Zaczarowane - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Zaczarowane ebook

Natasza Socha

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ta historia wydarzyła się naprawdę. I nadal wydarza, niemal każdego dnia, w różnych miejscach na świecie. Cztery kobiety, które zaufały oszustowi z portalu randkowego. Które dały się zaczarować obcemu mężczyźnie, oddając mu wszystkie oszczędności, a niejednokrotnie zaciągając gigantyczne długi. Ta miłość była bardzo kosztowna. Zabrała nie tylko pieniądze, ale i wiarę w drugiego człowieka. Odarła z marzeń, pewności siebie, godności.

Czy Martyna, Anna, Jadwiga i Karolina będą miały odwagę powiedzieć głośno, co je spotkało? Czy wiedząc, że Dorian dysponuje kompromitującymi nagraniami, rozmowami i seks taśmami, odważą się wyznać prawdę? I czy uda się aresztować człowieka, który zniszczył ich życie?

Zaczarowane to opowieść o samotności w związku, o niekończącej się nadziei na prawdziwe uczucie i o tym, jak bardzo można oślepnąć w miłości. To także historia o sile i solidarności kobiet. I o tym, że nigdy nie wolno się poddawać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 263

Oceny
4,5 (44 oceny)
24
16
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malgosiazol60

Dobrze spędzony czas

Pouczajaca 👍
00
wolontariusz

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam Pani książki 💚
00
1974truskaweczka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
Malgosia70

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana książka i jakże ważny temat . Jeżeli chociaż jedna kobieta uniknie podobnego losu dzięki tej lekturze to już jest ona warta polecenia .
00
JolantaKubajczyk

Nie oderwiesz się od lektury

to tylko strącone pieniądze i zaufanie s ten z Kołobrzegu zabierał życie
00

Popularność




Z nota­tek Doriana

Z nota­tek Doriana

Do każ­dej należy mówić „wró­belku”, wtedy uniknę wpa­dek. Te wszyst­kie imiona tylko mi się mylą. Nie ma sensu uży­wać zdrob­nień, prę­dzej czy póź­niej coś prze­kręcę. Kobiety lubią być wró­bel­kami. Nawet te silne, a kto wie, czy te wła­śnie nie naj­bar­dziej. Nawet wyjąt­kowo zaradna i mocno stą­pa­jąca po ziemi kobieta chce poczuć się przez moment słaba. Chce, żeby ktoś się nią zaopie­ko­wał. Zapa­rzył her­batę, wytarł nosek, okrył cie­płym kocem. Oczy­wi­ście trzeba uwa­żać, żeby nie prze­sa­dzić. Ale „wró­be­lek”, „wró­bel”, cza­sem „pta­szyna” to dobre okre­śle­nia. Żela­zna zasada mówi, że wystar­czy raz prze­krę­cić imię kobiety, żeby stała się nie­ufna, podejrz­liwa i natych­miast oto­czyła się murem.

Zaufa­nie to pod­stawa. Oraz świa­do­mość, że jest jedyna. Cień rywalki, cień jakich­kol­wiek przy­pusz­czeń, że może być ktoś jesz­cze, odcina mi drogę do suk­cesu.

Do wyboru różne prace – pro­wa­dze­nie firmy ochro­niar­skiej (eskorta VIP-ów i cele­bry­tów), spe­dy­cyj­nej (trans­port mię­dzy­na­ro­dowy na tra­sie Pol­ska – Niemcy), samo­cho­do­wej (spro­wa­dza­nie luk­su­so­wych aut, biuro w Ber­li­nie) oraz obrót nie­ru­cho­mo­ściami (biuro rów­nież w Niem­czech). To musi być coś, czego nie robią ich part­ne­rzy. Coś, co brzmi tro­chę egzo­tycz­nie, cie­ka­wie i jed­no­cze­śnie pod­kre­śla moją dobrą sytu­ację mate­rialną. Nie mogą nabrać podej­rzeń, że mam jakie­kol­wiek kło­poty finan­sowe. Muszę spra­wiać wra­że­nie czło­wieka nie tylko zamoż­nego, ale i takiego, który nie potrze­buje pomocy. Kiedy zda­rzą się sytu­acje „losowe”, żad­nej nawet nie przyj­dzie do głowy, że to pod­stęp.

Rodzice. Ojciec nie żyje, matka cho­ruje na astmę. W sytu­acjach eks­tre­mal­nych dorzu­cić raka płuc. Ojciec był pro­fe­so­rem psy­cho­lo­gii, tyra­nem i despotą. Matka jest neu­ro­fi­zjo­lo­giem, obec­nie na ren­cie. W zależ­no­ści od sytu­acji dodać, że ojciec mnie bił i poni­żał.

Brat popeł­nił samo­bój­stwo po nie­szczę­śli­wej miło­ści, ewen­tu­al­nie zgi­nął w wypadku samo­cho­do­wym na moich oczach. Ja rów­nież padłem ofiarą nie­uda­nego związku. Kobieta mnie oszu­ki­wała i zdra­dzała. Miała dziecko z innym, choć wma­wiała mi, że jest moje.

Za każ­dym razem odma­wiać przy­ję­cia pierw­szej pożyczki. Kiedy jed­nak mi ją wci­sną, odda­wać, ale tylko jeden raz. Naj­le­piej po tygo­dniu i zawsze z jakimś pre­zen­tem dzięk­czyn­nym.

Szu­kać sła­bych stron. Patrzeć, co je naj­bar­dziej boli, co mar­twi, gdzie mają naj­więk­sze defi­cyty. Ude­rzać w czułe punkty, wtedy stają się ślepe jak krety. Poma­gać, wspie­rać, zawsze być obok. Pisać „dzień dobry” i „dobra­noc”. Pytać, jak się czują. Jak spały. Czy zja­dły śnia­da­nie. Pytać o dzieci. O pracę. O czas wolny.

Seks zała­twi resztę.

Mar­tyna 17 marca 2013 roku

Mar­tyna 17 marca 2013 roku

W zasa­dzie to było dość łatwe. Pode­rwa­nie Mar­tyny nie przy­spo­rzy­łoby kło­potu nawet komuś, kto uwa­żał się za nie­udacz­nika i osobę mało atrak­cyjną. A to wszystko dla­tego, że Mar­tyna była kobietą wypłu­kaną z kom­ple­men­tów. Była tak bar­dzo osła­biona ich bra­kiem, że poły­kała każde spoj­rze­nie zatrzy­my­wane na niej dłu­żej niż kilka sekund i kar­miła się nim przez resztę dnia. Nic dziw­nego, że wystar­czyło tak nie­wiele.

Powie­dzieć, że ma piękne włosy.

I że jej oczy błysz­czą, a ich kolor jest cudow­nie nie­zde­fi­nio­wany.

Że dawno nie widział kobiety z tak deli­kat­nymi dłońmi.

I że pach­nie jak świeże jabłko zerwane z drzewa.

Podzia­łało jak zaklę­cie. I cho­ciaż Mar­tyna pró­bo­wała zaprze­czać i baga­te­li­zo­wać zna­cze­nie tego, co sły­szała, fak­tem jest, iż w końcu zaczęła roz­kwi­tać. Jej prze­zro­czy­stość znowu wypeł­niły kolory, na twarz wró­cił rumie­niec, a ubra­nia, które do tej pory nosiła, nabrały bar­dziej zde­cy­do­wa­nych barw.

Ale po kolei.

Mar­tyna ma czter­dzie­ści dwa lata, nasto­let­niego syna i męża, który więk­szość czasu spę­dza za gra­nicą. Począt­kowo miał wyje­chać do Nie­miec na kilka mie­sięcy, potem uznał, że na rok, a tak naprawdę minęło już osiem lat, a on cią­gle tam wra­cał, bo w Pol­sce nie mógł zna­leźć dobrej pracy. Oczy­wi­ście, że Mar­tyna to rozu­miała. Uda­wała sama przed sobą, że nie tęskni, że tak cza­sem w życiu bywa, naj­waż­niej­sze jed­nak, że cią­gle są razem, a ich miłość poko­nuje nawet te setki kilo­me­trów.

Z każ­dym kolej­nym rokiem poko­ny­wała je nie­stety z coraz więk­szym tru­dem. I wię­cej w tym było mil­cze­nia niż zwy­kłej roz­mowy, choćby o niczym. Ich zwią­zek pole­gał na mija­niu się. Więc trudno się dzi­wić, że tylko „zer­k­nęła” na por­tal rand­kowy, któ­rego reklama wyświe­tliła jej się pod­czas inter­ne­to­wych zaku­pów.

Szu­kasz brat­niej duszy? Kogoś, kto myśli podob­nie? Chcesz się wyga­dać?

Mar­tyna pomy­ślała nagle, że wła­śnie tego chce. Poga­dać. Popi­sać z kimś. Podzie­lić się swoim życiem, swo­imi roz­ter­kami, opo­wie­dzieć o tym, co ją boli i na co mia­łaby ochotę. Z mężem nie było takiej oka­zji, przy­ja­ciółka nie zawsze miała czas. Więc może ten ktoś po dru­giej stro­nie kom­pu­tera będzie ide­al­nym part­ne­rem do roz­mów? Coraz czę­ściej myślała też o roz­wo­dzie, choć z dru­giej strony bała się tak osta­tecz­nego kroku. Bała się zostać kobietą samotną, kimś, komu się nie udało, kto powięk­szył nie­chlubne sta­ty­styki sądo­wych akt roz­wo­do­wych. Mał­żeń­stwo, nawet byle jakie, cią­gle jesz­cze wyda­wało jej się bar­dziej bez­pieczne niż sta­tus roz­wódki.

Ale kto wie? Może w końcu trzeba się zde­cy­do­wać? Prze­cież nawet ze sobą nie śpią. Nie zdzi­wi­łaby się, gdyby Szy­mon oznaj­mił jej, że kogoś ma. Pew­nie poczu­łaby się jesz­cze gorzej niż teraz, ale czy byłaby tak naprawdę zazdro­sna?

Kiedy wró­ciła z pracy, jak zwy­kle przy­wi­tało ją puste miesz­ka­nie. Kuba wysłał jej SMS-a, że będzie uczył się u kolegi, Szy­mon był w Niem­czech. Sprząt­nęła kuch­nię, usia­dła przy czy­stym stole i zamy­śliła się. Kiedy miała kil­ka­na­ście lat, wspól­nie z przy­ja­ciółką wyobra­żały sobie swoje przy­szłe życie. Miało być ide­al­nie, miało być roman­tycz­nie i miał być domek z ogród­kiem. Nie­wiele z tego wyszło. Mając czter­dzie­ści dwa lata, uświa­do­miła sobie, że gdyby nagle prze­stała ist­nieć, to świat nawet by się o nią nie upo­mniał. Kim była? Zwy­kłą, mało atrak­cyjną kobietą, która pra­co­wała w skle­pie z biżu­te­rią. Codzien­nie wkła­dała czarną spód­nicę, biała bluzkę i czarne buciki na niskim obca­sie. Włosy upi­nała w nie­wielki kok i zakła­dała fir­mowe łań­cuszki, kol­czyki oraz bran­so­letki. Lubiła swoją pracę, bo ota­czały ją kolo­rowe świe­ci­dełka i miała kon­takt z ludźmi. Przy­naj­mniej mogła z kimś poga­dać. Zara­biała cał­kiem dobrze, więc przy­naj­mniej ta część życia jakoś jej się uło­żyła. Tyle że Mar­tyna wola­łaby po pro­stu być szczę­śliwa. Wsta­wać rano z uśmie­chem na twa­rzy i cudow­nym uczu­ciem, że życie jest fak­tycz­nie piękne. Kiedy to się skoń­czyło? Kiedy znik­nęły kolory, zapa­chy i smaki?

Ow­szem, sły­szała o kry­zy­sie wieku śred­niego, który dopa­dał zarówno face­tów jak i kobiety, a jed­nak miała nadzieję, że jej to nie spo­tka. Tak naprawdę połowę życia miała już za sobą. Co mogła o niej powie­dzieć? Że została żoną i matką? Że jej codzien­ność jest tak zwy­kła, że nie warto nawet o niej wspo­mi­nać? Że ma jedną przy­ja­ciółkę, któ­rej pota­jem­nie zazdro­ści bia­łego domku i ubó­stwia­ją­cego ją męża?

Wstała od stołu i się­gnęła po lap­topa.

– A co mi szko­dzi? – spy­tała na głos.

Kot Wacław wsko­czył jej na kolana i przy­tak­nął miauk­nię­ciem. Przy­naj­mniej on zawsze wyglą­dał na zado­wo­lo­nego. Zwłasz­cza jak dosta­wał surową dro­biową wątróbkę.

Prze­czy­tała raz jesz­cze hasło rekla­mowe.

Szu­kasz brat­niej duszy? Kogoś, kto myśli podob­nie? Chcesz się wyga­dać?

Tak, dokład­nie tego szuka. Był sie­dem­na­sty marca, rok dwa tysiące trzy­na­sty. Słońce wze­szło o godzi­nie pią­tej czter­dzie­ści dwie, a imie­niny obcho­dzili Ger­truda, Patryk oraz Paweł. To był ładny, cie­pły dzień, mar­cowe pre­lu­dium wio­sny.

Mar­tyna zalo­go­wała się, napi­sała kilka słów o sobie. Zdję­cie na razie ukryła, nie chciała, żeby natknął się na nie ktoś ze zna­jo­mych. Poza tym tak czuła się bez­piecz­niej. W końcu ni­gdy nie wia­domo, kto sie­dzi po dru­giej stro­nie i jakie ma zamiary. Lepiej nie zdra­dzać od razu wszyst­kiego.

Dorian zna­lazł ją bar­dzo szybko.

Nie widzę cię, ale tak mi jakoś serce moc­niej zabiło.

Zaczer­wie­niła się. Zer­k­nęła na pro­fil…

Dzieci: chcę, bar­dzo

Języki: nie­miecki, angiel­ski, fran­cu­ski

Miłość: tylko taka na zawsze

Szu­kam: tej jedy­nej

Moje cechy: opie­kuń­czy, roman­tyczny, czuły i cza­sem nie­śmiały

O mnie: sama to odkry­jesz

Mar­tyna długo się wahała, czy napi­sać, ale coś jej mówiło, że powinna. I że w roz­mo­wie nie ma nic złego. Słowo wystu­kane na kla­wia­tu­rze nie jest prze­cież żadną zdradą. Ludzie są stwo­rzeni do tego, by roz­ma­wiać. By dys­ku­to­wać, opo­wia­dać o sobie i słu­chać innych. By zanu­rzać się w sło­wach, bawić nimi i two­rzyć wła­sne światy. Mil­cze­nie zamyka kolejne drzwi, aż w końcu zostaje się samemu pośrodku pustego pokoju. Prze­cież nikt tego nie lubi. I pew­nie dla­tego napi­sała kilka zdań, a potem kolejne i lawina ruszyła szyb­ciej, niż się tego spo­dzie­wała.

Po jakimś cza­sie nie mogła już prze­stać. Bo wresz­cie miała kogoś, kto ją wysłu­chał, kto z nią roz­ma­wiał, kto ją pocie­szył i kto wspo­mniał, że pięk­nie wygląda na zdję­ciu, które odwa­żyła mu się wysłać, nawet jeśli było nie­wy­raźne. Po dru­giej stro­nie sie­dział ktoś obcy, kto jed­nak z każ­dym kolej­nym zda­niem coraz lepiej ją pozna­wał. Szybko się otwo­rzyła, mimo lęków, które nią tar­gały.

Oczy­wi­ście, że cię rozu­miem. Czasy, w któ­rych żyjemy, mocno nad­szarp­nęły nasze zaufa­nie do innych. Prze­sta­li­śmy się do sie­bie uśmie­chać, uni­kamy kon­taktu wzro­ko­wego i jeste­śmy odru­chowo nega­tyw­nie nasta­wieni do dru­giego czło­wieka. A tu chyba jesz­cze bar­dziej, bo prze­cież nie wiesz, kto sie­dzi po dru­giej stro­nie. Zaufa­nie buduje się w rela­cjach. W kon­tak­tach z innymi ludźmi. W poma­ga­niu innym i otrzy­my­wa­niu pomocy. Tak naprawdę ogromne zna­cze­nie ma tu wycho­wa­nie i nasze podej­ście do dru­giego czło­wieka. Ile razy sły­sza­łaś w życiu, żeby nie ufać obcym, uwa­żać, bo ktoś nas zrani, oszuka, okła­mie?

Mar­tyna tylko uśmie­chała się do tych słów na ekra­nie. Jakby ktoś czy­tał w jej duszy, sie­dział w jej gło­wie. To nie były głu­pie poga­wędki o niczym. To było dokład­nie to, czego szu­kała. Ten wir­tu­alny ktoś rozu­miał i widział ją bar­dziej niż wła­sny mąż. Tak, to było ide­alne okre­śle­nie. „Widział”. Nawet jeśli jesz­cze się nie spo­tkali w realu.

Tak sobie myślę, wró­belku, że chyba naj­wyż­sza pora zmie­nić takie podej­ście. Zaufa­nie jest nam potrzebne do spo­koj­nego i sta­bil­nego życia. Do roz­woju, do zbu­do­wa­nia uda­nych związ­ków i nor­mal­nych rela­cji. Ozna­cza goto­wość do poma­ga­nia innym, otwar­cie na pro­blemy dru­giego czło­wieka, chęć współ­pracy. Ktoś, kto nikomu nie ufa, staje się mniej tole­ran­cyjny, nie­pewny sie­bie, wzmac­nia wła­sne lęki i nie­po­koje. Zamyka się w sobie. Wycią­gnię­cie ręki i otwarte podej­ście do kogoś obcego uczy nas zro­zu­mie­nia, akcep­ta­cji dla inno­ści, posze­rza nasze hory­zonty. Wbrew pozo­rom sta­jemy się odważ­niejsi, a jed­no­cze­śnie uczymy się kon­tak­tów z innymi i ela­stycz­nego funk­cjo­no­wa­nia w dzi­siej­szych cza­sach.

Zanim więc znowu zaczniesz podej­rze­wać kogoś o złe zamiary, uśmiech­nij się. Uśmiech­nij się do mnie.

To nie­praw­do­po­dobne, że udało jej się poznać kogoś tak wyjąt­ko­wego.

– Byłaś na jakimś zabiegu? – spy­tała ją Anita, kole­żanka z pracy. – Ultra­dź­więki?

Mar­tyna tylko się roze­śmiała.

– No bła­gam cię, wyglą­dasz naprawdę rewe­la­cyj­nie. I oczy ci błysz­czą. Po raz pierw­szy widzę, że są zie­lone. Chyba że zain­we­sto­wa­łaś w kolo­rowe soczewki?

– Po pro­stu dobrze się czuję. Nie­długo wio­sna, a to moja ulu­biona pora roku. Zawsze byłam skrzy­wiona na punk­cie tuli­pa­nów i hia­cyn­tów, i tego całego wariac­twa z budze­niem się do życia. Więc pew­nie dla­tego wyglą­dam jakoś ina­czej. A oczy zawsze mia­łam zie­lone.

– A może się zako­cha­łaś?

– Daj spo­kój! – Mar­tyna mach­nęła ręką i uśmiech­nęła się do mło­dej dziew­czyny, która chciała obej­rzeć kol­czyki.

Prze­cież nie przy­zna się kole­żance z pracy, że ta wła­śnie tra­fiła w sedno. Cho­ciaż czy można zako­chać się w kimś, kogo się nie widziało? To brzmi okrop­nie nie­do­rzecz­nie, a jed­nak jest moż­liwe. Czło­wiek składa się ze słów. Nie tylko z tych, które sam wypo­wiada, ale rów­nież tych, które są do niego kie­ro­wane. To one potra­fią znisz­czyć, ale i uskrzy­dlić. Zasmu­cić, ale też wywo­łać uśmiech. Spo­wo­do­wać, że ktoś znowu poczuje się szczę­śliwy. Zauwa­żony. Kolo­rowy.

Masz ochotę się spo­tkać?

To pyta­nie przy­szło dzi­siaj rano, kiedy wła­śnie zapi­nała białą bluzkę. Wcze­śniej nieco dłu­żej stała przed lustrem, robiąc deli­katny maki­jaż według porad jakie­goś bab­skiego maga­zynu. Trend – odcie­nie owo­cowe oraz dużo paste­lo­wego różu. Do tego odro­bina kon­tra­stu, na przy­kład w kolo­rze deli­kat­nej obe­rżyny, plus per­łowe kolory, które spra­wią, iż cera będzie wyglą­dała młodo, świeżo i wyjąt­kowo ape­tycz­nie.

Mar­tyna posta­no­wiła spró­bo­wać, brzmiało cał­kiem inte­re­su­jąco, poza tym lubiła paste­lowe odcie­nie. Zer­k­nęła raz jesz­cze na opis.

Rzęsy poma­luj ciem­no­gra­na­to­wym tuszem, wyszczot­kuj brwi i nałóż na nie odżywkę w żelu (bez­barwną, jeśli masz natu­ral­nie ciemne rzęsy, lub kolo­ry­zu­jącą – szarą albo gra­na­tową). Bar­dzo pro­szę, gotowe. Fak­tycz­nie, wyglą­dało to cał­kiem ład­nie. Może w przy­szłym tygo­dniu umówi się wresz­cie na jakiś porządny mani­cure? Do tej pory sto­so­wała tylko bez­barwny lakier, ale może przy­szła pora na jakiś odważ­niej­szy kolor? W końcu w jej pracy dło­nie były bar­dzo ważne.

Odczy­tała wia­do­mość i usia­dła na łóżku.

Z jed­nej strony wie­działa, że nie powinna, że los tylko czeka na takie potknię­cia, żeby ruszyć domino nie­szczęść. To dziwne, że z jed­nej strony czło­wiek kocha sta­bi­li­za­cję i spo­kojne życie, a z dru­giej cią­gle kusi go, żeby coś zepsuć, roz­wa­lić, wziąć wielki młot i ude­rzyć nim w samego sie­bie. I w to poukła­dane życie. W końcu było nudne, nawet jeśli na swój spo­sób bez­pieczne. I jak to się zazwy­czaj koń­czy? Zupeł­nie ina­czej, niż czło­wiek sobie zapla­no­wał. Wcale nie tak baj­kowo i pra­wie zawsze bez happy endów. A mimo wszystko kusi.

– Prze­cież wła­śnie tego chcia­łam – powie­działa do sie­bie, a potem wyszu­kała w sza­fie szpilki na nieco wyż­szym obca­sie niż zazwy­czaj. Dla­czego ni­gdy ich nie nosi? Noga w takim bucie wygląda zde­cy­do­wa­nie szczu­plej. Zer­k­nęła w lustro i obcią­gnęła bluzkę, a potem umó­wiła się na to spo­tka­nie, obie­cu­jąc sobie jed­nak w duchu, że będzie roz­ważna i tylko razem wypiją kawę. To jesz­cze nie jest zabro­nione i z pew­no­ścią nie jest rów­nież grze­chem.

Mar­tyna wypro­sto­wała plecy. Uśmiech­nęła się do wła­snego odbi­cia w lustrze i pomy­ślała, że ma ochotę na duże śnia­da­nie i dużą kawę.

Karo­lina 25 sierp­nia 2014 roku

Karo­lina 25 sierp­nia 2014 roku

Pra­gnęła być lubiana przez wszyst­kich. Panią z pralni, listo­no­sza, sprze­daw­czy­nię na bazarku, a nawet podró­żu­ją­cych z nią tym samym pocią­giem. Panicz­nie bała się odrzu­ce­nia. Nega­tyw­nego słowa. Nie­przy­jem­nej opi­nii. Kry­tyki. Lawi­ro­wała więc mię­dzy tym, co sama czuła, a tym, czego ocze­ki­wali od niej inni. Cza­sem też zakła­dała nie­lu­biane ubra­nia, bo wyda­wało jej się, że jest im przy­kro, jak wiszą w sza­fie i nikt ich nie nosi. Tak, był to spe­cy­ficzny rodzaj para­noi, ale w końcu nie wszy­scy musieli o tym wie­dzieć.

Karo­lina miała pięć­dzie­siąt cztery lata i pra­co­wała w jed­nym z ban­ków jako asy­stentka pre­zesa. Była pew­nie jedną z nie­licz­nych kobiet w tym wieku na takim sta­no­wi­sku, a to wszystko za sprawą żony pre­zesa, która trzy­mała rękę na pul­sie i nie zga­dzała się na nikogo młod­szego. Karo­lina była jej za to wdzięczna, nawet jeśli nie do końca sta­wiało ją to w naj­lep­szym świe­tle. Naj­wy­raź­niej była za stara i zbyt mało atrak­cyjna, żeby pre­zes mógł się na nią sku­sić.

Trudno.

Przy­naj­mniej miała pewną posadę.

Mąż Karo­liny pra­co­wał jako oświe­tle­nio­wiec przy impre­zach ple­ne­ro­wych i w sezo­nie urlo­po­wym rzadko bywał w domu, za to jesie­nią i zimą było go jakby w nad­mia­rze. Ich mał­żeń­stwo było jed­nak udane, choć może bar­dziej nale­żało do tych let­nich niż gorą­cych. Cza­sem Karo­lina marzyła, żeby wró­ciło to co kie­dyś, nie­prze­spane noce i randki w naj­dziw­niej­szych miej­scach, kra­dzione poca­łunki i przy­tu­la­nie w kinach. Wie­działa jed­nak, że ciężko jest przy­wró­cić dawne emo­cje, zwłasz­cza kiedy czło­wiek dużo pra­cuje, jest zmę­czony, a przy­zwy­cza­je­nie i rutyna też już zro­biły swoje.

Na swój spo­sób była jed­nak szczę­śliwa i zado­wo­lona, że tak spo­koj­nie i bez więk­szych zawi­ro­wań udaje im się pły­nąć przez życie, w któ­rym było rów­nież miej­sce na kota, psa oraz bar­dzo dużo roślin donicz­ko­wych. Jedyny syn, któ­rego mieli, dawno już wypro­wa­dził się z domu, skoń­czył stu­dia we Wro­cła­wiu i tam też osiadł na dłu­żej, zapra­sza­jąc do swo­jego życia o sie­dem lat młod­szą Anikę, którą Karo­lina bar­dzo szybko polu­biła. Dobrze jest mieć wszystko poukła­dane. Bez­pieczne i pewne. Dobrze jest mieć poczu­cie, że wszystko znaj­duje się na swoim miej­scu, a tor­nado czy nawet zwy­kła burza nie mają prawa się tu wyda­rzyć.

I sama nie wie, co ją pod­ku­siło. Pew­nie ta głu­pia roz­mowa, kiedy robiła kawę dla szefa. Dokład­nie w tym samym momen­cie przy­szła Ewa z Mają z działu kre­dy­tów i jakoś wcią­gnęły Karo­linę w te swoje poga­duszki, plotki i histo­ryjki z życia wzięte.

– Niech będzie, że inter­net to spe­cy­ficzny teatr fan­ta­zji. Ale z dru­giej strony nie masz żad­nej gwa­ran­cji, że rze­czy­wi­stość jest praw­dziwa. Facet może ci naopo­wia­dać bzdur na swój temat, ty we wszystko uwie­rzysz, a kiedy już cał­ko­wi­cie wto­pisz, on odsła­nia karty. Ile kobiet to już prze­ra­biało? – Majka wzru­szyła ramio­nami.

– O czym mówi­cie? – spy­tała odru­chowo Karo­lina.

– O por­ta­lach rand­ko­wych.

Karo­lina popa­trzyła na nie pyta­jąco.

Ewa dolała do kawy wani­liowe mleko sojowe, zamie­szała i oznaj­miła:

– Wiesz, jak to jest. Wyma­rzo­nego part­nera coraz trud­niej spo­tkać na ulicy. Połowa zajęta, reszta nie­cie­kawa. Czas na poszu­ki­wa­nia w innym wymia­rze, bo ina­czej umrę w samot­no­ści albo z tuzi­nem cho­mi­ków.

– Cho­mi­ków? – Karo­lina spoj­rzała na nią ze zdu­mie­niem.

– Mia­łam dwa. Dwie dziew­czynki. Nie­stety jedna z nich oka­zała się chłop­cem, to podobno ostat­nio nor­malne, no i teraz mam dwa cho­miki i cztery cho­mi­czątka. Obsta­wiam, że za jakiś czas ta liczba się podwoi. Ale wra­ca­jąc do tematu. Otóż w dobie inter­netu, zaawan­so­wa­nej tech­niki i życia na wyso­kich obro­tach wir­tu­alny romans jest jedy­nym moż­li­wym wyj­ściem. Poza tym to znacz­nie bar­dziej eks­cy­tu­jące niż tra­dy­cyjne nawią­zy­wa­nie zna­jo­mo­ści. I o wiele łatwiej­sze. Wystar­czy tylko zde­cy­do­wać się na któ­re­goś z onli­no­wych pośred­ni­ków, zare­je­stro­wać, a po otrzy­ma­niu hasła ruszyć na inter­ne­towe poszu­ki­wa­nia part­nera marzeń. Moim zda­niem to brzmi abso­lut­nie zachę­ca­jąco. No i masz więk­szy wybór.

– A jak tra­fisz na zbo­czeńca? Mor­dercę? Idiotę wresz­cie? – chciała wie­dzieć Karo­lina.

Maja wybuch­nęła śmie­chem.

– A myślisz, że w realu nie ma zbo­czeń­ców, mor­der­ców czy choćby idio­tów? Ryzyko jest podobne.

– No nie wiem… Jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści łatwiej jest kogoś oce­nić. W sieci można się stwo­rzyć zupeł­nie na nowo. I kła­mać.

– To fakt – zgo­dziła się Ewa. – Ale ja mia­łam faceta, który noto­rycz­nie kła­mał. A naj­bar­dziej w tema­cie wier­no­ści. Nawet kiedy przy­ła­pa­łam go w kawiarni z jakąś babą, z którą się obści­ski­wał, pró­bo­wał mi wmó­wić, że to ona go zacze­pia. Dla­tego nie sądzę, żebym w sieci tra­fiła na jesz­cze więk­sze męskie zło.

Majka pstryk­nęła pal­cami.

– Moim zda­niem może też być zupeł­nie na odwrót. Cyber­randki pozwo­liły zaist­nieć tym ludziom, któ­rzy z natury są nie­śmiali i ni­gdy nie odwa­ży­liby się na pod­ję­cie roz­mowy w cztery oczy. Ja tak mam. Nie umiem zacze­piać obcych face­tów i z nimi flir­to­wać. Zawsze się wtedy blo­kuję i albo mil­czę jak śpiąca kró­lewna, albo gadam bzdury. W sieci idzie mi jakoś łatwiej. Poza tym uwa­żam, że czaty mają moc tera­peu­tyczną.

– W jakim sen­sie? – spy­tała Karo­lina.

– No wiesz, tutaj można czuć się bar­dziej swo­bod­nym, natu­ral­nym, otwar­tym. Nikt na nikogo nie patrzy i nie oce­nia. Poza tym, umówmy się, od lat żyjemy w cza­sach fast foodów, szyb­kiego seksu, upu­blicz­nia­nia intym­no­ści i zawrot­nego tempa. Więc pozna­jemy się w sieci, bo tak jest szyb­ciej, łatwiej i bez zbęd­nej „gry wstęp­nej”. Padają kon­kretne pyta­nia o wiek, wygląd, a nawet sta­tus mate­rialny. Potem docho­dzą do tego zdję­cia, a kiedy wszyst­kie ele­menty ukła­danki pasują, decy­du­jemy się na spo­tka­nie. – Majka spró­bo­wała kawy i skrzy­wiła się. – Zimna, cho­lera. Znowu się zaga­da­łam. Dobra, robię jesz­cze jedną i zni­kam do roboty.

Ewa tylko ski­nęła głową.

A Karo­lina została w pokoju jesz­cze chwilę, cho­ciaż szef już drugi raz wysłał jej SMS-a z pyta­niem o kawę.

Całe to cyber­rand­ko­wa­nie, o któ­rym tyle się nasłu­chała, przy­po­mi­nało jej tele­dysk. Było inten­sywne, kolo­rowe i dzia­łało na wyobraź­nię. A kiedy się nudziło, zawsze można było ska­so­wać konto.

Spró­bo­wać?

W sumie, czemu nie?

Kiedy była małą dziew­czynką, uwiel­biała pod­rzu­cać liściki swoim kole­żan­kom, sąsia­dom i zna­jo­mym rodzi­ców. Pod­szy­wała się wtedy pod kogoś i wymy­ślała nie­stwo­rzone histo­rie. Pisała, że jest zagu­bio­nym chłop­cem o zie­lo­nych wło­sach, który mieszka w lesie i czeka, aż ktoś go odnaj­dzie. Albo że jest syreną, która tylko udaje zwy­kłą dziew­czynkę. Kiedy jed­nak pada deszcz, musi się ukry­wać, bo natych­miast wyra­sta jej syreni ogon. W szkole długo nikt się nie domy­ślał, kto pod­rzuca te listy, sprawa wydała się dopiero wtedy, kiedy jedna z kole­ża­nek znik­nęła na pół dnia, a potem oka­zało się, że zgu­biła się w lesie, szu­ka­jąc chłopca o zie­lo­nych wło­sach. Do Karo­liny dotarło, że nawet fan­ta­zja i wymy­śla­nie bajek mają swoje gra­nice i że trzeba bar­dzo uwa­żać na to, co się pisze i kto jest tego adre­sa­tem. Za karę nie poje­chała wtedy na obóz har­cer­ski, tylko przez całe waka­cje musiała poma­gać mamie w warzyw­niaku.

Cie­kawe, jak wygląda współ­cze­sna bajka dla doro­słych? O czym ludzie piszą, jakie histo­rie wymy­ślają i jak bar­dzo inni potra­fią się na to nabrać.

Był ponie­dzia­łek, dwu­dzie­sty piąty sierp­nia, rok dwa tysiące czter­na­sty. Słońce wze­szło o godzi­nie pią­tej trzy­dzie­ści pięć, a imie­niny obcho­dzili Luiza, Elwira, Józef oraz Michał.

Tym­cza­sem Karo­lina zalo­go­wała się na por­talu rand­ko­wym. Głu­pio zro­biła? Nie­po­trzeb­nie igrała z losem?

Nie ma na świe­cie czło­wieka, który cho­ciaż raz nie pró­bo­wał zga­sić pal­cami zapa­lo­nej świeczki.

Anna 19 lutego 2015 roku

Anna 19 lutego 2015 roku

Nie­które kobiety zdają sobie sprawę z ryzyka, a jed­nak wcho­dzą w coś, co wydaje się nie tylko nowe, ale i nie­bez­pieczne. Pocią­ga­jące. Kuszące. Cza­sem decy­dują się na romans, choć wie­dzą, że przy­nie­sie im to tylko ból, roz­cza­ro­wa­nie i prze­pła­kane w poduszkę noce. Ale i tak chcą znowu prze­żyć miłość na nowo, speł­nić się, poczuć jak na huś­tawce, cze­kać i gryźć paznok­cie. Takie prze­ży­cia są silne i eks­cy­tują bez względu na lęk, jaki budzą. Uru­cha­miają wewnętrzny sys­tem alar­mowy. Ozna­czają życie, pod­nie­ce­nie, inten­syw­ność doznań. Ozna­czają, że jesz­cze nie wszystko jest stra­cone, że świat to nie tylko kuch­nia i wło­że­nie pra­nia do pralki, ale i fascy­nu­jąca nie­pew­ność, ukrad­kowe randki, wymy­ka­nie się sche­ma­tom, zakła­da­nie koron­ko­wej bie­li­zny wtedy, gdy inni dawno ubrali nas w bar­chany.

Anna nie mogła powie­dzieć, że czuła się samotna. Albo że mąż jej nie kochał. Ale czę­sto odno­siła wra­że­nie, że on był niczym let­nia zupa pomi­do­rowa. Więk­szość ją lubi, to fakt, ale jed­nak nawet naj­więk­szy wiel­bi­ciel pomi­do­rówki ma cza­sem ochotę na coś innego. Na krem z cuki­nii. Albo na rosół z per­liczki. Taki z kawał­kami świe­żego imbiru i liśćmi lub­czyku.

Anna prze­czu­wała, że inter­ne­towe randki to igra­nie z ogniem i że prę­dzej czy póź­niej będzie musiała za to zapła­cić, ale w żaden spo­sób jej to nie powstrzy­my­wało. Zresztą dzi­siaj więk­szość ludzi tak wła­śnie się pozna­wała.

„Załóżmy, że jestem kobietą z cyrku, sto­jącą przy drew­nia­nej tar­czy, w którą ktoś celuje nożami. Któ­ryś może mnie tra­fić. Ale zazwy­czaj show koń­czy się prze­cież bez ofiar” – tłu­ma­czyła sobie.

Czy miała wyrzuty sumie­nia?

Miała, ale trwały zbyt krótko, by mogła się nimi prze­jąć. W stycz­niu tego roku skoń­czyła czter­dzie­ści sie­dem lat i po raz pierw­szy poczuła, co ozna­cza okre­śle­nie „przed pięć­dzie­siątką”. Zde­cy­do­wa­nie nale­żała do tej grupy i okrop­nie jej się to nie podo­bało. Nie czuła się stara, nie czuła się nie­atrak­cyjna i nie czuła się kimś, kto za chwilę wypad­nie z obiegu. Ale żeby się o tym prze­ko­nać, potrze­bo­wała potwier­dze­nia. Ot tak, dla sie­bie samej.

Na pro­fil Doriana tra­fiła od razu.

Jestem tu po raz pierw­szy, czuję się tro­chę jak w labi­ryn­cie, ale może wła­śnie w takich miej­scach trzeba dzi­siaj szu­kać szczę­ścia. Może trzeba pobłą­dzić, kilka razy się zgu­bić, by wresz­cie odna­leźć drogę.

Trzy języki, nie palił, nie pił, szu­kał tej jedy­nej i marzył o wiel­kiej miło­ści.

Oczy­wi­ście, że brzmiało to mało ory­gi­nal­nie, z dru­giej jed­nak strony tra­fiało dokład­nie w kobiece szu­flady pod­świa­do­mo­ści. Zawsze ist­niał bowiem cień nadziei, że facet mówił prawdę i że fak­tycz­nie pra­gnął szczę­śli­wie się zako­chać. Ona co prawda chciała tylko poflir­to­wać, ale prze­cież krót­ko­trwa­łego zako­cha­nia nie musiała od razu wyklu­czać. Motyle w brzu­chu dawno już wygi­nęły, a ona chęt­nie spraw­dzi­łaby, czy potra­fią choć na chwilę wró­cić. I poczuć trze­pot ich skrzy­deł.

Umó­wiła się z nim już po dwóch dniach pisa­nia. Uznała, że nie ma sensu dłu­żej cze­kać, w końcu nie byli nasto­lat­kami.

Co powiesz na spa­cer w parku? Lutowy, roman­tyczny spa­cer wśród resz­tek śniegu i pierw­szych kro­ku­sów?

Był czwar­tek, dzie­więt­na­stego lutego, dwa tysiące pięt­na­stego roku. Słońce wze­szło o godzi­nie szó­stej czter­dzie­ści, a imie­niny tego dnia obcho­dzili Kon­rad, Hen­ryk, Bar­naba oraz Łucja. Anna sta­ran­nie przy­go­to­wała się do tej randki. Jasna pli­so­wana weł­niana spód­nica, miękki swe­ter w kolo­rze pudro­wego różu, popie­laty płaszcz, sza­lik i ręka­wiczki pod jego kolor, deli­katny maki­jaż i wygodne buty. Tego dnia było dość ład­nie, choć cią­gle jesz­cze zimno. Ale na traw­ni­kach w parku fak­tycz­nie poja­wiły się już kro­kusy. Tro­chę bała się róż­nicy wieku, w końcu była od niego star­sza o osiem lat. Co prawda Dorian od razu zazna­czył, że wiek to tylko liczby, a czło­wiek nie powi­nien na nie zwra­cać uwagi, jeśli nie są kon­tem w banku.

Bar­dzo jej się to spodo­bało.

Jak rów­nież kwiaty, które jej przy­niósł i jego duże, zadbane dło­nie. To pew­nie głu­pie, ale wiele kobiet mimo­wol­nie zwraca uwagę na szcze­góły. Na ładne ręce i stopy. Na rodzaj zaro­stu, a nawet na to, czy komuś nie wystają z nosa włosy. Na to, jak pach­nie jego ciało. Na to, czy koszulka wło­żona jest do spodni oraz czy skar­petki nie są ze sztucz­nego włókna. Na to, jak je. Czy ćla­mie, czy prze­płu­kuje usta tym, co pije, czy grze­bie w zębach. Na to, jak wyciera nos. I jak się śmieje. Kobiety ni­gdy się do tego nie przy­znają, ale cza­sem te wła­śnie dro­bia­zgi mają dla nich decy­du­jące zna­cze­nie.

Dorian wyda­wał się zło­żony ze szcze­gó­łów, które zdały egza­min. No i przy­niósł hor­ten­sje, a te kwiaty Anna lubiła wyjąt­kowo.

Uśmiech­nęła się więc zado­wo­lona, rado­sna, z pierw­szym budzą­cym się do życia moty­lem w brzu­chu, który był zapo­wie­dzią kolej­nych tygo­dni, a może nawet mie­sięcy. Dawno jej się tak dobrze z nikim nie roz­ma­wiało, tak swo­bod­nie, natu­ral­nie, a jed­no­cze­śnie flir­tu­jąco-zaczep­nie. Dokład­nie tego potrze­bo­wała, żeby prze­ko­nać się, że jesz­cze żyje, że ma gorącą krew i gdyby tylko zechciała, owi­nę­łaby sobie młod­szego faceta wokół palca.

– Ni­gdy nie uwie­rzył­bym, że jesteś ode mnie star­sza. Masz piękną twarz, cudowne dło­nie, a twoje oczy błysz­czą jak u nasto­latki.

Anna spoj­rzała na niego spod zmru­żo­nych powiek.

Lubiła kom­ple­menty, nawet jeśli były dość wyświech­tane. Z dru­giej strony takie wła­śnie naj­le­piej sma­ko­wały. Pod­kre­ślały to, co chciała usły­szeć, i doda­wały skrzy­deł. Czego chcieć wię­cej? Posta­no­wiła, że da sobie szansę, że skusi się na ten deser i zje go aż do końca. Jakiś czas temu miała romans z kolegą z pracy i nikt o niczym się nie dowie­dział. Po paru mie­sią­cach doszli oboje do wnio­sku, że spę­dzili ze sobą uro­cze chwile, które jed­nak dobie­gły końca. Kolega na­dal pra­co­wał w fir­mie Anny i od czasu do czasu pili nawet wspól­nie kawę. Pełen pro­fe­sjo­na­lizm. Dla­czego tym razem mia­łoby być ina­czej? Umó­wiła się więc z Doria­nem na week­end na spa­cer do lasu. Wśród tych kro­ku­sów, które zaczy­nały zapo­wia­dać wio­snę.

– Wiesz, nie lubię sie­dzieć w zatło­czo­nych kawiar­niach, wśród ludzi, któ­rzy są zbyt gło­śni. Chciał­bym pobyć z tobą sam na sam, gdzieś wśród drzew i śpie­wa­ją­cych pta­ków. Może wybie­rzemy się na pik­nik? Przy­go­tuję coś pysz­nego i spę­dzimy ten czas tylko we dwoje – kusił ją zachę­ca­jąco.

Anna uznała to za jeden z bar­dziej roman­tycz­nych pomy­słów, jaki jej ktoś kie­dy­kol­wiek zapro­po­no­wał. Poza tym też nie lubiła zatło­czo­nych miejsc. Tyle że z zupeł­nie innych powo­dów niż Dorian.

– Jesteś pewien, że pik­nik w lutym to dobry pomysł? – zaśmiała się.

– No fakt, nie pomy­śla­łem o tym. Ale nie pod­dam się tak łatwo. Zor­ga­ni­zuję wszystko tak, że z pew­no­ścią nie zmar­z­niesz, tylko będziesz zachwy­cona. Oczy­wi­ście pod warun­kiem, że tego dnia nie będzie lało. – Dorian spoj­rzał w górę na niebo i pogro­ził mu pię­ścią.

– Zatrosz­czysz się też o coś do jedze­nia, czy mam ci odro­binę w tym pomóc? – spy­tała, pusz­cza­jąc do niego oko.

– Ty masz tylko przyjść. Zja­wić się niczym śnieżna rusałka i sko­rzy­stać z zapro­sze­nia.

Wybuch­nęła śmie­chem.

– Naprawdę powie­dzia­łeś śnieżna rusałka?

Przy­tak­nął.

– Pozwól mi być odro­binę kiczo­wa­tym. W końcu na co dzień czło­wiek jest tak poważny i uwa­ża­jący, że cho­ciaż w takich momen­tach niech wolno mu być słow­nym gra­fo­ma­nem.

– A zatem dobrze, mój mroźny ryce­rzu z bajek o Kró­lo­wej Lodu. Widzimy się w sobotę, ale gdzie dokład­nie?

– Las Zakrzew­ski, gmina Dopiewo. Wiesz, gdzie to jest?

Ski­nęła głową.

– Godzina dwu­na­sta, oczy­wi­ście pod warun­kiem, że na­dal będzie tak pięk­nie jak dziś. Spo­tkamy się na par­kingu, na któ­rym naj­pierw cię poca­łuję, a potem porwę na nasz lutowy bajeczny pik­nik. Z grza­nym winem.

– Prze­cież musimy oboje jakoś wró­cić do domu – zauwa­żyła Anna.

– Ow­szem. Dla­tego wypi­jemy tylko jeden, góra dwa grzańce, a potem będziemy cze­kać, aż nam wypa­rują z głów. W mię­dzy­cza­sie będziemy testo­wać sztukę poca­łunku według Kama­su­try.

Anna doszła do wnio­sku, że życie kobiety przed pięć­dzie­siątką może być bar­dziej niż fascy­nu­jące.

Jadwiga 10 wrze­śnia 2015 roku

Jadwiga 10 wrze­śnia 2015 roku

Coś było w ste­reo­ty­pie biblio­te­karki. Co prawda Jadwiga sta­rała mu się zaprze­czyć, ale i tak w jakimś sen­sie się w niego wpi­sy­wała. Cicha, spo­kojna, nie do końca zwra­ca­jąca uwagę na to, jak wygląda i w co się ubiera, kocha­jąca książki ponad wszystko, a zwłasz­cza te histo­rie, które mogły wyda­rzyć się w praw­dzi­wym życiu.

Jadwiga miała trzy­dzie­ści dwa lata i była samotna. Trudno ją było wyła­pać wzro­kiem w tłu­mie. Miała włosy bli­żej nie­okre­ślo­nego koloru, które zawsze spi­nała w kitkę. Popie­late oczy, mały nos wci­śnięty nie­jako w sam śro­dek twa­rzy i dość ładne usta przy­po­mi­na­jące kształ­tem ser­duszko. Kilka pie­gów roz­rzu­co­nych nie­dbale na policz­kach i drobne uszy, w któ­rych zawsze nosiła kol­czyki w kształ­cie ksią­żek. Nie­wy­soka, raczej szczu­pła, bar­dziej zwy­kła niż cie­kawa.

Miesz­kała bli­sko Rynku we Wro­cła­wiu na czter­dzie­stu metrach kwa­dra­to­wych (dwa małe poko­iki, łazienka i kuch­nia) i jeśli coś naprawdę ją cie­szyło, to fakt, że wie­czo­rami mogła uchy­lić pod­da­szowe okno, wspiąć się na krze­sło i obser­wo­wać spa­ce­ru­ją­cych ludzi. Zawsze dopi­sy­wała im wła­sne histo­rie, wymy­ślała przy­gody, które ich spo­tkały, two­rzyła intrygi, miło­sne roz­cza­ro­wa­nia i wresz­cie happy endy, bo prze­cież każdy czło­wiek zasłu­żył na szczę­ście. Cza­sem dopa­dał ją smu­tek, że nie ma komu opo­wie­dzieć tego, co powsta­wało w jej gło­wie, ale była prze­ko­nana, że prę­dzej czy póź­niej spo­tka swoją drugą połówkę, zrobi jej miej­sce na krze­śle i razem przez pod­da­szowe okno będą pisali w wyobraźni opo­wie­ści o zwy­kłych prze­chod­niach.

Marzyła o tym, żeby napi­sać książkę, ale za każ­dym razem, kiedy otwie­rała zeszyt i się­gała po dłu­go­pis, coś jej mówiło, że nie powinna. Że nie da rady, że są inni, lepsi i to im powinno się zosta­wić spi­sy­wa­nie opo­wie­ści. Więc na­dal tkwiły one tylko w jej gło­wie, zamiesz­ku­jąc poszcze­gólne szu­fladki i cze­ka­jąc na lep­szy czas, w któ­rym Jadwiga w końcu odważy się napi­sać pierw­sze zda­nie.

– Cze­ka­łem na cie­bie – wyszep­tała teraz, patrząc na męż­czy­znę w ciem­nym swe­trze, do któ­rego wła­śnie pode­szła młoda kobieta.

Uśmiech­nęli się do sie­bie, a potem ona zaczęła szybko gesty­ku­lo­wać.

– Prze­pra­szam, spóź­ni­łam się, ale uciekł mi auto­bus, więc poszłam pie­szo w stronę następ­nego, ale to nie był dobry pomysł, bo wtedy uciekł mi kolejny.

– Nie szko­dzi, naj­waż­niej­sze, że jesteś.

Jadwiga wes­tchnęła. Wymy­śla­nie dia­lo­gów przy­cho­dziło jej bar­dzo łatwo, cie­kawe, czy sama potra­fi­łaby tak swo­bod­nie z kimś roz­ma­wiać. Tylko szkoda, że ten ktoś w ogóle się nie poja­wiał. Że nie mogła go spo­tkać. Że naj­praw­do­po­dob­niej cią­gle się mijali.

O por­ta­lach rand­ko­wych sły­szała, ow­szem.

Ale ni­gdy nie przy­szło jej do głowy, że mogłaby się na jed­nym z nich zalo­go­wać. Ni­gdy nie pomy­śla­łaby, że miło­ści trzeba szu­kać, rekla­mu­jąc sie­bie, zupeł­nie jakby zachwa­lało się towar na pobli­skim bazarku. Jej zda­niem miłość odnaj­dy­wała się sama, nie potrze­bo­wała por­talu, prze­ro­bio­nych zdjęć, opi­sów swo­jej osoby i prze­ko­ny­wa­nia innych, że jest się dobrą par­tią. Kiedy ludzie są sobie prze­zna­czeni, zawsze się jakoś odnajdą. Ale potem pod­słu­chała roz­mowę dwóch sta­łych bywal­czyń biblio­teki i wtedy dotarło do niej, że miło­ści jed­nak trzeba cza­sem pomóc.

– Zako­cha­łam się. Naj­pierw pisa­li­śmy do sie­bie tygo­dniami. Potem dzwo­ni­li­śmy nie­mal każ­dego dnia i w końcu spo­tka­li­śmy się naprawdę. Nie wie­rzy­łam w takie zakoń­cze­nie, ale ja naprawdę biorę z nim ślub.

Jadwiga pomy­ślała wtedy, że tro­chę dała się oszu­kać roman­tycz­nym powie­ściom oby­cza­jo­wym. I że ich auto­rzy nie żyli prze­cież w cza­sach Tin­dera, nie mogli więc o nim pisać. I że każda epoka ma swój inny patent na miłość, a czło­wiek jako istota rozumna powi­nien każ­dej moż­li­wo­ści dać szansę. I że jest coraz wię­cej ludzi na świe­cie, więc cza­sem można fak­tycz­nie mijać się w nie­skoń­czo­ność.

Jesz­cze tego samego wie­czoru włą­czyła kom­pu­ter i wstu­kała w wyszu­ki­warkę nazwy por­tali rand­ko­wych. Sporo ich było. Czy wybrać na chy­bił tra­fił? Czy ten, któ­rego nazwa naj­bar­dziej jej się spodo­bała? A może po pro­stu zdać się na ślepy los? Jadwiga zamknęła oczy i dotknęła pal­cem moni­tora.

Niech będzie.

Był czwar­tek, dzie­sią­tego wrze­śnia, dwa tysiące pięt­na­stego roku. Słońce wze­szło o godzi­nie szó­stej, a imie­niny obcho­dzili Łukasz, Seba­stian, Feliks oraz Monika. Za oknem coraz bar­dziej pach­niało jesie­nią, a Jadwiga popi­jała wła­śnie her­batę z kon­fi­turą z głogu.

Kiedy kilka minut póź­niej wyświe­tlił jej się pro­fil Doriana, zro­zu­miała, że los wła­śnie przy­jem­nie się do niej uśmiech­nął. I że otwiera się kolejny roz­dział jej życio­wej książki, który, kto wie, czy nie okaże się naj­waż­niej­szym w całej powie­ści.

Dzieci: chcę, bar­dzo

Ona też chciała. Może dwójkę, może nawet trójkę. Dwie dziew­czynki i synka. Czy­ta­łaby im te wszyst­kie bajki, które znała już na pamięć, a potem razem buszo­wa­liby po pół­kach w jej biblio­tece i wyszu­ki­wali naj­pięk­niej­sze opo­wie­ści o życiu innych ludzi. Dzieci słu­cha­łyby z roz­dzia­wio­nymi buziami, a potem chciały jesz­cze wię­cej i wię­cej. Tak jak ona w dzie­ciń­stwie.

Jestem tu po raz pierw­szy, czuję się tro­chę jak w labi­ryn­cie, ale może wła­śnie w takich miej­scach trzeba dzi­siaj szu­kać szczę­ścia.

Jadwiga się roze­śmiała. Prze­cież ona znaj­do­wała się dokład­nie w tym samym labi­ryn­cie, nie­pewna, czy dobrze robi, ale z nadzieją, że może wła­śnie tak.

Szu­kam: tej jedy­nej

Czy ist­nieje na świe­cie kobieta, na któ­rej takie słowa nie robią wra­że­nia? Która wzru­szy­łaby ramio­nami i udała, że jest obo­jętna na bycie „tą jedyną”? Wyma­rzoną, wyśnioną, naj­pięk­niej­szą nawet z pie­gami i bez ład­nych ubrań w sza­fie? Z tro­chę za małym biu­stem i chyba zbyt okrą­głymi bio­drami? Jadwiga zapa­trzyła się przed sie­bie.

– Ja też szu­kam tego jedy­nego – wyszep­tała do moni­tora, a potem napi­sała do Doriana.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki