Umrzesz za sześć godzin - Janusz Onufrowicz - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Umrzesz za sześć godzin ebook i audiobook

Onufrowicz Janusz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

50 osób interesuje się tą książką

Opis

W Warszawie w dziwnych okolicznościach zaczynają ginąć ludzie. Tajemniczy zabójca, którego media nazywają Człowiekiem Zagadką, zamyka swoje ofiary w wymyślnych pułapkach. Aby ocalić życie, muszą rozwiązać trudne łamigłówki. Wskazówki, szyfry i odniesienia do ich wspomnień sugerują, że te przerażające gry mają głębszy sens.

Śledztwo prowadzą dwaj policjanci z komendy stołecznej, którzy szybko odkrywają, że sprawa łączy się z wydarzeniami sprzed dziesięciu lat. Czy wybór ofiar jest przypadkowy? A może kryje się za nim misterny plan zemsty?

Czas ucieka. Stawką jest nie tylko życie kolejnych osób, lecz także odkrycie prawdy o przeszłości.

Czy uda się złamać kod Człowieka Zagadki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 446

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 24 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior

Oceny
4,5 (318 ocen)
212
69
32
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Fantastycznie wymyślone te zagadki - pułapki. Brawa dla autora!
20
barbaramnich

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, no i lektor. Polecam.
10
SoniaSonita

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam. Przesłuchana w ciągu jednego dnia bez przerwy!!
10
Kasandrasat

Całkiem niezła

Ciężka do oceny książka. Na pewno wciąga, pędzi się przez akcje, niektóre sceny są wręcz filmowe. Ale nasi policjanci są ciut za mało sprytni, mimo że są najlepsi, a nasz morderca ciut za sprytny. Ile razy autor podkreśla, że jeden z bohaterów jest gruby. Naprawdę jakby zapomniał, że istnieją inne przymiotniki i, że nasz bohater ma inne cechy. I zdecydowanie autor za bardzo inspirował się prawdziwa tragedia, te fragmenty o escape roomie, sa aż niesmaczne. Tam zginęli prawdziwi ludzie, to nie powinna być cześć nasze rozrywki
11
Alutek_17

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjny thriller! Polecam każdemu
00



Co­py­ri­ght © 2025 by Grupa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tura In­spi­ruje Sp. z o.o.
Wszel­kie prawa za­strze­żoneAll ri­ghts re­se­rved Książka ani żadna jej część nie mogą być pu­bli­ko­wane ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­lane w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgody wy­dawcy.
Re­dak­cja: Ju­styna Ja­kub­czyk
Ko­rekta: Ilona Drobna
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Iza­bela Sur­dy­kow­ska-Ju­rek
Zdję­cie na okładce: Co­py­ri­ght © Ra­ita­linn (kłódka; Nii­_Anna (ze­gar); Максим Рудько (tło ze­gara) (Stock.adobe.com)
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
ISBN 978-83-68249-00-2
War­szawa 2025
Fa­buła książki i wszystko, co zo­stało w niej opi­sane, jest wy­łącz­nie wi­zją ar­ty­styczną. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci i zda­rzeń jest zu­peł­nie przy­pad­kowe
Wy­daw­nic­two Pro­zamiza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.plwww.pro­zami.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

Ar­tur w dro­dze po­wrot­nej z pracy zaj­rzał do skrzynki na li­sty. Wy­ro­bił so­bie taki od­ruch nie­dawno, bo wcze­śniej o spraw­dze­niu poczty po­tra­fił za­po­mi­nać przez kilka ty­go­dni. W ten spo­sób prze­ga­pił pi­smo o man­da­cie za par­ko­wa­nie oraz nie za­re­ago­wał na czas na list z banku w spra­wie kre­dytu. W obu przy­pad­kach prze­ło­żyło się to na karę. Koszty jego ga­pio­stwa nie były ja­koś szcze­gól­nie do­tkliwe, ale za­wsze le­piej wy­dać te kilka stów na za­bawę niż od­da­wać pań­stwu czy ban­kowi za fra­jer. Te­raz za­glą­dał więc do skrzynki co­dzien­nie.

Za każ­dym ra­zem upo­mi­nał się w my­ślach, że we wszyst­kich spra­wach wy­ma­ga­ją­cych ko­re­spon­den­cji musi zmie­nić opcję pa­pie­rową na e-ma­ilową. Z man­da­tami oczy­wi­ście się tak nie da, ale ga­zow­nię, prąd, bank, te­le­fon można było wresz­cie prze­nieść cał­ko­wi­cie do in­ter­netu. Bo ko­perty i tak wy­rzu­cał bez otwie­ra­nia, tak samo jak stosy ulo­tek.

Dzi­siaj w skrzynce na li­sty nie zna­lazł nic oprócz jed­nej ulotki. Wy­gar­nął ją. Za­mknął skrzynkę i ru­szył do windy. Ka­wa­łek pa­pieru z jed­nej strony był pu­sty. Od­wró­cił ulotkę. Tylko jedno zda­nie. Li­tery zło­żone jakby z frag­men­tów wy­cię­tych z ga­zet. Tak jak to wi­dział w sta­rych fil­mach, kiedy ktoś do­sta­wał ano­nim. Ale to był wy­druk, a nie li­tery na­kle­jone na pa­pier.

UMRZESZ ZA SZEŚĆ GO­DZIN.

Naj­pierw Ar­tura prze­szył dreszcz nie­po­koju. Za­raz po­tem par­sk­nął śmie­chem.

Winda za­trzy­mała się na szó­stym pię­trze. Ru­szył au­to­ma­tycz­nie w stronę swo­jego miesz­ka­nia. Kilka razy od­wró­cił ulotkę, tak jakby się głu­pio spo­dzie­wał, że kar­teczka ma wię­cej niż dwie strony.

UMRZESZ ZA SZEŚĆ GO­DZIN.

Czego to mo­gła być pro­mo­cja? Jaka firma stała za tak za­gad­kową re­klamą? Po­krę­cił głową. Zmiął ulotkę w dłoni i chciał wy­rzu­cić, ale scho­wał pa­pie­rową kulkę do kie­szeni. Nie bę­dzie śmie­cił.

Kiedy otwie­rał klu­czem drzwi, nie pa­mię­tał już o wia­do­mo­ści zna­le­zio­nej w skrzynce na li­sty. Wszedł do sześć­dzie­się­cio­me­tro­wego apar­ta­mentu w do­brej war­szaw­skiej dziel­nicy, urzą­dzo­nego no­wo­cze­śnie w stylu „mę­skiej ja­skini”. Przed­po­kój, otwarte wej­ście do sa­lonu po­łą­czo­nego z kuch­nią, który był no­wo­cze­snym cen­trum mul­ti­me­dial­nym, z du­żym te­le­wi­zo­rem, rzut­ni­kiem do fil­mów i kon­so­lami do gier. Z przed­po­koju roz­cho­dziło się troje drzwi pro­wa­dzą­cych do dwóch sy­pialni i ła­zienki.

Wie­czorny pół­mrok wy­wo­łał w nim dziwny nie­po­kój. Nie­spo­dzie­wany. Od dawna nie bał się ciem­no­ści, tym bar­dziej sza­rówka nie po­winna tak na niego dzia­łać. Włą­czył świa­tło w przed­po­koju, sto­jąc na jed­nej no­dze, bo zdej­mo­wał but.

Wy­pro­sto­wał się i uspo­koił. Ode­tchnął głę­boko. Zga­nił się w my­ślach za atak bez­sen­sow­nej pa­niki. Prze­cież ni­kogo tu nie ma, nic nie mo­gło mu się tu­taj stać. To za­mknięte i chro­nione osie­dle. Miesz­kał na szó­stym pię­trze. Za­mek nie no­sił żad­nych śla­dów wła­ma­nia. Co się z nim działo?

Mi­mo­wol­nie w my­ślach wy­pły­nęła ulotka, którą zna­lazł w skrzynce.

UMRZESZ ZA SZEŚĆ GO­DZIN.

Po­krę­cił głową, roz­pra­sza­jąc ten ob­raz, ale wciąż czuł nie­po­kój, jakby pod­świa­do­mość wy­czu­wała ko­goś ob­cego.

Ru­szył do sa­lonu. Ga­nił się za to, że sta­wia kroki stra­chli­wie i po­woli, jakby od­wle­kał chwilę zer­k­nię­cia w głąb du­żego po­miesz­cze­nia. Przed wej­ściem do sa­lonu przy­czaił się, wsu­nął rękę i naj­pierw włą­czył świa­tło. Wtedy wy­sko­czył zza rogu.

Sa­lon był pu­sty. Nikt się tu­taj nie czaił. Wszystko stało tak, jak zo­sta­wił rano, kiedy wy­cho­dził do pracy. Roz­luź­nił się i ochrza­nił w my­ślach za pa­ni­ko­wa­nie jak dziecko. Wy­jął z kie­szeni zmiętą ulotkę, przyj­rzał się jej i pra­wie ro­ze­śmiał, że obu­dziła w nim ta­kie lęki. Pod­szedł do zlewu, wy­cią­gnął szu­fladę z ko­szem na śmieci i po­zbył się kulki pa­pieru. Wró­cił do przed­po­koju i już na lu­zie po­szedł do ła­zienki umyć ręce.

Sta­nął jak wryty. Spa­ra­li­żo­wało go. Cały strach, który od sie­bie od­go­nił, ude­rzył ze zwie­lo­krot­nioną siłą. Nie ro­zu­miał, co wi­dzi. Coś stało się z jego wanną. Za­in­sta­lo­wano na niej trzy duże ba­niaki. I jesz­cze ja­kąś de­seczkę z dziu­rami. Tak się zde­ner­wo­wał, że oczy za­szły mu mgłą. Mu­siał po­de­przeć się o fra­mugę drzwi.

UMRZESZ ZA SZEŚĆ GO­DZIN.

W gło­wie pul­so­wała mu krew, która pod­su­wała na­tręt­nie treść ulotki. Ktoś wszedł do jego miesz­ka­nia. Ktoś obcy! Może cią­gle tu jest!?

– Pa­mię­tasz, co zro­bi­łeś? – po­wie­dział głos za jego ple­cami.

Na­tych­miast do­stał gę­siej skórki na ca­łym ciele. Nie po­tra­fił wy­du­sić z sie­bie słowa. Strach spa­ra­li­żo­wał mu ciało i my­śli. Nie znał tego głosu. Nie ro­zu­miał też, o czym mówi.

– Przy­po­mnę ci, co zro­bi­łeś.

Ar­tur po­czuł wil­gotną szmatkę na ustach i po chwili za­czął od­pły­wać, aż za­pa­dła cał­ko­wita ciem­ność.

***

Zbu­dziło go po­czu­cie dys­kom­fortu. Ucisk. Ból ze­sztyw­nia­łych mię­śni. Nie pa­mię­tał jesz­cze, co się wy­da­rzyło. Kiedy ja­sność oto­cze­nia za­lała za­mro­czone oczy, za­mru­gał. Pró­bo­wał się ru­szyć, ale nie mógł. Nie znaj­do­wał się w łóżku. Za­tem gdzie?

Ze zdzi­wie­niem zo­rien­to­wał się, że sie­dzi w wan­nie. A wła­ści­wie pół­leży. W pu­stej wan­nie. Coś nie po­zwa­lało mu się ru­szać i utrzy­my­wało go w dziw­nej po­zy­cji. Opie­rał się ple­cami, ale jed­no­cze­śnie jakby wi­siał przy­trzy­my­wany za nad­garstki, po bo­kach głowy i pod pod­bród­kiem. Za­nim skoń­czył za­da­wać so­bie w my­ślach py­ta­nie: „Co ja tu­taj ro­bię?”, wró­ciła mu pa­mięć.

Chciał wstać, ale tylko się pod­du­sił i za­czął kasz­leć. Zde­ner­wo­wał się. Pa­nika pod­nio­sła mu ci­śnie­nie. Od­dech rwał się w nie­rów­nym ryt­mie. Ock­nął się już cał­kiem, wzrok na­brał ostro­ści, więc mógł oce­nić swoje po­ło­że­nie.

To, co go trzy­mało, przy­po­mi­nało dyby. Ktoś przy­twier­dził je śru­bami do kra­wę­dzi wanny. Sze­roka, ciemna de­ska miała otwory na dło­nie i głowę. Ar­tur zo­stał w nią za­kuty. Przed sobą wi­dział te dziwne zbior­niki, które już wcze­śniej zwró­ciły jego uwagę. Były od­wró­cone do góry dnem, a na ich szyj­kach znaj­do­wały się ja­kieś me­cha­ni­zmy. Nie po­tra­fił zro­zu­mieć, co to jest. Na do­da­tek ze zde­ner­wo­wa­nia wzrok znowu mu się roz­ma­zy­wał.

Spró­bo­wał wy­krę­cić głowę, ale ogra­ni­czały go dyby. Nie­wiele zo­ba­czył. Po pro­stu jego ła­zienka. Zer­k­nął w dół. Za­uwa­żył coś w ro­dzaju kłódki na szyfr. Cztery ob­ro­towe pier­ście­nie z cy­frami. Do­my­ślił się, że wpro­wa­dze­nie od­po­wied­niej kom­bi­na­cji otwiera dyby. Zro­biło mu się słabo. Co to wszystko zna­czyło?

– Nie ro­zu­miesz, co? – za­py­tał głos zza ple­ców Ar­tura.

Brzmiał spo­koj­nie, ale i prze­raź­li­wie, bo znie­kształ­cał go syn­te­za­tor. Ar­tur aż pod­sko­czył. Po­wstrzy­mała go de­ska. Za­wył z bólu, bo wy­krę­cił so­bie nad­garstki i nad­wy­rę­żył kark.

– Nie rób mi krzywdy – wy­ję­czał. – Ta ulotka w skrzynce...

– Tak – po­wie­dział zmie­niony elek­tro­nicz­nie głos.

– Nie chcę umie­rać...

– To bę­dzie za­le­żało od cie­bie.

– Ode mnie? No to mnie uwol­nij – par­sk­nął hardo w przy­pły­wie ad­re­na­liny.

– Może sam się uwol­nisz.

– Jak?

– Ten ze­gar. – W polu wi­dze­nia Ar­tura po­ja­wiła się ręka po­ka­zu­jąca w stronę ba­nia­ków.

Nie wi­dział osoby, która naj­wy­raź­niej chciała zro­bić mu krzywdę. Nie wie­dział na­wet, czy to męż­czy­zna, czy ko­bieta.

– Bę­dziesz miał pięt­na­ście mi­nut – cią­gnął głos – żeby zna­leźć kom­bi­na­cję do kłódki. Je­żeli nie zdą­żysz, gi­lo­tyny prze­tną szyjki ba­nia­ków i do wanny po­leje się kwas siar­kowy. Roz­pu­ści twoje ciało i umrzesz.

Ar­tur się po­pła­kał. Le­dwo prze­kro­czył trzy­dziestkę. Miał całe ży­cie przed sobą. Nie chciał umie­rać.

– Ale ja nie chcę... – wy­beł­ko­tał.

– Ży­cie nie za­wsze jest tym, czego by­śmy chcieli...

Osoba wsu­nęła się głę­biej i uru­cho­miła ti­mer. Ar­tur zo­ba­czył tylko plecy i prawą rękę. Od­niósł wra­że­nie, że po­stać ma na twa­rzy ja­kąś ma­skę. Ale wszystko działo się za szybko.

– Na ulotce było sześć go­dzin... – pa­ni­ko­wał, mó­wił, co mu ślina na ję­zyk przy­nio­sła.

– Je­ste­ście jak za­raza...

Cały dy­go­tał z ner­wów. Roz­trzę­sio­nymi dłońmi wy­sta­ją­cymi z otwo­rów w de­sce się­gnął do zamka na szyfr. Mógł wpro­wa­dzić kod. Tro­chę to nie­wy­godne, bo mu­siał bo­le­śnie na­cią­gnąć nad­garstki, żeby do­się­gnąć do zamka, ale się dało. Ale jaka kom­bi­na­cja? Do cho­lery! Cztery cy­fry. Ja­kie?!

– Na tej kartce było sześć go­dzin... – ję­czał przez łzy kom­plet­nie za­ła­many. Nie­zdolny do dzia­ła­nia.

Wtedy z tyłu przy le­wym uchu po­czuł od­dech.

– Pa­mię­tasz, co zro­bi­łeś?

– Nie wiem. Nic nie zro­bi­łem. Wy­puść mnie!

Za­ła­ma­nie i hi­ste­ria mie­szały się w bez­sen­sow­nej sza­mo­ta­ni­nie. Ale tylko na­ro­bił so­bie si­nia­ków, kiedy pró­bo­wał uwol­nić się z dy­bów na siłę.

– Mu­sisz so­bie przy­po­mnieć, wtedy znaj­dziesz cy­fry... – ku­sił głos.

Ar­tur od­zy­skał tro­chę pa­no­wa­nia nad sobą.

– Nie wiem, o co ci cho­dzi. Ja­kie cy­fry? – wy­du­kał przez łzy.

– Przy­po­mnij so­bie.

– Co? – wy­buch­nął, bo nie miał po­ję­cia, o czym my­śli ten czło­wiek.

– Dzie­sięć lat temu.

Ar­tur za­marł. Te słowa dały mu do my­śle­nia. Mgli­ście. Prze­cież pró­bo­wał wy­przeć to ze świa­do­mo­ści.

– Wska­zówki są po­ukry­wane w za­sięgu two­jego wzroku.

– Ja­kie wska­zówki?

– Do roz­wią­za­nia za­gadki. Prze­cież lu­bisz ta­kie za­bawy. A przy­naj­mniej lu­bi­łeś.

– Ja­kie za­gadki? – Nerwy znowu pu­ściły Ar­tu­rowi i roz­pła­kał się hi­ste­rycz­nie.

Za­nim za­czął wrzesz­czeć, żeby we­zwać po­moc, po­stać za­ło­żyła mu na usta kne­bel z kulki i za­pięła pa­sek z tyłu jego głowy –gro­te­skowy ga­dżet z ze­stawu ero­tycz­nego sado-maso. W za­ist­nia­łych oko­licz­no­ściach nie było w tym jed­nak nic śmiesz­nego.

Ar­tur pró­bo­wał krzy­czeć przez kne­bel, ale wy­do­by­wały się tylko stłu­mione, nie­wy­raźne szlo­chy i po­ję­ki­wa­nia. Wpadł w pa­nikę. Du­sił się przez chwilę, za­nim zna­lazł w so­bie na tyle spo­koju, żeby od­dy­chać przez nos.

Ti­mer na­prze­ciwko niego, pod ba­nia­kami od­mie­rzał czas. Kan­cia­ste po­ma­rań­czowe cy­fry ża­rzyły się zło­wiesz­czo.

13:21

Nie wi­dział ostro, bo łzy roz­ma­zy­wały ob­raz. Roz­glą­dał się go­rącz­kowo. Wska­zówki. Ukryte. Gdzie? Cztery cy­fry, które mo­gły mu ura­to­wać ży­cie. Prze­cież nic ni­komu nie zro­bił! Dla­czego spo­tyka go taki los? Kiedy spoj­rzał na ba­niaki wy­peł­nione kwa­sem, oczy znowu za­szły mu łzami. Za­mru­gał, żeby się ich po­zbyć.

Dzie­sięć lat temu? Czy mo­gło cho­dzić o tamto zda­rze­nie? Ale... ale prze­cież to się stało tak dawno! To nie on! To wy­pa­dek! Poza tym była ich tam cała piątka! Wy­pa­dek... Su­mie­nie mu pod­po­wie­działo, że się oszu­kuje. To nie był wy­pa­dek. Ale to nie wina Ar­tura! Po pro­stu się tam zna­lazł! Dla­tego miał umrzeć?

Znowu chciał krzy­czeć, pro­te­sto­wać, ale kulka w ustach wszystko stłu­miła. Przez chwilę się dła­wił, aż uspo­koił od­dech.

Wska­zówki. Cztery cy­fry.

Wy­krę­cił głowę w lewo. Nic nie rzu­ciło mu się w oczy. Po pra­wej stro­nie miał tylko ka­felki. Ale zer­k­nął na nie. Może tu­taj coś znaj­dzie? Nie. Nic. Już miał znowu po­pa­trzeć w lewo, kiedy wy­dało mu się, że coś... za­uwa­żył. Na ka­felku. Bli­sko ust.

Od­dy­chał nie­spo­koj­nie. Kiedy jego od­dech ude­rzał w płytkę, coś się na niej po­ja­wiało. Tak jak wtedy, kiedy chu­cha się na szybę, na któ­rej ktoś coś na­pi­sał pal­cem.

Chuch­nął ce­lowo. Chyba miał ra­cję. Gla­zura za­pa­ro­wała i zo­ba­czył cy­frę dwa. Czy to mo­gła być dwójka?

– Bła! – wy­beł­ko­tał, jakby od­krył Ame­rykę. Kulka spo­wo­do­wała, że z ust wy­szedł mu nie­zro­zu­miały dźwięk za­miast słowa „Dwa!”.

Na­peł­niony na­dzieją, prze­niósł wzrok na kłódkę. Drżą­cymi pal­cami prze­krę­cił pierw­szy pier­ścień tak, żeby usta­wił się na dwójce.

Nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać. Fan­far? Strzału szam­pana? Klik­nię­cia me­cha­ni­zmu? Nic ta­kiego się nie stało. To nie była gra kom­pu­te­rowa ani escape room. Tu­taj na­prawdę wal­czył o ży­cie. Zer­k­nął na ti­mer.

10:18

Oczy za­szły mu łzami. Jedna trze­cia czasu! A do­piero miał pierw­szą cy­frę! I tak na­prawdę nie mógł mieć pew­no­ści, że to pierw­sza liczba w ukła­dzie. Cztery cy­fry. Ile to kom­bi­na­cji? Nie pa­mię­tał. Kil­ka­na­ście? Kil­ka­dzie­siąt? Bę­dzie mu­siał wpi­sy­wać je po ko­lei. Ale naj­pierw trzeba znać je wszyst­kie!

Pa­trzył znowu do­okoła sie­bie. Na tyle, na ile po­zwa­lały mu dyby z de­ski. Szafka to­a­le­towa. Półka, na któ­rej stały ko­sme­tyki. Lu­stro nad umy­walką. Se­des. Ba­niaki z kwa­sem...

Nie wi­dział żad­nych pod­po­wie­dzi!

Za­ła­mał się. To nie miało sensu. Nie miał szans. Głowa mu opa­dła, a kiedy się nie na­pi­nał, nie czuł bólu. Może tak po pro­stu zo­stać? Apa­tia, która go ogar­nęła, ku­siła spo­ko­jem. Nic nie mu­siał. A ko­niec, który za­raz przyj­dzie, czeka prze­cież każ­dego. Śmierć.

Kiedy słowo ŚMIERĆ roz­brzmiało w jego gło­wie, po­czuł znowu wolę walki. Nie chciał umie­rać. Nie te­raz. Ode­tchnął głę­boko kilka razy. Od nowa za­czął prze­cze­sy­wać wzro­kiem oto­cze­nie. Uni­kał ti­mera, żeby się nie de­ner­wo­wać, ale nie mógł nie­stety do końca zi­gno­ro­wać ucie­ka­ją­cego czasu.

07:23

Za­raz. Wró­cił spoj­rze­niem do półki, na któ­rej stały ko­sme­tyki. Te­raz to do­piero za­uwa­żył. Pięć szczo­te­czek do zę­bów w szklance. Prze­cież trzy­mał tam tylko jedną. Tę, któ­rej uży­wał. A te­raz pięć? Prze­łknął ślinę z pod­nie­ce­nia. Czyżby to było to? Je­żeli nie on, to tylko jego oprawca mógł wsta­wić do szklanki po­zo­stałe szczo­teczki.

Im bar­dziej chciał nie pa­trzeć na zmie­nia­jące się liczby na wy­świe­tla­czu ti­mera, tym bar­dziej go one przy­cią­gały, jak hip­no­ty­zu­jące oczy węża. Prze­łknął ślinę. Li­czyła się każda se­kunda. Miał dwie liczby. Dwójka i piątka. Wie­rzył, że się nie myli. Jesz­cze dwie.

06:34

Ale gdzie da­lej miał szu­kać wska­zó­wek? Wszystko prze­pa­trzył już wie­lo­krot­nie. Oprócz szczo­te­czek do zę­bów nic w ła­zience się nie zmie­niło.

Za­mknął oczy, bo znowu na­pły­nęły do nich łzy. Znowu fala po­czu­cia bez­na­dziei, która pa­ra­li­żo­wała ciało. Głowa opa­dła mu do tyłu. Mu­siał dzia­łać. Zga­nił się za to, że po­zwala so­bie na zwąt­pie­nie. Czuł dzia­ła­nie ad­re­na­liny. Chciał wal­czyć. Chciał prze­żyć. Ale się bał. Bał się śmierci, która cze­kała na końcu od­li­cza­nia. Bał się też otwo­rzyć oczy i dzia­łać. Idio­tyczna pa­towa sy­tu­acja.

Otwo­rzył oczy. Wtedy zo­ba­czył coś na su­fi­cie. Wściekł się na sie­bie. Tak bar­dzo sku­pił się na roz­glą­da­niu do­okoła, że nie po­my­ślał, że coś może znaj­do­wać się na su­fi­cie. Strzałka.

Po­wiódł wzro­kiem w kie­runku, który po­ka­zy­wała. Ko­lejna strzałka. I jesz­cze jedna. Za­raz... strzałki za­krę­cały. Ner­wowo su­nął po nich wzro­kiem. Wska­zówki pro­wa­dziły wkoło.

Zde­ner­wo­wał się. Opadł z sił. Nie ro­zu­miał. Co te strzałki miały mu po­wie­dzieć? Bie­gły po su­fi­cie, za­pę­tla­jąc się. Mógł tak bez końca wo­dzić za nimi wzro­kiem wkoło...

Za­raz! A je­żeli to wła­śnie jest znak? Koło. Czyli – zero! Uwie­rzył w to. Miał trzy cy­fry: dwójkę, piątkę i zero. Jesz­cze jedna i bę­dzie mógł po­szu­kać ich kom­bi­na­cji.

04:36

Gdzie? Gdzie szu­kać ostat­niej cy­fry?

Od­dech znowu nie­bez­piecz­nie przy­śpie­szył Ar­tu­rowi. Ob­ra­cał głową w dy­bach, jak tylko mógł. Prze­stał już zwra­cać uwagę na ból, który temu to­wa­rzy­szył. Pa­trzył pod sie­bie i nad sobą. Ni­g­dzie nie wi­dział ko­lej­nej wska­zówki.

Na­gle, kiedy znowu oglą­dał ka­felki, coś zwró­ciło jego uwagę w od­bi­ciu w wy­po­le­ro­wa­nej słu­chawce prysz­nica. Ob­ró­cił się w stronę lu­stra nad umy­walką. Z tego po­ło­że­nia nie mógł się w nim przej­rzeć. Ale je­żeli się wy­tęży, to może cho­ciaż upewni się co do po­dej­rzeń. Wy­cią­gnął jesz­cze bar­dziej szyję. Miał wra­że­nie, że trzesz­czą mu kręgi. Bo­lało i na pewno miał si­niaki. Ale przez krótką chwilę wi­dział.

Coś zo­stało na­pi­sane na jego czole.

Mu­siała mu wy­star­czyć słu­chawka od prysz­nica. Jego oprawca po­my­ślał o wszyst­kim. Ar­tur miał pew­ność, że dawno nie czy­ścił ar­ma­tury przy wan­nie. Sprzą­tał po­bież­nie. A te­raz ze­wnętrzna po­wierzch­nia słu­chawki prysz­ni­co­wej lśniła. Od­bi­cie nie było ta­kie złe. Ko­pu­la­sty kształt znie­kształ­cał ob­raz, ale go po­więk­szał. To ja­kiś na­pis. Ar­tur mu­siał się sku­pić, bo wi­dział tekst w lu­strza­nym od­bi­ciu.

Du­kał po­woli w my­ślach:

Pierw­sza... cy­fra... mie­siąc... w któ­rym... znisz­czy­łeś... ży­cie...

O co cho­dziło jego oprawcy? O tamtą noc? Je­żeli tak, to był to syl­we­ster. Gru­dzień. Czyli pierw­sza cy­fra mie­siąca to... je­dynka. No chyba tak. Za­tem miał wszyst­kie cztery cy­fry! Dwójka, piątka, zero i je­dynka!

Ale w ja­kiej ko­lej­no­ści je te­raz wpi­sać? Ar­tur pró­bo­wał już usta­wić dwójkę jako pierw­szą, ale to nic nie dało. Może dla­tego, że nie tra­fił po­zo­sta­łych. Drżą­cymi pal­cami usta­wił cy­fry na pier­ście­niach w ta­kiej ko­lej­no­ści, jak je od­ga­dy­wał. Za­kli­nał rze­czy­wi­stość, żeby to za­dzia­łało i kłódka się otwo­rzyła...

Nie. Nie­stety. Dwa, pięć, zero i je­den w ta­kiej ko­lej­no­ści nie da­wały pra­wi­dło­wej kon­fi­gu­ra­cji. Ze­zło­ścił się. Szarp­nął pu­łapką, w któ­rej się znaj­do­wał, ale tylko go bar­dziej za­bo­lało.

Na­gle roz­bły­sły mu w gło­wie cy­fry, które zna­lazł, ale ina­czej. Prze­cież oprawca su­ge­ro­wał wy­da­rze­nia sprzed dzie­się­ciu lat. To rok! Cy­fry z pod­po­wie­dzi ukła­dały się w rok! Dwa ty­siące pięt­na­sty. Nie miał czasu spraw­dzać każ­dej moż­li­wej kom­bi­na­cji tych czte­rech zna­ków. Ta wy­da­wała się lo­giczna. Po­prze­krę­cał pier­ście­nie z cy­frami, żeby od­po­wied­nio się uło­żyły...

W tym mo­men­cie po­wie­trze wy­peł­nił de­ner­wu­jący dźwięk brzę­czyka. Ti­mer za­koń­czył od­li­cza­nie.

Okrą­głymi z prze­ra­że­nia oczami Ar­tur po­pa­trzył na wy­świe­tlacz urzą­dze­nia.

00:00

Coś trza­snęło przy ba­nia­kach. Gi­lo­tyny prze­cięły pla­sti­kowe szyjki. Kwas siar­kowy try­snął do wanny.

2

Śledz­two zo­stało prze­ka­zane do ko­mendy sto­łecz­nej. W skład grupy do­cho­dze­niowo-śled­czej we­szli tech­nicy i dwaj śled­czy.

Tech­nicy oku­po­wali ła­zienkę. Śled­czy sie­dzieli w sa­lo­nie apar­ta­mentu Ar­tura Stel­ma­cha. Cze­kali na swoją ko­lej.

Star­szy po­li­cjant, ubrany w po­gnie­ciony sza­ro­bury pro­cho­wiec, był brzu­cha­tym, zmę­czo­nym ży­ciem i nad­wagą męż­czy­zną po sześć­dzie­siątce. Na­zy­wał się Hen­ryk Wa­bicki. Jego młod­szy ko­lega, To­masz Ka­li­siak, bar­dziej przy­po­mi­nał hip-ho­po­wca z po­czątku wieku. Wy­tarte dżinsy. Bluza z kap­tu­rem i pod­ko­szu­lek. Dzi­siaj z logo ze­społu Rage Aga­inst the Ma­chine oraz zdję­ciem pło­ną­cego mni­cha bud­dyj­skiego, które było okładką jed­nej z ich płyt.

– Śmier­dzi – mruk­nął Ka­li­siak.

– Sto pięć­dzie­siąt li­trów kwasu siar­ko­wego w re­ak­cji z osiem­dzie­się­cioma ki­lo­gra­mami ludz­kiego mięsa.

– Skąd wiesz, ile wa­żył?

– Nie wiem. Rzu­ci­łem śred­nią wagę nor­mal­nego fa­ceta.

Ka­li­siak po­pa­trzył na ko­legę roz­ba­wiony i zna­cząco prze­niósł wzrok na jego wielki brzuch. Wa­bicki na pewno nie ła­pał się na śred­nią.

– Z tego, co wiemy – star­szy śled­czy zer­k­nął do no­tesu – zmarły miał trzy­dzie­ści dwa lata. A nie był po sześć­dzie­siątce i nie prze­pra­co­wał pra­wie czter­dzie­stu lat w po­li­cji.

– Su­ge­ru­jesz, że za trzy­dzie­ści lat też będę miał taki brzuch?

Ka­li­siak ba­wił się nie­za­pa­lo­nym pa­pie­ro­sem.

– Je­śli nie rzu­cisz pa­le­nia, to nie do­ży­jesz nad­wagi.

– Ja­sne. To pójdę za­pa­lić. Na bal­kon.

Wa­bicki wzru­szył ra­mio­nami. Ka­li­siak po­czła­pał nie­zgrab­nym kro­kiem chu­dzielca w stronę szkla­nych drzwi. Zdą­żył za­cią­gnąć się trzy razy, kiedy za­uwa­żył, że idzie do nich tech­nik. Nie­za­do­wo­lony, zga­sił pa­pie­rosa i wró­cił do sa­lonu.

– Nie chce­cie tego wi­dzieć – po­wie­dział Ja­nusz Mak­sym peł­niący dzi­siaj obo­wiązki tech­nika.

– Nie chcemy – mruk­nął Wa­bicki.

– Ja­sne... – wes­tchnął Ka­li­siak. – To może nam opo­wiedz barw­nie i ze szcze­gó­łami, to nie bę­dziemy mu­sieli pa­trzeć.

– Do­sta­nie­cie zdję­cia i film z oglę­dzin. Fa­cet roz­pu­ścił się w kwa­sie. Wy­obra­ża­cie so­bie? Czu­je­cie, co to za śmierć?

– No, czu­jemy. – Ka­li­siak po­cią­gnął no­sem.

Tech­nik po­pa­trzył na nich. Nie był pewny, czy ro­bią so­bie z niego jaja. Obaj śled­czy mieli po­ważne miny.

– Są­sie­dzi za­alar­mo­wali ad­mi­ni­stra­tora. Ten smród roz­szedł się po ca­łym miesz­ka­niu. Czuć go było na ko­ry­ta­rzu.

– Mu­simy za­kła­dać ma­ski?

Wa­bicki po­ka­zał na ma­skę ga­zową, którą tech­nik miał zsu­niętą na czoło.

– Le­piej by było. Ale tylko w ła­zience. Mor­derca zo­sta­wił otwarte okna w ca­łym miesz­ka­niu. Tak jakby ce­lowo ro­bił prze­ciąg, żeby się wy­wie­trzyło.

Wa­bicki za­pi­sał coś w swoim no­te­sie.

– Mor­derca nie chciał zro­bić krzywdy ni­komu in­nemu?

– Pre­cy­zyjny?

– Mo­żemy już się tam ro­zej­rzeć?

– A co z pro­ku­ra­to­rem? – Ja­nusz Mak­sym po­pa­trzył na ze­ga­rek.

– Pstro – burk­nął Wa­bicki. – Syl­we­ster Gro­micki.

– A... to się nie do­cze­kamy.

– Ja­sne. Zbyt za­jęty jest ro­bie­niem ka­riery w po­li­tyce, więc do­sta­nie od nas wszystko go­towe.

Tech­nik po­ki­wał głową.

– Zo­bo­jęt­ni­łem kwas. Nie po­win­ni­ście się za­truć, ale rze­czy­wi­ście weź­cie ma­ski na wszelki wy­pa­dek.

Tech­nik wy­cią­gnął w ich stronę za­sła­nia­jące oczy, usta i nos coś, co przy­po­mi­nało roz­bu­do­waną ma­skę do nur­ko­wa­nia. Wa­bicki pod­niósł się z ka­napy. Po dro­dze do ła­zienki za­ło­żyli ma­ski. Dało się w nich mó­wić, ale tłu­miły słowa.

– Chyba mamy pracę na dłu­żej – sko­men­to­wał kwa­śno Ka­li­siak, kiedy zna­leźli się w ła­zience.

Star­szy śled­czy po­ki­wał głową.

W otwo­rach pro­wi­zo­rycz­nych dy­bów tkwiła głowa i ka­wałki rąk. Twarz była wy­krzy­wiona w gry­ma­sie nie­wy­obra­żal­nego cier­pie­nia. Oczy wy­trzesz­czone. Usta jakby chciały po­żreć kne­blu­jącą je pla­sti­kową kulkę. Dło­nie po­wy­krę­cane jak u ar­tre­tyka w naj­gor­szym sta­dium cho­roby. Skóra no­siła ślady po­pa­rzeń od opa­rów kwasu. Rany. Strupy...

Naj­gor­sze wy­da­wało się to, że pół­prze­źro­czy­sta breja kwasu z roz­pusz­czo­nym cia­łem od­sła­niała na­gie ko­ści, które po­zo­stały z czło­wieka pod po­wierzch­nią żrą­cej sub­stan­cji. Szkie­let tkwił pod ta­flą pa­skud­nej cie­czy, a nad nią na ka­wałku ra­mion i szyi wi­siała oca­lała głowa oraz nie­zje­dzone przez kwas dło­nie.

Obaj śled­czy ode­tchnęli ciężko. Wiele już wi­dzieli w tej pracy, ale coś ta­kiego po raz pierw­szy.

– Skąd oni się biorą? – Ka­li­siak chciał wsa­dzić pa­pie­rosa do ust, ale za­po­mniał, że ma za­ło­żoną ma­skę, i tylko stuk­nął głu­pio ust­ni­kiem o prze­źro­czy­stą pleksę.

– Z nie­szczę­ścia.

– I mu­szą ko­niecz­nie pa­ko­wać in­nych w nie­szczę­ście?

– Wi­docz­nie mu­szą. – Wa­bicki wzru­szył ra­mio­nami i za­pi­sał coś w no­te­sie.

– Ja­sne – prych­nął Ka­li­siak. – Co on ma na­pi­sane na czole?

– Pierw­sza cy­fra. Mie­siąc, w któ­rym znisz­czy­łeś ży­cie.

– Co to zna­czy?

– To, co ci po­wie­dzia­łem. Nie­szczę­ście. Mor­derca się mści.

– Zo­bacz na su­fi­cie.

Po­pa­trzyli na strzałki za­ta­cza­jące koło.

– Przy tych dy­bach jest kłódka.

– My­ślisz, że za­bójca ba­wił się z ofiarą w ja­kąś grę?

– Zo­ba­czymy, jak la­bo­ra­to­rium zbada me­cha­nizm.

Obej­rzeli pu­ste ba­niaki, z któ­rych kwas wlał się do wanny. Młod­szy śled­czy ro­bił na wszelki wy­pa­dek zdję­cia ko­mórką. Sfo­to­gra­fo­wał też za­mek blo­ku­jący dyby i kłódkę.

– Za­nim do­sta­niemy do­ku­men­ta­cję od tech­ni­ków, bę­dziemy mo­gli już nad tym pra­co­wać.

– Ja­sne. – Wa­bicki prze­drzeź­nił młod­szego part­nera, bo ten nad­uży­wał tego słowa, cza­sami z czę­sto­tli­wo­ścią prze­cinka.

– Za­nim po­jawi się na­stępny trup.

Wy­mie­nili po­nure spoj­rze­nia.

***

Wa­bicki krę­cił się przy bloku za­bi­tego. Przed wej­ściem znaj­do­wało się kil­ka­na­ście miejsc par­kin­go­wych. Pod­jazd miał dłu­gość około pięć­dzie­się­ciu me­trów. Wjazdy do pod­ziem­nych ga­raży. Po­ka­zał na trzy ka­mery.

– Trzeba za­bez­pie­czyć mo­ni­to­ring z tych ka­mer.

– Ja­sne. Ale jest jesz­cze czwarta. – Po­pa­trzyli na sie­bie, idąc w stronę szla­banu wjaz­do­wego. – Za win­klem jest jesz­cze jedna. Za­bójca na pewno przy­je­chał tu ja­kimś au­tem z ca­łym tym maj­da­nem, któ­rego użył w ła­zience.

Gruby śled­czy po­ki­wał głową.

– Ta­blice na pewno będą lipne, ale może da się zo­ba­czyć, skąd przy­je­chał.

Wra­cali w stronę wej­ścia do klatki za­mor­do­wa­nego.

– Sto pięć­dzie­siąt li­trów kwasu. Ten cały me­cha­nizm.

– Dyby.

– Tego nie da się wnieść w ple­caczku do bie­ga­nia.

Ka­li­siak sko­rzy­stał z tego, że są na świe­żym po­wie­trzu, i za­pa­lił pa­pie­rosa, któ­rego wcze­śniej mię­dlił w ustach „na su­cho”. Ko­lega po­pa­trzył na niego z po­li­to­wa­niem, ale się nie ode­zwał.

***

Wra­cali na ko­mi­sa­riat. Ka­li­siak pro­wa­dził swoją to­yotę co­rollę, gruby śled­czy sie­dział na fo­telu pa­sa­żera. Miał otwarty no­tes.

– Ar­tur Stel­mach, lat trzy­dzie­ści dwa. Nie­ka­rany.

– Ze­msta?

– Mor­derca za­dał so­bie dużo trudu, żeby zro­bić ten te­atrzyk. To musi coś zna­czyć.

– Ja­sne. I ten tekst na czole: „Mie­siąc, w któ­rym znisz­czy­łeś ży­cie”.

– Brak śla­dów wła­ma­nia, miał ko­pie klu­czy. Ale ktoś mógł coś wi­dzieć.

– Czyli prze­pytka są­sia­dów. To za­mknięte osie­dle. Jest mo­ni­to­ring.

– Jego ży­cie pry­watne i prze­szłość... – Wa­bicki zmarsz­czył czoło. – Jak ty to po­wie­dzia­łeś?

– Prze­pytka.

– Jest ta­kie słowo? To z hip-hopu?

– Słowo jak słowo. Nie po­doba ci się?

– Pierw­sze sły­szę. Prze­pytka.

Ka­li­siak wzru­szył ra­mio­nami. Pro­wa­dził auto, mię­dląc w ustach nie­za­pa­lo­nego pa­pie­rosa. Z sza­cunku do ko­legi nie pa­lił w au­cie. Cho­ciaż zda­rzało mu się to, kiedy jeź­dził sam.

– Prze­pytka. – Wa­bicki się skrzy­wił i po­krę­cił głową.

– Ja­sne. Może kwas siar­kowy da nam ja­kiś trop?

– Wąt­pię. Na Al­le­gro można ku­pić. Plus inne strony w in­ter­ne­cie.

Ka­li­siak spraw­dził słowa ko­legi, kie­ru­jąc jedną ręką, a drugą ob­słu­gu­jąc te­le­fon ko­mór­kowy.

– Dwa­dzie­ścia li­trów za pra­wie osiem stów. – Gwizd­nął. – Razy sie­dem, osiem, żeby za­peł­nić wannę...

– Na bied­nego ra­czej nie tra­fiło, ale to za mało na trop.

– Roz­pu­ścić się w kwa­sie...

Ka­li­siak po­krę­cił głową, jakby chciał strzą­snąć z niej okrutne my­śli. Przy­po­mniał so­bie, jak kie­dyś na lek­cji che­mii w pod­sta­wówce chlap­nął so­bie kwa­sem na buty i zro­biły się dziury. In­ten­syw­niej za­czął żuć nie­za­pa­lo­nego pa­pie­rosa.

– Nie po­zwolę ci za­pa­lić w sa­mo­cho­dzie.

Po­pa­trzyli na sie­bie.

– To po­do­bno tak, jak­byś pa­lił się żyw­cem – mruk­nął Ka­li­siak do swo­ich my­śli.

Wa­bicki po­ki­wał głową.

– Szybko tra­cisz świa­do­mość. Szybko umie­rasz.

– Ja­sne...

– Do­syć szybko

Przez resztę drogi na ko­mi­sa­riat mil­czeli. Cały czas wi­siało nad nimi prze­kleń­stwo po­li­cjan­tów. Taka zbrod­nia sy­gna­li­zo­wała, że mor­derstw bę­dzie wię­cej, i nie­wiele mo­gli zro­bić, żeby to po­wstrzy­mać. Ko­lejne za­bój­stwo da wię­cej in­for­ma­cji o sprawcy, o mo­ty­wach. Ko­lejne za­bój­stwo to też szansa, że psy­cho­pata po­pełni błąd. Nie mo­gli się jed­nak po­go­dzić z tym, że to zbrod­nie będą dyk­to­wać tempo po­stę­pów w śledz­twie. Ta myśl wi­siała w po­wie­trzu mię­dzy nimi i psuła im hu­mor.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Po­wie­ści oby­cza­jowe, kry­mi­nały, thril­leryWcią­ga­jące i nie­ba­na­lneZa­czy­taj się!

www.pro­zami.pl

Księ­gar­nia wy­sył­kowawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl