Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tygodnik „Time” napisał, że tak, jak chciała natura, teraz wyglądają tylko najbiedniejsi i najbardziej uparci. Każdy, kto ma zdolność kredytową, inwestuje w urodę. I nawet jeżeli w wyniku zabiegów jakaś część twarzy trochę za bardzo nam spuchnie to i tak lepiej, niż gdyby smętnie zwisała.
Pół miliona Polaków przyznało się, że zamierzają zainwestować w swój wygląd. Co ryzykują?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Copyright © Piotr Zachara, Czerwone i Czarne
Projekt okładki Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce Getty Images
Korekta Agnieszka Wasilewska
Skład Tomasz Erbel
Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl
ISBN 978-83-7700-311-4
Warszawa 2018
W2015 roku w sondażu TNS pół miliona Polaków przyznało się, że zamierza popracować nad sobą, zainwestować w to, co dla nich bezcenne – w swój wygląd. W naprawianiu, udoskonalaniu lub utrzymywaniu urody (tzw. anti-aging) rodakom miała pomóc medycyna estetyczna. I chyba nie przestaje pomagać. Ze statystyk przedstawionych wiosną 2017 roku przez firmę Vivacy, jednego z największych w Europie producentów preparatów medycznych na bazie kwasu hialuronowego, wynika, że polski rynek medycyny estetycznej z roku na rok rozrasta się o około 12 do 15 procent, średnia światowa to 8 procent. Nieźle. Zwłaszcza jak na coś, czego formalnie nie ma.
Aktualizowany kilka razy w roku program do edytowania tekstów w moim komputerze botoks, karboksyterapię, mezoterapię, ostrzykiwanie itp. konsekwentnie podkreśla na czerwono. Sugeruje, że nie wiem, co piszę, takich słów przecież nie ma. Gdy chodzi o poprawianie urody, komputer zatrzymał się na mikrodermabrazji, zamierzchła przeszłość. Ten sam edytor tekstów odmawia też prawa do istnienia botoksiarom i celebrytom, przypomina tym samym nasze Ministerstwo Zdrowia, ewidentnie nie nadąża. Z punktu widzenia polskiego prawa coś takiego jak medycyna estetyczna nie istnieje, a jak nie istnieje, nie powinna sprawiać problemów. Co prawda wielu lekarzy przedstawia się jako specjaliści z dziedziny medycyny estetycznej, trudno, popełniają drobne nadużycie, trzeba im wybaczyć. Chirurgia, onkologia, dermatologia, laryngologia – to są specjalizacje, medycyna estetyczna – nie, specjalizacji zrobić z niej nie można ani u nas, ani nigdzie na świecie. Można natomiast skończyć kurs, szkołę a nawet podyplomowe studia z medycyny estetycznej, a potem pracować w klinice lub centrum medycyny estetycznej. Można też prowadzić gabinet medycyny estetycznej i ośrodek szkoleniowy, uczyć w nim wykonywania zabiegów z dziedziny medycyny estetycznej innych lekarzy i niekoniecznie lekarzy.
* * *
Największą sensacją polskiego show-biznesu w 2017 roku były usta Anelli An, tak długo dopieszczane kwasem hialuronowym, że powoli przestają mieścić się w twarzy. Zgodnie z regułami robienia kariery w XXI wieku usta Anelli najpierw wypłynęły na Instagramie, było to w lutym 2017 roku, a następnie pokazały się w telewizji TVN, szybko, bo już w listopadzie. Internetowy portal Pudelek.pl odnotował, że debiut w telewizji Anella uczciła podniesieniem stawki za udzielenie wywiadu – za mniej niż 3,5 tysiąca złotych plus ewentualne koszty podróży ust otwierać już jej się nie opłaca. Na wizji Anella powiedziała, że z wykształcenia jest inżynierem architektem, zoperowała sobie biust oraz nos, a jej idolką jest lalka Barbie, chce wyglądać jak ona. Tydzień po TVN polską Barbie zaprosiła TVP, w porannym programie posadziła ją na kanapie obok lekarki, specjalizacja: chirurgia plastyczna. Lekarka próbowała przestrzec widzów przed pójściem w ślady Anelli, w zabiegach zmieniających wygląd trzeba zachować umiar, a w wyglądzie zdrowe proporcje. Pani doktor długo nie dane było mówić. Wspierana przez Dudu, życiowego partnera i menedżera w jednym, Anella skrytykowała lekarkę za postawę narażającą skarb państwa na straty – jeżeli odmówi pacjentce powiększenia ust, pacjentka pojedzie sobie za granicę, a tam nikt nikomu niczego nie odmawia. I tu Anella przesadziła. Nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, na miejscu na pewno znajdzie się ktoś, kto spełni wszystkie życzenia pacjenta. Czy raczej klienta, zabiegu wcale nie musi wykonywać lekarz.
* * *
My mówimy medycyna estetyczna, mieszkańcy USA, Kanady i Wielkiej Brytanii – chirurgia kosmetyczna, ale wszystkim chodzi o to samo, o nieinwazyjne zabiegi poprawiające urodę i maskujące metrykę. Stany Zjednoczone są w tej dyscyplinie liderem, wyrabiają ponad 40 procent światowej normy. Chyba że weźmiemy pod uwagę liczbę zrobionych obywateli, wtedy wygrywa Korea Południowa. Z każdego tysiąca Koreańczyków dwudziestu już się napracowało nad swoim wyglądem. Polska w światowych statystykach się nie mieści, ale to nie jej wina, tylko metod badawczych. ISAPS, Międzynarodowe Stowarzyszenie Estetycznej Chirurgii Plastycznej, coroczny raport o zabiegach sporządza na podstawie ankiet rozesłanych wyłącznie do chirurgów plastycznych, lekarzy innych specjalizacji nikt nie przepytuje. U nas medycyna estetyczna jest jak gdyby bytem samoistnym, każdy może ją sobie po swojemu zdefiniować i coś przy okazji ugrać. Ponieważ Ministerstwo Zdrowia długo się do niej nie przyznawało, przytuliły ją sobie do serca kosmetyczki, fryzjerzy oraz wszelkiego rodzaju konsultanci ds. wizerunku. Teoretycznie nie powinni, ale skoro prawo kategorycznie im tego nie zabrania, więc w sumie mogą. Pod koniec 2016 roku Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało, że zaraz wszystko ureguluje, uporządkuje i wskaże zainteresowanym medycyną estetyczną ich miejsce w szeregu, ale to „zaraz” pewnie trochę potrwa i nigdzie nie jest powiedziane, że zakończy się czymś rozsądnym. Większość krajów świata zapisów prawnych dotyczących medycyny estetycznej nie ma. Z poszukiwania odpowiedzi na pytanie dlaczego, powstała ta książka.
* * *
Specjalizująca się w podliczaniu każdej naprawdę rentownej branży na świecie agencja Research and Markets coś, co w krajach anglojęzycznych określa się mianem chirurgii kosmetycznej, wyceniła na 20 miliardów dolarów. Za dwa lata ta kwota urośnie o 30 procent, w 2019 roku chirurgia kosmetyczna będzie więc warta 27 miliardów. Chyba że coś przebije jej ofertę. W grudniu 2016 roku naukowcy z Salk Institute for Biological Studies w Kalifornii pochwalili się, że po trwającej sześć miesięcy terapii genami udało im się w widoczny sposób odmłodzić mysz, poprawić jej sprawność fizyczną oraz wydłużyć życie. Pół roku później w innym laboratorium poprawiono strukturę DNA człowieka, usunięto z niego geny odpowiedzialne za trudne do wyleczenia choroby dziedziczne. Większość z nas pewnie umrze, zanim terapia genami stanie się medycznym standardem, ale szanse na to, że w XXI wieku starość będzie traktowana jak choroba i do pewnego stopnia leczona, opóźniając tym samym śmierć, już teraz realnie wzrosły.
W czerwcu 2015 roku amerykański tygodnik „Time” – poważny, opiniotwórczy, wpływowy – napisał, że tak jak chciała natura, wyglądają teraz i starzeją się już tylko najbiedniejsi oraz najbardziej uparci. Natomiast każdy, kto ma otwarte oczy oraz zdolność kredytową, inwestuje w ten segment pielęgnacji, który wypełnił lukę między kremem a skalpelem. I nawet jeżeli w wyniku zabiegów jakaś część twarzy trochę za bardzo nam spuchnie lub urośnie, to i tak lepiej, niż gdyby smętnie zwisała lub nie wyróżniała się niczym szczególnym. Odrobina plastiku nikogo nie zabiła, natomiast patyna i przeciętność mogą.
Piotr Zachara
La Seyne-sur-Mer w Prowansji kiedyś szczyciło się wielką stocznią, która zatrudniała 3 tysiące pracowników, od początku XXI wieku promuje się jednak jako uroczy ośrodek turystyczny, przyjazny klasie średniej, z czystą plażą, trzygwiazdkowymi hotelami, targiem rybnym i muzeum sztuki współczesnej. Żaden z oficjalnych materiałów promocyjnych nie wspomina, że od 1991 roku działała tutaj firma Poly Implant Prothèse (PIP). W porównaniu ze stocznią była pchełką, zatrudniała sto dwadzieścia osób, ale przebijała ją impetem. W szczytowej fazie swej aktywności zajmowała pozycję numer trzy wśród największych na świecie producentów implantów piersi, zaopatrywała sześćdziesiąt pięć krajów, od Australii po Argentynę.
Założyciel i prezes PIP, Jean-Claude Mas, karierę zawodową zaczął od stanowiska rzeźnika, pół etatu dała mu własna matka. Z rzeźni przeszedł do handlu czystym towarem i na większą skalę, sprzedawał wina, koniak, ubezpieczenia i w końcu leki. Swoje prawdziwe powołanie odkrył dzięki chirurgowi plastycznemu, doktorowi Henri Arionowi, pionierowi implantologii we Francji. Planowali założyć spółkę, ale doktor Arion zginął w wypadku lotniczym, więc Mas zdecydował się działać sam. Szło mu naprawdę nieźle, zwłaszcza wdrażanie programu oszczędności.
W 2009 roku do jego firmy weszła policja z nakazem natychmiastowego wstrzymania produkcji. Powodem były przypadki pęknięcia implantów PIP, częstsze, niż dopuszczają nawet najbardziej liberalne normy. Wyniki trwającego rok śledztwa wywołały międzynarodowy skandal, wyszło bowiem na jaw, że od 1999 roku PIP wykorzystywał do produkcji implantów najtańszy silikon, przemysłowy. W normalnym świecie powinno się z niego robić materace, ewentualnie sprzęt elektroniczny oraz części komputerowe. Litr takiego silikonu kosztuje pięć euro, medyczny jest siedem razy droższy. Wkładki PIP nie tylko były wypełnione nie tym, czym powinny, nie przeszły też testów wytrzymałości. Do grudnia 2010 roku we Francji protezy z przemysłowym silikonem wszczepiono ponad 30 tysiącom kobiet, w Wielkiej Brytanii najwięcej, bo 50 tysiącom, w Holandii tylko tysiącu (jak podała 26 grudnia 2011 roku Agencja Reutera, przed wprowadzeniem na rynek produktów PIP holenderski dystrybutor przechrzcił je na M-implants), w Polsce trzystu, więc u nas ani zbyt głośno, ani za długo się o tym nie mówiło. Łączną liczbę poszkodowanych na całym świecie początkowo szacowano na 300 tysięcy, ale w 2013 roku doliczono się już 400 tysięcy.
Francuzki zareagowały natychmiast, dwa tysiące złożyło na policję doniesienie o popełnieniu przez PIP przestępstwa, i to zanim ktoś ze szczytów władzy wygadał się, że wśród posiadaczek implantów stwierdzono osiem przypadków zachorowań na nowotwory, w tym jeden wyjątkowo złośliwy, atakujący system immunologiczny. Departament zdrowia w Paryżu zalecił usunięcie implantów, ale raczej ze względów profilaktycznych, o zagrożeniu zdrowia mówić nie można. W Wielkiej Brytanii politycy skierowali pacjentki na badania kontrolne, na spokojnie, bez histerii. Tak brzmiało stanowisko brytyjskiego rządu z 30 grudnia 2011 roku, ale już tydzień później, 6 stycznia 2012 roku, departament zdrowia zasugerował, że implantów PIP dobrze by się było jednak ze swojego ciała pozbyć. Jeżeli wszczepiono je w ramach rekonstrukcji piersi po mastektomii, usunięcie refundować miał National Health Service (NHS), odpowiednik naszego Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ), w pozostałych przypadkach koszty operacji powinna ponieść placówka, która zabieg z użyciem wadliwych materiałów medycznych wykonała. „To jej moralny obowiązek” – powiedział Andrew Lansley, ówczesny sekretarz ds. zdrowia. Powinna to nie to samo co musi, niepublicznej służbie zdrowia NHS nic narzucać nie ma prawa, ale i tak trzy największe sieci prywatnych placówek medycznych zareagowały oburzeniem. Harley Medical Group (HMG) wprowadziła protezy PIP do ciał prawie 14 tysięcy Angielek. Szef HMG, Mel Braham, zapowiedział w telewizji BBC, że jego firma zafunduje swoim pacjentkom nowe implanty, ale pod jednym warunkiem: za sam zabieg, o wiele droższy od materiałów, zapłaci NHS. Na pokrycie pełnych kosztów HMG nie stać, gdyby firma szarpnęła się na taki gest, poszłaby z torbami. Przy okazji dostało się Medicines and Healthcare products Regulator Agency (MHRA), decydującej o dopuszczeniu na rynek produktu medycznego. To ona, zdaniem Mela Brahama, dała ciała. „My też jesteśmy niewinnymi ofiarami, staramy się zrobić co w naszej mocy, żeby pomóc pacjentkom… Nie możemy jednak wziąć na siebie całej odpowiedzialności, zwłaszcza że to nie my popełniliśmy błąd”. W felietonie dla dziennika „Guardian” Deborah Orr podsumowała wystąpienie prezesa Brahama jednym zdaniem: „Ryzyko jest wspólne, zaś zyski tylko wybranych”. Roczne obroty Harley Medical Group przekraczają 30 milionów funtów, z czego w 2010 oraz 2011 roku na wynagrodzenie szefa wydano po pół miliona.
W listopadzie 2012 roku Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych, które współpracuje z najważniejszymi dziennikami oraz serwisami informacyjnymi na świecie, ustaliło, że Mel Braham jest właścicielem zarejestrowanej na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych The Memphis Company Ltd, jednej z wielu firm powołanych do życia przez milionerów wyłącznie po to, żeby płacić takie same podatki jak biedacy.
Transform, największa sieć klinik chirurgii kosmetycznej w Wielkiej Brytanii, wspaniałomyślnie postanowiła zrezygnować z zysków i wymienić protezy po kosztach. To znaczy, że pacjentki Transformu z implantami PIP, a jest ich w sumie 4 tysiące, dostaną rachunek na dwa tysiące osiemset funtów każda, tyle kosztuje operacja. Najmniej sprawą przejęła się The Hospital Group, zapowiedziała, że bezpłatnie wymieni wyłącznie te implanty, które okażą się nieszczelne.
Osiem mniejszych placówek prywatnej służby zdrowia obiecało postąpić zgodnie z ostatecznymi wytycznymi brytyjskiego rządu. Przemawiając w parlamencie, Lansley ostrzegł tych, którzy zamierzają udawać, że to nie ich problem, że spotkają się w sądzie. I jednocześnie zapewnił, że w wyjątkowych przypadkach, gdy prywatne kliniki nie zrobią nic z implantami, z tego na przykład powodu, że zwinęły interes i zniknęły z rynku, pacjentki weźmie pod opiekę NHS. Ale pokryje jedynie koszty usunięcia, wymiany na nowe już nie. Z dwóch powodów: nie wolno traktować podatnika jak sponsora oraz „eksperci twierdzą, że zagrożenie dla zdrowia pacjentek jest znikome”.
13 stycznia 2012 roku, w piątek, rząd wpadł na pomysł, by przemówić do poszkodowanych w najbardziej zrozumiałym dla rodaków języku reklamy. W największych dziennikach i portalach internetowych ruszyła kampania informująca, co robić, gdy nosi się na sercu oraz obok niego worek wypełniony silikonem przeznaczonym do produkcji materacy. Politycy poradzili kobietom, żeby nie panikowały. Do lekarza mają zgłosić się wtedy, gdy pojawią się powody, np. ból lub nadwrażliwość, w pozostałych przypadkach powinny cieszyć się życiem. Kobiety nie posłuchały i 14 stycznia wyszły na ulice.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.