Wstążka - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Wstążka ebook

Natasza Socha

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Policjanci wezwani do jednego z poznańskich domów przez kobietę zaniepokojoną brakiem kontaktu z córką i zięciem odnajdują ukrytą pod łóżkiem przerażoną dziewczynkę.

Poszukiwania rodziców kończą się tragicznym odkryciem - oboje zostali brutalnie zamordowani, a na ich szyjach ktoś zawiązał purpurowe wstążki.

Do akcji wkracza Florentyna Bora ze swoją grupą dochodzeniową.

Stają przed niezwykle trudnym wyzwaniem. W tej sprawie bowiem jest więcej znaków zapytania niż odpowiedzi, a to, co udaje im się ustalić, mrozi krew w żyłach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 132

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Luty tego roku nie rozpieszczał

Luty tego roku nie roz­piesz­czał.

Tem­pe­ra­tury spa­dły do minus dzie­się­ciu, a ostry wiatr potę­go­wał uczu­cie prze­ni­ka­ją­cego zimna. Ludzie prze­miesz­czali się po mie­ście opa­tu­leni w grube sza­liki i kominy, nawet psom nie chciało się spa­ce­ro­wać w taką pogodę.

Flo­ren­tyna Bora prze­by­wała aktu­al­nie w salo­nie masażu. Nie pamię­tała, kiedy ostatni raz odwie­dziła podobne miej­sce, ale Monika z zespołu śled­czego poda­ro­wała jej na ubie­gło­roczną gwiazdkę bon upo­min­kowy do SPA.

– Idź i zapo­mnij o bożym świe­cie. – Szturch­nęła prze­ło­żoną.

Niech będzie. Zapi­sała się w końcu na zabieg i naprawdę miała cichą nadzieję, że godzina relaksu pozwoli jej oczy­ścić umysł i na chwilę ode­rwać się od mrocz­nych myśli, które nie­ustan­nie krą­żyły jej po gło­wie.

Kiedy weszła do przy­tul­nie urzą­dzo­nego gabi­netu, poczuła, jak stop­niowo opusz­cza ją napię­cie. Zapach lawendy i mięty uno­sił się w powie­trzu, a deli­katna melo­dia w tle brzmiała naprawdę przy­jem­nie. Masa­żystka, młoda kobieta o miłym uśmie­chu, popro­wa­dziła ją do przy­ciem­nio­nego pomiesz­cze­nia i wska­zała ręką spe­cjalny stół wyście­łany bia­łym ręcz­ni­kiem. Flo­ren­tyna poło­żyła się na brzu­chu, a cie­płe olejki zaczęły roz­luź­niać jej spięte ciało. Począt­kowo pró­bo­wała utrzy­mać myśli w ryzach, kon­cen­tru­jąc się na tym, co robiła kobieta, ale powoli zaczęła odpły­wać.

Przy­mknęła powieki i pozwo­liła, by ogar­nęła ją sen­ność. Czuła, jak mię­śnie ramion i karku roz­luź­niają się pod deli­kat­nym naci­skiem dłoni. Dźwięki muzyki i regu­larny rytm masażu spra­wiły, że wpa­dła w stan pół­świa­do­mo­ści, balan­su­jąc na gra­nicy snu. Nagle przed oczami wyświe­tliła jej się twarz dziecka. Flo­ren­tyna pró­bo­wała zigno­ro­wać tę pro­jek­cję, myśląc, że to tylko wytwór jej zmę­czo­nego umy­słu, ale obraz sta­wał się coraz wyraź­niej­szy. Dziecko patrzyło na nią z poważną miną, a potem wysta­wiło język, który był prze­raź­li­wie czer­wony. Flo­ren­tyna cicho krzyk­nęła i otwo­rzyła oczy.

Na moment serce jej zamarło. Przed nią stała masa­żystka, ale zamiast twa­rzy mło­dej kobiety miała buzię małego dziecka – dziew­czynki o wiel­kich, prze­ni­kli­wych oczach, która wpa­try­wała się w poli­cjantkę z nie­po­ko­jącą inten­syw­no­ścią. Flo­ren­tyna zerwała się prze­ra­żona, ledwo uni­ka­jąc upadku ze stołu do masażu.

– Co się stało?! – zawo­łała zdzi­wiona pra­cow­nica.

Śled­cza zamru­gała kilka razy, ale nagle wszystko wró­ciło do normy. Znowu widziała przed sobą młodą kobietę, tro­chę wystra­szoną gwał­towną reak­cją klientki. Flo­ren­tyna usia­dła na stole i z tru­dem łapała oddech.

– Prze­pra­szam… – powie­działa, sta­ra­jąc się uspo­koić serce, które biło jak sza­lone. – Musia­łam przy­snąć i chyba mia­łam kosz­mar.

– To się zda­rza – odpo­wie­działa masa­żystka z uśmie­chem. – Może powinna pani jesz­cze chwilę odpo­cząć?

Flo­ren­tyna pokrę­ciła głową. Wie­działa, że musi wyjść na świeże powie­trze, aby się uspo­koić. Podzię­ko­wała kobie­cie i szybko się ubrała. Gdy opusz­czała gabi­net, czuła, że coś jest nie tak. Dopa­dło ją wię­cej niż zwy­kłe zmę­cze­nie – raczej prze­czu­cie, że sta­nie się coś złego. Inwo­ka­cja zbrodni.

Idąc ulicą, pró­bo­wała zebrać myśli. Czy była to tylko gra jej zmę­czo­nego umy­słu? Wspo­mnie­nie po ostat­nim śledz­twie zwią­za­nym z otru­ciem małego chłopca? A może jed­nak coś wię­cej? Prze­czu­wała, że złu­dze­nie, które zoba­czyła, okaże się nie­przy­pad­kowe. Może pod­świa­do­mość pró­bo­wała jej coś powie­dzieć? Za każ­dym razem, kiedy coś takiego się przy­da­rzało, miało to zwią­zek ze sprawą, którą pro­wa­dziła. Lub która dopiero wypły­nie na świa­tło dzienne.

Dar pre­ko­gni­cji.

Ow­szem, czę­sto poma­gał. Ale jed­no­cze­śnie roz­wa­lał ją psy­chicz­nie.

Rozdział 1

Roz­dział

1

Pora­nek roz­po­czął się jak każdy inny. Flo­ren­tyna z kub­kiem gorą­cej kawy w dłoni prze­glą­dała akta nie­roz­wią­za­nych spraw, kiedy do pokoju zaj­rzał Antek Malań­ski, jeden ze śled­czych z jej zespołu.

– Wpa­dło zgło­sze­nie od nie­ja­kiej Janiny Bor­czyk. To star­sza kobieta, która od trzech dni nie ma kon­taktu z córką i jej mężem. Miesz­kają na Dąbrow­skiego w Pozna­niu. Nie odbie­rają tele­fo­nów, nie odpi­sują na wia­do­mo­ści. Kobieta jest aktu­al­nie chora i nie może sama tam pod­je­chać. Popro­siła o pomoc syna, ale nikt mu nie otwo­rzył.

Flo­ren­tyna tylko ski­nęła głową.

– Dobra, jedziemy.

Poznań­ska Wola była dość typową, spo­kojną dziel­nicą z jed­no­pię­tro­wymi domami oto­czo­nymi zadba­nymi ogro­dami, które teraz, pod szro­nem i odro­biną śniegu, wyglą­dały na nieco uśpione. Dom pod wska­za­nym adre­sem oka­zał się spory, z dużymi oknami i prze­szkloną werandą. Na pod­jeź­dzie stał samo­chód, co suge­ro­wało, że ktoś powi­nien prze­by­wać w środku.

Flo­ren­tyna i Antek naci­snęli dzwo­nek, chwilę odcze­kali, ale nic się nie wyda­rzyło. Powtó­rzyli próbę, tym razem bar­dziej sta­now­czo. W domu pano­wała cisza. W mil­cze­niu obe­szli posia­dłość, spraw­dza­jąc wszyst­kie drzwi i okna. Jedno z nich było uchy­lone. Bora spoj­rzała na Malań­skiego.

– Musimy wejść – powie­działa zde­cy­do­wa­nie.

Antek uważ­nie obej­rzał okno.

– Mogę spró­bo­wać wywa­żyć. Tu są zwy­kłe rygle rol­kowe, zero zabez­pie­cze­nia antyw­ła­ma­nio­wego.

– Cze­kaj. – Bora wyjęła komórkę i zadzwo­niła do pro­ku­ra­tora Mączyń­skiego.

Nie do końca miała na to ochotę, nie po tym, co się ostat­nio mię­dzy nimi wyda­rzyło, ale wie­działa, że w takich sytu­acjach należy oddzie­lać sprawy pry­watne od służ­bo­wych. Szybko wyja­śniła mu, o co cho­dzi, pro­sząc o zgodę.

– Nie ma żad­nej pew­no­ści, że dokądś wyje­chali? – zapy­tał.

– Matka kobiety twier­dzi, że to wyklu­czone. I że miały taki układ, iż codzien­nie do sie­bie pisały, ze względu na star­szą panią wła­śnie, która mieszka sama. Od trzech dni jed­nak córka nie odczy­tuje od niej wia­do­mo­ści i nie odbiera tele­fo­nów. Podała nam miej­sce, w któ­rym pra­cuje zięć, to firma ubez­pie­cze­niowa, i oka­zało się, że on rów­nież od trzech dni nie poja­wił się w pracy, nie zgła­sza­jąc tego wcze­śniej. Moim zda­niem mamy powód, żeby wejść do środka.

– Niech będzie. Flo… – Mączyń­ski pró­bo­wał powie­dzieć coś jesz­cze, ale Bora natych­miast się roz­łą­czyła.

Antek po paru minu­tach sku­tecz­nie wywa­żył okno i wdra­pał się na para­pet, a potem otwo­rzył główne drzwi swo­jej prze­ło­żo­nej. Zdzi­wił się, bo choć zabez­pie­czone przed wej­ściem z zewnątrz, od środka nie były zamknięte na klucz.

Wewnątrz pano­wał spo­kój. Obe­szli prze­stronny salon, z ele­ganc­kimi meblami i rodzin­nymi zdję­ciami na ścia­nach. Na stole Flo­ren­tyna zauwa­żyła nie­do­pitą fili­żankę kawy pokrytą nie­wiel­kim kożu­chem ple­śni i otwartą książkę, jakby ktoś prze­rwał lek­turę w pośpie­chu. Prze­szli do kuchni, gdzie wszystko wyda­wało się na swoim miej­scu. Na bla­cie leżały resztki jedze­nia, zmy­warka była w poło­wie zała­do­wana. Wyglą­dało to tak, jakby ktoś prze­rwał codzienne czyn­no­ści nagle i bez powodu.

Wcho­dząc po scho­dach na pię­tro, czuli nara­sta­jące napię­cie. Sypial­nia mał­żeń­ska oka­zała się jed­nak pusta, podob­nie łazienka. Kiedy sta­nęli przed poko­jem dzie­cin­nym, Flo­ren­tyna gwał­tow­nie się zatrzy­mała.

Ze zdwo­joną siłą powró­ciło wspo­mnie­nie tego, co zoba­czyła pod­czas masażu. Aż się wzdry­gnęła. Przed nosem znów zama­ja­czyła jej twarz dziecka – tej samej dziew­czynki o prze­ni­kli­wych oczach i dziw­nie inten­syw­nym spoj­rze­niu. Otwo­rzyła drzwi pokoju z coraz szyb­ciej biją­cym ser­cem. Jeśli cze­goś w swo­jej pracy nie­na­wi­dziła, to mor­derstw popeł­nio­nych na dzie­ciach. Za każ­dym razem, kiedy patrzyła na nie­ru­chome małe ciałko, wszystko w niej krzy­czało.

Pokój był urzą­dzony cie­pło i przy­tul­nie. Jasne kolory ścian, półki pełne zaba­wek, plu­szowe misie na łóżku – wszystko to two­rzyło obraz typo­wego miej­sca dla dziecka. Coś tu jed­nak nie grało. Lalki leżały roz­rzu­cone po pod­ło­dze, pościel była zmięta, a dwa małe krze­sełka prze­wró­cone na bok, zupeł­nie jakby ktoś opusz­czał pomiesz­cze­nie w pośpie­chu.

Flo­ren­tyna rozej­rzała się uważ­nie, szu­ka­jąc jakich­kol­wiek śla­dów prze­mocy, ale niczego nie zna­la­zła. Antek sta­nął za nią.

– Nikogo nie ma – stwier­dził ponu­rym tonem.

Bora poło­żyła palec na ustach i ostroż­nie zaj­rzała do szafy. Nic w niej jed­nak nie zna­la­zła. Pod wpły­wem nagłego impulsu klęk­nęła przy łóżku i szarp­nęła za jedną z szu­flad na pościel. Jej dłoń natra­fiła na miękki, różowy kocyk, pod któ­rym coś naj­wy­raź­niej się poru­szało.

– Antek, pomóż mi – popro­siła, a on natych­miast przy­kuc­nął obok niej i wysu­nął szu­fladę bar­dziej.

Flo­ren­tyna deli­kat­nie odsu­nęła koc i pra­wie krzyk­nęła na widok małej dziew­czynki, sku­lo­nej w rogu. Mogła mieć jakieś pięć, góra sześć lat. Była zapła­kana i wystra­szona, a w jej oczach odbi­jało się prze­ra­że­nie. Flo­ren­tyna poczuła, jak serce ści­ska jej się z bólu.

– Spo­koj­nie, kocha­nie, nie zro­bimy ci krzywdy. Jeste­śmy z poli­cji – powie­działa miękko, sta­ra­jąc się nie prze­stra­szyć dziecka jesz­cze bar­dziej. – Nic ci się nie sta­nie. Możesz nam powie­dzieć, jak się nazy­wasz?

Mała patrzyła na nią przez chwilę, po jej policz­kach spły­wały duże łzy. Nie potra­fiła wydu­sić z sie­bie słowa, tylko cicho łkała i kuliła się w ramio­nach. Flo­ren­tyna wycią­gnęła do niej rękę, pró­bu­jąc nawią­zać jakiś kon­takt.

– Już jesteś bez­pieczna – mówiła dalej spo­koj­nym gło­sem. – Możesz wyjść, nikt cię nie skrzyw­dzi.

Dziew­czynka w końcu wycią­gnęła drżącą dłoń w stronę Flo­ren­tyny i chwy­ciła ją despe­racko, jakby była ostat­nią deską ratunku. Bora pomo­gła jej wyjść z szu­flady, przy­tu­liła do sie­bie i mocno ją trzy­mała, koły­sząc i głasz­cząc po gło­wie.

Antek przy­glą­dał się tej sce­nie z mie­sza­niną ulgi, ale i nie­po­koju. Wie­dzieli, że odna­le­zie­nie dziecka to dopiero począ­tek. Teraz musieli się dowie­dzieć, co z jej rodzi­cami i dla­czego mała była tak bar­dzo prze­ra­żona.

– Zawia­dom cen­tralę – pole­ciła Flo­ren­tyna, nie prze­sta­jąc koły­sać dziew­czynki. – Musimy prze­szu­kać cały dom i coś mi mówi, że to nie będzie nic przy­jem­nego. Zadzwoń też do Mączyń­skiego.

– Myślisz, że… – wyszep­tał Malań­ski, sta­ra­jąc się uni­kać pew­nych słów, by jesz­cze bar­dziej nie prze­ra­zić dziecka.

– Oba­wiam się, że tak. Trzy dni bez zna­ków życia i ta mała scho­wana w szu­fla­dzie… – Flo­ren­tyna zaci­snęła zęby.

– Nic nie wska­zuje na wła­ma­nie. Drzwi wpraw­dzie nie były zamknięte od wewnątrz, ale nie ma żad­nych śla­dów bójki ani żad­nego więk­szego bała­ganu. – Ner­wowo roz­glą­dał się wkoło.

– To jesz­cze nic nie zna­czy. Musimy pocze­kać, aż przy­je­dzie Monika, nie mogę zosta­wić tej małej samej – powie­działa cicho.

Zresztą to i tak nie byłoby moż­liwe, bo dziew­czynka nie­mal wpiła się w nią pal­cami i bała poru­szyć. Cały czas wstrzą­sało nią łka­nie, a jej małe ciałko drżało jak u prze­ra­żo­nego i zmar­z­nię­tego zwie­rzątka.

Flo­ren­tyna zdjęła z sie­bie swe­ter i narzu­ciła na dziecko.

Chciało jej się wyć.

Wciąż koły­sała dziew­czynkę, sta­ra­jąc się ją uspo­koić. Po chwili zauwa­żyła, że mała zaczyna przy­sy­piać, wyczer­pana emo­cjami i stra­chem. Wkrótce na miej­sce przy­je­chała Monika, aspi­rantka szta­bowa, i deli­kat­nie prze­jęła dziecko od Flo­ren­tyny.

– Musimy prze­szu­kać dosłow­nie wszystko, każdy zaka­ma­rek. – Bora zwró­ciła się do Antka i Pawła, dru­giego poli­cjanta, któ­rego Monika zabrała ze sobą.

Mar­cin nie­stety prze­by­wał na urlo­pie i od samego początku zazna­czył, że choćby się waliło i paliło, nie wolno im do niego dzwo­nić.

– Jasne, kró­liczku, odpo­czy­waj i nabierz sił na kolejne mie­siące – mruk­nęła Flo­ren­tyna, ale on jak zwy­kle tylko się skrzy­wił.

To, że sze­fowa nie potrze­bo­wała wol­nego, nie zna­czyło jesz­cze, że każdy powi­nien myśleć tak samo. I wła­śnie dla­tego zabrał rodzinę na dwu­ty­go­dniowe waka­cje na Cyprze, gdzie nawet o tej porze roku pano­wało umiar­ko­wane cie­pło.

Paweł był nowy i dało się zauwa­żyć, że to jedno z pierw­szych prze­szu­kań w jego karie­rze. Sta­rał się zacho­wać w miarę kamienną twarz, ale Bora od razu wyczuła, że chło­pak jest mocno zde­ner­wo­wany. Zaczęli sys­te­ma­tycz­nie spraw­dzać cały dom, pokój po pokoju. Flo­ren­tyna weszła raz jesz­cze do sypialni mał­żeń­skiej, zaj­rzała pod łóżko, otwo­rzyła szafę i szu­flady w komo­dzie, odsu­nęła zasłony, nie zna­la­zła jed­nak niczego podej­rza­nego. Pomiesz­cze­nie zda­wało się nie­ska­zi­tel­nie czy­ste i nie było w nim nic, do czego można by się przy­cze­pić.

W pokoju będą­cym czymś w rodzaju gabi­netu rów­nież wszystko wyglą­dało nor­mal­nie. Biurko sta­ran­nie upo­rząd­ko­wane, z doku­men­tami uło­żo­nymi w stosy. Flo­ren­tyna otwo­rzyła każdą szafkę, ale tu także nie natra­fiła na jakie­kol­wiek wska­zówki. Podob­nie w łazience.

Następ­nie Bora prze­szła do kuchni, gdzie resztki jedze­nia i do połowy zała­do­wana zmy­warka suge­ro­wały, że domow­nicy zostali ode­rwani od codzien­nych czyn­no­ści. Na bla­cie leżały zeschnięte kromki chleba, obok nich stał otwarty kar­ton z mle­kiem. Wyglą­dało to tak, jakby ktoś w pośpie­chu opu­ścił to miej­sce i nie dokoń­czył sprzą­ta­nia.

Kolejna na liście była piw­nica. Kiedy scho­dzili po wąskich scho­dach, ich kroki odbi­jały się echem od zim­nych, beto­no­wych ścian. Flo­ren­tyna dokład­nie spraw­dzała każdy zaka­ma­rek. Znaj­do­wały się tu jedy­nie półki z zapra­wami, kilka bute­lek wina, jakieś kar­tony, walizki, sztuczna cho­inka i narzę­dzia do drob­nych prac domo­wych. I znów żad­nych śla­dów, które mogłyby wyja­śnić znik­nię­cie rodzi­ców dziew­czynki.

Zupeł­nie jakby roz­pły­nęli się w powie­trzu, pozo­sta­wia­jąc po sobie jedy­nie prze­ra­żoną córkę.

Flo­ren­tyna czuła nara­sta­jącą fru­stra­cję. Wszystko w domu wyglą­dało nor­mal­nie, tylko życie tej rodziny zatrzy­mało się w jakimś momen­cie bez wyraź­nego powodu.

– Cho­lera, prze­cież nie mogli jej tak zosta­wić – mruk­nęła pod nosem.

Antek bez­rad­nie roz­ło­żył ręce. Też nie­wiele z tego rozu­miał.

Nagle wzrok Flo­ren­tyny padł na szopę z narzę­dziami, sto­jącą na tyłach ogrodu. Wyko­nana z ciem­nego, impre­gno­wa­nego drewna ide­al­nie kom­po­no­wała się z kolo­ry­styką drzew i pew­nie dla­tego nie rzu­cała się tak od razu w oczy. Drzwi miała duże i prze­szklone, z har­to­wa­nego szkła mato­wego, co pozwa­lało na prze­ni­ka­nie natu­ral­nego świa­tła do wnę­trza.

– Idziemy – powie­działa, rusza­jąc zde­cy­do­wa­nie w tamtą stronę.

Antek i Paweł poszli za nią, wymie­nia­jąc zanie­po­ko­jone spoj­rze­nia. Zwłasz­cza Paweł zda­wał się coraz bar­dziej zde­ner­wo­wany i co chwila oglą­dał się za sie­bie, jakby w nadziei, że ktoś go zawoła albo że rodzice dziecka nagle się poja­wią.

Flo­ren­tyna otwo­rzyła drzwi i natych­miast poczuła, jak krew odpływa jej z twa­rzy. Widok, który ujrzeli, był prze­ra­ża­jący.

Na pod­ło­dze leżały zwłoki dwójki doro­słych ludzi, naj­praw­do­po­dob­niej mamy i taty dziew­czynki. Oboje mieli liczne rany kłute, a wokół szyj zawią­zane atła­sowe wstążki w kolo­rze pur­pury, dość maka­brycz­nie kon­tra­stu­jące z ich bla­dymi twa­rzami. Ciała były uło­żone obok sie­bie, jakby ktoś chciał, żeby wyglą­dali niczym we śnie, cho­ciaż plamy ciem­nej krwi świad­czyły o czymś zupeł­nie innym.

Flo­ren­tyna wcią­gnęła głę­boko powie­trze, sta­ra­jąc się zapa­no­wać nad mdło­ściami, które pod­cho­dziły jej do gar­dła. Paweł tylko krzyk­nął, a potem zwy­mio­to­wał pro­sto na swoje buty.

– Wygląda na to, że zna­leź­li­śmy Micha­linę i Jacka Paw­łow­skich – powie­działa Bora, pró­bu­jąc zacho­wać spo­kój w gło­sie. – Musimy zabez­pie­czyć teren i wezwać tech­ni­ków.

Antek szybko wyjął tele­fon i zadzwo­nił do cen­trali, by prze­ka­zać wia­do­mość o maka­brycz­nym odkry­ciu. Paweł wyszedł na zewnątrz, pró­bu­jąc jakoś nad sobą zapa­no­wać. Było mu wstyd, że tak zare­ago­wał, ale nie mógł nic na to pora­dzić. Po raz pierw­szy zoba­czył ofiary mor­der­stwa, po raz pierw­szy zna­lazł się w ogóle na miej­scu zbrodni.

Flo­ren­tyna tym­cza­sem patrzyła na tych dwoje ludzi, któ­rym ktoś w tak bru­talny spo­sób ode­brał życie. Wie­działa już, że ta sprawa będzie trudna i pełna nie­wia­do­mych. Wie­działa też, że muszą zna­leźć mor­dercę jak naj­szyb­ciej, bowiem ta cho­lerna pur­pu­rowa wstążka kazała jej myśleć, że sprawca celowo zosta­wił im wska­zówkę. Moż­liwe, że mieli do czy­nie­nia z seryj­nia­kiem, który zaata­kuje po raz kolejny. Wspo­mnie­nie dziew­czynki zna­le­zio­nej w szu­fla­dzie pod łóż­kiem tylko wzmoc­niło jej deter­mi­na­cję. Zaci­snęła pię­ści.

Rozdział 2

Roz­dział

2

Flo­ren­tyna wró­ciła do komi­sa­riatu, sta­ra­jąc się zapa­no­wać nad natło­kiem myśli, które wiro­wały jej w gło­wie. Tech­nicy pozo­stali na miej­scu zbrodni, zabez­pie­cza­jąc każdy ślad i doku­men­tu­jąc wszel­kie szcze­góły. Poja­wił się rów­nież pro­ku­ra­tor Mączyń­ski, ale Bora udała, że go nie widzi, i wyszła stam­tąd, zanim zdą­żył do niej podejść. Dziew­czynkę, jak się oka­zało sze­ścio­let­nią Lenkę, odwie­ziono do brata zamor­do­wa­nej, jed­no­cze­śnie wysy­ła­jąc do rodziny poli­cyj­nego psy­cho­loga.

Luty nie mógł się gorzej zacząć.

Gdy tylko Flo­ren­tyna dotarła do biura, natych­miast zwo­łała zespół.

Monika, Antek i Paweł usie­dli przy dużym stole, pośrodku któ­rego leżały pierw­sze zdję­cia z miej­sca zbrodni, a także wstępne notatki.

– Musimy prze­ana­li­zo­wać wszystko, co do tej pory mamy, i cze­kać na raporty tech­ni­ków. Naj­bar­dziej nie­po­koją mnie te wstążki na szy­jach ofiar. To nie jest przy­pad­kowy szcze­gół.

Monika wzięła jedno ze zdjęć i uważ­nie mu się przyj­rzała.

– Widać, że są sta­ran­nie zawią­zane. Wyglą­dają na atła­sowe. Moż­liwe, że mor­derca chciał przez to coś powie­dzieć. Może to jakiś sym­bol?

Flo­ren­tyna ski­nęła głową i zer­k­nęła na nowego, który wyraź­nie pobladł.

– U cie­bie wszystko okej? – spy­tała.

Paweł ode­tchnął głę­boko, sta­ra­jąc się uspo­koić.

– Już lepiej, dzię­kuję. No i prze­pra­szam za wcze­śniej… To było po pro­stu… zbyt dużo – odpo­wie­dział, uni­ka­jąc jej spoj­rze­nia.

– Nie przej­muj się. Każdy ma swoje gra­nice, które prze­su­wamy z coraz to nową zbrod­nią. Wiem, brzmi cynicz­nie, ale taka prawda. Za jakiś czas nie będzie to już robiło na tobie aż takiego wra­że­nia. Cho­ciaż może źle się wyra­zi­łam, to zawsze jest wstrząs, ale potem już się nie rzyga, nawet jeśli wszystko pod­cho­dzi ci do gar­dła.

Zaczer­wie­nił się.

– Wra­cajmy do sprawy. Te wstążki nie są przy­pad­kowe, z tym się pew­nie wszy­scy zga­dzamy. Moim zda­niem musimy stwo­rzyć por­tret psy­cho­lo­giczny sprawcy i zasta­no­wić się, co zamie­rzał nam zako­mu­ni­ko­wać.

Antek, który do tej pory mil­czał, nagle się oży­wił.

– Może powin­ni­śmy popro­sić o wspar­cie pro­fi­lera kry­mi­nal­nego? Kogoś z doświad­cze­niem w ana­li­zie takich spraw. Pomógłby nam zro­zu­mieć motywy i psy­chikę mor­dercy. A tak się dobrze składa, że wresz­cie mamy kogoś takiego. Mówię o Malic­kim. Gość do tej pory pra­co­wał głów­nie w Kra­ko­wie, ale kilka mie­sięcy temu prze­niósł się do Pozna­nia.

Flo­ren­tyna kiw­nęła z uzna­niem głową.

– Dobry pomysł, Antek. Skon­tak­tuję się z nim. Musimy dzia­łać szybko, zanim ten psy­chol zaata­kuje ponow­nie.

Monika pod­nio­sła dłoń, jakby nagle coś jej przy­szło na myśl.

– Te wstążki nie dają mi spo­koju. Może warto spraw­dzić sklepy, które sprze­dają coś podob­nego? Wyglą­dają na takie, które wyko­rzy­stuje się do scrap­bo­okingu albo w kwia­ciar­niach. Cho­dzi o to, że są mega­sze­ro­kie, błysz­czące, zapewne dro­gie i na bank kupuje się je w jakichś spe­cja­li­stycz­nych miej­scach. Kie­dyś to były pasman­te­rie, ale nie wiem, czy coś takiego jesz­cze ist­nieje.

– Zga­dzam się – przy­tak­nęła Flo­ren­tyna. – Zaj­miesz się tym, tylko pocze­kajmy na eks­per­tyzę tech­ni­ków. Paweł, skon­tak­tuj się z nimi i natych­miast mel­duj, jeśli przyjdą choćby wstępne wyniki ana­lizy dowo­dów z miej­sca zbrodni. Antek, wyszu­kaj mi kon­takt do pro­fi­lera.

Chwilę póź­niej się­gnęła po tele­fon.

– Tu Flo­ren­tyna Bora z docho­dze­niówki – przed­sta­wiła się. – Potrze­bu­jemy pań­skiej pomocy. Mamy sprawę, która wymaga dość spe­cy­ficz­nej wie­dzy. Dwoje ludzi zostało zamor­do­wa­nych, a sprawca zosta­wił atła­sowe wstążki na szy­jach ofiar. W domu nie było żad­nych śla­dów walki, nic. Ciała zna­leź­li­śmy w szo­pie w ogro­dzie. Wyglą­dało to tak, jakby ktoś ich tam zwa­bił, a potem bru­tal­nie zaszlach­to­wał. Prze­żyło tylko sze­ścio­let­nie dziecko. Dziew­czynka.

Męż­czy­zna mil­czał przez chwilę.

– Potrze­buję wię­cej danych. Spo­tkajmy się jutro rano, przyjdę do komi­sa­riatu i omó­wimy wszystko szcze­gó­łowo. Prze­ślij mi mailem wstępne mate­riały, żebym mógł się przy­go­to­wać – odparł po chwili, prze­cho­dząc od razu na ty.

Bora natych­miast wyko­nała jego prośbę, a potem raz jesz­cze wzięła do ręki zdję­cia z miej­sca zbrodni i dokład­nie im się przyj­rzała. Potrze­bo­wała spo­koju, żeby się skon­cen­tro­wać, może na moment wyci­szyć, zamknąć oczy i zoba­czyć coś, co jej umknęło. Ale wła­śnie w tym momen­cie ktoś wszedł do środka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki