Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta historia wydarzyła się naprawdę. I nadal wydarza, niemal każdego dnia, w różnych miejscach na świecie. Cztery kobiety, które zaufały oszustowi z portalu randkowego. Które dały się zaczarować obcemu mężczyźnie, oddając mu wszystkie oszczędności, a niejednokrotnie zaciągając gigantyczne długi. Ta miłość była bardzo kosztowna. Zabrała nie tylko pieniądze, ale i wiarę w drugiego człowieka. Odarła z marzeń, pewności siebie, godności.
Czy Martyna, Anna, Jadwiga i Karolina będą miały odwagę powiedzieć głośno, co je spotkało? Czy wiedząc, że Dorian dysponuje kompromitującymi nagraniami, rozmowami i seks taśmami, odważą się wyznać prawdę? I czy uda się aresztować człowieka, który zniszczył ich życie?
Zaczarowane to opowieść o samotności w związku, o niekończącej się nadziei na prawdziwe uczucie i o tym, jak bardzo można oślepnąć w miłości. To także historia o sile i solidarności kobiet. I o tym, że nigdy nie wolno się poddawać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Z notatek Doriana
Do każdej należy mówić „wróbelku”, wtedy uniknę wpadek. Te wszystkie imiona tylko mi się mylą. Nie ma sensu używać zdrobnień, prędzej czy później coś przekręcę. Kobiety lubią być wróbelkami. Nawet te silne, a kto wie, czy te właśnie nie najbardziej. Nawet wyjątkowo zaradna i mocno stąpająca po ziemi kobieta chce poczuć się przez moment słaba. Chce, żeby ktoś się nią zaopiekował. Zaparzył herbatę, wytarł nosek, okrył ciepłym kocem. Oczywiście trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Ale „wróbelek”, „wróbel”, czasem „ptaszyna” to dobre określenia. Żelazna zasada mówi, że wystarczy raz przekręcić imię kobiety, żeby stała się nieufna, podejrzliwa i natychmiast otoczyła się murem.
Zaufanie to podstawa. Oraz świadomość, że jest jedyna. Cień rywalki, cień jakichkolwiek przypuszczeń, że może być ktoś jeszcze, odcina mi drogę do sukcesu.
Do wyboru różne prace – prowadzenie firmy ochroniarskiej (eskorta VIP-ów i celebrytów), spedycyjnej (transport międzynarodowy na trasie Polska – Niemcy), samochodowej (sprowadzanie luksusowych aut, biuro w Berlinie) oraz obrót nieruchomościami (biuro również w Niemczech). To musi być coś, czego nie robią ich partnerzy. Coś, co brzmi trochę egzotycznie, ciekawie i jednocześnie podkreśla moją dobrą sytuację materialną. Nie mogą nabrać podejrzeń, że mam jakiekolwiek kłopoty finansowe. Muszę sprawiać wrażenie człowieka nie tylko zamożnego, ale i takiego, który nie potrzebuje pomocy. Kiedy zdarzą się sytuacje „losowe”, żadnej nawet nie przyjdzie do głowy, że to podstęp.
Rodzice. Ojciec nie żyje, matka choruje na astmę. W sytuacjach ekstremalnych dorzucić raka płuc. Ojciec był profesorem psychologii, tyranem i despotą. Matka jest neurofizjologiem, obecnie na rencie. W zależności od sytuacji dodać, że ojciec mnie bił i poniżał.
Brat popełnił samobójstwo po nieszczęśliwej miłości, ewentualnie zginął w wypadku samochodowym na moich oczach. Ja również padłem ofiarą nieudanego związku. Kobieta mnie oszukiwała i zdradzała. Miała dziecko z innym, choć wmawiała mi, że jest moje.
Za każdym razem odmawiać przyjęcia pierwszej pożyczki. Kiedy jednak mi ją wcisną, oddawać, ale tylko jeden raz. Najlepiej po tygodniu i zawsze z jakimś prezentem dziękczynnym.
Szukać słabych stron. Patrzeć, co je najbardziej boli, co martwi, gdzie mają największe deficyty. Uderzać w czułe punkty, wtedy stają się ślepe jak krety. Pomagać, wspierać, zawsze być obok. Pisać „dzień dobry” i „dobranoc”. Pytać, jak się czują. Jak spały. Czy zjadły śniadanie. Pytać o dzieci. O pracę. O czas wolny.
Seks załatwi resztę.
Martyna 17 marca 2013 roku
W zasadzie to było dość łatwe. Poderwanie Martyny nie przysporzyłoby kłopotu nawet komuś, kto uważał się za nieudacznika i osobę mało atrakcyjną. A to wszystko dlatego, że Martyna była kobietą wypłukaną z komplementów. Była tak bardzo osłabiona ich brakiem, że połykała każde spojrzenie zatrzymywane na niej dłużej niż kilka sekund i karmiła się nim przez resztę dnia. Nic dziwnego, że wystarczyło tak niewiele.
Powiedzieć, że ma piękne włosy.
I że jej oczy błyszczą, a ich kolor jest cudownie niezdefiniowany.
Że dawno nie widział kobiety z tak delikatnymi dłońmi.
I że pachnie jak świeże jabłko zerwane z drzewa.
Podziałało jak zaklęcie. I chociaż Martyna próbowała zaprzeczać i bagatelizować znaczenie tego, co słyszała, faktem jest, iż w końcu zaczęła rozkwitać. Jej przezroczystość znowu wypełniły kolory, na twarz wrócił rumieniec, a ubrania, które do tej pory nosiła, nabrały bardziej zdecydowanych barw.
Ale po kolei.
Martyna ma czterdzieści dwa lata, nastoletniego syna i męża, który większość czasu spędza za granicą. Początkowo miał wyjechać do Niemiec na kilka miesięcy, potem uznał, że na rok, a tak naprawdę minęło już osiem lat, a on ciągle tam wracał, bo w Polsce nie mógł znaleźć dobrej pracy. Oczywiście, że Martyna to rozumiała. Udawała sama przed sobą, że nie tęskni, że tak czasem w życiu bywa, najważniejsze jednak, że ciągle są razem, a ich miłość pokonuje nawet te setki kilometrów.
Z każdym kolejnym rokiem pokonywała je niestety z coraz większym trudem. I więcej w tym było milczenia niż zwykłej rozmowy, choćby o niczym. Ich związek polegał na mijaniu się. Więc trudno się dziwić, że tylko „zerknęła” na portal randkowy, którego reklama wyświetliła jej się podczas internetowych zakupów.
Szukasz bratniej duszy? Kogoś, kto myśli podobnie? Chcesz się wygadać?
Martyna pomyślała nagle, że właśnie tego chce. Pogadać. Popisać z kimś. Podzielić się swoim życiem, swoimi rozterkami, opowiedzieć o tym, co ją boli i na co miałaby ochotę. Z mężem nie było takiej okazji, przyjaciółka nie zawsze miała czas. Więc może ten ktoś po drugiej stronie komputera będzie idealnym partnerem do rozmów? Coraz częściej myślała też o rozwodzie, choć z drugiej strony bała się tak ostatecznego kroku. Bała się zostać kobietą samotną, kimś, komu się nie udało, kto powiększył niechlubne statystyki sądowych akt rozwodowych. Małżeństwo, nawet byle jakie, ciągle jeszcze wydawało jej się bardziej bezpieczne niż status rozwódki.
Ale kto wie? Może w końcu trzeba się zdecydować? Przecież nawet ze sobą nie śpią. Nie zdziwiłaby się, gdyby Szymon oznajmił jej, że kogoś ma. Pewnie poczułaby się jeszcze gorzej niż teraz, ale czy byłaby tak naprawdę zazdrosna?
Kiedy wróciła z pracy, jak zwykle przywitało ją puste mieszkanie. Kuba wysłał jej SMS-a, że będzie uczył się u kolegi, Szymon był w Niemczech. Sprzątnęła kuchnię, usiadła przy czystym stole i zamyśliła się. Kiedy miała kilkanaście lat, wspólnie z przyjaciółką wyobrażały sobie swoje przyszłe życie. Miało być idealnie, miało być romantycznie i miał być domek z ogródkiem. Niewiele z tego wyszło. Mając czterdzieści dwa lata, uświadomiła sobie, że gdyby nagle przestała istnieć, to świat nawet by się o nią nie upomniał. Kim była? Zwykłą, mało atrakcyjną kobietą, która pracowała w sklepie z biżuterią. Codziennie wkładała czarną spódnicę, biała bluzkę i czarne buciki na niskim obcasie. Włosy upinała w niewielki kok i zakładała firmowe łańcuszki, kolczyki oraz bransoletki. Lubiła swoją pracę, bo otaczały ją kolorowe świecidełka i miała kontakt z ludźmi. Przynajmniej mogła z kimś pogadać. Zarabiała całkiem dobrze, więc przynajmniej ta część życia jakoś jej się ułożyła. Tyle że Martyna wolałaby po prostu być szczęśliwa. Wstawać rano z uśmiechem na twarzy i cudownym uczuciem, że życie jest faktycznie piękne. Kiedy to się skończyło? Kiedy zniknęły kolory, zapachy i smaki?
Owszem, słyszała o kryzysie wieku średniego, który dopadał zarówno facetów jak i kobiety, a jednak miała nadzieję, że jej to nie spotka. Tak naprawdę połowę życia miała już za sobą. Co mogła o niej powiedzieć? Że została żoną i matką? Że jej codzienność jest tak zwykła, że nie warto nawet o niej wspominać? Że ma jedną przyjaciółkę, której potajemnie zazdrości białego domku i ubóstwiającego ją męża?
Wstała od stołu i sięgnęła po laptopa.
– A co mi szkodzi? – spytała na głos.
Kot Wacław wskoczył jej na kolana i przytaknął miauknięciem. Przynajmniej on zawsze wyglądał na zadowolonego. Zwłaszcza jak dostawał surową drobiową wątróbkę.
Przeczytała raz jeszcze hasło reklamowe.
Szukasz bratniej duszy? Kogoś, kto myśli podobnie? Chcesz się wygadać?
Tak, dokładnie tego szuka. Był siedemnasty marca, rok dwa tysiące trzynasty. Słońce wzeszło o godzinie piątej czterdzieści dwie, a imieniny obchodzili Gertruda, Patryk oraz Paweł. To był ładny, ciepły dzień, marcowe preludium wiosny.
Martyna zalogowała się, napisała kilka słów o sobie. Zdjęcie na razie ukryła, nie chciała, żeby natknął się na nie ktoś ze znajomych. Poza tym tak czuła się bezpieczniej. W końcu nigdy nie wiadomo, kto siedzi po drugiej stronie i jakie ma zamiary. Lepiej nie zdradzać od razu wszystkiego.
Dorian znalazł ją bardzo szybko.
Nie widzę cię, ale tak mi jakoś serce mocniej zabiło.
Zaczerwieniła się. Zerknęła na profil…
Dzieci: chcę, bardzo
Języki: niemiecki, angielski, francuski
Miłość: tylko taka na zawsze
Szukam: tej jedynej
Moje cechy: opiekuńczy, romantyczny, czuły i czasem nieśmiały
O mnie: sama to odkryjesz
Martyna długo się wahała, czy napisać, ale coś jej mówiło, że powinna. I że w rozmowie nie ma nic złego. Słowo wystukane na klawiaturze nie jest przecież żadną zdradą. Ludzie są stworzeni do tego, by rozmawiać. By dyskutować, opowiadać o sobie i słuchać innych. By zanurzać się w słowach, bawić nimi i tworzyć własne światy. Milczenie zamyka kolejne drzwi, aż w końcu zostaje się samemu pośrodku pustego pokoju. Przecież nikt tego nie lubi. I pewnie dlatego napisała kilka zdań, a potem kolejne i lawina ruszyła szybciej, niż się tego spodziewała.
Po jakimś czasie nie mogła już przestać. Bo wreszcie miała kogoś, kto ją wysłuchał, kto z nią rozmawiał, kto ją pocieszył i kto wspomniał, że pięknie wygląda na zdjęciu, które odważyła mu się wysłać, nawet jeśli było niewyraźne. Po drugiej stronie siedział ktoś obcy, kto jednak z każdym kolejnym zdaniem coraz lepiej ją poznawał. Szybko się otworzyła, mimo lęków, które nią targały.
Oczywiście, że cię rozumiem. Czasy, w których żyjemy, mocno nadszarpnęły nasze zaufanie do innych. Przestaliśmy się do siebie uśmiechać, unikamy kontaktu wzrokowego i jesteśmy odruchowo negatywnie nastawieni do drugiego człowieka. A tu chyba jeszcze bardziej, bo przecież nie wiesz, kto siedzi po drugiej stronie. Zaufanie buduje się w relacjach. W kontaktach z innymi ludźmi. W pomaganiu innym i otrzymywaniu pomocy. Tak naprawdę ogromne znaczenie ma tu wychowanie i nasze podejście do drugiego człowieka. Ile razy słyszałaś w życiu, żeby nie ufać obcym, uważać, bo ktoś nas zrani, oszuka, okłamie?
Martyna tylko uśmiechała się do tych słów na ekranie. Jakby ktoś czytał w jej duszy, siedział w jej głowie. To nie były głupie pogawędki o niczym. To było dokładnie to, czego szukała. Ten wirtualny ktoś rozumiał i widział ją bardziej niż własny mąż. Tak, to było idealne określenie. „Widział”. Nawet jeśli jeszcze się nie spotkali w realu.
Tak sobie myślę, wróbelku, że chyba najwyższa pora zmienić takie podejście. Zaufanie jest nam potrzebne do spokojnego i stabilnego życia. Do rozwoju, do zbudowania udanych związków i normalnych relacji. Oznacza gotowość do pomagania innym, otwarcie na problemy drugiego człowieka, chęć współpracy. Ktoś, kto nikomu nie ufa, staje się mniej tolerancyjny, niepewny siebie, wzmacnia własne lęki i niepokoje. Zamyka się w sobie. Wyciągnięcie ręki i otwarte podejście do kogoś obcego uczy nas zrozumienia, akceptacji dla inności, poszerza nasze horyzonty. Wbrew pozorom stajemy się odważniejsi, a jednocześnie uczymy się kontaktów z innymi i elastycznego funkcjonowania w dzisiejszych czasach.
Zanim więc znowu zaczniesz podejrzewać kogoś o złe zamiary, uśmiechnij się. Uśmiechnij się do mnie.
To nieprawdopodobne, że udało jej się poznać kogoś tak wyjątkowego.
– Byłaś na jakimś zabiegu? – spytała ją Anita, koleżanka z pracy. – Ultradźwięki?
Martyna tylko się roześmiała.
– No błagam cię, wyglądasz naprawdę rewelacyjnie. I oczy ci błyszczą. Po raz pierwszy widzę, że są zielone. Chyba że zainwestowałaś w kolorowe soczewki?
– Po prostu dobrze się czuję. Niedługo wiosna, a to moja ulubiona pora roku. Zawsze byłam skrzywiona na punkcie tulipanów i hiacyntów, i tego całego wariactwa z budzeniem się do życia. Więc pewnie dlatego wyglądam jakoś inaczej. A oczy zawsze miałam zielone.
– A może się zakochałaś?
– Daj spokój! – Martyna machnęła ręką i uśmiechnęła się do młodej dziewczyny, która chciała obejrzeć kolczyki.
Przecież nie przyzna się koleżance z pracy, że ta właśnie trafiła w sedno. Chociaż czy można zakochać się w kimś, kogo się nie widziało? To brzmi okropnie niedorzecznie, a jednak jest możliwe. Człowiek składa się ze słów. Nie tylko z tych, które sam wypowiada, ale również tych, które są do niego kierowane. To one potrafią zniszczyć, ale i uskrzydlić. Zasmucić, ale też wywołać uśmiech. Spowodować, że ktoś znowu poczuje się szczęśliwy. Zauważony. Kolorowy.
Masz ochotę się spotkać?
To pytanie przyszło dzisiaj rano, kiedy właśnie zapinała białą bluzkę. Wcześniej nieco dłużej stała przed lustrem, robiąc delikatny makijaż według porad jakiegoś babskiego magazynu. Trend – odcienie owocowe oraz dużo pastelowego różu. Do tego odrobina kontrastu, na przykład w kolorze delikatnej oberżyny, plus perłowe kolory, które sprawią, iż cera będzie wyglądała młodo, świeżo i wyjątkowo apetycznie.
Martyna postanowiła spróbować, brzmiało całkiem interesująco, poza tym lubiła pastelowe odcienie. Zerknęła raz jeszcze na opis.
Rzęsy pomaluj ciemnogranatowym tuszem, wyszczotkuj brwi i nałóż na nie odżywkę w żelu (bezbarwną, jeśli masz naturalnie ciemne rzęsy, lub koloryzującą – szarą albo granatową). Bardzo proszę, gotowe. Faktycznie, wyglądało to całkiem ładnie. Może w przyszłym tygodniu umówi się wreszcie na jakiś porządny manicure? Do tej pory stosowała tylko bezbarwny lakier, ale może przyszła pora na jakiś odważniejszy kolor? W końcu w jej pracy dłonie były bardzo ważne.
Odczytała wiadomość i usiadła na łóżku.
Z jednej strony wiedziała, że nie powinna, że los tylko czeka na takie potknięcia, żeby ruszyć domino nieszczęść. To dziwne, że z jednej strony człowiek kocha stabilizację i spokojne życie, a z drugiej ciągle kusi go, żeby coś zepsuć, rozwalić, wziąć wielki młot i uderzyć nim w samego siebie. I w to poukładane życie. W końcu było nudne, nawet jeśli na swój sposób bezpieczne. I jak to się zazwyczaj kończy? Zupełnie inaczej, niż człowiek sobie zaplanował. Wcale nie tak bajkowo i prawie zawsze bez happy endów. A mimo wszystko kusi.
– Przecież właśnie tego chciałam – powiedziała do siebie, a potem wyszukała w szafie szpilki na nieco wyższym obcasie niż zazwyczaj. Dlaczego nigdy ich nie nosi? Noga w takim bucie wygląda zdecydowanie szczuplej. Zerknęła w lustro i obciągnęła bluzkę, a potem umówiła się na to spotkanie, obiecując sobie jednak w duchu, że będzie rozważna i tylko razem wypiją kawę. To jeszcze nie jest zabronione i z pewnością nie jest również grzechem.
Martyna wyprostowała plecy. Uśmiechnęła się do własnego odbicia w lustrze i pomyślała, że ma ochotę na duże śniadanie i dużą kawę.
Karolina 25 sierpnia 2014 roku
Pragnęła być lubiana przez wszystkich. Panią z pralni, listonosza, sprzedawczynię na bazarku, a nawet podróżujących z nią tym samym pociągiem. Panicznie bała się odrzucenia. Negatywnego słowa. Nieprzyjemnej opinii. Krytyki. Lawirowała więc między tym, co sama czuła, a tym, czego oczekiwali od niej inni. Czasem też zakładała nielubiane ubrania, bo wydawało jej się, że jest im przykro, jak wiszą w szafie i nikt ich nie nosi. Tak, był to specyficzny rodzaj paranoi, ale w końcu nie wszyscy musieli o tym wiedzieć.
Karolina miała pięćdziesiąt cztery lata i pracowała w jednym z banków jako asystentka prezesa. Była pewnie jedną z nielicznych kobiet w tym wieku na takim stanowisku, a to wszystko za sprawą żony prezesa, która trzymała rękę na pulsie i nie zgadzała się na nikogo młodszego. Karolina była jej za to wdzięczna, nawet jeśli nie do końca stawiało ją to w najlepszym świetle. Najwyraźniej była za stara i zbyt mało atrakcyjna, żeby prezes mógł się na nią skusić.
Trudno.
Przynajmniej miała pewną posadę.
Mąż Karoliny pracował jako oświetleniowiec przy imprezach plenerowych i w sezonie urlopowym rzadko bywał w domu, za to jesienią i zimą było go jakby w nadmiarze. Ich małżeństwo było jednak udane, choć może bardziej należało do tych letnich niż gorących. Czasem Karolina marzyła, żeby wróciło to co kiedyś, nieprzespane noce i randki w najdziwniejszych miejscach, kradzione pocałunki i przytulanie w kinach. Wiedziała jednak, że ciężko jest przywrócić dawne emocje, zwłaszcza kiedy człowiek dużo pracuje, jest zmęczony, a przyzwyczajenie i rutyna też już zrobiły swoje.
Na swój sposób była jednak szczęśliwa i zadowolona, że tak spokojnie i bez większych zawirowań udaje im się płynąć przez życie, w którym było również miejsce na kota, psa oraz bardzo dużo roślin doniczkowych. Jedyny syn, którego mieli, dawno już wyprowadził się z domu, skończył studia we Wrocławiu i tam też osiadł na dłużej, zapraszając do swojego życia o siedem lat młodszą Anikę, którą Karolina bardzo szybko polubiła. Dobrze jest mieć wszystko poukładane. Bezpieczne i pewne. Dobrze jest mieć poczucie, że wszystko znajduje się na swoim miejscu, a tornado czy nawet zwykła burza nie mają prawa się tu wydarzyć.
I sama nie wie, co ją podkusiło. Pewnie ta głupia rozmowa, kiedy robiła kawę dla szefa. Dokładnie w tym samym momencie przyszła Ewa z Mają z działu kredytów i jakoś wciągnęły Karolinę w te swoje pogaduszki, plotki i historyjki z życia wzięte.
– Niech będzie, że internet to specyficzny teatr fantazji. Ale z drugiej strony nie masz żadnej gwarancji, że rzeczywistość jest prawdziwa. Facet może ci naopowiadać bzdur na swój temat, ty we wszystko uwierzysz, a kiedy już całkowicie wtopisz, on odsłania karty. Ile kobiet to już przerabiało? – Majka wzruszyła ramionami.
– O czym mówicie? – spytała odruchowo Karolina.
– O portalach randkowych.
Karolina popatrzyła na nie pytająco.
Ewa dolała do kawy waniliowe mleko sojowe, zamieszała i oznajmiła:
– Wiesz, jak to jest. Wymarzonego partnera coraz trudniej spotkać na ulicy. Połowa zajęta, reszta nieciekawa. Czas na poszukiwania w innym wymiarze, bo inaczej umrę w samotności albo z tuzinem chomików.
– Chomików? – Karolina spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Miałam dwa. Dwie dziewczynki. Niestety jedna z nich okazała się chłopcem, to podobno ostatnio normalne, no i teraz mam dwa chomiki i cztery chomiczątka. Obstawiam, że za jakiś czas ta liczba się podwoi. Ale wracając do tematu. Otóż w dobie internetu, zaawansowanej techniki i życia na wysokich obrotach wirtualny romans jest jedynym możliwym wyjściem. Poza tym to znacznie bardziej ekscytujące niż tradycyjne nawiązywanie znajomości. I o wiele łatwiejsze. Wystarczy tylko zdecydować się na któregoś z onlinowych pośredników, zarejestrować, a po otrzymaniu hasła ruszyć na internetowe poszukiwania partnera marzeń. Moim zdaniem to brzmi absolutnie zachęcająco. No i masz większy wybór.
– A jak trafisz na zboczeńca? Mordercę? Idiotę wreszcie? – chciała wiedzieć Karolina.
Maja wybuchnęła śmiechem.
– A myślisz, że w realu nie ma zboczeńców, morderców czy choćby idiotów? Ryzyko jest podobne.
– No nie wiem… Jednak w rzeczywistości łatwiej jest kogoś ocenić. W sieci można się stworzyć zupełnie na nowo. I kłamać.
– To fakt – zgodziła się Ewa. – Ale ja miałam faceta, który notorycznie kłamał. A najbardziej w temacie wierności. Nawet kiedy przyłapałam go w kawiarni z jakąś babą, z którą się obściskiwał, próbował mi wmówić, że to ona go zaczepia. Dlatego nie sądzę, żebym w sieci trafiła na jeszcze większe męskie zło.
Majka pstryknęła palcami.
– Moim zdaniem może też być zupełnie na odwrót. Cyberrandki pozwoliły zaistnieć tym ludziom, którzy z natury są nieśmiali i nigdy nie odważyliby się na podjęcie rozmowy w cztery oczy. Ja tak mam. Nie umiem zaczepiać obcych facetów i z nimi flirtować. Zawsze się wtedy blokuję i albo milczę jak śpiąca królewna, albo gadam bzdury. W sieci idzie mi jakoś łatwiej. Poza tym uważam, że czaty mają moc terapeutyczną.
– W jakim sensie? – spytała Karolina.
– No wiesz, tutaj można czuć się bardziej swobodnym, naturalnym, otwartym. Nikt na nikogo nie patrzy i nie ocenia. Poza tym, umówmy się, od lat żyjemy w czasach fast foodów, szybkiego seksu, upubliczniania intymności i zawrotnego tempa. Więc poznajemy się w sieci, bo tak jest szybciej, łatwiej i bez zbędnej „gry wstępnej”. Padają konkretne pytania o wiek, wygląd, a nawet status materialny. Potem dochodzą do tego zdjęcia, a kiedy wszystkie elementy układanki pasują, decydujemy się na spotkanie. – Majka spróbowała kawy i skrzywiła się. – Zimna, cholera. Znowu się zagadałam. Dobra, robię jeszcze jedną i znikam do roboty.
Ewa tylko skinęła głową.
A Karolina została w pokoju jeszcze chwilę, chociaż szef już drugi raz wysłał jej SMS-a z pytaniem o kawę.
Całe to cyberrandkowanie, o którym tyle się nasłuchała, przypominało jej teledysk. Było intensywne, kolorowe i działało na wyobraźnię. A kiedy się nudziło, zawsze można było skasować konto.
Spróbować?
W sumie, czemu nie?
Kiedy była małą dziewczynką, uwielbiała podrzucać liściki swoim koleżankom, sąsiadom i znajomym rodziców. Podszywała się wtedy pod kogoś i wymyślała niestworzone historie. Pisała, że jest zagubionym chłopcem o zielonych włosach, który mieszka w lesie i czeka, aż ktoś go odnajdzie. Albo że jest syreną, która tylko udaje zwykłą dziewczynkę. Kiedy jednak pada deszcz, musi się ukrywać, bo natychmiast wyrasta jej syreni ogon. W szkole długo nikt się nie domyślał, kto podrzuca te listy, sprawa wydała się dopiero wtedy, kiedy jedna z koleżanek zniknęła na pół dnia, a potem okazało się, że zgubiła się w lesie, szukając chłopca o zielonych włosach. Do Karoliny dotarło, że nawet fantazja i wymyślanie bajek mają swoje granice i że trzeba bardzo uważać na to, co się pisze i kto jest tego adresatem. Za karę nie pojechała wtedy na obóz harcerski, tylko przez całe wakacje musiała pomagać mamie w warzywniaku.
Ciekawe, jak wygląda współczesna bajka dla dorosłych? O czym ludzie piszą, jakie historie wymyślają i jak bardzo inni potrafią się na to nabrać.
Był poniedziałek, dwudziesty piąty sierpnia, rok dwa tysiące czternasty. Słońce wzeszło o godzinie piątej trzydzieści pięć, a imieniny obchodzili Luiza, Elwira, Józef oraz Michał.
Tymczasem Karolina zalogowała się na portalu randkowym. Głupio zrobiła? Niepotrzebnie igrała z losem?
Nie ma na świecie człowieka, który chociaż raz nie próbował zgasić palcami zapalonej świeczki.
Anna 19 lutego 2015 roku
Niektóre kobiety zdają sobie sprawę z ryzyka, a jednak wchodzą w coś, co wydaje się nie tylko nowe, ale i niebezpieczne. Pociągające. Kuszące. Czasem decydują się na romans, choć wiedzą, że przyniesie im to tylko ból, rozczarowanie i przepłakane w poduszkę noce. Ale i tak chcą znowu przeżyć miłość na nowo, spełnić się, poczuć jak na huśtawce, czekać i gryźć paznokcie. Takie przeżycia są silne i ekscytują bez względu na lęk, jaki budzą. Uruchamiają wewnętrzny system alarmowy. Oznaczają życie, podniecenie, intensywność doznań. Oznaczają, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że świat to nie tylko kuchnia i włożenie prania do pralki, ale i fascynująca niepewność, ukradkowe randki, wymykanie się schematom, zakładanie koronkowej bielizny wtedy, gdy inni dawno ubrali nas w barchany.
Anna nie mogła powiedzieć, że czuła się samotna. Albo że mąż jej nie kochał. Ale często odnosiła wrażenie, że on był niczym letnia zupa pomidorowa. Większość ją lubi, to fakt, ale jednak nawet największy wielbiciel pomidorówki ma czasem ochotę na coś innego. Na krem z cukinii. Albo na rosół z perliczki. Taki z kawałkami świeżego imbiru i liśćmi lubczyku.
Anna przeczuwała, że internetowe randki to igranie z ogniem i że prędzej czy później będzie musiała za to zapłacić, ale w żaden sposób jej to nie powstrzymywało. Zresztą dzisiaj większość ludzi tak właśnie się poznawała.
„Załóżmy, że jestem kobietą z cyrku, stojącą przy drewnianej tarczy, w którą ktoś celuje nożami. Któryś może mnie trafić. Ale zazwyczaj show kończy się przecież bez ofiar” – tłumaczyła sobie.
Czy miała wyrzuty sumienia?
Miała, ale trwały zbyt krótko, by mogła się nimi przejąć. W styczniu tego roku skończyła czterdzieści siedem lat i po raz pierwszy poczuła, co oznacza określenie „przed pięćdziesiątką”. Zdecydowanie należała do tej grupy i okropnie jej się to nie podobało. Nie czuła się stara, nie czuła się nieatrakcyjna i nie czuła się kimś, kto za chwilę wypadnie z obiegu. Ale żeby się o tym przekonać, potrzebowała potwierdzenia. Ot tak, dla siebie samej.
Na profil Doriana trafiła od razu.
Jestem tu po raz pierwszy, czuję się trochę jak w labiryncie, ale może właśnie w takich miejscach trzeba dzisiaj szukać szczęścia. Może trzeba pobłądzić, kilka razy się zgubić, by wreszcie odnaleźć drogę.
Trzy języki, nie palił, nie pił, szukał tej jedynej i marzył o wielkiej miłości.
Oczywiście, że brzmiało to mało oryginalnie, z drugiej jednak strony trafiało dokładnie w kobiece szuflady podświadomości. Zawsze istniał bowiem cień nadziei, że facet mówił prawdę i że faktycznie pragnął szczęśliwie się zakochać. Ona co prawda chciała tylko poflirtować, ale przecież krótkotrwałego zakochania nie musiała od razu wykluczać. Motyle w brzuchu dawno już wyginęły, a ona chętnie sprawdziłaby, czy potrafią choć na chwilę wrócić. I poczuć trzepot ich skrzydeł.
Umówiła się z nim już po dwóch dniach pisania. Uznała, że nie ma sensu dłużej czekać, w końcu nie byli nastolatkami.
Co powiesz na spacer w parku? Lutowy, romantyczny spacer wśród resztek śniegu i pierwszych krokusów?
Był czwartek, dziewiętnastego lutego, dwa tysiące piętnastego roku. Słońce wzeszło o godzinie szóstej czterdzieści, a imieniny tego dnia obchodzili Konrad, Henryk, Barnaba oraz Łucja. Anna starannie przygotowała się do tej randki. Jasna plisowana wełniana spódnica, miękki sweter w kolorze pudrowego różu, popielaty płaszcz, szalik i rękawiczki pod jego kolor, delikatny makijaż i wygodne buty. Tego dnia było dość ładnie, choć ciągle jeszcze zimno. Ale na trawnikach w parku faktycznie pojawiły się już krokusy. Trochę bała się różnicy wieku, w końcu była od niego starsza o osiem lat. Co prawda Dorian od razu zaznaczył, że wiek to tylko liczby, a człowiek nie powinien na nie zwracać uwagi, jeśli nie są kontem w banku.
Bardzo jej się to spodobało.
Jak również kwiaty, które jej przyniósł i jego duże, zadbane dłonie. To pewnie głupie, ale wiele kobiet mimowolnie zwraca uwagę na szczegóły. Na ładne ręce i stopy. Na rodzaj zarostu, a nawet na to, czy komuś nie wystają z nosa włosy. Na to, jak pachnie jego ciało. Na to, czy koszulka włożona jest do spodni oraz czy skarpetki nie są ze sztucznego włókna. Na to, jak je. Czy ćlamie, czy przepłukuje usta tym, co pije, czy grzebie w zębach. Na to, jak wyciera nos. I jak się śmieje. Kobiety nigdy się do tego nie przyznają, ale czasem te właśnie drobiazgi mają dla nich decydujące znaczenie.
Dorian wydawał się złożony ze szczegółów, które zdały egzamin. No i przyniósł hortensje, a te kwiaty Anna lubiła wyjątkowo.
Uśmiechnęła się więc zadowolona, radosna, z pierwszym budzącym się do życia motylem w brzuchu, który był zapowiedzią kolejnych tygodni, a może nawet miesięcy. Dawno jej się tak dobrze z nikim nie rozmawiało, tak swobodnie, naturalnie, a jednocześnie flirtująco-zaczepnie. Dokładnie tego potrzebowała, żeby przekonać się, że jeszcze żyje, że ma gorącą krew i gdyby tylko zechciała, owinęłaby sobie młodszego faceta wokół palca.
– Nigdy nie uwierzyłbym, że jesteś ode mnie starsza. Masz piękną twarz, cudowne dłonie, a twoje oczy błyszczą jak u nastolatki.
Anna spojrzała na niego spod zmrużonych powiek.
Lubiła komplementy, nawet jeśli były dość wyświechtane. Z drugiej strony takie właśnie najlepiej smakowały. Podkreślały to, co chciała usłyszeć, i dodawały skrzydeł. Czego chcieć więcej? Postanowiła, że da sobie szansę, że skusi się na ten deser i zje go aż do końca. Jakiś czas temu miała romans z kolegą z pracy i nikt o niczym się nie dowiedział. Po paru miesiącach doszli oboje do wniosku, że spędzili ze sobą urocze chwile, które jednak dobiegły końca. Kolega nadal pracował w firmie Anny i od czasu do czasu pili nawet wspólnie kawę. Pełen profesjonalizm. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Umówiła się więc z Dorianem na weekend na spacer do lasu. Wśród tych krokusów, które zaczynały zapowiadać wiosnę.
– Wiesz, nie lubię siedzieć w zatłoczonych kawiarniach, wśród ludzi, którzy są zbyt głośni. Chciałbym pobyć z tobą sam na sam, gdzieś wśród drzew i śpiewających ptaków. Może wybierzemy się na piknik? Przygotuję coś pysznego i spędzimy ten czas tylko we dwoje – kusił ją zachęcająco.
Anna uznała to za jeden z bardziej romantycznych pomysłów, jaki jej ktoś kiedykolwiek zaproponował. Poza tym też nie lubiła zatłoczonych miejsc. Tyle że z zupełnie innych powodów niż Dorian.
– Jesteś pewien, że piknik w lutym to dobry pomysł? – zaśmiała się.
– No fakt, nie pomyślałem o tym. Ale nie poddam się tak łatwo. Zorganizuję wszystko tak, że z pewnością nie zmarzniesz, tylko będziesz zachwycona. Oczywiście pod warunkiem, że tego dnia nie będzie lało. – Dorian spojrzał w górę na niebo i pogroził mu pięścią.
– Zatroszczysz się też o coś do jedzenia, czy mam ci odrobinę w tym pomóc? – spytała, puszczając do niego oko.
– Ty masz tylko przyjść. Zjawić się niczym śnieżna rusałka i skorzystać z zaproszenia.
Wybuchnęła śmiechem.
– Naprawdę powiedziałeś śnieżna rusałka?
Przytaknął.
– Pozwól mi być odrobinę kiczowatym. W końcu na co dzień człowiek jest tak poważny i uważający, że chociaż w takich momentach niech wolno mu być słownym grafomanem.
– A zatem dobrze, mój mroźny rycerzu z bajek o Królowej Lodu. Widzimy się w sobotę, ale gdzie dokładnie?
– Las Zakrzewski, gmina Dopiewo. Wiesz, gdzie to jest?
Skinęła głową.
– Godzina dwunasta, oczywiście pod warunkiem, że nadal będzie tak pięknie jak dziś. Spotkamy się na parkingu, na którym najpierw cię pocałuję, a potem porwę na nasz lutowy bajeczny piknik. Z grzanym winem.
– Przecież musimy oboje jakoś wrócić do domu – zauważyła Anna.
– Owszem. Dlatego wypijemy tylko jeden, góra dwa grzańce, a potem będziemy czekać, aż nam wyparują z głów. W międzyczasie będziemy testować sztukę pocałunku według Kamasutry.
Anna doszła do wniosku, że życie kobiety przed pięćdziesiątką może być bardziej niż fascynujące.
Jadwiga 10 września 2015 roku
Coś było w stereotypie bibliotekarki. Co prawda Jadwiga starała mu się zaprzeczyć, ale i tak w jakimś sensie się w niego wpisywała. Cicha, spokojna, nie do końca zwracająca uwagę na to, jak wygląda i w co się ubiera, kochająca książki ponad wszystko, a zwłaszcza te historie, które mogły wydarzyć się w prawdziwym życiu.
Jadwiga miała trzydzieści dwa lata i była samotna. Trudno ją było wyłapać wzrokiem w tłumie. Miała włosy bliżej nieokreślonego koloru, które zawsze spinała w kitkę. Popielate oczy, mały nos wciśnięty niejako w sam środek twarzy i dość ładne usta przypominające kształtem serduszko. Kilka piegów rozrzuconych niedbale na policzkach i drobne uszy, w których zawsze nosiła kolczyki w kształcie książek. Niewysoka, raczej szczupła, bardziej zwykła niż ciekawa.
Mieszkała blisko Rynku we Wrocławiu na czterdziestu metrach kwadratowych (dwa małe pokoiki, łazienka i kuchnia) i jeśli coś naprawdę ją cieszyło, to fakt, że wieczorami mogła uchylić poddaszowe okno, wspiąć się na krzesło i obserwować spacerujących ludzi. Zawsze dopisywała im własne historie, wymyślała przygody, które ich spotkały, tworzyła intrygi, miłosne rozczarowania i wreszcie happy endy, bo przecież każdy człowiek zasłużył na szczęście. Czasem dopadał ją smutek, że nie ma komu opowiedzieć tego, co powstawało w jej głowie, ale była przekonana, że prędzej czy później spotka swoją drugą połówkę, zrobi jej miejsce na krześle i razem przez poddaszowe okno będą pisali w wyobraźni opowieści o zwykłych przechodniach.
Marzyła o tym, żeby napisać książkę, ale za każdym razem, kiedy otwierała zeszyt i sięgała po długopis, coś jej mówiło, że nie powinna. Że nie da rady, że są inni, lepsi i to im powinno się zostawić spisywanie opowieści. Więc nadal tkwiły one tylko w jej głowie, zamieszkując poszczególne szufladki i czekając na lepszy czas, w którym Jadwiga w końcu odważy się napisać pierwsze zdanie.
– Czekałem na ciebie – wyszeptała teraz, patrząc na mężczyznę w ciemnym swetrze, do którego właśnie podeszła młoda kobieta.
Uśmiechnęli się do siebie, a potem ona zaczęła szybko gestykulować.
– Przepraszam, spóźniłam się, ale uciekł mi autobus, więc poszłam pieszo w stronę następnego, ale to nie był dobry pomysł, bo wtedy uciekł mi kolejny.
– Nie szkodzi, najważniejsze, że jesteś.
Jadwiga westchnęła. Wymyślanie dialogów przychodziło jej bardzo łatwo, ciekawe, czy sama potrafiłaby tak swobodnie z kimś rozmawiać. Tylko szkoda, że ten ktoś w ogóle się nie pojawiał. Że nie mogła go spotkać. Że najprawdopodobniej ciągle się mijali.
O portalach randkowych słyszała, owszem.
Ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby się na jednym z nich zalogować. Nigdy nie pomyślałaby, że miłości trzeba szukać, reklamując siebie, zupełnie jakby zachwalało się towar na pobliskim bazarku. Jej zdaniem miłość odnajdywała się sama, nie potrzebowała portalu, przerobionych zdjęć, opisów swojej osoby i przekonywania innych, że jest się dobrą partią. Kiedy ludzie są sobie przeznaczeni, zawsze się jakoś odnajdą. Ale potem podsłuchała rozmowę dwóch stałych bywalczyń biblioteki i wtedy dotarło do niej, że miłości jednak trzeba czasem pomóc.
– Zakochałam się. Najpierw pisaliśmy do siebie tygodniami. Potem dzwoniliśmy niemal każdego dnia i w końcu spotkaliśmy się naprawdę. Nie wierzyłam w takie zakończenie, ale ja naprawdę biorę z nim ślub.
Jadwiga pomyślała wtedy, że trochę dała się oszukać romantycznym powieściom obyczajowym. I że ich autorzy nie żyli przecież w czasach Tindera, nie mogli więc o nim pisać. I że każda epoka ma swój inny patent na miłość, a człowiek jako istota rozumna powinien każdej możliwości dać szansę. I że jest coraz więcej ludzi na świecie, więc czasem można faktycznie mijać się w nieskończoność.
Jeszcze tego samego wieczoru włączyła komputer i wstukała w wyszukiwarkę nazwy portali randkowych. Sporo ich było. Czy wybrać na chybił trafił? Czy ten, którego nazwa najbardziej jej się spodobała? A może po prostu zdać się na ślepy los? Jadwiga zamknęła oczy i dotknęła palcem monitora.
Niech będzie.
Był czwartek, dziesiątego września, dwa tysiące piętnastego roku. Słońce wzeszło o godzinie szóstej, a imieniny obchodzili Łukasz, Sebastian, Feliks oraz Monika. Za oknem coraz bardziej pachniało jesienią, a Jadwiga popijała właśnie herbatę z konfiturą z głogu.
Kiedy kilka minut później wyświetlił jej się profil Doriana, zrozumiała, że los właśnie przyjemnie się do niej uśmiechnął. I że otwiera się kolejny rozdział jej życiowej książki, który, kto wie, czy nie okaże się najważniejszym w całej powieści.
Dzieci: chcę, bardzo
Ona też chciała. Może dwójkę, może nawet trójkę. Dwie dziewczynki i synka. Czytałaby im te wszystkie bajki, które znała już na pamięć, a potem razem buszowaliby po półkach w jej bibliotece i wyszukiwali najpiękniejsze opowieści o życiu innych ludzi. Dzieci słuchałyby z rozdziawionymi buziami, a potem chciały jeszcze więcej i więcej. Tak jak ona w dzieciństwie.
Jestem tu po raz pierwszy, czuję się trochę jak w labiryncie, ale może właśnie w takich miejscach trzeba dzisiaj szukać szczęścia.
Jadwiga się roześmiała. Przecież ona znajdowała się dokładnie w tym samym labiryncie, niepewna, czy dobrze robi, ale z nadzieją, że może właśnie tak.
Szukam: tej jedynej
Czy istnieje na świecie kobieta, na której takie słowa nie robią wrażenia? Która wzruszyłaby ramionami i udała, że jest obojętna na bycie „tą jedyną”? Wymarzoną, wyśnioną, najpiękniejszą nawet z piegami i bez ładnych ubrań w szafie? Z trochę za małym biustem i chyba zbyt okrągłymi biodrami? Jadwiga zapatrzyła się przed siebie.
– Ja też szukam tego jedynego – wyszeptała do monitora, a potem napisała do Doriana.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki