Wampir. Jak rodzi się zło. Epilog - Magda Omilanowska - ebook

Wampir. Jak rodzi się zło. Epilog ebook

Magda Omilanowska

4,6

Opis

Uzupełnione wydanie - opatrzone wstępem Igora Brejdyganta - głośnego reportażu o „wampirze z Bytowa" - Leszku Pękalskim. W 2019 roku ten seryjny morderca, po 25 latach w więzieniu, miał trafić na wolność.

Podejrzany o siedemnaście morderstw został skazany za jedno, a sam przyznał się do prawie siedemdziesięciu. W 1996 roku usłyszał wyrok. Według opinii biegłych Pękalski jest sadystą, nekrofilem i nekrosadystą. Do dziś nikt nie wie, ile zbrodni ma na swoim koncie.

Autorka reportażu na podstawie rozmów z Pękalskim, jego bliskimi, biegłymi psychiatrami oraz policjantami opowiada przerażającą historię o jednym z największych zbrodniarzy powojennej Polski.

ze wstępu Igora Brejdyganta:

Leszek Pękalski to jedna z najbardziej tajemniczych zagadek nie tylko dla kryminalistyki, ale także dla neurologii, psychiatrii, psychologii, socjologii, filozofii i pewnie dla wielu jeszcze innych dziedzin nauki. Słynne ecce homo użyte w odniesieniu do tej postaci brzmi cokolwiek absurdalnie, a może nawet przerażająco. Ze wszech miar negatywnego bohatera tej książki nie da się zrozumieć, szczególnie jeśli ma się z tyłu głowy powyższą maksymę, a obcując z jednostką, zawsze próbuje się ją przecież rozpatrywać w kategoriach ludzkich. Magda Omilianowicz, rozmawiając z Pękalskim, a potem z wieloma specjalistami z dziedzin, począwszy od kryminalistyki, a na psychiatrii skończywszy, przez cały czas ma świadomość tej niemożności, a jednak za wszelką cenę próbuje pojąć ów przerażający fenomen wymykający się naszym możliwościom poznawczym. Sądzę, że w jakimś sensie ten wysiłek w dążeniu, by zrozumieć Pękalskiego jako człowieka, stanowi jej osobistą próbę stworzenia przeciwwagi dla braku cech ludzkich w okrucieństwie jego czynów. [...] Najbardziej przerażające było stanięcie oko w oko z czymś kompletnie nieznanym i niepojętym, z czarną dziurą człowieczeństwa, z bezkresną otchłanią zła, która jednocześnie była przecież człowiekiem. Ecce homo. Ocalić wiarę w człowieka, to było chyba największe wyzwanie, przed jakim autorka stanęła, konfrontując się z Leszkiem Pękalskim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (96 ocen)
65
22
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Laluna1997

Nie oderwiesz się od lektury

aż ciarki miałam na plecach czytać
00
PaulinaJ29

Dobrze spędzony czas

Bije z ,,Bestii’’ niesamowita sugestywność i autentyczność przekazu, niewymuszona lawina emocji, którą da się wydobyć gdzieś pomiędzy wierszami i samoistnie jej doświadczyć. Magda Omilianowicz jednak niczego nie narzuca, w rękach odbiorcy pozostawia ostateczne rozstrzygnięcie tematu.
00
Kasia105

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna i interesujący temat. Warto przeczytać.
00
wiolamama

Z braku laku…

W sumie nie wnosi nic nowego, odgrzewane kotlety. Autorka praktycznie przepisała swoją pierwszą książkę.
00

Popularność




Magda Omilianowicz WAMPIR. Jak rodzi się zło. Epilog
Wydawca: Kompania Mediowa sp. z o.o. ul. Chełmska 21, budynek 4A 00–724 Warszawawww.kmbooks.pl
Wydanie uzupełnione. Książka ukazała się w 1995 roku pod tytułem Bestia. Studium zła. Szczegóły dotyczące niektórych osób zostały zmienione, by utrudnić identyfikację.
Copyright © Polish edition Kompania Mediowa, 2021 Copyright © Tekst Magda Omilianowicz, 2021 Copyright © Wstęp Igor Brejdygant, 2021
ISBN 978-83-961272-3-5
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Paweł Wielopolski
Korekta: Mirosława Kostrzyńska
Skład: TYPO 2 Jolanta Ugorowska
Produkcja: Leszek Marcinkowski
Wszystkie prawa zastrzeżone
Konwersja: eLitera s.c.

WAMPIR, CZYLI ECCE HOMO

Magdę Omilianowicz poznałem w okolicznościach szczególnych, kiedy to wsparła mnie swoją ekspertyzą przy relacjonowaniu jednego z odcinków serialu dokumentalnego pod wspólnym tytułem „Opowiem ci o zbrodni”. Jej wkład merytoryczny i wiedza o sprawie, którą się wtedy zajmowałem, były nieocenione, ale najważniejszy był jej bezkompromisowy wgląd moralny w jej istotę. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie wówczas jej oburzenie postawą ogółu wobec krzywdy jednostki, także niechęć do ówczesnych mediów, które zachowały się w tamtych okolicznościach, mówiąc oględnie, mało etycznie. Jej stosunek, także osobisty, gdyż Magda znała osobę niesłusznie obwinioną w sprawie, dał mi asumpt do napisania później historii do tomu opowiadań pod tym samym tytułem, co program.

Piszę o tym wszystkim nie bez powodu. Ważne jest bowiem to, że Magda wywarła na mnie ogromne wrażenie i była w sposób nieoceniony pomocna, ja zaś wiedziałem wtedy wprawdzie, że rozmawiam ze wspaniałą i utytułowaną dziennikarką, nie miałem jednak pojęcia, że już wiele lat wcześniej wykazała się niezwykłą odwagą i hartem ducha, odbywając wiele godzin rozmów z jednym z najsłynniejszych zbrodniarzy w powojennej historii polskiej, a być może także światowej kryminalistyki. Efektem tych rozmów stała się poniższa, wstrząsająca opowieść pod znamiennym tytułem Wampir.

Leszek Pękalski to jedna z najbardziej tajemniczych zagadek nie tylko dla kryminalistyki, ale także dla neurologii, psychiatrii, psychologii, socjologii, filozofii i pewnie dla wielu jeszcze innych dziedzin nauki. Słynne ecce homo użyte w odniesieniu do tej postaci brzmi cokolwiek absurdalnie, a może nawet przerażająco. Ze wszech miar negatywnego bohatera tej książki nie da się zrozumieć, szczególnie jeśli ma się z tyłu głowy powyższą maksymę, a obcując z jednostką, zawsze próbuje się ją przecież rozpatrywać w kategoriach ludzkich. Magda Omilianowicz, rozmawiając z Pękalskim, a potem z wieloma specjalistami z różnych dziedzin, począwszy od kryminalistyki, a na psychiatrii skończywszy, przez cały czas ma świadomość tej niemożności, a jednak za wszelką cenę próbuje pojąć ów przerażający fenomen wymykający się naszym możliwościom poznawczym. Sądzę, że w jakimś sensie ten wysiłek w dążeniu, by zrozumieć Pękalskiego jako człowieka, stanowi jej osobistą próbę stworzenia przeciwwagi dla braku cech ludzkich w okrucieństwie jego czynów.

Przed przeczytaniem książki o wampirze z Bytowa wiedziałem mniej więcej tyle, ile wie prawdopodobnie każdy człowiek czytający gazety. Pamiętałem, że Pękalski przyznał się do zamordowania wielu ludzi, po czym przed sądem wycofał się z zeznań, dlatego został skazany tylko za jedną zbrodnię, co do której dowody były niepodważalne. Lektura Wampira przeniosła mnie jednak na kilka dni w świat człowieka, który zrobił rzeczy niewyobrażalnie koszmarne i – co gorsza – post factum zdaje się nie mieć z tym przesadnego problemu. Co jednak najciekawsze – i najtrudniejsze też do przyswojenia – to to, że w miarę poznawania bliżej tego mordercy, coraz trudniejsze staje się też dla czytającego potępienie go w pełni. Z książki wyłania się bowiem człowiek ograniczony umysłowo, z fizjologicznymi uszkodzeniami mózgu, z doświadczeniami z dzieciństwa, których nikt nie chciałby pamiętać, a niestety zapomnieć ich się nie da. Z drugiej strony popełnił on takie czyny, które wymykają się ludzkiej wyobraźni.

Co zrobić, żeby w przyszłości coś takiego się nie powtórzyło? Jak wyłuskać podobną jednostkę ze społeczeństwa i w porę ją zresocjalizować? A jeśli się nie da, to czy można ją odizolować od społeczeństwa, co pozostawałoby w sprzeczności z zasadą: „dopóki człowiek jest niewinny, nie wolno nam odbierać mu wolności”?

Właśnie te pytania, z którymi czytelnik zostaje po zakończeniu lektury, uważam za największy walor tej niezwykle ważnej publikacji. Autorka nie zawiesza ich jednak w próżni, jej celem nie jest pozostawienie nas z niewiadomą. Dlatego rozmowy z samym Pękalskim, a później ze specjalistami z różnych dziedzin to wytrwała próba poszukiwania odpowiedzi na te trudne pytania. Część spraw po lekturze jawi się w innym świetle, rozumiemy też niewątpliwie więcej, zanim do niej przystąpiliśmy. Albo przynajmniej stajemy się czujniejsi.

Współcześni śledczy mają techniczne możliwości, o jakich nie śniło się stróżom prawa z lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Dzisiejsze organy ścigania dysponują skomputeryzowanymi bazami danych, na przykład Krajowym Systemem Informacji Policji. Każde przestępstwo jest skatalogowane i dokładnie opisane wraz z detalami, które mogą je zidentyfikować jako część większej serii. Zarchiwizowane są odciski palców, a także DNA z próbek pobranych na miejscach przestępstw. Zbierane i przechowywane są nawet tropy zapachowe. Współczesne miasta, i nie tylko miasta, usiane są rozmieszczonymi na każdym niemal kroku monitoringami. Policjanci mogą w każdej chwili skomunikować się z kolegami z drugiego końca kraju.

Wszystko to tworzy świat na tyle inny, że trudno sobie wyobrazić, by w obecnych realiach mogło dojść do czegoś tak przerażającego jak seria sześćdziesięciu siedmiu zbrodni, do których pierwotnie przyznał się Leszek Pękalski. Warto przy tym pamiętać, że choć jest to indywiduum dość sprytne, to tak naprawdę nieprzesadnie przebiegłe, można wręcz powiedzieć, że w ukrywaniu czy zacieraniu dowodów raczej nonszalanckie. Mało jest zatem prawdopodobne, by tak irracjonalnie makabryczny ciąg zdarzeń mógł zaistnieć w dzisiejszych czasach, nie oznacza to jednak, że zaistnieć nie może. Przy okazji zatem niniejsza książka stanowi też rodzaj memento, które winno trafić do możliwie największej liczby odbiorców, także tych, którzy materią w niej omawianą zajmują się na co dzień zawodowo.

Mają państwo przed sobą kolejne wydanie pozycji po raz pierwszy opublikowanej w 1994 roku, a obecnie zaktualizowanej przez autorkę reedycją i epilogiem relacjonującym dzisiejszą sytuację Pękalskiego, a przy okazji także sytuację systemu penitencjarnego i postpenitencjarnego w Polsce. Do tej pory byłem przeciwnikiem stosowania niewymierzonej przez sąd kary dodatkowej, jaką jest bezterminowe przetrzymywanie na strzeżonym oddziale ośrodka psychiatrycznego w Gostyninie tych osadzonych, którym skończyły się zasądzone wyroki więzienia. Byłem przeciwnikiem, gdyż sprawę rozpatrywałem wyłącznie w abstrakcyjnych kategoriach etycznych. Jednak po lekturze Wampira mój stosunek zmienił się przynajmniej co do postaci Pękalskiego. Wiem już teraz, że jednostka tak nienormatywna, o tak patologicznym profilu psychologicznym i tak zaburzonych lub niewykształconych emocjach nie może wrócić do społeczeństwa, bo nikt nie jest w stanie zagwarantować, że nie zabije ona ponownie.

Trwają akademickie spory nad sensem kary. Czy stanowi ona prewencję mającą na celu zabezpieczenie społeczeństwa przed patologiczną jednostką, czy bardziej ma służyć zemście społeczeństwa na osobie przestępcy za zło, które ów społeczeństwu uczynił? A może najważniejsza jest w tym wszystkim resocjalizacja kryminalisty? Jeśli chodzi o Leszka Pękalskiego, to zemsta na nim nie ma większego sensu, bo człowiek ten bodaj zaiste nie za bardzo wiedział, co czynił. Nie może być też mowy o aspekcie resocjalizacyjnym kary. W tym obszarze nie udało się zrobić zbyt wiele, gdyż jest to osoba zbyt ograniczona, by posiadać potencjał do jakiejkolwiek zmiany. W tym przypadku aspekt prewencyjny jest niewątpliwie kluczowy. Po przeczytaniu Wampira wiem, że społeczeństwo nigdy już nie może być narażone na współistnienie z Pękalskim, bo byłoby to po prostu dla społeczeństwa zbyt niebezpieczne.

W pewnym momencie swojej opowieści autorka relacjonuje pierwsze widzenie, jakie miała z Pękalskim w 1993 roku, czyli wkrótce po jego osadzeniu. Ktoś ją zapytał jakiś czas później, czy się wtedy bała. Ona odpowiada na kartach książki, że nie przesadnie, ale że był jeden trudny moment, kiedy to zorientowała się, że Pękalski zbyt natarczywie przygląda się długopisowi leżącemu na stole między nimi. Magda wspomina, że przesunęła go wtedy nieco bliżej siebie. Próbowałem sobie to wyobrazić. Jak ja czułbym się w takiej sytuacji? Wtedy dotarło do mnie, że nie strach przed długopisem musiał być w tym spotkaniu najtrudniejszy. Najbardziej przerażające było stanięcie oko w oko z czymś kompletnie nieznanym i niepojętym, z czarną dziurą człowieczeństwa, z bezkresną otchłanią zła, która jednocześnie była przecież człowiekiem. Ecce homo. Ocalić wiarę w człowieka, to było chyba największe wyzwanie, przed jakim autorka stanęła, konfrontując się z Leszkiem Pękalskim. Magda Omilianowicz wywiązała się z tego zadania w sposób poruszający i głęboko ludzki, a jako że miałem okoliczność pracować z nią wiele lat po pierwszym wydaniu książki, to wiem, że owo traumatyczne, jak sądzę, doświadczenie wiary w człowieka jej nie odebrało.

I to jest dla mnie najbardziej budująca puenta do jej historii o wampirze z Bytowa.

Igor Brejdygant

SKAZA

Ładna ta doktor, co go teraz badała, i całkiem niestara jeszcze. Kazała mu ona sobie przypomnieć dobrych i złych ludzi ze swojego życia. Znaczy, kto dobry, a kto zły był na wolności dla niego, dla Leszka. Babcia, wuj, matka – zło to było, znęcali się nad nim zawsze od dziecka. To jej jutro powie, jak zapyta. Na pewno to było jego największe zło. Płakał przez nich wszystkich często. Nic ich nie obchodził nigdy. Bili i popychali jego zawsze. I w ogóle źle mu tam było wtedy w życiu, jeszcze przed murem. Teraz jest lepiej. Bardzo dużo lepiej.

Kucharka z internatu, babcia Nowakowa i ta zakonnica, siostra Ania z Przytocka, co taka łagodna była i mydłem ładnie zawsze ona pachniała, to było jego dobro. I jeszcze pani Basia nauczycielka dobra była.

I Sylwia, ta z lasu. Nie, o niej nie powie, że dobra była, bo martwa już ona, ale była dobra. Jedzenie mu dawała. Dwa razy mu dała jedzenie, raz w sklepie, a raz do lasu przyniosła, co już nie wyszła z niego wtedy. Chleb i pasztetową. Szkoda, że nie żyła już potem ona, ale to nie była jego wina. Stało się tak i tyle.

Kręciły mu się myśli po tabletkach, które dali, jak na tej karuzeli, co kiedyś przyjechała do Bytowa z wesołym miasteczkiem. Stał pod nią i patrzył. Inne dzieciaki obracały się na niej, aż potem i jemu zakręciło się w głowie od tego stania i zadzierania głowy w górę, ale matka nie dała mu na bilet, pożałowała jak zawsze. Szarpnęła za kurtkę, powiedziała, że co on głupi, żeby w kółko się kręcić jak inni durnie i poszli stamtąd sobie. Nie przejechał się, nie pokręcił na niej, tej karuzeli, a tak chciał...

Popłakał się wtedy bardzo, posmarkał i jeszcze w pysk od matki dostał, że głupi, że beksa. Jak zawsze. Mały wtedy był, ale to właśnie dokładnie o matce pamięta. I powie tej doktor. Dzieciaki roześmiane na tej karuzeli i jego matka, co krzyczała i go szarpała, że do domu ma już iść.

Ta Sylwia z lasu, co się interesują nią teraz wszyscy, to piękna była i imię miała piękne. Sylwia... Od niej się jego kłopoty z policją zaczęły i najwięcej się policjanci teraz o nią pytają, a on im pokazał i powiedział już wszystko.

Bał się zawsze na tych wizjach, że ludzie z wioski Sylwii coś mu zrobią, ale policja pilnowała bardzo, żeby nie podeszli za blisko. Nie ogłaszali chyba nigdy, że wizja z nim będzie, ale ludzie i tak się zbierali, i patrzeć chcieli, jak i co on pokazuje. Piękna ta Sylwia była i dobra. Żal, że nie żyje już ona.

O listy też ta ładna doktor się pyta. O jego pisanie. On listów już wysłał dużo do ludzi dobrych dla niego kiedyś. Do rodziny swojej też, a nikt do niego teraz nie napisze. Ani ten brat z jehowych, ani Nowakowa babcia. Siostra też teraz znać go nie chce i na listy nie odpisuje. Ani na jeden mu nie odpisała, ale pieniądze kiedyś pożyczać to umiała, tylko oddać to już nie. I szwagier, niby dobry, ale gumowej lalki do seksu mu nie kupił. A inaczej wszystko mogło być z tą lalką.

Głowa boli, cały czas go ostatnio boli. Za dużo tego wszystkiego... Tabletek tyle mu dają, że to pewnie od tego.

W telewizji lwy ostatnio widział, jak polują. Film taki o zwierzętach w Afryce był. Lew walnął ją, tę sarnę czy co to tam było, dokładnie tak samo, jak on tę dziewczynę w Toruniu. Jeden raz ten lew uderzył i padła ona, tak jak tamta. Dokładnie tak samo.

Uśmiechnął się do siebie. Był jak ten lew, taki silny. Pośmiałby się w głos, ale zatkał usta kocem, żeby ich nie obudzić. Był jak ten lew, ale tego im też nie powie.

Sylwia, taka piękna była, i wtedy jeszcze ciepła była, jak ten pierwszy raz ją miał. Jeszcze trochę ciepła. Dobrze mu z nią było bardzo. I tutaj też mu jest dobrze. Ciepło jest i nie głoduje. Zawsze wiadomo, o której żarcie dostaną. Tak jak u sióstr albo w internacie. Śniadanie, obiad i kolacja. Chleba dają, ile się tylko chce. Z renty w sklepiku też może sobie dokupić pączka, drożdżówkę, oranżadę. Wcale tu nie jest tak źle. Mówili mu, że tutaj nie będzie miał źle i nie ma. Cela mała, podobna do pokoju u wujka, ale koja wygodna i na głowę nie pada. Nie musi martwić się, gdzie będzie spał, nie musi głodować, bo jedzenie dają regularnie i dokładkę można czasami dostać. I ci spod celi nie są najgorsi. Tylko musi uważać, co mówi. Nie lubią tutaj, jak się za dużo gada. Śmieją się i krzyczą: „Zamknij ryja, świrze!”.

Jak był na wizji lokalnej w Lublinie, to go zamknęli w areszcie z grypsującymi. Wtedy nie było dobrze, oj, nie było dobrze. Bał się, że go zabiją. Bardzo się wtedy ich bał. Ściągnęli go w nocy za nogi na podłogę, narzucili mu na głowę koc. Myślał, że koniec jego nadszedł już, że zatłuką, zabiją go wtedy. Nawet modlić się zaczął, ale go nie zabili. Poturbowali trochę, pokopali i zabawili się z nim tylko. Wytatuowali mu wtedy psa na lewym udzie. I jeszcze napis na piersi – fuck you. Nie wie, co to znaczy, ale to pewnie nic dobrego. Dlatego teraz wieczorami siedzi cicho, żeby nie denerwować innych. Nic do nikogo nie mówi, tylko uśmiecha się do siebie.

Jeszcze te zakonnice w Przytocku były dla niego takie dobre, nie to co matka i babka. Ta jedna, siostra Ania, co pachniała mydłem. Lubił ją najbardziej ze wszystkich i lubił się do niej przytulać, bo potem wieczorem zawsze miał wzwód, jak o tym pomyślał.

Głowa boli, za dużo tego... Zasnąć nie można. Powie jutro, żeby mu dali jakieś tabletki na to, jak głowa boli.

Ta policjantka też jest miła. Ta, z którą teraz tak często rozmawia. Tylko że ona pachnie papierochami. I ten prokurator nie jest taki zły. Kawę mu zawsze postawi, papierosa da, a na wizjach, jak w Polskę jadą, czasami pozwoli nawet dwa obiady zjeść. Dużo się dopytuje. Ciągle prosi, żeby Leszek sobie przypominał wszystko po kolei, ale on i tak powie mu tylko to, co chce. Nigdy nie dowiedzą się, jak było naprawdę! Teraz on tu rządzi, bo tylko on wie. Tylko on wie, ile było tych posłusznych mu kobiet. A oni niech myślą, co chcą, niech go proszą. Powie tyle, ile chce. I nic więcej. Skaczą koło niego, bo teraz jest ważny. Już nic, gorzej niż jest, stać mu się nie może. Powiesić to chyba go nie powieszą. Podobno już teraz nie wieszają, bo jest zakaz na karę śmierci. To niech się od niego proszą. On swoje wie, a powie, co będzie chciał, albo za każdym razem powie im co innego. Nie dowiedzą się nigdy od Leszka, jak to naprawdę było.

Zatkał usta kocem, bo znowu zaniósł się śmiechem.

* * *

Leszek Pękalski – „bestia”, „potwór”, „hurtownik zbrodni”, „rzeźnik”, jak nazywano go w mediach – na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie sieroty. Za duża czapa i zbyt wielka kurtka. Wszystko niechlujne i zaniedbane. Powyciągane kieszenie i brak guzików. Spodnie całe w plamach, aż błyszczą od brudu. Okrągła buzia, ziemista, łojotokowa cera, przetłuszczone, krótkie, ciemne włosy. Ślina w kącikach ust. W chłodnych, brązowych oczach lekki zez. Przygarbiona postawa, długie ręce i lekko przygięte nogi ze stopami skierowanymi ku sobie sprawiają, że wygląda jak jedno wielkie nieszczęście. Porusza się charakterystycznym kaczym chodem. I zwykle śmierdzi, bo nigdy nie lubił się myć. Od takich jak on ludzie odsuwają się na ulicy, w sklepie, w autobusie. Nie wzbudza strachu, raczej litość, często obrzydzenie. Wielu takich widuje się pod sklepami w byłych wsiach popegeerowskich, siedzących z flaszką taniego wina na przystankach pekaesu.

Jednak Leszek jest inny, bo Leszek ma skazę. Podniecają go kobiety, wszystkie kobiety. I stare, i te młode. Mężczyzn też lubi, a czasami lubi i dzieci. Bez względu na wiek, urodę, tuszę czy kalectwo chce uprawiać z nimi wszystkimi seks. Wszystko jedno gdzie, bo pragnienie dopada go nagle i nie umie nad nim zapanować. Musi się zaspokoić natychmiast. W parku, w lesie, na ulicy, na budowie. Proponuje wtedy seks każdemu, kogo napotka. Nigdy się nie zgadzają, a często śmieją się z niego, przeklinają go, wyzywają. I właśnie wtedy coś w nim pęka. Musi je uciszyć, musi spowodować, że będą mu posłuszne.

Nie nazywa tego zbrodnią ani morderstwem. Mówi: „Miałem zdarzenie” albo „Zagrażałem”; „Wpuściła mnie, bo nie wiedziała, że zaraz dojdzie do paniki”; „Zaspakajałem się na niej”; „Chciałem gdzieś na kimś wyruchać się”; „W tym mieście tylko te dwa zdarzenia były, więcej tam nie miałem”; „Nie poddała mi się żadna. Dziewczyny się tak nie dawały, ale tak robiłem, żeby były posłuszne”; „Albo się pani da wyruchać, albo ja panią kijem zabiję”; „Uderzyłem ją kijem i nie żyła już wtedy ona. Żal, bo ładna ona była”.

I wciąż nie może zrozumieć, że zrobił coś złego. Przecież gdyby zgodziły się na seks, może byłoby zupełnie inaczej. Może nawet ślub by wzięli i byliby razem?

Pękalski podczas śledztwa przyznał się do zamordowania sześćdziesięciu siedmiu osób. W czasie rozmów z policjantami, kiedy padały pytania o morderstwa, denerwował się i zaczynał się jąkać. Trząsł się, drapał ręce, czasami gryzł dłonie. Ale z biegiem czasu hardział. Szybko przeszedł więzienną edukację. Zorientował się, że policjanci chcą dowiedzieć się więcej. I wiedział, że tylko on może im tę wiedzę dostarczyć. Poczuł się ważny. Nie był już wsiowym popychlem, nareszcie był Kimś.

Mimo ogromu zbrodni policjantom też zdarzało się litować nad nim, a to, że się nad nim litują, nie przeszkadza mu, wręcz przeciwnie. Leszek lubi wzbudzać współczucie, bo to oznacza zainteresowanie. Po aresztowaniu wyglądał mizernie, ale jego mikra postawa jest myląca. Leszek zawsze był zwinny, szybki i miał siłę szympansa. Dlatego jego ofiary nie miały najmniejszych szans.

Policjantki, które uczestniczyły w wizjach lokalnych, nie godziły się na symulowanie ofiar zbrodni. W tej roli zastępowały je manekiny albo silniejsi koledzy. Trudno było przewidzieć, czy Leszek nagle nie rzuci się na którąś z kobiet i nie zrobi jej krzywdy, bo przecież nie miał już nic do stracenia. Poza tym w trakcie śledztwa na widok ładnej kobiety Leszkowi często zaczynały drżeć ręce i zdarzało się, że mówił z uznaniem: „Ale ładna dupa”. Nie potrafi zapanować nad monstrualnym popędem. Nie ma żadnych hamulców. Podczas wizyty w areszcie ekipy telewizyjnej, która przywiozła mu erotyczne gazety, Pękalski – rozmawiając z nimi – zerkał na zdjęcia nagich kobiet i jednocześnie masował krocze. Nie przeszkadzała mu ani obecność dziennikarzy, ani pracująca kamera. To po prostu silniejsze od niego.

Wśród prowadzących śledztwo największe zaufanie Leszka zdobyła doświadczona policjantka z komendy w Słupsku. Z nią współpracował najchętniej. Jednak – jak mówili jej koledzy – nawet ona, mimo ogromnego doświadczenia, przy pierwszych spotkaniach z Leszkiem nie czuła się bezpiecznie.

Podczas przesłuchań Leszek zachowywał się bardzo grzecznie. Opowiadając o wędrówkach po Polsce, często używał zwrotów: „proszę bardzo” i „elegancko”. Często podkreślał, że jest sierotą i dlatego nie wolno go krzywdzić. Policjanci, kiedy zdołali się już z nim oswoić, zwracali się do niego łagodnie i zdrobniale: „Panie Leszku” albo „Lesiu”. A wtedy on chętnie opowiadał.

– Lesiu, a nie było ci żal, kiedy ją zabiłeś?

Po chwili zastanowienia padała odpowiedź.

– Trochę tak, trochę nie. Tak pół na pół.

Łagodne podejście do Leszka i kupowanie mu jedzenia było jedynym sposobem wyciągnięcia od niego istotnych szczegółów. Każde podniesienie głosu powodowało jego niechęć do składania zeznań, obrażanie się i zamknięcie się w sobie na wiele tygodni.

Leszka zatrzymano przypadkowo. Policja dreptała wokół zabójstwa młodej dziewczyny, ekspedientki z wiejskiego sklepu, zawężając powoli krąg podejrzanych. Biegli stworzyli jego portret pamięciowy. Miał być młodym mężczyzną, o dużych potrzebach seksualnych, który działa wyjątkowo brutalnie. To rodziło obawy, że może zaatakować ponownie.

Na trop Pękalskiego wpadła pracująca na komendzie sekretarka. To ona, przekładając akta, zwróciła uwagę, że Leszek miał na swoim koncie gwałt i wyrok w zawieszeniu. Powiedziała o tym przełożonym, więc sprawdzono jego alibi. Śledztwo szło jak po maśle i kiedy Leszek przyznał się do zabójstwa, policja cieszyła się z rychłego zakończenia sprawy. Po kilku rozmowach z podejrzanym, przesłuchującym zrzedły miny. Leszek zaczął snuć swoją przerażającą, nekrofilską opowieść. Początkowo podejrzewano, że to rojenia psychopaty. Włosy stanęły dęba przesłuchującym, kiedy potwierdziła się pierwsza, druga, trzecia zbrodnia. To uprawdopodobniło kolejne.

Leszek znał takie szczegóły, o których mógł wiedzieć tylko morderca, jak choćby to, że kobieta była ugryziona w pierś, że miała na sobie różową bieliznę, że zwłoki leżały na boku, a na ścianie nad nimi wisiały święte obrazki.

Kiedy wieźli go na wizje lokalne, opowiadał, że pokój, w którym zabił, zmienił się, że wcześniej był pomalowany na żółto w szlaczki, a teraz jest niebieski. Opisywał dokładne ułożenie ciał i miejsca, gdzie pozostawił zwłoki. Pamiętał, że denat miał przecięty nożem pasek w spodniach.

Z jego wędrówek po kraju policja sporządziła makabryczną mapę. W komendach w całej Polsce zdejmowano z najwyższych półek zakurzone akta, a Leszek wciąż mówił o nowych, istotnych dla śledztwa szczegółach, poprawiając policji statystyczną wykrywalność. Policjantów zaskakiwała jego pamięć, kiedy dokładnie opisywał miejsce zbrodni, wygląd i ubranie ofiary sprzed lat czy samochód przejeżdżający niedaleko, gdy uciekał. Bywało i tak, że nie poznawał go świadek, którego Leszek doskonale pamiętał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki