Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Samochód to wolność. Za pomocą samochodu pokazujemy, na co nas stać. Polacy od lat przodują w liczbie samochodów na jednego mieszkańca, zajmując także wysokie miejsce w niechlubnych rankingach śmiertelności na drogach.
Autor wyrusza więc w Polskę, aby zrozumieć, co się dzieje na polskich szosach. Opisuje wojnę między kierowcami a rowerzystami, organizację nielegalnych wyścigów, bezkarną jazdę po pijaku oraz najgłośniejsze wypadki, po których służby drogowe miały ostatecznie rozprawić się z piratami. Może to nieudolny system prawny odpowiada za społeczne przyzwolenie na szybką i ryzykowną jazdę?
Józefiak wnika także w środowisko firm odszkodowawczych, dosłownie utrzymujących się ze śmierci pod kołami. Sprawdza, jak się żyje tym, którzy dzięki samochodom zarabiają na chleb – kierowcom tirów, kurierom, dostawcom jedzenia. Dociera do wykluczonych z dostępu do komunikacji miejskiej i tych, którzy z pasją gromadzą kolejne „najnowsze modele” na podwórku.
Wszyscy tak jeżdżą to wielowymiarowy, rasowy, gęsty reportaż o stanie umysłowym polskich kierowców.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 468
W serii ukazały się ostatnio:
Katarzyna Surmiak-Domańska Mokradełko (wyd. 2)
Piotr Bernardyn Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny
Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych (wyd. 2)
Aneta Prymaka-Oniszk Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy (wyd. 3)
Wade Davis Wąż i tęcza. Voodoo, zombie i tajne stowarzyszenia na Haiti
Igor T. Miecik 14:57 do Czyty. Reportaże z Rosji (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 4)
Aleksander Gurgul Podhale. Wszystko na sprzedaż
Anna Malinowska Od Katowic idzie słońce
Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch (wyd. 2)
Stig Dagerman Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech (wyd. 2)
Jakub Szymczak Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym
Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 5)
Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 3)
Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki
Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii (wyd. 2)
Jerzy Haszczyński Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec
Ed Vulliamy Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (wyd. 2)
Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro (wyd. 2)
Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę (wyd. 2)
Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)
Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)
Amos Oz Na ziemi Izraela
Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)
Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)
Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)
John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii
Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach
Bartek Sabela Wędrówka tusz
Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu
Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego
Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)
W serii ukażą się m.in.:
Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela
Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Ola Szpocińska na podstawie projektu serii Agnieszki Pasierskiej
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Fotografia na okładce © Michał Adamowski / REPORTER
Copyright © by Bartosz Józefiak, 2023
Opieka redakcyjna Przemysław Pełka
Redakcja Martyna Tondera-Łepkowska
Korekta Justyna Żebrowska / d2d.pl, Karolina Górniak-Prasnal / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8191-744-5
Poznała go zaraz po studiach. „Słoiki” szukające swojego miejsca w Warszawie: Magda – technolog żywności, Adam – doradca finansowy. Dwa lata po pierwszym spotkaniu już składali sobie obietnice małżeńskie i rozglądali się za własnym kątem. Na wspólnych zdjęciach obejmują się na sopockim molo albo spacerują z wózkiem po Starym Mieście w Gdańsku. Adam lubił spontaniczne weekendowe wypady, ostrą kuchnię, spotkania z przyjaciółmi i gry na konsoli. A na punkcie syna zwariował. Pieluchy, kąpiele, spacery – wszystko przy Tomku potrafił ogarnąć. Na urodziny synka zaprosili rodziców i braci do swojego mieszkania na warszawskim Wawrzyszewie. Na noc Magda poukładała im materace i rozłożyła kanapę w salonie.
W niedzielę po kawie i śniadaniu ostatni goście rozjechali się do domów. W telewizorze leciał Misiek w Nowym Jorku, Adam spisywał wydatki na komputerze. Młody do popołudniowej drzemki się nie spieszył, pogoda zapraszała na spacer. Mocne słońce jak na październik, dwadzieścia stopni. Tomek na spacerze marudził, przeszkadzały mu nawet szelki w wózku, więc Magda przed wyjściem je zapięła. Za chwilę podziękuje za to Bogu. Adam zabrał jeszcze z domu czekoladę Toblerone, którą żona przywiozła mu z delegacji. Zdążyli zjeść ją razem, nim dotarli do przejścia dla pieszych za Żabką na Sokratesa. W tamtym czasie była to szeroka ulica z dwoma pasami ruchu w każdą stronę.
Szli do parku po drugiej stronie jezdni. Niedziela, ruch niewielki, kierowca citroëna zatrzymał się przed pasami, przepuszczając ich. Adam na przejście wszedł pierwszy – taki miał odruch, jakby podświadomie chronił Magdę i Tomka. Byli już w połowie pasów, kiedy Magda usłyszała pisk opon, ułamek sekundy później zobaczyła męża koziołkującego w powietrzu. Poczuła, jak nagłe szarpnięcie wyrywa jej wózek z rąk. Widziała Adama uderzającego głową o asfalt oraz ostro hamujące pomarańczowe bmw, które obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Podbiegła do Tomka, postawiła wózek i obejrzała syna. Szarpała się z odpięciem szelek, które właśnie uratowały chłopcu życie. Wzięła go na ręce i podbiegła do Adama. Leżał na brzuchu, twarzą do ziemi, nie poruszał się. Magda przycisnęła syna do piersi i usiadła na chodniku, starała się zasłonić przed Tomkiem widok ojca w kałuży krwi. Jeszcze kilka lat później będzie sobie wypominać, że nie podeszła do męża, nie złapała go za rękę, nie przytuliła. Ale przecież trzymała Tomka, chciała go chronić przed tym widokiem. Świadkowie będą później wspominać jej rozdzierający krzyk, a Magda nie będzie mogła uwierzyć – przecież tego dnia miała zapalenie krtani, ledwo mówiła.
Kątem oka dostrzegła kierowcę bmw, który opierał się o maskę. Przechodnie widzieli, jak kręcił się przy aucie, zbierał fragmenty zderzaka, gdzieś dzwonił. Nie podszedł do ofiary.
Adam miał trzydzieści trzy lata. Dzień wcześniej jego syn świętował trzecie urodziny.
– Z nim w domu zawsze było głośno. Nawet przez telefon nie potrafił rozmawiać cicho. To mnie strasznie denerwowało. Wiele razy zwracałam mu na to uwagę, a teraz właśnie tego najbardziej mi brakuje – opowiada Magda dwa lata po wypadku.
Rozmawiamy w mieszkaniu, w którym planowali spędzić najbliższe lata. Pokój dzienny z aneksem kuchennym, białe ściany, turkusowe dodatki – projektowali i wybierali wszystko razem. Magda z synem zostali sami w tym mieszkaniu, kilkaset metrów od miejsca, w którym zginął Adam. Zastanawia się, czy nie rzucić wszystkiego w cholerę i nie wyjechać z tej Warszawy. Coraz starszemu Tomkowi musi tłumaczyć na cmentarzu, że tatuś jest u aniołków i na pewno już do nich nie wróci. Zastanawia się, ile z ojca zapamięta.
Za kierownicą pomarańczowego bmw siedział trzydziestojednoletni Kamil O., syn ekspedientki i kierowcy ciężarówki, mieszkający z rodzicami kawaler, wielbiciel modelarstwa i samolotów. Po technikum samochodowym pracował w McDonaldzie, Castoramie i jako przedstawiciel handlowy. W końcu trafił na pracę marzeń w warsztacie blacharsko-lakierniczym, potem poszedł na swoje i założył firmę: naprawa samochodów z dojazdem do klientów.
Tej niedzieli nie miał umówionego spotkania, nigdzie się nie spieszył. Jechał na Bemowo pooglądać startujące samoloty. W sądzie wyjaśniał, że oślepiło go słońce, nie zauważył, że samochód przed nim zahamował przed pasami.
Na pytanie, dlaczego jechał tak szybko, odpowiedział: tak po prostu.
Biegli ustalili, że Kamil O. pędził z prędkością stu dwudziestu sześciu kilometrów na godzinę. Świadkowie z daleka słyszeli ryczący silnik jego samochodu, widzieli unoszący się spod opon siwy dym.
Bmw miało niesprawne ABS-y, o czym informowała świecąca się kontrolka. Tylne opony były kompletnie łyse – do tego stopnia, że wystawały z nich druty. Według ekspertów tak wyglądają opony do driftowania, latania bokiem, słowem: do kontrolowanych poślizgów uskutecznianych przez wielbicieli nielegalnych wyścigów. Inne zmiany, takie jak przerobione zawieszenie i koła wystające poza obrys nadwozia, również miały upodobnić „pomarańczową strzałę” do wozów z Szybkich i wściekłych.
Dodajmy jeszcze, że wóz pochodził z Wielkiej Brytanii, więc miał kierownicę przekładaną z lewej na prawą stronę. Eksperci zawyrokowali, że samochód w ogóle nie powinien być dopuszczony do ruchu.
Kamil O. na sali sądowej wyjaśniał, że na opony nie zwracał uwagi, bo bmw jeździł tylko w weekendy, a wszelkie przeróbki w jego aucie powstały, zanim jeszcze je kupił. Mechanik zwyczajnie nie miał o nich pojęcia.
Ojciec Kamila przekonywał sędziów, że syn jeździ spokojnie i prawidłowo, a każdemu przecież zdarza się czasem przekroczyć prędkość, prawda? Poza tym syn opowiadał, że cały ten wypadek to było tylko wtargnięcie na pasy.
O wypadku na Sokratesa usłyszała cała Polska. Internauci i media rzuciły się do komentowania. Tym chętniej po (nieprawdziwych) opowieściach o tym, jak Adam bohatersko wypchnął wózek z synem sprzed pędzącego samochodu. Rozdzwoniły się telefony do warsztatu Kamila O., jego profil na Facebooku zasypały komentarze typu: „Jak się czujesz, morderco?”1. Wypadek komentował premier Mateusz Morawiecki, zapowiadając, że rząd wreszcie rozprawi się z piractwem drogowym2. Wszyscy, jak kraj długi i szeroki, byli oburzeni głupotą kierowcy. No, prawie wszyscy: trafiały się i komentarze, że piesi sami są sobie winni, bo pchali się na pasy, wtargnęli na jezdnię, a matka powinna odpowiadać za narażenie dziecka.
Warszawscy dziennikarze, jak to mają w zwyczaju, zwrócili uwagę na problem dopiero wówczas, gdy przejechał im pod samymi drzwiami. Do tej pory jakoś nie dostrzegali, że wypadki takie jak ten na Sokratesa są w całej Polsce chlebem powszednim.
Co roku chowamy około dwóch tysięcy ofiar wypadków drogowych3. Do tej pory ze śmiertelnością rzędu pięćdziesięciu dziewięciu osób na milion mieszkańców trafialiśmy na szary koniec europejskiego rankingu bezpieczeństwa drogowego. Na trzydzieści krajów (dwadzieścia siedem z UE plus Norwegia, Szwajcaria i Islandia) gorzej jest tylko w Bułgarii, Rumunii, Chorwacji i na Łotwie4.
Od 1990 roku pochowaliśmy już ponad sto sześćdziesiąt tysięcy ofiar wypadków drogowych5. Złą passę udało się przełamać dopiero w 2022 roku. Dzięki zmianom w prawie liczba ofiar drogowych spadła po raz pierwszy do poziomu tysiąca dziewięciuset osób rocznie6. Słaba to jednak pociecha, jeśli uświadomimy sobie, że po drugiej stronie Bałtyku leżą kraje, które zmierzają w stronę zerowej liczby ofiar na drogach. Na szwedzkich drogach w 2021 roku zginęły sto dziewięćdziesiąt dwie osoby, co daje wskaźnik osiemnastu zgonów na milion mieszkańców. W Polsce ten wskaźnik do niedawna był ponadtrzykrotnie wyższy7. Nie wiadomo też, czy lepsza passa na drogach utrzyma się na stałe.
Liczba ofiar wypadków to tylko jeden z wielu aspektów zjawiska, które lata temu opanowało cały kraj. Mowa o samochodozie – nieograniczonej miłości do czterech kółek.
Samochód jest szary, niepozorny. Skoda fabia, silnik 1.4 w gazie. Rocznik 2014, kupiony dwa lata później za trzydzieści dwa tysiące. Właściciel zapłacił w salonie gotówką. Część kasy pożyczył od rodziny, na dwadzieścia koła wziął kredyt.
Wóz nie pierwszej już świeżości. Poobijany po bokach, z zadrapaniami przy reflektorze. Na porysowanym zderzaku elektryk samochodowy przyczepił czujniki parkowania, z którym kierowca ewidentnie ma problemy.
Tapicerkę właściciel pierze co dwa lata, a powinien co dwa miesiące. Siedzenia bez przerwy brudzą kawa, psia sierść, resztki jedzenia i okruchy. Papierki i foliowe opakowania walają się po podłodze, w bagażniku znaleźć można dziwne składowisko odpadów: starą kurtkę, której kierowca nie ma czasu wyrzucić do pojemnika PCK, książki, które już drugi rok jadą do skupu, pamiętający poprzednią dekadę baniak na wodę. Na wpół pusty pojemnik na płyn do spryskiwaczy (jeśli jest lato – to na pewno zimowy, jeśli zima – letni). Zapasowe koło. Kamizelka odblaskowa z napisem „press”. Apteczka i trójkąt ostrzegawczy.
Auto zaskakująco sprawnie jeździ, bo właściciel co pół roku zabiera je na przegląd. Skodą pokonuje rocznie trzydzieści–czterdzieści tysięcy kilometrów – obok komputera i telefonu to jego podstawowe narzędzie pracy.
To ja jestem właścicielem skody. Objechałem nią Polskę z pięć razy. W skodzie piszę swoje teksty z laptopem na kolanach, w skodzie jem, czytam, a czasami sypiam. Jechałem nią do bohaterów tej książki i na wakacje do Rumunii. Po Łodzi, w której mieszkam, jeżdżę rowerem albo spaceruję, ale każdą dalszą trasę pokonuję samochodem, choćby to było piętnaście kilometrów do rodzinnych Pabianic. Uwielbiałem jeździć pociągiem, ale po kolejnym czterogodzinnym opóźnieniu straciłem cierpliwość. Jeszcze mocniej pokochałem skodę.
Nie jestem wyjątkiem. W 2022 roku w Polsce zarejestrowanych było dwadzieścia sześć i pół miliona aut osobowych8. Ta liczba tylko rośnie.
Rok wcześniej po naszych drogach jeździło prawie milion samochodów mniej, a już wtedy byliśmy europejskimi rekordzistami. Z wynikiem sześciuset osiemdziesięciu siedmiu pojazdów na tysiąc mieszkańców staliśmy się najbardziej zmotoryzowanym krajem w Unii9.
Rowery, kolej czy autobusy to dla większości Polaków nieoczywiste wybory komunikacyjne. Oczywiste są samochody.
Za miłością wyborców podążają politycy. Zmieniają się rządy i koalicje, ale lanie asfaltu pozostaje niezmienne. W 2003 roku, jeszcze przed wejściem do Unii Europejskiej, mieliśmy w Polsce raptem trzysta dziewięćdziesiąt kilometrów autostrad i sto pięćdziesiąt trzy kilometry dróg ekspresowych. Dwadzieścia lat i setki miliardów złotych później mamy 1776 kilometrów autostrad (czyli ponad cztery razy więcej) i aż 2972 kilometry dróg ekspresowych, co daje aż dziewiętnastokrotny wzrost!10 To europejski rekord w tempie budowy dróg, a to jeszcze nie koniec, bo niebawem zyskamy kolejne cztery tysiące kilometrów dróg szybkiego ruchu11. Dodajmy do tego tysiące kilometrów nowych i remontowanych tras niższego rzędu, rozsianych po miastach i wsiach całej Polski. O takim rozmachu kolejarze mogą tylko pomarzyć.
Dzięki samochodom zarabiamy i rozwijamy gospodarkę. Dwadzieścia trzy procent wszystkich ładunków transportowanych po unijnych drogach podróżuje dzięki polskim firmom. Polskie przedsiębiorstwa są liderami na rynku przewozów drogowych w całej UE12.
Polacy jeżdżą samochodami na wakacje, stoją codziennie w kilometrowych korkach przed wjazdami do centrów miast, dojeżdżają autami pod samiutkie drzwi szkół i przedszkoli. Samochody okupują każdy skrawek przestrzeni miejskiej, stoją na chodnikach, trawnikach, skwerach i placach. Samochodami pokazujemy, na co nas stać. W samochodach żyjemy i umieramy.
Ten związek Polaków z autami to małżeństwo trochę z rozsądku, a trochę z pasji. Wiele wskazuje na to, że jest to też związek toksyczny. Wszyscy płacimy za niego cenę – w korkach, smogu, liczbie wypadków.
Jeździmy jak jeździmy – czyli (w przeważającej większości) szybko i niebezpiecznie. Wiele osób, także na kartach tej książki, będzie próbowało Was przekonać, że prędkość na drogach to nie problem. Ale statystyki są nieubłagane: osiemdziesiąt pięć procent kierowców przekracza prędkość nawet przed przejściem dla pieszych13. Niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze to główna przyczyna wypadków śmiertelnych, co przekłada się na blisko czterdzieści procent ofiar. Do większości wypadków dochodzi na długich i prostych odcinkach dróg, bo tam najłatwiej się rozpędzić14.
Ustalmy na samym początku, zanim pojedziemy dalej: nie istnieje coś takiego, jak jazda „szybka, ale bezpieczna”. Naukowcy udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że to właśnie prędkość odpowiada za większość wypadków w Polsce i na świecie15. Szybkość jazdy wpływa na drogę hamowania i przede wszystkim – na tempo naszej reakcji. Kierowca w rozpędzonym aucie odbiera znacznie więcej bodźców, zawęża się też jego pole widzenia. Jego mózg ma znacznie mniejsze szanse, by dostrzec i zanalizować wszystko, co dzieje się na drodze. Szofer z siedemdziesiątką na liczniku przejedzie w dwie sekundy dziesiątki metrów, nim w ogóle ruszy nogą16. Najnowocześniejsze samochody nic tu nie pomogą, bo hamulec, póki co, nadal musi nacisnąć człowiek z krwi i kości. Mimo to miliony polskich kierowców chcą dyskutować z biologią i fizyką. Dziennikarze i politycy lubią koncentrować się na pijanych szoferach, rzekomym źródle wszelkiego zła na drogach. W rzeczywistości nietrzeźwi kierowcy odpowiadają za dziewięć procent śmiertelnych wypadków. Piesi – za dziesięć procent. Cała reszta to kierowcy zupełnie trzeźwi, zazwyczaj przekraczający prędkość lub w inny sposób łamiący przepisy17. Chciałem się dowiedzieć, kto i dlaczego tworzy „kulturę zapierdalania” w Polsce. Wiele godzin spędziłem z rodzinami ofiar, świadkami i sprawcami wypadków, przeczytałem grube tomy sądowych akt. W części tekstów zmieniłem imiona bohaterów.
Ale prędkość to niejedyne oblicze tego małżeństwa.
Większość Polski to ogromna biała plama na mapie transportu publicznego. Odwiedziłem wsie i miasteczka, z których łatwiej pojechać do pracy w Holandii niż do najbliższego dużego miasta. Przyjrzałem się też z bliska naszym metropoliom, przebudowywanym od pół wieku na potrzeby transportu indywidualnego. Chciałem sprawdzić, jakie są konsekwencje takiej polityki. A może da się zorganizować miasto inaczej? Ciekawili mnie też ludzie, którzy zarabiają na chleb, jeżdżąc po polskich drogach. Zawodowy kierowca dzisiaj i piętnaście lat temu to zupełnie inny zawód, a szefów spod znaku „Januszexu” pod but wzięły aplikacje w rodzaju InPostu i Ubera. Platformowa praca szoferów, coraz częściej pochodzących zza wschodniej granicy, generuje liczne patologie.
Są też w Polsce ludzie, którzy na śmierci na drogach zarabiają. I to jak! Musieli tylko amputować sobie sumienia. Zdążycie ich jeszcze poznać.
W pierwotnej wersji tego wstępu chciałem napisać, że kierowca z pomarańczowego bmw jest zabójcą drogowym.
Zdanie to musiałem wykreślić, bo przegrałbym z Kamilem proces o zniesławienie w każdym sądzie. W Polsce ten, kto jeździ sto dwadzieścia sześć kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym, nie jest zabójcą. A więc kim? O tym też jest ta książka.
Trasę miałem idealną – z Łodzi do Białegostoku w trzy godzinki, cały czas autostradą i ekspresówką. Dzięki Bogu za skończoną S8! W Łodzi mieszkać to w ogóle jest przywilej, bo do każdego dużego miasta dojeżdżam sobie po królewsku drogami szybkiego ruchu.
Na rozmowę umówiłem się w sobotę wieczorem, więc ominę warszawskie korki na S8.
Tylko jak zwykle: przed wyjściem jeszcze kawka do kubka termicznego, jeszcze jakiś telefon, kątem oka sprawdziłem, co tam w internecie… Wyjechałem o dwadzieścia minut za późno.
Nadrobię w trasie – pomyślałem, bo skoda może silnik ma niewielki, ale te sto pięćdziesiąt po autostradzie pojedzie. Nie mogłem spóźnić się na spotkanie z bohaterem.
Do Białegostoku wpadłem w ostatniej chwili. Z ekspresówki zjechałem na szeroką miejską aleję.
I wtedy to do mnie dotarło. Jechałem na rozmowę z chłopakiem, który śmiertelnie potrącił kobietę na przejściu. Jego licznik pokazywał dziewięćdziesiątkę.
Mój – prawie stówę.
O kurwa – pomyślałem. I dałem po hamulcach.
Później wiele razy się zastanawiałem: dlaczego gość piszący książkę o kierowcach i wypadkach sam łamał przepisy? Dlaczego łamią je miliony Polaków, chociaż każdego dnia czytają o śmiertelnych potrąceniach i beemkach okręconych wokół drzew? Czemu tysiące śmierci na drogach nie robi na nas wrażenia?
No właśnie – dlaczego?
Zapnijcie pasy.
Przed dwudziestą są już na miejscu. Parkują obok myjni, pod zakazem. Czarne, lśniące bmw i wysłużona toyota, audi, passat, sportowa honda accord, srebrny nissan.
Średnia wieku: dwadzieścia lat. Chłopcy: bluzy z kapturem, krótkie spodenki, czapki z daszkiem, włosy na żel. Dziewczyny: trampki, bluzy odsłaniające pępek, szorty. Piwa bez procentów, kebaby, hot-dogi i fajki ze stacji. Śmiechy i przeciągłe spojrzenia. Papierki i butelki lądują w koszu, „kurwy” i „spierdalaj” latają w powietrzu, ale nie za głośno. Klienci i pracownicy stacji benzynowej nie zwracają na nich uwagi.
Chłopak z kebabem w ręce przeżywa ostatniego grilla.
– Poszliśmy, kurwa, na te afterki, i ten cielak podchodzi, taka świnia. Typ pokazuje na mnie palcem, mówi, że mam wpierdol. Mówią: stary, najgorzej z ekipy wybrałeś. Dostałby w pizdę jak chuj ode mnie.
Chłopak z nosem w komórce rzuca:
– Dwudziestego piątego będzie jakieś upalanie. Już do mnie piszą.
Z piskiem opon na parking zajeżdża beemka. Wysiada z niej dwóch gości w wieku mocno licealnym.
– Jak nawracaliśmy przy Kiepury, to wziął normalnie zajebał bokiem. Ale się jaram, kurwa. Normalnie bokiem polecieliśmy!
– Po co wrzucać dwa tysiące, żeby zajebać cały dyfer z 2.8? Po co hajs wydawać? Ale weź mu to przetłumacz.
O północy wciąż tam będą. Drive Club może oficjalnie nie istnieje, ale ma się całkiem dobrze.
– To jak, Iza, idziemy czy zostajemy? – pyta Grzegorz znad kufla lanego lecha. Kolega przyniósł do baru koszyk świeżo zebranych grzybów. Wzbudził tym zazdrość Grzegorza i Izy, zapalonych grzybiarzy. Teraz rozważają, czy może jednak jutro z rana nie wyskoczyć do lasu. – Bo jak mamy rano jechać, to ja już więcej piwa nie biorę – podkreśla Grzegorz.
– No to chodźmy – decyduje po namyśle Iza.
Ta decyzja ich zabije.
Jest sobotni wieczór, kilka minut przed jedenastą, 28 października 2018 roku. Zabobrze – ogromne blokowisko z lat sześćdziesiątych – to pierwsze, co widzą kierowcy wjeżdżający do Jeleniej Góry. Czteropasmowa krajówka dzieli osiedle na pół. Wciśnięty między osiedlowy parking a dziesięciopiętrowe bloki przycupnął bar Torreto’s, serce osiedla. Długi drewniany blat, barowe stołki, flippery i bilard, na ścianach rejestracje amerykańskich wozów i telewizory ustawione na rozgrywki meczowe. To właśnie tutaj Grzegorz poznał Izę.
Powiedzieć o nich, że przeciwieństwa się przyciągają, to nic nie powiedzieć. Grzegorz: wesoły gaduła, potężny, brodaty brat łata. Pięćdziesięciosiedmiolatek sprzedawał chemię budowlaną. Budowlańcy z okolicy lubili się go poradzić: „Grzesiek, jaką techniką byś ten basen uszczelnił?”, „Stary, wchodzą mi robociarze jutro, nie wiem, jak zrobić elewację. Co doradzisz?”. Koledzy z Torreto’s zwracali mu uwagę: „Grzegorz, ty pracą żyjesz. Odpocznij”. Żona zostawiła go po dwudziestu pięciu latach małżeństwa. Córka w Niemczech, wnuki widuje kilka razy do roku. Czas zabijał przy kuflu lecha i chesterfieldach z kolegami z baru. Tak trafił na Izę.
Młodsza o dziesięć lat. Pogodna, nieśmiała, cicha. Myszka, nie lwica. Dorabiała przy sprzątaniu, sprzedawała umowy na telefon, jej synowie jeździli po budowach w Holandii i Anglii. Z Grześkiem zawsze trzymali się za ręce. Jeździli na grzyby albo koncerty, zwiedzali okoliczne zamki albo czeskie miasta: Pragę, Liberec, Jablonec. Weekendami słuchali płyt, przycinali drzewka w ogródku Izy, rozpalali grilla i zwoływali znajomych.
Tydzień temu Iza wniosła swoje rzeczy do mieszkania Grzegorza na Zabobrzu.
W piątek do Grzegorza zadzwonił kumpel z baru.
– Hej, co robicie wieczorem z Izą? Przyjechał Irek, może wpadniecie na piwo?
Irek to kolega ze Śląska, dla znajomych ma świeże DVD z koncertem André Rieu.
W Torreto’s zameldowali się przed dwudziestą. Iza przy kawie, Grzegorz przy lechu. Rysio przyniósł koszyk grzybów. Grzegorz dopytuje, gdzie tyle nazbierał.
Zbliża się dwudziesta trzecia. Grzesiek nie bierze kolejnego piwa, bo ciągnie go z Izą na te grzyby. Jeszcze tylko wypalą po papierosie i lecą.
W tym momencie kilka kilometrów dalej misiowaty i potężny Łukasz, dumny posiadacz seata, łapie kontakt wzrokowy z Oskarem, chudym i wyszczekanym kierowcą golfa. Kiwają sobie głowami na przywitanie. Zazwyczaj spotykają się na stacji benzynowej przy szosie prowadzącej na Zabobrze. W piątki i soboty parking przy stacji jest zastawiony stuningowanymi wozami – pracownicy przymykają oko na te spotkania. Obok jest McDonald oraz Lidl z wielkim parkingiem, idealnym do driftów. Prosto ze stacji benzynowej fani driftów wyjeżdżają na aleję Jana Pawła II: szeroką drogę krajową, gdzie w nocy sygnalizacja przechodzi w tryb żółtego pulsującego światła.
Mieszkańcy Zabobrza dobrze znają zlotowiczów. Znają ze słuchu, a dokładniej – z odgłosu silników wyjących po nocach.
Zloty w social mediach nazywane są „spotkaniami Drive Clubu”.
Dwudziestopięcioletni Łukasz O. to mechanik po zawodówce. Prawko zrobił zaraz po osiemnastych urodzinach. Bez matury, za to z warsztatem, w którym naprawia samochody po znajomości. Specjalizacja – ople. Wszyscy w mieście wiedzą, że po lakierkę to do Łukasza.
Matka Łukasza to emerytowana konduktorka, ojciec – były górnik na rencie.
Tego dnia Łukasz podróżuje srebrnym seatem alteą ojca. To zwykły rodzinny van w gazie. Przed obwodnicą wpada na czarnego golfa.
Dwudziestojednoletni Oskar, kierowca volkswagena, to z wykształcenia elektromechanik, obecnie na bezrobociu. Plany życiowe: wyjazd do brata do Holandii. Wolny czas zabija, grzebiąc w żółtym peugeocie albo w piętnastoletnim czarnym golfie, którego brat przywiózł z Holandii.
Oskar dał się już poznać lokalnej drogówce. Ma na koncie sześć mandatów, zdążył spowodować dwie kolizje, raz nawet jechał powyżej setki i stracił prawko na trzy miesiące.
W sobotnią podróż zabiera Jacka. To dwudziestoletni, wielki jak szafa wielbiciel miękkich narkotyków, cudzych motorów i tureckich kebabów.
Chłopaki wypalili papierosa na parkingu, pomknęli przez kanion poniemieckich kamienic, minęli basztę grodzką i zamkową, galerię handlową i Lidla, przy stacji benzynowej na Zabobrzu dostrzegli srebrną alteę.
Może Oskar liczył, że spotka znajomego, który też lubi polatać po mieście? Jeśli tak, to się nie pomylił.
Łukasz i Oskar uśmiechają się do siebie i kiwają głowami: „Siema!”. Patrzą sobie w oczy, bez słowa dochodzą do porozumienia. Ruszają szeroką trasą Jana Pawła II w stronę Wrocławia.
Dwa kilometry dalej Iza i Grzegorz dogaszają papierosa, żegnają się z kumplami, ruszają do mieszkania Grześka. Muszą tylko przejść na drugą stronę alei Jana Pawła.
Oskar w golfie próbuje dogonić Łukasza, który wyprzedza go o jakieś trzydzieści metrów. Panowie mają na liczniku po sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Mijają sześć skrzyżowań, nad każdym pulsuje żółte światło. Zbliżają się do Galerii Sudeckiej i baru Torreto’s.
Łukasz przyspiesza, zostawia Oskara z tyłu. Pieszych dostrzega zbyt późno.
W tym momencie świadkowie zdarzenia słyszą huk.
Wóz Łukasza wpada w Izę i Grzegorza, obraca się, zatrzymuje dwieście metrów za pasami.
Obok pasów hamuje czarny golf. Jacek wypada z auta, widzi połamane ciało Izy, urwaną nogę Grzegorza. Chce mu się wymiotować, zawraca do samochodu. Z seata wytacza się Łukasz, trzyma się za głowę, lekko krwawi.
– Ktoś dzwonił po pogotowie? Oni żyją? – dopytuje.
Wychodzący właśnie z kina ludzie trafili na widok rodem z filmów Tarantino. Rozpędzony samochód urwał Grzegorzowi rękę i nogę. Obok pokiereszowanego ciała walają się paczka chesterfieldów, popękany czarny telefon, czerwona zapalniczka, okulary i portfel ze zdjęciami dwunastoletniego chłopca i ośmioletniej dziewczynki.
Przyjaciele pary dopalali właśnie papierosy pod Torreto’s, gdy usłyszeli huk. Ruszyli w kierunku skrzyżowania, dostrzegli połamaną kobietę w czarnej pikowanej kurtce i dżinsowych spodniach. Wokół jej głowy rozlewała się kałuża krwi. Nogi powyginane we wszystkie strony, kości przebijają skórę. Jarek podbiegł i złapał ją za dłoń. Krzyknął do Ryśka:
– Żyje! Dzwoń po pogotowie!
Wciąż ściska rękę kobiety, gdy zauważa na jezdni opakowanie DVD z podpisem „André Rieu”. Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że dłoń, którą kurczowo trzyma, należy do jego przyjaciółki Izy.
Świadkowie zapamiętają sprawców opartych o samochód, dopalających papierosy. Nie podchodzą do ofiar. Wyglądają, jakby wypadek w ogóle ich nie ruszał.
Gdy ratownicy przyjeżdżają na miejsce, nie mają kogo reanimować. Ktoś krzyczy do Łukasza zza taśmy policyjnej:
– Ty gnoju! Zabiłeś mojego przyjaciela!
Mundurowy zakłada chłopakowi kajdanki na ręce, prowadzi do radiowozu. Łukasz mówi tylko:
– Do końca życia będę miał problemy.
Od wypadku Izy i Grzegorza minęły trzy lata. Jest październik. Znajduję pokoik w Cieplicach, zaraz przy ulicy Wolności.
Nie mogę zasnąć. Co chwilę budzi mnie ryk silników. Może jestem przewrażliwiony, może to ten temat, ale wyobrażam sobie, że pod moimi oknami odchodzą teraz wyścigi na ćwierć mili.
Ale może tu się tak po prostu jeździ.
– Ja ogólnie przyznać to się nie przyznaję, bo to nie było w sumie z mojej winy.
Oskar jest rozluźniony i pewny siebie. Uśmiecha się nonszalancko, odpowiadając na pytania prokuratora.
– To nie jest moja wina, bo ja w tych ludzi nie uderzyłem, tylko kierowca przede mną.
Oskar upiera się, że nie zna Łukasza. Jest zdziwiony, że w ogóle ma problemy. A ma, i to nieliche. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa. Te same zarzuty usłyszał Łukasz O.
Oskar jeszcze nie wie, że jego przyjaciel Jacek, który razem z nim jechał golfem, opowiedział już śledczym o Drive Clubie, lataniu bokiem i wspólnych spotkaniach na stacji.
– Moim zdaniem to nie były żadne wyścigi. Po prostu jechałem za tym seatem.
Policjanci włączają komputer. Pokazują Oskarowi zapisy z monitoringu miejskiego. Widać na nim przejazd obu samochodów. Oskar milczy, ukrywa twarz w dłoniach i zaczyna płakać. Prokurator stwierdza, że z podejrzanym nie ma już kontaktu. Przesłuchanie trzeba zakończyć.
Piętrowy bliźniak, obok park i cmentarz. Połowa domu jak opuszczona: okna zasłonięte, ogród zarośnięty i zaniedbany.
Katarzyna, mama Izy, od śmierci córki podupadła na zdrowiu. Został jej tylko wnuk Dawid. Po śmierci matki siedział trochę w Holandii, Anglii, przez covid wrócił, teraz pracuje w Jeleniej przy produkcji maseczek.
O losach Karola, drugiego syna Izy, opowiada mi sąsiad:
– Nie mógł sobie po śmierci matki poradzić. Taki zakręcony chodził od lewa do prawa. W końcu pojechał w świat. Nikt nie wie, co się z nim dzieje.
I zaraz dodaje:
– Takich gości, jak ci Izy mordercy, to tu jest mnóstwo. Latają po mieście, bo co innego mają robić? Ludzi w moim wieku, koło trzydziestki, to tu prawie nie ma. Wszyscy wyjeżdżają.
Oskar i Łukasz ukrywali prawdę o swoich wozach przed prokuraturą.
Śledczy odkryli, że samochód z takim samym numerem VIN jak volkswagen Oskara został znaleziony na stacji w Niemczech. W samochodzie zamontowano wyścigowe zawieszenie i amortyzatory, nowe elementy pomagały w pokonywaniu łuków drogi z większą prędkością. Sterownik układu wydechowego zmieniono tak, żeby podnieść moc i zwiększyć moment obrotowy. Za to hamulce były skorodowane i zużyte, a opony gołe.
Oskar upiera się, że o przeróbkach pierwsze słyszy. Widocznie auto w takim stanie jego brat kupił już w Holandii.
Seat altea, którym Łukasz O. potrącił Izę i Grzegorza, również miał komputerowo zmienione sterowniki. Biegli dochodzą do wniosku, że pojazdy nie powinny być w ogóle dopuszczone do ruchu.
Joanna, siostra Grzegorza, to księgowa znana w całym mieście. Przyjmuje mnie z mężem w swoim biurze.
– Grzegorz to był taki brat łata, który wszystkich potrafił rozbawić. Byliśmy zżytą rodziną, często się spotykaliśmy. Swoje wnuki, dwunastoletniego Kubę i ośmioletnią Julkę, rozpieszczał ponad miarę. Zaopiekował się też synami Izy. Ogromny cios dla wszystkich.
Pogodna blondynka mówi dużo i rzeczowo. Stara się trzymać fason, ale emocje biorą górę, gdy opowiada o dniu śmierci brata.
– Najgorzej było powiedzieć Kamili, córce Grzegorza. Strasznie krzyczałam do słuchawki: „Przepraszam cię, dziecko, że ja ci to muszę powiedzieć, ale twój tata zginął dzisiaj w nocy. Ja cię strasznie przepraszam!”. A nie, skłamałam panu. Najgorzej było powiedzieć tacie. Ojciec mieszka nade mną. Otworzył z uśmiechem na ustach, ręce rozłożył, bo myślał, że dzieci idą go odwiedzić w imieniny. A ja przyszłam powiedzieć, że jego syn nie żyje. Usiadł na ziemi. Był taki bezbronny. Obejmowałam go i głaskałam po głowie jak małe dziecko. Mama też zaczęła płakać, a potem się znowu śmiała. Alzheimer lata temu zabrał jej wszystko. Zawsze się dziwiłam, jak to możliwe, że księgową z taką świetną pamięcią mogło to spotkać. A dzisiaj myślę, że to w sumie dobrze. Mamę ominęła wiadomość, że jej syn nie żyje.
Po pogrzebie Joanna z mężem, zamiast poddać się żałobie, przeszli w tryb zadaniowy. W pewnym sensie zostali fanami Drive Clubu.
Sprawdzili, że zarówno Oskar, jak i Łukasz należeli do facebookowej grupy Drive Clubu. Założyciele Clubu organizowali regularne spotkania, Motopasterki czy Halloween. Mają sponsorów, nagrody i własne gadżety.
Joanna z mężem obejrzeli wnikliwie wszystkie klubowe filmy. Na zlocie w Galerii Nowy Rynek dostrzegli żółtego peugeota, którym na co dzień jeździł Oskar L. Z kolei Łukasza O. w jego oplu widać na zlocie w Galerii Sudeckiej.
Według Joanny Drive Club jest organizacją nielegalną. Nie są zarejestrowani w KRS, ale mają zloty, sponsorów, sprzedają wlepki, koszulki i gadżety, na przykład podkładki pod rejestracje.
Na filmach ze zlotów widać, jak samochody szaleją po mieście, wyprzedzają się na podwójnej ciągłej. Mąż Joanny na własne oczy widział, jak driftowali po parkingu przy Tesco.
Joanna znalazła filmik, jak Oskar i Jacek jadą bmw po estakadzie na Jana Pawła II. Licznik pokazuje dwieście na godzinę.
Znaleźli też stary wpis Łukasza O.: „a zapomniałeś, kto ostatni wyścig po Jelonce wikusią wygrał?”. Wikusia, czyli opel vectra, to jeden z samochodów Łukasza.
Klubowicze umawiają się na przykład na Warsaw Night Racing – warszawskie nielegalne wyścigi.
Jeden klubowicz pisze: „Moim zdaniem pomysł git, tylko nie mogło by być jak z naszym nocnymi spotami, że każdy zapierdala, połowa się gubi i zanim dojedzie i stanie, pierwsza połowa rusza bo mi 500 km zapierdalać na złamanie karku się nie uśmiecha”.
Joanna i jej mąż przez rok zbierali informacje o Drive Clubie. Swoje odkrycia przekazali prokuraturze jako jeden z dowodów, że śmierć Grzegorza to nie był żaden wypadek, tylko konsekwencja nielegalnych wyścigów.
Na grupie Drive Clubu wrze. Internauci chcą wiedzieć na przykład, czy „było ścigane”? Bo wszyscy twierdzą, że było.
Kamil: „To jeszcze pokasujcie posty, gdzie to się umawiacie na szybką jazdę”.
Krzysztof: „To jak bezpiecznie jeździcie widać na waszych filmach z nocnych przejazdów… wyprzedzanie na ciągłej i przejściach dla pieszych, jest normalnością dla członków waszego klubu”.
Karol: „Kilka samochodów z waszej grupy szalało, z piskiem wchodzili w zakręty i ścigali się od świateł do świateł. Nie panujecie nad tym, co się dzieje i przyznajcie się do tego!”.
Administratorzy profilu zaprzeczają, by mieli cokolwiek wspólnego z oskarżonymi.
Na Facebooku odzywa się też osiemnastoletnia Wiktoria, świadkini wypadku. Wychodząc z klubu fitness, widziała pędzące auta, teraz komentuje: „gdyby nie jechali tak szybko, nic złego by się nie stało”. Dostaje prywatną wiadomość od Oli, dziewczyny Łukasza: „Dziewczyno, jak będziesz miała auto to zrozumiesz, że mogło to się przytrafić każdemu z nas. Sama słyszysz o wypadkach itp. ale oni nie mieli zamiaru nikogo potrącić i zabić. Mój chłopak ich nie widział. Para była pijana. Nie slyszeli ze auta zapieprzają? Ja bardzo współczuję dzieciom zmarłych. Ale to nie był żaden spacer. Oni po imprezie wracali do domu. Wszyscy bronią się i chca zwalić na mojego Łukasza. Ale ja nie pozwolę na to. Będę go bronić i tyle. To co przezywa moja rodzina i jego i on sam jest wielką tragedią… Bo traktują go jak jakieś potwora, jak scierwo. Te sprawy nie są latwe. I takie jak w telewizji. Na widzenie rodzice czekali miesiąc. Ja nie mowie ze lukasz jest nie winny. bo jest. Stało się
Ale to był wypadek
A nie morderstwo”.
Warsztat Łukasza wciśnięty jest w ciasne podwórko, pomiędzy salon meblarski a firmę przemysłową. Placyk zastawiony oplami. Żadnej reklamy. Próżno szukać informacji o warsztacie w spisie firm czy KRS-ie, ale inni mechanicy mówią, że Łukasz wciąż składa auta. Gospodarza nie ma, brat Łukasza na mój widok szybko odjeżdża swoim oplem.
Zostaje Ola, dziewczyna Łukasza: srebrny dres z kapturem, nerka przewieszona w pasie, różowe włosy upięte w dwie kitki. Wygląda jak Young Leosia. Uśmiecha się miło, ale dodaje:
– Za rozmowę podziękujemy.
Szkoda. Miałem dużo pytań: Po co Łukasz zmieniał sterowniki w aucie, jeżeli nie po to, by jeździć szybciej? Czy Łukasz naprawdę żałuje? Czemu upiera się, że w życiu nie był na spotkaniach Drive Clubu, skoro są nagrania i świadkowie, jednoznacznie dowodzący, że było inaczej? Czy w Jeleniej Górze nie ma co robić?
I jak jazdę z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym można nazwać zwykłym wypadkiem, który każdemu może się zdarzyć?
Cieplice to dwa światy.
Jeden to uzdrowisko pamiętające pruskich królów. Po szerokich alejach przechadzają się zrelaksowani kuracjusze. Monumentalny pałac Schaffgotschów, ogromny park Zdrojowy, zabytkowe kamienice, nastrój wczasowy.
Drugi, za mostkiem nad rzeką Kamienną, to budynki może i piękne, ale z odpadającym tynkiem i brudnymi ścianami. Pijalnia piwa Klubowa, nastolatki w kapturach spluwające przez ramię, panowie pod sklepem.
Budynek ma piękne drewniane okna i drzwi, metalowy dach i balkon, elegancję kamienic z uzdrowiska. Tylko klatkę schodową odrapaną i zniszczoną. Tu mieszka kierowca golfa, Oskar L. Jego ojciec to budowlaniec pracujący na czarno. Filarem domowego budżetu jest matka, opiekunka seniorów w Szwajcarii. Syna widuje kilka razy w roku.
W drewnianej zagrodzie na podwórku żółty peugeot czeka, aż jego właściciel odzyska prawo jazdy.
Oskar: fioletowa podkoszulka, spodenki dresowe, sportowe buty, włosy obcięte na jeża. Wraca ze spaceru z wielkim psem o sierści w kolorze biszkoptowym. Uśmiecha się pod nosem, skręca papierosa, ćmi z ojcem fajkę na ławce przed domem. Ojciec Oskara ma gęstą brodę, potargane włosy, wielki brzuch i groźną minę. Nie chcą rozmawiać. I tak pytam.
– Popłakał się pan jak dziecko u prokuratora. Musieli aż przerwać przesłuchanie. Płakał pan nad sobą czy nad ofiarami?
Oskar pali fajkę, grzebie w telefonie.
– Pan w ogóle wie, jak ofiary miały na imię? Iza i Grzegorz. Grzegorz miał dwoje wnucząt. Ich zdjęcia wypadły z portfela, jak mu nogę urwało.
– Ucięło – poprawia mnie Oskar, i jest to jedyny komentarz, jaki od niego uzyskam.
– A Iza miała dwóch synów, Dawida i Karola. Jest pan ciekaw, co się z nimi stało?
– Pan poczeka, tylko psa wprowadzę – mówi Oskar i znika za drzwiami.
Ojca widocznie zdenerwowały moje pytania.
– No i po co to, kurwa, jątrzysz? Po co wracasz do tego?
– Bo dwoje ludzi nie żyje!
– A co on miał z tym wspólnego?
– Jacek, co z nim jechał, mówi, że się ścigał.
– A, kurwa, bo ten Jacek, stary ćpun i oszust. Ukradł dwa motory z sanatorium i je tu do nas na podwórko przyprowadził. Razem je z Oskarem na części rozbierali.
– Ćpun nie ćpun, ale mógł zeznawać prawdę. Jeszcze świadkowie widzieli, jak się ścigali.
– A jak to można niby zobaczyć?
– No, jadą dwa auta bardzo szybko obok siebie.
– Jeden z myjni wyjeżdżał, drugi z McDonalda, to jak się ścigali! Na ściganie to się chyba trzeba umawiać?
– Może to był spontaniczny wyścig?
– To jest fakt, słyszałem, że wyścigi sobie robią na Zabobrzu. Policja nie umie z tym porządku zrobić. I dlatego się dopierdalają do Oskara, bo kogoś muszą złapać!
– Jechał szybko i mógł ludzi zabić.
– No jechał szybko, i co z tego? – Ojciec najwyraźniej nie widzi problemu w jeździe z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę po terenie zabudowanym. – To nie wyścigi. A zresztą to nie było jego auto, tylko brata. Oskar niczego w nim nie przerabiał.
– A Oskar by cofnął czas, jakby mógł?
– Nie wiem, ja z nim nie rozmawiam o tym temacie w ogóle.
– Dlaczego?
– Bo po co to jątrzyć? Już wystarczy, że chłopak ma stresa przez całą sprawę…
– Chyba dobrze, że się stresuje, bo dwoje ludzi nie żyje.
– No i co z tego? Życia im nie wrócisz.
Pod kamienicę podjeżdża radiowóz. Policjanci podchodzą do mnie.
– Pan podobno nachodzi pana Oskara.
– Potwierdzam.
– A jaki jest powód tego nachodzenia?
– Jestem dziennikarzem.
– Mogę zobaczyć legitymację?
– Proszę bardzo, panu Oskarowi też pokazywałem.
– No ale to tak trzeba inaczej jakoś załatwić – duka mundurowy.
Wracam do samochodu. Oskar odprowadza mnie wzrokiem. Ręce w kieszeniach, na ustach złośliwy uśmiech. Rzucam jeszcze:
– Czyli nie chce pan wiedzieć, co się stało z synem Izy?
– Do widzenia.
Przed prokuraturą i na sali sądowej Łukasz O. przyznał się do spowodowania wypadku, ale zaprzeczył wersji o wyścigach. Golf po prostu jechał za nim, Łukasz ledwo zwracał na niego uwagę. Twierdził, że Jacka i Oskara wcześniej nie widział na oczy (Jacek wielokrotnie zaprzeczył tym słowom). Feralnej nocy tak pędził, bo spieszył się do kolegi. Pieszych nie widział ani przez chwilę.
Gdy zrozumiał, co się stało, był przerażony. Od razu zadzwonił po pogotowie, nie planował uciekać. Nie podszedł pomóc rannym, bo ludzie zgromadzeni wokół grozili mu, byli pod wpływem alkoholu.
Nigdy nie należał do Drive Clubu, nie brał udziału w wyścigach, driftach i tym podobnych.
Seat należy do ojca, Łukasz jeździł nim sporadycznie. Faktycznie zmieniali w nim oprogramowanie, ale w pełni legalnie, żeby poprawić spalanie. Łukasz wiedział, że moc samochodu mogła się przez to zwiększyć, ale tego akurat z ojcem nie badał.
– W życiu nie miałem dużo czasu dla rodziny – opowiadał. – Od czterech lat prowadzę własną działalność i interesuję się zawodem, który jest istotą mojego życia: mechaniką samochodową. W wieku piętnastu lat złożyłem pierwszy silnik. Całe życie starałem się żyć tak, aby nikt przeze mnie nie cierpiał. Chcę być postrzegany jako normalny człowiek, a nie taki, którego wykreowały media. Jestem przerażony tym, co dzieje się na polskich drogach i że tak wiele osób traci życie w ruchu drogowym. Wiem, że jestem postrzegany jako bardzo zły, a nawet wróg, staram się to zrozumieć. Często śni mi się ta tragedia. Codziennie modlę się do Boga o przebaczenie. Ta tragedia jest również moją i mojej rodziny tragedią.
Paweł Skatulski pierwszy raz prowadził samochód w wieku jedenastu lat. Chłopak mamy wziął go na przejażdżkę fiatem uno. W dniu osiemnastych urodzin Paweł odebrał prawo jazdy. Pierwsze własne auto kupił rok później – mitsubishi colt w wersji Cyborg, sto pięć koni pod maską. Zarobił na nie sam, naprawiając komputery znajomych. Ma jeden cel – każdy kolejny wóz musi być mocniejszy od poprzedniego. Obecnie ma audi S3, trzysta siedemdziesiąt koni.
– Kolejne będzie musiało mieć pod pięćset. Nie ma opcji, że nie – uśmiecha się. Z wygoloną po bokach głową i irokezem wygląda jak gwiazda rocka. Mówi spokojnie, często się uśmiecha, skraca dystans.
Siedzimy w barze przy Rynku nad kuflami piwa bez procentów. Paweł opowiada, jak na pasję motoryzacyjną zarabia jako elektryk pod Berlinem.
– Nie chciałbym tam mieszkać na stałe. Jelenia to mój dom. – Z ekipą zapoczątkowali spontaniczne zloty na stacji benzynowej przy Zabobrzu. – Podjeżdżali do nas ludzie: „Słuchajcie, ale macie fajne auta, a ja czymś takim jeżdżę”. Nasze motto od początku brzmiało: „Nieważne, czym jeździsz i ile to kosztowało. Ważne, żebyś wkładał w to pasję”.
Tak narodził się Drive Club. Do grupy na Facebooku szybko dołączyło tysiąc osób. Pierwszy porządny zlot zrobili na parkingu w galerii. Zjechało kilkuset kierowców. Samochody po domowych tuningach, pick-upy, dodge’e i porsche, syrenki i mercedes sprzed wojny. Podniesione maski i rozmowy o kutych tłokach, momentach obrotowych i napędach na cztery koła. Konkursy na najgłośniejszy wydech, na auto o najniższym zawieszeniu, nagrody od sponsorów. Zanim się obejrzeli, połowa aut w mieście jeździła z wlepkami „Drive Club Jelenia Góra”.
– Zawsze jest ten element rywalizacji, że ja coś zrobię w aucie, czego inni nie mają. Jest duma, bo ja w swoje audi włożyłem mnóstwo pracy.
Skatulski opowiada, że na zloty przychodziło mnóstwo dziewczyn, ale zaraz zarzeka się, że nie o podryw im chodziło.
– Dla nas najważniejsze było, żeby zrobić coś fajnego w naszym mieście. Bo tu się totalnie nic nie dzieje.
Wspomina, jak po wypadku spadła na nich fala hejtu.
– Ludzie pisali: „Znowu te gnoje opalają auta”. Wyzywali nas od morderców, grozili, że nas pobiją. Zacząłem się oglądać na ulicach, czy nikt za mną nie idzie. Gdzieś to w każdym z nas zgasło. A przecież myśmy z wypadkiem nie mieli nic wspólnego.
– Przyjeżdżali na wasze zloty – zauważam.
– Tak samo jak tysiąc innych osób. My nie jesteśmy w stanie każdego upilnować.
Paweł przyznaje: zdarzają się osoby, które po mieście latają jak szatany. Trzeba to potępiać. Kary za szybką jazdę po mieście muszą być bezwzględne.
– Bo poza miastem, jak ktoś jedzie i złamie prędkość, no to już że tak powiem… ty jeździsz przepisowo?
– W Polsce nikt nie jeździ.
– No właśnie! Nikt nie jest święty. Trzeba jeździć z głową przede wszystkim i mieć respekt do auta i do siebie. Zawsze zostawić sobie ten margines błędu. Ja czuję, na ile mogę sobie pozwolić ze swoimi umiejętnościami.
Drive Club zniknął z Facebooka, przestał istnieć – teoretycznie, bo w praktyce fani motoryzacji z Jelonki wciąż spotykają się na stacji. Gdy już wychodzimy z baru, Paweł dodaje, że chłopaki mogli faktycznie spontanicznie się ścigać. Paweł dobrze wie, jak coś takiego wygląda. A poza tym para na pasach była pod wpływem alkoholu, wyszli na jezdnię… Trochę dziwne – nie widzieli, że auta jadą? Oczywiście sprawcą jest chłopak w seacie, ale tak naprawdę wina leży po obu stronach.
Sędzia w Jeleniej Górze nie zgodził się z prokuraturą, że Łukasz O. i Oskar L. popełnili zabójstwo. Ale wersję obrony, że mamy do czynienia ze zwykłym wypadkiem drogowym, również odrzucił. Dowody według sądu wystarczyły, by potwierdzić, że panowie znali się z Drive Clubu, a ich drogowe spotkanie było nielegalnym, spontanicznym wyścigiem.
Łukasz i Oskar zostali skazani za sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Łukasz dostał siedem lat bezwzględnego więzienia. Oskar półtora roku. Wyrok jest prawomocny. Sprawcy złożyli wniosek o kasację.
Sygnalizacja na Jana Pawła II od wypadku świeci się już całą dobę.
Łukasz O. stracił prawo jazdy na dziesięć lat, Oskar. L. na trzy lata, licząc od momentu wypadku.
Trzy lata minęły 28 października 2021 roku. Oskar L. może już prowadzić.
– Jak w Szybkich i wściekłych, co? – Kamil czeka na moją reakcję.
Czarna karoseria, zielone podświetlenie podwozia. Wielkie rury wydechowe.
– No jest zabawka. Opel bertone coupé, zrobiłem mu wydech z kwasówy, czyli z blachy kwasoodpornej. Spaliny szybciej wychodzą z silnika. Dzięki temu mam lepsze przyspieszenie i moc. Wsiadaj, ale jak mamy zapierdalać, to gasimy światełka, bo policja tego nie lubi.
Kamil: ma ponad trzydzieści lat, kozią bródkę, czapkę z szerokim daszkiem i bluzę z Rickiem i Mortym. Rusza z piskiem opon, aż mnie w fotel wbija. Zmieniamy pasy bez kierunkowskazu, pędzimy po szerokiej alei Piłsudskiego w Łodzi. Kamil gwałtownie hamuje i znów momentalnie przyspiesza.
– Po mieście najwięcej jechałem sto dziewięćdziesiąt, po alei Włókniarzy. Wtedy mnie policja zgarnęła i straciłem prawo jazdy na trzy miesiące. Musiałem jeździć tramwajami jak jakiś biedak.
Głośniki dudnią, Fred Durst wyśpiewuje Livin’ it up.
– Nagłośnienie to ja tu zrobiłem magiczne. Spierdalaj! – krzyczy na kierowcę skody przed nami. – Chciałem pohałasować wydechem, to mi zajeżdża drogę. – Wyprzedza i dodaje gazu. – No i masz w moment sto czterdzieści. – Pokazuje licznik.
Błyskawicznie wymija samochody przed nami.
– Czekaj, przełączę na benzynę, bo na gazie jechaliśmy. Mój rekord to trasa z Łodzi do Warszawy: sto trzydzieści kilometrów w czterdzieści siedem minut! A nad morze to nawet zamknąłem zegar na dwustu czterdziestu kilometrach!
Z osiemdziesiątką na liczniku wymijamy auta na wąziutkich ulicach Starego Polesia. Parkujemy na podwórku kamienicy.
– Wysiądź, ja jeszcze sobie posłucham. – Dodaje lekko gazu, wsłuchuje się w silnik.
Trzydziestosiedmiometrowe mieszkanie Kamila jest pełne bibelotów. Wieszak z przerobionej deskorolki. Figurki z bohaterami komiksów: Robinem, Venomem, Lobo. Wóz z Szybkich i wściekłych z klocków Lego.
– W Polsce się tak naprawdę wszystko zaczęło po pierwszych Szybkich i wściekłych.
Na ścianach zdjęcia Kamila i jego dziewczyny nad morzem. Razem wynajmują to mieszkanie. Kamil pracuje w drukarni nieopodal. Zarabia cztery tysiące złotych.
– Mentalnie w ogóle nie czuję się stary – mówi.
Ruszamy na Piotrkowską. Kamil opowiada, czego nie lubi: gejów (wszędzie teraz ich wciskają na Netflixie), komunikacji miejskiej, ekologów (bo opowiadają głupoty o emisji spalin), ameb drogowych.
– Mówię na przykład o starych dziadach albo jakiejś tępej dziuni, która zamiast jechać, to sobie grzebie w telefonie.
Zatrzymujemy się w kebabie.
– Nie miałem czasu nic zjeść jeszcze. Z roboty od razu do garażu. Coś mi pukało w silniku, bałem się, że to panewka. Mam mechanika na podwórku. Rozebraliśmy auto i na szczęście wszystko OK. Mój wóz ma dwadzieścia lat, a silnik wygląda jak nowy.
– Nie za bardzo chuchasz na ten samochód? – pytam.
– A ty czym jeździsz? Skodą fabią? Gościu, masz typowy dziadkowóz. Jakbym cię zobaczył, tobym cię objechał, obtrąbił i zepchnął z drogi. Więcej wypadków sprawiają tamujący ruch niż ci, którzy jeżdżą dynamicznie – zapewnia Kamil.
To informacja z kosmosu. Policyjne dane pokazują, że to właśnie prędkość jest najczęstszą przyczyną śmiertelnych wypadków w Polsce.
– Opel to jest moja zabaweczka. Wkładam w niego cząstkę siebie. Koła zrobiłem typowo lekkie, magnezowe. Do tego kultowe felgi z Need for Speed, trzy i pół tysiąca. Nowiutkie hamulce. Za samo auto dałem siódemkę, dołożyłem jeszcze z piętnaście koła. Jak mnie kobita wkurwia albo coś nie pójdzie w robocie, to sobie wychodzę pojeździć. Ostatnio się goniłem ze srebrną bertonką, taką jak moja.
– Jak goniłeś?
– No ścigaliśmy się. Było tak: wracam z roboty, jest osiemnasta. Patrzę, nagle siedzi mi na ogonie bertonka. Myślę „O ty, kurwa”. Raz ja go wyścignąłem, potem on mnie, w końcu stajemy na światłach. Szyby w dół. „Siemano! Co tam masz?” „2.2 silnik”. „Ja też. Ale twoje lepiej ciągnie, co żeś tam robił?” „Tajemnica”.
– Tam nie było innych samochodów?
– No były. Człowieku, po Zachodniej nie jeżdżę wolniej jak stówą! – Kamil opowiada o szerokiej arterii w centrum, gęsto poprzecinanej światłami i przejściami dla pieszych.
Nad butelką Perły i kieliszkiem cytrynówki snuje opowieść o dawnych czasach. Jako nastolatek organizował zloty w rodzinnym mieście pod Toruniem. Kierowcy palili gumę i latali bokiem.
– Raz kumple zrobili wyścigi na ćwierć mili o puchar władz miasta. Przyjechał burmistrz i radni, był komendant policji. Od tamtej pory z policją mieliśmy spokój.
Kamil przyznaje, że zloty podniosły mu samoocenę. W gimnazjum nie był najpopularniejszym uczniem.
– Starsi mi kopali dupę, co tu dużo mówić. Ale ja na zlotach sobie kontakty wyrobiłem z miejscową dilerką. I nagle goście, co w gimnazjum mnie wyśmiewali, zaczęli się w pas kłaniać. Potem jeździłem na łódzkie zloty. Ci, co znają temat, widzą: o, ma wydech Remusa. Czyli wywalił dwa i pół tysiąca za jedną puszkę. O, ma dokładki Irmschera. O, ma felgi magnezowe OZ Racing. Widzą, że jesteś gość.
Kamil ze zlotów już zrezygnował.
– Kiedyś każdy każdemu pomagał, a teraz przyjeżdżają bananowe dzieci z furami od starych. Nawet nie wiedzą, jak maskę podnieść.
– A bezpieczeństwo? Taką jazdą stwarzasz zagrożenie.
– Gdyby były dostępne tory, toby wypadków nie było. Każdy mógłby się wyszaleć.
– Są tory przecież.
– Ale płatne. Powinny być dla ludzi, a nie dla elit.
– To nie jest towar pierwszej potrzeby.
– A co jest pierwszą potrzebą według ciebie? Pięćset złotych dla kaszojadów?
Twierdzi, że wypadku w życiu nie miał, od dwóch lat nie dostał mandatu. Dziewczyna mu zawsze powtarza, że jeździ szybko, ale bezpiecznie.
– Ludziom się może wydawać, że zapierdalam, żyłuję, pałuję. A mnie się włącza koncentracja. Nauczyłem się przeczuwać zagrożenia. I wiem, kiedy mogę sobie pozwolić na szybką jazdę. Kiedy czuję, że nie mam dnia, to się nie ganiam. Magiczne słowo: intuicja.
„Siemasiema!
Zapraszamy wszystkich wielbicieli zapachu spalonej gumy oraz adrenaliny na sobotnie wydarzenie.
Lokalizacja – pojawi się o 20.00.
Chcesz być na bieżąco ze wszystkimi informacjami? Zachęcamy do pobrania telegrama:)”.
Tak na Facebooku łódzka grupa Espotted zaprasza na zlot. W każdym mieście znajdziemy kluby fanów szybkiej jazdy. Warszawa słynie z WNR (Warsaw Night Racing), Łódź ma jeszcze TNR (The Night Race), Poznań – Nocne Loty, Lublin – Fast Nights Lublin…
Zloty, czyli fachowo „spoty”, wszędzie wyglądają podobnie. Najpierw zbiórka na parkingu pod marketem. To część „oficjalna”. Prawdziwa zabawa zaczyna się po dwudziestej drugiej. Wstęp dla wtajemniczonych, szybka jazda po mieście i ucieczki przed policją.
Przez kilka miesięcy śledzę wielbicieli palenia gumy.
Na spot zabieram Marcina, dwudziestoośmioletniego programistę. Zainwestował w dwudziestoletnie bmw, któremu niemiłosiernie zdziera opony. On, stateczny ojciec, jeździ tylko legalnie na zamkniętych torach. Jego miłość to drifty, czyli jazda w kontrolowanym poślizgu. Będzie moim przewodnikiem po świecie wypasionych wozów.
W sobotę po dwudziestej lądujemy na parkingu Leroy Merlin w Łodzi. Przy wjeździe witają nas trzy radiowozy. Mundurowi nie wychodzą z samochodów, z daleka obserwują zlot.
Auta na spocie można podzielić na dwie grupy. Pierwszą reprezentują chevrolet camaro, mustangi, porsche, bmw serii 7, limuzyna Mercedesa. Należą do mężczyzn z kryzysem wieku średniego i warte są setki tysięcy. Podjarani nastolatkowie robią im zdjęcia, macają tapicerki, zapuszczają żurawia pod maski.
Druga grupa: bmw serii 3, volkswageny golfy, bmw E36 compact, czyli popularne „kompoty”. Samochody na pewno nie nowe, ale za to wypieszczone: podświetlane podwozia, chromowane felgi, wydechy przerobione tak, żeby strzelały jak najgłośniej.
Podchodzimy do pięciu mężczyzn przed fioletowym bmw serii 3. W środku zamontowana klatka bezpieczeństwa – rusztowanie typowe dla sportowych samochodów.
– Możesz otworzyć maskę, mordo? – pyta Marcin.
Dwudziestolatek w białej bluzie z kapturem wygląda, jakby tylko na to czekał.
– Bardzo ładnie to siedzi – komplementuje Marcin. – To jest driftówa?
– Ta, driftówa. Na szperze, normalnie, też do daily – wyjaśnia właściciel bmw, co w tłumaczeniu na polski oznacza: auto do jazdy bokiem, z zamontowanym mechanizmem ułatwiającym kontrolowany poślizg. Właściciel wykorzystuje je także do codziennej jazdy.
– No i na kompie jest liźnięty trochę. Lepiej się odpycha. – Co znaczy, że majstrował przy samochodowym komputerze, zmienił jego parametry i ustawienia fabryczne, dzięki czemu samochód jeździ szybciej. Takie akcje, choć nielegalne, przeprowadzi każdy mechanik od tuningowania aut.
– A jeździsz na streeto? – Marcin pyta, czy chłopak ściga się po ulicach.
– My z Piotrkowa jesteśmy. U nas raczej nigdy przypału nie miałem – otwiera się właściciel bmw. – Raz mi jeden pies powiedział, że mnie na kamerach przyłapał. Ale nic nie zrobił.
– Ale to zależy, jak jeździsz – wtrąca się wysoki chłopak z kozią bródką. – Bo jak upierdolisz rondo i tyrasz je z godzinę, no to wiadomo, że przyjadą. Ale jak zrobisz sobie trzy kółeczka i przemieszczasz się pięć kilometrów dalej, no to nie ma lipy raczej.
– Najwięcej jechałem sto pięćdziesiąt, ale się boję szybciej na szperze. – To znaczy, że boi się jechać szybciej samochodem z zamontowanym nielegalnie mechanizmem do kontrolowanego poślizgu.
– Ja swoją to dwieście pięćdziesiąt leciałem – dodaje Kozia Bródka. – Ścigałem się z octavią na autostradzie.
Kilkaset metrów dalej DJ z głośników wrzeszczy:
– Odjazd!!!
Właściciel seata leona wymontował tylne siedzenia, żeby mieć więcej miejsca na sprzęt grający.
– Ile tu jest watów? – Marcin musi przekrzykiwać muzykę.
– 3,2 sam bagażnik – odkrzykuje mniej więcej trzydziestoletni właściciel. – Ponad dwa lata nad tym pracuję. A plan mam na przynajmniej dwukrotność tego. Będzie mnie słychać na całym zlocie!
– A policjanci nie ganiają?
– Ganiają. Ale potem sami wsiadają i odpalają głośniki.
Kawałek dalej wpadamy na właściciela volvo C30, wytatuowanego i umięśnionego gościa koło trzydziestki. Wygląda jak wiking.
Podnosi maskę.
– Diesel. Turbo, rzecz jasna. Docelowo idę pod trzysta pięćdziesiąt koni. To musi zapierdalać. Jak się trafi jakiś pacjent na światłach, to beemkę trzylitrową spokojnie opierdolę. – Wiking wyjaśnia, że ruszając, bez problemu wyprzedzi bmw z trzylitrowym silnikiem.
– Po mieście ile pojedzie?
– Na Kopcińskiego wycisnę sto sześćdziesiąt na luzie. – Tu mowa o trasie w centrum Łodzi.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 T. Molga, Kim jest kierowca, który potrącił mężczyznę na Sokratesa w Warszawie. Chwalił się „zabawką dla dużych chłopców”, Wirtualna Polska (również komentarze pod tekstem), wiadomosci.wp.pl, bit.ly/40KwDoq, dostęp: 1.04.2023.
2Mateusz Morawiecki: koniec z piractwem drogowym, Onet, wiadomosci.onet.pl, bit.ly/40LzptE, dostęp: 1.04.2023.
3Wypadki drogowe w Polsce w 2022 roku, oprac. E. Symon, P. Rzepka, Komenda Główna Policji, Biuro Ruchu Drogowego, Warszawa 2023, s. 7.
42021 road safety statistics: what is behind the figures?, European Commission – mobility and transport, transport.ec.europa.eu, bit.ly/3maHSYl, dostęp: 2.04.2023.
5Wypadki drogowe – raporty roczne, statystyka.policja.pl, bit.ly/3merzK7, dostęp: 2.04.2023.
6Wypadki drogowe w Polsce…, dz. cyt., s. 7.
7Drogi coraz bezpieczniejsze, Komisja Europejska – przedstawicielstwo w Polsce, poland.representation.ec.europa.eu, bit.ly/3Kd6s2P, dostęp: 2.04.2023.
8Wypadki drogowe w Polsce…, dz. cyt., s. 5.
9Motorisation Rate 2021, Eurostat, ec.europa.eu, bit.ly/3MpK4Gl, dostęp: 2.04.2023.
10 S. Kobuszewska, Tak zmieniły się polskie drogi przez ostatnie 20 lat. Różnica jest widoczna gołym okiem, „Auto Świat”, auto-swiat.pl, bit.ly/3nNLU9E, dostęp: 2.04.2023.
11 A. Woźniak, Drogowy rekord za dotacje z UE, „Rzeczpospolita”, rp.pl, bit.ly/3KAo4XH, dostęp 2.04.2023; tenże, Do końca dekady krajowa sieć autostrad i dróg ekspresowych ma być pełna, „Rzeczpospolita”, moto.rp.pl, bit.ly/40N4ahW, dostęp: 2.04.2023.
12Transport w UE zdominowały polskie firmy. PE usiłuje to zmienić, Polskie Radio 24, polskieradio24.pl, bit.ly/43bqF1s, dostęp: 2.04.2023.
13Badania zachowań pieszych i relacji pieszy–kierowca, wrzesień–grudzień 2018, Instytut Transportu Samochodowego, Warszawa 2019, s. 4–6.
14Wypadki drogowe w Polsce…, dz. cyt., s. 18, 26.
15Bezpieczeństwo ruchu miejskiego, red. T. Szczuraszek, Warszawa 2005, s. 102–103. Zob. też Raport końcowy. Przegląd potencjału w zakresie zarządzania bezpieczeństwem drogowym w Polsce, International Bank for Reconstruction and Development / The World Bank, Washington DC 2013, s. 37.
16Bezpieczeństwo ruchu miejskiego, dz. cyt., s. 105, 109. Zob. też J. Wicher, Bezpieczeństwo samochodów i ruchu drogowego, Warszawa 2004, s. 26, 59, 63–66; Miasto na plus. Eseje o polskich przestrzeniach miejskich, red. H. Mazur, Kraków 2017, s. 216–217; Speed and Crash Risk, raport International Traffic Safety Data and Analysis Group (IRTAD) na zlecenie OECD, Paris 2018, s. 15–24.
17Wypadki drogowe w Polsce…, dz. cyt., s. 32, 67.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2023
Wydanie I