Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
PIĘĆ MINUT, TAK NIEWIELE, A WYSTARCZYŁO, ŻEBYM STRACIŁA WSZYSTKO: IDEALNIE POUKŁADANE ŻYCIE, SZCZĘŚLIWE MAŁŻEŃSTWO, CÓRKĘ.
Na bałtyckiej plaży, w środku lata, ginie dwuletnia Marysia. Wszystko wskazuje na to, że dziewczynka się utopiła, chociaż jej ciało nie zostaje odnalezione… Rodzice dziecka muszą zmierzyć się nie tylko z ogromną tragedią, najskrytszymi tajemnicami, ale i hejtem, który spada na nich ze strony internautów.
Czy warto zaufać silnemu przeczuciu, które wbrew zdrowemu rozsądkowi podpowiada, że spotkana przypadkiem trzy lata później dziewczynka, to zaginiona córeczka?
CZY MOŻNA UWIERZYĆ KOMUŚ, KTO RAZ JUŻ NAS ZAWIÓDŁ?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla G. i F., moich kochanych chłopaków, bez których cierpliwości i zrozumienia nie byłoby tej książki. A także dla Rodziców, którzy nauczyli mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
W Polsce co roku ginie około siedmiu tysięcy dzieci. Większość udaje się odnaleźć w ciągu pierwszych czternastu dni od zaginięcia. Los reszty z nich pozostaje nieznany…
Alicja Król
Krynica Morska, plaża główna
Pięć minut, tak niewiele, a wystarczyło, żebym straciła wszystko: idealnie poukładane życie, szczęśliwe małżeństwo, córkę.
Popołudnie zapowiadało się wspaniale. Była piękna, słoneczna pogoda, a my mieliśmy przed sobą jeszcze połowę od dawna wyczekiwanego urlopu, który w tym roku spędzaliśmy nad polskim morzem. Na głównej plaży w Krynicy Morskiej wypoczywały setki ludzi. Wokół słychać było radosny gwar i śmiech dzieci, przerywany co jakiś czas przez płynący z megafonu kobiecy głos: „Lody, zimne napoje, słone przekąski, świeży popcorn”.
Otwieram leniwie oczy i po raz kolejny dostrzegam przechodzącą brzegiem atrakcyjną młodą dziewczynę w białej koszulce i niebieskiej czapce z daszkiem. Dźwiga dużą czerwoną torbę z przekąskami, która wygląda na naprawdę ciężką.
Okropna praca – myślę. – Szczególnie dziś.
Temperatura od kilku dni sięga 33 stopni Celsjusza. W południe ma paść rekord ciepła w tym roku. Zastanawiam się, czy wytrzymamy na plaży w tym ukropie, ale wizja nagrzanego pokojuhotelowego nie przekonuje mnie do powrotu. Tutaj przynajmniej wieje przyjemny, chłodny wiatr od morza.
Niespodziewanie podbiega do mnie ociekająca wodą Marysia. Staje na krawędzi koca i mruży niebieskie oczy, osłaniając je przed słońcem.
– Mamusiu, gdzie moje rózowe wiaderko? – sepleni, patrząc na mnie pytająco.
– Tutaj, kochanie. – Siadam i pokazuję jej zabawki leżące koło naszej plażowej torby. – Dobrze się bawisz? – pytam i całuję córeczkę w opalone czółko.
– Tak, mamusiu. Budujemy zamek z fosą – mówi i uśmiecha się szeroko.
– Jak skończycie, przyjdę i go obejrzę. Tylko uważaj na siebie i nie wchodź sama do wody – przestrzegam, ale nie jestem pewna, czy mała mnie w ogóle usłyszała, bo zadowolona pędzi szybko z wiaderkiem w ręku do taty i brata.
Jest taka śliczna. Idealna. Nie mogę uwierzyć, że ma już ponad dwa lata. Jak ten czas biegnie. Jeszcze niedawno leżałam w szpitalnej sali, modląc się o to, aby wszystko dobrze się potoczyło. Żeby urodziła się zdrowa.
Nie była to moja pierwsza ciąża. Kacpra urodziłam dużo wcześniej, wtedy obyło się bez żadnych komplikacji, ale byłam dużo młodsza. Za drugim razem miałam już trzydzieści siedem lat i mójorganizm niemal od początku zaczął się buntować. Lekarze twierdzili, że to ciąża obciążona ryzykiem, i prawie dziewięć miesięcy przeleżałam w łóżku. Każdego ranka budziłam się z myślą o noszonej pod sercem córeczce, zastanawiałam się, czy nic jej nie jest, czy wytrzyma kolejny dzień, tydzień,miesiąc.
Od początku wiedziałam, że to będzie dziewczynka. Bartek śmiał się z moich przeczuć, mówił, że przecież to nieważne, że liczy się tylko to, by dziecko urodziło się zdrowe. Obiecał, że zajmie się mną i Kacprem, i rzeczywiście to zrobił. A ja leżałam do porodu w łóżku i szeptałam do mojej córki: „Wytrzymaj, kochanie. Wszystko się ułoży, zobaczysz”. I wszystko się ułożyło. Marysia urodziła się zdrowa.
To było ponad dwa lata temu. Teraz leżę na kocu, dotykam palcami ciepłego piasku i czuję, jak promienie słońca rozgrzewają moją skórę. Mam ochotę zamknąć oczy i odpłynąć w sen, ale myśl o Marysi mi na to nie pozwala. Matki chyba nigdy tak naprawdę nie zasypiają, jakby wraz z narodzinami dziecka przechodziły w stan wiecznego czuwania.
Podnoszę głowę z koca i szukam wzrokiem trzech dobrze mi znanych sylwetek wśród tłumu na plaży. Przez chwilę czuję się niepewnie – wokół jest tak dużo ludzi, że nie mogę dostrzec mojej rodziny. Fala niepokoju podchodzi mi do gardła. Gdzie oni są? Poszli gdzieś beze mnie? A może coś się sta… Nie, są. Co za ulga! Widzę różowy kapelusik Marysi i chwalę się w duchu za to, że kupiłam go w tak jaskrawym odcieniu. Obok klęczy Bartek. Mimo upału dzielnie kopie dół w piasku, ku uciesze naszej córki. Tuż przy brzegu stoi Kacper, jak zwykle z nosem w smartfonie. Jest już tylko o głowę niższy od Bartka. Kiedy on tak urósł?, zastanawiam się, patrząc na syna.
Bardzo mi zależało, żebyśmy tego lata chociaż dwa tygodnie spędzili we czwórkę. W ciągu roku każde z nas zajęte jest swoimi sprawami. Ja ciągle zabiegam o zlecenia na projekty ogrodów, zdarza mi się pracować również w weekendy, choć wolałabym tego nie robić. Bartek jest typowym pracoholikiem, mówi, że gdyby nie my, to pewnie w ogóle nie wychodziłby z biura. Kacper, jak to nastolatek, woli spędzać czas z kolegami niż z rodziną, a ja nie mogę mieć mu tego za złe. Kiedy powiedziałam mu o rodzinnym wyjeździe do Krynicy Morskiej, marudził i próbował się wykręcić, bo większość jego przyjaciół została w Warszawie na organizowanych przez szkołę letnich zajęciach. Być może gdybyśmy mieli go z kim zostawić, bo przecież jest zdecydowanie za mały na to, by przez dwa tygodnie mieszkać samemu, to pojechalibyśmy tylko we trójkę, a ja przez cały czas i tak bym się o niego zamartwiała. Na szczęście udało się nam przekupić go nowym smartfonem oraz atrakcyjnym pakietem internetu i zgodził się na wyjazd, o ile będzie miał stały kontakt z kolegami. Wiem, że to niepedagogiczne, ale sądziłam, że Kacper będzie spędzał z nami dni na plaży, pływał i grał w piłkę z Bartkiem, a wieczorami padał ze zmęczenia, zapominając o swojej komórce. Łudziłam się. Mam wrażenie, że on w ogóle się od niej nie odrywa. Żartuję, że w końcu mu ją zabioręi wrzucę do Bałtyku.
Osłaniam dłonią oczy i patrzę karcąco na syna, ale jest za daleko, żeby dostrzec mnie i moje pełne dezaprobaty spojrzenie. Dzielą nas ze trzy rzędy parawanów. Rozglądam się wokoło, są dosłownie wszędzie. Pierwszego dnia śmialiśmy się, że zasłaniają całą plażę i pewnie widoczne są nawet z kosmosu, a potem do nich przywykliśmy. Najwyraźniej dają ludziom to, czego ci potrzebują – poczucie odosobnienia, luksus posiadania prywatnej twierdzy, w której można się ukryć i odgrodzić od innych, nie być oglądanym, ale też nie widzieć. Zamknąć się we własnym małym świecie i zająć swoimi sprawami.
– Ale grzeje! Daj krem, to posmaruję małej plecki. – Słyszę nad sobą głos Bartka i sięgam po swoją torebkę. Grzebię wśród okularów przeciwsłonecznych oraz komórek i w końcu znajduję żółtą tubkę. Podaję ją mężowi.
– Jak się bawicie? – pytam i szybko dodaję: – Dzieci nie są głodne? Może przyniosę frytki z baru? Na obiad chyba jeszcze trochę za wcześnie?
Bartek uśmiecha się i całuje mnie w policzek. Nie jest typem przystojniaka – wysoki okularnik z lekko już siwymi włosami na skroniach. Wciąż narzeka, że powinien się więcej ruszać, bo od siedzenia za biurkiem rośnie mu brzuch, ale to nieprawda. Według mnie ma świetną sylwetkę. Zresztą nawet gdyby nie miał, wcale by mi to nie przeszkadzało. Kocham go takiego, jaki jest. Poza tym byłam już w związku z narcyzem i wiem, jak to smakuje.
– Nie wyglądają na głodnych – odpowiada uspokajająco. – Odpoczywaj. Za piętnaście minut moja kolej na leniuchowanie – mówi i wraca do dzieciaków.
Patrzę, jak odchodzi, przekonana, że żadna z otaczających nas rodzin nie jest tak idealna jak nasza, a potem moszczę się z powrotem wygodnie na kocu i cieszę słońcem, niczym kot, który próbuje ogrzać się na zapas na chłodniejsze, jesienne i zimowe dni.
Mam naprawdę duże szczęście, że poznałam Bartka, że los dał mi drugą szansę, bo moje pierwsze małżeństwo nie należało do udanych. Mój eks nigdy nie dorósł do roli męża, a tym bardziej ojca. Nie mogłam na nim polegać, nie potrafił zaopiekować się sobą, a co dopiero rodziną. No i najgorsze, że pił. To była główna przyczyna naszych problemów i w rezultacie stało się to powodem rozstania. Kiedy się poznaliśmy, Piotr wypijał okazjonalnie jedno, dwa piwa w tygodniu, z czasem zamienił piwo na drinki – pierwszego nalewał sobie zaraz po powrocie z pracy, zanim jeszcze zdążył zdjąć buty, drugiego przed obiadem, a trzeci płynnie przechodził w czwarty koło kolacji. Kiedy zwracałam mu uwagę, mówił, że się czepiam, przesadzam, bo przecież on tylko chce się trochę wyluzować, że należy mu się po ciężkim dniu. Ja jednak nie potrafiłam tak funkcjonować. Czułam się, jakbym żyła z wiecznym nastolatkiem, który ma w głowie wyłącznie rozrywki i imprezy. A potem przyszedł dzień, w którym Piotr zapomniał odebrać Kacpra z przedszkola, bo zasiedział się z kolegami w barze.
Kiedy zobaczyłam zapłakaną twarz syna, gdy przyjechałam po niego po telefonie dyrektorki, zrozumiałam, że to koniec. Musiałam zostawić męża dla dobra Kacpra i swojego. Nie było to łatwe. Rozwód kosztował mnie sporo nerwów, tym bardziej że Piotr nie chciał pozwolić mi odejść. Powtarzał, że kocha mnie i Kacpra, że nie będzie umiał bez nas żyć. W kółko nalegał, żebyśmy spróbowali jeszcze raz, przekonywał, że się zmieni, przestanie pić i będzie odpowiedzialnym ojcem. Może nawet bym mu uwierzyła, gdyby umiał wytrzymać bez alkoholu chociaż tydzień. Ale nie potrafił tego zrobić.
Po rozwodzie poznałam Bartka. Jest zupełnym przeciwieństwem Piotra. Stateczny i poukładany perfekcjonista, który zawsze ma wszystko obmyślone. Zaopiekował się mną, gdy najbardziej tego potrzebowałam, a Kacpra od początku traktował jak syna. Ma z nim teraz o wiele lepszy kontakt, niż Piotr miał kiedykolwiek.
Kiedy urodziła się Marysia, Bartek zupełnie oszalał na punkcie córki. Wstawał w nocy, żeby się nią zająć, kąpał i przewijał, nosił na rękach podczas ząbkowania i kolek. Patrzyłam na to wzruszona i zastanawiałam się, czemu wcześniej go nie spotkałam. Oszczędziłabym sobie tyle zawodu i bólu. Przy nim wreszcie poczułam się bezpiecznie i odnalazłam tak bardzo potrzebny każdej kobiecie w życiu spokój.
– Marysia! Marysia, gdzie jesteś?! – Z rozmyślań wyrywa mnie nagle wyraźnie wzburzony głos męża.
Podnoszę głowę, ale widzę tylko te cholerne parawany. Natychmiast wstaję i rozglądam się, szukając Bartka wzrokiem. Dostrzegam go tuż przy brzegu, kręci się nerwowo. Obok stoi przestraszony Kacper, a Marysia… Nie ma Marysi!
Razem ze mną z piasku wstaje kilka innych osób, wszyscy patrzą na mojego krzyczącego męża. Robi się gwarno, ludzie zaczynają szeptać między sobą, pokazywać go palcami. Zasłaniają mi widok, kiedy rozpaczliwie próbuję znaleźć jaskraworóżowykapelusik mojej córki. Przepycham się między plażowiczami, idę coraz szybciej, próbując nikogo nie nadepnąć, co nie jest łatwe, bo pomiędzy kocami i parawanami przejścia są wąskie, bardzo wąskie.
– Bartek, gdzie jest Marysia? – pytam, łapiąc go z tyłu za ramię.
Odwraca się. W jego oczach dostrzegam przerażenie. Robi mi się słabo, jeszcze nigdy go takiego nie widziałam. Zawsze jest opanowany, trudno wyprowadzić go z równowagi. Nie to, co mnie z moim wybuchowym charakterem. Zapalam się błyskawicznie, krzyczę, wściekam się, płaczę, podczas gdy on jest niczym oaza spokoju. To znaczy był aż do tej pory.
– Nie wiem – mówi, a w jego głosie słyszę tak wielką panikę, że zaczynam się naprawdę bać. – Przed chwilą tu była. Poszedłem do ciebie po krem do opalania, a jak wróciłem, zniknęła.
Zniknęła. To niemożliwe. Ona na pewno gdzieś tu jest. Wystarczy jej poszukać, a potem wytłumaczyć, że nie można nigdzie samej odchodzić.
– Może poszła się pobawić z jakimiś dziećmi – próbuję spokojnie wyjaśniać sytuację, sama nie wiem, komu bardziej: jemu czy sobie. Rozglądam się, gorączkowo szukając córeczki. – Marysia! – wołam z całych sił. – Kochanie, gdzie jesteś?!
Podchodzi do nas wysoka kobieta w niebieskim jednoczęściowym kostiumie. Przez chwilę przyglądam jej się z niepokojem. Czego ona ode mnie chce?
– Proszę pani, pomożemy szukać. Jest nas tu kilkoro, podzielimy się na rejony – odzywa się spokojnym tonem, ale we mnie aż wszystko krzyczy. Skoro obcy ludzie chcą szukać mojego dziecka, to znaczy, że… Nie, nie chcę dopuścić do siebie myśli, że zaczyna się robić poważnie.
– Córka za chwilę się znajdzie. Nigdy nie odchodzi za daleko, wie, że to niebezpieczne… – mówię, znów skanując wzrokiem plażę. Wierzę, że Marysia zaraz się pojawi, podbiegnie do mnie i oznajmi z uśmiechem: „Jestem!”. Muszę w to wierzyć.
Otaczająca nas spora grupa ludzi patrzy to na mnie, to na Bartka.
– Tak, prosimy o pomoc – przerywa mi trzeźwo mąż. – Ja pójdę zawiadomić ratowników. Ogłoszą przez megafon, że poszukujemy Marysi.
Robi mi się ciemno przed oczami. Ratowników? Patrzę na morze i uświadamiam sobie, że mała przecież mogła wejść do wody… Kręci mi się w głowie, brakuje mi tchu.
– Uwaga, uwaga! Poszukujemy dwuletniej dziewczynki. Ma na imię Marysia, ubrana jest w żółty jednoczęściowy kostium z kaczuszką z przodu oraz różowy kapelusz – z głośników słychać skrzeczący komunikat.
Serce wali mi już tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Idę w stronę wieży, gdzie stoi już Bartek i rozmawia z młodą ratowniczką.
– Proszę wytłumaczyć, gdzie ostatni raz widzieli państwo córkę – prosi go dziewczyna.
– Już pani mówiłem, bawiliśmy się przy brzegu, niedaleko baru, tam, gdzie stoją teraz ci dwaj ratownicy. Poszedłem na pięć minut do żony po krem do opalania. Powiedziałem Marysi, żeby nigdzie nie odchodziła. To było dosłownie kilka kroków. Obok niej bawił się starszy brat.
– Ale stracił ją pan z oczu? Czy możliwe, że weszła wtedy do wody? – drąży ratowniczka.
– To mało prawdopodobne – mówię zamiast Bartka. – Ona nie umie pływać. Wie, że nie może sama kąpać się w morzu. Powtarzaliśmy jej to wielokrotnie.
– Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe, to bardzo mała dziewczynka – odpowiada kobieta, a ja mam ochotę uderzyć ją z całej siły w twarz za tę przemądrzałość.
– Włączymy do akcji skutery i zaczniemy przeszukiwać morze. Proszę się nie martwić, dzieci często giną na plaży i prawie zawsze się odnajdują – dodaje wysoki ratownik, dostrzegając na mojej twarzy wyraz paniki.
„Prawie zawsze się odnajdują”, dudni mi w głowie, „prawie zawsze”… Boże, spraw, żeby w tym wypadku wypadło na „zawsze” – modlę się w duchu.
– Mamo, może ja też pójdę i poszukam Marysi? – pyta Kacper, a ja dopiero zauważam, że stoi obok. Wygląda na przestraszonego sytuacją. Powinnam go pocieszyć, uspokoić, ale nie mogę. Muszę się ograniczyć do najważniejszych rzeczy, a teraz najistotniejsze jest to, żeby odnaleźć Marysię.
– Nie – odpowiadam stanowczo. – Nie możemy się rozdzielać, musimy tu zostać. Wszyscy na plaży wiedzą, że czekamy na Marysię przy wieży ratowniczej. Jak tylko ktoś ją zobaczy, natychmiast przyprowadzi tutaj.
– Ma pani rację. Najlepiej, żebyście zostali na miejscu. Jak mała się znajdzie, będzie na pewno bardzo przestraszona – potwierdza ratowniczka i odchodzi.
Słyszę ryk silnika i kątem oka dostrzegam, że na morzu pojawiają się dwa czerwone skutery z napisem WOPR. Głos w megafonie ponawia apel o poszukiwaniu Marysi i prośbę o zachowanie ostrożności.
A co, jeśli ona naprawdę weszła do wody?! Co, jeśli… Łzy zaczynają napływać mi do oczu.
Na plaży wyczuwa się dziwne, niezdrowe podniecenie. Większość ludzi próbuje pomóc, rozgląda się lub chodzi wzdłuż brzegu, szukając Marysi. Niektórzy ze smutkiem obserwują morze i poszukiwania. Kilka osób robi komórkami zdjęcia lub nagrywa filmy. Robi mi się niedobrze, kiedy pomyślę, że za chwilę opatrzą je hasztagami #zaginęładziewczynka, #wydarzenienaplaży i wrzucą na Facebooka.
W oddali dostrzegam Bartka, rozmawia z jakimiś ludźmi. Z gestów wyczytuję, że pokazują sobie nawzajem, gdzie już szukali. Kacper siedzi obok mnie na piasku, nic nie mówi. Widzę, że bardzo się boi.
Tuż przy brzegu robi się większy ruch. Ludzie zaczynają szeptać.
– Chyba coś znaleźli – słyszę, jak jedna starsza pani mówi do drugiej.
Natychmiast się podrywam i biegnę. Jestem coraz bliżej grupki stojącej do mnie tyłem. Nie widzę nigdzie Marysi, jest za to Bartek. Dobiega do mnie, a wtedy trzech ratowników odwraca się w naszą stronę. Ktoś pokazuje palcem na wodę, ktoś inny kiwa ze zrozumieniem głową. Widzę to wszystko jak w osobnych kadrach na zwolnionym filmie: wyraz twarzy ratowników, zwieszone ramiona ludzi, strach w oczach Bartka.
– Mieliśmy właśnie do pani podejść – zaczyna wysoki brunet. – Znaleźliśmy to na wodzie. Czy należy do pani córki? – pyta i wyciąga przed siebie ociekający wodą, jaskraworóżowy kapelusik.
Redaktor Joanna Kot
redakcja portalu „Express Elbląga i okolic”
Najgorętszy dzień w roku zbliża się powoli do końca. Mija godzina dwudziesta trzecia, a temperatura nadal przekracza dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Miasto powoli szykuje się do nocy, chociaż w taki upał trudno o spokojny sen.
Jestem ostatnią osobą, która jest jeszcze w redakcji. Moi koledzy poszli do swoich domów i rodzin. Ja nie mam do kogo wracać, jestem singielką i wcale nie tęskno mi do pozbawionego klimatyzacji gorącego mieszkania. Siedzę więc i pracuję, popijając już trzeci dobrze schłodzony energetyk. Chyba się już od nich uzależniłam. Nie wyobrażam sobie, jak miałabym przetrwać w takiej duchocie cały dzień i skupić się na tekście bez charakterystycznego słodkiego smaku napoju.
Czytam po raz kolejny napisaną przez siebie notatkę w poszukiwaniu literówek i błędów składniowych. Wiem, że tekst przed publikacją na portalu przejdzie jeszcze korektę językową, ale to moje pierwsze zlecenie, a ja podchodzę do niego bardzo poważnie.
Praca w portalu internetowym była moim największym marzeniem, od kiedy zaczęłam studia dziennikarskie. Gdy przyszedł czas na składanie CV, wysłałam je wszędzie, gdzie się dało, modląc się w duchu, żeby odezwał się do mnie ktoś z Onetu czy Wirtualnej Polski. Codziennie sprawdzałam pocztę, licząc, że wreszcie zobaczę upragnionego mejla z zaproszeniem na rozmowę. Niespodziewanie pewnego dnia zadzwonił do mnie redaktor naczelny „Expressu Elbląga i okolic” i zaproponował staż. Możliwe, że gdyby zrobił to dzień po tym, jak rozesłałam swój życiorys, kręciłabym nosem i zwlekałabym z odpowiedzią, ale po pierwsze, od tamtej pory minęło już trochę czasu, po drugie, ani Onet, ani Wirtualna Polska nie odpisali, a po trzecie, od czegoś przecież trzeba zacząć.
Trę palcami powieki i gdy znów otwieram oczy, przez chwilę widzę jedynie wirujące plamki. Wzdycham i upijam kolejny łyk zimnego napoju, a potem wracam do tekstu. To, co teraz opisuję, przypomina dziesiątki wydarzeń, jakie mają miejsce co roku w nadmorskich miejscowościach. Rodzice na chwilę spuszczają dziecko z oczu, a to ginie. Rozpoczynają się dramatyczne poszukiwania i wyścig z czasem.
Kiedy koło godziny czternastej zlecono mi napisanie tej notki, nie byłam zadowolona.
Historia wydała mi się banalna – ot, kolejny drobny incydent, jakich latem jest wiele na plaży, a mnie będzie kosztować ganianie po piasku w tym ukropie i szukanie świadków wydarzenia. Poza tym uważałam, że zanim skończę, dziecko już się znajdzie i w rezultacie nie opublikują mojego tekstu, a cała praca pójdzie na marne.
Jak się jednak okazało – nie poszła, moje wyobrażenia się nie sprawdziły. Dziewczynki wciąż nie odnaleziono i ze względu na ciemności, jakie już zapadły, jej poszukiwania zostaną wznowione dopiero jutro rano.
Nie udało mi się dowiedzieć więcej, chociaż spędziłam na tamtej plaży pół dnia, rozmawiając z ratownikami. Próbowałam też wydobyć jakiś komentarz od rodziców i brata zaginionej dwulatki, ale byli w takim szoku, że nie potrafili nawet sklecić jednego zdania. A szkoda, bez nich cały ten artykuł nie jest aż tak emocjonalny, jak powinien być, więc szef pewnie nie da go na samą górę. Zamykam znów na chwilę oczy i przypominam sobie, jak w pewnym momencie, tam, na plaży, moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem matki poszukiwanej dziewczynki. Była przerażona. Nie mam dzieci, nie wiem, co czuje rodzic, kiedy jego dziecko nagle znika, ale gdy ta kobieta zatrzymała na mnie wzrok, aż przeszedł mnie zimny dreszcz.
Wzdrygam się i jeszcze raz czytam swój artykuł. Nadaję mu tytuł „Zaginęła dwuletnia Marysia” i wybieram zdjęcie, które zrobiłam dziś na plaży. Jest na nim cała rodzina. Matka i ojciec stoją na tle morza, bezradnie rozkładając ręce, obok na piasku siedzi smutny brat dziewczynki. Policja udostępniła mediom ostatnią fotografię zaginionego dziecka, którą matka zrobiła wczoraj w hotelu. Zanim dodam i ten plik, patrzę na uśmiechniętą dwulatkę w zielonej sukience na ramiączkach i myślę, jak czasami pięć minut nieuwagi może wpłynąć na całe życie. Jeszcze wczoraj rodzina Królów, bo tak mają na nazwisko rodzice dziewczynki, była szczęśliwa, dziś na pewno nie prześpią z rozpaczy nocy.
Zerkam na zegar, chyba już najwyższa pora wracać do domu. Jutro pewnie Marysia się odnajdzie, mówię sobie, przeciągając się nad komputerem, chociaż w środku czuję, że ta historia nie skończy się dobrze.
Sasanka1985
www
Za mną kolejny gówniany dzień spędzony na układaniu towaru na półkach w giżyckim dyskoncie. Szczerze nienawidzę tego zajęcia, sklepu i całego mojego życia…
Ludzie w regionie, w którym mieszkam, mają dwa wyjścia: wyjechać stąd jak najdalej i szukać szczęścia gdzie indziej lub zostać i żyć na poziomie, jaki oferuje tak zwana Polska B. Wiem, co bym wybrała, gdybym w ogóle mogła wybierać, ale nikt nie dał mi takiej możliwości. Zdecydowano za mnie.
Kiedy skończyłam dziewiętnaście lat, mama niespodziewanie dostała wylewu, który przykuł ją do łóżka, więc szybko musiałam dorosnąć i się nią zająć. Jestem jedynaczką, mój ojciec od dawna nie żyje, dlatego wszystko spadło wyłącznie na moje barki.
Nie jest łatwo. Wie o tym każdy, kto na co dzień się kimś opiekuje. Najpierw trzeba zapomnieć o sobie, bo przecież to chory jest najważniejszy, potem o ambicjach, a na końcu o swoich marzeniach. Ja marzyłam o studiowaniu fotografii, ale skończyłam w tej beznadziejnej pracy. Przekonanie siebie, że postępuje się słusznie, jest chyba najtrudniejsze. Na szczęście potem przychodzi moment, w którym człowiek orientuje się, że po prostu nie ma innego wyjścia, więc musi zagryźć zęby i żyć dalej takim życiem, na jaki los mu pozwolił.
Mój los nie jest zbyt łaskawy, właściwie to ma mnie gdzieś, może nawet zapomniał, że w ogóle istnieję, bo od wielu lat każdy dzień wygląda tak samo: mało ambitna praca i opieka nad mamą. Jedyny czas, który mam tylko dla siebie, to trzydzieści minut w autobusie z domu do pracy i kolejne trzydzieści z powrotem. Godzina – tyle dostałam w prezencie od życia. Godzina, którą wykorzystuję na to, co uwielbiam, czyli buszowanie w sieci.
Odwiedzam ulubione portale, oglądam wpisy na Facebooku i Instragramie, czytam i komentuję. Oczywiście nie pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, bez przesady – na to jestem za mądra. W internecie posługuję się nickiem Sasanka1985.
Sasanka1985 znacznie się ode mnie różni. Można powiedzieć, że to moje przeciwieństwo. Jest odważna, nie boi się wyrażać głośno swojego zdania ani krytykować innych. Ma wyraziste poglądy i potrafi je przedstawić bez obawy, że ktoś ją wyśmieje. Podejmuje własne decyzje, wybiera to, co jej odpowiada, a resztę odrzuca. Jest kobietą niezależną i ambitną, taką, którą zawsze chciałam być. Taką, która nie stoi co rano na odrapanym przystanku, czekając na autobus, by zawiózł ją do znienawidzonej pracy. Taką, która umie się postawić szefowi i sprzeciwić koleżankom z pracy, gdy te wykorzystują jej dobre serce i naiwność. Tyle że nią mogę być jedynie w trzęsącym się na wyboistej drodze autobusie, kiedy przejeżdżam przez zapyziałe pipidówki. Nie zwracam uwagi ani na nie, ani na wsiadających ludzi – to mój czas, więc zanurzam się w internecie.
Sieć żyje tym, że na Pomorzu odnotowano jedną z najwyższych temperatur w roku. U nas wczoraj też było niemiłosiernie gorąco. Dziś ma się trochę ochłodzić, ale prognozowane są deszcze i burze. Aha, czyli pewnie popołudniowy autobus znowu się spóźni. Przelatuję wzrokiem kolejne leady z działu newsów, aż trafiam na ten, który mnie zaciekawia, i klikam.
„Na plaży w Krynicy Morskiej zaginęła wczoraj dwuletnia dziewczynka. Mimo wielogodzinnych poszukiwań przez policję i WOPR nie została odnaleziona. Dziecko znajdowało się pod opieką obojga rodziców, którzy spuścili małą z oka podobno tylko na chwilę, ale ta wystarczyła, żeby dziewczynka zniknęła”.
Biedactwo pewnie się utopiło – myślę i patrzę na zdjęcie dodane do artykułu. Stoi na nim matka dziewczynki, szczupła, opalona blondynka z drogim zegarkiem na ręku. Ma długie, zadbane czerwone paznokcie, nie to, co ja. Moje są krótko obcięte i bezbarwne. Zawsze zazdrościłam kobietom, które mają pieniądze na kosmetyczkę i manicure. Kobieta ze zdjęcia na pewno je ma. Cóż, szkoda tylko, że nie znalazła czasu na opiekę nad córką. Pewnie wolała się opalać, grzebać w telefonie albo przeglądać kolorowe czasopisma, niż bawić się z dzieckiem.
Szybko wchodzę w opcję „dodaj komentarz” i już jako Sasanka1985 piszę: „Tak to jest, jeśli zamiast zajmować się dzieckiem, wyleguje się na plaży. Spójrzcie na zegarek i paznokcie tej pani. Widać, że myśli tylko o sobie i swoim wyglądzie”.
Czekam chwilę na lajki pod komentarzem, zastanawiając się, kto teraz siedzi w sieci i czyta akurat ten artykuł. W końcu jest wcześnie, ludzie o tej porze zazwyczaj są w drodze do pracy. Pewnie zajrzą tu za godzinę albo dwie, kiedy będą mieli przerwę i… Są trzy! Uśmiecham się do siebie. Pojawiają się niemal natychmiast, jakby inni tylko czekali na opinię Sasanki1985. Lajkują, czyli zgadzają się z moim zdaniem. Zadowolona piszę dalej: „Takim damulkom powinno się od razu odbierać 500 plus…”.
Detektyw Paweł Zarzecki
Elbląg, Komenda Miejska Policji
Jestem zmęczony, cholernie zmęczony, chociaż to dopiero początek dnia. Muszę sobie zrobić mocną kawę, bo inaczej nie dotrwam południa, a tu szykuje się kolejna pracowita doba. Chyba że to dziecko albo jego ciało znajdzie się szybciej.
Boże, niech znajdzie się żywe, modlę się w duchu, patrząc na siedzącą po drugiej stronie biurka trójkę ludzi. Niech się znajdzie jak najszybciej, żebym mógł wreszcie wrócić do domu o normalnej porze i się wyspać. Od tygodnia o niczym innym nie marzę. Może się starzeję? Może powinienem zostawić tę robotę i w końcu odpocząć? Albo przynajmniej pojechać na urlop?
Z trudem powstrzymuję się od ziewnięcia i zmuszam do tego, by skupić się na ich gestach i słowach. Są zdenerwowani i przerażeni, najbardziej chyba matka. Zerkam pobieżnie na ekran mojego bardzo już wysłużonego laptopa. Jest tam krótka notatka o każdym z nich – znam je na pamięć:
Alicja Król, lat 40, matka zaginionej, projektantka ogrodów, obecnie na urlopie wychowawczym, świadek.
Bartłomiej Król, lat 43, ojciec zaginionej, mąż Alicji Król, konsultant finansowy, świadek.
Kacper Krawczyk, lat 11, brat zaginionej, syn Alicji Król i jej pierwszego męża Piotra Krawczyka, uczeń szóstej klasy szkoły podstawowej, świadek.
Ostatni zapis dotyczy zaginionego dziecka.
Maria Król, lat 2,5, córka Alicji i Bartłomieja Królów, zaginiona na plaży w Krynicy Morskiej w dniu 17 lipca br., poszukiwana.
Nie po raz pierwszy ginie u nas latem dziecko. Właściwie to wydarza się tak często, że aż trudno mi zliczyć. Obce miejsce, tłumy na plaży, beztroska rodziców, chwila nieuwagi – mógłbym wyliczać bez końca. Tyle że zaginione dzieci, o ile się nie utopią, zwykle znajdują się najpóźniej po kilku godzinach, trafiają w objęcia spłakanych matek i zdenerwowanych ojców, a my zamykamy sprawę. Tak powinno być i tym razem, jednak od zaginięcia dwulatki na plaży w Krynicy Morskiej minął tydzień. Dziewczynka nie odnalazła się, mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań i ogłoszonego po dwunastu godzinach od zaginięcia Child Alertu, a z doświadczenia wiem, że im dłużej trwają poszukiwania nieletniego, tym mniejsze szanse na szczęśliwe zakończenie…
Ponieważ zgubiła się nad morzem, a kilka osób zeznało, że widziało małą w wodzie, śledztwo prowadzone jest również w kierunku utonięcia. To nie wszystko – po głośnej sprawie malutkiej Madzi z Sosnowca policja zawsze zakłada jeszcze jeden, najbardziej czarny scenariusz: że za zaginięciem dziecka stoją najbliżsi. Dlatego próbuję nie myśleć o tym, jak bardzo jestem zmęczony, i skupić się na rodzicach.
Są wykształceni i dobrze sytuowani. Mieszkają w domu jednorodzinnym w podwarszawskim Sulejówku. W Krynicy Morskiej spędzali urlop. Nic nie wiadomo o ich nałogach ani zatargach z prawem. Ona, długowłosa blondynka, całkiem ładna, nerwowo skubie skórki przy paznokciach. Są zadbane, pomalowane na czerwono i od razu zwracają moją uwagę, bo nie pasują do całej reszty – niedbałego stroju i podpuchniętych oczu. Widać, że od tygodnia ta kobieta prawie nie sypia. On, lekko siwiejący czterdziestolatek w okularach, o nienagannej sylwetce, z pewnością przykłada wagę do formy fizycznej. Jest opanowany i pewny siebie. Może nawet za bardzo, zważywszy na sytuację. Po prawej stronie kobiety siedzi skulony, szczupły jedenastolatek w markowych ciuchach i z modną ostatnio fryzurą. Typowa klasa średnia, w niczym nieprzypominająca patologicznych rodzin, z którymi najczęściej mam do czynienia w pracy.
– Może napiją się państwo wody? – proponuję dla rozluźnienia atmosfery. Przy okazji mógłbym zrobić sobie kawę.
– Dziękujemy. Lepiej już rozpocznijmy. Żona bardzo to wszystko przeżywa, prawie wcale nie sypia… – odpowiada Bartłomiej Król i dotyka ręki siedzącej obok niego kobiety.
Powstrzymuję się przed westchnieniem.
– Dobrze. Nazywam się Paweł Zarzecki, jestem oficerem śledczym i będę prowadził sprawę zaginięcia Marysi. Przejrzałem wstępne zeznania państwa i świadków zdarzenia, ale muszę zadać jeszcze kilka pytań. Uprzedzam, że spotkanie jest nagrywane, to standardowa procedura.
Kiwają w milczeniu głowami, a ja zaczynam rozmowę.
– Czy mają państwo jakichś wrogów, kogoś, kto mógłby państwu źle życzyć? – pytam, kierując wzrok na kobietę.
– Nie, raczej nie. Jesteśmy spokojnymi ludźmi, staramy się unikać konfliktów – odpowiada cicho, wciąż skubiąc skórki przy paznokciach. Dopiero teraz zauważam, że jej palce są poranione do krwi.
– Proszę się nie denerwować, robimy wszystko, żeby Marysia jak najszybciej wróciła cała i zdrowa do domu – mówię, patrząc jej w oczy, ale ona w ogóle nie reaguje na moje słowa. – Czy w ostatnich dniach przed zaginięciem córki wokół państwa lub niej kręcił się ktoś podejrzany, na przykład w hotelu lub na plaży?
Przez chwilę milczą, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wreszcie ojciec podnosi głowę, zerka na żonę, a potem mówi:
– Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, jest bardzo duży. W dniu zaginięcia Marysi było w nim pełno gości, najczęściej rodzin z dziećmi, ale nie widzieliśmy nic niepokojącego.
– Czy utrzymują państwo jakieś kontakty z biologicznym tatą Kacpra?
To pytanie ich zaskakuje. Alicja Król przestaje skubać skórki przy paznokciach i patrzy na mnie zdziwiona. Nastolatek zaczyna nerwowo wiercić się na krześle, a mężczyzna poprawia odruchowo okulary. Najwyraźniej nikt z nich nie spodziewał się, że o to zapytam.
– Nie. Ojciec Kacpra nie jest obecny w naszym życiu – odpowiada wreszcie cicho, ale wyraźnie Alicja.
– Byli małżonkowie potrafią mścić się na swoich partnerach na różne sposoby. Czasami bardzo brutalnie – mówię, ostrożnie ważąc słowa i odnotowując w myślach, by później sprawdzić alibi ojca Kacpra. – Dobrze, wróćmy raz jeszcze do wydarzeń na plaży. W jakich okolicznościach straciliście państwo córkę z oczu?
– Budowaliśmy z Marysią i Kacprem zamek z piasku przy brzegu – odzywa się Bartłomiej monotonnym głosem. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie opowiada o tym nie pierwszy raz, ale i tak brzmi bardziej jak robot niż ojciec, który zrobi wszystko, by odnaleźć swoje dziecko. – Dosłownie na chwilę poszedłem do żony po krem do opalania. Chciałem posmarować córce plecki, bo słońce bardzo mocno grzało. A gdy wróciłem, już jej nie było.
– Zostawił pan dziecko bez opieki? – Mam wrażenie, że moje słowa przygniatają go do krzesła. Mężczyzna opuszcza ramiona i przez chwilę wygląda, jakby uszło z niego życie.
– To było góra pięć minut… – szepcze.
– A gdzie był wtedy Kacper? – pytam i widzę, że chłopak oraz matka wymieniają między sobą spojrzenia.
– Wszedłem na chwilę do wody. Było mi gorąco i chciałem się trochę ochłodzić. Zanurzyłem się jedynie do pasa, wie pan, żeby nie zamoczyć telefonu – odpowiada nerwowo chłopak, wzruszając ramionami. Jest wyraźnie przestraszony. – Marysia bawiła się cały czas w piasku. Bartek miał zaraz wrócić – dodaje szybko.
– Dobrze, a co pani wtedy robiła? – zwracam się do Alicji Król.
Ta natychmiast odruchowo prostuje się na niewygodnym, skrzypiącym krześle i ciężko wzdycha.
– Opalałam się…
– Nie patrzyła pani na córkę? – pytam, całkowicie świadom, jak to brzmi. Jak oskarżenie, obarczenie winą matki, która nie zwracała uwagi na dziecko. Cóż, na tym polega moja praca. Nie zawsze ją lubię, ale nic nie poradzę na to, że najczęściej winni okazują się właśnie najbliżsi.
– Nie, leżałam kilkadziesiąt metrów od brzegu. Tego dnia na plaży było mnóstwo ludzi, mieli porozkładane parawany i nie znaleźliśmy wolnego miejsca bliżej wody, a dzieciaki tak bardzo chciały się popluskać. Gdybym wiedziała, co się stanie, nigdy bym… – Jej głos nagle się łamie, a w oczach pojawiają łzy.
Mężczyzna nachyla się w stronę łkającej już na całego żony i przytula ją.
– Czy możemy zrobić krótką przerwę? – pyta. – Sam pan widzi, żona nie jest w najlepszej formie.
– Dobrze, zaraz wrócimy do rozmowy – mówię, przyglądając im się przez chwilę w milczeniu.
Bartłomiej obejmuje Alicję, ona szlocha, kurczowo go ściskając, a po twarzy jej syna ciekną dwie strużki łez. Ktoś powinien się zająć tym chłopakiem, myślę. Ma dopiero jedenaście lat, nie poradzi sobie z zaginięciem siostry i załamaniem matki. Jest na to za mały.
Nie wydaje mi się, żeby kłamali. Wyglądają na naprawdę przygnębionych i przerażonych. Tyle że kilka lat temu tak samo wyglądała mama Madzi z Sosnowca, gdy przed kamerami z płaczem relacjonowała porwanie swojej córeczki. Uwierzyła jej wtedy cała Polska, a potem okazało się, że dziecko straciło życie z ręki tej, której wszyscy tak szczerze współczuli.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Dorota Glica, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Magdalena Russocka/Trevillion Images
Redakcja: Karolina Macios
Korekta: Marta Akuszewska, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-948-3
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.