądowy dyskutował zawzięcie z wysokim mężczyzną w ciemnym garniturze.
Aurora podeszła do odgrodzonego obszaru, zwracając na siebie uwagę jednego z mundurowych.
– Podkomisarz Aurora Scalviati z komisariatu w Sparvarze – przedstawiła się.
Chłopak wytrzeszczył oczy i bąknął coś niezrozumiałego. Przez chwilę rozglądał się na wszystkie strony, jakby kogoś szukając.
Aurora osłupiała. Wyglądało na to, że samo jej nazwisko wywołało u niego szok.
– Muszę porozmawiać z komisarzem De Robertisem – dodała, wyraźnie wypowiadając słowa.
– Tak, oczywiście, ja...
Z kłopotliwej sytuacji uwolnił go mężczyzna koło czterdziestki z cienkimi wąsami jak u dżentelmena z dawnej epoki i okularami w niebieskich oprawkach. Miał jasny płaszcz, a na szyi łańcuszek z zawieszoną odznaką. Wiosna była już za pasem, ale w nocy temperatura mocno się obniżała.
– Ja się tym zajmę – powiedział do funkcjonariusza. Potem podał Aurorze dłoń. – Inspektor Calzolari. Cieszę się, że wreszcie mogę panią poznać.
Aurora, zdezorientowana, zmarszczyła czoło.
– Co ma pan na myśli przez „wreszcie”?
Calzolari uśmiechnął się zagadkowo.
– Dopiero pani przyjechała?
– Jechałam najszybciej, jak mogłam, ale drogi w Bassie są jakie są.
– Naturalnie – mruknął Calzolari, jakby do siebie. – Proszę posłuchać. Muszę pilnie wrócić na komendę, ale zostawiam panią w dobrych rękach. Młodszy prokurator Gandolfi już odjechał, ale nadkomisarz De Robertis i podinspektor Paolacci znają się na rzeczy. – Pauza, w trakcie której rozglądał się, szukając kogoś między zgromadzonymi licznie przedstawicielami służb porządkowych. – O, właśnie. De Robertis to ten w garniturze pod krawatem, rozmawia z lekarzem sądowym. Sam pani powie... hmm... jak sprawy stoją.
– Przepraszam, komisarzu, czy zanim pan pojedzie, może mi pan szybko wyjaśnić, dlaczego tu jestem?
– Jak pani się pewnie domyśla, miało miejsce morderstwo. Ale proszę, niech pani się sama temu przyjrzy. – Zrobił krok w stronę wyjścia. – Do widzenia, Scalviati.
Aurora była zmieszana. Wydawało się, że tutaj wiedzą o niej wszystko. Skinęła młodemu policjantowi pilnującemu wejścia i przeszła nad taśmą ostrzegawczą. Ostrożnie, uważając, żeby nie nadepnąć na żadne z istotnych miejsc zaznaczonych przez techników, zbliżyła się do środka obszaru chronionego.
Ale nic nie mogło przygotować jej na to, co zobaczyła.
Przypisy