Wszystkie twoje ślady - Kołodziejczyk Maja - ebook + audiobook + książka

Wszystkie twoje ślady ebook i audiobook

Kołodziejczyk Maja

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

ELEKTRYZUJĄCY ŚWIAT AMERYKAŃSKICH LAT 80. I AKADEMICKI KLIMAT, W KTÓRYCH RODZĄ SIĘ PIERWSZE PRAWDZIWE PRZYJAŹNIE I MIŁOŚCI

Większość życia Adama wypełniały ból i samotność. Pożar zabrał mu matkę, oszpecił ciało i odizolował od siostry Eve. Chłopak został adoptowany przez małżeństwo Williamsów z Ohio, które potrzebowało go jedynie do pomocy na farmie. Nie potrafił odnaleźć się jednak w małej społeczności. Jego codziennością były ciężka praca, nauka i powtarzalny rytm dnia.

Nie widział szansy na poprawę swojego losu, aż nadszedł dzień, który zmienił wszystko. Po nagłej śmierci ojczyma osiemnastoletni już Adam dziedziczy spory majątek. Pieniądze ze sprzedaży ziemi przeznacza na jeden cel, chce odnaleźć Eve. Po nieskutecznych próbach skontaktowania się z siostrą postanawia podążyć jej śladami. Wyrusza w daleką podróż na Florydę, gdzie rozpoczyna studia na artystycznej uczelni.

Tam poznaje trzech chłopaków, którzy deklarują pomoc w poszukiwaniach. Wśród nich jest charyzmatyczny Vincent. Popularny motocyklista z gitarą i hipnotyzującym głosem nie przypomina chłopaków z małej miejscowości w Ohio. Początkowa fascynacja zaczyna przeradzać się w uczucie, które przeraża Adama. Nie wie też, że Vincent skrywa pewien sekret.

Witajcie na tętniącej muzyką uczelni artystycznej w stanie Floryda. Gotyckie mury akademii, czerwone kabriolety, rodzinne sekrety, nowoczesny teatr i buntownicy, którzy zakochują się w swoich kolegach, kiedy media grzmią o kryzysie AIDS i straszą przed równą miłością – to wzruszająca i szalona podróż przez rok 1985.

Anouk Herman, autorze książki Nigdy nie będziesz szło samo

Maja Kołodziejczyk stworzyła książkę, której się nie czyta… przez nią się płynie. Uwielbiam „Wszystkie twoje ślady” za miłość, która łamie granice, oraz przyjaźń ponad podziałami.

Natalia Brożek, autorka powieści Ktoś tu był przed tobą

To książka zabierze was na amerykański uniwersytet w latach 80., urzeknie klimatem najlepszych filmów tamtych lat, sprawi, że będziecie nucić największe hity tamtej dekady, przedstawi bohaterów, których pokochacie, a do tego wciągnie was w wir tajemnic i pytań. Adam i Vincent nie dadzą wam o sobie zapomnieć!

Nadia Litwin, autorka powieści Podopieczny cienia

Maja Kołodziejczyk - absolwentka dziennikarstwa i medioznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Inspiracje czerpie z podróży, historii, obserwacji ludzi. Kreatywna dusza. Jeśli nie pisze, myśli o tym, co mogłaby napisać. Nie boi się poruszać trudnych, społecznych tematów. Zadebiutowała powieścią Czerwony Ptak. Na Instagramie można znaleźć ją pod nazwą @_majakolodziejczyk.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 385

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 22 min

Lektor: Maciej Kowalik
Oceny
4,0 (160 ocen)
68
45
32
12
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gonick

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana, dobrze oddany klimat Ameryki z lat 80. Miła odmiana po sztampowych historiach o nastolatkach, którzy prowadzą rozmowy o dupie, mają problemy z dupy i na pierwszej stronie pokazują sobie dupy, a na drugiej wyznają miłość.
40
Kasumi_Jaeger

Nie oderwiesz się od lektury

Nie było to moje pierwsze spotkania z twórczością Mai, gdyż moje serce zostało skradzione przez 'Czerwonego Ptaka' i chociaż do WTŚ z początku nie byłam dobrze nastawiona, to postanowiłam sięgnąć po tą historię. Teraz już wiem, że od Mai przyjmę wszystko! ✨ Nigdy nie lubiłam książek z wątkiem akademii, a jednak w WTŚ wiele wydarzeń dzieje się właśnie na uczelni. Szczerze mogę przyznać, że jest to pierwsza książka, w której ten wątek był nieschematyczny. 'Wszystkie twoje ślady' to połączenie ciekawej zagadki, pogoni za przeszłością, dobrego poczucie humoru i bohaterów, z którymi chce się spędzać czas. Już od pierwszych stron losy Adama intrygują i naprawdę ciężko jest oderwać się od lektury! Adam w poszukiwaniu swojej siostry udaje się do uczelni AACF, gdzie codzienność różni się od tej jakiej doświadczył w sierocińcu czy na gospodarstwie. Studiując scenopisarstwo ma możliwość w końcu bycia nastolatkiem. To czas na zawieranie przyjaźni, próbowanie nowych rzeczy i pierwsze miłości #mlm...
10
BasiaRamo

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka.
00
agotchu

Całkiem niezła

Przyjemnie i lekko czyta się tą książka, pomysł na fabułę nawet przypadł mi do gustu. Wątek szukania siostry Adama nawet fajnie poprowadzony. Choć jestem pewna na 100% że autorka musiała kiedyś pisać fanfiction o huncwotach (o ile nadal nie pisze) dosłownie prawie każdą postać dało się przypasować na przykład Adam to Remus, Vincent jest Syriuszem ( serio mogłam bym tak wymieniać dalej) był pewien wątek romantyczny który dosłownie krzyczał James i Lily a związek Adama i Vincenta to totalnie Wolfstar. Po mimą tego że jest to historia przyjemna nie zachwyciła mnie. Raczej nie będę czytać drugiej części bo nie chcę marnować czasu który bym mogła poświęcić bardziej wartościowych książkach (według mnie) lub ciekawszych (też według mnie) może gdy przeczytam wszystkie książki z mojej elektronicznej półki wezmę się za drugą część. Kto wie?
00
Ainai1

Z braku laku…

Zabrakło uczuć i namiętności zostało tylko życie studenckie w akademiku. Książkę trzeba czytać razem z kolejną ale nie mam na to ochoty.
00

Popularność



Kolekcje



Redaktorka inicjująca: Agnieszka Skowron

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Aleksandra Ptasznik, Marzena Kłos

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

www.wydawnictwoagora.pl

Copyright © by Maja Kołodziejczyk, 2023

Copyright for this edition © by Agora SA, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-268-4238-2

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

~ Poszukującym ~

Żebyście na końcu swojej drogi znaleźli to,

co uczyni Was szczęśliwszymi.

Playlista

The Mamas & The Papas, California Dreamin’

Honeymoon Suite, Stay In The Light

a-ha, Take On Me

Kate Bush, Wuthering Heights

Nancy Sinatra, These Boots Are Made For Walkin’

Nancy Sinatra & Lee Hazlewood, Summer Wine

Dead Or Alive, You Spin Me Round

Ultravox, Dancing With Tears In My Eyes

Pink Floyd, Another Brick In The Wall

Eurythmics, Sweet Dreams

Europe, Open Your Heart

Don McLean, American Pie

Queen, Love Of My Life

Billy Joel, Uptown Girl

I
Czarna owca

Tego dnia w stadzie urodziło się pierwsze czarne jagnię. Chłopak, który od niedawna pracował w gospodarstwie, twierdził, że to zła wróżba, ale Adam nie wierzył w te ludowe mądrości. Adam w ogóle w nic nie wierzył. Gdy miał cztery lata, pożar zniszczył jego rodzinę, dom i ciało. Nie pamiętał dotyku płomieni na skórze. Zupełnie tak, jakby jego umysł całkowicie wymazał to wspomnienie. A może po prostu stracił wtedy przytomność. Pamiętał za to rekonwalescencję w szpitalu. I ból, którego nie da się zapomnieć. Więcej szczęścia miała jego siostra Eve, która wyskoczyła przez okno. Mogła złamać kręgosłup, ale połamała tylko nogi. Ogień strawił dom i zabrał ich matkę. Nie ucierpiał jedynie ojciec – wyłącznie dlatego, że „poszedł na spacer”. Kilka miesięcy wcześniej. Przez cały ten czas mama powtarzała, że zaraz wróci, ale już nigdy się nie zjawił. Może naprawdę na to liczyła, a może chciała uspokoić dzieci. Teraz Adam nie widział w tym nic poza ironią, tak jak w tym, że rodzice nadali im biblijne imiona, bo nie zapamiętał ich jako ludzi szczególnie religijnych. Rodzeństwo trafiło do sierocińca i pozostawało nierozłączne aż do dnia, w którym chłopak został adoptowany.

Powiedziano mu, że jego nowa rodzina mieszka na farmie w Ohio. Brzmiało to obiecująco, ale na miejscu przekonał się, że życie na gospodarstwie diametralnie różni się od tego, co sobie wyobrażał. Pan domu, Randy Williams, nie należał co prawda do grona ojców spacerujących przez kilka miesięcy, ale liczył przede wszystkim na to, że adoptowany syn pomoże mu w pracy. Dlatego codziennością Adama stały się pobudki o świcie, sprzątanie zwierzęcych boksów, kurnika, pielenie ogrodu, pomoc przy zbiorach...

– Mówię ci, czarna owca przyniesie nieszczęście. – Z rozważań wyrwał Adama głos chuderlawego rudzielca, który z zainteresowaniem zajrzał do boksu.

Dłonie, które opierał o drewniane belki, były czerwone i spuchnięte, a migające światło żarówki odbijało się od kropli potu spływających po jego skroniach. Był przemęczony i ledwo stał na nogach. Adam dobrze znał ten widok. Stary Randy wykorzystywał podwładnych do najcięższej pracy fizycznej i żaden z chłopaków nie wytrzymywał długo. Jedynie Adam tkwił na farmie niezmiennie od lat i nic nie wskazywało na to, aby jego los miał się odmienić. „Randy Chuj” – tak nazywali Williamsa okoliczni mieszkańcy, choć nigdy prosto w oczy. Rudzielec musiał o tym wiedzieć, ale zapewne skusiła go perspektywa szybkiego zarobku.

– Nie sądzę, aby jakieś nieszczęście mogło mnie jeszcze zaskoczyć – przyznał chłodno Adam, a jednak podszedł do chłopaka i również zajrzał do boksu.

Miło było popatrzeć na czarny obłoczek chowający się za nogami białej matki. Jak ktokolwiek mógł skojarzyć taki widok ze złem?

– Mogę cię o coś zapytać? – odezwał się nowy, mierząc go badawczym spojrzeniem.

Adam żałował, że nie potrafi przypomnieć sobie jego imienia. Tak wielu pracowników przewijało się przez gospodarstwo... Matthew, Michael? Niezręcznie było mu zapytać. Wiedział jednak, że pytanie, które zaraz usłyszy, również będzie niezręczne. Mieszkańcy Wolford nie należeli do taktownych i każdy, kto zobaczył szyję i lewy policzek Adama, chciał poznać historię blizn. Nowy i tak długo powstrzymywał ciekawość.

– Gdy miałem cztery lata, w moim domu wybuchł pożar – uprzedził pytanie.

– To musiało boleć, ale wiesz, na pierwszy rzut oka to nawet nie widać. Gdybyś miał odrobinę dłuższe włosy, tobym się nie połapał – stwierdził przyjaznym tonem.

Adam chciał mieć dłuższe włosy, ale Randy Chuj był nieprzejednany w kwestii tego, jak powinien wyglądać prawdziwy mężczyzna. Randy ponad wszystko nienawidził wszelkich subkultur, na czele z hipisami. Nadużywał określenia „ciota”, niezależnie od kontekstu. Ciotą był każdy pracownik, który nie wytrzymał na farmie, sąsiedzi, którym nieźle się wiodło, politycy, za którymi Randy nie przepadał, i sprzedawcy windujący ceny w swoich sklepach. Mężczyźni o włosach dłuższych niż pięć centymetrów również byli ciotami. Chociaż nie takimi jak listonosze przynoszący koperty ze zbyt wysokimi rachunkami za prąd.

– Ludzie często zwracają na to uwagę – powiedział Adam, zaciskając palce na szczeblu drewnianego ogrodzenia.

Milczeli przez dłuższą chwilę, wpatrując się jak zahipnotyzowani w czarne jagnię. Chociaż wywiązali się ze wszystkich obowiązków, cierpliwie czekali do siódmej. Randy nie pozwalał swoim pracownikom opuszczać farmy przed czasem – uważał, że zawsze znajdzie się coś do roboty. Z kolei Adam codziennie pracował aż do kolacji. Potem miał czas na naukę. Każdy dzień rozpoczynał o czwartej trzydzieści. Przed szkołą musiał zaprowadzić owce na pastwisko i posprzątać ich boksy. Do jego obowiązków należało także zbieranie jajek i karmienie kur. Miał wrażenie, że jego skóra, włosy i ubrania są przesiąknięte zapachem siana, do którego nie potrafił się przyzwyczaić pomimo upływu lat. Dwa razy dziennie brał długie prysznice i dokładał wszelkich starań, by pozbyć się tej woni, ale i tak nie udało mu się uniknąć przytyków szkolnych kolegów, którzy potrafili być naprawdę okrutni. Nie pozostało mu więc nic innego jak przywyknąć do przezwiska „Shepherd”, tak jak do swojej nudnej, męczącej codzienności.

– Myślisz, że możemy już iść? – zapytał nowy, a w jego głosie słychać było nutę nadziei. – Zostało tylko pięć minut – dodał, spoglądając na zegarek.

– Tak. Myślę, że tak.

Pewnym krokiem ruszyli w stronę wyjścia z owczarni. Był wyjątkowo ciepły majowy wieczór. Niebo zalała już szkarłatna łuna, zwiastująca rychły zachód słońca. Komponowała się z czerwienią dachu zadbanego wiejskiego domu i dwóch budynków gospodarczych. Teren odgradzał biały płot. Białe były również schodki do budynku, balustrada oraz stolik i krzesła stojące na werandzie. Pod ścianami rosły równiutko przystrzyżone krzewy, a przydomowy ogródek cieszył widokiem wielobarwnych kwiatów. Adam często myślał, że farma Williamsów idealnie pasowałaby na okładkę sielankowego romansu. Takiego, w którym bohaterka z wielkiego miasta ucieka na wieś, gdzie zajmuje się pisaniem powieści, malowaniem albo innym tego typu zajęciem. Przy okazji korzysta z uroków wiejskiego życia i poznaje przystojnego sąsiada, który wpadł naprawić jej przeciekający dach. Życie nie było jednak ani bajką, ani tanim romansidłem. W każdym razie nie życie Adama. Dla niego ta malownicza farma stanowiła więzienie, w którym ciężko pracował pod czujnym okiem okrutnego strażnika.

Chłopak pożegnał rudzielca i ruszył w stronę domu z nadzieją, że stary Williams będzie w dobrym humorze. Gdy wszedł na werandę, drewniane schodki zaskrzypiały pod jego stopami. Jak co dzień o tej porze w oknie odbijało się światło ekranu telewizora. Po wejściu do środka, Adam nie odezwał się do domowników. Nikt też nie zwrócił uwagi na jego powrót.

W centrum połączonego z jadalnią salonu stał prostokątny stół z czterema krzesłami, a na przeciwległej ścianie ustawiono szafkę z telewizorem. Randy niespecjalnie przejmował się wystrojem wnętrz, za to chętnie inwestował w elektronikę – jeśli nie słuchał radia, oglądał telewizję, a odkąd kupił nowy odbiornik, duży i z kolorowym wyświetlaczem, prawie nie rozstawał się z pilotem. Całe wieczory spędzał na zielonej, nieco wysłużonej kanapie ze wzrokiem wlepionym w telewizor. Tak było i tym razem. Uwadze Adama nie umknęła butelka piwa stojąca na stoliku kawowym. Zdziwiło go jedynie, że nie ma ich więcej. Za przynoszenie złotego trunku, sprzątanie i gotowanie odpowiedzialna była żona Randy’ego – Shannon. Pani Williams nie miała buntowniczej natury. Żyła w przekonaniu, że obowiązkiem każdej kobiety jest wyjście za mąż, dbanie o dom i urodzenie potomka. Chociaż nie mówiła tego na głos, miała wyrzuty sumienia, że nie była zdolna do tego ostatniego. Randy wypominał żonie bezpłodność przy każdej możliwej okazji, chociaż nie do końca wiedzieli, które z nich nie może mieć dzieci. Potomstwo oznaczało więcej rąk do pracy i gdyby tylko mógł, Randy spłodziłby wielu synów. Nie zdecydował się jednak na rozwód, bo po prostu nie wypadało. Nie w miejscowości, w której najważniejsze były kościół i plotki. W końcu małżeństwo zdecydowało się na adopcję i gdyby nie skomplikowana procedura, Adam już dawno miałby przybrane rodzeństwo.

Nim chłopak zdążył dojść do łazienki, usłyszał głos dobiegający z kuchni:

– Nadal śpi?

Shannon, jak każdego wieczoru, przygotowała mężowi kolację. Stresowała się, bo Randy często krytykował jej potrawy, a dzisiaj wołowina nie wyszła tak krucha, jak powinna.

– Nie wiem. Już patrzę – odpowiedział cicho Adam.

Powoli podszedł do kanapy. Randy leżał w poplamionych ogrodniczkach, które mocno opinały jego okrągły brzuch. W dłoni wciąż trzymał niedojedzoną paczkę chipsów serowych, których okruchy utkwiły w gęstej, siwej brodzie. Oczy miał zamknięte.

– Śpi – poinformował przybraną matkę, gdy tylko zajrzał do kuchni.

Kobieta odetchnęła z ulgą. Randy niekiedy przysypiał w fotelu, a to dawało jej więcej czasu na przygotowanie posiłku. Nie lubiła gotować pod presją. Kto wie, może jak podleje wołowinę odrobiną wódki, to skruszeje? Postanowiła spróbować. Spocone dłonie wytarła o materiał obszytego koronką fartucha. Chociaż był 1985 rok, Shannon wciąż ubierała się jak przykładna pani domu przedstawiana w magazynach pochodzących jeszcze z lat pięćdziesiątych. Lubiła rozkloszowane sukienki mocno podkreślające talię. Włosy codziennie zawijała na wałki, a usta malowała czerwoną szminką. Tak, jak lubił jej mąż. Gdy jako szesnastolatka przyjęła oświadczyny Randy’ego, myślała, że nie może być lepiej. Williams pochodził z zamożnej rodziny i miał gospodarstwo. Niestety, z czasem przekonała się, że nigdy nie zostanie dopuszczona do domowego budżetu. Zawsze musiała prosić męża o pieniądze, ale dostawała je tylko wtedy, gdy na nie zasłużyła. A to nie zdarzało się często.

Adam wrócił do kuchni po dwudziestu minutach, aby zabrać naczynia i pomóc matce nakryć do stołu.

– Jeszcze śpi. Nie będę teraz przekładała pieczeni na półmisek, żeby nie wystygła. Zupę też zostawię na kuchence – powiedziała.

Kiedy pan domu spał, cała rodzina czekała z posiłkiem. Adam miał nieco lepszy kontakt z Shannon niż z Randym, ale nigdy nie mógł nazywać jej swoją sojuszniczką. Kobieta zawsze stawała po stronie męża. Nawet kiedy ten sięgał po pas.

Po kolejnych dwudziestu minutach zaczęli się zastanawiać, czy powinni obudzić starego Williamsa. Żadne z nich jednak nie chciało się podjąć tego zadania. Z jednej strony mężczyzna mógł zareagować złością. Z drugiej mógł mieć pretensje, że nie zawołano go na kolację. W końcu pani Williams zdobyła się na odwagę i ostrożnie położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.

– Kochanie... – szepnęła, ale ten nie zareagował.

Wówczas przyłożyła rękę do jego czoła. Było zimne. Shannon cofnęła się o krok i spojrzała na Adama, który stał przy stole i rozkładał sztućce.

– Jest jakiś zmarznięty. Może zachorował? – zapytała, jakby oczekiwała, że syn udzieli jej odpowiedzi na to pytanie.

Lodowaty dreszcz przeszedł po karku Adama. Wszelkie odstępstwa od codziennej rutyny budziły w nim niepokój. Uświadomił sobie, że Randy nie chrapie jak zwykle podczas drzemki.

– Nie narzekał na złe samopoczucie – zauważył i nadal z łyżką w ręku niepewnie ruszył w kierunku kanapy.

– Kochanie, obudź się! – Shannon energiczniej potrząsnęła ramieniem męża.

Randy wyglądał, jakby spał. Grubymi palcami wciąż trzymał paczkę chipsów, głowę miał odchyloną, a oczy zamknięte. Był tak samo brudny i odstręczający jak zwykle. Adam pochylił się nad ojcem, a następnie przyłożył łyżkę do jego ust. Bacznie obserwował, czy zaparuje. Nic się jednak nie wydarzyło. Wielki brzuch Randy’ego też nie unosił się pod wpływem oddechów, a Adam nie wiedział, jak zmierzyć puls. Postanowił zrobić to samo, co bohaterowie jednej z ostatnio przeczytanych książek. Przyłożył trzy środkowe palce do wewnętrznej strony nadgarstka mężczyzny. Uciskał to miejsce i próbował wyczuć cokolwiek. Shannon w milczeniu obserwowała jego poczynania. Ciszę między nimi wypełniał dźwięk telewizora. Mecz już dawno się skończył i teraz leciał jakiś teleturniej. Publiczność wiwatowała, gdy któryś z uczestników udzielił poprawnej odpowiedzi na pytanie prowadzącego. Atmosfera po drugiej stronie szklanego ekranu była zupełnie inna od tej panującej w ich dużym salonie. Shannon i Adam już znali prawdę, ale żadne z nich nie chciało wypowiedzieć jej na głos. Chłopak wlepił wzrok w spoczywające na kanapie zwłoki, czując, jak w całym jego organizmie buzuje adrenalina. To był szok. Nie przewidział takiego obrotu wydarzeń. Randy skończył dopiero sześćdziesiąt lat. Był otyły, to prawda, ale nie miał kłopotów ze zdrowiem.

– Zadzwonię po karetkę – powiedziała w końcu Shannon i podeszła do wiszącego na ścianie czerwonego telefonu.

Nie brzmiała jak załamana żona i wcale nie szła szybko, zupełnie jakby celowo opóźniała wezwanie pomocy. Przez te wszystkie lata Adam próbował odgadnąć, co właściwie czuła do Williamsa. Odpowiedź przyszła w najmniej spodziewanym momencie. Shannon powoli wykręciła numer i przywarła plecami do ściany, nerwowo owijając kabel wokół palca. Robiła to bezwiednie. Gdy odchyliła głowę do tyłu, na jej czole błysnęła kropelka potu. Ludzie z telewizora znów zaczęli bić brawo, a Adam wrócił do stołu i usiadł na krześle wyłożonym czerwoną poduszką. Zwykle było ono zarezerwowane dla Randy’ego, ale ta zasada właśnie przestała obowiązywać. W dłoni wciąż trzymał metalową łyżkę. Ze zdenerwowania bezwiednie jeździł opuszkami po jej zaokrąglonych brzegach. Musiał zająć czymś ręce, żeby nie myśleć. Nie przerażała go śmierć, ale ta cholerna niepewność. Nagle spojrzenie piwnych oczu chłopaka spotkało się z szarymi tęczówkami Shannon. Operator odebrał.

– Mój mąż przestał oddychać – powiedziała pani Williams.

Zapomniała o tym, aby się przedstawić albo podać adres, ale zachrypnięty męski głos poprosił o wszystkie niezbędne informacje.

Reszta wieczoru minęła błyskawicznie. Adam nie wstał od stołu aż do przyjazdu karetki. Lekarz stwierdził zgon, a Shannon odegrała rolę zrozpaczonej żony.

– Wiedziałam, że to będzie zły dzień. Miałam okropne przeczucia – szlochała, wycierając kąciki oczu haftowaną chusteczką.

Chłopak nie był w stanie rozmawiać z lekarzem, a tym bardziej patrzeć, jak mężczyźni zabierają ciało Randy’ego.

– Mąż źle się poczuł? – zapytał starzec w białym kitlu.

– Nie, ale dziś w stadzie urodziło się pierwsze czarne jagnię. Wiedziałam, że to zły znak.

II
Nowe życie

Adam po raz pierwszy od przybycia na farmę nie zerwał się z łóżka o świcie. Wybiła dziewiąta, gdy nakarmił kury i wypuścił owce na pastwisko. Następnie wrócił do domu i padł na łóżko. Spał do godziny szesnastej, podobnie jak matka. Od śmierci Randy’ego ich dotychczasowy harmonogram dnia ulegał powolnemu rozpadowi. Shannon przestała gotować, a Adam wylegiwał się w łóżku. Wspólnie podjęli decyzję, by ponownie zatrudnić Roberta Tremblay’a, który był człowiekiem uczciwym i pracowitym, ale nie mógł dojść do porozumienia z Randym i dlatego został zwolniony. Na propozycję Adama zareagował jednak entuzjastycznie. Być może przede wszystkim dlatego, że chłopak zaproponował mu wyższe wynagrodzenie.

Adam nigdy nie myślał o sobie jako o potencjalnym dziedzicu, zwłaszcza że ojciec trzymał go z daleka od finansów. Jego nagła śmierć przyniosła jednak ze sobą równie nagłe zmiany. Rodzinę pochłonęły przygotowania do pogrzebu. Adam wsiadł za kierownicę starego pick-upa i wraz z matką pojechał na zakupy do sąsiedniego Livermore, niewielkiego miasteczka, gdzie jedyną atrakcję stanowiły kino i bar, w którym serwowano wyśmienite burgery. Dzieciaki ze szkoły Adama często się tu kręciły, ale on sam miał niewiele czasu na podobne przyjemności. A nawet gdyby znalazł chwilę, nie miał kumpli, z którymi mógłby się spotkać.

Tym razem głównym celem ich wizyty w miasteczku był wybór stroju na pogrzeb, więc od razu skierowali się do głównej ulicy. Znajdowały się tam butiki, sklepy z obuwiem, kapeluszami oraz salony fryzjerskie. Adama szczególnie ciągnęło do wypożyczalni kaset wideo, bo nigdy nie miał okazji zajrzeć do środka. W domu kanapa i telewizor należały wyłącznie do Randy’ego, Adam miał zakaz dotykania pilota. Czasem tylko sympatyczniejsi pracownicy ojca litowali się nad nim i zabierali go do kina.

Jedyną osobą, jaką odwiedzał Adam, była anglistka, która mieszkała w skromnym domku niedaleko farmy. Zwykle zajeżdżał do niej w tajemnicy, kiedy wracał z zakupów albo ze szkoły. Randy potrafił wybuchnąć z byle powodu, bywał bardzo agresywny, ale nie należał do osób szczególnie bystrych. Żeby go przechytrzyć, Adam wywiesił w korytarzu plan lekcji, do którego dołożył „godziny widmo”, jak nazywał je w myślach. W ten sposób zapewniał sobie dodatkowy czas wolny.

Shirley Peterson była niską blondynką po pięćdziesiątce, o pulchnej twarzy i przyjaznej aparycji. Uczyła Adama w szkole podstawowej i wspierała go na dalszych etapach edukacji. Jej dom, urządzony w pastelowych barwach, zawsze pachniał ciasteczkami i pełno w nim było rodzinnych pamiątek. Większość z nich stanowiły fotografie męża anglistki, który pozował sam lub w towarzystwie bliskich. Pan Peterson zmarł podczas wojny w Wietnamie, a kobieta bardzo ciepło go wspominała. Adam sądził, że rozumieją się tak dobrze, ponieważ oboje doświadczyli samotności i straty. Pani Peterson miała też syna, którego osiągnięcia napawały ją dumą. Adam nigdy nie poznał Philipa. Z opowieści wiedział jednak, że był od niego o pięć lat starszy i studiował finanse na prestiżowej uczelni w Bostonie. Niestety z powodu znacznej odległości pomiędzy Ohio a Massachusetts odwiedzał matkę jedynie podczas świąt oraz wakacji. Pod jego nieobecność Shirley przelewała macierzyńskie uczucia na Adama. Wpoiła mu miłość do literatury. Pożyczała liczne książki, o których dyskutowali przy szarlotce i filiżance herbaty. Pani Peterson zachęcała go również do nauki i motywowała do pisania prac na konkursy literackie. Miała też magnetowid, który w innych miejscach był dla Adama nieosiągalny, dlatego jeśli nie czytali książek i nie rozmawiali o literaturze, oglądali filmy. Świat kina był niezwykle inspirujący dla osoby, która lubiła tworzyć i poznawać różne historie.

– Randy uwielbiał takie filmy. – Z rozważań wyrwał Adama głos Shannon, która również zatrzymała się przed wypożyczalnią kaset wideo.

Wskazała na plakat przyklejony do szyby od wewnętrznej strony. Przedstawiał Sylvestra Stallone’a prezentującego muskularny tors. Pozował na tle płomieni, trzymając imponujących rozmiarów broń, której Adam nie potrafił nawet nazwać. Wielkie czerwone litery w górnej części plakatu tworzyły napis Rambo II. Chłopak pomyślał, że jedynym, co podobało mu się w tym obrazku, były włosy głównego bohatera.

– A ty? – zapytał Adam.

Shannon momentalnie spuściła wzrok. Wyglądała na zmieszaną.

– Pospieszmy się. Musimy kupić dużo rzeczy, a sam Bóg raczy wiedzieć, ile potrwają przymiarki.

Shannon doszła do wniosku, że podczas zakupów nie potrzebuje rad syna, Adam też wolał sam wybrać koszulę. Postanowili więc, że się rozdzielą i za dwie godziny spotkają w kawiarni.

– Dzień dobry – przywitał się, kiedy przekroczył próg sklepu. Poczuł dreszcz ekscytacji, bo od śmierci Randy’ego cieszył się nowym rodzajem wolności, a samodzielne zakupy nie przytrafiały mu się do tej pory zbyt często.

Ekspedientka w kopertowej sukience powitała go ciepłym uśmiechem. W lokalu panował nienaganny porządek. Wnętrze urządzono w odcieniach szarości i srebra, naprzeciwko drzwi wejściowych ustawiono wieszaki z koszulami. W dłuższym korytarzyku manekiny dumnie zadzierały głowy, prezentując modne modele garniturów. W szklanej gablotce połyskiwały spinki do mankietów, ułożone obok krawatów i muszek.

– Dzień dobry, mogę w czymś pomóc?

– Szukam garnituru.

– Na jaką okazję?

– Na pogrzeb.

Uśmiech nieznacznie zszedł z twarzy dziewczyny, ale nie straciła sympatycznej nuty w głosie.

– Oczywiście. Czy koszula również będzie potrzebna?

– Tak.

– Preferuje pan czerń czy biel?

– Wolałbym czarną.

Adam zdawał sobie sprawę, że ekspedientka wykonuje po prostu swoją pracę, ale i tak doceniał jej zaangażowanie. Nie znał się na modzie, jego szafę wypełniały stare i znoszone ubrania. Podczas przymiarek czuł się nieco skrępowany. Szczelnie zaciągał zasłonkę, bo nie chciał, żeby dziewczyna dostrzegła jego blizny.

Ostatecznie wyszedł ze sklepu zadowolony. Miał wszystko, czego potrzebował – prosty garnitur, krawat, koszulę, eleganckie buty i spinki do mankietów. Wreszcie nowe i dopasowane do jego sylwetki ubrania. Miał tylko wyrzuty sumienia, gdy spojrzał na paragon, ale wkrótce przekonał się, że Shannon wydała znacznie więcej.

Teraz należało zająć się formalnościami, dlatego zarządzanie farmą Adam oddał w ręce pracowników. Shannon natomiast wzięła na siebie przygotowanie posiłków na stypę. Wreszcie nie musiała podporządkowywać się woli męża – przyniosła z piwniczki butelki brandy, których Randy nie pozwalał jej ruszać, i upiekła placki śliwkowe, których nienawidził.

Na uroczystości pogrzebowe pani Williams wybrała kreację z głębokim dekoltem i poduszkami na ramionach. Do tego niebotycznie wysokie czarne szpilki, kapelusz z woalką i rękawiczki. Usta musnęła czerwoną szminką. Gdy weszła do salonu, zrozumiała, że musi robić piorunujące wrażenie. Adam aż otworzył usta z zaskoczenia, ale nic nie powiedział. Pod kościół podjechali pick-upem. Kiedy Adam zobaczył tłum ludzi stojących przed budynkiem, poczuł nerwowy ścisk w żołądku. Randy nie miał zbyt wielu przyjaciół, a i tak zjawiła się niemal połowa Wolford. Gdy szedł przez kościół, trzymając matkę pod ramię, czuł na sobie smutne spojrzenia osób ze szkoły. Rozpoznawał twarze tych, którzy do niedawna rzucali jego zeszytami albo naśmiewali się z blizn. Nikt nigdy nie stanął w jego obronie. Adam nabrał przekonania, że bohaterowie, którzy – nie bacząc na opinię grupy – stają po stronie słabszych, istnieją tylko na kartach książek.

Williamsowie zajęli miejsce w pierwszym rzędzie. Stojąca przy ołtarzu trumna była otwarta, ale Adam nie czuł potrzeby, aby pożegnać się z ojcem. Patrzył za to, jak robili to inni – obłudni mieszkańcy miasteczka, którzy jeszcze niedawno nazywali Williamsa „Randym Chujem”. Zupełnie tak, jakby śmierć wszystko zmieniła.

Shannon stała przy trumnie najdłużej. Gdy wróciła do ławki, Adam nie potrafił rozszyfrować jej emocji. Otarła chusteczką łzy, ale czy ten smutek był prawdziwy? Nagle matka położyła mu dłoń na ramieniu. Zesztywniał. Shannon nigdy go nie przytulała. Nie był przyzwyczajony do takich gestów i nie wiedział, jak się zachować.

– Będzie dobrze – szepnął w jej stronę z przekonaniem, że to prawda.

Kazanie pastora zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Chwalił gorliwe uczestnictwo Randy’ego w każdym nabożeństwie i wspomniał przypowieść o Hiobie, która tak naprawdę nijak się miała do życia pana Williamsa. Równie przytłaczający był sam pochówek. Chociaż wcześniej Adam nie czuł żalu, trudno mu było zapanować nad emocjami, kiedy patrzył na składaną w grobie trumnę. Nie okazał tego jednak. Do perfekcji opanował zdolność tłumienia uczuć i nieokazywania słabości. Doświadczył już wystarczająco dużo bólu i robił wszystko, by ludzie nie wiedzieli, jak go zranić. Podczas gdy inni patrzyli na trumnę, klepiąc modlitwy, on błądził wzrokiem dookoła. Szukał dowolnego obiektu, na którym mógł zawiesić spojrzenie. Wybór padł na dumną wierzbę płaczącą, której witki przypominały wyciągnięte tęsknie ramiona. Nie wiedział, kto spoczywał w mogile, nad którą się pochylała. Wyobraźnia podpowiadała mu jednak, że mogła to być czyjaś matka. Czy umarła młodo? Może drzewo zasadził ukochany mąż, który teraz samotnie wychowywał dzieci? Adam nigdy nie widział grobu swojej matki, nie wiedział nawet, gdzie ją pochowano.

Uroczystość dobiegła końca. Adam miał nadzieję, że większość żałobników rozejdzie się do domów lub baru, w którym wiecznie przesiadywali miejscowi, a na stypę zajrzy jedynie garstka najbliższych znajomych.

– Teraz zapraszamy do nas, gdzie przy kawie lub kieliszeczku brandy będziemy mogli porozmawiać i powspominać mojego męża – ogłosiła Shannon ku rozczarowaniu Adama.

Miał wrażenie, że w całej sytuacji odnajdywała się o wiele lepiej niż on. Poradził sobie z kwestiami formalnymi, ale spotkanie z tymi ludźmi okazało się przytłaczające.

Podał matce ramię i ruszyli w dół zielonego pagórka. Kiedy dotarli do pick-upa, otworzył przed nią drzwi pojazdu, a następnie usiadł po stronie kierowcy.

– Chyba nie jesteśmy przygotowani, aby przyjąć zbyt wielu gości – powiedział, zapalając silnik.

– Dlaczego tak uważasz?

– No, nie wiem. Bo mogą oczekiwać, że poczęstujemy wszystkich obiadem?

– Przecież wyraźnie mówiłam o kawie – burknęła Shannon z nutą irytacji.

Adam nie miał siły i ochoty, aby się z nią kłócić. Ruszył z podjazdu, w bocznym lusterku dyskretnie obserwując ciągnący się za nimi sznur samochodów. Z ulgą stwierdził, że nieco się przerzedza, a do farmy razem z nimi dojechało może z dziesięć aut. Pobladł jednak, gdy zobaczył, jak z samochodu wysiada Brittany Brown – siostra Briana, jednego z jego największych szkolnych oprawców. A gdy odkrył, że kierowcą był właśnie on, miał ochotę nigdy nie opuszczać bezpiecznego fotela pick-upa. W swoim życiu zaznał wielu form przemocy. Ta, której doświadczał z ręki Randy’ego, znacznie różniła się od tej szkolnej. Nie uważał adopcyjnego ojca za bystrego człowieka i nigdy nie brał do siebie jego komentarzy. Odrzucenie przez rówieśników było jednak czymś zupełnie innym. Chciał nie przejmować się docinkami, ale po prostu nie potrafił. Nie w sytuacji, gdy przez lata doskwierała mu samotność. Próbował stosować różne metody obrony, ale nic nie skutkowało. Milczenie? Nie pomagało, bo doczepiano mu łatkę odludka. Pyskówki? Jeden głos cichł zagłuszany przez kilka innych. Rozmowy z nauczycielami? Przecież widzieli, a jednak nie reagowali. Adam nie chciał widzieć tych ludzi w swoim domu, miejscu, w którym powinien czuć się bezpiecznie.

– Będziesz tak siedział jak zaklęty, czy wreszcie wyjdziesz i otworzysz mi drzwi? – Zniecierpliwiona Shannon zastukała długimi paznokciami o deskę rozdzielczą.

Adam odchylił głowę do tyłu, głośno wydychając powietrze. Nie przypominał sobie, żeby ojciec kiedykolwiek otwierał drzwi przed matką.

– Po prostu nie chcę tylu osób w swoim domu – odpowiedział spokojnie.

Jeszcze nigdy nie odezwał się tak do matki, ale teraz miał szansę rozpocząć nowy etap i postanowił zawalczyć o siebie.

– To tradycja. Wszyscy tak robią – odparła po chwili namysłu.

– A może ja nie chcę być jak wszyscy?

Shannon nie znała syna od tej strony. Spojrzała w jego duże, piwne oczy i zobaczyła w nich nową iskrę. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie potrafiła dobrać słów. Chłopak nie czekał na jej odpowiedź. Westchnął ciężko i wyszedł z samochodu, a następnie otworzył matce drzwi. Podał jej ramię, bo tak wypadało, i podprowadził aż na werandę. Im dłużej myślał o swojej sytuacji, tym bardziej uświadamiał sobie, że na tym etapie nie ma nic do stracenia. Najgorsze minęło i mogło być już tylko lepiej.

Shannon natomiast nabrała wątpliwości. Jej ręce drżały, gdy sięgnęła do torebki po klucze, a gdy próbowała wsunąć je w zamek, wyślizgnęły jej się z rąk. Adam podniósł je bez słowa i otworzył drzwi. Następnie razem weszli do środka i zaprosili gości.

W domu panował nienaganny porządek. Stół, nakryty białym obrusem, zdobiły flakony z polnymi kwiatami, na kredensie zagościły świece zapachowe, a starą zieloną kanapę przysłonięto miękkim beżowym pledem.

– Zaparzę herbaty – oznajmiła Shannon i zniknęła w kuchni.

Adam został w korytarzu przy drzwiach wejściowych i patrzył, jak do środka wchodziły kolejne osoby. Niektórym pomagał odwieszać okrycia. Wścibskie spojrzenia chłonęły każdy kąt, który dotychczas pozostawał poza ich zasięgiem. Randy nie zapraszał do siebie nikogo z wyjątkiem kilku kumpli. W Wolford powiadano jednak, że dobrze mu się wiodło. Teraz osoby postronne miały okazję, żeby sprawdzić, czy plotki były prawdziwe. Adam przyjmował współczujące spojrzenia, a gdy jego wzrok padł na Brittany, w wyobraźni kazał jej najzwyczajniej w świecie spierdalać i fantazjował o tym, jak wyrzuca jej brata za drzwi. Negatywne emocje wyparowały, kiedy zobaczył Shriley Peterson. Zwykle pogodna i sympatyczna nauczycielka tego dnia wyglądała na zatroskaną. Kapelusz o mało nie spadł jej z głowy, gdy podeszła do Adama i uścisnęła go mocno. Nie potrafił odwzajemnić tego gestu, ale zalała go fala nieznanego dotąd ciepła.

– Jak się trzymasz, dziecko? – zapytała, odsuwając się nieco i ujmując jego twarz w pulchne dłonie.

– Nie wiem. Chyba jestem trochę zagubiony.

Shirley dyskretnie spojrzała na ludzi zgromadzonych w salonie. Znała Adama na tyle, by wiedzieć, że nie czuł się swobodnie przy znajomych z klasy. Nie miała też powodów, aby współczuć Shannon, która nigdy nie była dla syna wsparciem.

– Chcesz iść na spacer? – zaproponowała.

– I zostawić ich wszystkich?

– I zostawić ich wszystkich – przytaknęła Shirley z pewnością w głosie.

Adam westchnął ciężko i spojrzał prosto w jej niebieskie, pełne dobroci oczy.

– Z przyjemnością.

Wieczorny spacer rozpoczęli od owczarni, gdzie czarne jagnię tuliło się do swojej matki. Za każdym razem, kiedy Adam patrzył na tę ciemną chmurkę, myślał o Eve. Z czasem wspomnienia o siostrze stawały się coraz bardziej mgliste, ale chłopak nadal nie mógł się pogodzić z tym, że zupełnie stracili kontakt.

– Możesz powiedzieć, co dokładnie się stało? – zapytała Shirley, kładąc dłoń na ramieniu Adama.

– Z ojcem? Lekarz powiedział, że to był zawał. Nie badał się i nie prowadził zbyt zdrowego trybu życia. Nie wiedzieliśmy jednak, że tak bardzo podupadł na zdrowiu.

Nauczycielka pokiwała głową.

– Musisz wybaczyć mi śmiałość, Adamie, ale wbrew pozorom czasu pozostało niewiele. Znam cię długo i wiem, że jesteś pilny i bystry. Obawiałam się, że twój potencjał może się zmarnować, ale w takich okolicznościach...

– O czym pani mówi?

– Pójdź na studia. Masz jeszcze czas, żeby aplikować. Poznasz nowych ludzi i zwiększysz szanse na znalezienie dobrej pracy. Będę cię wspierać. Przerabiałam to z synem. Pomogę ci ze znalezieniem uczelni i całą resztą.

Chłopak zacisnął dłonie na szczeblach boksu. Poczuł pod palcami szorstkie drewno i to go w pewien sposób otrzeźwiło. Do tej pory nauka na uniwersytecie była jedynie marzeniem, które nie miało szansy się ziścić.

– Nie jestem pewien, czy sobie poradzę. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Poza tym ktoś musi zadbać o dom i zająć się farmą.

– Czy naprawdę chciałbyś zostać w Wolford?

Bez większego zastanowienia pokręcił głową.

– Więc najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce.

III
Puszka Pandory

Adam nie zamienił słowa z żadnym z gości oprócz Shirley. Po spacerze udał się prosto do swojego pokoju. Słyszał muzykę dobiegającą z salonu, w którym Shannon w towarzystwie kobiet z sąsiedztwa przeglądała stare zdjęcia z Randym. Jej sentymenty zanikały i wracały, Adam nie potrafił zrozumieć tej sprzeczności. Kiedy już myślał, że kobieta autentycznie tęskni, ta popadała w dziwną euforię. Ludzie różnie przechodzą żałobę. On nie czuł smutku i miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Życie z Williamsami miało przecież swoje dobre strony. Zaopiekowali się nim, dali osobny pokój, który stał się jego azylem. Niejedną noc zarwał tu na nauce, czytaniu lub pisaniu opowieści. Uciekał w świat fantazji, co pomagało mu zmierzyć się z rzeczywistością.

Tym razem jego myśli krążyły wokół college’u. Anglistka obudziła w nim nadzieję. Naprawdę mógł iść na studia. Może wcale nie był czarną owcą, która nigdzie nie pasuje? Może to życie kierowało go dotąd na błędne ścieżki, a teraz miał okazję wziąć sprawy w swoje ręce?

Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, próbując zebrać myśli. Wiedział, że w ciągu najbliższych dni zostanie obarczony masą obowiązków. Próbował ustalić jakiś plan działania. Uporządkowanie spraw finansowych powinno być priorytetem. Z drugiej strony był już maj, zbliżał się czas rekrutacji. Do tego czekały go egzaminy i zakończenie roku szkolnego.

– Szlag – szepnął Adam pod nosem.

Sięgnął do lampki nocnej. Wyglądała na starszą od niego, kwiat na beżowym abażurze już dawno wyblakł. Usiadł i rozejrzał się po skromnie urządzonym pokoju. Wzorzysta tapeta z pewnością pamiętała jeszcze lata pięćdziesiąte, podobnie jak pożółkłe firanki w oknach. Jedynymi meblami w pomieszczeniu były szafa, łóżko i niewielka szafka nocna. Jako że nie miał biurka, to właśnie przy niej odrabiał większość prac domowych. Książki i zeszyty przechowywał w kartonach, które skutecznie zastępowały regał.

Adam poczuł dziwną nostalgię. Teraz, gdyby tylko zechciał, mógłby zmienić wystrój swojej samotni. Nie zamierzał jednak trwonić pieniędzy i podejmować pochopnych decyzji. Szczególnie że najchętniej opuściłby farmę i po prostu o niej zapomniał. Pierwszym krokiem do ucieczki z Wolford było skończenie szkoły i zdanie egzaminów. Adam doszedł więc do wniosku, że najlepszym lekiem na bezsenność będzie odświeżenie sobie zagadnień na piątkowy test. Nic nie nużyło równie skutecznie, jak nauka przedmiotów ścisłych.

Kolejne dni mijały szybko i przynosiły lawinę nowych, ekscytujących informacji. Każdego wieczoru Williamsowie omawiali bieżące sprawy podczas kolacji. Steki i zupy zastąpiły prostsze w przygotowaniu dania, a chłopak często pomagał matce w kuchni. Tym razem raczyli się makaronem z serem i popijali piwo, którego Randy pozostawił niezły zapas. Ich rozmowy zdominował temat majątku. W ciągu ostatniego tygodnia zdążyli już mniej więcej rozeznać się w kwestiach finansowych. Pieniędzy było sporo, ale zbyt mało na opłacenie studiów. Adam analizował swoje szanse na stypendium lub pożyczkę, gdy nagle przyszedł list. Jego nadawcą był niejaki Thomas Lane z korporacji Lane & Davis Constructions. Odwoływał się do korespondencji z panem Williamsem, której treści nie znali jednak pozostali członkowie rodziny. Lane wyjaśnił, że złożył Randy’emu propozycję wykupienia niezagospodarowanej ziemi za pokaźną sumę. Chciał niedaleko farmy wybudować autostradę, ale ponieważ ten pomysł nie przypadł Randy’emu do gustu, nie doszło do transakcji. Lane założył, że pozostali członkowie rodziny mogli mieć nieco inne zdanie w tej kwestii, dlatego ponowił propozycję.

– Po co właściwie była mu ta ziemia? – zapytał Adam, obracając w palcach list.

– Marzył o polu kukurydzy – parsknęła Shannon, upijając łyk piwa.

– To kompletnie bez sensu. Przecież i tak brakowało rąk do pracy. Utrzymanie owczarni to harówka. Nie zamierzam się tym zajmować. Właściwie to myślałem, żeby...

– ...sprzedać to wszystko w cholerę? – dokończyła.

W pierwszej chwili zamilkł. Spojrzał prosto w jej zmęczone oczy i nie potrafił odczytać żadnych emocji. Uzmysłowił sobie, że praktycznie nie znał kobiety, z którą przez lata mieszkał pod jednym dachem.

– A ty czego byś chciała?

– Sprzedać ziemię, zostawić zwierzęta. Nie zrozum mnie źle, ale nigdy nie pracowałam. Gdyby ktoś przejął prowadzenie farmy, zadbał o zwierzęta i zarobek, miałabym jakąś pewność utrzymania. Rozumiem jednak, że nie chcesz tu zostać. Podzielimy wszystko po połowie i jakoś to będzie.

Zmarszczył brwi. Shannon pokazała swoją ludzką stronę, ale Adam miał dziwne przeczucie, że coś było nie tak. Zdradzał ją wyraz twarzy i drżąca dłoń, która zaciskała się na szyjce butelki.

– Wyglądasz na zdenerwowaną.

– Bo powinnam ci coś wyznać. Znienawidzisz mnie, kiedy to zobaczysz. Musisz jednak wiedzieć, że nie miałam wyboru. Życie u boku Randy’ego było jak tor przeszkód. Bałam się jego furii i napadów złości.

– Wszyscy się baliśmy. Ja, pracownicy...

– To prawda, a jednak przez ten lęk odebrałam ci coś, co zapewne jest dla ciebie ważne. Randy kazał mi to zniszczyć, ale nie posłuchałam. Nie byłam dobrą matką. Dbałam przede wszystkim o siebie.

Odebrali mu coś? Przecież cały dobytek Adama spłonął w pożarze. Na pewno nie miał żadnych pieniędzy. W sierocińcu nie pozostawił żadnych rzeczy. O co więc mogło chodzić?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – przyznał zgodnie z prawdą.

– Chodź ze mną.

Shannon raptownie wstała. Podłoga zaskrzypiała pod jej stopami niczym posadzka w starym kościele. Adam głośno przełknął ślinę i ruszył za matką. Weszli do kuchni. Chłopak pospiesznie omiótł wzrokiem wszystkie kąty, jakby spodziewał się, że będzie czekała na niego jakaś wskazówka. Podłoga, biały stół, parapet, doniczkowe rośliny, drewniany blat – wszystko tak dobrze znane. Shannon sięgnęła po taboret, postawiła go obok lodówki, wspięła się na niego i wyciągnęła rękę po metalowe pudełko po czekoladkach. Chwyciła je oburącz i stanęła naprzeciwko adoptowanego syna.

– Naprawdę mnie znienawidzisz – powtórzyła.

Adam nie wiedział, czego się spodziewać. Jego serce przyspieszyło. Obawiał się złych wiadomości, zwłaszcza teraz, kiedy los wreszcie się do niego uśmiechnął. Chwycił pudełko i szybkim krokiem wrócili do salonu, by obejrzeć jego zawartość w lepszym świetle. Shannon usiadła obok i obserwowała, jak Adam zdejmuje metalową pokrywkę. Ich oczom ukazał się stos listów. Chłopak sięgnął po pierwszy z brzegu i zbladł, gdy spojrzał na nadawcę.

– Eve Howard. – Imię i nazwisko jego siostry. Tęsknie przejechał po nim palcem.

– Ostatni przyszedł dwa lata temu. Randy kazał mi je wyrzucić. Twierdził, że odciągną cię od pracy.

Adam odłożył list na stos pożółkłych już kopert, opadł na krzesło i zacisnął powieki, próbując w ten sposób powstrzymać napływające do oczu łzy.

Wdech.

Wydech.

Wdech.

Wydech.

Pomogło. Musiał zachować spokój. Czuł, że jeśli ulegnie emocjom, straci nad wszystkim kontrolę. Nie mógł do tego dopuścić.

– Od kiedy pisała?

– Jak tylko została adoptowana. Tak jak mówiłam, przestała dwa lata temu. Ale skoro robiła to tak długo, chociaż nie otrzymała żadnej odpowiedzi, musiało jej zależeć.

Adam schował twarz w dłoniach. Palcami bezwiednie rozmasowywał powieki, jakby ta czynność miała mu pomóc w uporządkowaniu myśli. W jego głowie mnożyły się pytania. Co u niej? Czy jest bezpieczna? Gdzie mieszka? O czym pisała? Czy będzie chciała odpowiedzieć na jego wiadomość? Czy wybaczy mu milczenie?

– Nie jestem z siebie dumna, że to przed tobą ukryłam.

Uklękła przed Adamem i przez chwilę zastanawiała się, czy chłopak płacze. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Już jako dziecko nie był przesadnie gadatliwy ani wylewny w okazywaniu emocji. Nie rozmawiali nawet o pożarze. Instynktownie czuła, że w jakiś sposób powinna go wesprzeć. Na przykład kładąc dłoń na jego ramieniu. Nim jednak zdążyła to zrobić, Adam wyprostował się gwałtownie. Zobaczyła wówczas, że na jego bladej twarzy nie było śladu łez.

– Idę do siebie – powiedział tylko.

Wstał, ignorując klęczącą przed nim kobietę, i szybkim ruchem zgarnął pudełko ze stołu. Z bijącym sercem zamknął się w pokoju. Zalała go fala sprzecznych emocji. Czuł żal, smutek, a nawet tęsknotę, ale przede wszystkim złość na Randy’ego. Wiedział, że nigdy mu nie wybaczy. Gdyby nie ten człowiek, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej.

Opadł na stary, nieco zbyt miękki materac i włączył lampkę nocną. Nim otworzył pudełko, zastukał w blaszaną pokrywkę. Czuł się jak bohater książki fantasy, który właśnie odnalazł jakiś pradawny artefakt. Musiał używać go mądrze. To pudełko skrywało przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Czy okaże się puszką Pandory? Po chwili wahania zdjął pokrywę. Położył ją na kołdrze i wyciągnął wszystkie listy. Ułożył je chronologicznie. Ostatni przyszedł w listopadzie osiemdziesiątego trzeciego roku. Pierwszy zaraz po tym, jak została adoptowana. Trzydzieści trzy koperty. Ta liczba była raczej przypadkowa i świadczyła o tym, że Eve nie pisała regularnie. Bywało, że w ciągu jednego roku nie wysłała żadnego listu, a kilka lat później nadała kilka. Uparcie próbowała się z nim skontaktować, mimo że nigdy nie odpowiedział.

Adam zwlekał z zajrzeniem kopert. Bał się tego, co mogą zawierać. W końcu jednak – jak najdelikatniej, by nie uszkodzić papieru – otworzył pierwszą z nich.

Drogi Adamie,

co u Ciebie słychać? Czy nowi rodzice są mili? Mówisz do nich „mamo” i „tato”, czy może „Państwo”? W poprzednim liście wspominałeś, że mają owce i mieszkają na wzgórzu. To musi wyglądać bajkowo. Opowiedz, co robisz i jak Ci mijają dni.

U mnie dobrze. Ludzie, którzy mnie adoptowali są bardzo mili. Mam własny pokój z widokiem na ogród. Tak, bardzo się cieszę! Obiecali, że jutro zabiorą mnie na plażę.

Wybacz, że tak krótko, ale spieszę się do nowej szkoły. Czekam na wiadomość od Ciebie.

Pozdrawiam

Eve

Gdy myślał o siostrze, wciąż miał przed oczami twarz dziecka. Czas zatarł wiele wspomnień o Eve. Pamiętał jednak, jak zaplatała swoje kręcone, brązowe włosy. Miała wyjątkowo bujną wyobraźnię i posiadała wrodzony talent do układania strasznych historii. Dzieci bały się jej opowieści, ale słuchały ich z zapartym tchem. Lubiła wyobrażać sobie, że sierociniec był nawiedzony lub zaczarowany, a ona posiadała magiczne zdolności. Wymyślała najróżniejsze zabawy, w których Adam chętnie uczestniczył. Eve pomogła mu przetrwać trudny czas rehabilitacji i zawsze stawała w jego obronie, gdy ktoś mu dokuczał.

Czytanie kolejnych listów przychodziło Adamowi z coraz większym bólem. Eve opowiadała o nowych rodzicach w samych superlatywach. Chodzili do kina, na festyny, wypożyczali kasety wideo, a nawet odwiedzali wesołe miasteczka. Opisy radosnych scen przerywały jednak zdania pełne żalu. Dlaczego nie odpisujesz? Zapomniałeś o mnie? Ja znalazłam dla ciebie czas. Żyjesz? Chcesz mnie jeszcze znać?

Adam czuł się, jakby ją zdradził. Słone łzy spłynęły po jego policzkach. Tym razem ich nie powstrzymywał. Gładko sunęły aż do linii szczęki, by po lewej stronie zniknąć w wyżłobieniach pozostawionych przez ogień. Gdy płakał, nie czytał. Nie chciał, aby wilgoć wsiąkła w papier, który był dla niego tak cenną pamiątką. Uspokoił się dopiero po kilku minutach. Otarł oczy rękawem i sięgnął po kolejną kopertę. Zauważył, że adres uległ zmianie. Początkowo listy wysyłano z Nowego Orleanu, późniejsze z miejscowości Gonzales. Eve nie wspominała jednak nic o przeprowadzce. Adam wstał z łóżka i podszedł do kartonu z książkami, by odnaleźć w nim atlas świata. Otworzył go na mapie Stanów Zjednoczonych. Faktycznie, jedno Gonzales znajdowało się w Teksasie, ale druga miejscowość o tej samej nazwie była położona około pięćdziesięciu minut drogi od Nowego Orleanu. To już pasowało.

Rozdzielono ich, gdy Adam miał osiem, a Eve dziewięć lat. Po roku dziewczynka została adoptowana. Pisała regularnie, dopóki nie skończyła dwunastu lat, potem przerwała. Kolejną próbę podjęła po trzech latach. To te listy adresowane były z Gonzales.

Witaj, mój milczący bracie-duchu,

wyobrażam sobie, że u Ciebie wszystko w porządku. Delektujesz się naturą, chodzisz na spacery z paczką znajomych, przeżywasz pierwsze miłości i po prostu żyjesz. Mam dobrą wiadomość, bo ja również żyję.

Wkrótce idę do liceum. Na szczęście nie jestem sama, bo mam przyjaciółkę. To cudowne mieć kogoś, z kim można dzielić pasje. Obiecałyśmy sobie, że w te wakacje będziemy chodzić na plażę, do kina i jeździć rowerami. U mnie kino zawsze będzie numerem jeden. Tata kupił magnetowid i czasem organizujemy seanse filmowe. Nic jednak nie przebiło filmu Carrie, na którym byłam w listopadzie. Niesamowicie straszny. Może też go widziałeś? Jak nie, to polecam.

Pewnie i tak nie odpowiesz.

Twoja Eve

Znów odłożył list i pozwolił sobie na łzy. Chociaż cała sytuacja nie była jego winą, nie potrafił pozbyć się wyrzutów sumienia. Nie oglądał Carrie, bo pani Peterson nie przepadała za horrorami, twierdziła, że nie wnoszą niczego wartościowego. Kolejną rzeczą, która uderzyła Adama, był fakt, że nastoletnia Eve z pewnością nie przypominała już siostry, którą pamiętał. Bardzo żałował, że nie przysłała mu żadnej fotografii.

Witaj, mój milczący bracie-duchu,

liceum to nie przelewki. Musisz być twardy, inaczej znikniesz w szarym tłumie. Tutaj wszyscy mają własny styl. Są bardzo barwni i nie boją się eksperymentować z modą. Czasem wyobrażam sobie Ciebie z dziewczyną, która jest hipiską. Myślę, że miłośniczka natury pasowałaby do tych Twoich pól i łąk. Chciałabym wiedzieć, czy ktoś taki jest w Twoim życiu.

U nas w szkole działa wiele kół zainteresowań. Ja zapisałam się na literackie. Liczę, że przyjmą mnie do redakcji szkolnej gazetki.

Pewnie i tak nie odpowiesz.

Twoja Eve

Po tej wiadomości zaczął wątpić, czy sprostałby jej oczekiwaniom jako brat. Eve chyba nie pomyślała, że blizny mogłyby odstraszać dziewczyny. A może po prostu trafiła do innego, normalnego środowiska? On nie narzekałby na zniknięcie w szarym tłumie. Wtedy nikt nie wytykałby go palcami. Uświadomił sobie też, że nigdy nie był zakochany. Nawet zauroczony. Czy wiele go przez to ominęło? Sięgnął po kolejny list.

Witaj, mój milczący bracie-duchu,

koleżanki mówią mi, że kobieta powinna wiedzieć, czego chce. Ja na pewno wiem, czego nie chcę. Mam tu na myśli drugoklasistę z drużyny rugby, który wrzuca mi do szafki listy miłosne. Inne się nim zachwycają, ale ja myślę, że jest głupi jak but. Może i nie brakuje mu urody, ale kiedy się odzywa to, mówię Ci, wszystkiego się odechciewa. Ja znam swoją wartość i ty znaj swoją.

Nie ukrywam jednak, że jest we mnie ta romantyczna dusza. Oglądałeś w telewizji ślub księżnej Diany? Co to było za wydarzenie! Czasami też widzę siebie w białej sukni z bufiastymi rękawami, ale potem, jak usłyszę komentarze chłopców ze szkoły, to od razu ta wizja znika.

Mam nadzieję, że w tej krainie zielonych pól wyrastasz na mężczyznę, który będzie wiedział, że kobieta ma prawo oczekiwać czegoś od życia.

Pewnie i tak nie odpowiesz.

Twoja Eve

Adam zdał sobie sprawę, że charakter listów nieco się zmienił. Eve nie pisała już do niego, traktowała tę korespondencję jak swego rodzaju pamiętnik, w którym mogła zwierzyć się ze swych myśli i uczuć. Tak bardzo chciałby cofnąć czas i odpowiedzieć na każdą z tych wiadomości.

Witaj, mój milczący bracie-duchu,

długo się nie odzywałam, ale moje życie to ostatnio jedno wielkie zamieszanie. U Was też jest tak dużo nauki? Nie mogę doczekać się dnia, w którym będę mogła rozwijać się w tym jednym, wybranym kierunku. Chcę pisać, Adamie, a przedmioty ścisłe to moja największa zmora. Nad fizyką spędzam o wiele więcej czasu niż nad angielskim, a moje oceny i tak pozostawiają wiele do życzenia. Mama się o to wścieka. Mam nadzieję, że Ciebie tak nie cisną.

W wolnym czasie chodzę do kina albo do wypożyczalni. Uważam, że świat filmu jest fascynujący. Wiele dziewczyn zaskakuje, że lubię horrory, ale chłopcom to nie przeszkadza. Moja przyjaciółka również podziela te zainteresowania. Jestem ciekawa, co ty myślisz o kinie grozy, ale pewnie nigdy się nie dowiem.

Muszę Ci jednak napisać, Adamie, że w moim życiu pojawił się chłopak. Nauczyciele go nienawidzą, a dziewczyny uwielbiają. Jest bystry, chociaż czasem mógłby ugryźć się w język. To typ sportowca, ale lubi też kino. W szkole chodzą pogłoski, że jest z wyższych sfer. Nie wiem, co dokładnie się za tym kryje, być może wkrótce się przekonam. W piątek mamy iść na koktajl i burgery, a potem do kina samochodowego. Jestem bardzo podekscytowana.

Pewnie i tak nie odpowiesz.

Eve

Między tym a kolejnym listem zauważył najkrótszą dotąd przerwę, bo napisano je w odstępie zaledwie dwóch dni.

Witaj, mój milczący bracie-duchu,

myślę, że jestem zakochana. Stworzyliśmy nasz mały, sekretny świat. Gdy idziemy korytarzem, ludzie o nas plotkują. Nie przeszkadza mi to. Czuję się jak cholerna księżna Diana. Zwłaszcza, że on traktuje mnie jak księżniczkę. Kupuje kwiaty, odprowadza do domu i robi te wszystkie rzeczy, które chłopak robić powinien. Poznałam też jego wrażliwszą stronę, tak starannie ukrywaną przed światem.

Podjęłam też kluczową decyzję, Adamie. Moim marzeniem nie jest już pisanie książek. Chcę tworzyć scenariusze. Fascynuje mnie film. Wiem, na jaką uczelnię chcę aplikować. Słyszałeś o The Academy of Art and Culture na Florydzie? To świetna uczelnia, która oferuje wiele artystycznych kierunków. Na pierwszym roku jest nacisk na zajęcia ogólnorozwojowe, ale mają oddzielny wydział filmowy. Czesne jest wysokie, ale zrobię wszystko, żeby się dostać. Najbardziej cieszy mnie, że mój chłopak i przyjaciółka też chcą tam aplikować. Oczywiście, najpierw musimy skończyć szkołę, ale dobrze jest mieć jakiś plan, prawda? Bardzo chciałabym poznać Twój.

Pewnie i tak nie odpowiesz.

Eve

Dochodziła godzina trzecia w nocy, gdy Adam przeczytał wszystkie listy. Starał się zapamiętać z nich jak najwięcej. Eve była wprost zachwycona perspektywą nauki na uczelni, o której pisała w skrócie AACF. Ucieszył się, że mieli wspólne zainteresowania, mimo że tak bardzo się różnili. Ona była duszą towarzystwa, miała konkretny plan na życie. Adam dopiero teraz zaczynał myśleć o przyszłości, która napawała go głównie przerażeniem. Zastanawiało go tylko, dlaczego Eve przestała pisać. W ostatnim liście nic nie wskazywało na to, że przerwie tę korespondencję. Z drugiej strony jej wiadomości były nieco tajemnicze. Nigdy nie wymieniała nikogo z imienia. Obojętnie, czy pisała o rodzicach, przyjaciołach, czy chłopaku. Potrafiła zasypać go tytułami filmów lub rozwodzić się nad tym, jak wyglądały jej randki, ale przemilczała podstawowe informacje.

Adam podejrzewał, że mogło to wynikać z ostrożności. Trudno zgadnąć, jak tłumaczyła sobie jego milczenie. Mogła brać pod uwagę, że listy do niego nie docierają i czyta je ktoś obcy.

Adam poczuł nagle ogromne zmęczenie. Cieszył się, że następnego dnia nie musiał wstawać do szkoły ani zrywać się o świcie, żeby nakarmić zwierzęta. Włożył wszystkie listy do pudełka, które następnie schował w szufladzie szafki nocnej. Już postanowił, że kolejny dzień zacznie od wizyty na poczcie.

[...]