Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Baśniowa sceneria, okraszona magią fantastyczna fabuła i dziarska księżniczka, która nie cofnie się przed niczym, by schwytać złoczyńcę!
Zefiryna od dziecka była najbardziej rozhukaną i niepokorną księżniczką w Siedmiu Księstwach – dawniej jej wybryki mogły uchodzić za urocze, obecnie, kiedy ma siedemnaście lat, zakrawają na skandal. Łazi po drzewach, smarka w palce i gwiżdże na dworską etykietę. Zaproszenie od Linnei, księżniczki z Sarbancji, sprawia jej jednak sporą przyjemność – to w końcu zawsze okazja do wyrwania się z domu i przeżycia nowej przygody.
Towarzyska wizyta szybko przeradza się w potajemne śledztwo. Zefiryna, zaintrygowana tajemniczymi wydarzeniami na sarbanckim dworze, postanawia odkryć, kto stoi za magicznymi atakami na Linneę.
Czy na księżniczkę rzucono zły urok? Jaka złowroga moc czai się na pałacowych korytarzach? Kto wkrada się do snów książęcej rodziny?
Dziewczyna jest już o krok od rozwiązania zagadki, kiedy na jej drodze staje chorobliwie ambitny dowódca gwardii pałacowej, kapitan Scharf, dla którego pojawienie się krnąbrnej księżniczki to katastrofa. Jednak czy jego zainteresowanie Zefiryną jest czysto służbowej natury?
Wartka akcja, tajemnica, przygoda, bohaterka z prawdziwego zdarzenia oraz spora dawka humoru! A wszystko to za sprawą Saszy Hady, autorki kryminałów, którą do spróbowania swoich sił w fantastyce zainspirowała praca przy największym, międzynarodowym hicie CD PROJEKT RED, grze Wiedźmin 3: Dziki Gon.
Aleksandra Motyka, pseud. Sasza Hady – autorka kryminałów: Morderstwo na mokradłach (2012) i Trup z Nottingham (2013), powieści obyczajowej o polskim gamedevie Na końcu wchodzą ninja (2015) oraz scenariusza do komiksu Wiedźmin. Córka Płomienia (rys. Marianna Strychowska, 2019). Współtworzyła scenariusz i dialogi do gry Wiedźmin 3: Dziki Gon. Tłumaczka (m.in. Mrocznej Wieży oraz Rozważań o Psalmach C.S. Lewisa), recenzentka. Na co dzień pracuje jako starsza scenarzystka w firmie CD PROJEKT RED. Mieszka w Krakowie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Dla dużej Marii i małego Edwarda
...w każdym pokoleniu dwoje dzieci: książątko i borta, nierówne urodzeniem, lecz jednako obdzielone mocą, z której użytek chwalebny czynić mogą, aż ich czas się wypełni.
D’ar Tenevery, 471 r. p.c.
Rozdział pierwszy,w którym Zefiryna zamyka kufer, a czytelnik dowiaduje się nieco o księżniczce, która wskoczyła do wychodka
– Co ty sobie w ogóle myślałaś? Że złapiesz go w locie? – zapytał książę Narretes, wychylając się z okna, żeby splunąć pestką moreli prosto w kurka na dachu sąsiedniej wieży. Rozległ się satysfakcjonujący brzdęk, a kogutek z cienkiej złotej blaszki zafalował, rozsiewając dookoła drżące słoneczne refleksy. Był środek lata i cały pałac w Bryn tonął w miodowym, gęstym świetle późnego popołudnia. – Nie bałaś się, że złamiesz sobie kark? Przecież wiesz, jak to wysoko.
– Miałam miękkie lądowanie – mruknęła jego siostra, księżniczka Zefiryna, próbując domknąć wieko ciężkiego kufra. – A tak naprawdę to myślałam tylko o tym...
– Że Linnea cofnie zaproszenie – wszedł jej w słowo – kiedy o tym usłyszy?
Zefiryna rzuciła mu ponure spojrzenie spod rzęs. W każdym innym przypadku zarzuciłaby mu, że jest po prostu zazdrosny, bo to ona złapała złodzieja, ale po tym, jak skandaliczne plotki o księżniczce, która wskoczyła do wychodka, obiegły wszystkie Siedem Księstw, sama musiała przyznać, że tym razem być może odrobinę przeholowała.
– Zresztą, może tak byłoby lepiej? – powiedział Narretes z przewrotnym uśmieszkiem. – Nie wiem, czy to na pewno najlepszy moment na odwiedziny. Pogrzeb jej ojca był ledwo trzy miesiące temu, a teraz jeszcze zaginęła d’ara Romania...
– Skoro dla Linnei to był dobry moment, żeby mnie zaprosić, to dla mnie jest dobry, żeby przyjechać – mruknęła księżniczka, mocując się z kufrem. Zerknęła na brata, czy nie zamierza jej pomóc, ale Narretes przyglądał się tym zmaganiom z pogodnym zainteresowaniem i ewidentnie nie miał zamiaru opowiadać się po żadnej ze stron. Zefiryna prychnęła, po czym z rozmachem usiadła na skrzyni, a wtedy wieko wreszcie opadło i zamek zaskoczył z metalicznym trzaskiem.
– W każdym razie, gdyby z tym zaproszeniem nie wyszło, mogłabyś po prostu jechać ze mną do Koryncji – powiedział lekko Narretes. Zefiryna uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwając w jego głosie tęskną nutę – pierwszy raz w życiu mieli się rozstać na dłużej i przyjemnie było stwierdzić, że Narretes też czuje się z tym nieswojo.
– I co miałabym tam robić? – Wymierzyła skrzyni solidnego kopniaka. – Siedzieć na trybunach, powiewać wstążką i patrzyć, jak popisujesz się przed Hiacyntą?
– Muszę wygrać wszystkie walki na turnieju. Znam swoje obowiązki. – Uśmiechnął się z wyższością.
Zefiryna prychnęła pogardliwie i przewróciła oczami.
To zwiewne i wdzięczne imię nadała jej kochająca matka, bardzo szybko jednak okazało się, że ma się ono nijak zarówno do wyglądu księżniczki, jak i jej charakteru. Prawdopodobnie już zaskakująco dziarskie wrzaski niemowlęcia powinny dać księżnej do myślenia i podpowiedzieć jej, że tym razem ma do czynienia z nieco innym typem córki, ale jako że dwie starsze nazwała Laurencja i Akwilina, Zefiryna wyszło tak trochę z rozpędu. Książę Narretes urodził się dwadzieścia minut po Zefirynie i krzyczał równie wytrwale i głośno jak ona, ale po chłopcach tego przecież należy się spodziewać.
Nie byli identycznymi bliźniętami, na całe szczęście – jak mawiał ich ojciec – bo wtedy wcale nie dałoby się ich odróżnić. Siedemnastoletni Narretes był przystojny – to od razu rzucało się w oczy. Orzechowe loki, ścięte tuż nad karkiem i podwijające się za uszami, błyszczące, lekko skośne oczy, orli nos i śmiała postawa, jakby nieustannie szykował się do skoku na głęboką wodę – słowem: śliczny i gładki jak dobrze ubite masło, jak mawiała z kolei pałacowa kucharka, z którą wiecznie głodne bliźnięta były w dobrej komitywie.
Jeśli zaś chodzi o Zefirynę, wyglądało na to, że Stworzyciel zaczął od Narretesa, a potem odbił Zefirynę od tej samej sztancy, wprowadzając tylko najbardziej niezbędne poprawki w sferze tego, co różni książęta od księżniczek. Księżna matka biadała nad ciemną karnacją córki, jej wystającymi, wiecznie podrapanymi i poobijanymi kolanami, chłopięcą sylwetką, a nawet nad uroczą przerwą między górnymi jedynkami, przez którą tak wspaniale dało się pluć na odległość. „Może ona jeszcze z tego wyrośnie” – pocieszała się księżna. Owszem, Zefiryna wyrosła – obecnie była wyższa o całe dwa cale od Narretesa i pozostawało tylko mieć nadzieję, że tak wyraźna przewaga ją zadowoli i na tym poprzestanie.
O wiele więcej trosk przysparzało jednak księżnej zachowanie córki, które początkowo próbowała naprostować odpowiednią edukacją: sprowadziła dla małej Zefiryny najlepsze guwernantki i mistrzynie etykiety, które miały się nią zajmować, podczas gdy Narretes uczył się władania mieczem i tropienia zwierzyny w lesie. Szybko jednak stało się jasne, że bliźniąt nie uda się rozdzielić nawet na czas trwania lekcji: zawstydzone guwernantki snuły się po pałacowych korytarzach, nawołując młodą księżniczkę, podczas gdy Zefiryna bawiła się w najlepsze z Narretesem na strzelnicy albo ścigała się z nim konno po lesie. Księżna w końcu zlitowała się nad biednymi nauczycielkami i odesłała je, co dla Zefiryny było ostateczną przepustką do biegania boso, gwizdania na palcach, łażenia po drzewach i przyjaźnienia się z koniuszymi.
Księżna liczyła, że kiedy Zefiryna nieco podrośnie, zacznie spędzać więcej czasu ze swoimi starszymi siostrami i pod ich zbawiennym wpływem zmieni się z opalonego i rozczochranego dzikusa w nieśmiałą, dobrze ułożoną panienkę – albo chociaż przestanie wycierać nos w rękaw. Nic z tego. Zefiryna obchodziła je z daleka, jak cenne eksponaty, które można łatwo zabrudzić albo potłuc, aż w końcu Laurencja i Akwilina, nie zdziaławszy zbyt wiele w kwestii ujarzmienia młodszej siostry i nie mając nic lepszego do roboty, dorosły i kolejno wyszły za mąż, po czym opuściły rodzinny kraj. Teraz zaś bliźnięta miały wyjechać: Narretes na turniej rycerski do Koryncji, a Zefiryna na sarbancki dwór, by odwiedzić przyjaciółkę z dzieciństwa, księżniczkę Linneę.
– Coś ty tam napakowała? – dziwił się Narretes, próbując przesunąć ciężką skrzynię po podłodze.
– Same najpotrzebniejsze rzeczy.
– Ale chyba nic mojego? – Dotknął metalowego zamka i syknął, kiedy siostra dała mu po łapach.
– Skąd! – burknęła, mając nadzieję, że Narretes odkryje brak swojego ulubionego noża i jeszcze kilku drobiazgów dopiero, gdy ona już wyjedzie.
– To chyba największy kufer w całym pałacu. Sam bym się tam zmieścił.
– Może to nie najgorszy pomysł. Linnea byłaby zachwycona. Pamiętasz, jak jej się oświadczyłeś, kiedy mieliśmy po pięć lat?
Narretes zaśmiał się z bezduszną radością kogoś, kto przez kolejne dwanaście lat złamał serca kilkunastu innym panienkom, czasem nie musząc nawet kiwnąć przy tym palcem. Teraz był zaręczony – naprawdę zaręczony – z księżniczką Hiacyntą i wkrótce miał dokonać na jej cześć wielu śmiałych czynów. Zefiryna długo się tym gryzła, bo mdła jak budyń Hiacynta nijak nie pasowała w jej opinii do Narretesa. Istniała oczywiście możliwość, że księcia o wiele bardziej pociągały bohaterskie czyny niż sama Hiacynta, a w takim razie wyszaleje się na turniejach i wróci, nie ma się więc czym martwić. Ale Zefiryna się martwiła – odkąd ogłoszono zaręczyny Narretesa i Hiacynty, z dnia na dzień miała coraz gorszy humor, narzekała, że coś ją gniecie w żołądku, znikała gdzieś bez przerwy i prawie straciła apetyt – aż przyszedł list od Linnei, która zapraszała ją do siebie. Był to zaiste zbawienny zbieg okoliczności. Zefiryna, gdy tylko upewniła się, że to ona wyjedzie z domu pierwsza, od razu odzyskała werwę.
W Lidze Siedmiu Księstw, położonych wokół Morza Seremackiego, panował zwyczaj wzajemnego zapraszania księżniczek na zaprzyjaźnione dwory. Młode damy robiły mnóstwo szumu, celebrując wyjazd, na który oczywiście należało uszyć z tuzin nowych sukien, po czym spędzały miesiąc w sąsiednim księstwie, opychając się ciastkami z lukrem i plotkując na potęgę. Pozornie były to czysto kurtuazyjne wizyty, ale ich polityczny kontekst dawało się łatwo wyczuć. Ponieważ Zefiryna pochodziła z Malgrecji, księstwa, którego nikt w Lidze nie brał całkiem serio, nie miała specjalnych nadziei, że ktokolwiek gdziekolwiek ją zaprosi.
List od Linnei – pierwszy po wielu latach – był dużym zaskoczeniem; Zefiryna myślała, że sarbancka księżniczka całkiem zapomniała o niej i Narretesie, chociaż kiedyś byli sobie tak bliscy. Sama Linnea zaś nie dawała o sobie zapomnieć – jako słynne magiczne dziecko pozostawała od zawsze wdzięcznym tematem plotek. W dzieciństwie Zefiryna uznawała zdolności Linnei za coś naturalnego; oczywiście, czary były cudowne – mniej więcej tak samo jak stanie na rękach i kąpanie się zimą w przeręblu. Teraz, kiedy w pełni zdawała sobie sprawę z możliwości Linnei, kręciło jej się w głowie na samą myśl, czego mogły razem dokonać – zwłaszcza pozbawione nadzoru d’ary Romanii, czarodziejki z Rady Magicznej, która od lat opiekowała się Linneą, a niedawno zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
– Nie zrobisz tam nic głupiego, prawda? – Narretes uniósł brew na widok rozmarzonego uśmiechu, który błąkał się na ustach Zefiryny.
– Ja? W życiu.
– Hm. Zobaczymy. Pozdrów ode mnie Linneę. I nie zapomnij tego. – Podszedł do zabałaganionej toaletki siostry i ujął w palce srebrną szpilkę do włosów z rubinem.
– Nie zapomnę – burknęła Zefiryna, wyrwała mu ją z ręki i spięła spiętrzone nad czołem loki. Dzięki przygodzie z wychodkiem zyskała – poza wątpliwą sławą – nową fryzurę, gdyż trzeba było ściąć jej włosy, oraz tę właśnie zapinkę, którą księżna matka wybrała dla niej z odzyskanego łupu. Zefiryna nigdy dotąd nie nosiła biżuterii, ale dla szpilki z rubinem zrobiła wyjątek i zakładała ją z dumą, niczym trofeum wojenne.
Następnego dnia po schwytaniu złodzieja, który połasił się na klejnoty księżnej, zeszła do pałacowych lochów, żeby z nim porozmawiać. Miała niejasne wrażenie, że połączyło ich coś szczególnego, jakiś rodzaj duchowej więzi – w końcu był jej pierwszym złodziejem. Wyobrażała sobie, że będą prowadzić długo w noc fascynujące rozmowy i szermierki słowne, i kto wie... Niestety złodziej okazał się nabzdyczonym mężczyzną o żenująco wąskich horyzontach, który za nic miał uciechy salonowej konwersacji. Nie chciał opowiadać jej o swoim dzieciństwie, podróżach i dokonaniach, a kiedy zapytała, czy może coś dla niego zrobić, po namyśle poprosił o omastę do kaszy i grubszy koc. Zefiryna poczuła się dotknięta, wyczuwając jego niechęć – zupełnie jakby to nie on sam wkradł się do pałacu, tylko ona ściągnęła go tam podstępem, prosto w zastawioną pułapkę. Po tym rozczarowaniu uznała, że już nic jej nie trzyma w Malgrecji i jest całkowicie gotowa do wyjazdu.