Zaszłość - Piotr Langenfeld - ebook + audiobook + książka

Zaszłość ebook i audiobook

Piotr Langenfeld

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zawrotne tempo, intrygujący bohaterowie i nagłe zwroty akcji! Współczesna Polska. Tajemnicze i nagłe zabójstwo młodej rehabilitantki, dziewczyny leczonego w pod Krakowem ukraińskiego żołnierza. Weteran ucieka z miejsca zbrodni. Jego tropem rusza Konrad Wigler, szef specjalnego zespołu kontrwywiadu. To wybitny specjalista, który ma jednak bardzo niewiele czasu. Z każdą godziną sprawa coraz bardziej się komplikuje i staje się brutalną rozgrywką. Najnowsza powieść autora „Quadiry" wciąga od pierwszej do ostatniej strony.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 387

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 56 min

Oceny
3,8 (57 ocen)
15
24
14
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

super akcja!
00
ArekJam

Z braku laku…

Szlu nie ma, z braku laku można posłuchać
00
MarcinWroc

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze napisana powieść sensacyjna. Polecam!!!!!
00

Popularność




Re­dak­cjaAdam Pod­lew­ski
Ko­rek­taMa­łgo­rza­ta Pod­lew­ska
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­kiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Zdjęcia wy­ko­rzy­sta­ne na okład­ce©nu­no­2200/Shut­ter­stock
© Co­py­ri­ght by Skar­pa War­szaw­ska, War­sza­wa 2022 © Co­py­ri­ght by Piotr Lan­gen­feld, War­sza­wa 2022
Ze­zwa­la­my na udo­stęp­nia­nie okład­ki ksi­ążki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67343-92-3
Wy­daw­ca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mo­wa Skar­pa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skie­go 2 lok. 24 03-475 War­sza­wa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Pro­fe­so­ro­wi Pio­tro­wi

z Po­dzi­ęko­wa­niem.

PRO­LOG

Noc zwi­ja­ła swój ciem­ny pa­ra­sol, sza­ro­ść okry­wa­ła po­sęp­ną oko­li­cę. Sło­ńce nie pa­so­wa­ło­by do na­stro­ju lu­dzi w po­bli­żu – nie wie­rzy­li w nad­ci­ąga­jącą wio­snę, jak­by nie mia­ła pra­wa na­de­jść.

Te­ra­źniej­szo­ść była wszyst­kim. Nie ist­nia­ła da­le­ka przy­szło­ść. Tyl­ko to, co za chwi­lę: za­da­nie, po­sta­wio­ny cel. Prze­szło­ść też ich nie in­te­re­so­wa­ła. Może kie­dyś, gdy to wszyst­ko się sko­ńczy, przyj­dzie czas na prze­my­śle­nia, ana­li­zy, ma­sku­jące lęk aneg­do­ty i żar­ty. Ale to kie­dyś. Wa­żne było, że los (albo Bóg) dał im szan­sę na prze­trwa­nie ko­lej­ne­go dnia. Nie­co wi­ęcej jesz­cze cza­su, by żyć.

Wi­dok do­dat­ko­wo szpe­ci­ły słu­py czar­ne­go dymu. Dwie smo­li­ste ko­lum­ny uno­si­ły się po­nad ho­ry­zon­tem na pó­łno­cy i wscho­dzie. W nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści, w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach, by­ły­by po­wo­dem wiel­kie­go po­ru­sze­nia. Lu­dzie plot­ko­wa­li­by, gro­ma­dzi­li się na skwe­rach i uli­cach. Ro­bi­li fil­my te­le­fo­na­mi, a lo­kal­ne me­dia prze­ści­ga­ły­by się w re­la­cjach.

Ale wa­run­ki nie były nor­mal­ne, gdyż trwa­ła woj­na. Miej­sco­wi, ci z bro­nią lub bez niej, szyb­ko się ad­ap­to­wa­li. Star­si zna­li jesz­cze so­wiec­kie, per­ma­nent­ne przy­spo­sa­bia­nie do woj­ny. Mia­stecz­ko było pu­ste i ci­che, jak­by wy­lud­nio­ne za spra­wą cza­rów czy in­ge­ren­cji z in­nych świa­tów. Tak przy­naj­mniej wy­da­wa­ło się „Ama­no­wi”, któ­ry mu­siał za­po­znać się z te­re­nem.

Pod­po­rucz­nik ukra­ińskiej ar­mii był sil­nym wy­so­kim bru­ne­tem o po­spo­li­tej, ale przy­stoj­nej twa­rzy. For­mę za­wdzi­ęczał sta­łej ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej. Nie bu­do­wał mi­ęśni na ka­to­rżni­czych tre­nin­gach, jak jego przy­ja­cie­le albo za­gra­nicz­ni in­struk­to­rzy. Wo­lał po­świ­ęcać czas na to, co wy­da­wa­ło się bar­dziej przy­dat­ne: czy­ta­nie, śle­dze­nie wy­da­rzeń na świe­cie. Wy­bie­rał ci­ągłe sa­mo­do­sko­na­le­nie, któ­re (jak uwa­ża­li jego sze­fo­wie) wy­ró­żnia­ło go. Po­tra­fił szyb­ko my­śleć, ana­li­zo­wać i przej­mo­wać ini­cja­ty­wę. Na­le­żał prze­cież do eli­ty.

Tego po­ran­ka tkwił na pi­ętrze bu­dyn­ku, w któ­rym mie­ścił się sklep mo­to­ry­za­cyj­ny. Utknął tam z kil­ko­ma mężczy­zna­mi w po­spo­li­tym, nie­co za­gra­co­nym miesz­ka­niu, te­raz cuch­nącym po­tem nie­my­tych ciał. „Aman” roz­wa­żał wszyst­kie mo­żli­we po­su­ni­ęcia, ewen­tu­al­ne błędy i re­ak­cję prze­ciw­ni­ka. Miał zwy­czaj ana­li­zo­wać umy­sł nie­przy­ja­cie­la, ot tak, po pro­stu. Czuł pod­nie­ce­nie, po­trze­bę dzia­ła­nia, jak­by za­po­mi­nał o lęku. Nie po­stępo­wał cha­otycz­nie, na­wet w trud­nych wa­run­kach woj­ny, kie­dy cza­su dra­ma­tycz­nie bra­ko­wa­ło.

– Jak w fil­mie o ko­smi­tach: jak­by wszyst­kich po­rwa­li. – Głos stu­den­ta czwar­te­go roku ma­te­ma­ty­ki wy­rwał ofi­ce­ra z za­my­śle­nia.

– Co mó­wisz? – „Aman” zmarsz­czył brwi pod he­łmem.

– No, w tych fil­mach o UFO lu­dzi wy­sy­sa, albo sami ucie­ka­ją, i trze­ba z ro­ba­la­mi wal­czyć w pu­stym mie­ście. – Chu­dy, ale krzep­ki mło­dzian za­śmiał się, a po­zo­sta­li do­łączy­li.

„Dzie­cia­ki, na­praw­dę pie­przo­ne dzie­cia­ki” – „Aman” omal nie wy­po­wie­dział tej lek­ce­wa­żącej opi­nii na głos. Wsty­dził się jed­nak men­tor­skie­go po­de­jścia. Po­wie­rzo­na mu dru­ży­na była zgra­na, utrzy­my­wa­ła wci­ąż moc­ne mo­ra­le. I to na­wet po kil­ku dniach walk, ostrza­łów, na­lo­tów, po wi­do­ku śmier­ci i mo­men­tach obez­wład­nia­jące­go cza­sem zmęcze­nia. Uczy­li się, ad­ap­to­wa­li. On sam nie był wie­le star­szy, ró­żni­ły ich może trzy lata. Nie było cza­su na pry­wat­ne po­ga­węd­ki. Mu­siał się sku­pić na prze­ka­za­niu tej mło­dzie­ży wszyst­kie­go, co wie­dział o wal­ce. I to w nie­sa­mo­wi­cie krót­kim cza­sie i la­pi­dar­nej do bólu for­mie.

– Orki, orki na nich mó­wią – uści­ślił do­wód­ca, po­wta­rza­jąc okre­śle­nie, któ­re usły­szał od in­nej gru­py mło­ko­sów z gwar­dii na­ro­do­wej. Wte­dy jed­nak pod he­łmem typu fast, w ak­tyw­nych słu­chaw­kach podłączo­nych do ra­dio­sta­cji na ka­mi­zel­ce tak­tycz­nej, ode­zwał się głos:

– „Ar­cha­nioł” do „Nie­bie­skie­go 5”!

„Aman” dał znak dło­nią, aby od­dział się uci­szył, po czym sku­pił się na trans­mi­sji.

– Zgła­szam się: „Ar­cha­nioł”, tu „Nie­bie­ski 5”. – Wy­ła­py­wał ka­żde sło­wo, kryp­to­nim i po­le­ce­nie. – Przy­jąłem, „Ar­cha­nioł”. Bez od­bio­ru. – Spoj­rze­niem swo­ich ciem­no­brązo­wych oczu ob­jął gru­pę ochot­ni­ków. Cze­ka­li na wie­ści. Mil­czący, zlęk­nie­ni, ale i tak nie­cier­pli­wi.

– Idą – oznaj­mił. Chy­ba im ulży­ło. – Ścier­wa po­wol­ne są. Ostro­żne. „Ar­cha­nioł” ich wi­dzi. Nie spo­dzie­wa­ją się. Wie­cie, co ro­bi­my? – za­ko­ńczył re­to­rycz­nym py­ta­niem. Kiw­nęli gło­wa­mi, spo­gląda­jąc od­ru­cho­wo na sza­ry, przed­wio­sen­ny wi­dok za oknem. Ka­żdy chciał się wy­ka­zać, po­pi­sać przed ope­ra­to­rem wojsk spe­cjal­nych. Poza tym chy­ba na­iw­nie wie­rzy­li, że od tego, co ro­bią, za­le­ży ry­chły ko­niec woj­ny, nie­wy­gód i stra­chu.

– „Nie­bie­ski 1”. Ka­maz. – Pod­po­rucz­nik znów prze­mó­wił do nie­wiel­kie­go mi­kro­fo­nu. Rzu­cił ha­sło, dał znak i dźwi­gnął się z podło­gi, pod­pie­ra­jąc ka­ra­bin­kiem HK. Po­zo­sta­li za­częli wy­cho­dzić. Szyb­ko, w mil­cze­niu, bez oci­ąga­nia. Ści­ska­li broń, po­spo­li­te AK-74 albo star­sze zwy­kłe ka­ła­chy – AK-47. Bra­li usta­wio­ne pod ścia­na­mi gra­nat­ni­ki ra­kie­to­we ró­żnych ty­pów. Tyl­ko kil­ku szczęśliw­ców w tej dzie­si­ęcio­oso­bo­wej gru­pie mia­ło za­szczyt no­sić ten oręż. Resz­ta ich osła­nia­ła. Mia­ła ci­skać gra­na­ta­mi, kok­taj­la­mi Mo­ło­to­wa albo po­lo­wać na pie­cho­tę.

Wy­pa­dli na po­dwó­rze i, jak było przy­ka­za­ne, roz­pro­szy­li się, kry­jąc po za­śmie­co­nym obe­jściu skle­pu. „Aman” był za­do­wo­lo­ny z kar­no­ści wo­ja­ków, ale mu­siał sku­pić się na za­da­niu. Do­strze­gał jed­nak, że zmo­ty­wo­wa­ni ochot­ni­cy nie za­wa­dza­ją i nie prze­szka­dza­ją.

Pod­po­rucz­nik za­ci­ągnął haust zim­ne­go po­wie­trza. Po­ja­śnia­ło mu w gło­wie. Jego pod­wład­ni nie wy­gląda­li na wy­czer­pa­nych. Do dzia­ła­nia po­bu­dza­ła ich ad­re­na­li­na. „Aman” pa­mi­ętał ten pierw­szy raz, kie­dy to on miał uczest­ni­czyć w wal­ce. W tej chwi­li ta­kże od­czu­wał dzia­ła­nie hor­mo­nów, ale nie był to już ten stan co kie­dyś. Pod­po­rucz­nik przy­wy­kł i na­brał ru­ty­ny.

Na tle tych miej­sco­wych chło­pa­ków wy­glądał bo­jo­wo i pro­fe­sjo­nal­nie. W bru­nat­no-pia­sko­wym mun­du­rze, po­kry­tym nie­wiel­ki­mi pik­se­lo­wy­mi wzo­ra­mi, w za­chod­nim he­łmie i w ka­mi­zel­ce ku­lo­od­por­nej, ob­ju­czo­nej ła­dow­ni­ca­mi, ro­bił wra­że­nie. Tam­ci przy­po­mi­na­li gru­pę dre­sia­rzy ob­da­ro­wa­nych bro­nią. No­si­li lu­źne spodnie, tramp­ki, blu­zy i cie­płe kurt­ki, we wszyst­kich bar­wach świa­ta. Tyl­ko kil­ku na­rzu­ci­ło na sie­bie coś bar­dziej ma­sku­jące­go. Co dru­gi miał hełm. Ale nie prze­szka­dza­ło im to.

W słu­chaw­kach znów ode­zwał się „Ar­cha­nioł”, któ­ry ra­por­to­wał „Ama­no­wi”, gdzie jest wróg i jak się za­cho­wu­je. Pod­po­rucz­nik przy­jął in­for­ma­cje i bez zbęd­nych wstępów za­czął tłu­ma­czyć chło­pa­kom, jaką mają za­jąć po­zy­cję. Mie­li się nie wy­chy­lać. Dru­ga dru­ży­na roz­sta­wi­ła się da­lej, za ni­skim czer­wo­nym skle­pem spo­żyw­czym, tuż za skrzy­żo­wa­niem.

„To wszyst­ko jest sur­re­ali­stycz­ne” – prze­mknęło przez myśl mło­de­mu ofi­ce­ro­wi. Nie po­tra­fił do ko­ńca prze­ko­nać zmy­słów, że to na po­wa­żnie, że to re­al­na woj­na na jego te­ry­to­rium. Na­wet je­że­li trwa­ła już kil­ka dni, wo­kół wszyst­ko wy­gląda­ło jesz­cze nor­mal­nie. Domy, la­tar­nie, ogro­dy, za­par­ko­wa­ne auta czy bil­bor­dy przy jezd­niach zda­wa­ły się tyl­ko uśpio­ne.

Je­den dźwi­ęk zmącił spo­kój kra­jo­bra­zu. Dra­żnił, ro­bił się co­raz gło­śniej­szy. Me­ta­licz­ny szum pra­cu­jących ci­ężko sil­ni­ków był wy­ra­źny, zwłasz­cza w ci­szy świ­tu.

– Roz­pro­szyć się. Kryć! – roz­ka­zał „Aman” i sam przy­kuc­nął przy ścia­nie na­prze­ciw­ko par­ka­nu. Ce­low­ni­czy gra­nat­ni­ków wie­dzie­li, że mu­szą cze­kać. Nie mo­gli wy­jść za wcze­śnie. To była no­wo­cze­sna woj­na. Wróg mógł pu­ścić dro­ny dla spraw­dze­nia przed­po­la.

Tym­cza­sem ha­łas sil­ni­ków ko­lum­ny pan­cer­nej na­ra­stał. Wy­pe­łniał po­dwór­ko, roz­le­wał się po mia­stecz­ku. „Aman” le­d­wo zno­sił to wy­cze­ki­wa­nie. Za ka­żdym ra­zem było po­dob­nie. Kil­ka mi­nut przed po­cząt­kiem ak­cji wy­da­wa­ło się ca­łym dniem. Za­zwy­czaj jed­nak był wśród do­świad­czo­nych, opa­no­wa­nych wy­ja­da­czy. Te­raz zo­stał nia­ńką. Bał się nie tyle o sie­bie i ten za­im­pro­wi­zo­wa­ny od­dział, ale o to, że któ­ryś skre­wi i pod wpły­wem emo­cji strze­li pierw­szy. Wte­dy cały plan się po­sy­pie i pie­kło roz­pęta się w oko­li­cy.

– Spo­kój, pa­no­wie... – szep­nął, no­bi­li­tu­jąc dzie­ciar­nię.

– Są! – Ma­te­ma­tyk z AK-47 pra­wie krzyk­nął i wsu­nął gło­wę w szpa­rę w par­ka­nie, moc­no tu­ląc swój oręż. – De­sant – do­dał, ze zdzi­wie­niem pa­trząc na do­wód­cę.

Prze­cież wie­dział, z kim będzie się mie­rzyć. „Aman” utkwił wzrok w stu­den­cie i nie mó­wi­ąc ani sło­wa, pa­trzył, póki ochot­nik nie ochło­nął. Po­tem osten­ta­cyj­nie prze­ła­do­wał broń.

– Spo­koj­nie – od­pa­rł i pod­sze­dł bli­żej pło­tu. – Będzie do­brze.

Pod­po­rucz­nik zaj­rzał przez szpa­rę. Gdzieś da­lej w ko­ńcu uli­cy, po­mi­ędzy pnia­mi drzew i au­ta­mi, mi­gnęła kan­cia­sta, ni­ska syl­wet­ka trans­por­te­ra. Ro­syj­ski BMD-3 z wy­ma­lo­wa­nym bia­łym V na pan­ce­rzu. Za nim je­chał jesz­cze je­den i jesz­cze ko­lej­ny. Po­su­wa­ły się wol­no. Zda­wa­ło się – ostro­żnie, ale ofi­cer spo­strze­gł, że na ka­dłu­bach wo­zów sie­dzą lu­dzie. Zie­lo­ne syl­wet­ki spa­do­chro­nia­rzy, z bia­ły­mi wstążka­mi iden­ty­fi­ka­cji na ra­mio­nach.

Ktoś sze­dł przo­dem jako szpe­racz, ale in­nych żo­łnie­rzy wo­kół nie było. Je­cha­li na wo­zach, ga­pi­ąc się. „Nie spo­dzie­wa­ją się nas?” – spy­tał „Aman” sa­me­go sie­bie, ale wstrzy­mał się z po­zy­tyw­ną od­po­wie­dzią. Nie mógł nie do­ce­niać wro­ga. Wie­dział to z nie­ko­ńczących się szko­leń i z hi­sto­rii – pe­łnej opo­wie­ści o tych, któ­rzy byli zbyt pysz­ni. Cze­kał więc na sy­gnał od „Ar­cha­nio­ła”. Po­ci­ły mu się dło­nie. Jak za­wsze ta po­wta­rzal­no­ść od­ru­chów za­czy­na­ła go dra­żnić i śmie­szyć za­ra­zem.

Ko­lum­na wto­czy­ła się na pro­sty od­ci­nek uli­cy. Od skle­pu dzie­li­ła ją od­le­gło­ść od­po­wia­da­jąca sze­ro­ko­ści pla­cu. Gąsie­ni­ce zgrzy­ta­ły, skręca­jąc na as­fal­cie, a pod­ofi­ce­ro­wie prze­krzy­ki­wa­li dra­żni­ący gang sil­ni­ków. Kie­dy byli już pra­wie na wprost „Ama­na”, coś się za­częło. Pa­skud­ne, obez­wład­nia­jące na­pi­ęcie uszło z ob­ro­ńców wraz z od­gło­sem da­le­kie­go huku, któ­ry po­wtó­rzy­ło echo. „Żart, je­ba­ny żart” – mło­dy ofi­cer po­wtó­rzył w my­śli. Był wście­kły, że góra za­częła ak­cję, kie­dy wróg był na­prze­ciw­ko.

Ko­lum­ny były trzy. Wle­wa­ły się w mia­stecz­ko jak stru­mie­nie. Ukra­ińcy też mie­li dro­ny. Poza tym spo­ro no­wo­cze­snej tech­no­lo­gii, któ­ra zmie­ni­ła ob­li­cze ich ar­mii przez kil­ka ostat­nich lat. Je­den spe­cjal­ny, nie­wiel­ki pla­sti­ko­wy sa­mo­lo­cik ude­rzył swo­im trzy­ki­lo­wym po­ci­skiem w wóz gdzieś bli­żej cen­trum. W nie­bo wy­strze­lił jesz­cze je­den słup dymu. Węższy od in­nych, za to bar­dziej smo­li­sty.

– Te­raz! – za­rządził „Aman” i wszyst­ko po­to­czy­ło się w mgnie­niu oka. Czas przy­śpie­szył nie­sa­mo­wi­cie. Strze­lec jed­no­ra­zo­we­go RPG-22 wy­ło­nił się zza muru, tasz­cząc ja­kąś skrzyn­kę. Rzu­cił ją pod płot i od­bez­pie­czył gra­nat­nik. Krót­ko ce­lo­wał, choć „Ama­no­wi” zda­wa­ło się, że trwa to wie­ki. Już był pe­wien, że tam­ci do­strze­gli za­gro­że­nie i za­czną szat­ko­wać oko­li­cę oło­wiem.

– Wy­strzał! – ostrze­gł ce­low­ni­czy. Po­cisk syk­nął. Po­wstał obłok sza­re­go dymu i ra­kie­ta po­mknęła w stro­nę celu. Uła­mek se­kun­dy pó­źniej za­brzmia­ła sil­na eks­plo­zja. Dru­gi RPG też wy­pa­lił. Po­nad pło­tem po­ja­wił się dym i gwa­łtow­ny ogień. Tam­ci krzy­cze­li. Jesz­cze je­den syk ra­kie­ty. Znów tąp­ni­ęcie. Wszyst­ko drża­ło i wi­ro­wa­ło.

Pod­po­rucz­nik ze­rwał się i do­sko­czył do skra­ju ogro­dze­nia. Wi­dział, jak trzy BMD sta­ją, pło­nąc. Ro­sja­nie błąka­li się oszo­ło­mie­ni. Ci­ągle nie ro­zu­mie­li, co się zda­rzy­ło, albo nie po­tra­fi­li w dy­mie zlo­ka­li­zo­wać ukra­ińskich sta­no­wisk. Któ­ryś za­dzie­rał gło­wę w nie­bo, chy­ba pew­ny, że ata­ku­ją go dro­ny.

– Ognia, pa­no­wie. Ognia! – roz­ka­zał „Aman”.

Uli­ca roz­brzmia­ła pal­bą dłu­gich se­rii. Po­ci­ski smu­go­we oplo­tły wra­ki, ry­ko­sze­to­wa­ły, kre­śląc ja­skra­we li­nie. Ro­sja­nie za­częli od­po­wia­dać. Kule mi­ja­ły się w po­wie­trzu, kre­śląc ulot­ne ja­śnie­jące smu­gi. Ro­ze­rwał się gra­nat. Po­tem dru­gi. Dwa pió­ro­pu­sze dymu wy­kwi­tły na pla­cu i da­lej, pod drze­wem na traw­ni­ku. Ro­sja­nie ci­ska­li ła­dun­ka­mi na chy­bił tra­fił.

– Oszczędzać amu­ni­cję – przy­ka­zał ofi­cer, sły­sząc, że ostrzał z jego po­zy­cji nie słab­nie. „Aman” skie­ro­wał ko­li­ma­to­ro­wy ce­low­nik na od­le­głą syl­wet­kę w zie­lo­nym mun­du­rze. Czło­wiek po­ru­szał się wol­no, oci­ęża­le. Trzy strza­ły szarp­nęły ka­ra­bin­kiem.

Po­stać za­trzy­ma­ła się i pa­dła na as­falt. „Aman” po­czuł praw­dzi­wą sa­tys­fak­cję. Żo­łnie­rze ko­lum­ny prze­sta­li sta­wiać opór i, je­że­li jesz­cze byli spraw­ni, szu­ka­li dro­gi uciecz­ki lub kry­jów­ki. Nie­któ­rzy, pusz­cza­jąc se­rię dla osło­ny, wle­kli się na dru­gą stro­nę skrzy­żo­wa­nia. Dwóch ci­ągnęło ran­ne­go kom­pa­na gdzieś w lewo. Ko­lej­ny na­past­nik wił się i czo­łgał, ale ni­ko­go z ko­le­gów już nie in­te­re­so­wał. Przy­ci­ągał za to uwa­gę chło­pa­ków z za­sadz­ki. Wnet obłocz­ki ku­rzu i iskry krze­sa­ne ry­ko­sze­ta­mi wy­kwi­tły w po­bli­żu orka. Ro­sja­nin zga­sł mo­men­tal­nie.

Ostrzał stał się bar­dziej mia­ro­wy. Gdzieś od czo­ła ło­mo­tał ka­ra­bin ma­szy­no­wy, bar­dzo do­brze ukry­ty i już wstrze­la­ny. Nad mia­stecz­kiem uno­si­ło się wi­ęcej dymu. Gdzieś hu­cza­ło co kil­ka chwil. „Aman” wie­dział, że to ar­ty­le­ria albo ko­lej­ne „ptasz­ki” do­bi­ja­ją ofia­ry.

Dwie dru­ży­ny ochot­ni­ków wy­ży­wa­ły się na cia­łach na­je­źdźców i ści­ga­ły ku­la­mi ucie­ka­jących. Ka­żde miej­sce, w któ­rym wróg mógł się scho­wać, było omia­ta­ne ogniem. „Aman” po­wi­nien był spraw­dzić, czy cele w po­bli­żu zo­sta­ły wy­eli­mi­no­wa­ne. Czy nie nad­ci­ąga ko­lej­na gru­pa. Iść, wy­słać ko­goś, ale nie miał od­wa­gi pu­ścić któ­re­goś ze „świe­ża­ków” pod lufę ży­wych wci­ąż spa­do­chro­nia­rzy.

– Wstrzy­mać ogień! – roz­ka­zał, a bi­twa za­mil­kła. To samo po­le­ce­nie po­rucz­nik wy­dał przez ra­dio. Trza­skał ogień po­ża­rów. Gdzieś sy­cza­ła pod­pa­lo­na amu­ni­cja. Po­tem kil­ka razy wy­strze­li­ła, ze świ­stem pru­jąc się od tem­pe­ra­tu­ry. Po­wie­trze śmier­dzia­ło opa­lo­nym me­ta­lem. I nad­pa­lo­nym ludz­kim mi­ęsem.

„Aman” wstał. Ski­nął ręką, żeby resz­ta po­zo­sta­ła na swo­ich po­zy­cjach. Sze­dł ostro­żnie, z bro­nią przy ra­mie­niu, kie­ru­jąc lufę wszędzie tam, gdzie mo­gło cza­ić się nie­bez­pie­cze­ństwo. Gdzieś da­le­ko echo mru­cza­ło dźwi­ęka­mi in­nej bi­twy. Nie sły­szał ich wcze­śniej, a na­wet je­śli sły­szał, nie obe­szły­by go.

W ciem­nej mgle dy­mów, rwa­nej cza­sem po­ma­ra­ńczo­wy­mi pło­mie­nia­mi, wi­dział cia­ła. Jed­ne le­ża­ły na zie­mi, inne na po­jaz­dach. Pod­po­rucz­ni­ko­wi zro­bi­ło się le­piej. Czuł sa­tys­fak­cję. Po­dzi­ęko­wał Bogu za wspar­cie i ra­tu­nek. Od­no­si­li wszak ko­lej­ne zwy­ci­ęstwo. Małe, ale jed­nak zwy­ci­ęstwo.

Sta­nął. Po­chy­lił się, żeby nie być zbyt ła­twym ce­lem. Prze­cież to wca­le nie był ko­niec. Pod­bie­gł do drze­wa po­ci­ęte­go odłam­ka­mi. Mach­nął na swo­ich.

Wy­cho­dzi­li ostro­żnie, ale z ro­ze­śmia­ny­mi twa­rza­mi, wi­dząc mar­twych wro­gów. Tych, któ­rzy bez naj­mniej­sze­go po­wo­du przy­szli na ich zie­mię.

– Roz­pro­szyć się i uwa­żać na nie­do­bit­ki – roz­ka­zał ofi­cer. – „Ar­cha­nioł”, tu „Nie­bie­ski 5”... – rzu­cił do mi­kro­fo­nu. – Trzy wozy upo­lo­wa­ne. Dwie dru­ży­ny pie­cho­ty. Może wi­ęcej. Chy­ba wszy­scy...

– „Nie­bie­ski 5”, tu „Ar­cha­nioł”. Bar­dzo do­brze. – Po­chwa­ła była krót­ka i oschła. – Bierz swo­ich i prze­miesz­czaj się na pó­łnoc. Wi­ęcej nie damy rady. Spo­tkasz się z „Bia­łym 1”. Wy­zna­czy ci za­da­nia na od­cin­ku... Bez od­bio­ru. – Głos ma­jo­ra umil­kł.

Lu­dzie „Ama­na” prze­szu­ki­wa­li zwło­ki, od­pru­wa­li na­szyw­ki eli­tar­nych po­dob­no spa­do­chro­nia­rzy.

– Pskow­skie chu­je... – Ma­te­ma­tyk za­ma­chał na­szyw­ką 76 Dy­wi­zji. Ktoś uwiecz­niał te­le­fo­nem po­bo­jo­wi­sko, choć po­sia­da­nie smart­fo­nu na wspó­łcze­snym polu wal­ki było bar­dzo nie­wska­za­ne.

– Gra­tu­lu­ję! Do­bra ro­bo­ta. – „Aman” po­zwo­lił so­bie na po­chwa­łę od­dzia­łu. Jesz­cze było za wcze­śnie, ale i do nie­go do­cie­ra­ło, że ta grup­ka mło­ko­sów, przy wspar­ciu wojsk spe­cjal­nych, wy­tłu­kła ru­ską ko­lum­nę. – Za­bie­rać amu­ni­cję. Broń! To jesz­cze nie ko­niec. Nie tra­cić uwa­gi! – po­le­cił, wra­ca­jąc do kon­kre­tów.

To po­dzia­ła­ło na lu­dzi. Po­nie­cha­li śmie­chów i wy­głu­pów. Tyl­ko klęli na mar­twe cia­ła wro­gów. Wy­zy­wa­li ich bied­ne mat­ki, któ­re w bez­sen­sow­nej woj­nie po­tra­ci­ły sy­nów. Po­krzy­ki­wa­li na Pu­ti­na i ru­skich ge­ne­ra­łów.

Zszar­py­wa­li z ra­mion zim­ne ka­ra­bin­ki, któ­re nie mia­ły oka­zji wy­strze­lić. Za­bie­ra­li broń z tęże­jących dło­ni tych, któ­rzy pró­bo­wa­li się bić. Zna­la­zło się kil­ka skrzy­nek amu­ni­cji, przy­tro­czo­nych do po­jaz­dów, a ta­kże gra­na­ty i parę dro­go­cen­nych wy­rzut­ni. „Aman” po­pędził swo­ją trzód­kę, co chwi­la ner­wo­wo za­dzie­ra­jąc gło­wę. Opa­da­ła fala chwi­lo­we­go en­tu­zja­zmu. Pod­po­rucz­nik znał swój fach.

Tam­ci jesz­cze byli w szo­ku albo już przy­go­to­wy­wa­li od­po­wie­dź. „Aman” spo­dzie­wał się ri­po­sty.

Ukra­ińcy bie­gli. Nie mie­li dość lu­dzi, by sta­le ob­sa­dzać po­zy­cje. To zresz­tą było zbyt nie­bez­piecz­ne. Mie­li szar­pać wro­ga, męczyć go pod­jaz­do­wą woj­ną, póki siły głów­ne nie zor­ga­ni­zu­ją za­sadz­ki z praw­dzi­we­go zda­rze­nia.

Dwie uli­ce da­lej sta­ły za­par­ko­wa­ne auta. Zie­lo­ne pó­łci­ęża­rów­ki woj­ska, kil­ka bu­sów i va­nów na­le­żących do zmo­bi­li­zo­wa­nych cy­wi­li.

– Chło­pa­ki! Wa­li­my na pó­łnoc! – Pod­po­rucz­nik prze­ka­zał ogól­ne roz­po­rządze­nie.

Lu­dzie pa­ko­wa­li się do wnętrz bez żad­ne­go ga­da­nia. Wark­nął sil­nik. Pierw­sze auto wy­rwa­ło, sy­pi­ąc zie­mią. Za nimi je­cha­ły po­zo­sta­łe. Mu­sie­li od­da­lić się jak naj­prędzej. „Aman” usia­dł z przo­du, obok kie­ru­jące­go.

– Pó­łnoc­na po­zy­cja – po­le­cił kie­row­cy.

– Co, tam też lezą skur­wy­sy­ny? – za­gad­nął mło­dy kie­row­ca z re­gu­lar­ne­go woj­ska.

– Pew­nie tak. Zo­ba­czy­my... – „Aman” wyj­rzał przez okno, upew­nia­jąc się, że na pace auta są wszy­scy.

Jesz­cze do­strze­gł, jak po­prze­dza­jący ich bia­ły bus wy­ry­wa na as­falt. War­kot sil­ni­ka za­głu­szył świst. Pierw­szy wy­buch roz­le­gł się gdzieś w oko­li­cy skrzy­żo­wa­nia. Za­raz po­tem na­stąpił dru­gi. Nie mie­li szans stwier­dzić, skąd nad­cho­dzi atak.

„Aman” po­czuł go­rąco, po­tem po­dmuch. Wszyst­ko za­wi­ro­wa­ło w obez­wład­nia­jącym gwa­łtow­nym ru­chu. Sa­mo­cho­dem rzu­ci­ło na bok. Odłam­ki po­ci­ęły ka­ro­se­rię. Świat się za­trzy­mał i zga­sł.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki