Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Historia najgłośniejszego zamachu przeprowadzonego przez żołnierzy oddziału specjalnego Kedywu Komendy Głównej AK „Pegaz”, którego celem było zabicie dowódcy SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa Franza Kutscherę. Operacja ta została przeprowadzona 1 lutego 1944 w Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Operacja ta zakończyła się sukcesem. Uważana jest za najważniejszą akcją bojową wymierzoną w wysokiego funkcjonariusza niemieckiego aparatu terroru, która została przeprowadzona przez Armię Krajową w czasie II wojny światowej na terenie Generalnego Gubernatorstwa.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 67
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 2 godz. 22 min
Lektor: Adam Bauman
I
Jezdnia wprost zajęczała. Ciemnostalowa, ciężka limuzyna Opel-Admiral gna alejami Ujazdowskimi z zawrotną szybkością. Świetna maszyna, skoro na krótkim stukilkudziesięciometrowym odcinku potrafi rozwinąć taką szybkość.
Nagle zza rogu Piusa wyskoczył łukiem samochód osobowy marki Adler. Niby przypadkiem skręca w aleje Ujazdowskie, zajeżdża drogę pędzącej limuzynie. Zgrzyt i pisk hamulców przeszywa ciszę jezdni. Umieszczony na środku maski pierwszego wozu żółty reflektor błyska silnym światłem. Wszyscy kierowcy samochodów, kursujących w Rzeszy i krajach okupowanych przez Niemców, wiedzą, że na ten znak trzeba natychmiast ustąpić miejsca. Takiego żółtego reflektora używają tylko wozy wysokich dostojników niemieckich.
Adler posłusznie staje, czarny samochód rusza więc dalej. Lecz cóż to: równocześnie rusza i Adler. Znów się zapala żółte światło. I znów obaj kierowcy dwóch naprzeciw siebie jadących wozów naciskają na zmianę to hamulec, to starter. Ten pojedynek nie może trwać długo. Wozy są coraz bliżej siebie, w końcu sczepiają się zderzakami i unieruchomione stają.
I wtedy z chodnika długimi susami wyskakuje na środek jezdni młody, zwinny człowiek. Spod rozpiętego płaszcza błyska pistolet maszynowy. Jeszcze jeden krok…
Był maj 1943 r. Nad Warszawą unosiły się jeszcze dymy po krwawej likwidacji powstania żydowskiego. Wśród ruin i zgliszcz dawnego getta jedynym „zamieszkałym” budynkiem był kompleks gmachów więziennych przy ulicy Pawiej, zwany powszechnie „Pawiakiem”. Zupełna izolacja więzienia od reszty zamieszkałego miasta umożliwiała Niemcom dokonywanie nowych zbrodni. Kilka razy w miesiącu z cel więziennych wyprowadzano w ruiny kolumny więźniów, których rozstrzeliwano na miejscu seriami z karabinów maszynowych. Ciała, dla zatarcia śladów, od razu palono.
Polskie organizacje podziemne trudnymi i niebezpiecznymi drogami otrzymywały od swoich ludzi z Pawiaka tragiczne meldunki:
„Dnia 29 maja wyprowadzono z więzienia i rozstrzelano w ruinach getta 25 kobiet i 550 mężczyzn. Egzekucja z broni maszynowej trwała od godziny 8 do 13. Dobrze słyszeliśmy z więzienia…”.
Ta nikczemna forma terroru niemieckiego w Warszawie nie mogła pozostać i nie pozostawała bez odpowiedzi. Polska Podziemna wydawała wyroki śmierci na oprawców i katów niemieckich, którzy szczególnie „zasłużyli się” w niszczeniu narodu polskiego.
Na ulicach Warszawy padały strzały, z hukiem rozrywały się granaty rzucane na większe skupiska Niemców, w powietrze wylatywały niemieckie pociągi, wiozące transporty wojska, broni oraz amunicji.
To zemsta za Pawiak, za niewinnie przelaną krew setek umęczonych przed śmiercią Polaków. „Pawiak pomścimy” – głosiły hasła pisane na murach kamienic. „Pawiak pomścimy!”. To już nie były same tylko słowa, to także czyny.
Przystanek tramwajowy za placem Wilsona na Żoliborzu. Potem w dużym bloku z bramy na lewo, po stopniach na górę. Trzy dzwonki.
Przez lekko uchylone drzwi spojrzały na nowego przybysza bystre, pytające oczy.
– Ach, to ty… Chodź prędzej, wszyscy już czekają.
W małym pokoju, przy zasłoniętych oknach, siedziało już kilku młodych ludzi. Na stole przed nimi leżał pistolet.
– Na dzisiejszej zbiórce – mówił starszy nieco wiekiem instruktor – zapoznamy się z budową i działaniem pistoletu wojskowego Vis, kaliber…
Młode oczy pochłaniały widok broni. W pamięci zapisywano starannie każdy szczegół. Składanie i rozbieranie pistoletu przebiegało sprawnie. Chłopcy z przejęciem przymierzali jego rękojeść do dłoni.
Potem jeszcze tzw. teoria – nauka regulaminów wojskowych i zbiórka pododdziału Armii Krajowej skończona. Przed wyjściem instruktor odciągnął na bok gospodarza lokalu.
– Słuchaj, „Lot”, będzie robota. Trzeba zlikwidować jednego szwaba. Jest decyzja, że ty weźmiesz w tym udział. O szczegółach dowiesz się później.
Po odprowadzeniu przełożonego do drzwi „Lot” z wypiekami na twarzy powrócił do kolegów. Miał wielką chęć podzielić się z przyjaciółmi usłyszaną wiadomością. Konspiracja wymaga jednak milczenia.
Młodzieńcy tymczasem żywo komentowali ostatnie wiadomości z wszystkich frontów, walk z Niemcami. Potem rozmowa przeszła na sprawy warszawskie.
– Wiecie, na Pawiaku jest coraz straszniej. Siedzi tam ojciec mojego kolegi, który przysyła od czasu do czasu grypsy… Zastępca komendanta Pawiaka to sadysta, bestia w ludzkim ciele. Ostatnio wymyślił nową gimnastykę dla więźniów. Na podwórko więzienne wyrzucany jest żużel z kotłowni, często jeszcze gorący, a więźniowie muszą się po tym czołgać. Ludzie mają pozdzieraną i popaloną skórę na piersiach. Ten kat zawsze chodzi z psem, którym szczuje więźniów.
Słuchając tych słów „Lot” nie przypuszczał, że właśnie jemu przypadnie w udziale uczestnictwo w wykonaniu wyroku śmierci na krwawego sadystę, zastępcę komendanta Pawiaka Franza Bürckla, oberscharführera SS.
Termin zamachu wyznaczono na 5 września 1943 roku. Dokładna, trwająca wiele dni praca wywiadu doprowadziła do zidentyfikowania osoby Bürckla; ustalono jego miejsce zamieszkania – przy ulicy Polnej 22, wejście od ulicy Oleandrów. Stwierdzono też, że co drugi dzień Bürckl udawał się na Pawiak. Jeździł on samochodem wraz z innymi członkami załogi Pawiaka z siedziby gestapo przy Alei Szucha 25. Trasę z domu do gmachu gestapo przebywał najczęściej pieszo. Na tym odcinku postanowiono dokonać zamachu. Miejsce akcji wyznaczono na rogu Litewskiej i Marszałkowskiej. W środę 5 września 1943 roku zamachowcy czekali na próżno. Bürckl tego dnia nie wyszedł o normalnej porze. Przesunięto więc termin akcji na piątek 7 września.
II
Zadanie było niełatwe. Dzielnicę tę w okresie okupacji zamieszkiwali prawie wyłącznie Niemcy. Tu mieściły się ważniejsze niemieckie biura i urzędy. Ale tylko w tym punkcie – w samej paszczy lwa, akcja miała największe szanse powodzenia.
7 września 1943 roku o godzinie 9.50 patrol bojowy zajmuje wybrane uprzednio stanowiska na Marszałkowskiej. U wylotu Oleandrów, obok przystanku tramwajowego, rozmawia z ożywieniem dwóch panów. To dowódca patrolu „Jeremi” i wywiadowca, którego zadaniem jest rozpoznanie Bürckla, zamachowcy bowiem go nie znają. Z tego punktu obaj mają wgląd w ulicę Oleandrów i Litewską.
Po drugiej stronie, tuż koło przystanku na rogu Litewskiej, stoi elegancko ubrany „Lot” obok grupy trzech żandarmów i trzech policjantów czekających na tramwaj. Parę kroków dalej w stronę placu Unii przystanął w bramie „Kędzior”. Na drugim narożniku Litewskiej „młody melancholijny muzyk” (tak scharakteryzowano później „Dietricha”), z futerałem do skrzypiec pod pachą, wpatruje się w stojący przy chodniku samochód.
Trudno może w to uwierzyć, ale właśnie w takich sytuacjach, pełnych napięcia i grozy, w ciągu kilku minut oczekiwania na umówiony znak widzi się wszystkie otaczające przedmioty szczególnie ostro. Pamięta się kolor sukienki przechodzącej obok dziewczyny, bardziej soczysta wydaje się zieleń drzew, wrześniowe słońce mocniej grzeje. Sekundy wydają się minutami, minuty – godzinami. I nagle jakieś poruszenie na ulicy koncentruje znów uwagę wokół akcji.
Tym razem jest to sprawa poważniejsza. Od strony placu Zbawiciela nadjeżdża patrol motocyklowy. Motory zatrzymują się o jakieś 100–200 metrów przed ulicą Oleandrów. Psiakrew! A to niespodziewani „goście”! Może jednak zaraz odjadą… W tym momencie wywiadowca rozpoznaje Bürckla. Wyszedł przed chwilą z domu. Lecz co to? Nie idzie sam. Towarzyszy mu żona, która prowadzi wózek z dzieckiem. Idą ulicą Oleandrów w kierunku Marszałkowskiej, zapewne na Litewską i dalej na Szucha.
Dowódca patrolu „Jeremi” odprawił wywiadowcę. Wie już do kogo ma strzelać. Przez ułamek sekundy waha się. Może jednak nie dziś? Może kiedy indziej nie będzie patrolu schupo1 z karabinami maszynowymi na motocyklach, może Bürckl będzie szedł bez żony i dziecka?
Nie! Rozkaz trzeba wykonać. Może to zresztą już jedyna okazja. Przed dwoma dniami czekali tu daremnie. Gdyby mieli tu przyjść po raz trzeci, mogłoby to zwrócić uwagę Niemców. A więc dziś, teraz!
Bürckl przechodzi właśnie na drugą stronę ulicy Marszałkowskiej. Powoli, kilka kroków za nim, „Jeremi” schodzi na jezdnię. To sygnał do rozpoczęcia akcji. Samochód osobowy, stojący przy Litewskiej, zapuszcza silnik. Dłonie chłopców spoczywają już na rękojeściach pistoletów. Muzyk „Dietrich” otwiera futerał skrzypiec.
Bürckl jest już na samym rogu Litewskiej. Już wchodzi na chodnik. Wtedy pada siedem strzałów z pistoletu „Jeremiego”. Trafiony oprawca z Pawiaka osuwa się na bruk…
Przejeżdżający tramwaj, pełen Niemców na przednim pomoście, zatrzymuje się ze zgrzytem i piskiem hamulców przed przystankiem. Wyskakujących SS-manów wita „melancholijny muzyk”, który wyszarpnął już z futerału do skrzypiec swój pistolet maszynowy. „Kędzior” wyskakuje z bramy i krótkimi seriami stena kładzie grupę SS-manów. Niemcy chowają się za wagon i otwierają ogień. Odzywa się również patrol motocyklowy „schupowców” – ostrzeliwuje ich „Jeremi”. Tymczasem „Lot” doskakuje do zabitego Bürckla, rewiduje go i zabiera dokumenty.
Sytuacja wydaje się beznadziejna. Niemcy strzelają z wszystkich już stron. Największy ogień idzie od tramwaju. Nie można odpowiadać tym samym, bo w wagonach są Polacy. Stłoczeni pasażerowie pokładli się na podłodze. Tylko od czasu do czasu głowa jakiegoś ciekawego mężczyzny wygląda przez okno, by natychmiast się ukryć.
Samochód odwodowy czeka z zapalonym motorem, gotów w każdej chwili do odjazdu. Ale jak, którędy?
„Jeremi” daje znak do odwrotu. „Dietrich” rzuca jeszcze filipinkę w stronę Niemców, strzelających przy tramwaju. Filipinka dużych szkód nie czyni, ale powstrzymuje na chwilę ogień Niemców. To wystarcza. Zamachowcy są już w samochodzie. Wóz rusza i pełnym gazem gna naprzód. Z okna jeszcze kilka serii w stronę patrolu schupo i przemykają koło niemieckich motocykli. Karoserię samochodu tną kule. Raptownie skręcają w lewo w stronę ulicy Polnej. Zabezpieczając się przed pościgiem, zamachowcy rozrzucają za sobą na jezdni całą skrzynkę specjalnie przygotowanych kolców. Motocykle schupo musiały na nich ugrząźć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Schutzpolizei (Policja Ochronna) formacja wchodzaca w skład Ordnungspolizei istniejąca w III Rzeszy w latach 1936–1945. [wróć]