Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najczęściej wypowiadane kłamstwo to: „nie mam nic do ukrycia”.
Wydaje Ci się, że ktoś Cię śledzi? Czujesz się podsłuchiwany? Myślisz, że ktoś mógł poznać Twoje tajemnice? I to te najskrytsze, których nie zdradzasz nawet najbliższym? Masz… całkowitą rację. Nadeszła era wielkiej inwigilacji! Ale może da się jeszcze uratować prywatność?
Ronald J. Deibert – człowiek, który ujawnił gigantyczne nadużycia związane z użyciem programu Pegasus, założyciel i szef Citizen Lab, znanej na całym świecie grupy badawczej do spraw cyberbezpieczeństwa – opisuje nowe problemy społeczne i polityczne, jakie przynosi rozwój cyfrowej cywilizacji.
Szpiegują nas nie tylko komercyjne firmy, lecz także rozmaitej maści dyktatorzy, politycy z autorytarnymi zapędami czy służby specjalne. Wielka inwigilacja jest o tym, jak daleko są w stanie się posunąć i jak groźne jest to dla naszego bezpieczeństwa.
Aby odzyskać internet dla nas samych, musimy go zresetować!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 454
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Jane:mej miłości, towarzyszki życiai powierniczki przy porannej kawie
Wiekuiste doświadczenie uczy, iż wszelki człowiek, który posiada władzę, skłonny jest jej nadużyć; posuwa się tak daleko, aż napotka granice. [...] Iżby nie można było nadużywać władzy, trzeba, aby przez naturalną grę rzeczy władza powściągała władzę.
Monteskiusz, O duchu praw,przeł. Tadeusz Boy-Żeleński
Wstęp do wydania polskiego
Pisanie wstępu do polskiego wydania Wielkiej inwigilacji (org. Reset) to ogromny zaszczyt.
Pierwszy raz przyjechałem do Polski wiosną 1990 roku, kiedy w całej Europie Wschodniej i w dawnym Związku Radzieckim upadał komunizm. Pobyt tu był bardzo intensywnym doświadczeniem: wszędzie panowały zamieszanie i wyczuwalny niepokój – czego można było się spodziewać w momencie, gdy istniejące od dawna instytucje nagle się rozsypują. Już i tak wystarczająco napiętą sytuację pogarszała nietrafiona doktryna „szoku ekonomicznego”, promowana przez neoliberalnych polityków i ich doradców jako sposób na zdarcie opatrunku, którym przysłonięto rany po systemie komunistycznym, i skok na główkę w kapitalizm. Bezrobocie i ubóstwo szybko rosły.
Jednak, niezaprzeczalnie, była też nadzieja na przyszłość. Rozmawiałem z wieloma Polakami, którzy wyrażali głęboko zakorzenioną w nich tęsknotę za prawami będącymi sednem demokracji liberalnej: wolnością słowa, prawem do prywatności, dostępem do informacji, wolnymi i sprawiedliwymi wyborami, wolnością zgromadzeń. Internet dopiero raczkował jako nowy sposób porozumiewania się i ważny, niemożliwy do filtrowania obszar społeczeństwa obywatelskiego. Każdy chciał być online. Mimo chaosu związanego z upadkiem komunizmu panowało podniecenie wywołane nowymi perspektywami. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach.
Ponad 30 lat później sytuacja w Polsce, co smutne, wygląda ponuro. Na powrót do komunizmu się nie zanosi, jednak podstawy demokracji liberalnej szybko erodują. Według światowych organizacji corocznie oceniających stopień przestrzegania praw i wolności na naszym globie Polska spada w rankingu, i to szybko. Freedom House[1*] twierdzi, że Polska (stawiana w jednym rzędzie z nieliberalnymi Węgrami) wyróżnia się na tle Europy „nieporównywalnym z niczym pogorszeniem jakości demokracji na przestrzeni ostatniej dekady”. Raport przedstawia zapaść Polski w dziedzinie „niezależności sądownictwa, wolnych mediów, sektora obywatelskiego i równego traktowania mniejszości” oraz drogę, którą przebył rząd, od „atakowania zasad liberalnych, stanowiących podporę demokracji, do ustalania nowych własnych norm i otwartego poszerzania antydemokratycznych praktyk”[1].
Wiodącym tematem Wielkiej inwigilacji, który szeroko omawiam w rozdziale trzecim, jest ogromny, skokowy postęp w możliwościach inwigilowania, które zyskały rządy dzięki temu, że media cyfrowe zaprojektowano jako podatne na inwazję, niezabezpieczono ich i nieobjęto stosownymi regulacjami. Rządowe agencje bezpieczeństwa mają do dyspozycji szeroką gamę produktów i usług pozwalających im szpiegować obywateli, kontrolować przepływ informacji i wdrażać niespotykane wcześniej metody targetowanej oraz masowej inwigilacji. Klienci rządowi kupują technologie nadzoru od firm zajmujących się bezpieczeństwem w sieci, działających jako nieuregulowana gałąź przemysłu o globalnym zasięgu. W rozdziale trzecim przestrzegam, że tak wielki skok technologiczny w dziedzinie zdalnej kontroli szybko staje się normą wobec braku bezpieczników zapobiegających nadużyciom władzy. Mamy XXI wiek z możliwościami mocarstwowego nadzoru, jednak nasze prawa i wolności są chronione przez mechanizmy kontrolne z epoki wiktoriańskiej.
Krótko po wydaniu Wielkiej inwigilacji główne zagadnienia przedstawione w rozdziale trzecim zobaczyliśmy wykorzystywane w praktyce (i bardzo nas to zaniepokoiło) w Polsce. Wczesną jesienią 2021 roku Citizen Lab na Uniwersytecie w Toronto (czyli założona przeze mnie grupa badawcza, którą kierowałem) odkrył, że telefony co najmniej kilku osób z Polski, w tym niektórych należących do opozycji, zostały zhakowane przez wysokiej klasy narzędzie szpiegowskie wyprodukowane przez NSO Group, dostawcę oprogramowania szpiegowskiego z siedzibą w Izraelu. Pegasus daje powiązanym z rządem nabywcom niczym nieograniczony dostęp do urządzeń mobilnych człowieka będącego celem ataku. Po aktywowaniu może podsłuchiwać wszystkie rozmowy i monitorować całą komunikację, w tym maile, połączenia telefoniczne i zaszyfrowane wiadomości. Jest w stanie włączyć mikrofon, robić zdjęcia i kręcić filmy. Używając wewnętrznego GPS-u telefonu, potrafi precyzyjnie śledzić ruchy danej osoby i określić jej lokalizację. Krótko mówiąc, Pegasus to system szpiegujący, tyle że na sterydach.
Telefony osób, które padły ofiarą inwigilacji w Polsce, zostały przebadane przez laboratoria kryminalistyczne, a wynik jednoznacznie potwierdził, że urządzenia zhakowano za pomocą Pegasusa. Wśród osób szpiegowanych są: prokurator Ewa Wrzosek, pracująca w prokuraturze rejonowej Warszawa-Mokotów, należąca do Stowarzyszenia Prokuratorów Lex Super Omnia, organizacji starającej się chronić niezależność systemu sądowniczego przed zakusami rządu; Roman Giertych, prawnik reprezentujący między innymi byłego premiera Polski Donalda Tuska, główną postać polskiej opozycji; senator Krzysztof Brejza z Platformy Obywatelskiej, któremu wykradziono z telefonu wiadomości dokładnie wtedy, kiedy – co potwierdziły badania kryminalistyczne – urządzenie zostało zhakowane Pegasusem, a następnie zmanipulowane treści zaprezentowano w państwowej telewizji TVP podczas kampanii mającej oczernić senatora; Michał Kołodziejczak, lider partii rolników – jego telefon zainfekowano Pegasusem przed jesiennymi wyborami [do Sejmu i Senatu w 2019 roku – przyp. red.], kiedy jego AGROunia miała zyskać status formalnej siły politycznej, mogącej zagrozić rządzącej Polską partii; Tomasz Szwejgiert, dziennikarz, którego urządzenie zostało zaatakowane, gdy pisał książkę o polskich służbach specjalnych; Andrzej Malinowski, były przewodniczący organizacji Pracodawcy RP.
NSO Group reklamuje Pegasusa rządowym klientom jako narzędzie pozwalające śledzić podejrzanych o poważne przestępstwa kryminalne i terroryzm. Czy wobec kogokolwiek z wyżej wymienionych było prowadzone urzędowe śledztwo w związku z podejrzeniem o działalność kryminalną lub terrorystyczną? Wydaje się to nieprawdopodobne, choć trudno tak twierdzić z całą pewnością. Brak przejrzystości w działaniach polskiego rządu oznacza, że w podobnych przypadkach niemal nie istnieje odpowiedzialność publiczna. Podobnie jak wiele innych rządów przyłapanych na szpiegowaniu opozycji politycznej rządząca Polską partia PiS najpierw obrała linię obrony polegającą na zaprzeczaniu, a następnie niechętnie przyznała, że rząd zakupił szpiegowskie oprogramowanie, lecz zaraz zapewniła, że nie wykorzystywał go w niewłaściwy sposób. Polskie władze zablokowały możliwość wszczęcia jakiegokolwiek niezależnego dochodzenia, zarówno w kraju, jak i na szczeblu Unii Europejskiej. Odmawiają współpracy z Parlamentem Europejskim prowadzącym oficjalne śledztwo w sprawie skandali szpiegowskich. Właściwie rząd poszedł jeszcze dalej i wprowadził prawo ex post legitymizujące taki rodzaj hakowania, jaki odkryliśmy, i zapewniające służbom bezpieczeństwa nietykalność – od tej pory nie muszą odpowiadać na publicznie stawiane pytania, co pociąga za sobą dalszą erozję filarów liberalnej demokracji. „Musicie nam wierzyć” – mówią – i to ma wystarczyć.
Niestety Polska nie jest jedynym krajem europejskim, w którym Citizen Lab i inne organizacje odkryły stosowanie tego typu inwigilacji. W Grecji, na Węgrzech i w Hiszpanii natrafiliśmy na podobne przypadki nadużywania władzy wobec dziennikarzy, prawników, opozycji politycznej i innych reprezentantów społeczeństwa obywatelskiego. Zetknęliśmy się tam z równie zabetonowanym stanowiskiem rządów uchylających się od odpowiedzi na pytania dotyczące nadużyć i niereagujących na wezwania do większej transparentności i odpowiedzialności publicznej.
To historyczna chwila. Jeśli demokracja liberalna ma przetrwać ten niepokojący trend podążania ku prawicowemu populizmowi i autorytaryzmowi, musimy być czujni i reagować na wszelkie nadużycia władzy. W podsumowaniu książki przedstawiam postulaty, których spełnienie być może pozwoli nam odzyskać technologię cyfrową i media społecznościowe wraz ze wszystkimi możliwościami, które oferują, a jednocześnie zapewni zachowanie praw i wolności dzięki przekrojowym ograniczeniom władzy politycznej.
Dzisiejsza sytuacja Polski pokazuje to, co filozofowie od stuleci mówili o polityce: demokracja liberalna nie jest trwała ani dana raz na zawsze. Trzeba nieustannie nad nią czuwać i wykazywać się stałą odpowiedzialnością obywatelską. Tak samo jak ogród wymaga codziennych zabiegów, inaczej chwasty zaczną ją zarastać i w niedługim czasie zniknie.
Ronald Deibert, luty 2023
Wprowadzenie
Popatrz na urządzenie, które trzymasz w ręce.
Mówię poważnie: dobrze mu się przyjrzyj.
Masz je zawsze przy sobie, gdziekolwiek się ruszysz. Z nim śpisz, pracujesz, biegasz, na nim grasz. Zależysz od niego i wpadasz w panikę, gdy nie możesz go znaleźć. Łączy cię z krewnymi i z dziećmi. Za pomocą tego urządzenia robisz zdjęcia i kręcisz filmy, a później przesyłasz je znajomym i rodzinie. Ostrzega cię przed powszechnymi zagrożeniami i przypomina o wizycie u fryzjera.
„Nie ma dużego ruchu. Jeśli wyruszysz teraz, zdążysz na czas”.
Wskazuje ci, którędy jechać, podaje prognozę pogody i wyświetla najnowsze wiadomości. Mówisz do niego, a ono odpowiada. Za pomocą tego urządzenia monitorujesz gadżety, które z kolei monitorują twój dom (i ciebie). Rezerwujesz nim loty i kupujesz bilety do kina. Zamawiasz zakupy i jedzenie z restauracji, sprawdzasz przepisy kulinarne. Wszystko dzięki niemu. Ono liczy, ile robisz kroków, i sprawdza, jak bije ci serce. Przypomina, że masz się skupić. Używasz go podczas medytacji i zajęć jogi.
Lecz jeśli jesteś podobny do innych, do niemal wszystkich, których znam, urządzenie to czasem trochę cię wkurza. Zaczynasz zdawać sobie sprawę, że ono (i wszystko, z czym cię wiąże) czyni z tobą wywijasy, bez których twoje życie chyba byłoby lepsze. Rozwija złe nawyki. Dzieci, a nawet część twoich znajomych, już prawie się do ciebie nie odzywają. Czasem odnosisz wrażenie, że nawet nie patrzą na ciebie, mają oczy wlepione we własne urządzenie, a kciukami nieustannie stukają w klawiaturę. Twój nastolatek dostaje szału, gdy jego urządzenie dzwoni. Uważasz, że naprawdę muszę z kimś gadać?
Jakim cudem coś tak bardzo „socjalizującego” może być równie zadziwiająco „antyspołeczne”?
Sprawdzasz konta w mediach społecznościowych, czujesz się, jakbyś wpadł między młyńskie koła, ale nic nie możesz poradzić, coś ci każe przewijać dalej. Dziesiątki tysięcy, może miliony ludzi naprawdę wierzą, że Ziemia jest płaska, bo obejrzeli na YouTubie filmiki obnażające „te wszystkie spiski”. Prawicowy, neofaszystowski populizm kwitnie w sieci i na ulicach, staje się zaczynem nienawiści, morderstw, a nawet ludobójstwa[1]. Codziennie porcja obraźliwych dla wolnej prasy komentarzy wylewa się z twitterowego konta prezydenta Stanów Zjednoczonych[2*]. Nikt tego nie filtruje, a od kiedy objął urząd, jego bezczelne kłamstwa idą już w dziesiątki tysięcy. Publikowane przez niego wpisy to symptom powszechnej przypadłości: są groteskowe, a jednak coś cię do nich ciągnie; są niczym wypadek samochodowy – po prostu musisz popatrzeć.
Nie mam wątpliwości, że zauważyliście, iż media społecznościowe w ostatnich latach dostają niezły wycisk. Epoka „O rany, ale numer!” minęła, ustępując miejsca epoce potwornej nudy. W codziennych informacjach aż się przelewa od historii o włamaniach do systemu, naruszeniach prywatności, dezinformacji, inwigilacji i politycznej manipulacji. Szefowie mediów społecznościowych są ciągani na przesłuchania przed Kongresem odbywające się w świetle kamer i prowadzone przez dociekliwych prawodawców.
Referendum w sprawie brexitu z 2016 roku i zbliżony w czasie wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA były głównymi czynnikami, które sprawiły, że ponownie przyjrzano się wpływowi mediów społecznościowych na społeczeństwo i politykę. W obu przypadkach mające złe zamiary podmioty, w kraju i za granicą, wykorzystywały owe media do siania fałszywych informacji i wywoływania prawdziwych protestów, które miały pogłębić chaos i zaostrzyć i tak już ostre podziały w społeczeństwie. Dzięki późniejszym dochodzeniom wyszły na jaw działania szemranych firm analitycznych, takich jak Cambridge Analytica[3*]: mogliśmy ujrzeć skrawek pozostającego w cieniu podziemnego świata social mediów[2].
Bo to mroczne oblicze naprawdę istnieje. Czytaliście pewnie o firmach sprzedających zaawansowane technologie pozwalające prowadzić cyberwojnę. Swoje usługi oferują dyktatorom, którzy wykorzystują je, by hakować urządzenia mobilne swych przeciwników i sieci społecznościowe, co często prowadzi do śmiertelnych konsekwencji. Najpierw był krąg osób bliskich Jamalowi Khashoggiemu[4*], później (prawdopodobnie) urządzenie Jeffa Bezosa[5*]. „A jeśli mnie też hakują?” – myślisz sobie, nagle zaalarmowany dziwnym esemesem czy mailem zawierającym załącznik. Świat, z którym jesteś połączony za pomocą tego urządzenia, nagle jawi ci się jako źródło potężnych zagrożeń, które mogą dotknąć cię osobiście.
Niemniej urządzenie to już się stało częścią życia, o czym przekonujemy się bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy świat obiegła informacja o koronawirusie (2019-nCoV, czyli COVID-19) odkrytym w grudniu 2019 roku w chińskim Wuhanie, życie, do jakiego przywykliśmy, zamarło: zamykały się fabryki, miliony pracowników zwalniano, a niemal wszystkich zmuszono do samoizolacji i zdalnej pracy z domu. Wszystkie gałęzie gospodarki odnotowały gwałtowny spadek, podczas gdy wielkie platformy technologiczne zaczęły przeżywać kosmiczny wzrost zainteresowania swymi usługami. Narzędzia do wideokonferencji, na przykład Zoom, z niepotrzebnych programów biurowych zmieniły się w coś tak powszechnego, że stosowanego i przez dziadków, i przez dzieci, przesiadujących w sieci godzinami. Netflix, Amazon Prime i inne media streamingowe rozkwitały, pozwalając oderwać myśli od posępnej rzeczywistości za oknem. Zapotrzebowanie na przepustowość łączy telekomunikacyjnych sięgnęło takich rozmiarów, że operatorzy nakładali ograniczenia na streaming i obniżali jakość wideo, by serwery się nie przegrzały i nie padły. Jakimś cudem wszystko się kleiło, za co byłeś losowi głęboko wdzięczny.
Jednak globalna pandemia uwypukliła wszystkie niedoskonałości mediów społecznościowych. Przestępczość w sieci i statystyka naruszeń ochrony danych wystrzeliły pod sufit, gdy złoczyńcy rzucili się, by zarabiać na pracujących z domu milionach osób, których kuchenne routery i słabe zabezpieczenia sieci nigdy nie miały przekazywać wrażliwych informacji. Mimo starań platform społecznościowych, usiłujących usuwać fałszywe wiadomości i podsuwać odbiorcom wiarygodne źródła dotyczące zdrowia, dezinformacja krzewiła się wszędzie, niekiedy pociągając za sobą przerażające skutki. Ludzie umierali po wypiciu trujących koktajli zalecanych w mediach społecznościowych (i popularyzowanych przez samego Donalda Trumpa), desperacko pragnąc umknąć przed wirusem.
Cała ta sytuacja stanowiła rażący kontrast ze sposobem, w jaki reklamują się media społecznościowe, i tym, jak postrzegano je w przeszłości. Kiedyś wszyscy zakładali, że technologie cyfrowe pozwolą na powszechny dostęp do wiedzy, ułatwią zbiorową organizację i wzmocnią społeczeństwo obywatelskie. Arabska wiosna, tak zwane kolorowe rewolucje[6*] i inne cyfrowo napędzane ruchy społeczne wydawały się dowodzić niepowstrzymanej siły mas ludzkich, wyzwolonej przez nasz wiecznie włączony i powiązany siecią świat. Faktem jest, że na początku XXI wieku entuzjaści nowych technologii oklaskiwali każdą nowinkę, uznając, że pozwolą one ludziom wzajemnie się do siebie zbliżyć i odbudować demokrację.
Teraz coraz częściej uważa się, że media społecznościowe sprzyjają rozwojowi pewnego rodzaju choroby społecznej. Coraz więcej osób sądzi, że serwisy typu Facebook mają nieproporcjonalnie duży wpływ na ważne decyzje polityczne i społeczne. Inni zaczynają zauważać, że niezdrowo dużą część życia spędzamy wgapieni w ekran telefonu czy komputera, niby to nawiązując i podtrzymując kontakty, podczas gdy w istocie żyjemy w odosobnieniu i oderwaniu od natury. Następstwem narastającego niepokoju są wezwania do zaprowadzenia porządku w mediach społecznościowych i apele do szefów poszczególnych platform, by lepiej nad nimi czuwali, szanowali prywatność i uwzględniali znaczenie praw człowieka. Ale od czego zacząć? I co tak właściwie należy zrobić? Odpowiedzi są bardziej skomplikowane.
Przypisy
Poniżej przedstawiono skróconą wersję przypisów. Wersja pełna jest dostępna na stronie https://reset-bibliography.ca/.