Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
34 osoby interesują się tą książką
Kontynuacja bestsellerowej Godziny czarów! Powrót Niny i Bianki z krainy stworzonej przez legendę to dla rodziny Grinnów dopiero początek przygody. Weronikę trzeba uratować, ale to nie jedyne zadanie, do którego muszą się przygotować. W Hebanowym Dworku pojawi się niezwykły gość, a wraz z nim kolejne tajemnice i zagadki. I nawet racjonalna Ida będzie musiała uwierzyć w to, co dotychczas nie mieściło jej się w głowie. Co wydarzyło się po drugiej stronie portalu? Jakie wyzwania stoją przed Strażnikami Tajemnicy? Czy coś łączy rodzinę Grinnów z Wilhelmem i Jakubem Grimmami, którzy prawie dwieście lat temu opublikowali mroczne baśnie? Odważ się wejść do Zaklętego Miasteczka i poznaj świat, który istnieje dzięki wielkiej wyobraźni!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oniemiali mieszkańcy Hebanowego Dworku wpatrywali się w Ninę, na której czole rósł wielki guz. Bianka dyszała niczym parowóz, a jej długie nogi nie przestawały drżeć. Dopiero teraz, kiedy dotarło do niej, że obie z Niną przeżyły, poczuła, jak opuszczają ją siły.
– Bianka! – Karol otrząsnął się z szoku na widok tracącej przytomność dziewczyny. Jednym susem doskoczył do niej i złapał, zanim osunęła się na podłogę.
Pani Bickle natychmiast rzuciła się na pomoc, choć nie wiedziała, której z sióstr Grinn powinna udzielić jej jako pierwszej. Zerkała to na jedną, to na drugą, w końcu jednak zdecydowała, że Karol doskonale poradzi sobie z Bianką, i ruszyła do Niny.
– Niech pani przyniesie kompres i wodę, ja jej popilnuję – zarządził Eugeniusz.
Amber, która zdawała się zupełnie nie przejmować stanem swojej opiekunki, wyczyściła językiem łapki, po czym zwinęła się w kłębek przy nogach Niny i jak gdyby nigdy nic zasnęła snem sprawiedliwego.
– Nic… Nic mi nie jest – wyszeptała Bianka bladymi jak u ducha ustami. – Niną się zajmijcie. Jak coś jej się stanie, mama wyśle mnie do szkoły z internatem.
– Chyba wszystko z nią w porządku – stwierdziła Mila. – Skoro martwi się o siebie, to znaczy, że jest całkiem zdrową sobą.
– Musimy tam wrócić! – Pełen rozpaczy głos Niny zabrzmiał tak obco, że na chwilę wszystkich zmroziło.
– Panienka chyba uderzyła się w głowę mocniej, niż przypuszczaliśmy – mruknął Eugeniusz. – To był bardzo głupi pomysł. Cud, że w ogóle udało się panienkom stamtąd wydostać!
– Musimy wrócić po Weronikę! – upierała się Nina. – Ona nie może tam zostać. Wy nie wiecie, jak ona się czuje!
Dziewczynka podjęła próbę poderwania się z podłogi, jednak sił starczyło jej jedynie na szarpnięcie głową, leżała więc znów płasko jak naleśnik, przełykając gorzkie łzy.
– Nino, nawet gdybyśmy uważali, że to dobry pomysł… – zaczął łagodnie Karol.
– A nie uważamy! – przerwał mu pan Bickle.
– …a nie uważamy, to otworzenie portalu jest niemożliwe przez kolejny rok.
– Rok to prawie wieczność – załkała Nina. – Ja byłam tam tylko godzinę, a wydawało mi się, jakby minęły miesiące. A ona siedzi tam od tak dawna. Tam jest okropnie!
– Niechętnie to mówię, ale dzieciak ma rację – przyznała Bianka podtrzymywana silnym ramieniem Karola. Zaczynała wyglądać normalnie, w czym z całą pewnością pomogła bliskość chłopaka i zapach jego piżmowej wody kolońskiej.
Pani Lambert wbiegła do salonu z dzbankiem wody w jednej ręce i mokrym kompresem w drugiej.
– Nino, nadstaw czoło, zaraz się pozbędziemy tego paskudztwa! – zawołała i ruszyła w stronę dziewczynki. – O czym rozmawialiście?
– Właściwie o niczym, panienka majaczy.
– Wcale nie majaczę! – zaprotestowała zaskakująco ostro młodsza z sióstr. – Obiecałam Amber, że wrócę po Weronikę, i dotrzymam słowa.
– Wielkie nieba, rzeczywiście źle z tobą, dziecko… – Pani Lambert wyglądała na poważnie zmartwioną. Delikatnie przyłożyła lodowaty kompres do czoła dziewczynki, co wywołało u niej widoczną ulgę. Gospodyni dotknęła jej policzka i aż syknęła. – Na Boga, Nino, jesteś rozpalona jak kominek w Boże Narodzenie! Musimy natychmiast położyć cię do łóżka.
Obserwująca przyjaciółkę Mila milczała, choć na język cisnęły się jej setki pytań. Rozumiała jednak, że w tej chwili zdrowie Niny jest najważniejsze, postanowiła więc się nie wtrącać i pozwolić dziewczynce dojść do sił. Krok za krokiem, jak rasowy rak, wycofała się z salonu, obróciła na pięcie i ruszyła biegiem do biblioteki. Jeszcze zanim dotknęła klamki, poczuła dziwne mrowienie, jak gdyby powietrze przepełniała energia, a jej cząsteczki osadzały się na skórze. Tylko raz w dwunastoletnim życiu Mili zdarzyło się coś podobnego, gdy sprowadziła się do Miasteczka. Wtedy także odniosła wrażenie, że coś wisiało w powietrzu; migotało, falowało, było wyraźnie wyczuwalne. Zapomniała o tym na lata, aż do dzisiaj.
Czując, jak jeżą jej się włoski na całym ciele, położyła dłoń na klamce i delikatnie, jakby nie chciała zaalarmować kogoś, kogo spodziewała się zastać po drugiej stronie drzwi, nacisnęła ją. Zamek ustąpił bezgłośnie, Mila wstrzymała oddech na trzy sekundy, po czym popchnęła skrzydło ze stanowczością osoby gotowej do walki.
– Kim jesteś i dlaczego tu jesteś? – rzuciła twardo, choć miała pewność, że odpowiedzi wcale jej nie zadowolą.
Skulona na środku biblioteki postać drgnęła i rozejrzała się w panice, szukając drogi ucieczki. Oczywiście było ich kilka: schody na antresole, najodleglejszy kąt, niewidoczny z tej części pomieszczenia, jednak żeby z nich skorzystać, należało najpierw wiedzieć o ich istnieniu. Osoba znajdująca się w sercu Zaklętej Biblioteki najwyraźniej nie miała pojęcia, gdzie tak naprawdę jest.
– Zadałam ci pytania, mów po dobroci! – Panna Bickle postąpiła wolno do przodu, a nieznajoma postać odruchowo aż się wzdrygnęła. Odpowiedź jednak nie padła. – Czekam! – ponagliła Mila, a dla dodania swoim słowom wiarygodności skrzyżowała ręce na piersi i groźnie zmarszczyła brwi, czego jednak nie można było zobaczyć, bo schowały się pod grzywką.
Nieznajoma postać, oświetlana jedynie smugą światła lampki, wpatrywała się w Milę oczami wielkimi jak bułeczki cynamonowe, które pani Lambert piekła w niedzielne poranki. Przyjrzawszy się jej nieco uważniej, panna Bickle zrozumiała, że ma przed sobą istotę płci żeńskiej, o czym świadczyły sznurowane buciki i długa bawełniana sukienka, którą istota naciągnęła na podkurczone kolana. Nie ruszała się, zastygła niczym posąg, a o tym, że żyje, świadczył jedynie głośny oddech.
Mila zrobiła krok do przodu – kroczek właściwie, tycityci, i zatrzymała się, żeby sprawdzić reakcję intruzki. Nic. Ani drgnęła.
– Jestem Mila – odezwała się, tym razem łagodnie. Kiedyś widziała w jednym filmie, że tak należy oswajać dzikie zwierzę: łagodnie, spokojnie, ostrożnie. Może na człowieka też zadziała. – Mam dwanaście lat. Mieszkam w Hebanowym Dworku. A ty jak masz na imię?
Istota wciąż milczała, nie spuszczając z Mili skupionego spojrzenia swoich bursztynowych oczu. Te oczy… Tak, z całą pewnością! Te oczy kogoś Mili przypominały. I te włosy – choć trudno było stwierdzić, czy są długie, krótkie, kręcone czy jedynie poplątane – w kolorze rdzy, a może owocu kasztana? Nim do nieco oszołomionej świadomości panny Bickle przebiło się prawidłowe skojarzenie, istota niespodziewanie delikatnym głosikiem oznajmiła:
– Nazywam się Ella Grinn i nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam.
Mimo otwartego umysłu, oczytania, ciekawości świata, wiary w cuda, które nie mieszczą się w głowach zwykłym ludziom, na takie coś Mila stanowczo nie była przygotowana. Z trudem powstrzymała się, by nie krzyknąć z niedowierzania, ale nad opadającą szczęką już nie zdołała zapanować.
– E-Ella? – wydukała po wyjątkowo długiej chwili. – Ella Grinn, córka Ezry Grinna, która umarła… – Mila dokonała w głowie ekspresowych obliczeń i aż krzyknęła: – Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu?
– Ja wcale nie umarłam! – zaoponowała Ella i bynajmniej nie wydawała się wystraszona. Jej oczy błyszczały, policzki pokrył rumieniec, a nozdrza poruszały się jak u tropiącego psa. – Ja nie umarłam! Chyba że właśnie teraz. Czy to jest kraina umarłych?
– Eeee… A czy ja ci wyglądam na trupa? Albo ducha?
– Mogłabym zapytać o to samo – żachnęła się Ella.
– No… tak całkiem serio… – Mila skrzywiła się nieznacznie – …to na okaz zdrowia też nie wyglądasz.
Ośmielona zawiązaną konwersacją Mila ruszyła w kierunku dziewczyny. Wciąż pamiętała, że musi być ostrożna i łagodna, bo nigdy nie można mieć pewności, co siedzi w głowie… No właśnie: czyjej głowie? Zjawy? Ducha? Zombie? Podróżniczki w czasie? Tyle niewiadomych!
– Słuchaj, Ella. – Spróbowała się uśmiechnąć, ale chyba niezbyt jej wyszło, bo dziewczyna aż się wzdrygnęła, jakby przestraszona. – Nie wiem, jak zniesiesz tę wiadomość i w ogóle, bo to może być dla ciebie szok, nie żeby dla mnie rozmowa ze stupięćdziesięcioletnią dziewczynką nie była, ale, no… jest rok dwa tysiące dwudziesty trzeci.
Wbrew obawom Mili Ella wcale nie zemdlała, chwyciwszy się uprzednio za wątłą pierś, względnie kładąc dłoń na czole. Siedziała w tej samej pozycji, ze wzrokiem wbitym w oczy panny Bickle.
– Mylisz się – stwierdziła po chwili, a jej głos już nie brzmiał słabo.
– Nie, nie, jestem absolutnie pewna, że jest rok dwa tysiące dwudziesty trzeci, a konkretniej za kilka godzin zacznie się listopad.
– Mylisz się co do mojego wieku – wyjaśniła Ella, a Mila mogłaby przysiąc, że po raz pierwszy na ustach dziewczyny pojawił się uśmiech. – Nie mam stu pięćdziesięciu lat. Jeśli jest rok dwa tysiące dwudziesty trzeci, w dodatku ostatni dzień października, to znaczy, że właśnie skończyłam sto sześćdziesiąt cztery lata.
– Całkiem nieźle się trzymasz, ani jednej zmarszczki! – wyrwało się Mili, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Ojej, wybacz, plotę trzy po trzy. Tyle dzisiaj się wydarzyło, że włączył mi się tryb żartów obronnych.
Ella niespodziewanie zaniosła się głośnym śmiechem, a po chwili Mila do niej dołączyła. Cóż można robić innego w sytuacji, kiedy w twoim domu pojawia się stusześćdziesięcioczteroletnia osoba, nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego, w jaki sposób się tu dostała, a w ogóle to nikt nie wie, czy to się dzieje naprawdę!
Ten śmiech – niewymuszony, pełen radości i rozbawienia – zburzył ostatnie bariery, jakie wzniosła wokół siebie Ella. Wyraźnie się rozluźniła, przestała wyglądać jak przerażone zwierzątko i stała się jeszcze bardziej podobna do…
– Nina! – Mila wykrzyknęła to imię znienacka, przy okazji uderzając się w czoło. – Ty wyglądasz jak Nina Grinn. Tylko trochę bardziej… kobieco.
– Nina? To moja krewna?
– Z całą pewnością, nie wyprzesz się pokrewieństwa, nawet gdybyś próbowała – odparła dziewczynka. – Jej rodzice są obecnymi właścicielami Hebanowego Dworku, mieszkają tu. Ale od niedawna.
– Od niedawna? – Ella wyglądała na zdumioną tą informacją. W odróżnieniu od tej, że jest rok dwa tysiące dwudziesty trzeci.
– Tak, sprowadzili się tu kilka miesięcy temu. Po śmierci pani Elizy, twojej… – Mila zaczęła liczyć coś na palcach, ale po chwili dała sobie spokój. – Ileś tam razy prawnuczki. Pani Eliza umarła i dom przeszedł w ręce Artura, jej ciotecznego wnuka.
– To wiele wyjaśnia… – mruknęła sobowtórka Niny. – Ta Eliza nie miała dzieci?
– Nie miała. Ale że co wyjaśnia?
– Od jak dawna nie było tutaj dzieci? – Ella zignorowała pytanie Mili i wpatrywała się w nią z niecierpliwością.
– Nie licząc mnie, to od bardzo dawna. Od jakichś trzydziestu lat.
– No jasne! – Panna Grinn kiwała głową identycznie jak jej ileś tam razy prawnuk Artur. – Teraz to wszystko jest jasne. Ile lat ma ta Nina?
– Jedenaście, bo co? – Mila zaczęła się niecierpliwić, a zmiana w zachowaniu Elli nieco ją niepokoiła. – I co oraz dlaczego jest takie jasne?
– Jedenaście, jedenaście… Czyli jeszcze siedem lat. Jest w rodzinie Grinnów ktoś, kto w ciągu siedmiu lat może mieć dzieci?
Zamiast odpowiedzieć na pytanie, Mila się nastroszyła, ponownie skrzyżowała ręce na piersi, uniosła hardo brodę i oświadczyła:
– Nie odpowiem na ani jedno pytanie więcej, dopóki ty nie odpowiesz na moje. I dobrze ci radzę, Ello Grinn, odpowiadaj pełnymi zdaniami!
Zaniesienie rozpalonej Niny do jej sypialni nie było trudne, natomiast przekonanie dziewczynki do pozostania w łóżku już tak. Z uporem maniaka – jak określiła to pani Lambert – powtarzała, że musi natychmiast wrócić do zegara i otworzyć portal. Nie docierały do niej żadne argumenty, prośby, groźby i błagania, i dopiero spowodowane wysoką gorączką wycieńczenie unieruchomiło ją na dobre.
Bianka nie wydawała się zadowolona, kiedy Karol wnosił jej siostrę po stromych schodach, ale jeszcze mniej jej się podobało, że Nina skupiła na sobie całą atencję domowników. Pan Bickle w kółko zmieniał dziewczynce kompres, który w kilka sekund nagrzewał się pod wpływem jej rozpalonego czoła, pani Lambert lamentowała i zmuszała ledwo żywą Ninę do picia wody łyżeczką, a Karol… Cóż, on właściwie niczego nie robił, tylko stał w kącie sypialni i zerkał raz na dziewczynkę, raz na regał z książkami. I ani razu na Biankę! Zupełnie jakby wcale jej tam nie było, jakby nie narażała swojego życia i nie uniknęła – cudem! – utknięcia w tym strasznym miejscu.
– Ja muszę… – Nina podjęła jeszcze jedną próbę, z marnym skutkiem, niestety. Jej zachrypnięty od gorączki i zmęczenia głos zabrzmiał niemal jak żałosne miauczenie kota.
– Musisz odpocząć, Nino, i na nic zdadzą się twoje protesty – odparła twardo pani Lambert. – Niedługo wrócą rodzice i dopiero będzie awantura.
– Chyba nie zamierzasz im powiedzieć prawdy? – Karol nagle postanowił włączyć się do rozmowy.
– Nie możemy tego zrobić! – poparła go z mocą Bianka.
– Nie powinniśmy… – zawtórował młodym Eugeniusz, choć brzmiał, jakby sam jeszcze nie podjął decyzji.
Pani Lambert nie odpowiedziała, a jej zaciśnięte usta świadczyły o tym, że prowadzi wewnętrzną walkę. Z jednej strony czuła się w obowiązku poinformować rodziców dziewczynek o tym, że to nie z jej winy Nina znalazła się w niebezpieczeństwie, z drugiej zaś… Z drugiej doskonale wiedziała, że Grinnowie nie tylko jej nie uwierzą, ale zapewne natychmiast także zakwestionują jej zdrowie psychiczne. A wtedy również jej posada w Hebanowym Dworku będzie zagrożona.
Ni stąd, ni zowąd Amber znalazła się w sypialni swojej opiekunki, jednym susem wskoczyła na łóżko i zwinęła się w kłębek tuż obok nóg Niny. Dziewczynka uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą.
– Jesteś już – wyszeptała z czułością. – Idź spać, koteczku, porozmawiamy później. Musisz skończyć tę fascynującą opowieść o swojej rodzinie.
– Może powinniśmy podać panience jakieś leki? – zasugerował Eugeniusz, coraz bardziej zaniepokojony stanem dziewczynki.
– Nie wiemy, czy nie jest na któryś uczulona – zauważyła rozsądnie pani Lambert. – Musimy poczekać na powrót pani Idy.
– Motyla noga, przecież ona majaczy… – mruczał pan Bickle.
– Wcale nie majaczy – zaoponowała Bianka, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w pokoju. – Po tamtej stronie Amber naprawdę mówiła. – Upewniwszy się, że wywołała odpowiednie wrażenie, dodała: – Gadała jak najęta, nawet więcej niż Nina.
Kotka, jakby doskonale rozumiała słowa Bianki, mruknęła dźwięcznie, nie otwierając oczu. Karol, Eugeniusz i pani Lambert odruchowo przenieśli zdumione spojrzenia z twarzy Bianki na Amber. Przyglądali się jej przez chwilę, jakby oczekiwali, że zwierzę zaraz przemówi, jednak kotka nie miała tego w planach i zwyczajnie zasnęła.
– Mówiła ludzkim głosem? – zapytał Karol, werbalizując myśli pozostałej dwójki.
– Głosem chyba kocim, ale w ludzkim języku – odparła Bianka. – Pełnymi zdaniami, poprawnymi gramatycznie, a do tego używała tych wszystkich dziwacznych słów, które tak lubi Nina. „Fascynujący, bynajmniej, adekwatnie”. Kujon, nie kot!
– Coś takiego, to nie może być… – Wbrew swoim słowom pani Lambert wyglądała na zdumioną. Zdawało się nawet, że kiwa głową, jakby potwierdzała istniejące od dawna podejrzenia. – Coś jeszcze ciekawego zauważyłaś?
– A gadający po ludzku kot to dla cioci za mało? – Karol przyjrzał się ciotce z uwagą i natychmiast nabrał podejrzeń. Patrzył na nią spod zmarszczonych brwi, a szczęka nieznacznie zaczęła mu drżeć.
Pani Lambert, jak gdyby nie poczuwała się do jakiejkolwiek winy, wzruszyła ramionami i zignorowała zaczepne pytanie siostrzeńca. Zdjęła okład z czoła Niny, zamoczyła ściereczkę w zimnej wodzie, odcisnęła jej nadmiar i przyłożyła ponownie do głowy dziewczynki. I wszystko to robiła z miną angielskiej królowej, a co najmniej księżniczki.
– Pani Lambert! – wybuchnął Eugeniusz, gdy i do niego dotarł sens pytania Karola. – Co miała pani na myśli, mówiąc o „czymś jeszcze”? Co pani wie?
Pytanie to, choć całkowicie zasadne, pozostało jednak bez odpowiedzi. Zawisło w gęstej atmosferze unoszącej się nad łóżkiem trawionej gorączką Niny. Dziewczynka jęknęła z ulgi, kiedy lodowaty kompres dotknął jej rozpalonego czoła, po czym spierzchniętymi ustami wyszeptała:
– Tam… nie ma… niczego.
– Ciii, maleńka, ciii – uspokajała ją gospodyni, głaszcząc dłoń najmłodszej Grinnówny. – Powiesz nam wszystko, gdy wydobrzejesz.
– Nie ma… niczego – wychrypiała dziewczynka, nie otwierając oczu. – Niczego, tylko… cisza.
Bianka zamrugała energicznie, jakby chciała przegonić sprzed oczu niemiły powidok. Zastanowiła się jeszcze raz, przygryzając dolną wargę, i ruszyła w kierunku siostry. Ukucnęła po lewej stronie łóżka (miejsce po prawej zajmowała pani Lambert), chwyciła gorącą dłoń Niny i spojrzała na jej bladą twarz.
– Nino, wszystko będzie dobrze – zapewniła. Z trudem panowała nad głosem, więc ostatnie słowo zabrzmiało nieco niewyraźnie.
– Oczywiście, że będzie! – dodała zdecydowanie pani Lambert i akcentując każde słowo klepnięciem prawej dłoni dziewczynki, powtórzyła: – Wszystko. Będzie. Dobrze.
Nina uchyliła powieki i przekręciła głowę w stronę siostry. Jej błyszczące od gorączki oczy w kolorze orzecha wydawały się zasnute mgiełką.
– Ona tam jest sama – wychrypiała. – W tej okropnej ciszy. Weronika.
– Ninuś, nic już nie mów, śpij. – Bianka gładziła siostrę po ręce, a po jej policzku potoczyła się wielka łza i skapnęła na pościel. – Jesteś bardzo chora, dziecinko, musisz odpocząć. Majaczysz jak potłuczona.
Na tę ostatnią uwagę pani Lambert prychnęła ostrzegawczo i skarciła starszą pannę Grinn spojrzeniem.
– Zostawmy ją, niech odpocznie – zadecydowała, po czym wstała i wygładziła spódnicę. – Proszę za mną. Musimy się naradzić, zanim wrócą Artur i Ida.
Nina nie zareagowała ani na słowa Bianki, ani na decyzję gospodyni. Zamknęła oczy i wyglądała jak martwa, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła jej siostra, która niechętnie opuszczała sypialnię. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale także ona nie doszła jeszcze do siebie po tej niemieszczącej się w głowie wyprawie do innego świata, a galopada wydarzeń uniemożliwiła jej choćby przetrawienie tego, co przeżyła przez ostatnią godzinę. Nie zmieniało to jednak faktu, że w odróżnieniu od Niny Bianka za nic w świecie nie chciałaby tam wrócić.
– Tam wcale nie jest cicho – rzuciła, ledwo znaleźli się na schodach prowadzących na parter.
Pani Lambert, która szła na przodzie, zatrzymała się raptownie.
– Co masz na myśli, Bianko? – zapytała gospodyni, a jej mina wyrażała co najmniej niepokój.
– Mam na myśli to, że w tym całym innym świecie wcale nie jest cicho – powtórzyła dziewczyna z naciskiem. – Nina powiedziała, że nie ma tam niczego, ale to nieprawda. Jak dla mnie to wszystkiego jest tam za dużo: drzew, ptaków, ludzi, bólu, strachu…
– Czyli to prawda – jęknęła Marta Lambert, a jej zwykle uśmiechnięta twarz zachmurzyła się jak niebo przed burzą. – Legenda znów mówiła prawdę.
– Skoro wiesz, kim jestem, to zapewne domyślasz się także, skąd się tu wzięłam – zaczęła Ella, zupełnie niezrażona waleczną postawą Mili. Właściwie nawet jej się podobało to, że w końcu miała z kim porozmawiać, a ta śliczna ciemnowłosa dziewczyna wydawała się inteligentna i bardzo bystra. No i musiała być odważna, ponieważ nie uciekła z wrzaskiem, napotkawszy w swoim domu istotę nie z tego świata.
– Możliwe, ale to nie ma nic do rzeczy – odparła zimno Mila, obdarzając Ellę równie zimnym spojrzeniem. – Mów do mnie tak, jakbym nie miała o niczym pojęcia.
Niespodziewany gość wygładził odrobinę materiał sukienki, choć nie na wiele się to zdało, i westchnął głośno.
– Masz rację, tak chyba będzie najlepiej – przyznała Ella. – Nazywam się, jak już wspomniałam, Ella Grinn, moim ojcem był Ezra Grinn, jeden z założycieli Miasteczka i pierwszy właściciel Hebanowego Dworku. Jak mniemam – dziewczyna rozejrzała się po regałach – nasi potomkowie nie zrównali go z ziemią, nie obrócili w ruinę, i prawdopodobnie nie zapomnieli o swoim dziedzictwie, na co wskazuje otwarcie portalu. Mam rację?
Mila skinęła głową, choć jej twarz pozostała surowa.
– Jeśli chcesz wiedzieć, w jaki sposób przedostałam się z powrotem – podjęła panna Grinn – to mogę powiedzieć ci tylko tyle, ile sama wiem. Nagle, ni stąd, ni zowąd, zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym przebywałam, powietrze zaczęło dziwnie migotać, co zwróciło moją uwagę. Podeszłam tam, wyciągnęłam rękę, a ona zanurzyła się w przestrzeni, jakby to było coś materialnego, i nagle znalazłam się tutaj. To wszystko, co mogę ci powiedzieć.
Wnuczka Eugeniusza milczała przez kilka minut, analizując słowa Elli. Czy jej wierzyła? Trudno powiedzieć. Czy wierzyła, że takie rzeczy były możliwe? Oczywiście. Nie miała jednak pewności, że może całkowicie zaufać nieznajomej. Lepiej wątpić, a później przeprosić, niż zostać niecnie oszukaną.
– Powiedzmy, że mówisz prawdę – odezwała się w końcu. – Powiedzmy, że to wcale nie brzmi dziwacznie i absurdalnie. Trudno mi jednak przyjąć do wiadomości, że nie masz pojęcia, dlaczego po tylu latach nagle mogłaś wrócić. I jeszcze nie powiedziałaś, skąd wróciłaś – podkreśliła.
– Naprawdę muszę ci to mówić? – powątpiewała Ella. – Nie sprawiałaś wrażenia bardzo zdziwionej moją obecnością, z czego wnioskuję, że doskonale wiesz, dokąd prowadzi portal.
– Hola, hola! – zaprotestowała panna Bickle. – Wcale nie przeszłaś przez portal, bo na własne oczy widziałam, jak zamknął się za Niną i Bianką, a ty pojawiłaś się tutaj, nie w salonie.
Wbrew przewidywaniom Mili Ella wcale nie wydawała się zbita z tropu, wręcz przeciwnie: uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie, jakby reakcja dziewczynki sprawiła jej satysfakcję.
– Brawo, Milo! Wiedziałam, że wiesz o portalu, i gratuluję czujności!
– Komplementami się nie wykręcisz – odparowała panna Bickle, choć w głębi serca poczuła się mile połechtana.
– Nie miałam takiego zamiaru – rzuciła ze śmiechem Ella. – No dobrze, zatem do rzeczy. Nie, nie przeszłam przez portal, ale jeśli dobrze pamiętasz legendę, wiesz zapewne, że otwarcie portalu zbudowanego przez Kamillę de Blin i jej matkę powoduje także osłabienie granicy między światami. To z kolei oznacza, że każdy, kto ma wystarczająco dużo szczęścia, by znaleźć się blisko przejścia, może z niego skorzystać. Miałam więc szczęście, że znalazłam się w odpowiednim miejscu o właściwej porze, a raczej we właściwej godzinie. – Dziewczyna roześmiała się wesoło. – W godzinie czarów, czyż nie?
Mila poczuła dziwny chłód na wspomnienie dwóch słów, które nabrały całkiem nowego znaczenia, jednak mimo racjonalnego wyjaśnienia Elli wciąż nie wszystko rozumiała.
– W legendzie nie było mowy o żadnym otwieraniu przejścia – zauważyła. – To znaczy poza portalem.
Teraz Ella wydawała się szczerze zaskoczona. Jej pociągła twarz okolona kasztanoworudymi włosami spoważniała, przez co dziewczyna wyglądała dojrzalej, niż wskazywałby na to jej wiek. Mila nie wiedziała, ile lat miała córka Ezry Grinna (oczywiście pomijając te sto pięćdziesiąt, które spędziła w jakimś równoległym świecie), ale nie mogła być starsza od Karola – w przeciwnym razie nie udałoby jej się przejść przez portal.
– To niemożliwe – odpowiedziała, marszcząc brwi. Identycznie jak Nina! – Mój tata dokładnie wszystko opisał, pamiętam to doskonale. Wszystko, co zostało odnotowane w tej legendzie, jest prawdą. Sama mu o tym opowiadałam!
Mila patrzyła na nią coraz bardziej zdumiona. Może powrót do świata realnego jednak powodował jakieś uszczerbki na zdrowiu psychicznym? Nina też skończyła w majakach, więc niewykluczone, że tej tutaj coś mogło się pomieszać w głowie.
– Słuchaj, Ello – zaczęła delikatnie, zastanawiając się nad doborem najwłaściwszych słów. Nigdy nie wiadomo, jak zareaguje osoba z pomieszanymi zmysłami. – Nie żebym ci nie wierzyła i w ogóle… ale… no, jak by ci to delikatnie… W legendzie, którą ja znam, jest mowa tylko o tej godzince, no wiesz, dla matki i córki, że co roku, że słońce zachodzi o tej samej porze… Rozumiesz: raz do roku wezwij mnie albo przejdź, a ja tu będę czekać i tak dalej…
– Nie w tej legendzie! – Reakcja Elli była zaskakująco gwałtowna.
Mila odruchowo zrobiła krok w tył i mocniej zacisnęła ręce na piersiach.
– Może trochę jaśniej, panno Grinn – rzuciła tonem obronno-atakującym. – I bez agresji, w dzisiejszych czasach cenimy sobie kulturalne i rzeczowe dyskusje.
– Nie chodzi o Godzinę czarów – wyjaśniła już spokojniej dziewczyna. – Miałam na myśli legendę Zaklęte Miasteczko, tę, którą spisał mój tata. Ezra Grinn poświęcił życie na odnalezienie starej magii swoich przodków, i to mu się udało. Oczywiście z moją pomocą.
Panna Bickle doskonale pamiętała, że w Baśniach rzeczywiście była historia opatrzona tym tytułem, jednak nie potrafiła sobie przypomnieć jej treści. To Nina przeczytała tę książkę jakiś milion razy, podczas gdy ona skupiła się jedynie na zagadce zaginionych stron. Jakiż to pech, że ta półtora wieku młodsza wersja Elli Grinn walczyła teraz z gorączką i nie nadawała się do rozmowy! Karol zapewne mógłby pamiętać, ale z jakiegoś nie do końca znanego sobie powodu Mila nie chciała dzielić się z nim sekretem niespodziewanej wizyty z innego świata. A już na pewno nie teraz.
Właściwie to wciąż nie miała pomysłu, co powinna zrobić z tą dziewczyną. Najlepiej byłoby odesłać ją tam, skąd przybyła, ale przecież to raczej niemożliwe. Portal się zamknął, ta jakaś dziura w granicy między światami też. Całkiem możliwe, że problemy dopiero się zaczną…
– O czym myślisz? – Głos Elli wyrwał ją z zadumy.
– Zastanawiam się, co z tobą zrobić – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Nie rozumiem…
– Hmmm, pomyślmy. Myślisz, że ludzie przyjmą ze spokojem informację, że wyskoczyłaś z powietrza i jesteś córką założyciela Miasteczka, a później przyjdą na przyjęcie z okazji twoich sto pięćdziesiątych urodzin? – zakpiła Mila.
– Sto sześćdziesiątych czwartych – poprawiła ją Ella, nim zrozumiała ironię. – Ty przyjęłaś ze spokojem.
– Bo ja jestem wyjątkowa, ale nie spodziewaj się, że podejście do zjawisk niedających się wyjaśnić rozumem zmieniło się od twoich czasów.
– Uznaliby mnie za obłąkaną i zamknęli w jakimś potwornym miejscu? – Ta myśl wywołała na twarzy Elli przerażenie.
– Eeee, no może nie aż tak, ale mało kto dziś wierzy w czarownice. I w magię, zaczarowane światy, zjawiska nadprzyrodzone.
– To w gruncie rzeczy smutne – zauważyła panna Grinn.
– Jeszcze jak! – zawołała Mila, ale natychmiast przypomniała sobie, że powinna zachowywać rezerwę. – Wiele się zmieniło na świecie, odkąd widziałaś go ostatni raz. Czyli dokładnie od kiedy?
– Zdaje się, że była to wigilia Wszystkich Świętych w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym szóstym, moje szesnaste urodziny – odpowiedziała, a jej twarz wyraźnie posmutniała. – O szóstej, jak co roku, odkąd odkryliśmy, jak otworzyć portal, przeszłam na drugą stronę. Papa miał na mnie czekać z tortem i wielką niespodzianką, a tymczasem…
– A tymczasem utknęłaś – domyśliła się Mila i jej także zrobiło się przykro. Jeśli dotychczas myślała, że Nina miała najgorsze w świecie urodziny, to właśnie ktoś to przebił.
– Utknęłam – potwierdziła Ella zdławionym głosem. – Coś mnie zatrzymało i kiedy dotarłam do portalu, przejście już się zamknęło. To było… To było straszne. – Hamowane do tej pory łzy popłynęły gorącymi strumieniami. Dziewczyna łkała, a jej szczupłe ciało trzęsło się, jakby siedziała na wibrującym fotelu.
Mila poczuła ucisk w gardle, w ustach jej zaschło i ona także miała ochotę się rozpłakać. Nie chciała nawet próbować sobie wyobrazić, co musiała czuć ta dziewczyna, gdy znalazła się w pułapce.
– Przykro mi… – wyszeptała i postąpiła krok do przodu. – Naprawdę bardzo mi przykro, nie chciałam, żebyś znów to przeżyła.
– To nie twoja wina. – Ella potrząsnęła głową. – Ja sama byłam sobie winna, nie powinnam była się wtedy zatrzymywać, wiedziałam przecież, że czas mi się kończy. Och, mój biedny, biedny papa! Co on musiał przeżywać, kiedy to przeklęte przejście się zamknęło! – Tym razem z piersi panny Grinn wyrwał się taki szloch, że trudno było go w ogóle słuchać.
– Słuchaj, Ello… – Mila nie wiedziała, jak powinna się zachować. Z jednej strony miała ochotę zamknąć tę dziewczynę w niedźwiedzim uścisku, z drugiej zaś wciąż nie do końca jej ufała. Ostatecznie jej miękkie serce wzięło górę. – Nie płacz, proszę, nie płacz, bo ja też zaraz się rozryczę i obie wyjdziemy na beksy! – Rzuciła się na Ellę i uścisnęła ją tak mocno, że sama ledwo mogła oddychać. – No już, już dobrze, już, ciii. Nie płaczemy, jesteśmy dzielne. Jakoś to wszystko naprawimy. Ciii, nie płacz, bo jak mój dziadek cię usłyszy, to będziemy miały przechlapane.
Szloch nieco zelżał, ale wciąż daleko było Elli do spokoju. Płakała cichutko, tłumiąc łkanie, a jej oddech wciąż był bardzo szybki. Trwały tak dosyć długo – jakieś pół roku, jak wydawało się Mili – w końcu jednak sytuację udało się opanować.
– Dzię-dziękuję – wyszeptała szesnastolatka. – Już mi lepiej, możesz mnie puścić.
– Jesteś pewna?
– Je-jestem. – Pociągnęła nosem i uśmiechnęła się nieśmiało, znów przypominając Ninę. – Bardzo miła z ciebie dziewczyna, Milo.
– Zależy, kogo spytasz. Bianka Grinn mogłaby mieć na ten temat odmienne zdanie – odparła prostolinijnie.
– Bianka? – Ella uniosła brwi. – A nie mówiłaś o Ninie?
– Wspomniałam jedynie o milszej części rodzeństwa. Tę drugą zamierzałam pominąć, ale chyba się nie da.
– Czyli jest ich więcej? – upewniła się z radością.
– Taaa. Ale nie ciesz się za bardzo, z Bianką okropnie trudno się dogadać. Współczesne nastolatki są nieznośne. A właśnie! – przypomniała sobie, od czego właściwie zaczęła się ta rozmowa. – Dlaczego pytałaś o dzieci w rodzinie Grinnów? Jeśli chodziło ci o otwieranie portalu, to osobiście uważam, że może lepiej tego więcej nie robić. Wystarczą nam dwie uwięzione.
– Dwie? Czyli że… – Ella zerwała się na nogi z zadziwiającą energią. – Wiedziałam! Miałam rację! To nie ja byłam kotwicą! To dlatego mogłam wrócić!
Mila znów poczuła ogarniającą ją konsternację. I ponownie zaczęła podejrzewać, że klepki panny Grinn nie są w komplecie.
– Chyba znów się pogubiłam – wyznała cicho.
– Powiedziałaś, że jakaś inna dziewczynka utknęła po tamtej stronie, czy tak?
Mila skinęła głową.
– I stało się to po moim uwięzieniu?
Skinęła ponownie.
– I zapewne ta dziewczynka była ode mnie młodsza?
– Miała jedenaście lat.
– Znakomicie! – Ella klasnęła w dłonie i zakręciła się w piruecie. – To znaczy, że jej przybycie uwolniło mnie z obowiązku bycia kotwicą i dlatego udało mi się przejść przez osłabioną granicę! Czy to nie fantastyczne? Jestem wolna, świat się nie zawali, a my musimy zlikwidować portal, żeby nikt nigdy już go nie użył! Nikt i nigdy! Rozumiesz?!
– Okeeeej – mruknęła Mila. – To by było na tyle z przedstawienia cię Ninie, która planuje uwolnić Weronikę…
Czworo pogrążonych w myślach ludzi siedziało przy stole i wsłuchiwało się w monotonne tykanie zegara. Ogień w kominku płonął wesoło, jakby żadna z rzeczy, które wydarzyły się w ciągu ostatnich dwóch godzin, w ogóle nie miała miejsca. O tym, że rzeczywiście odbyły się tu sceny rodem ze snów, świadczyła jedynie fryzura Bianki. Ale nawet na to panna Grinn zdawała się nie zwracać uwagi.
– Nie możemy milczeć w nieskończoność – odezwał się w końcu Karol, któremu natłok myśli coraz bardziej ciążył.
– Nie możemy – zgodził się Eugeniusz.
– Ale co tu mówić, jeśli wszystko wydaje się tak niesamowite? – zapytała filozoficznie pani Lambert.
– Za chwilę zjawią się Grinnowie i o niczym nie porozmawiamy – upierał się jej siostrzeniec.
Te słowa otrzeźwiły Biankę. Powiodła spojrzeniem po twarzach pozostałych, a następnie przeniosła je na zegar.
– Karol ma rację – przyznała zachrypniętym głosem. – Jeśli nie omówimy sytuacji i nie ustalimy planu, to z dużym prawdopodobieństwem ja eksploduję. Mimo że widziałam to wszystko na własne oczy, zaczynam powątpiewać, czy aby sobie tego nie wymyśliłam.
– Z całą pewnością cię tutaj nie było, przynajmniej przez dwie minuty – oświadczył poważnie Karol.
– Dla was to były dwie minuty, dla mnie jakieś pół dnia – odparła twardo Bianka. – Nie wiem, czy to możliwe, ale jestem przekonana, że czas upływa tam zupełnie inaczej.
Eugeniusz chrząknął głośno i poprawił się na krześle. Widać było, że chciałby coś powiedzieć, ale wciąż szuka właściwych słów.
– No? Mówże! – ponagliła go pani Lambert. – Co ci się przypomniało?
– Ja właściwie nie wiem, czy mi się to przypomniało, czy może sam sobie to już wymyśliłem… – Eugeniusz podrapał się po głowie. – Wydaje mi się, że kiedyś pani Eliza wspomniała coś… ale… Nie, chyba jednak to sobie wyobraziłem… – Skrzywił się, jakby sam siebie zniesmaczył. – Mila może by wiedziała, bo bardzo ją interesowały pamiętniki Ezry Grinna.
– A gdzie ona jest? – rzuciła Marta Lambert, jakby dopiero teraz zauważyła nieobecność dziewczynki.
– Nie było jej z nami w sypialni Niny – stwierdził Karol, a Bianka pokiwała głową.
– Zapewne siedzi w bibliotece – westchnął Eugeniusz.
– Pójdę po nią! – Bianka z niewysłowioną ulgą wstała z krzesła i puściła się biegiem w stronę centralnej wieży. Z jakiegoś powodu kłębiące się w niej emocje nie chciały znaleźć dla siebie ujścia, a tym bardziej nie pozwalały się zwerbalizować. No bo jak ubrać w słowa to, co przeżyła? Czy słowniki w ogóle przewidziały nazwy dla gadających drzew, śpiewających kamieni i szepczących ogni? Czy da się nazwać istoty, które nie są ani żywe, ani umarłe? I jak powiedzieć komuś o strumieniu, który potrafi przybrać ludzką postać?
Bianka biegła ile sił, zaciskając pięści i zęby tak mocno, że gdy zatrzymała się przed drzwiami biblioteki, musiała na chwilę zamknąć oczy i odczekać, aż szczękościsk ustąpi. Kiedy tak stała, uspokajając oddech i walące w piersi serce, odniosła wrażenie, że zza wrót dochodzą odgłosy rozmowy. Oczywiście istniała możliwość, że Mila czytała sobie coś na głos albo zwyczajnie mówiła do siebie – każdemu wolno – tyle że brzmiało to nieco inaczej, dynamiczniej, jak gdyby rozmówców było co najmniej dwoje. Tylko jakim cudem? Nina spała na górze, rodzice jeszcze nie wrócili, reszta mieszkańców siedziała przy stole w salonie…
Ostatecznie Bianka doszła do wniosku, że ma omamy wynikające z przebodźcowania i zapewne wstrząsu emocjonalnego, jakiego doznała, przemieszczając się między światami. Skoro nawet Nina nie wyszła bez szwanku z tej przygody, to nic dziwnego, że ona słyszała głosy. To i tak niewielka cena za… Nie, nie pora teraz na myślenie, co to właściwie było.
Wzięła bardzo głęboki wdech, wypuściła powietrze z głośnym świstem, nacisnęła klamkę i pewnym ruchem pchnęła piekielnie ciężkie drzwi. Ledwo jednak przekroczyła próg biblioteki, jej emocje uległy radykalnej zmianie. Już nie była zdziwiona, zaskoczona, zdezorientowana. Teraz była wściekła.
– No pięknie! – syknęła z takim jadem, że gdyby nie był metaforyczny, z pewnością wypaliłby dziurę w podłodze. – My się o ciebie zamartwiamy, a ty kpisz z nas wszystkich w żywe oczy i bawisz się w najlepsze!
– O rany, Bianka! – pisnęła Mila, odruchowo obejmując Ellę, która zastygła ze wzrokiem wlepionym w twarz przybyłej.
– Raczej kiepsko wam wyszła ta konspiracja, smarkule!
Blondwłosa panna Grinn zmierzała w kierunku skulonych postaci, których twarze oświetlał blask lampki.
– Bianko, to… to nie jest tak, jak myślisz… – jęczała Mila. Starała się przesunąć nieco do przodu, aby zakryć sobą Ellę, w dalszym ciągu przypominającą woskową rzeźbę.
– Nie masz pojęcia, co ja teraz myślę, bo gdybyś wiedziała, z pewnością dzwoniłabyś na policję – warczała szesnastolatka.
Lewa, prawa, krok, krok, Bianka była już tuż-tuż, zaraz wszystko się wyda!
Drzwi biblioteki otworzyły się nagle i powietrze rozdarł dźwięczny głos Karola:
– Dziewczyny, do salonu, rodzice wrócili! I pamiętajcie: ani mru-mru!
Bianka zatrzymała się w pół kroku, obróciła na pięcie i spojrzała na chłopaka.
– Chyba nie musisz nam tego powtarzać – prychnęła nieco urażona. – Chciałabym zobaczyć minę mamy, kiedy opowiadasz jej o magicznym portalu ukrytym w zegarze. Sądzę, że więcej byśmy cię nie zobaczyli.
To powiedziawszy, ruszyła z powrotem, nie zaszczycając Mili i jej towarzyszki już ani jednym spojrzeniem. Postanowiła policzyć się z nimi później.
– Pozwól, że nie będę sprawdzał, czy masz rację – zażartował Karol i podał Biance ramię, które ta przyjęła z niewzruszoną miną. Wciąż trochę się dąsała, a poza tym uważała, że nie zaszkodzi, żeby chłopak nieco bardziej się postarał.
Kiedy Mila i Ella znów zostały same, obie odetchnęły z ulgą.
– Ufff, było blisko – szepnęła panna Bickle.
– Nie możesz mnie tu zamknąć – zastrzegła Ella.
– Wiem i wcale nie zamierzam. Na razie ukryję cię w swoim pokoju, a później się zobaczy. Znasz tajne przejście do wieży południowej?
Panna Grinn przewróciła oczami i uśmiechnęła się szelmowsko.
– Czy znam? Ja je zaprojektowałam! Idź już, poradzę sobie – zapewniła. – Który to twój pokój?
Mila poinstruowała nową znajomą i nie bez obaw pomknęła do salonu, w którym panowała niezwykle wesoła atmosfera. Ku zdziwieniu dziewczynki, ale także wszystkich pozostałych, Ida Grinn trajkotała jak najęta, a z jej rumianej twarzy nie schodził radosny uśmiech.
– A niech mnie, to jakiś wieczór cudów, a nie żadna godzina czarów – mruknęła do siebie Mila. Rozejrzała się dookoła, ale nie dostrzegłszy nigdzie Niny, ruszyła w stronę dziadka. – Gdzie Nina? – zapytała szeptem.
– Śpi na górze – odparł tym samym tonem Eugeniusz. – Oficjalna wersja brzmi, że nagle źle się poczuła i dostała gorączki, dlatego nie wzięliśmy udziału w paradzie.
Mila skinęła głową i obdarzyła Artura Grinna, który patrzył na nią w tej chwili, uśmiechem tak szerokim, że widać było nawet zalążki ósemek.
– Jak się pan bawił, panie Grinn? – zapytała najsłodszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć.
– Wyśmienicie, wyśmienicie! Szkoda, że was tam nie było. – Zawahał się na moment, po czym zapytał: – A właściwie to dlaczego do nas nie dołączyliście?
– No tak… wie pan… eee, Nina, gorączka… takie tam sprawy – dukała brzydząca się kłamstwem dziewczynka. – Nie chcieliśmy jej zostawiać, biedulki.
– To absolutnie zrozumiałe i godne pochwały – stwierdził pan Grinn. – Prawda, kochanie?
Ida, która z zaaferowaniem opowiadała pani Lambert o wybryku właściciela sieci piekarni, zupełnie zignorowała pytanie małżonka, co było do niej tak niepodobne, że wydawało się wręcz… nieprawdopodobne.
Bianka obserwowała zaskakujące zachowanie mamy z doskonale skrywanym zdumieniem i raz po raz zerkała na Milę, która prosto w oczy kłamała jej ojcu na temat Niny, która przecież wcale nie leżała nieprzytomna w łóżku, tylko siedziała z nią w bibliotece. Ten wieczór doprawdy nie mógłby być bardziej zaskakujący. Tak przynajmniej jej się wydawało do czasu, aż los postanowił udowodnić, że jest zgoła inaczej.
Ella Grinn chodziła wokół łóżka w sypialni Mili, czochrając z zapałem swoje i tak niezbyt ułożone pukle. Jej długie ręce zdawały się żyć własnym życiem, zupełnie osobnym od reszty chudego ciała. Na zmianę to wystrzelały w górę, to leciały na boki, by za moment opaść bezwładnie. I tak w kółko.
– To wspaniale, Milo, jakie to jest wspaniałe! – trajkotała jak nakręcona. – Tyle lat czekałam na ten ratunek, nawet już zaczęłam tracić nadzieję! Oczywiście poczułam, że coś się zmieniło, jakbym zrobiła się lżejsza, uwolniła się od lepkich macek tamtego świata. To musiało stać się wówczas, kiedy ta druga dziewczynka się pojawiła! Wtedy też otworzyła się granica, ale ja nie zdążyłam. Wyobrażasz sobie moją rozpacz?
Siedząca na łóżku Mila poczuła się nieswojo. Cóż miała bowiem odpowiedzieć na tak postawione pytanie? Jakże mogłaby choćby spróbować wyobrazić sobie te emocje? Dlatego też milczała, starając się jedynie nadać swej twarzy odpowiednio zatroskany i pełen współczucia wyraz.
– Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, jak długo byłam uwięziona, czy mój papa wciąż żyje! – perorowała Ella, niepomna na skonsternowaną minę Mili. – Wciąż i wciąż pytałam samą siebie, dlaczego nikt nie otwiera portalu. W końcu już nie wiedziałam, czy może czas zwolnił i zamiast lat mijały zaledwie tygodnie…
– To musiało być… przygnębiające – stwierdziła Mila. Tyle potrafiła sobie wyobrazić i z całą pewnością nie chciałaby doświadczyć tego na własnej skórze.
– Frustrujące, przerażające, zatrważające, koszmarne, kasandryczne! – wyrzuciła z siebie Ella, a Mila nie bez złośliwości pomyślała, że Nina naprawdę jest niezwykle podobna do swojej przodkini. – To uczucie było nie do opisania słowami, a przynajmniej ja nie znam słów, które mogłyby nazwać je z odpowiednią mocą.
Mili nagle coś przyszło do głowy.
– Zaraz, moment – odezwała się. – Skoro ty byłaś uwięziona w… no, tam, gdzie byłaś, to jak to możliwe, że linia Grinnów nie została przerwana? Skąd się wzięli pani Eliza, pan Artur, Nina? Może Ezra miał rodzeństwo? Jest inna linia Grinnów? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Bo chyba nie…? – Potrząsnęła głową, jakby chciała odpędzić niewłaściwą myśl. – Twój ojciec był już stary, kiedy ty się urodziłaś – dodała i natychmiast zawstydziła się swoją obcesowością.
Ella nie wydawała się urażona. Nie była też zaskoczona tymi pytaniami, co Mila z kolei uznała za dość znaczące.
– Rozumiem, że ty się zastanawiałaś? – zapytała oskarżycielsko.
– No wiesz… miałam całkiem sporo czasu na myślenie. I doszłam do wniosku, że plotki krążące po Miasteczku były prawdziwe.
– Plotki? – Mila uniosła brwi i wytężyła uwagę.
Ni stąd, ni zowąd panna Grinn posmutniała i wyglądała teraz jak siedem nieszczęść. Stała z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, a jej szczupła blada twarz budziła prawdziwe współczucie.
Mila znów się zafrasowała. Po namyśle odsunęła się nieco ku wezgłowiu łóżka i zaproponowała:
– Może usiądziesz, Ello. – Pogładziła dłonią krawędź materaca. – Musisz być wycieńczona, nie chciałabym, żebyś i ty zasłabła. Jedna ledwo żywa panna Grinn to aż nadto.
Ella bez słowa opadła na łóżko. Pociągnęła nosem, po czym obróciła się w stronę Mili.
– Kiedy umarła moja mama, zaledwie kilka dni po pogrzebie odwiedziła nas kobieta – zaczęła cicho. – Nie znałam jej, choć wydawało mi się, że wyglądała jakoś znajomo. Zażądała rozmowy z papą, po czym zamknęli się w jego gabinecie i długo z niego nie wychodzili. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły, papa wyglądał na rozsierdzonego, a kobieta chyba płakała.
– Pokłócili się? – domyśliła się Mila.
– Tego nie wiem, nie słyszałam. – Pokręciła głową ze smutkiem i dodała na usprawiedliwienie: – Zresztą i tak byłam za mała, żeby rozumieć sprawy dorosłych. Nie widziałam tej kobiety już nigdy więcej, papa wyraźnie zabronił panu Lambertowi ją wpuszczać…
– Panu Lambertowi? – weszła jej w słowo Mila. – To zapewne krewny naszej Marty?
– Marty? Ach, tego niestety nie wiem. – Ella znów posmutniała. – Był naszym majordomusem, zarządcą. Papa bardzo mu ufał i powierzał wszystkie sekrety. Szkoda, że ja nie miałam okazji ich poznać… Pan Lambert umarł na krótko przed tym, jak po raz ostatni otworzyłam portal – wyjaśniła.
Poziom smutku w wypełniającym niewielki pokój powietrzu wzrósł tak gwałtownie, że Mila bardzo źle się poczuła. Najgorsze jednak było to, że nie miała pomysłu, jak mogłaby pomóc dziewczynie. Jak ją pocieszyć, zdjąć ciężar przytłaczających wspomnień. Gorączkowo przeszukiwała głowę, usiłując dobrać słowa, które byłyby w tej chwili najwłaściwsze. Niestety, jak na złość, niczego nie była w stanie znaleźć.
– Nie smuć się, Milo – wyszeptała Ella, jakby czytała jej w myślach. – Teraz to wszystko już jest nieważne, należy do przeszłości.
– A te plotki? – Mila wróciła do tematu, który wydawał jej się bezpieczniejszy.
– No tak, plotki… Nigdy nie usłyszałam tego wprost, ale po wizycie tamtej kobiety coś się zmieniło. Kilka razy zdarzyło się, że ktoś nagle przy mnie zamilkł, nasi sąsiedzi spoglądali na mnie ze współczuciem czy nawet z litością, a mój papa ni z tego, ni z owego zaczął być traktowany z wrogością. Ludzie, którzy wcześniej chętnie zapraszali nas do swoich domów i bywali na organizowanych przez papę przyjęciach, unikali naszego towarzystwa. Początkowo sądziłam, że to dlatego, iż mama umarła, ale z czasem przestałam widzieć w tym sens. Przecież to nie była moja wina, ani papy! – zapewniła z żarem, jakby chciała przekonać Milę o swojej, bezsprzecznej przecież, niewinności. – I pewnego dnia jeden z chłopców, z którymi uczyłam się w szkole, powiedział coś, co sprawiło, że zaczęłam wątpić w szczerość i dobroć własnego ojca.
– Co takiego? – Głos Mili był ledwie słyszalny.
Ella zacisnęła usta, które teraz stały się niemal niewidoczne. Jasna z natury skóra na jej twarzy zbladła jeszcze bardziej, sprawiając wrażenie przeźroczystej.
– Ten chłopak… Teraz już ledwie pamiętam, jak się nazywał, któregoś razu powiedział, że mój papa jest podłym człowiekiem, który nie dba o własne dziecko. Rzecz jasna, pomyślałam wówczas, że miał na myśli mnie, ale zupełnie tego nie rozumiałam. To wydawało się co najmniej niedorzeczne; przecież mój papa dbał o mnie jak mało kto!
– Ale? – Mila była zbyt rozsądna, żeby nie domyślić się, że jakieś „ale” musi nastąpić.
– Ale – podjęła Ella – takie rzeczy się powtarzały. Słyszałam, jak ludzie w sklepie mówili o „biednym dziecku”, pan Roden odmówił papie udzielenia kredytu, twierdząc, że „najpierw powinien spłacić swoje prywatne zobowiązania”. Aż w końcu nasza kucharka wymówiła posadę, a kiedy się z nami żegnała, powiedziała, że brat na pewno mi wybaczy, bo to nie moja wina.
– Brat? – Mila ściągnęła brwi. – Myślisz, że twój papa… miał inną rodzinę?
Panna Grinn natychmiast potrząsnęła głową, ale zaraz zaczęła nią kiwać.
– Do takich właśnie wniosków doszłam po tych… stu pięćdziesięciu latach rozmyślań. – Ella ziewnęła szeroko, ledwo wypowiedziawszy te słowa. – Przepraszam, chyba jestem zmęczona.
– Jasne, nie ma za co – odparła nieco roztargniona Mila. Ona wcale nie czuła zmęczenia, przeciwnie: najchętniej pytałaby o wszystko, tak wiele rzeczy wciąż pozostawało niejasnych. Jak choćby: gdzie właściwie dziewczyna przebywała przez półtora wieku? Jak wyglądał ten inny świat? Kogo tam spotkała i co robiła?
Niestety na odpowiedzi musiała zaczekać. Nie wiedzieć kiedy Ella położyła się na boku i między jedną a drugą myślą Mili zapadła w głęboki sen.
– Ech – westchnęła panna Bickle, przykrywając ją kołdrą. – Nie mam pojęcia, co z tego ambarasu wyniknie, ale raczej nic dobrego. A teraz śpij, z kłopotami zmierzymy się rano.
Pomimo zachwycająco bujnej wyobraźni nie mogła jednak przewidzieć, jak wielkie będą to kłopoty.
– Jak to: chora? – Ida Grinn dopiero za dziesiątym razem pojęła sens tego, co domownicy usiłowali jej przekazać od dobrego kwadransa. – Co jej jest? Może trzeba wezwać lekarza?! Arturze, przestań jeść te babeczki!
– Myszlę, że nycz jej nye będże – wydusił z siebie pan Grinn, równocześnie wypluwając okruchy ciasta dyniowego. – Wspaniale ci wyszły, Bianko, chapeau bas!
– Arturze! – Doskonały humor Idy stał się już bladym wspomnieniem. – Twoje dziecko leży bez życia, a ty zawracasz sobie głowę takimi bzdurami?
Ta uwaga mamy dotknęła Biankę do żywego. Po pierwsze babeczki naprawdę jej się znakomicie udały, a po drugie hola! Jakie „bez życia”, skoro jeszcze kilka minut temu miała siłę, żeby spiskować z Milą!
Już miała coś powiedzieć i wydać symulantkę, kiedy rozwścieczona Ida obróciła się na pięcie, syknęła: „Idziemy!” tonem, od którego wszystkich obecnych przeszły lodowate dreszcze, po czym towarzystwo nagle się rozpierzchło, włącznie z Milą. Bianka nie zdążyła przydybać jej na osobności, żeby zapytać, dlaczego nie powiedzą prawdy, ale dziewczynka nagle się ulotniła, jakby posiadła zdolność teleportacji. Puf, i już jej nie było. Karol także odszedł bez słowa, co jeszcze bardziej ją zasmuciło. Chciała mu opowiedzieć o tym dziwnym świecie; przerażającym i fascynującym jednocześnie! A teraz nie mogła.
Rozejrzała się bezradnie i poczłapała na górę, gdzie rzuciła się na łóżko, nie troskając się zmianą stroju ani wieczorną toaletą, co miało być wyrazem buntu. Przez chwilę korciło ją, by wejść do łazienki i podsłuchiwać pod drzwiami prowadzącymi do pokoju Niny, ale ostatecznie uznała, iż nie ma na to siły. Pewnie i tak niczego by nie usłyszała, bo jej siostra postanowiła grać umierającą, żeby skupić na sobie uwagę wszystkich. A przecież to ona, Bianka, otworzyła portal! Bez niej to by się nie udało, podobnie jak powrót Niny. Leżałaby tam, w środku ciemnego lasu, z wielkim guzem na czole, i nie była w stanie nawet się podnieść. To ona ją znalazła i uratowała, a teraz nikt już o tym nie pamiętał. W dodatku smarkula zapewne dostała jakiejś dziwnej amnezji i w ogóle nie będzie jej wdzięczna.
Pogrążona w coraz bardziej gorzkich myślach odpłynęła do krainy snów. Niestety rano żadnego z nich nie pamiętała, a szkoda – gdyby tylko zrozumiała, co jej się przyśniło, o wiele szybciej rozwiązałaby czekającą w ukryciu zagadkę.
Tymczasem Ida Grinn załamywała ręce nad śpiącą Niną i wyrzucała sobie, że tak dobrze bawiła się na festynie. A właściwie wyrzucała to małżonkowi.
– Widzisz? Widzisz?! – syczała dziko. – Gdybyś mnie tak nie namawiał, zostalibyśmy w domu i nic by się nie stało.
– Naprawdę uważasz, kochanie, że nasza obecność cokolwiek by zmieniła? – powątpiewał Artur, gładząc Ninę po włosach.
– Jeśli chcesz mieć pewność, że coś zostanie zrobione, to najlepiej zrób to sam – odparowała jego małżonka. – Na pewno od razu zauważyłabym, że coś się dzieje z moją córką. Od razu!