Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
43 osoby interesują się tą książką
W Warszawie w dziwnych okolicznościach zaczynają ginąć ludzie. Tajemniczy zabójca, którego media nazywają Człowiekiem Zagadką, zamyka swoje ofiary w wymyślnych pułapkach. Aby ocalić życie, muszą rozwiązać trudne łamigłówki. Wskazówki, szyfry i odniesienia do ich wspomnień sugerują, że te przerażające gry mają głębszy sens.
Śledztwo prowadzą dwaj policjanci z komendy stołecznej, którzy szybko odkrywają, że sprawa łączy się z wydarzeniami sprzed dziesięciu lat. Czy wybór ofiar jest przypadkowy? A może kryje się za nim misterny plan zemsty?
Czas ucieka. Stawką jest nie tylko życie kolejnych osób, lecz także odkrycie prawdy o przeszłości.
Czy uda się złamać kod Człowieka Zagadki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 446
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Artur w drodze powrotnej z pracy zajrzał do skrzynki na listy. Wyrobił sobie taki odruch niedawno, bo wcześniej o sprawdzeniu poczty potrafił zapominać przez kilka tygodni. W ten sposób przegapił pismo o mandacie za parkowanie oraz nie zareagował na czas na list z banku w sprawie kredytu. W obu przypadkach przełożyło się to na karę. Koszty jego gapiostwa nie były jakoś szczególnie dotkliwe, ale zawsze lepiej wydać te kilka stów na zabawę niż oddawać państwu czy bankowi za frajer. Teraz zaglądał więc do skrzynki codziennie.
Za każdym razem upominał się w myślach, że we wszystkich sprawach wymagających korespondencji musi zmienić opcję papierową na e-mailową. Z mandatami oczywiście się tak nie da, ale gazownię, prąd, bank, telefon można było wreszcie przenieść całkowicie do internetu. Bo koperty i tak wyrzucał bez otwierania, tak samo jak stosy ulotek.
Dzisiaj w skrzynce na listy nie znalazł nic oprócz jednej ulotki. Wygarnął ją. Zamknął skrzynkę i ruszył do windy. Kawałek papieru z jednej strony był pusty. Odwrócił ulotkę. Tylko jedno zdanie. Litery złożone jakby z fragmentów wyciętych z gazet. Tak jak to widział w starych filmach, kiedy ktoś dostawał anonim. Ale to był wydruk, a nie litery naklejone na papier.
UMRZESZ ZA SZEŚĆ GODZIN.
Najpierw Artura przeszył dreszcz niepokoju. Zaraz potem parsknął śmiechem.
Winda zatrzymała się na szóstym piętrze. Ruszył automatycznie w stronę swojego mieszkania. Kilka razy odwrócił ulotkę, tak jakby się głupio spodziewał, że karteczka ma więcej niż dwie strony.
UMRZESZ ZA SZEŚĆ GODZIN.
Czego to mogła być promocja? Jaka firma stała za tak zagadkową reklamą? Pokręcił głową. Zmiął ulotkę w dłoni i chciał wyrzucić, ale schował papierową kulkę do kieszeni. Nie będzie śmiecił.
Kiedy otwierał kluczem drzwi, nie pamiętał już o wiadomości znalezionej w skrzynce na listy. Wszedł do sześćdziesięciometrowego apartamentu w dobrej warszawskiej dzielnicy, urządzonego nowocześnie w stylu „męskiej jaskini”. Przedpokój, otwarte wejście do salonu połączonego z kuchnią, który był nowoczesnym centrum multimedialnym, z dużym telewizorem, rzutnikiem do filmów i konsolami do gier. Z przedpokoju rozchodziło się troje drzwi prowadzących do dwóch sypialni i łazienki.
Wieczorny półmrok wywołał w nim dziwny niepokój. Niespodziewany. Od dawna nie bał się ciemności, tym bardziej szarówka nie powinna tak na niego działać. Włączył światło w przedpokoju, stojąc na jednej nodze, bo zdejmował but.
Wyprostował się i uspokoił. Odetchnął głęboko. Zganił się w myślach za atak bezsensownej paniki. Przecież nikogo tu nie ma, nic nie mogło mu się tutaj stać. To zamknięte i chronione osiedle. Mieszkał na szóstym piętrze. Zamek nie nosił żadnych śladów włamania. Co się z nim działo?
Mimowolnie w myślach wypłynęła ulotka, którą znalazł w skrzynce.
UMRZESZ ZA SZEŚĆ GODZIN.
Pokręcił głową, rozpraszając ten obraz, ale wciąż czuł niepokój, jakby podświadomość wyczuwała kogoś obcego.
Ruszył do salonu. Ganił się za to, że stawia kroki strachliwie i powoli, jakby odwlekał chwilę zerknięcia w głąb dużego pomieszczenia. Przed wejściem do salonu przyczaił się, wsunął rękę i najpierw włączył światło. Wtedy wyskoczył zza rogu.
Salon był pusty. Nikt się tutaj nie czaił. Wszystko stało tak, jak zostawił rano, kiedy wychodził do pracy. Rozluźnił się i ochrzanił w myślach za panikowanie jak dziecko. Wyjął z kieszeni zmiętą ulotkę, przyjrzał się jej i prawie roześmiał, że obudziła w nim takie lęki. Podszedł do zlewu, wyciągnął szufladę z koszem na śmieci i pozbył się kulki papieru. Wrócił do przedpokoju i już na luzie poszedł do łazienki umyć ręce.
Stanął jak wryty. Sparaliżowało go. Cały strach, który od siebie odgonił, uderzył ze zwielokrotnioną siłą. Nie rozumiał, co widzi. Coś stało się z jego wanną. Zainstalowano na niej trzy duże baniaki. I jeszcze jakąś deseczkę z dziurami. Tak się zdenerwował, że oczy zaszły mu mgłą. Musiał podeprzeć się o framugę drzwi.
UMRZESZ ZA SZEŚĆ GODZIN.
W głowie pulsowała mu krew, która podsuwała natrętnie treść ulotki. Ktoś wszedł do jego mieszkania. Ktoś obcy! Może ciągle tu jest!?
– Pamiętasz, co zrobiłeś? – powiedział głos za jego plecami.
Natychmiast dostał gęsiej skórki na całym ciele. Nie potrafił wydusić z siebie słowa. Strach sparaliżował mu ciało i myśli. Nie znał tego głosu. Nie rozumiał też, o czym mówi.
– Przypomnę ci, co zrobiłeś.
Artur poczuł wilgotną szmatkę na ustach i po chwili zaczął odpływać, aż zapadła całkowita ciemność.
Zbudziło go poczucie dyskomfortu. Ucisk. Ból zesztywniałych mięśni. Nie pamiętał jeszcze, co się wydarzyło. Kiedy jasność otoczenia zalała zamroczone oczy, zamrugał. Próbował się ruszyć, ale nie mógł. Nie znajdował się w łóżku. Zatem gdzie?
Ze zdziwieniem zorientował się, że siedzi w wannie. A właściwie półleży. W pustej wannie. Coś nie pozwalało mu się ruszać i utrzymywało go w dziwnej pozycji. Opierał się plecami, ale jednocześnie jakby wisiał przytrzymywany za nadgarstki, po bokach głowy i pod podbródkiem. Zanim skończył zadawać sobie w myślach pytanie: „Co ja tutaj robię?”, wróciła mu pamięć.
Chciał wstać, ale tylko się poddusił i zaczął kaszleć. Zdenerwował się. Panika podniosła mu ciśnienie. Oddech rwał się w nierównym rytmie. Ocknął się już całkiem, wzrok nabrał ostrości, więc mógł ocenić swoje położenie.
To, co go trzymało, przypominało dyby. Ktoś przytwierdził je śrubami do krawędzi wanny. Szeroka, ciemna deska miała otwory na dłonie i głowę. Artur został w nią zakuty. Przed sobą widział te dziwne zbiorniki, które już wcześniej zwróciły jego uwagę. Były odwrócone do góry dnem, a na ich szyjkach znajdowały się jakieś mechanizmy. Nie potrafił zrozumieć, co to jest. Na dodatek ze zdenerwowania wzrok znowu mu się rozmazywał.
Spróbował wykręcić głowę, ale ograniczały go dyby. Niewiele zobaczył. Po prostu jego łazienka. Zerknął w dół. Zauważył coś w rodzaju kłódki na szyfr. Cztery obrotowe pierścienie z cyframi. Domyślił się, że wprowadzenie odpowiedniej kombinacji otwiera dyby. Zrobiło mu się słabo. Co to wszystko znaczyło?
– Nie rozumiesz, co? – zapytał głos zza pleców Artura.
Brzmiał spokojnie, ale i przeraźliwie, bo zniekształcał go syntezator. Artur aż podskoczył. Powstrzymała go deska. Zawył z bólu, bo wykręcił sobie nadgarstki i nadwyrężył kark.
– Nie rób mi krzywdy – wyjęczał. – Ta ulotka w skrzynce...
– Tak – powiedział zmieniony elektronicznie głos.
– Nie chcę umierać...
– To będzie zależało od ciebie.
– Ode mnie? No to mnie uwolnij – parsknął hardo w przypływie adrenaliny.
– Może sam się uwolnisz.
– Jak?
– Ten zegar. – W polu widzenia Artura pojawiła się ręka pokazująca w stronę baniaków.
Nie widział osoby, która najwyraźniej chciała zrobić mu krzywdę. Nie wiedział nawet, czy to mężczyzna, czy kobieta.
– Będziesz miał piętnaście minut – ciągnął głos – żeby znaleźć kombinację do kłódki. Jeżeli nie zdążysz, gilotyny przetną szyjki baniaków i do wanny poleje się kwas siarkowy. Rozpuści twoje ciało i umrzesz.
Artur się popłakał. Ledwo przekroczył trzydziestkę. Miał całe życie przed sobą. Nie chciał umierać.
– Ale ja nie chcę... – wybełkotał.
– Życie nie zawsze jest tym, czego byśmy chcieli...
Osoba wsunęła się głębiej i uruchomiła timer. Artur zobaczył tylko plecy i prawą rękę. Odniósł wrażenie, że postać ma na twarzy jakąś maskę. Ale wszystko działo się za szybko.
– Na ulotce było sześć godzin... – panikował, mówił, co mu ślina na język przyniosła.
– Jesteście jak zaraza...
Cały dygotał z nerwów. Roztrzęsionymi dłońmi wystającymi z otworów w desce sięgnął do zamka na szyfr. Mógł wprowadzić kod. Trochę to niewygodne, bo musiał boleśnie naciągnąć nadgarstki, żeby dosięgnąć do zamka, ale się dało. Ale jaka kombinacja? Do cholery! Cztery cyfry. Jakie?!
– Na tej kartce było sześć godzin... – jęczał przez łzy kompletnie załamany. Niezdolny do działania.
Wtedy z tyłu przy lewym uchu poczuł oddech.
– Pamiętasz, co zrobiłeś?
– Nie wiem. Nic nie zrobiłem. Wypuść mnie!
Załamanie i histeria mieszały się w bezsensownej szamotaninie. Ale tylko narobił sobie siniaków, kiedy próbował uwolnić się z dybów na siłę.
– Musisz sobie przypomnieć, wtedy znajdziesz cyfry... – kusił głos.
Artur odzyskał trochę panowania nad sobą.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Jakie cyfry? – wydukał przez łzy.
– Przypomnij sobie.
– Co? – wybuchnął, bo nie miał pojęcia, o czym myśli ten człowiek.
– Dziesięć lat temu.
Artur zamarł. Te słowa dały mu do myślenia. Mgliście. Przecież próbował wyprzeć to ze świadomości.
– Wskazówki są poukrywane w zasięgu twojego wzroku.
– Jakie wskazówki?
– Do rozwiązania zagadki. Przecież lubisz takie zabawy. A przynajmniej lubiłeś.
– Jakie zagadki? – Nerwy znowu puściły Arturowi i rozpłakał się histerycznie.
Zanim zaczął wrzeszczeć, żeby wezwać pomoc, postać założyła mu na usta knebel z kulki i zapięła pasek z tyłu jego głowy –groteskowy gadżet z zestawu erotycznego sado-maso. W zaistniałych okolicznościach nie było w tym jednak nic śmiesznego.
Artur próbował krzyczeć przez knebel, ale wydobywały się tylko stłumione, niewyraźne szlochy i pojękiwania. Wpadł w panikę. Dusił się przez chwilę, zanim znalazł w sobie na tyle spokoju, żeby oddychać przez nos.
Timer naprzeciwko niego, pod baniakami odmierzał czas. Kanciaste pomarańczowe cyfry żarzyły się złowieszczo.
13:21
Nie widział ostro, bo łzy rozmazywały obraz. Rozglądał się gorączkowo. Wskazówki. Ukryte. Gdzie? Cztery cyfry, które mogły mu uratować życie. Przecież nic nikomu nie zrobił! Dlaczego spotyka go taki los? Kiedy spojrzał na baniaki wypełnione kwasem, oczy znowu zaszły mu łzami. Zamrugał, żeby się ich pozbyć.
Dziesięć lat temu? Czy mogło chodzić o tamto zdarzenie? Ale... ale przecież to się stało tak dawno! To nie on! To wypadek! Poza tym była ich tam cała piątka! Wypadek... Sumienie mu podpowiedziało, że się oszukuje. To nie był wypadek. Ale to nie wina Artura! Po prostu się tam znalazł! Dlatego miał umrzeć?
Znowu chciał krzyczeć, protestować, ale kulka w ustach wszystko stłumiła. Przez chwilę się dławił, aż uspokoił oddech.
Wskazówki. Cztery cyfry.
Wykręcił głowę w lewo. Nic nie rzuciło mu się w oczy. Po prawej stronie miał tylko kafelki. Ale zerknął na nie. Może tutaj coś znajdzie? Nie. Nic. Już miał znowu popatrzeć w lewo, kiedy wydało mu się, że coś... zauważył. Na kafelku. Blisko ust.
Oddychał niespokojnie. Kiedy jego oddech uderzał w płytkę, coś się na niej pojawiało. Tak jak wtedy, kiedy chucha się na szybę, na której ktoś coś napisał palcem.
Chuchnął celowo. Chyba miał rację. Glazura zaparowała i zobaczył cyfrę dwa. Czy to mogła być dwójka?
– Bła! – wybełkotał, jakby odkrył Amerykę. Kulka spowodowała, że z ust wyszedł mu niezrozumiały dźwięk zamiast słowa „Dwa!”.
Napełniony nadzieją, przeniósł wzrok na kłódkę. Drżącymi palcami przekręcił pierwszy pierścień tak, żeby ustawił się na dwójce.
Nie wiedział, czego się spodziewać. Fanfar? Strzału szampana? Kliknięcia mechanizmu? Nic takiego się nie stało. To nie była gra komputerowa ani escape room. Tutaj naprawdę walczył o życie. Zerknął na timer.
10:18
Oczy zaszły mu łzami. Jedna trzecia czasu! A dopiero miał pierwszą cyfrę! I tak naprawdę nie mógł mieć pewności, że to pierwsza liczba w układzie. Cztery cyfry. Ile to kombinacji? Nie pamiętał. Kilkanaście? Kilkadziesiąt? Będzie musiał wpisywać je po kolei. Ale najpierw trzeba znać je wszystkie!
Patrzył znowu dookoła siebie. Na tyle, na ile pozwalały mu dyby z deski. Szafka toaletowa. Półka, na której stały kosmetyki. Lustro nad umywalką. Sedes. Baniaki z kwasem...
Nie widział żadnych podpowiedzi!
Załamał się. To nie miało sensu. Nie miał szans. Głowa mu opadła, a kiedy się nie napinał, nie czuł bólu. Może tak po prostu zostać? Apatia, która go ogarnęła, kusiła spokojem. Nic nie musiał. A koniec, który zaraz przyjdzie, czeka przecież każdego. Śmierć.
Kiedy słowo ŚMIERĆ rozbrzmiało w jego głowie, poczuł znowu wolę walki. Nie chciał umierać. Nie teraz. Odetchnął głęboko kilka razy. Od nowa zaczął przeczesywać wzrokiem otoczenie. Unikał timera, żeby się nie denerwować, ale nie mógł niestety do końca zignorować uciekającego czasu.
07:23
Zaraz. Wrócił spojrzeniem do półki, na której stały kosmetyki. Teraz to dopiero zauważył. Pięć szczoteczek do zębów w szklance. Przecież trzymał tam tylko jedną. Tę, której używał. A teraz pięć? Przełknął ślinę z podniecenia. Czyżby to było to? Jeżeli nie on, to tylko jego oprawca mógł wstawić do szklanki pozostałe szczoteczki.
Im bardziej chciał nie patrzeć na zmieniające się liczby na wyświetlaczu timera, tym bardziej go one przyciągały, jak hipnotyzujące oczy węża. Przełknął ślinę. Liczyła się każda sekunda. Miał dwie liczby. Dwójka i piątka. Wierzył, że się nie myli. Jeszcze dwie.
06:34
Ale gdzie dalej miał szukać wskazówek? Wszystko przepatrzył już wielokrotnie. Oprócz szczoteczek do zębów nic w łazience się nie zmieniło.
Zamknął oczy, bo znowu napłynęły do nich łzy. Znowu fala poczucia beznadziei, która paraliżowała ciało. Głowa opadła mu do tyłu. Musiał działać. Zganił się za to, że pozwala sobie na zwątpienie. Czuł działanie adrenaliny. Chciał walczyć. Chciał przeżyć. Ale się bał. Bał się śmierci, która czekała na końcu odliczania. Bał się też otworzyć oczy i działać. Idiotyczna patowa sytuacja.
Otworzył oczy. Wtedy zobaczył coś na suficie. Wściekł się na siebie. Tak bardzo skupił się na rozglądaniu dookoła, że nie pomyślał, że coś może znajdować się na suficie. Strzałka.
Powiódł wzrokiem w kierunku, który pokazywała. Kolejna strzałka. I jeszcze jedna. Zaraz... strzałki zakręcały. Nerwowo sunął po nich wzrokiem. Wskazówki prowadziły wkoło.
Zdenerwował się. Opadł z sił. Nie rozumiał. Co te strzałki miały mu powiedzieć? Biegły po suficie, zapętlając się. Mógł tak bez końca wodzić za nimi wzrokiem wkoło...
Zaraz! A jeżeli to właśnie jest znak? Koło. Czyli – zero! Uwierzył w to. Miał trzy cyfry: dwójkę, piątkę i zero. Jeszcze jedna i będzie mógł poszukać ich kombinacji.
04:36
Gdzie? Gdzie szukać ostatniej cyfry?
Oddech znowu niebezpiecznie przyśpieszył Arturowi. Obracał głową w dybach, jak tylko mógł. Przestał już zwracać uwagę na ból, który temu towarzyszył. Patrzył pod siebie i nad sobą. Nigdzie nie widział kolejnej wskazówki.
Nagle, kiedy znowu oglądał kafelki, coś zwróciło jego uwagę w odbiciu w wypolerowanej słuchawce prysznica. Obrócił się w stronę lustra nad umywalką. Z tego położenia nie mógł się w nim przejrzeć. Ale jeżeli się wytęży, to może chociaż upewni się co do podejrzeń. Wyciągnął jeszcze bardziej szyję. Miał wrażenie, że trzeszczą mu kręgi. Bolało i na pewno miał siniaki. Ale przez krótką chwilę widział.
Coś zostało napisane na jego czole.
Musiała mu wystarczyć słuchawka od prysznica. Jego oprawca pomyślał o wszystkim. Artur miał pewność, że dawno nie czyścił armatury przy wannie. Sprzątał pobieżnie. A teraz zewnętrzna powierzchnia słuchawki prysznicowej lśniła. Odbicie nie było takie złe. Kopulasty kształt zniekształcał obraz, ale go powiększał. To jakiś napis. Artur musiał się skupić, bo widział tekst w lustrzanym odbiciu.
Dukał powoli w myślach:
Pierwsza... cyfra... miesiąc... w którym... zniszczyłeś... życie...
O co chodziło jego oprawcy? O tamtą noc? Jeżeli tak, to był to sylwester. Grudzień. Czyli pierwsza cyfra miesiąca to... jedynka. No chyba tak. Zatem miał wszystkie cztery cyfry! Dwójka, piątka, zero i jedynka!
Ale w jakiej kolejności je teraz wpisać? Artur próbował już ustawić dwójkę jako pierwszą, ale to nic nie dało. Może dlatego, że nie trafił pozostałych. Drżącymi palcami ustawił cyfry na pierścieniach w takiej kolejności, jak je odgadywał. Zaklinał rzeczywistość, żeby to zadziałało i kłódka się otworzyła...
Nie. Niestety. Dwa, pięć, zero i jeden w takiej kolejności nie dawały prawidłowej konfiguracji. Zezłościł się. Szarpnął pułapką, w której się znajdował, ale tylko go bardziej zabolało.
Nagle rozbłysły mu w głowie cyfry, które znalazł, ale inaczej. Przecież oprawca sugerował wydarzenia sprzed dziesięciu lat. To rok! Cyfry z podpowiedzi układały się w rok! Dwa tysiące piętnasty. Nie miał czasu sprawdzać każdej możliwej kombinacji tych czterech znaków. Ta wydawała się logiczna. Poprzekręcał pierścienie z cyframi, żeby odpowiednio się ułożyły...
W tym momencie powietrze wypełnił denerwujący dźwięk brzęczyka. Timer zakończył odliczanie.
Okrągłymi z przerażenia oczami Artur popatrzył na wyświetlacz urządzenia.
00:00
Coś trzasnęło przy baniakach. Gilotyny przecięły plastikowe szyjki. Kwas siarkowy trysnął do wanny.
2
Śledztwo zostało przekazane do komendy stołecznej. W skład grupy dochodzeniowo-śledczej weszli technicy i dwaj śledczy.
Technicy okupowali łazienkę. Śledczy siedzieli w salonie apartamentu Artura Stelmacha. Czekali na swoją kolej.
Starszy policjant, ubrany w pognieciony szarobury prochowiec, był brzuchatym, zmęczonym życiem i nadwagą mężczyzną po sześćdziesiątce. Nazywał się Henryk Wabicki. Jego młodszy kolega, Tomasz Kalisiak, bardziej przypominał hip-hopowca z początku wieku. Wytarte dżinsy. Bluza z kapturem i podkoszulek. Dzisiaj z logo zespołu Rage Against the Machine oraz zdjęciem płonącego mnicha buddyjskiego, które było okładką jednej z ich płyt.
– Śmierdzi – mruknął Kalisiak.
– Sto pięćdziesiąt litrów kwasu siarkowego w reakcji z osiemdziesięcioma kilogramami ludzkiego mięsa.
– Skąd wiesz, ile ważył?
– Nie wiem. Rzuciłem średnią wagę normalnego faceta.
Kalisiak popatrzył na kolegę rozbawiony i znacząco przeniósł wzrok na jego wielki brzuch. Wabicki na pewno nie łapał się na średnią.
– Z tego, co wiemy – starszy śledczy zerknął do notesu – zmarły miał trzydzieści dwa lata. A nie był po sześćdziesiątce i nie przepracował prawie czterdziestu lat w policji.
– Sugerujesz, że za trzydzieści lat też będę miał taki brzuch?
Kalisiak bawił się niezapalonym papierosem.
– Jeśli nie rzucisz palenia, to nie dożyjesz nadwagi.
– Jasne. To pójdę zapalić. Na balkon.
Wabicki wzruszył ramionami. Kalisiak poczłapał niezgrabnym krokiem chudzielca w stronę szklanych drzwi. Zdążył zaciągnąć się trzy razy, kiedy zauważył, że idzie do nich technik. Niezadowolony, zgasił papierosa i wrócił do salonu.
– Nie chcecie tego widzieć – powiedział Janusz Maksym pełniący dzisiaj obowiązki technika.
– Nie chcemy – mruknął Wabicki.
– Jasne... – westchnął Kalisiak. – To może nam opowiedz barwnie i ze szczegółami, to nie będziemy musieli patrzeć.
– Dostaniecie zdjęcia i film z oględzin. Facet rozpuścił się w kwasie. Wyobrażacie sobie? Czujecie, co to za śmierć?
– No, czujemy. – Kalisiak pociągnął nosem.
Technik popatrzył na nich. Nie był pewny, czy robią sobie z niego jaja. Obaj śledczy mieli poważne miny.
– Sąsiedzi zaalarmowali administratora. Ten smród rozszedł się po całym mieszkaniu. Czuć go było na korytarzu.
– Musimy zakładać maski?
Wabicki pokazał na maskę gazową, którą technik miał zsuniętą na czoło.
– Lepiej by było. Ale tylko w łazience. Morderca zostawił otwarte okna w całym mieszkaniu. Tak jakby celowo robił przeciąg, żeby się wywietrzyło.
Wabicki zapisał coś w swoim notesie.
– Morderca nie chciał zrobić krzywdy nikomu innemu?
– Precyzyjny?
– Możemy już się tam rozejrzeć?
– A co z prokuratorem? – Janusz Maksym popatrzył na zegarek.
– Pstro – burknął Wabicki. – Sylwester Gromicki.
– A... to się nie doczekamy.
– Jasne. Zbyt zajęty jest robieniem kariery w polityce, więc dostanie od nas wszystko gotowe.
Technik pokiwał głową.
– Zobojętniłem kwas. Nie powinniście się zatruć, ale rzeczywiście weźcie maski na wszelki wypadek.
Technik wyciągnął w ich stronę zasłaniające oczy, usta i nos coś, co przypominało rozbudowaną maskę do nurkowania. Wabicki podniósł się z kanapy. Po drodze do łazienki założyli maski. Dało się w nich mówić, ale tłumiły słowa.
– Chyba mamy pracę na dłużej – skomentował kwaśno Kalisiak, kiedy znaleźli się w łazience.
Starszy śledczy pokiwał głową.
W otworach prowizorycznych dybów tkwiła głowa i kawałki rąk. Twarz była wykrzywiona w grymasie niewyobrażalnego cierpienia. Oczy wytrzeszczone. Usta jakby chciały pożreć kneblującą je plastikową kulkę. Dłonie powykręcane jak u artretyka w najgorszym stadium choroby. Skóra nosiła ślady poparzeń od oparów kwasu. Rany. Strupy...
Najgorsze wydawało się to, że półprzeźroczysta breja kwasu z rozpuszczonym ciałem odsłaniała nagie kości, które pozostały z człowieka pod powierzchnią żrącej substancji. Szkielet tkwił pod taflą paskudnej cieczy, a nad nią na kawałku ramion i szyi wisiała ocalała głowa oraz niezjedzone przez kwas dłonie.
Obaj śledczy odetchnęli ciężko. Wiele już widzieli w tej pracy, ale coś takiego po raz pierwszy.
– Skąd oni się biorą? – Kalisiak chciał wsadzić papierosa do ust, ale zapomniał, że ma założoną maskę, i tylko stuknął głupio ustnikiem o przeźroczystą pleksę.
– Z nieszczęścia.
– I muszą koniecznie pakować innych w nieszczęście?
– Widocznie muszą. – Wabicki wzruszył ramionami i zapisał coś w notesie.
– Jasne – prychnął Kalisiak. – Co on ma napisane na czole?
– Pierwsza cyfra. Miesiąc, w którym zniszczyłeś życie.
– Co to znaczy?
– To, co ci powiedziałem. Nieszczęście. Morderca się mści.
– Zobacz na suficie.
Popatrzyli na strzałki zataczające koło.
– Przy tych dybach jest kłódka.
– Myślisz, że zabójca bawił się z ofiarą w jakąś grę?
– Zobaczymy, jak laboratorium zbada mechanizm.
Obejrzeli puste baniaki, z których kwas wlał się do wanny. Młodszy śledczy robił na wszelki wypadek zdjęcia komórką. Sfotografował też zamek blokujący dyby i kłódkę.
– Zanim dostaniemy dokumentację od techników, będziemy mogli już nad tym pracować.
– Jasne. – Wabicki przedrzeźnił młodszego partnera, bo ten nadużywał tego słowa, czasami z częstotliwością przecinka.
– Zanim pojawi się następny trup.
Wymienili ponure spojrzenia.
Wabicki kręcił się przy bloku zabitego. Przed wejściem znajdowało się kilkanaście miejsc parkingowych. Podjazd miał długość około pięćdziesięciu metrów. Wjazdy do podziemnych garaży. Pokazał na trzy kamery.
– Trzeba zabezpieczyć monitoring z tych kamer.
– Jasne. Ale jest jeszcze czwarta. – Popatrzyli na siebie, idąc w stronę szlabanu wjazdowego. – Za winklem jest jeszcze jedna. Zabójca na pewno przyjechał tu jakimś autem z całym tym majdanem, którego użył w łazience.
Gruby śledczy pokiwał głową.
– Tablice na pewno będą lipne, ale może da się zobaczyć, skąd przyjechał.
Wracali w stronę wejścia do klatki zamordowanego.
– Sto pięćdziesiąt litrów kwasu. Ten cały mechanizm.
– Dyby.
– Tego nie da się wnieść w plecaczku do biegania.
Kalisiak skorzystał z tego, że są na świeżym powietrzu, i zapalił papierosa, którego wcześniej międlił w ustach „na sucho”. Kolega popatrzył na niego z politowaniem, ale się nie odezwał.
Wracali na komisariat. Kalisiak prowadził swoją toyotę corollę, gruby śledczy siedział na fotelu pasażera. Miał otwarty notes.
– Artur Stelmach, lat trzydzieści dwa. Niekarany.
– Zemsta?
– Morderca zadał sobie dużo trudu, żeby zrobić ten teatrzyk. To musi coś znaczyć.
– Jasne. I ten tekst na czole: „Miesiąc, w którym zniszczyłeś życie”.
– Brak śladów włamania, miał kopie kluczy. Ale ktoś mógł coś widzieć.
– Czyli przepytka sąsiadów. To zamknięte osiedle. Jest monitoring.
– Jego życie prywatne i przeszłość... – Wabicki zmarszczył czoło. – Jak ty to powiedziałeś?
– Przepytka.
– Jest takie słowo? To z hip-hopu?
– Słowo jak słowo. Nie podoba ci się?
– Pierwsze słyszę. Przepytka.
Kalisiak wzruszył ramionami. Prowadził auto, międląc w ustach niezapalonego papierosa. Z szacunku do kolegi nie palił w aucie. Chociaż zdarzało mu się to, kiedy jeździł sam.
– Przepytka. – Wabicki się skrzywił i pokręcił głową.
– Jasne. Może kwas siarkowy da nam jakiś trop?
– Wątpię. Na Allegro można kupić. Plus inne strony w internecie.
Kalisiak sprawdził słowa kolegi, kierując jedną ręką, a drugą obsługując telefon komórkowy.
– Dwadzieścia litrów za prawie osiem stów. – Gwizdnął. – Razy siedem, osiem, żeby zapełnić wannę...
– Na biednego raczej nie trafiło, ale to za mało na trop.
– Rozpuścić się w kwasie...
Kalisiak pokręcił głową, jakby chciał strząsnąć z niej okrutne myśli. Przypomniał sobie, jak kiedyś na lekcji chemii w podstawówce chlapnął sobie kwasem na buty i zrobiły się dziury. Intensywniej zaczął żuć niezapalonego papierosa.
– Nie pozwolę ci zapalić w samochodzie.
Popatrzyli na siebie.
– To podobno tak, jakbyś palił się żywcem – mruknął Kalisiak do swoich myśli.
Wabicki pokiwał głową.
– Szybko tracisz świadomość. Szybko umierasz.
– Jasne...
– Dosyć szybko
Przez resztę drogi na komisariat milczeli. Cały czas wisiało nad nimi przekleństwo policjantów. Taka zbrodnia sygnalizowała, że morderstw będzie więcej, i niewiele mogli zrobić, żeby to powstrzymać. Kolejne zabójstwo da więcej informacji o sprawcy, o motywach. Kolejne zabójstwo to też szansa, że psychopata popełni błąd. Nie mogli się jednak pogodzić z tym, że to zbrodnie będą dyktować tempo postępów w śledztwie. Ta myśl wisiała w powietrzu między nimi i psuła im humor.
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl