Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pochodzący z chłopskiej rodziny stoczniowy elektryk, prosty robotnik. Przywódca Solidarności, noblista. Albo, jak chcą inni, megaloman i manipulator. Dla jednych bohater, dla innych wyniesiony na fali strajku uzurpator, nieakceptujący na szczycie nikogo obok siebie. Otoczony liczną rodziną, ale tak naprawdę wielki nieobecny, tak we własnym domu, jak i w życiu bliskich. Wraz z jego prezydenturą pojawiły się kolejne pytania: Lech Wałęsa to mąż stanu czy marionetka w rękach innych?
Po kolejnych wyborach i przegranej walce o Belweder wrócił nie do domu, lecz do biura, za monitor komputera, skąd do dzisiaj wysyła w świat swoje barwne, czasem niezrozumiałe wpisy, komentarze, oświadczenia, prowadzi też blogi i transmisje.
Na jego temat powstało wiele mitów. W biografii autorstwa Krzysztofa Brożka rozmówcy dobrze niegdyś znający Lecha Wałęsę mówią to, czego przez lata nie powiedzieli jeszcze nikomu. Które mity okażą się prawdą, które kłamstwem, a które pozostaną niemożliwą do zweryfikowania legendą?
Dziesięć lat pracy; ponad sto przeprowadzonych rozmów; stosy przejrzanych archiwalnych dokumentów i niepublikowanych wspomnień; liczne, wzajemnie wykluczające się tropy, a wszystko po to, aby zrozumieć człowieka, który wciąż wymyka się ocenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1294
Zaczynamy „Grę o wszystko”. Zanim zaczniesz czytać tekst, proszę, wybierz dwa motta, które według Ciebie najlepiej pasują do Lecha Wałęsy (lub Jego historii).
Potem, w trakcie czytania, możesz zmieniać oba cytaty, ile razy chcesz, ale zawsze pozostawiaj w swojej puli dwa.
Na koniec wygrywa ten gracz, który do końca „Gry wszystko” pozostał z najmniejszą lub największą (niepotrzebne skreślić) liczbą mott w puli.
I ja mu wtedy mówię, przed wyruszeniem w drogę trzeba zebrać drużynę.
Anonymous
Trudno wskazać miejsce, w którym zaczyna się rzeka.
Lech Wałęsa, Droga nadziei
Jestem prostym robotnikiem, w życiu nie przeczytałem książki.
Lech Wałęsa do Oriany Fallaci
I tak zostanę prezydentem PRL-u.
Lech Wałęsa
Jeśli chodzi o osobę L. Wałęsy padały stwierdzenia, że jest on postacią godną uwieńczenia w literaturze. Jest inteligentny, dowcipny, choć ma nieco przesadne wyobrażenie o sobie.
z donosu TW „Jacek”, marzec 1982 roku
Kto nadąża – jest ze mną i ja jestem z nim.
Lech Wałęsa, Droga nadziei
Wałęsa to enigmatyczny przywódca powiatowy, któremu woda sodowa uderzyła do głowy.
Lech Bądkowski, październik 1981 roku
Jestem za, a nawet przeciw.
Lech Wałęsa cytujący słowa Mieczysława Wachowskiego: „Przewodniczący jest za, a nawet przeciw”
Ja demokratycznie, półdemokratycznie, a nawet niedemokratycznie buduję demokrację.
Lech Wałęsa
Ja rzucam, a wy łapcie.
Lech Wałęsa
Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni.
Kazimierz Górski
To, że źle robią, to już nie moja sprawa, ja jestem inspiratorem.
Lech Wałęsa
Jestem wprawdzie tylko kapralem, ale urodziłem się generałem, tyle że nie mam swojej armii.
Lech Wałęsa
Popełniłem świadomy błąd polityczny.
Lech Wałęsa w 1986 roku
Biorę jedną książkę, czytam dwie strony, rozumiem, co autor chce powiedzieć, sprawdzam na końcu, i jeśli nie zgadłem, szukam w środku, dlaczego się pomyliłem. Myślę: ja bym to zrobił tak, albo daję dwa warianty, tak albo tak musi on zrobić, ten bohater. I wtedy mówię sobie: Po co ja będę czytał, kiedy wiem, że ja już to wiem.
Lech Wałęsa do Ewy Berberyusz
Ja bardziej wyglądam na dyktatora, ale robię demokrację.
Lech Wałęsa
Lechu, jak możemy rozmawiać jak Polak z Polakiem, kiedy jeden z nas jest zdrajcą?
Andrzej Gwiazda podczas I Zjazdu
Miałem na myśli Jaruzelskiego.
Andrzej Gwiazda w wywiadzie z autorem
Kto wygra walkę? Mistrz szachowy czy mistrz bokserski?
Lech Wałęsa
Lech Wałęsa: Ja nie czytuję książek
Dziennikarz: Za to pan je pisze.
Lech Wałęsa: Ot, paradoks. Znów jestem inny niż inni.
Lech Wałęsa dla „Wprost”
Spodobało mi się to, co Chińczycy powiedzieli: nieważny jest kolor kota, ważne jest, jak ten kot jest skuteczny.
Lech Wałęsa
Lech Wałęsa zuch! Starczy na tych dwóch. Tutaj stoi Lech! Starczy i na trzech.
Bronisław Komorowski w 2008 roku
Mity i symbole powinny ustępować prawdzie. Ja mam ścisłe wykształcenie, a tam prawda jest istotna.
Antoni Mężydło
Zręczny to ja nie jestem, to fakt. Przystojny też nie. Tylko że znów intencje mam czyste.
Lech Wałęsa
Źle się stało, że dobrze się stało. To może odwrotnie, dobrze się stało, że źle się stało.
Lech Wałęsa
Miała być demokracja, a tu każdy wygaduje, co chce!
Lech Wałęsa
Mnie można zabić, ale nie pokonać.
Lech Wałęsa
Wodzu, ty jesteś wielki, i wszystko to, co ty mówiłeś, się sprawdziło.
Adam Michnik
Nie mogło być lepiej, to chciałem, żeby było śmieszniej.
Lech Wałęsa
Wy Wszyscy co uwierzyliscie sb a nie mnie jak rozliczycie krzywdy kiedy prawda zwycięży
internetowy wpis Lecha Wałęsy
Odpowiem wymijająco wprost.
Lech Wałęsa
– Pan mi kogoś przypomina. Ten profil, ten wąs.
– Piłsudskiego?
– Nie, Stalina.
Oriana Fallaci
Nie można mieć pretensji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi.
Lech Wałęsa
Nie chcę, ale muszę.
(ewentualnie w oryginalnej wersji: Nie chcem, ale muszem)
Lech Wałęsa
Powinna być lewa noga i prawa noga. A ja będę pośrodku.
Lech Wałęsa
Szłem czy szedłem, ale doszedłem.
Lech Wałęsa o wygranej w 1991 roku
Czy ja kiedykolwiek mówiłem, że jego działalność z tamtych lat nie zasługuje na najwyższe uznanie? Mówiłem, że zasługuje, bo zasługuje.
Czy jednocześnie nie mówiłem, że jego działalność jako prezydenta z pierwszej połowy lat 90. (…) nie zasługuje na najwyższą naganę? Też mówiłem.
Ten drugi fakt nie przekreśla tego pierwszego.
Lech Kaczyński w 2006 roku
Nie chcę, ale muszę. Kręcę, mataczę, kluczę. Podaję sprzeczne informacje. Tak, to prawda. Problemem moim było i jest, że nie mogę często ujawniać dążenia ze strategicznego punktu. (…) więc pytany kluczę, odpowiadam maskująco, to powoduje podejrzenia i błędne oceny.
Lech Wałęsa w 2016 roku
Tonący brzytwy chwyta się byle czego.
Lech Wałęsa
Jedzie pan do Wałęsy? Znowu pan usłyszy tylko: Ja, ja, ja…
Stanisław Ciosek
Za sto lat w każdym mieście będzie mój pomnik.
Lech Wałęsa
Zmieniłem się o 360 stopni.
Lech Wałęsa w 2006 roku
Zrobię przeciwko wam wszystkim, będę się dalej kompromitował, zachęciliście mnie do tego.
Lech Wałęsa w 2009 roku
Pytanie polega na tym, kto miał rację. I znów z przykrością potwierdzam, że ja miałem rację.
Lech Wałęsa
Latarnia morska, której światło zobaczył cały świat.
Teresa Korycka Kwaśniewska na profilu Lecha Wałęsy
Nie chcę być wodzem, ale może będę musiał nim zostać. Wiele mam cech wspólnych z Piłsudskim, ale też się z nim różnię jak mistrz szachowy z mistrzem bokserskim.
Lech Wałęsa
Jak Pan w ogóle śmie mnie atakować? Atakowanie mnie, myślenie źle o mnie jest zbrodnią!
Lech Wałęsa
Prawda już została ustalona i żadne fakty jej nie zmienią.
Katarzyna Kolenda-Zaleska
Jedynie prawda jest ciekawa.
Józef Mackiewicz
Człowieku, rzucą ci twoje papiery.
Lech Wałęsa we Włocławku, 1980 rok
Dwójmyślenie (ang. doublethink) jest terminem pochodzącym z powieści George’a Orwella Rok 1984. W nowomowie oznaczającym umiejętność demonstrowania równoczesnej wiary w wiele poglądów.
z komentarza internauty
Są plusy dodatnie i plusy ujemne.
Lech Wałęsa
Ja myślę, że tę historię trzeba zostawić historykom. I to nie historykom pospiesznym i pochopnym, nie karierowiczom, tylko ludziom, którzy to pokażą po prostu na tle szerokiej perspektywy.
Arkadiusz Rybicki
Ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem…
prof. Andrzej Paczkowski
Szatan wszystko poprzekręcał.
Lech Wałęsa
Historia to nauka o nieszczęściach ludzi.
Raymond Queneau
Przeważnie w decydujących momentach człowiek jest sam.
Lech Wałęsa, Droga nadziei
Ja już wybrałem. Państwo też?
To zaczynamy „Grę o wszystko”.
Będę mówił tak, jak mówię teraz. Powiem komuś: „Słuchaj, zapisz to”.
I z tego powinna powstać książka.
Ale nie nudna. Musi być interesująca. Musi obalać teorie.
Lech Wałęsa do Anny i Krystyny Bittenek
Stare, nie tyle pożółkłe czy sepiowe, ile raczej połamane i wyblakłe, fotografie z przełomu XIX i XX wieku, niektóre podklejone na grubych kartonikach. Napisy z tyłu fotografii po polsku, niemiecku i angielsku. Te robione jeszcze w Europie przedstawiają wąsatych mężczyzn w wysokich, ale z chłopska grubych butach, szarawych koszulach bez kołnierzyków i kapeluszach na głowie oraz kobiety w grubych spódnicach, białych i domyślnie kolorowych chustach. Z kolei te z angielskimi napisami przedstawiają mężczyzn w lichych, bo lichych, ale marynarkach, a kobiety w długich sukniach z wysokim stanem i bufiastymi rękawami.
Pomiędzy tymi fotografiami widać spisy pasażerskie statków wypływających z Hamburga, pełne polskich chłopów i chłopek z zaborów pruskiego i rosyjskiego. Na jednej z list w długim ciągu setek poprzekręcanych nazwisk jest Walensa Ignacy, Wloclawck, Russia. Na innych listach są Walense Wladyslawy, Czeslawy, Jany. Jedni ściągną do Ameryki rodzinę, drudzy będą pomagać tym, którzy pozostali na Kujawach, trzeci kiedyś tutaj powrócą, a po kolejnych słuch na zawsze zaginie.
Ponad pół wieku później kilkunastoletnia dziewczyna wychodzi z chałupy w Popowie. Izabela prowadzi za rękę pierwszego z trzech młodszych o kilka lat bosych chłopców – Edwarda, Stanisława i Lecha. Chałupa jest gliniana, bielona wapnem, a wokół niej na rozległym trawniku kłębi się stado kur i kaczek. Przed domem glinianka z wodą. Dziewczyna kieruje się za dom, poganiając idących za nią braci. Przejdą w pośpiechu kilkadziesiąt metrów przez wysoką trawę za domem i już są w zagajniku. Drzewa rosną na piasku, są rzadkie, więc cała grupka idzie głębiej w las, byle dalej od domu.
Kilka lat później ta sama dziewczyna z nieco starszymi już braćmi idzie polną drogą. Pomagają jej nieść walizkę, a może tylko pakunek, zawiniątko. Kiedy dochodzą do asfaltu, razem czekają przy słupku znaczącym przystanek. Nadjeżdża autobus, dziewczyna wsiada, a Edward, Stanisław i Lech jedną ręką wycierają łzy, a drugą machają na pożegnanie.
Siedemdziesiąt lat później, styczeń 2020 roku. Lech Wałęsa siedzi w swoim obszernym gabinecie za dużym stołem. Odchylony do tyłu gestykuluje, wysoko podnosząc ręce. Ma na sobie popielaty podkoszulek z napisem „Konstytucja”, na podkoszulek swoim zwyczajem zarzucił czarną skórzaną kamizelkę przypominającą strój rybacki. W kamizelkę wpiął znaczek z Matką Boską. Na nos założył ciemne okulary przeciwsłoneczne przypominające te, które nosi Bono. Centralnie za jego głową wiszą skrzyżowane flagi Polski i Unii Europejskiej, a pomiędzy nimi obraz z Jezusem i jego uczniami podczas Ostatniej Wieczerzy. Zza głowy Jezusa wyrastają dorysowane na obrazie stoczniowe żurawie. Nad głową Lecha wisi prosty drewniany krzyż, a po lewej ręce widać kolejny element wystroju, portret Jana Pawła II. Piłsudski też jest, ale nieco dalej.
– Z mlekiem matki wyssałem przeciwieństwo do komunizmu. (…) A więc walczyłem zawsze, od urodzenia szukałem okazji, aby dołożyć komunie – mówi mi podczas wywiadu.
No to przynajmniej jedno już mamy za sobą. Wiemy, od kiedy Lech Wałęsa walczył z komuną. Urodził się 29 września 1943 roku.
Ale jego historia zaczyna się wcześniej niż w 1943 roku. Tradycja i rodzinne opowieści wspominają Mateusza Wałęsę z przełomu XVIII i XIX wieku. Z kolei w latach osiemdziesiątych XX wieku zamknięty w Arłamowie Wałęsa cofnie się jeszcze dalej, do Henryka Walezego, szesnastowiecznego króla Polski i Francji, a nawet do Walensa, cesarza rzymskiego z IV wieku. Wcześniej już chyba się nie da.
Reszta rodziny Lecha Wałęsy, jego ojcowie i wujkowie, nie mówią o Walezym ani Walensie. Dumni są z kogoś, kto sto kilkadziesiąt lat wcześniej przybył z Francji. Mateusz Wałęsa w okolicach rozbiorów przyjeżdża do Popowa, przywożąc dużą jak na te okolice fortunę. Kupuje piętnaście mórg ziemi. Jedna morga to tyle, ile oracz idący za koniem czy wołem może zaorać od rana do południa. Jedna morga to tyle, ile chłop pańszczyźniany obrobi w jeden dzień. Morga różni się w zależności od ukształtowania terenu, zaawansowania narzędzi rolniczych czy charakteru upraw. Jedna morga to około jednej trzeciej dzisiejszego hektara. Ale w innych stronach to hektar. Jeśli to pruska morga, a taka najpewniej obowiązywała w tamtych stronach, to byłoby pół hektara, czyli Mateusz miałby jakieś siedem hektarów. Siedemset arów, a jeszcze inaczej – piętnaście akrów, a jeden akr to znowu tyle, ile wół może zaorać w ciągu jednego dnia – jakkolwiek by liczyć, wychodzi dwa tygodnie na obrobienie całego pola Mateusza Wałęsy. Nie jest to jakiś ogromny majątek, ale jak na te tereny całkiem spory. Wystarczy, aby mieć wolant (fr. volante), czyli lekki odkryty pojazd dwu- lub czterokołowy, jedno- lub dwukonny. Ze stangretem lub bez. Stać go i na nieliczną służbę w małym dworku oraz ludzi do pracy w folwarku. Do tego karczma przekazana karczmarzowi w dzierżawę. Czyli Żydowi w pacht, który okolicznym chłopom dawał towary na bórg, a panu oddawał należną mu arendę. Ale to wszystko było jeszcze w końcu XVIII wieku, nawet przed Kościuszką czy Napoleonem. Minął szmat czasu.
Bo już na przełomie XIX i XX wieku Wałęsowie najczęściej z Kujaw wyjeżdżają, ich przekręcone nazwisko widzimy w książkach pokładowych statków płynących z Europy do Stanów Zjednoczonych. Wyjeżdżano wtedy masowo za chlebem, ale też, zwłaszcza im bliżej 1914 roku, uciekając przed długoletnią służbą wojskową i nadciągającą wojną.
I tak 12 marca 1907 roku na statku „Pretoria” należącym do American Line przybywają do Nowego Jorku zapisani jako WALENSA FRANCISZKA i WALENSA CZESLAW, WLOCLAVEK, RUSSIA. Franciszka ma lat trzydzieści sześć, a Czesław pięć, matka i syn.
Walensa Ignacy płynie w 1909 roku, również statkiem „Pretoria” z Hamburga. Do Hamburga bogatsi chłopi docierają pociągiem, a kto nie ma pieniędzy – piechotą. Zaokrętowanie odbywa się w piątek wieczorem, statek wypływa w sobotę. Statki, po długich tygodniach podróży, zawijają do Ellis Island na południe od centrum Nowego Jorku. Tam przyjezdni przechodzą badania i kwarantannę.
W 1912 mamy prawdziwy wysyp Walensów: Walensa Warlair (?!) z „Walcawka” w państwie o nazwie „Rusfia” na statku „Rojndam” należącym do Holland-American Line, Walensa Wladislaw na „Ryndam” (chyba chodzi o „Rojndam”) i jeszcze dwóch Władysławów (jeden jako Wladysklaw) z Wloclawka i Krasincy. Walensa Jan na „Ryndam” oraz Walensa Waclaw i Wiktoria na statku „Rotterdam” – wszyscy oni z Golaszewa w guberni włocławskiej. Wreszcie w 1914 roku jest i Wałęsa z samego Popowa, rodzinnej wioski Lecha Wałęsy, na liście pasażerów statku „Adriatic”. Statek zatrzymuje się w Liverpoolu, skąd rusza w dalszą drogę 28 marca, do Nowego Jorku przybywa 5 czerwca. Walensa Jan ma osiemnaście lat. Jest kawalerem, do Ameryki płynie pewnie jako pierwszy z rodziny, ucieka przed nadchodzącą wojną i powołaniem do wojska. Jako jeden z nielicznych pasażerów podaje do rubryki „czyta/pisze” twierdząco „Yes/Yes”.
Walensego Jana w Popowie już nie ma. Ale w Popowie zostaje inny Jan Wałęsa, być może kuzyn tamtego z Ameryki, a na pewno wnuk Mateusza, obecnie właściciel resztówki z dawnego dużego majątku. On też był za granicą, we Francji jak dziadek, i też, jak dziadek, wrócił na stałe do Popowa. Wałęsa Lech napisze w Drodze nadziei, że „Dziadek Jan w pamięci swej wnuczki Izabeli, mojej siostry, pozostał jako wesoły, z sumiastym wąsem staruszek, który lubił chodzić od jednego syna do drugiego. Niezbyt chętnie go przyjmowano, bo gdy siadał przy piecu lub na ławeczce przed chałupą, zaczynał snuć opowieści o eskapadach do miast zachodniej Europy, do kasyn gry, o zabawach i licznych podbojach miłosnych”1. Jak napisze Roger Boyes: „był ostatnim z pańskich Wałęsów, ostatnim, który był w posiadaniu biblioteki, służącego. (…) Ale stracił całą ziemię”. Przywołuje też jednego z najstarszych wówczas żyjących mieszkańców Popowa, Kazimierza Pawłowskiego: „Zwykł grywać w karty na pieniądze i dużo pić w karczmie w Chalinie. Dlatego musiał wyprzedawać ziemię. Jego synowie byli jednak inni. Bolesław (ojciec Lecha) pozostał z małym kawałkiem ziemi, wystarczającym na posadzenie ziemniaków i hodowanie kurcząt”2.
W okolicy Popowa żyje pani Regina Śniadecka, starsza kuzynka Lecha Wałęsy. Są krewnymi po dziadkach ich matek z rodziny Kamińskich. Właściwie wszyscy rozmówcy z tej okolicy twierdzą, że jeśli ktoś dobrze zna rodzinę Wałęsów, do tego tę najstarszą, sprzed wojny, to tylko ona.
Idę do niej. Jej malutki domek stoi pośrodku wielkiego pola słoneczników i zboża. Mimo że mam już ponad pięćdziesiąt lat, pani Regina każdy nowy wątek rozpoczyna zawołaniem: „Słuchaj, dzieciaku!”.
– Słuchaj, dzieciaku! Ta chata, w której jesteśmy, ma już ze dwieście lat.
Rozglądam się z zaciekawieniem. Nie jestem pewny, czy może mieć aż dwieście lat, ale z pewnością pamięta XIX wiek. Dom jest niski, przysadzisty, ma bardzo grube mury i kiedyś głębokie piwnice. W rogu kuchni z pewnością stał wielki piec, który ogrzewał wszystkie izby. Po drugiej stronie sieni mieszkały zwierzęta. Wokół domu sad i bardzo dobra ziemia, na słoneczniki, kukurydzę, rzepak, buraki, zboże. Wszystko razem, według Reginy Śniadeckiej, odkupił od rodziny Wałęsów jej dziadek Łabiszewski. A więc to tu jest serce dawnego majątku Mateusza Wałęsy z Francji?
– Tak, to była ta dobra ziemia po dziedzicach. Ale jak odkupił od nich mój dziadek, to Leszka dziadek Jan kupił „Duklinę” w Popowie, trzydzieści morgów. Ale to była bardzo słaba ziemia. Dlatego oni hodowali kury. I miał do tego piętnastu synów!
Hulaszczego Jana wciąż pamiętają we wsi. Jego barwne opowieści z przygód w Polsce i Francji jedni mają za fascynujące historie, inni za konfabulacje gaduły i pijusa. Roger Boyes pisze: „Mieszkańcy Popowa raczej gardzili Wałęsami z powodu ich kiepskiej gospodarki i zmiennych obyczajów”3. Niechęć miejscowych chłopów do tej rodziny bierze się z dwoistości Wałęsów początku XX wieku – z jednej strony to wciąż resztówka należąca ongiś do bogacza, z drugiej – postrzegani są jako ci, którzy stracili ziemię i zmarnowali taką dobrą gospodarkę.
Sumiaste wąsy ma współczesny Janowi Piłsudski i będzie miał za pięćdziesiąt lat jego wnuczek Lech. Na razie jednak punktem odniesienia dla Jana jest Marszałek, tym ważniejszym, że w opowieściach Jana – oprócz kasyn i kobiet – jest i bohaterski wyczyn na polu bitwy. Otóż Jan – według niego samego – miał w czasie wojny światowej uratować Komendanta od śmierci. Według Jana stało się to w czasie walk z Armią Czerwoną o Warszawę w 1920 roku, ale według historyków w tym czasie Piłsudskiego w tych okolicach nie było. Historia to jedno, a wiejskie opowieści jowialnego Jana to drugie. W jego wersji kozacy gonią Komendanta przez pola, a wtedy pomysłowy Jan zarzuca mu na plecy kobiecy strój i każe uciekać, a kozakom pokazuje mylny kierunek. Czy tak było naprawdę? Mimo że sam Lech Wałęsa (piórem spisujących mu pierwszą autobiografię Andrzeja Drzycimskiego i Adama Kinaszewskiego) w to powątpiewa, to jednak każe zapisać: „W każdym razie w domu dziadka Jana był kult Marszałka, a przez długi czas w moim domu rodzinnym było gdzieś stare, podniszczone zdjęcie Józefa Piłsudskiego, w wojskowych butach z cholewami i w płaszczu, ze stojącym obok dziadkiem Janem”!4 Te dwa nazwiska, Wałęsy i Piłsudskiego koło siebie, jeszcze nie raz powrócą.
Jan, aby wyżywić powiększającą się gromadkę dzieci, wyprzedaje po kawałku dawne pole dziadka Mateusza. Jego najstarsi synowie, Edward i Stefan, walczą w wojnie roku 1920, jeden z nich dostaje się do niewoli, a drugi ginie. Trzej młodsi, Zygmunt, Bolesław i Stanisław, dorastają w czasie wojny, a w latach międzywojennych uprawiają resztki ziemi pozostałe po Janie. Urodzony w 1908 roku Bolesław ma jeszcze wprawdzie sześć mórg, około trzech hektarów ziemi, ale to już nie ta dawna, urodzajna ziemia Mateusza. Teraz bracia gospodarują na piaskach i glinach pod lasem, z dala od centrum Popowa. Wszyscy trzej muszą dorabiać ciesielką, a małej, braterskiej brygadzie przewodzi środkowy Bolesław.
Z kolei matka Lecha to Feliksa z domu Kamińska, która pochodzi według Drogi nadziei z pobliskiej Pokrzywnicy, dziś to chyba Pokrzywnik w powiecie Lipno. Rodzina Kamińskich to nawet bardziej rodzina Dobrzynieckich, bo matka Feliksy z domu Dobrzyniecka była bardzo niezależną kobietą, która wyszła za Kamińskiego, ale miała głębokie poczucie wyższości rodu Dobrzynieckich5. Potrójnie zresztą zamężna; jak by to powiedziano w rodzinach szlacheckich: Zofia Dobrzyniecka, primo voto Łacińska (po mężu Józefie), secundo voto Nowak (po Andrzeju) i tertio voto Kamińska (po Leopoldzie). Siostra Wiktorii, Walerii, Scholastyki oraz Władysława i Marcelego. Dwukrotna wdowa (jeszcze w Stanach Zjednoczonych), córkę Feliksę ma z trzecim mężem. Dzieci z poprzednich małżeństw (z Łacińskim i z Nowakiem6: Tadeusz, Janina, Maria, Genowefa, Antoni) zostały za oceanem. Ona zdecydowała się na powrót do Polski, na wieś, ale nie do końca tutaj pasuje. W rodzinnym domu gromadzi duży jak na wiejskie warunki zbiór książek, a dla córki na pewno snuje lepsze plany niż wyjście za zubożałego chłopa Wałęsę bez własnej chałupy. W jej rodzinie zdarzają się i nauczyciele, i księża. Lech Wałęsa pamięta zdjęcie dziadków z Pokrzywnicy: dziadek Kamiński w garniturze z kamizelką i pod krawatem, a babka w „miastowej” sukni.
Regina Śniadecka mówi:
– Leszka matka to jest Kamieńszczanka i moja matka to Kamieńszczanka z Ruszkowa, tylko nie rodzone siostry, ale stryjeczne kuzynki. Ojciec mojej matki dał mojej matce swój herb i dziewięćdziesiąt morgów. A ojciec matki Leszka był z Pokrzywnicy, z tego biednego Kamieńskiego rodu.
Może i z biedniejszej gałęzi rodu Kamieńskich, bez herbu i ziemi, ale miastowi Kamieńscy też uważają, że małżeństwo z wiejskim gospodarzem to mezalians. Mimo to matka w końcu pozwala upartej siedemnastoletniej Feliksie wyjść za dwudziestopięcioletniego Bolesława Wałęsę. Ten na uboczu wsi Popowo buduje małą chatę z drewna i gliny. Dwie małe izby mieszkalne i oborę pokrywa słomianym dachem.
Po ślubie Bolesław nadal jeździ po okolicy, pracując przy stawianiu domów i budynków gospodarczych. Na jednym ze zdjęć pozuje z braćmi na tle właśnie budowanego domu. Stoi wyprostowany w spodniach wpuszczonych w buty z cholewkami, ze wzrokiem intensywnie wpatrzonym w obiektyw. „Patrząc na to zdjęcie – mówi Izabela – widzę tatę, jak gdyby to było jeszcze wczoraj. (…) Ojciec w domu był łagodny, bardzo dbał o nas”7.
Najstarsza córka, Izabela, rodzi się w 1934 roku. Mieszkają w chatce między lasem, stawem a sadem. Las i staw są stare, sad dopiero co sadzony, jabłonie, wiśnie i śliwy, to, co najłatwiej rośnie, będą owocowały dopiero za dwa, trzy lata. Dopiero dla ich dzieci będzie to wspominany z dzieciństwa zagajnik. „Było to ulubione miejsce zabaw dzieci”. W 1937 roku rodzi się Edward, a dwa lata później, tuż przed wybuchem wojny, Stanisław. Lech przyjdzie na świat już w jej trakcie w 1943 roku.
Ale zanim przyszła wojna, złożono dziwną przysięgę. Podobno.
Sierpień 1939 roku. Najmłodszy z braci, Bolesław, jedzie ze starszym o cztery lata Stanisławem do kościoła w Sobowie. Stanisław wciąż jest kawalerem, a Bolesław już ojcem z trójką dzieci. W kościele Stanisław przysięga Bolesławowi na krucyfiks, że w razie śmierci Bolesława zaopiekuje się jego rodziną. Teraz mogą iść na wojnę.
Obaj trafiają do wojsk, które biorą udział w pierwszej wielkiej bitwie II wojny światowej. Od 1 do 3 września Armia „Modlin” dowodzona przez generała Emila Krukowicza-Przedrzymirskiego broni granicy z Prusami Wschodnimi i przejścia Niemców w stronę Warszawy. Po bitwie bracia dostają się do niewoli, ale jako szeregowcy szybko wracają do domu.
Izabela pamięta, że ojciec po powrocie często wyjeżdżał do pobliskich większych miejscowości. Najprawdopodobniej w pobliżu domu bił świnie, a w mieście sprzedawał mięso. „(…) u nas w domu był stale ruch: bito świnie, pędzono bimber, przychodzili ludzie na spotkania, szli wówczas do naszej maleńkiej obórki; nieraz niosłam tam koce, widocznie nocowali”8.
Dlaczego Bolesław wrócił z kampanii wrześniowej i obozu jenieckiego do domu, a jego brat Stanisław po powrocie musi się ukrywać? Nie wiadomo. W każdym razie Edward i Izabela, starsze rodzeństwo Lecha, pamiętają go ukrywającego się w ich gospodarstwie. Ośmioletnia Iza i pięcioletni Edward pamiętają też, że często „stoją na warcie”: „Kiedy tylko widzieliśmy, że ktoś zbliża się do gospodarstwa, biegliśmy do domu i pukaliśmy w drzwi”9.
Jednak na niewiele to się zdaje; Edward później powie, że ktoś doniósł. Niemcy przychodzą i wyciągają Stanisława na podwórko. „(…) zmusili go, by pokazał, gdzie ukrywaliśmy beczkę pełną mięsa. Widziałem na własne oczy, jak go torturowali” – mówi Edward10.
Nie słychać jednak nic o tym, by w tym dniu trafił do więzienia czy obozu. Owszem, trafi tam, ale nieco później, już razem z ojcem Lecha Bolesławem.
Gdzieś na jesieni albo wczesną zimą 1942 roku Niemcy robią obławę i zabierają mężczyzn z Popowa i okolic. Zabierają też Stanisława i Bolesława, najpierw do pobliskiego dworku w Chalinie, gdzie biją ich, o czym jeszcze długo będzie świadczyć krew na ścianach, a potem wywożą w dwie strony. Stanisław, może jeszcze za tamto ukrywanie się i nielegalne mięso, pójdzie do transportu. Pociąg pojedzie do Niemiec, a Stanisław powie później, że do dojechał aż do Dachau. Twierdzi, że uciekł z transportu dosłownie „spod bramy” Dachau. Tam, w okolicy, jakoby spotkał ładną Niemkę pracującą u bauera, z którą miał romans, a z Niemiec do Polski wrócił w 1945 roku w mundurze gestapowca. Życie pisze najbardziej nieprawdopodobne scenariusze, ale też czas wojny nie sprzyja ich weryfikacji.
Tymczasem Bolesław trafił na roboty przymusowe koło Lipna, a potem do lokalnego obozu pracy w Młyńcu. Ich krewny, ojciec Reginy Śniadeckiej, aresztowany w tej samej obławie, miał mniej szczęścia.
Regina Śniadecka wspomina:
– Niemcy zamordowali ojca, pamiętam, jak byłam taka malutka. – Pokazuje mi ręką wysokość od ziemi. – Niemcy go prowadzili tą drogą. – Wskazuje za okno, na drogę schowaną za słonecznikami. – U nas znaleźli trochę ospy, matka chowała świniaki. Tu w rogu kuchni wykopali jamę, tam chowali mięso i dzieci karmili. I wzięli go na okopy do Lipna i w Lipnie go zamordowali. Rozstrzelali w 1944 roku.
Ciało oddali rodzinie. Leżał w pokoju, w którym teraz siedzimy, na prowizorycznym katafalku. Regina Śniadecka mówi mi, że matka chciała, by dzieci zapamiętały tatę i zapamiętały, kto to zrobił.
– Zawołała do nas: Chodźta, tatę przywitajta! A ja byłam najgorzej bojąca. I ja schowałam się głową za piec. I ja go nie przywitałam. I pochowali go na cmentarzu w Sobowie.
Jeśli Edward, starszy brat Lecha, nie myli się w swych dziecięcych wspomnieniach, w okolicach Bożego Narodzenia 1942 roku Feliksa idzie odwiedzić w obozie męża Bolesława. Edward wspomina to tak:
– Pod koniec roku czterdziestego drugiego, kiedy miałem sześć lat, matka otrzymała od Niemców pozwolenie na odwiedzenie męża w obozie. Zabrała mnie z sobą. Szliśmy przez dwa dni, ponieważ Niemcy nie pozwoliliby nam jechać autobusem ani nawet furmanką. Rankiem dotarliśmy do Młyńca. Kiedy stamtąd wyszła, była tak szczęśliwa, taka zmieniona. Kochali się tej nocy i po dziewięciu miesiącach, dwudziestego dziewiątego września czterdziestego trzeciego roku, urodził się Leszek.
Czy to prawda? Skoro tak, to pięcioletni wówczas Edward musiałby czekać gdzieś na matkę, jeśli nie na mrozie, to może u poproszonych o opiekę nad dzieckiem ludzi, być może mieszkających w pobliżu obozu. A może to tylko kolejna niesprawdzona rodzinna legenda? W końcu starsza od niego, ośmioletnia wówczas Izabela urodziny Lecha pamięta inaczej:
„To było w tym czasie, jak tatę zabierano z domu. Była zima. Mama chodziła już w ciąży z Leszkiem. Po ojca przyjechała żandarmeria na koniach. (…) Uciekła z Edwardem do lasu, wróciliśmy do domu, jak taty już nie było”11. Byłby to więc nie koniec 1942 roku, ale początek 1943. W każdym razie to była ta niezwykle ciężka zima, kiedy na wschodzie ważyły się losy wojny.
Dwudziestego dziewiątego września 1943 roku o godzinie 3.30 rodzi się Lech. Poród odbiera matka Feliksy, babka Kamińska. „Był duży, ważył pięć kilogramów. Jak go mama zobaczyła, tę wielką jego głowę, powiedziała do babci: – Kiedyś będzie z niego wielki i sławny człowiek”12.
Kolejna rodzinna opowieść. Zdaje się, że tak jak i wiele innych przekazów, pochodzi od dziewięcioletniej wówczas Izabeli, najstarszego dziecka Feliksy i Bolesława.
Bolesław wraca z obozu do domu w 1945 roku, właściwie tylko po to, żeby umrzeć. Wynędzniały, chory na płuca, leży w łóżku, nie mając siły wstać. Powoli dociera do niego, że nieuchronnie zbliża się śmierć. Prosi, aby zawołać jego brata Stanisława. Kiedy ten wraca z pracy we młynie, staje wraz z Feliksą przy łóżku. Czy Bolesław przypomina mu złożoną cztery lata wcześniej przysięgę na krucyfiks, nie wiadomo. W każdym razie „uroczyście zobowiązał go do opieki nad nami” – wspomina Izabela. A do żony, według Izabeli, mówi: „Dbaj o Leszka i Edwarda, szczególnie o Leszka, bo z niego największą będziesz miała pociechę”. Jeszcze tej samej nocy, o 3.00 woła żonę: „Pobudź dzieci i wynieś je z domu – i umarł”13.
Jest rok 1945. Z Feliksą pozostaje czwórka półsierot. Izabela ma jedenaście lat, Edward osiem, Stanisław sześć, Lech – półtora roku. Tylko Izabela pamięta te szczęśliwe dni z całą rodziną, jeszcze sprzed wojny. „Był taki dobry dla nas, pogodny, albo te Boże Narodzenia, pełne szczęścia i radości rodzinnej”. Stanisław i Edward pamiętają już tylko ojca z czasu wojny, obozu i śmierci, a Lech w ogóle zapomniał.
W 1946 roku Feliksa wychodzi za Stanisława, brata Bolesława. W dniu ślubu matki ze stryjem Izabela woła młodszych braci i wychodzi z nimi z domu. Idą przez sad, pola.
„Ten nowy ślub był zgrzytem dla nas – całą trójkę chłopców wyprowadziłam do lasu, chowaliśmy się, nie chcieliśmy Stanisława za ojczyma. Nie mogłam wybaczyć mamie, że wyszła za mąż, chciałam, żeby była tylko z nami, dalibyśmy sobie radę”14. Całą trójką idą do pobliskiego lasu, coraz głębiej i głębiej.
Jeszcze tego samego roku rodzi się pierwszy syn Feliksy i Stanisława, Tadeusz. Potem, w 1947 roku Zygmunt, a w 1951 Wojciech. Pierwszy z tej trójki, Tadeusz, rodzi się dokładnie w rocznicę śmierci Bolesława, 13 czerwca 1946 roku. A w jego pierwsze urodziny, i podobno jeszcze kilka kolejnych, Izabela znowu bierze za ręce młodszych braci i wyprowadza ich z domu. Tym razem jednak nie w stronę lasu. Idą siedem kilometrów do Sobowa na grób ojca. I siedem kilometrów z powrotem. Matka Feliksa, ojczym Stanisław i młodsze dzieci obchodzą urodziny Tadzia, a Izabela i trzech starszych chłopców są w tym czasie na grobie ojca Bolesława. Podobno, bo to kolejna rodzinna opowieść.
Lech Wałęsa w młodości mógł jeszcze odczuwać nieprzychylne czy pogardliwe nastawienie niektórych sąsiadów do rodziny dziadka Jana, ale dla niego świat Jana Wałęsy już nie istnieje. Dla dziecka dziesięć, dwadzieścia lat wstecz to prawie wieczność, a w Polsce przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych to cała epoka. Zabory, w których rodzili się rodzice; rewolucjoniści i legioniści; panowie i chłopi; żydowscy karczmarze i handlarze – wszystko to odeszło, zostało przekreślone w czasie niemieckiej okupacji i pierwszych lat stalinizmu.
Urodzony w 1943 roku Lech w PRL wchodzi od zera, bez ojca, którego prawie nie pamięta, bez śladu dawnego rodzinnego majątku, bez starych porządków. Gdzieś daleko, w stolicy, w województwie, w powiecie, podobno rodzi się nowy świat, ale tu, w Popowie, jest tylko monotonne, ciężkie życie w biednym gospodarstwie.
„Mieliśmy małe gospodarstwo. Kto podrósł – szedł do szkół, uciekał z domu, a robota spadała na następnego w kolejce. Najciężej pracowałem między ósmym a czternastym rokiem życia – wspomina Lech Wałęsa w Drodze nadziei. – Była to prymitywna praca, jak to w ubogim gospodarstwie. Zimą co najmniej dwie godziny dziennie ciąłem sieczkę dla bydła”15.
Siedzący przede mną w 2020 roku Lech Wałęsa gestykuluje szeroko rękami, jakby chciał złapać w powietrzu i przyciągnąć do siebie jakieś wspomnienia z dzieciństwa, przykłady. W końcu chwyta i rzuca przede mną taki obraz:
– Nie wiem, czy pan zna wieś z tamtych czasów. Kiedy się miało pięć lat, gęsi się pasało. Kiedy dziesięć lat, krowę. Potem inne prace rolnicze. I w związku z tym już tam trzeba było podejmować decyzje. Kiedy krowie dać, kiedy wygonić gęsi, w tamtym czasie tak nas to życie kształtowało16.
Jagoda Jakubowska, szkolna koleżanka Lecha, pamięta ojczyma Stanisława, który przychodził z Popowa do Chalina sprzedawać jajka:
– Ojciec jego dwa razy w tygodniu nosił ze dwadzieścia jajek na sprzedaż do sklepu do Chalina i oni się z tych jajek utrzymywali. Bo oni mieli ze trzy, cztery morgi takich samych piasków.
Regina Śniadecka opowiada:
– Leszek jest czterdziesty trzeci rocznik, a ja trzydziesty siódmy. Leszek tu przychodził do nas, ale moja matka zawsze nas rozganiała. Roboty dużo, matka wołała: „Regina spać, rano do roboty trzeba!”. A Leszek, jak był młody, to był taki „te-te-te” rozbiegany, rozedrgany. – Pani Regina odgrywa przede mną obraz młodego Leszka, trzęsąc tułowiem i rękami.
Lubili się z kuzynką, ale nie było czasu na wspólne zabawy, najwyżej na krótką rozmowę, śmiech. I jej rodzice, i jego gnali ich do roboty. Ale Leszek przychodził do Śniadeckich, kiedy tylko mógł. Gdy Lech podrośnie, będą się widywać na wiejskich zabawach, ale każde w swoim gronie, w końcu Regina jest starsza o sześć lat. Z jego licznych braci jeszcze tylko Zysiek (Zygmunt) równie często będzie zachodził do domu kuzynki.
Regina Śniadecka mówi:
– Leszek jak był młody, to był zawsze taki chudy „Wałęsiak”. Ale jak teraz widzę go w telewizji, to już jest taki „tłusty kardaś”, podobny już do Kamińskich.
W okolicy jest jeszcze kościół, ale nie w Popowie, tylko w Sobowie, do którego chodzi się na niedzielną sumę siedem kilometrów w jedną i siedem w drugą stronę. Przez większą część roku boso.
I szkoła. Na bosaka do szkoły w Chalinie cztery kilometry tam i cztery z powrotem, a wakacje spędzane na miedzy przy pilnowaniu krów. Przewiązywanie, przekołkowanie pasącego się bydła, pilnowanie, żeby nie weszło w szkodę.
I radio słuchane wieczorami, o tej porze, kiedy zwierzęta już śpią, a ludzie jeszcze nie. To radio z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych to jedyna oznaka postępu technicznego, który się dokonał w wielkim świecie i rzeczywiście zawitał pod strzechy. Bo w wielu miejscach tużpowojennego kraju radio zjawi się wcześniej od elektryczności. Tranzystorowe, słuchane przy lampach naftowych. Do Popowa elektryczność przychodzi dopiero w 1957 roku, kiedy Lech ma już trzynaście lat.
Radio w tamtych czasach zawładnęło umysłami ludzi, z jednej strony idzie tą drogą nachalna propaganda socjalistycznego państwa, z drugiej – z drewnianego pudełka płyną zagłuszane, trzeszczące, ale zachłannie nasłuchiwane głosy z zakazanego Zachodu, z popularnych wtedy Sekcji Polskiej BBC w Londynie, nadającej od 1939 roku, czy Głosu Ameryki, nadawanego od 1942 roku. To radio, i to rozdwojenie przekazu będą towarzyszyć Polakom, nie tylko Wałęsie, przez cały PRL.
„Ten nawyk wieczornego słuchania z radia wiadomości ze świata pozostał mi do dziś”17.
„W domu było wiele przemocy, ale dzieci powszechnie akceptowały ten stan” – pisze w biografii Lecha Wałęsy Roger Boyes, ale żadne wypowiedzi rodzeństwa Lecha tego nie potwierdzają. Ta opinia to raczej stereotypowy obraz powojennej Polski według Amerykanina, tym bardziej że w następnym zdaniu Boyes uogólnia: „Dla wiejskich dzieci w Polsce była to po prostu norma”. Z tych ogólnikowych stwierdzeń wywodzi tezę o tym, skąd się wzięła późniejsza cecha Lecha – podejrzliwość. Podejrzliwość, że ktoś chce cię oszukać, coś ci zabrać, wysadzić cię z siodła. „Podejrzliwość, tak charakterystyczna dla Lecha Wałęsy, prawdopodobnie miała swoje źródło w tym niełatwym, krnąbrnym dzieciństwie”18. Może w rodzinie było mało czasu dla dzieci, pewnie było dużo pracy od najmłodszych lat, ale o przemocy nie wspomina żadne z dzieci Bolesława czy później Stanisława.
„To nie był ojciec i nigdy się z tym nie pogodziliśmy. Teraz muszę przyznać, że nie zawsze miałam rację i że na swój sposób Stanisław dbał o nas. Zawsze jednak od ojczyma inaczej bolało, nawet jeśli się na to zasłużyło. Bolało podwójnie” – wspomina w Drodze nadziei Izabela.
Upór Izabeli przynosi owoce. Według Tadeusza, pierwszego z synów Feliksy i Stanisława, mniej więcej do dziesiątego roku życia Lech zwraca się do Stanisława: „Tato”. Potem, za namową Izabeli i starszych braci, mówi już tylko „Wujku”.
– To nie jest twój tata – tłumaczy mu Izabela.
Ale szanować go trzeba. „Obowiązywały zasady: starszego trzeba szanować (…) Nie wolno było podnieść na niego głosu, a nie daj Boże ręki” – wspomina z kolei Lech Wałęsa.
Ojczym Stanisław to ani pykający fajeczkę i fantazjujący dziadek Jan, ani zapamiętany jako ciepły, kochający Bolesław. Stanisław jest inny. Zamknięty w sobie, mrukliwy w kontaktach z sąsiadami, surowy dla synów. Jego rodzone dzieci, Tadeusz, Zygmunt i Wojciech, mówią, że dla nich był nawet surowszy. Mówił raz, ale potem już nie powtarzał. Walczył też z krnąbrną pasierbicą Izabelą oraz z buntowanymi przez nią Edwardem, Stanisławem i Lechem. Tylko dla Feliksy miał i respekt, i czułość. Ufał jej mądrości. Często radził się jej, pytał, słuchał.
Rodzeństwo wspomina Lecha jako podobnie upartego jak ojczym. „Jak się zagniewał lub obraził, zakładał ręce do tyłu i do nikogo się nie odzywał, «rozmyślał». Z Edwardem i Stanisławem mówiliśmy o nim «nasz sołtys» – powie Izabela w książce Droga nadziei. – Lech bardzo kochał mamę i nie pozwalał jej skrzywdzić; potrafił już jako dziecko przygadać coś ojczymowi, chociaż był najmłodszy. Był najbardziej odważny, otwarty i niezastrachany”19.
Lech Wałęsa w Drodze nadziei opisuje sytuację, którą zapamiętał na całe życie. Rodzice wieczorem długo planują, jak rozegrać wizytę Stanisława w urzędzie. Stanisław stoi przed Feliksą i odgrywa scenę: przyjdzie do urzędu, zapuka, otworzy drzwi. Mówi, co powie. Feliksa go poprawia. Razem dyskutują, jak poprowadzić rozmowę. Lech Wałęsa komentuje to tak: skończy się tym, że „sekretarka w urzędzie obleje cię kawą i wszystkie ustalenia wezmą w łeb. Jeszcze cię ofuknie”.
„Byli za słabi, żeby wydeptać w życiu własną ścieżkę. Nawet jeśli była to sprawa z niesumiennym listonoszem. (…) Dla nich był reprezentantem świata zewnętrznego, urzędowego. I to już było dla nich problemem”. Wałęsa widzi tę słabość u rodziców, ale w przyszłości sam będzie krytykowany za podobną uległość wobec władzy, czy to kierownika w zakładzie pracy, czy generała Wojciecha Jaruzelskiego.
Młody Wałęsa zauważa też, pewnie nieco z zazdrością, że dorośli, matka i ojczym, potrafią ze sobą trzymać, nie zważając na jego uczucia. Wspomina, że kiedyś się kłócili. On próbował się wtrącić, uspokoić ich. Wtedy oboje, zgodnie, ofuknęli go: „to nie twoja sprawa”. Zrobiło mu się smutno. Zrozumie to kiedyś, jak dorośnie.
Raz na kilka miesięcy w domu jest kłopotliwe święto. Dla dzieci święto, dla matki kłopotliwe. Przychodzi, jak to się w Polsce mówiło, „paczka z Hameryki”. To Janina Brolewicz, córka z poprzedniego małżeństwa babki Kamińskiej, pomaga w ten sposób swej młodszej, przyrodniej siostrze. Najczęściej w paczce są ubrania, z czego najbardziej cieszy się Izabela, i jedzenie, z czego cieszą się bracia. Feliksa ze Stanisławem doceniają pomoc, ale też trochę im to ciąży. Rodzina, jak wiele innych, chłopskich, w tym czasie, korzysta także z pomocy programu UNRRA20, ale tylko zaraz po wojnie, bo rząd Rzeczypospolitej Polskiej, pod naciskiem ZSRR, szybko odmawia przyjmowania pomocy od imperialistów. Dzieci, które zdążą jeszcze skorzystać z paczek UNRRA, przez całe życie będą wspominały charakterystyczny smak mleka skondensowanego czy w proszku. Podobnie jak z innymi smakami z dzieciństwa, które w nieoczekiwanych momentach wracają i przypominają o nieuchronności czasu i ulotności pamięci. „Dziś nawet nie wiem, jak dzieciom przekazać doświadczenia swojego życia w dzieciństwie, trudno im to zrozumieć. Czy ktoś uwierzy, że na przednówku nie było chleba? Nieraz nie widziało się go przez dwa miesiące. Dziś zresztą miałbym ochotę na taki placek – podpłomyk, ale w mieście nikt nie potrafi go upiec” – wspomina Lech Wałęsa w Drodze nadziei. Ale nie tylko smak podpłomyka uleciał wraz z tamtym pokoleniem. Bo czy dziś ktoś wie, co to był przednówek? Piąta pora roku, koniec zimy, a jeszcze przed wiosną, kiedy kończył się zapas zboża i mąki, krowy dawały mniej mleka, ziemniaki w kopcach były już pomarszczone, dobrze chociaż, że jeszcze nie zgniłe, a do następnych zbiorów było daleko.
„Pierwszy raz po chleb szedłem, gdy miałem chyba osiem lat. Z Popowa do Dobrzynia nad Wisłą, do piekarni było dziewięć kilometrów, polnymi drogami. Szedłem sobie, rozglądałem się, patrzyłem na kwiatki i ptaszki, posiedziałem na polu – jak doszedłem, chleba już nie było. Wróciłem z niczym”21.
Codzienne śniadanie, nie tylko na przednówku, to mleczna zupa. To danie zostanie z nim na zawsze, będzie je jadł nawet w Belwederze. „Chleb posmarowany masłem czy smalcem to święto” – wspomina. Bogatsze śniadanie, ale dopiero po wykopkach, to ziemniaki w zacierce zrobionej na wodzie lub, w bogatszej wersji, na mleku.
Zacierka z ziemniaków na mleku
Ziemniaki pokrojone w kostkę, gotowane na wodzie, posolone. Odcedzamy.Z wody i garstki mąki zagniatamy ciasto (jeśli ma być na bogato, może być i jajko).Ciasto zagotowujemy w wodzie, odcedzamy, studzimy. Nieco przeschnięte szarpiemy na kawałki lub ścieramy na tarce, mieszamy z ugotowanymi ziemniakami.Znów zalewamy wodą (lub mlekiem), gotujemy.W jeszcze bogatszej wersji może być jakiś tłuszcz zwierzęcy, najczęściej słonina ze skwarkami, a nawet mięso, wówczas na kujawskiej wsi jest to najczęściej udko kurczaka lub kaczki. Ewentualnie pokrojona w kostkę marchewka. Ale w wersji ubogiej tylko tyle: ziemniaki, mąka i woda lub mleko.
„Jedna krowa musiała wykarmić nas wszystkich”. W lecie i na jesieni więcej mięsa, do tego jajka z kurnika, grzyby z lasu, owoce z sadu, „(…) no i ryby, które łowiłem sam koszykiem w stawie tuż przy domu”22.
Babka Kamińska umiera, a Lech idzie do szkoły; kończy się pewien okres w życiu młodego Wałęsy. Idzie do szkoły do Chalina, w ślad za starszym rodzeństwem. Szkoła podstawowa działa w starym dworku z połowy XIX wieku. Kiedy w Chalinie pytam, gdzie była stara szkoła, mężczyzna na rowerze mówi, żebym jechał za nim. Prowadzi mnie dróżkami między dawnymi budynkami PGR-u w stronę gęstego parku. Dziś to właściwie jest zapuszczony i zaśmiecony półlas. Po kilku krokach między drzewami wyłaniają się ruiny eklektycznego dworku. Można jeszcze dostrzec zarys schodów, okien, zwaloną na ziemię kolumnę. Dach jest już zapadnięty. Mieszkaniec Chalina mówi, że jeszcze jakieś dziesięć lat temu można tam było wejść. Jako uczniowie buszowali po pustym dworze. Dziś już strach choćby podejść bliżej murów.
To ten sam dworek, do którego w 1942 roku Niemcy spędzili aresztowanych poprzedniej nocy okolicznych chłopów, w tym Bolesława i Stanisława Wałęsów. W 1950 roku krwi na ścianach już nie ma, są klasy, ławki, tablice, godło, pewnie i podobizna Bieruta. Dworek jednak szybko płonie i dzieci z nauczycielami przenoszą się do pobliskiego domu wynajętego od miejscowej rodziny.
Pani Jadwiga Jakubowska, przez całe życie bardziej znana jako Jagoda, koleżanka Lecha Wałęsy z klasy, mieszka w samym centrum Chalina, tuż koło nowego budynku szkoły. Lubi wspominać tamte czasy, choć dla jej rodziny były trudne. W czasie wojny za śmierć niemieckiego żołnierza w pobliskich Łagiewnikach rozstrzelano dziesięciu Polaków, w tym jej ojca. Na miejscu kaźni teraz stoi pomnik.
– Moja mama była wdową, wyszła drugi raz za mąż i mieszkaliśmy tu, w tym małym domku. Mnie w czasie wojny Niemcy zabili ojca, a Leszkowi też. Chodziłam razem z nim do szkoły siedem lat. W szkole naszą pierwszą wychowawczynią była pani Halinka Matuszewska. Jakie to były czasy, chodziliśmy do szkoły na bosaka, nawet jak się miało jedne buciki, to się oszczędzało.
– Duża była wasza klasa?
– Jak zaczynaliśmy, to liczyła dwadzieścia cztery osoby.
Jak to po wojnie, w klasie zdarzały się różne roczniki dzieci. Pani Jadwiga mówi też, że nie wszyscy z tych, którzy zaczynali, doszli do siódmej klasy:
– Jak ja kończyłam siódmą klasę, to takie chłopaki kończyli, co powinni ze trzy lata wcześniej skończyć. Chociaż mieliśmy bardzo dobrych nauczycieli, pomagali nam. Pani Matuszewska uczyła języka polskiego i historii, a pan Matuszewski uczył matematyki.
– A Lech z czego był dobry? – pytam.
– On był przeciętny – odpowiada23.
Wałęsa przyznaje, że jako takie wyniki miał dzięki matce. „Matka skutecznie kontrolowała moje postępy”. Wielu kolegów zostaje w klasie na następny rok lub wręcz przerywa naukę, ale on idzie dalej. „W szkole polski, rysunki czy muzyka szły mi kulawo, ale w matematyce do piątej klasy – do kiedy przykładałem się do nauki – byłem najlepszy”24.
Spotkany w Chalinie mężczyzna na rowerze, który pokazał mi dawną szkołę i park, jest bardzo uczynny, koniecznie chce mi jeszcze pokazać otoczenie dworu. Po pożarze i przeniesieniu szkoły do innego budynku nauczyciele z uczniami wciąż tu przychodzą albo na wycieczki, albo na lekcje wuefu. Obchodzimy budynek dookoła, na tyłach dworu mężczyzna pokazuje mi stromy spadek terenu. Tam było zejście do jeziora. To z tych wycieczek pani Jadwiga nawet lepiej pamięta Leszka.
– Pamiętam, że wesoły był chłopak, aktywny, w piłkę grali. Jak to młody chłopak, to pobili się, to pograli – mówi pani Jagoda, uśmiechając się do wspomnień.
Zatem piłka. Tyle że wtedy piłka to szmacianka albo nawet „włosianka”. Szmacianka ze starych szmat zawijanych i ubijanych w twardy kokon, na zewnątrz uformowana przez stare pończochy, przynajmniej taką, ciężką i twardą jak kamień, pokazywał mi w swoim chorzowskim mieszkaniu Gerard Cieślik.
Oprócz piłki w wiejskich szkołach królują zbijak, berek czy skakanie przez trzymaną z jednej strony i wirującą wokół centralnie ustawionej osoby skakankę. Te najprostsze gry wywołują wiele krzyków, śmiechu i emocji, wygrywał ten, kto z grupy przetrwał najdłużej. Pani Jagoda pamięta, że Lech często wygrywał.
Pierwszy sportowy sukces przynosi Lechowi Wałęsie jeszcze inna dyscyplina, do tego indywidualna „Wychowawca szkolny (…) pasjonował się łucznictwem i pod jego kierunkiem postanowiłem i ja spróbować. Na zawodach powiatowych zająłem trzecie miejsce, wygrywając prawdziwą skórzaną piłkę”25. Skórzaną piłką to już całkiem inaczej się grało.
Wokół Popowa, Ruszkowa, Sobowa, Chalina jest i woda. W okolicy płynie Drwęca, jednak największą atrakcją są niewielkie, ale bardzo liczne jeziorka Pojezierza Dobrzyńskiego. Najbliższe to Jezioro Chalińskie, tuż za szkołą, to, do którego schodzi się stromym zejściem z podworskiego parku. Około stuhektarowe, na ogół dość płytkie, ale miejscami ma ponad trzy metry głębokości. „Latem pędziliśmy nad jezioro, gdzie wypływało się na głębię, aż do utraty tchu. (…) zimą, gdy zamarzły stawy, a potem spękały, skakaliśmy po krach, a pod nami pięć metrów lodowatej wody. Taka próba odwagi. Wygrywał ten, kto dotarł najdalej od brzegu”26. Pani Lewandowska, koleżanka z klasy Wałęsy, przywoływana przez Edwarda Szczesiaka, wspomina, że najdalej z klasy wypływał Lech27. Pani Jagoda też to pamięta, wypływał najdalej, tak, że nauczycielka zawsze musiała wołać, żeby wracał.
I tak już w życiu jest, w opinii grupy wygrywa ten, kto dotrze najdalej.
Odrobek. Oprócz pracy w rodzinnym gospodarstwie dzieci muszą pracować także u innych gospodarzy. Według starego przelicznika, pochodzącego jeszcze z czasów pańszczyzny: cztery dni pracy na polu bogatszego gospodarza pozwala na skorzystanie z jego konia przez jeden dzień. Dzięki temu można zaorać czy zabronować własne pole czy zwieźć plony. Ale zwykle taki odrobek jest ciężki, jeszcze cięższy niż u siebie.
Starszy brat Lecha Stanisław powiedział w 1980 roku reporterowi Jerzemu Surdykowskiemu: „Po podstawówce przez trzy lata robiłem za parobka u co większych bambrów, żeby te nasze cztery i pół hektara było czym obsiać i obrobić. Konia nie mieliśmy. Za dzień pracy konia, człowiek robił u bambra cztery dni”28.
I Stanisław, i Lech zamiast siedem lat będą chodzili do podstawówki osiem.
„Miałem kłopoty już w szkole podstawowej – powie Lech Wałęsa w 1980 roku Ewie Berberyusz – nawet z księdzem, z nauczycielami. Raz, pamiętam, kierownik szkoły kij połamał na mojej głowie”29. Z kolei mieszkanka Chalina Henryka Sadowska przypomina sobie, że ostatnią, siódmą klasę „z nieznanych jej przyczyn” Lech Wałęsa powtarzał. A zapamiętała go dobrze, bo „była jedną z jego sympatii”30.
Wikipedia podaje, że Lech Wałęsa „w 1950 rozpoczął naukę w szkole podstawowej. W 1959 rozpoczął naukę w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Lipnie”31. Według portalu Nasza Klasa Wałęsa chodził do ZSZ w Lipnie w latach 1958–196132. Oficjalne biogramy na stronie Instytutu Lecha Wałęsy33 oraz Encyklopedii Solidarności34 o podstawówce milczą. Jeśliby więc do szkoły podstawowej chodził w latach 1950–1958, to by znaczyło, że siedmioletnią podstawówkę rzeczywiście ukończył w osiem lat.
Mam przed sobą chyba najlepszą rozmówczynię, by o to zapytać. Pani Jagoda, jego szkolna koleżanka, w pewnym sensie potwierdza te wyliczenia, ale kręci głową, tłumacząc, że to było jeszcze inaczej.
– On wtedy skończył siódmą klasę, ale mu jakoś rodzice mówili, żeby… – Nie bardzo wie, jak to powiedzieć.
Chodzi jej o to, że w rodzinach z tej okolicy często zdarzało się, że rodzice wręcz chcieli, by syn został w szkole rok, dwa lata dłużej. Po siedmioletniej podstawówce, w wieku czternastu lat, był za młody na prawdziwą pracę, a do średnich szkół było za daleko i dojazdy dużo kosztowały. A tak, jeśli zostanie w szkole ten rok, dwa, to i do szkoły na miejscu jeszcze pochodzi, i w gospodarce pomoże, i do pracy u bogatego gospodarza na odrobek pójdzie. Tak było ze starszym bratem Lecha Stanisławem, tak było i z młodszym Lechem.
Pani Jagoda Jakubowska wspomina:
– Jak myśmy byli takie dzieciaki z czwartej klasy, to już chodziliśmy do takiego bogatego gospodarza Czachorowskiego z Ruszkowa na zarobek. Zarobić parę złotych. I on [Lech] skończył ze mną siódmą klasę, jeszcze mam go gdzieś na zdjęciu, a potem jeszcze jeden rok powtarzał. Ale nie to, że nie zdał, tylko chodził jeszcze jeden rok i dopiero później poszedł do szkoły do Lipna.
Pani Jagoda dobrze rozumie zabiegi rodziców kierujących przyszłością dzieci, bo i ją one dotknęły. Dyrektor Matuszewski długo namawiał matkę, żeby posłała zdolną córkę do Włocławka, do szkoły pedagogicznej. Zostać nauczycielką, być taką, jak jej ukochana pani od polskiego, to było jej marzenie. Ale nie, potrzebna była w gospodarstwie i poszła do pobliskiego Dobrzynia do szkoły rolniczej.
Taka była lokalna tradycja. Zanim Stanisław i Lech pójdą w świat, popracują jeszcze ciężko na gospodarce, a potem ich obowiązki przejmą młodsi bracia: Tadeusz, Zygmunt i Wojciech.
Regina Śniadecka, kuzynka Wałęsy, ujmuje to krócej i dosadniej:
– To była bida te Wałęsy, każdy dostał kawałek ziemi i musiał pobudować jakiś domek. Żeby obrobić ziemię, chodzili na robotę do Czachorowskich.
Kiedy Stanisław i Lech będą starsi, pójdą do pracy w cegielni Michalskiego. Zwykle praca w takich wiejskich cegielniach jest jeszcze cięższa niż na roli; noszenie mokrych cegieł na długie dechy, na których mają schnąć, wyrywa ręce w nadgarstkach. Wyschnięte są już lżejsze, ale wtedy bierze się ich więcej i wychodzi na to samo.
Jest rok 1958. Lech kończy szkołę podstawową. Oboje z matką wiedzą, co dalej. Pójdzie w ślad za starszym Stanisławem do zasadniczej szkoły zawodowej w pobliskim Lipnie. Trzydzieści kilometrów PKS-em od domu. W pobliżu są jeszcze Sierpc, Dobrzyń nad Wisłą, ale Lipno jest już sprawdzone. Miejscowa szkoła zawodowa ma klasę mechanizacji rolnictwa. A wokół jest wiele POM-ów, które potrzebują ludzi do pracy w PGR-ach.
Państwowe ośrodki maszynowe to zakłady, które mają maszyny rolnicze, wtedy głównie traktory, później także kombajny. Świadczą usługi licznym na Pomorzu PGR-om. Pozostawione przez dawnych niemieckich właścicieli ziemie, a także te odebrane co bogatszym polskich chłopom, to teraz wielohektarowe państwowe gospodarstwa. Dlatego kształcąca mechaników maszyn rolniczych zawodówka w Lipnie daje pewną pracę. Może nie najlepszą, ale dla kogoś, kto nie zamierza stąd wyjeżdżać, jest dobrym wyborem. Osiem godzin pracy w POM-ie lub PGR-ze, a potem obróbka własnego pola.
– Sam pan podjął decyzję o szkole średniej, o wyjeździe do internatu? – pytam Lecha Wałęsę podczas wywiadu w styczniu 2020 roku.
– Tak, tylko trzeba pamiętać, że były ograniczenia, przede wszystkim materialne. Rodzice nie byli w stanie płacić mi za dojeżdżanie, a nawet z mojej wioski nie było dobrego dojazdu. Najbliżej było Lipno i Włocławek, więc szkoły po podstawówce trzeba było poszukać gdzieś tutaj – mówi mi.
Jerzy Surdykowski, dziennikarz „Życia Literackiego”, jest w stoczni podczas strajku w sierpniu 1980 roku. Potem, od września, przyjeżdża regularnie do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego w Gdańsku, by rozmawiać z Lechem Wałęsą. W październiku i listopadzie 1980 roku wybiera się na Kujawy, w jego rodzinne strony. Przedtem prosi go o jakieś namiary na rodzinę. I tu spotyka go zaskoczenie. Jerzy Surdykowski mówi mi w 2020 roku, że trudno mu było wtedy coś wyciągnąć od Wałęsy, jakby się wstydził rodzinnych stron.
– Wałęsa kłamał bezczelnie – śmieje się. – Ja go pytałem, jakich ma krewnych i gdzie. A on: „Nie mam żadnych krewnych!”. Ale dotarłem do nich i były bardzo fajne rozmowy.
Niezniechęcony, a może tym bardziej ciekawy, jedzie. Trafia między innymi do zespołu szkół w Lipnie, rozmawia z ówczesnym dyrektorem. Ten pokazuje mu dokumenty uczniów przyjętych do szkoły. Wtedy, na jesieni 1980 roku, Surdykowski wynotowuje: „Na stronie 375 wielkiej księgi wpis: «Wałęsa Lech, syn Felicji i Bolesława, narodowość polska, zawód ojca – rolnik, przyjęty do szkoły na podstawie świadectwa. Pierwszy września 1959 roku»”35 (a nieco wyżej, na stronie 335 znajduje nazwisko Stanisława Wałęsy, starszego brata, który uczęszczał do tej samej szkoły kilka lat wcześniej).
Szkoła leży na skraju miasta w dużym podworskim parku. „U wejścia do parku z wysokiego wzgórza panowała nad okolicą figura św. Antoniego. Święty Antoni miał chyba ochraniać mieszkańców Lipna, a zwłaszcza młode dziewczęta od zarazy, jaką byli uczniowie zawodówki. Szkoła nie cieszyła się w mieście najlepszą opinią” – przyznaje sam Wałęsa. Jej poziom jest typowo zawodowy, na potrzeby przyszłego pracownika POM-u: „Przedmioty ogólne – język polski, matematyka, historia czy geografia – wszystko tylko w zarysie, na poziomie niestwarzającym trudności. (…) Najciekawsze dla mnie były zajęcia w dobrze wyposażonych warsztatach szkolnych, gdzie, mogę powiedzieć, nauczyłem się fachu. (…) Niestety, i trzeba to przyznać, najgorzej szła mi nauka historii”36 – napisze.
„Szkoła zawodowa kształciła uczniów, którzy mieszkali w internatach, gdzie obowiązywały surowe reguły (…) Wałęsa okazał się biegły w części zajęć związanych z mechaniką i otrzymywał lepsze od przeciętnych oceny z matematyki, wychowania fizycznego i – ku zdumieniu wszystkich – z zachowania, mimo że był nieustannie upominany za palenie, noszenie czapki w kieszeni i za impertynencję”. Angielski biograf Wałęsy Roger Boyes chyba nieco z przesadą twierdzi, że to dzięki temu, iż „był w internacie kimś w rodzaju przywódcy gangu i udawało mu się utrzymywać tam porządek, co doceniali nauczyciele”37.
Lech Wałęsa w Drodze nadziei wspomina, że z większości przedmiotów wychodził „na «dostatecznie». Na świadectwie ukończenia szkoły są dwie czwórki: z gospodarstwa przedsiębiorstwa i z przysposobienia fizycznego, oraz piątka ze sprawowania. Z tym sprawowaniem miałem jednak po drodze kłopoty, kilkakrotnie na radzie pedagogicznej krytykowano moje ekscesy. Często urywałem się z kolegami z internatu (…) do miasta. Przyłapywano nas tam na paleniu papierosów (…) Nadszarpniętą opinię «palacza i rozrabiacza» starałem się zrehabilitować w dniach, kiedy w internacie przypadał mój dyżur»”38.
Jerzy Surdykowski w 1980 roku siedział w gabinecie dyrektora Zespołu Szkół Zawodowych w Lipnie, czytał i przepisywał do reporterskiego notatnika wpis wychowawcy z internatu z 17 listopada 1960 roku: „Wałęsa Lech – rozrabiacz i palacz”, a z 26 stycznia 1961 roku: „Młodzież wychodzi do miasta bez nakrycia głowy, między innymi wychowanek Wałęsa z gołą głową i czapką w kieszeni. Propozycja obniżenia oceny ze sprawowania”39.
Inny z przepytanych przez Surdykowskiego wychowawców z internatu ma lepsze wspomnienia: „Dobrze go pamiętam. Stanowczy, ale spokojny. Jak coś chciał zrobić, to zrobił. Zdolnościami specjalnymi nie wyróżniał się. Dobry był w zasadzie. Pogodny. Koleżeński”40.
Surdykowski spotyka się też z Józefem Wyckem, kolegą Wałęsy z internatu, który mu mówi: „Co ja tam będę opowiadał. Na dach za facjatę żeśmy kurzyć chodzili”. W tym wieku nie jest to jakieś wielkie przewinienie, ale nałóg na lata pozostanie.
Z dokumentów szkoły reporter wynotowuje jeszcze: „Wałęsa Lech, członek ZMS, postawa moralno-polityczna właściwa. Należy do LPŻ”. Skrót ZMS oznacza Związek Młodzieży Socjalistycznej, a LPŻ to Liga Przyjaciół Żołnierza.
– Nie przyznaje się do tego, ale był członkiem ZMS-u. No, ale wtedy wszyscy byli. Cała jego klasa pewnie była – mówi mi dzisiaj Surdykowski.
Zanim reporter pożegna się z dyrektorem w Lipnie, ogląda jeszcze zdjęcia szkoły z lat sześćdziesiątych. Na fasadzie budynku wisi napis: „Niech żyje nieśmiertelna idea marksizmu-leninizmu”.
W połowie lat osiemdziesiątych, przy okazji wywiadu do Drogi nadziei, Lech Wałęsa także patrzy na swoje zdjęcia z tego okresu. W przyszkolnym parku stoi on, trzech kolegów, pewnie z klasy lub internatu, i dwie koleżanki. Może z innej szkoły w Lipnie, w każdym razie rówieśniczki. Lech Wałęsa, patrząc na jedno z nich, zauważa: „Mam na sobie mocno u dołu zwężone spodnie, jasną koszulę z zawiązaną pod szyją chustką-apaszką. (…) w pozach niedbałość, wystylizowana na «wiejskie bikiniarstwo»”. A co do dziewcząt, wydaje się bardziej „do przodu” niż jego koledzy. „(…) tu miałem najwięcej fantazji. Prawie na wszystkich ujęciach trzymam blisko siebie to jedną, to drugą dziewczynę, a pozostali koledzy bardziej statystują. Dziewczyny wyraźnie wyrywają się z zaborczych objęć, chcą i nie chcą”41.
„Dziewczyny chcą i nie chcą” to dylemat nie tylko Lecha Wałęsy, ale u niego samego jeszcze kilka razy powróci.
Lech Wałęsa ocenia swój i kolegów ze zdjęcia wiek na siedemnaście lat. Jeśli jest wiosna 1960, to jest to druga klasa szkoły, jeśli jesień – trzecia, ostatnia. Tak czy owak, powoli kończy szkołę i niedługo pójdzie do pracy. Na koniec tego okresu sam siebie podsumowuje tak: „Jedno, co uderza, to moja niemała pewność siebie, widoczna w gestach i postawie”.
Zespół szkół w Lipnie ma kilka różnych specjalizacji: mechanik, mechanik rolnictwa, elektryk, kowal (zapewne przemysłowy) oraz kowal-ślusarz. Profile prowadzone są naprzemiennie, nie każdy w każdym roku. Co prawda w 1958 roku jest pierwsza klasa o profilu elektrycznym, ale ówczesne drobiazgowe notatki Surdykowskiego przynoszą kolejną zagadkę.
Protokół z egzaminu końcowego:
Język polski „Moja praca w warsztatach szkolnych i próba jej oceny” – dostateczny.
Praktyczna nauka zawodu: „Część ruchoma i stała piłki do cięcia metali” – dostateczny.
Piątki tylko ze sprawowania (mimo wszystko) i ze sportu.
Specjalność: mechanik rolniczy.
Ocena ogólna: dostateczny.
A więc to nie klasa elektryczna, tylko mechanizacji rolnictwa? To by się zgadzało – w 1959 roku w ZSZ Lipno nie było klasy elektrycznej, za to były: kowalstwo (wychowawca Jan Sieciński), mechanik (wychowawczyni Ewa Pogorzelska) i mechanik rolniczy właśnie (L. Ziemlewicz)42.
Przeglądając na Naszej Klasie przeważnie puste profile klas szkoły w Lipnie, nieoczekiwanie trafiam na zakładkę klasy elektrycznej z lat 1958–1961. Jakiś anonimowy internauta napisał w 2008 roku: „to hanba klasa leszka naszego PREZYDENTA, i pusto. Wstyd”43.
Ale nie ma racji. Ja, może bez większego przekonania, lecz bardziej z reporterskiego obowiązku szukam dalej i – niespodzianka. Na profilu klasy „mechanik” jest czwórka dawnych uczniów, w tym… Lech Wałęsa! Jest dokładnie tak, jak tego chcą uparte notatki Surdykowskiego. A więc Lech Wałęsa nie jest elektrykiem z wykształcenia, choć na pewno zostanie – w przyszłości – elektrykiem z zawodu.
Ale jest jeszcze coś. W tym okresie pojawia się pewna luka w oficjalnym życiorysie Lecha Wałęsy.
– Rodzice nie byli w stanie płacić mi za dojeżdżanie, a nawet z mojej wioski nie było dobrego dojazdu. Najbliżej było Lipno i Włocławek, więc szkoły po podstawówce trzeba było poszukać gdzieś tutaj – powiedział mi Lech Wałęsa w lutym 2020 roku.
– Często pan wracał do domu w czasie nauki w Lipnie, kiedy zamieszkał pan już w internacie? – pytam, chociaż w momencie wywiadu jeszcze nie wiedziałem o Domu Młodzieży we Włocławku.
– W niedziele internat nie był czynny, trzeba było więc jechać do domu, chociażby po to, żeby jeść44 – odpowiedział mi wymijająco Lech Wałęsa.
Nie do końca to prawda, bo oprócz internatu w Lipnie i rodzinnego domu było wtedy w jego życiu jeszcze jedno miejsce. Państwowy Dom Młodzieży we Włocławku. Tuż po wojnie w całej Polsce było dużo takich ośrodków. Były jeszcze państwowe domy dzieci, ale PDM-y były nieco innymi placówkami. W tym trudnym, powojennym okresie pełniły różne funkcje, po części były domami dla powojennych sierot. Jednak częściej pomagały biedniejszym i wielodzietnym rodzinom, rozdzielając pomoc, głównie materialną, trochę jak dzisiejsze MOPS-y, a także prowadziły szkoły z internatami dla młodzieży trudnej, z problemami. W historii tego konkretnego ośrodka we Włocławku napisano, że został utworzony w 1945 roku i jest „przeznaczony dla chłopców niedostosowanych społecznie w wieku od 14 do 18 lat”45.
Lech Wałęsa o tej placówce nie wspomina, ale wygląda na to, że on raz mieszkał tam, a raz w internacie w Lipnie.
Państwowy Dom Młodzieży im. Jana Kilińskiego we Włocławku założony został w 1945 roku. Stanisław, starszy brat Lecha, wyraźnie o nim wspomina w 1980 roku w rozmowie z Jerzym Surdykowskim: „Takiej biedy i takiego życia nikt dziś nie pamięta. Nawet lepiej, że się nie pamięta, bo po co? Jak zrozumieć, że komuś nie starczyło nawet na to, żeby dzieci posłać do szkoły, choć szkoła bezpłatna. Na portki nie starczało, na zeszyty i ołówek. Trochę «ciocia UNRRA» pomagała, ale tylko dlatego fachu można było się wyuczyć, że wziął nas pod opiekę ten Państwowy Dom Młodzieży, dawali ubranie, zapomogi, bezpłatny internat. Raz nawet na wycieczkę zawieźli…”46. Nie mówi, że chodzi o PDM we Włocławku, ale to jedyna taka placówka w okolicy. Paweł Zyzak w 2007 roku otrzymał pismo z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego (nowa nazwa PDM we Włocławku) przy ulicy Leśnej 24, w którym MOW przyznaje jedynie: że „Lech Wałęsa (…) figuruje w ewidencji wychowanków Państwowego Domu Młodzieży im. Jana Kilińskiego we Włocławku. Pan Lech Wałęsa przybył do Państwowego Domu Młodzieży dnia 01.11.1958 r. i umieszczony został w internacie Zasadniczej Szkoły Mechanizacji Rolnictwa w Lipnie”47.
Anonimowa mieszkanka Łochocina miała doprecyzować, że młody Lech Wałęsa do PDM-u dojeżdża w weekendy, kiedy zamknięty jest internat szkoły w Lipnie.
Najprawdopodobniej było tak, że ich ambitna matka Feliksa chciała wychować i wykształcić synów, żeby nie musieli żyć z tego kawałka lichej ziemi, którą mieli do podziału na sześciu synów i córkę. Jak w latach czterdziestych z zawstydzeniem otwierała paczkę od Janiny, przyrodniej siostry z Ameryki, tak pod koniec lat pięćdziesiątych starała się o pomoc dla dzieci w najbliższym PDM-ie. Innym, choć pośrednim dowodem na to, że Lech Wałęsa, jeśli nie mieszka regularnie w weekendy w PDM-ie we Włocławku, to przynajmniej często tam nocuje, jest ten, że kiedy w 1990 roku zostaje prezydentem, funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa przyjeżdżają i zabierają dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy z Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Lipnie i Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego we Włocławku. Dziś ZSZ w Lipnie zdobi tablica poświęcona najbardziej znanemu wychowankowi szkoły („W tej szkole uczył się Lech Wałęsa – laureat pokojowej Nagrody Nobla – Lipno 1990”), a on sam dość dużo i ciepło pisze o niej w Drodze nadziei, natomiast MOW w pobliskim Włocławku takiej tablicy nie ma. Na pierwszej stronie portalu Zespołu Szkół Technicznych w Lipnie wisi zdjęcie, na którym dumnie stoi Lech Wałęsa48, natomiast strona MOW we Włocławku jest nad wyraz skromna, a najsłynniejszy mieszkaniec tutejszego internatu woli mówić, że co tydzień w piątek wracał do domu.
Że z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać…
Stanisław Staszewski,Bal kreślarzy
Rok 1961.
„Wraz z balem szkolnym na zakończenie nauki kończył się również etap beztroskiego życia i trzeba było podjąć normalną pracę zawodową”49. Osiemnastoletni Lech Wałęsa po skończeniu szkoły wraca w pobliskie strony, ale już nie do domu.
„Znalazłem się od razu w pobliskim POM-ie w Łochocinie. Brakowało elektryka, więc przyjęto mnie na to stanowisko”50. Pamiętamy, że młody Wałęsa ukończył klasę „mechanik rolniczy” i po egzaminie końcowym otrzymał specjalność mechanik rolnictwa. Ale to nic dziwnego, że został teraz elektrykiem, ówczesne maszyny rolnicze mają prostą budowę, mechanika i elektryka na tym poziomie są łatwe w obsłudze. Sami rolnicy potrafią zrobić wiele rzeczy przy swych maszynach, a co dopiero pracownicy POM-ów, i ten pierwszy angaż ustawia Lecha Wałęsę na resztę życia jako elektryka.
Późniejsi jego koledzy z Gdańska i Wolnych Związków Zawodowych będą podzieleni w tej sprawie. Andrzej Bulc, również pracujący przez jakiś czas jako elektryk na wydziale W-4 w stoczni (potem, po ukończeniu technikum, jako elektronik), powie, że Lech Wałęsa nie był elektrykiem, a jeśli już, to tylko do dwunastu woltów, czyli z uprawnieniami do wymiany żarówki w samochodzie. Ale inny kolega Lecha Wałęsy z WZZ i sąsiad ze Stogów Józef Drogoń (również elektryk i technik łączności) tłumaczy mi, że o uprawnieniach elektryka nie decyduje szkoła:
– Powiem tak, nie miało znaczenia, czy był elektryk z wykształcenia czy nie. Ważne, że miał uprawnienia.
– Jakie?
– SEP-owskie51. W wielu zawodach jest tak, że nie musisz być elektrykiem, żeby mieć uprawnienia SEP. Mechanizacja rolnictwa, okej, ale zdał egzamin w SEP i mając te uprawnienia, mógł pracować jako elektryk. Żartowano, że to był elektryk na dwanaście woltów, bo reperował maszyny rolnicze, samochody. Ale nie ma czegoś takiego jak uprawnienia na dwanaście woltów, są uprawnienia do jednego kilowata i uprawnienia powyżej jednego kilowata. Ten do jednego kilowata może robić wszystkie urządzenia, a z uprawnieniami powyżej również sieci energetyczne. Wtedy zdawało się takie egzaminy w dwóch miejscach w Gdańsku, ale mógł je zdać jeszcze u siebie. Jak przyjechał do Gdańska, to mógł mieć uprawnienia, i dostał w stoczni pracę elektryka.
Łochocin, miejsce pierwszej pracy Lecha Wałęsy, leży na dobrze mu znanej trasie z Lipna do Włocławka. Około dwudziestu kilometrów od rodzinnego domu, do którego coraz rzadziej zagląda. Kiedy Oriana Fallaci w 1980 roku pyta Wałęsę o jego religijność, on w odpowiedzi przywołuje właśnie ten czas pomiędzy Lipnem a Łochocinem, między końcem szkoły a podjęciem pierwszej pracy w POM-ie:
„Zawsze był pan taki religijny?
– Tak, tak. Zawsze. Mam na to świadków, proszę spytać biskupa! Także w szkole! (…) Tylko między siedemnastym a osiemnastym rokiem życia oddaliłem się od wiary. I zacząłem używać życia. Prywatki, dziewczyny, alkohol. Potem coś się wydarzyło. Któregoś dnia przemarzłem, byłem zmęczony i szukałem miejsca, w którym mógłbym usiąść. A ponieważ w okolicy był tylko kościół, wszedłem do środka. Usiadłem w ławce, w cieple i od razu poczułem się tak dobrze, że od tej chwili przestałem być obibokiem. Nie żebym teraz był aniołem, co to, to nie. Anioły nie istnieją, a ja nie jestem aniołem, raczej diabłem. Ale codziennie rano chodzę do kościoła, przyjmuję komunię, a jeśli mam na sumieniu jakieś grzeszki, przystępuję do spowiedzi. Mówię tak, bo w sumie jestem porządnym człowiekiem, nie mam sobie nic do zarzucenia. W całym swoim życiu upiłem się tylko dwa razy, za pierwszym razem podczas służby wojskowej, a za drugim w zawodówce. A jeśli chodzi o dziewczyny…”52.
Lech Wałęsa, zdjęcie legitymacyjne z lat sześćdziesiątych. Ze zbiorów IPN
Może jednak było nieco inaczej? Przy okazji kolejnej wersji autobiografii, wydanej w 2007 roku, Lech Wałęsa ten wstrząs duchowy przenosi na inny czas i inne miejsce. Już nie osiemnaście lat i nie Łochocin. „Gdzieś między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia sporo grzeszyłem. Puściłem się w młodość, w zabawę. Kiedyś, bardzo zmęczony, chcąc gdzieś odpocząć, wszedłem do kościoła przy dworcu w Gdańsku. (…) Od tamtego czasu nie opuściłem ani jednej mszy niedzielnej czy świątecznej”53.
A po latach, klucząc w wywiadach i gubiąc tropy, jak z kapelusza wyciąga tę albo inną wersję. Przykładowo w 1980 roku mówi Jerzemu Surdykowskiemu, że w młodości chciał być księdzem, aby „robić ludziom dobrze” (podobnie Orianie Fallaci w 1981 roku). Jeśli jesteśmy już przy tej chyba najmniej prawdopodobnej wersji życia Wałęsy, w autobiografii Droga nadziei (z 1984 i 1990 roku) o możliwości zostania księdzem nie wspomina ani słowem, za to w Drodze do wolności z 1991 roku pisze, że nie tyle chciał, ile miał zostać księdzem: „Ja też byłem brany pod uwagę jako przyszły ksiądz, ale jakoś nie ciągnęło mnie, zwłaszcza kiedy zobaczyłem, że są na świecie dziewczyny”54.
No właśnie, dziewczyny.
Ale zanim dojdziemy do dziewczyn, warto wspomnieć, że takie „wariantowe” traktowanie swej biografii zostanie Lechowi Wałęsie na zawsze. Stąd będą liczne, często sprzeczne, wersje wydarzeń z jego życia.
…każdy ma prawo wybrać źle.
Stanisław Staszewski,Bal kreślarzy
W okresie pracy Lecha Wałęsy w POM-ie Łochocin (oraz pomijanej we wspomnieniach filii w pobliskim Lubinie) w jego życiu pojawia się Wanda.
W tym samym Łochocinie, niedaleko POM-u, mieszka z rodzicami Leszek Śmiechowski. Zna dobrze Lecha, widuje go codziennie popołudniami, po pracy, a w weekendy na zabawach w okolicznych wsiach. Zabawy jak zabawy, zawsze jakiś alkohol, czasem bójka, ale przede wszystkim muzyka i dziewczyny. Na jednej z takich zabaw Lech Wałęsa poznaje Wandę.
Wanda ma dopiero 19 lat, jest szczupła, ma ciemne włosy. Mieszka na granicy Łochocina i Chełmicy, w przysiółku nazywanym Cyprianka. Za drogą Lipno–Włocławek z Łochocina do Cyprianki jest jakieś trzy i pół kilometra, ale na skróty, polami i laskiem, już tylko nieco ponad dwa. Leszek Śmiechowski mieszka przy głównej drodze i kilka razy w tygodniu wita się z Lechem, jak ten idzie od POM-u i za jego domem skręca na Cypriankę. Cześć, cześć, na takiej małej wsi każdy wie, do której panny chodzi kawaler.
Lech Wałęsa też ma 19 lat i chyba jak każdego młodzieńca w tym wieku przeraża go myśl o ożenku, dzieciach. Pamiętająca tę parę sąsiadka Wandy Halina Podgórska mówi mi, że to Wanda chciała poważniejszego związku. Miała wtedy ciężki okres. Przeniosła się do Cyprianki, żeby opiekować się niedołężnymi dziadkami, a w rodzinnym domu miała jeszcze ciężko chorą matkę. I tak biegała od jednego domu do drugiego. Mimo tych obowiązków oraz różnic w podejściu do przyszłości młodzi często się spotykają, przeważnie wieczorami, po pracy Lecha. Wanda zachodzi w ciążę. Mimo to Wałęsa nie chce się żenić. A kiedy się rozstają, Lech Wałęsa stara się o przeniesienie do filii POM-u Łochocin w Lubinie. To jakieś dwadzieścia kilometrów na północ od Łochocina, za Lipnem. Śmieszna odległość jak na ucieczkę od przeszłości, ale w wiejskich warunkach może i jest to całkiem daleko. Tym bardziej że w drodze do Lubina, mijając Lipno i jadąc na Kikół, trzeba skręcić w szczere pola i dopiero po kilku kilometrach jest mała wieś wciśnięta między całkiem spore jezioro i las. W gąszczu polnych dróg i plątaniny przysiółków lepiej zapytać o drogę miejscowych. Muszę przyznać, że jak na tę okolicę to koniec świata.
Wanda jeszcze po raz ostatni próbuje wpłynąć na Lecha. Podobno za namową sąsiadek z Cyprianki jedzie do Popowa, do matki Lecha. Odnajduje dom Wałęsów. Jak wygląda ich rozmowa, nie wiemy. Na pewno nic nie uzyskuje.
Wałęsa dosłownie zaszywa się w małym zakładzie na odludziu. Prosto po pracy wraca do kwatery pracowniczej, małego pokoiku na strychu nad budynkiem POM-u. Z czasem wynajmuje pokoik na poddaszu pobliskiego prywatnego domu. Zachodzi też do położonego naprzeciw POM-u gospodarstwa państwa Matyjasików. Kupuje mleko, owoce, a przy okazji zagaduje do ich córki. Ale jest chyba jeszcze za wcześnie na romans po kłopotach z Łochocina.
Pracownicy POM-u i mieszkańcy Lubina pamiętają, że Wałęsa większość czasu po pracy spędza u siebie na poddaszu. Czasem tylko przyjeżdża do niego rówieśnik na motorze. Milicjant. Podobno kuzyn albo jakiś dalszy krewny.
Z jednym z pracowników POM-u po pracy wychodzi na ryby nad pobliskie stawy, jeziorka, których jest tutaj zatrzęsienie. Ta woda to jedyna rozrywka w okolicy. Woda będzie też przyczyną pierwszej tragedii w jego dorosłym życiu.
W 1963 roku rodzi się syn Wandy Grzegorz. Wanda już wie, że będzie go wychowywać sama. Tymczasem Lech dostaje powołanie do wojska, z ulgą rzuca pracę w Lubinie i wyjeżdża do jednostki wojskowej w Koszalinie.
Kolejnym etapem życia Lecha Wałęsy, wtedy bardzo typowym dla 19-latków, a szczególnie chłopskich czy robotniczych synów, jest wojsko. Sam Lech Wałęsa o tym okresie mówi bardzo oszczędnie, można powiedzieć, że wręcz go omija. „Po dwóch latach pracy powołany zostałem do wojska. W 1965 roku wróciłem w rodzinne strony”55. Dwa zdania, koniec i kropka. Ale nie dla biografów. Jako rekrut, a z zawodu elektryk, trafia do batalionu łączności 8. Dywizji Zmechanizowanej w Koszalinie. Rok po Wałęsie do jednostki trafia Henryk Parol z Gdańska, rocznik 1944. Kilka lat później będą sąsiadami na gdańskim osiedlu Stogi. Kiedy na Stogach pytam o Henryka Parola, napotkany mężczyzna od razu wie, o kogo chodzi. Mówi:
– Pan Henryk, kolega Wałęsy z wojska, taki wysoki, lekko zgarbiony, będzie tu gdzieś szedł z reklamówką do sklepu, w kożuszku, zobaczy pan.
I rzeczywiście, opis jest tak celny, że poznaję go od razu. W moją stronę idzie wysoki, lekko zgarbiony mężczyzna w kożuszku z reklamówką w ręce. Kiedy zagaduję, uśmiecha się.
– Byłem z nim w wojsku. Ja poszedłem w sześćdziesiątym czwartym roku na jesienny pobór, a on już był rok. To była „opelotka”, bateria przeciwlotnicza. Jak ja przyszedłem, on już był kapralem. I spotkaliśmy się w baterii. Był moim dowódcą przez chwilę, na młodym roczniku, na unitarce, czyli okresie przed przysięgą. Poszedłem w październiku, a w grudniu miałem przysięgę. I wtedy był moim dowódcą.
Wałęsa w wojsku bardzo szybko się aklimatyzuje, po pierwszych kilku miesiącach unitarki zostaje wytypowany do odbycia przeszkolenia w Szkole Podoficerów i Młodszych Specjalistów Wojsk Łączności nr 10 w Świeciu. W tym niewielkim mieście nad Wisłą ze starym zamkiem krzyżackich komturów nie jest już zwykłym szeregowcem. Jest elewem, słuchaczem szkoły wojskowej, co prawda dla najniższych stopni podoficerskich, ale w przypadku poborowego to i tak bardzo dużo.
Moi rozmówcy, późniejsi współpracownicy Wałęsy z lat osiemdziesiątych, podkreślają ten awans. Jerzy Surdykowski o tym okresie pisze: „opinia z wojska jak nagły przebłysk przyszłości: «Inteligentny. Chętny do nauki. Stanowczy. Znakomity dowódca»”56. Skąd ten cytowany w książce Surdykowskiego tekst? Tym razem w swoich Notatkach gdańskich nie podał źródła, jak w przypadku dokumentów szkoły w Lipnie, a dziś już nie pamięta, skąd wziął ten cytat. W każdym razie w trakcie odbywania zasadniczej służby Lech Wałęsa doszedł do kaprala, co jest pewnym osiągnięciem.
Według Andrzeja Celińskiego, współpracownika KOR-u (Komitet Obrony Robotników) i doradcy Wałęsy z lat osiemdziesiątych, „ten kapral to był dla niego bardzo dużo. Kaprala w zasadniczej służbie wojskowej dostawali chłopcy po maturze. Bez matury kaprala się nie dostawało. Bardzo rzadko się dostawało i kapral to było najwięcej, co można było dostać po wyjściu z wojska, z poboru. To był bardzo wysoki stopień wojskowy. Ze starszym szeregowym na ogół się z wojska wychodziło. Dla niego to był ogromny zaszczyt. (…) Mówiono, że był świetnym żołnierzem. (…) Był użyteczny, umiał coś zrobić. Miał potrzebę przywództwa. Nie bał się”57.
– Jak go pan pamięta? – pytam Henryka Parola.
– Tyle, co ja pamiętam, to go pamiętam z dobrej strony. Był dowódcą baterii młodego rocznika. Byliśmy podzieleni na działa, a jedno działo obsługiwało siedmiu ludzi. Kilka dział i była bateria. Na unitarce chodziliśmy na strzelania na plac. Przygotowywał nas do przysięgi. Rano, jak się wstało, to była zaprawa. Nikomu krzywdy nie robił, za mocno nie ganiał. A po przysiędze były strzelania morskie, na poligon jeździliśmy.
Henryk Parol zapamiętał jeszcze jeden anegdotyczny szczegół. Kiedy młode wojsko miało dyżur w kuchni, najczęściej przy obieraniu ziemniaków, Wałęsa lubił znienacka wejść do kuchni i krzyknąć:
– Co tak szumi?
W odpowiedzi młode wojsko krzyczało ile sił w gardłach:
– Wąs Wałęsy!!!58
Bo już miał wąsy. A wąsy w wojsku, podobnie jak dłuższe włosy, był przywilejem starszego wojska, świadczyły o stażu i pozycji. Był z nich dumny nie mniej niż później z belek kaprala.
Ale już mało prawdopodobna jest scena, którą opisuje sam Wałęsa. Twierdzi, że podczas uroczystości nadania awansów zauważa go sam generał. „Popatrzył i mruknął coś na temat podobieństwa do «dziadka» Piłsudskiego – nosiłem już wówczas wąsy i chyba byłem do niego podobny”59.
Wałęsie w wojsku bardzo przydaje się doświadczenie z internatu. Pamięta, żeby żyć dobrze i z podwładnymi, i z przełożonymi.
Wokół pobytu Wałęsy w wojsku narośnie potem kilka mitów lub podejrzeń. Najwięcej związanych z osobą kapitana Władysława Iwańca. W 1981 i 1982 roku, niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego i już po wprowadzeniu, do sprawy jego służby wojskowej powróci generał Wojciech Jaruzelski. Przywoła do siebie właśnie owego bezpośredniego przełożonego Wałęsy. W listopadzie 1981 roku zaaranżuje ich spotkanie na terenie Urzędu Rady Ministrów, a po 13 grudnia 1981 roku tego samego Iwańca, już jako pułkownika, wyśle do internowanego Lecha Wałęsy. Natomiast w swej książce z 1992 roku zatytułowanej Stan wojenny. Dlaczego przytoczy opinię kapitana o Lechu Wałęsie: był „dobrym żołnierzem – kapralem, dowódcą drużyny. Miał duży wpływ na swoich kolegów, był takim nieformalnym liderem. Jeśli czasem należało przeprowadzić jakąś niepopularną sprawę, dowódca plutonu korzystał z pomocy Wałęsy. I to z powodzeniem”60.
„W 1965 roku wróciłem w rodzinne strony. Podjąłem pracę w tym samym POM-ie, z tym że w filii w Leniach, bliżej domu. Pusto już się w nim zrobiło, Izabela po technikum wyszła za mąż i wyjechała do Sochaczewa, gdzie pracowała w stołówce zakładowej. Edward też się szybko usamodzielnił (…). Byłem teraz najstarszy w domu”61.