Zamach na Kutscherę - Dunin-Wąsowicz Marek - ebook + audiobook + książka

Zamach na Kutscherę ebook i audiobook

Dunin-Wąsowicz Marek

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia najgłośniejszego zamachu przeprowadzonego przez żołnierzy oddziału specjalnego Kedywu Komendy Głównej AK „Pegaz”, którego celem było zabicie dowódcy SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa Franza Kutscherę. Operacja ta została przeprowadzona 1 lutego 1944 w Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Operacja ta zakończyła się sukcesem. Uważana jest za najważniejszą akcją bojową wymierzoną w wysokiego funkcjonariusza niemieckiego aparatu terroru, która została przeprowadzona przez Armię Krajową w czasie II wojny światowej na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 67

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 22 min

Lektor: Adam Bauman

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział I

I

Jezd­nia wprost zaję­czała. Ciem­no­sta­lowa, ciężka limu­zyna Opel-Admi­ral gna ale­jami Ujaz­dow­skimi z zawrotną szyb­ko­ścią. Świetna maszyna, skoro na krót­kim stu­kil­ku­dzie­się­cio­me­tro­wym odcinku potrafi roz­wi­nąć taką szyb­kość.

Nagle zza rogu Piusa wysko­czył łukiem samo­chód oso­bowy marki Adler. Niby przy­pad­kiem skręca w aleje Ujaz­dow­skie, zajeż­dża drogę pędzą­cej limu­zy­nie. Zgrzyt i pisk hamul­ców prze­szywa ciszę jezdni. Umiesz­czony na środku maski pierw­szego wozu żółty reflek­tor bły­ska sil­nym świa­tłem. Wszy­scy kie­rowcy samo­cho­dów, kur­su­ją­cych w Rze­szy i kra­jach oku­po­wa­nych przez Niem­ców, wie­dzą, że na ten znak trzeba natych­miast ustą­pić miej­sca. Takiego żół­tego reflek­tora uży­wają tylko wozy wyso­kich dostoj­ni­ków nie­miec­kich.

Adler posłusz­nie staje, czarny samo­chód rusza więc dalej. Lecz cóż to: rów­no­cze­śnie rusza i Adler. Znów się zapala żółte świa­tło. I znów obaj kie­rowcy dwóch naprze­ciw sie­bie jadą­cych wozów naci­skają na zmianę to hamu­lec, to star­ter. Ten poje­dy­nek nie może trwać długo. Wozy są coraz bli­żej sie­bie, w końcu scze­piają się zde­rza­kami i unie­ru­cho­mione stają.

I wtedy z chod­nika dłu­gimi susami wyska­kuje na śro­dek jezdni młody, zwinny czło­wiek. Spod roz­pię­tego płasz­cza bły­ska pisto­let maszy­nowy. Jesz­cze jeden krok…

Był maj 1943 r. Nad War­szawą uno­siły się jesz­cze dymy po krwa­wej likwi­da­cji powsta­nia żydow­skiego. Wśród ruin i zgliszcz daw­nego getta jedy­nym „zamiesz­ka­łym” budyn­kiem był kom­pleks gma­chów wię­zien­nych przy ulicy Pawiej, zwany powszech­nie „Pawia­kiem”. Zupełna izo­la­cja wię­zie­nia od reszty zamiesz­ka­łego mia­sta umoż­li­wiała Niem­com doko­ny­wa­nie nowych zbrodni. Kilka razy w mie­siącu z cel wię­zien­nych wypro­wa­dzano w ruiny kolumny więź­niów, któ­rych roz­strze­li­wano na miej­scu seriami z kara­bi­nów maszy­no­wych. Ciała, dla zatar­cia śla­dów, od razu palono.

Pol­skie orga­ni­za­cje pod­ziemne trud­nymi i nie­bez­piecz­nymi dro­gami otrzy­my­wały od swo­ich ludzi z Pawiaka tra­giczne mel­dunki:

„Dnia 29 maja wypro­wa­dzono z wię­zie­nia i roz­strze­lano w ruinach getta 25 kobiet i 550 męż­czyzn. Egze­ku­cja z broni maszy­no­wej trwała od godziny 8 do 13. Dobrze sły­sze­li­śmy z wię­zie­nia…”.

Ta nik­czemna forma ter­roru nie­miec­kiego w War­sza­wie nie mogła pozo­stać i nie pozo­sta­wała bez odpo­wie­dzi. Pol­ska Pod­ziemna wyda­wała wyroki śmierci na opraw­ców i katów nie­miec­kich, któ­rzy szcze­gól­nie „zasłu­żyli się” w nisz­cze­niu narodu pol­skiego.

Na uli­cach War­szawy padały strzały, z hukiem roz­ry­wały się gra­naty rzu­cane na więk­sze sku­pi­ska Niem­ców, w powie­trze wyla­ty­wały nie­miec­kie pociągi, wio­zące trans­porty woj­ska, broni oraz amu­ni­cji.

To zemsta za Pawiak, za nie­win­nie prze­laną krew setek umę­czo­nych przed śmier­cią Pola­ków. „Pawiak pomścimy” – gło­siły hasła pisane na murach kamie­nic. „Pawiak pomścimy!”. To już nie były same tylko słowa, to także czyny.

Przy­sta­nek tram­wa­jowy za pla­cem Wil­sona na Żoli­bo­rzu. Potem w dużym bloku z bramy na lewo, po stop­niach na górę. Trzy dzwonki.

Przez lekko uchy­lone drzwi spoj­rzały na nowego przy­by­sza bystre, pyta­jące oczy.

– Ach, to ty… Chodź prę­dzej, wszy­scy już cze­kają.

W małym pokoju, przy zasło­nię­tych oknach, sie­działo już kilku mło­dych ludzi. Na stole przed nimi leżał pisto­let.

– Na dzi­siej­szej zbiórce – mówił star­szy nieco wie­kiem instruk­tor – zapo­znamy się z budową i dzia­ła­niem pisto­letu woj­sko­wego Vis, kali­ber…

Młode oczy pochła­niały widok broni. W pamięci zapi­sy­wano sta­ran­nie każdy szcze­gół. Skła­da­nie i roz­bie­ra­nie pisto­letu prze­bie­gało spraw­nie. Chłopcy z prze­ję­ciem przy­mie­rzali jego ręko­jeść do dłoni.

Potem jesz­cze tzw. teo­ria – nauka regu­la­mi­nów woj­sko­wych i zbiórka pod­od­działu Armii Kra­jo­wej skoń­czona. Przed wyj­ściem instruk­tor odcią­gnął na bok gospo­da­rza lokalu.

– Słu­chaj, „Lot”, będzie robota. Trzeba zli­kwi­do­wać jed­nego szwaba. Jest decy­zja, że ty weź­miesz w tym udział. O szcze­gó­łach dowiesz się póź­niej.

Po odpro­wa­dze­niu prze­ło­żo­nego do drzwi „Lot” z wypie­kami na twa­rzy powró­cił do kole­gów. Miał wielką chęć podzie­lić się z przy­ja­ciółmi usły­szaną wia­do­mo­ścią. Kon­spi­ra­cja wymaga jed­nak mil­cze­nia.

Mło­dzieńcy tym­cza­sem żywo komen­to­wali ostat­nie wia­do­mo­ści z wszyst­kich fron­tów, walk z Niem­cami. Potem roz­mowa prze­szła na sprawy war­szaw­skie.

– Wie­cie, na Pawiaku jest coraz strasz­niej. Sie­dzi tam ojciec mojego kolegi, który przy­syła od czasu do czasu grypsy… Zastępca komen­danta Pawiaka to sady­sta, bestia w ludz­kim ciele. Ostat­nio wymy­ślił nową gim­na­stykę dla więź­niów. Na podwórko wię­zienne wyrzu­cany jest żużel z kotłowni, czę­sto jesz­cze gorący, a więź­nio­wie muszą się po tym czoł­gać. Ludzie mają pozdzie­raną i popa­loną skórę na pier­siach. Ten kat zawsze cho­dzi z psem, któ­rym szczuje więź­niów.

Słu­cha­jąc tych słów „Lot” nie przy­pusz­czał, że wła­śnie jemu przy­pad­nie w udziale uczest­nic­two w wyko­na­niu wyroku śmierci na krwa­wego sady­stę, zastępcę komen­danta Pawiaka Franza Bürckla, oberscharführera SS.

Ter­min zama­chu wyzna­czono na 5 wrze­śnia 1943 roku. Dokładna, trwa­jąca wiele dni praca wywiadu dopro­wa­dziła do ziden­ty­fi­ko­wa­nia osoby Bürckla; usta­lono jego miej­sce zamiesz­ka­nia – przy ulicy Polnej 22, wej­ście od ulicy Ole­an­drów. Stwier­dzono też, że co drugi dzień Bürckl uda­wał się na Pawiak. Jeź­dził on samo­cho­dem wraz z innymi człon­kami załogi Pawiaka z sie­dziby gestapo przy Alei Szu­cha 25. Trasę z domu do gma­chu gestapo prze­by­wał naj­czę­ściej pie­szo. Na tym odcinku posta­no­wiono doko­nać zama­chu. Miej­sce akcji wyzna­czono na rogu Litew­skiej i Mar­szał­kow­skiej. W środę 5 wrze­śnia 1943 roku zama­chowcy cze­kali na próżno. Bürckl tego dnia nie wyszedł o nor­mal­nej porze. Prze­su­nięto więc ter­min akcji na pią­tek 7 wrze­śnia.

Rozdział II

II

Zada­nie było nie­ła­twe. Dziel­nicę tę w okre­sie oku­pa­cji zamiesz­ki­wali pra­wie wyłącz­nie Niemcy. Tu mie­ściły się waż­niej­sze nie­miec­kie biura i urzędy. Ale tylko w tym punk­cie – w samej pasz­czy lwa, akcja miała naj­więk­sze szanse powo­dze­nia.

7 wrze­śnia 1943 roku o godzi­nie 9.50 patrol bojowy zaj­muje wybrane uprzed­nio sta­no­wi­ska na Mar­szał­kow­skiej. U wylotu Ole­an­drów, obok przy­stanku tram­wa­jo­wego, roz­ma­wia z oży­wie­niem dwóch panów. To dowódca patrolu „Jeremi” i wywia­dowca, któ­rego zada­niem jest roz­po­zna­nie Bürckla, zama­chowcy bowiem go nie znają. Z tego punktu obaj mają wgląd w ulicę Ole­an­drów i Litew­ską.

Po dru­giej stro­nie, tuż koło przy­stanku na rogu Litew­skiej, stoi ele­gancko ubrany „Lot” obok grupy trzech żan­dar­mów i trzech poli­cjan­tów cze­ka­ją­cych na tram­waj. Parę kro­ków dalej w stronę placu Unii przy­sta­nął w bra­mie „Kędzior”. Na dru­gim naroż­niku Litew­skiej „młody melan­cho­lijny muzyk” (tak scha­rak­te­ry­zo­wano póź­niej „Die­tri­cha”), z fute­ra­łem do skrzy­piec pod pachą, wpa­truje się w sto­jący przy chod­niku samo­chód.

Trudno może w to uwie­rzyć, ale wła­śnie w takich sytu­acjach, peł­nych napię­cia i grozy, w ciągu kilku minut ocze­ki­wa­nia na umó­wiony znak widzi się wszyst­kie ota­cza­jące przed­mioty szcze­gól­nie ostro. Pamięta się kolor sukienki prze­cho­dzą­cej obok dziew­czyny, bar­dziej soczy­sta wydaje się zie­leń drzew, wrze­śniowe słońce moc­niej grzeje. Sekundy wydają się minu­tami, minuty – godzi­nami. I nagle jakieś poru­sze­nie na ulicy kon­cen­truje znów uwagę wokół akcji.

Tym razem jest to sprawa poważ­niej­sza. Od strony placu Zba­wi­ciela nad­jeż­dża patrol moto­cy­klowy. Motory zatrzy­mują się o jakieś 100–200 metrów przed ulicą Ole­an­drów. Psia­krew! A to nie­spo­dzie­wani „goście”! Może jed­nak zaraz odjadą… W tym momen­cie wywia­dowca roz­po­znaje Bürckla. Wyszedł przed chwilą z domu. Lecz co to? Nie idzie sam. Towa­rzy­szy mu żona, która pro­wa­dzi wózek z dziec­kiem. Idą ulicą Ole­an­drów w kie­runku Mar­szał­kow­skiej, zapewne na Litew­ską i dalej na Szu­cha.

Dowódca patrolu „Jeremi” odpra­wił wywia­dowcę. Wie już do kogo ma strze­lać. Przez uła­mek sekundy waha się. Może jed­nak nie dziś? Może kiedy indziej nie będzie patrolu schupo1 z kara­bi­nami maszy­no­wymi na moto­cy­klach, może Bürckl będzie szedł bez żony i dziecka?

Nie! Roz­kaz trzeba wyko­nać. Może to zresztą już jedyna oka­zja. Przed dwoma dniami cze­kali tu darem­nie. Gdyby mieli tu przyjść po raz trzeci, mogłoby to zwró­cić uwagę Niem­ców. A więc dziś, teraz!

Bürckl prze­cho­dzi wła­śnie na drugą stronę ulicy Mar­szał­kow­skiej. Powoli, kilka kro­ków za nim, „Jeremi” scho­dzi na jezd­nię. To sygnał do roz­po­czę­cia akcji. Samo­chód oso­bowy, sto­jący przy Litew­skiej, zapusz­cza sil­nik. Dło­nie chłop­ców spo­czy­wają już na ręko­je­ściach pisto­le­tów. Muzyk „Die­trich” otwiera fute­rał skrzy­piec.

Bürckl jest już na samym rogu Litew­skiej. Już wcho­dzi na chod­nik. Wtedy pada sie­dem strza­łów z pisto­letu „Jere­miego”. Tra­fiony oprawca z Pawiaka osuwa się na bruk…

Prze­jeż­dża­jący tram­waj, pełen Niem­ców na przed­nim pomo­ście, zatrzy­muje się ze zgrzy­tem i piskiem hamul­ców przed przy­stan­kiem. Wyska­ku­ją­cych SS-manów wita „melan­cho­lijny muzyk”, który wyszarp­nął już z fute­rału do skrzy­piec swój pisto­let maszy­nowy. „Kędzior” wyska­kuje z bramy i krót­kimi seriami stena kła­dzie grupę SS-manów. Niemcy cho­wają się za wagon i otwie­rają ogień. Odzywa się rów­nież patrol moto­cy­klowy „schu­pow­ców” – ostrze­li­wuje ich „Jeremi”. Tym­cza­sem „Lot” doska­kuje do zabi­tego Bürckla, rewi­duje go i zabiera doku­menty.

Sytu­acja wydaje się bez­na­dziejna. Niemcy strze­lają z wszyst­kich już stron. Naj­więk­szy ogień idzie od tram­waju. Nie można odpo­wia­dać tym samym, bo w wago­nach są Polacy. Stło­czeni pasa­że­ro­wie pokła­dli się na pod­ło­dze. Tylko od czasu do czasu głowa jakie­goś cie­ka­wego męż­czy­zny wygląda przez okno, by natych­miast się ukryć.

Samo­chód odwo­dowy czeka z zapa­lo­nym moto­rem, gotów w każ­dej chwili do odjazdu. Ale jak, któ­rędy?

„Jeremi” daje znak do odwrotu. „Die­trich” rzuca jesz­cze fili­pinkę w stronę Niem­ców, strze­la­ją­cych przy tram­waju. Fili­pinka dużych szkód nie czyni, ale powstrzy­muje na chwilę ogień Niem­ców. To wystar­cza. Zama­chowcy są już w samo­cho­dzie. Wóz rusza i peł­nym gazem gna naprzód. Z okna jesz­cze kilka serii w stronę patrolu schupo i prze­my­kają koło nie­miec­kich moto­cy­kli. Karo­se­rię samo­chodu tną kule. Rap­tow­nie skrę­cają w lewo w stronę ulicy Polnej. Zabez­pie­cza­jąc się przed pości­giem, zama­chowcy roz­rzu­cają za sobą na jezdni całą skrzynkę spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nych kol­ców. Moto­cy­kle schupo musiały na nich ugrząźć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Schutz­po­li­zei (Poli­cja Ochronna) for­ma­cja wcho­dzaca w skład Ord­nung­spo­li­zei ist­nie­jąca w III Rze­szy w latach 1936–1945. [wróć]