Żyjąca Góra - Nan Shepherd - ebook + książka

Żyjąca Góra ebook

Shepherd Nan

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Urzekający obraz piękna szkockich gór

W tym mistrzowskim obrazie przyrody Nan Shepherd odmalowuje swe wędrówki po szkockich górach Cairngorms. Natknęła się tam na świat zapierającego dech piękna, a czasem bezlitosnej surowości. Ta bogata poetycka proza otwiera przed nami świat skał, rzek, istot żywych, ale i skrytych aspektów tego górskiego pejzażu.

Shepherd poświęciła życie poznaniu „esencji” gór Cairngorms. W efekcie stworzyła klasyczną medytację nad wspaniałością tego pasma, a także nad wieloraką więzią, jaka łączy nas z dookolnym dzikim światem.

Przygotowany podczas II wojny światowej manuskrypt przeleżał nietknięty ponad trzydzieści lat, nim doczekał się publikacji.

Książka, która rośnie w miarę jej poznawania. Często czytam Żyjącą Górę, i wciąż mnie zdumiewa.

Robert Macfarlane

Po jakichś jedenastu stronach, gdzie autorka opisywała widok z pewnego szczytu, czułem coś pomiędzy zachwytem i zawrotem głowy. Zastanawiałem się czy nazywanie tego „najpiękniejszą książką” nie jest jakimś czczym i płytkim komplementem. Właśnie: czułem coś pomiędzy zachwytem i zawrotem głowy wobec dzieła najpierwszej miary.

„Guardian”

Jedno z arcydzieł dwudziestowiecznego pisarstwa o przyrodzie.

„Herald”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 155

Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

"Żyjąca góra" swoją premierę miała na początku lutego tego roku i przyznam się bez bicia, że przeczytałam ją już jakiś czas temu, ale zastój w pisaniu nastał i zwyczajnie ciężko było usiąść i opowiedzieć o którejkolwiek z ostatnio przeczytanych książek. Ale udało się to przerwać i na początek właśnie o przepięknie wydanej, w twardej oprawie, z obwolutą, opowieści, którą upchnięto w niecałych dwustu stronach! To dla mnie raczej wada, ale jak tylko zobaczyłam, że będą tam góry... cóż, stwierdziłam, że to must read! Więc o czym opowiada Nan Shephed? A no, właśnie o górach, szkockich w dodatku, które dla mnie do tej pory były absolutnie tajemnicze, a wręcz nawet zbytnio się nimi nie interesowałam. I tutaj, czego się spodziewałam, mamy przepiękną opowieść o tym, co w tych skałach znaleźć można. Od tego, co każdy na szlaku spotkać może, po zupełnie inne spojrzenie na naturę. Góry uczą pory i idealnie autorka w swojej książce to pokazała będąc niczym przewodniczka po nich. To całe sto o...
00

Popularność




Nan Shepherd Żyjąca Góra Tytuł oryginału The Living Mountain ISBN Copyright © Nan Shepherd, 2008 Published by arrangement with Canongate Books Ltd, 14 High Street, Edinburgh EH1 1TE Introduction copyright © Robert Macfarlane, 2011All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2022 Redakcja Marta Stołowska Projekt okładki i stron tytułowych Urszula Gireń Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Wstęp

Robert Macfarlane

Góry Cairngorm na północnym wschodzie Szkocji to brytyjska „Arktyka”. Zimą wichury o prędkości dochodzącej do 170 mil na godzinę uderzają w wyższe partie tego masywu, lawiny śnieżne omiatają jego stoki, a nad szczytami pojawia się zielonoczerwona poświata. Nawet w środku lata w najgłębszych kotłach polodowcowych zalega wciąż śnieg, zbijający się powoli w lód. Przez cały rok wieją wiatry tak uporczywe, że sosny na płaskowyżu przybierają postać bonsai, dorastając do sześciu cali, a krzaki jałowca płożą się po skałach, tworząc gęste, karłowate zarośla. Dwie z wielkich szkockich rzek – Dee i Avon – mają swoje źródła właśnie tutaj: spadają z nieba jako deszcz, filtrują się przez skały i zbierają w najczystsze wody, jakie kiedykolwiek widziałem, a potem, nabierając siły, spływają ku morzu. Sam masyw to zerodowany zwał magmy, która wydostała się spod skorupy ziemskiej w okresie dewońskim i zastygła jako granit, górując nad otaczającymi ją łupkami i gnejsami. Cairngorms były kiedyś wyższe niż dzisiejsze Alpy, ale w ciągu milionów lat erozja uczyniła z nich przysadzistą pustać o wielorybich grzbietach i spękanych urwiskach. Zrodzony z ognia, wyrzeźbiony przez lód, obrobiony przez wiatr, wodę i śnieg, masyw ten jest więc terenem ukształtowanym przez siły, które Nan Shepherd – w swym szczupłym objętościowo arcydziele poświęconym owemu regionowi – nazywa „elementarnymi”, czyli przez żywioły.

Anna (Nan) Shepherd urodziła się koło Aberdeen w 1893 roku i zmarła tamże w 1981 roku. W swym długim życiu spędziła setki dni i przewędrowała tysiące mil w Cairngorms. Jej reputacja literacka opiera się głównie na trzech modernistycznych powieściach – The Quarry Wood, The Weatherhouse i A Pass in the Grampians – lecz dla mnie jej najważniejszym dziełem prozatorskim jest najmniej do niedawna znana Żyjąca Góra (The LivingMountain), napisana w ostatnich latach II wojny światowej.

Shepherd jest regionalistką najwyższej próby: poznała dokładnie wybrane przez siebie miejsce, ale ta zażyłość posłużyła jej raczej do pogłębienia niż ograniczenia swojej wizji. Wywodziła się ze skromnej rodziny z klasy średniej i z równie skromnego, lokalnego środowiska: uczęszczała do Aberdeen High School for Girls, w 1915 roku ukończyła Uniwersytet w Aberdeen i przez następnych czterdzieści jeden lat pracowała jako wykładowczyni literatury angielskiej w placówce noszącej dziś nazwę Aberdeen College of Education (swoją pracę nauczycielską opisywała dość cierpko jako „zesłane z nieba zadanie i rodzaj próby, by kilku studentów, którzy przeszli przez nasz Instytut, nie poddało się tak do końca przyjętym powszechnie wzorcom”1). Wiele podróżowała – m.in. po Włoszech, Norwegii, Francji, Grecji i Afryce Południowej – ale mieszkała cały czas w miasteczku West Cults w północnym ­Deeside. ­Cairngorms, których podnóża oddalone są od West Cults jedynie o pięćdziesiąt mil, były jej ukochaną krainą. Przewędrowała je w tę i z powrotem o każdej porze roku, o świcie, za dnia, o zmierzchu i w nocy. Czasami chodziła samotnie, a kiedy indziej z przyjaciółmi, studentami lub kolegami z Deeside Field Club. Jak wszyscy prawdziwi miłośnicy gór czuła się źle, gdy zbyt długo przebywała na nizinach.

Od najmłodszych lat była głodna życia. Wydawała się żyć wielkim, choć spokojnym zapałem. Pisząc do przyjaciółki o swojej fotografii z dzieciństwa, na której widniała jako brzdąc siedzący na kolanach matki, stwierdziła: „Wyglądam, jakbym się kręciła, wymachiwała ramionami i nogami, jakbym domagała się wejścia w życie – i przysięgam, że te moje kończyny naprawdę są w ruchu, gdy na nie patrzysz”2. Jednocześnie była molem książkowym, wszystkożernym i zachłannym. Siódmego maja 1907 roku, w wieku lat czternastu, zaczęła prowadzić „składzik” – jak nazywała serię brulionów, do których na co dzień wpisywała cytaty z dzieł literackich, religijnych i filozoficznych. Bruliony te ujawniają rozległość jej młodzieńczych lektur.

Shepherd opublikowała swe trzy powieści w nadzwyczajnej erupcji twórczej w latach 1928–1933. Zaraz potem, w 1934 roku, wydała zbiór poezji zatytułowany In The Cairngorms, który ukazał się w niewielkim nakładzie; obecnie to pozycja prawie nie do zdobycia. Ale to właśnie z tej książki była najbardziej dumna. Shepherd wyznawała jasną hierarchię rodzajów literackich, z poezją na szczycie. „Poezja” – pisała do powieściopisarza Neila Gunna (z którym prowadziła nader zażyłą i żarliwą intelektualnie korespondencję) – skupia się na „najintensywniejszym byciu samego serca wszelkiego doświadczenia”3 i daje wejrzenie „w to gorejące serce życia”. Uważała, że potrafi pisać poezje jedynie w stanie „nawiedzenia”, gdy „całą naturą (…) wskakuję w życie”. W listach do Gunna obawiała się, że jej wiersze – „o gwiazdach, górach i o świetle” – były zbyt zimne, zbyt odczłowieczone. Przyznawała jednak: „Kiedy jestem nawiedzona, wydaję z siebie tylko takie rzeczy”4.

Cztery książki w sześć lat, a potem przez czterdzieści trzy lata nic. Trudno teraz powiedzieć, czy literackie milczenie Shepherd wynikało z własnej powściągliwości, czy też z blokady twórczej. Już w roku 1931 – u szczytu twórczej płodności – była w stanie bliskim depresji, co utrudniało pisanie. „Stałam się niema – wyznała wtedy ponuro Gunnowi. – Dochodzi się (w każdym razie ja doszłam) do takich niemych chwil w życiu. Sądzę, że nic się na to nie poradzi, trzeba żyć dalej. Mowa może jeszcze powrócić. Albo i nie. A jeśli nie powróci, to trzeba się będzie pogodzić z niemotą. W każdym razie nie krzyczeć tylko po to, żeby narobić hałasu”5. Mowa powróciła do niej po 1934 roku, ale na krótko – w postaci liczącej zaledwie około trzydziestu tysięcy słów Żyjącej Góry oraz artykułów publikowanych okazjonalnie w piśmie wydawanym przez Deeside Field Club.

Trudno określić dokładnie okoliczności powstania Żyjącej Góry. Książka w swym zasadniczym zrębie została napisana w ostatnich latach II wojny światowej, choć opiera się na górskich doświadczeniach autorki z całego życia. Wojna daje tu o sobie znać jako odgłos odległej burzy: Shepherd wspomina o samolotach rozbijających się na płaskowyżu i grzebiących swe załogi, a także o zaciemnieniu, przy którym wędrowała w nocy, by wysłuchać przez radio wiadomości o działaniach wojennych, i jeszcze o szkockich sosnach z majątku Rothiemurchus, wycinanych na potrzeby działań wojennych. Wiemy, że Shepherd ukończyła szkic książki późnym latem 1945 roku, gdyż wysłała wtedy tę wersję do Gunna z prośbą o dokładne przejrzenie i ocenę. A ten zaczął swą przenikliwą odpowiedź następująco:

Droga Nan, niepotrzebne Ci są moje słowa o tym, jak wiele radości dała mi Twoja książka (…). Piękna robota. Z powściągliwą precyzją artysty, uczonego czy wykładowcy; z dokładnością, która nigdy nie wynika z pedantyzmu, lecz z szacunku dla tematu. Tyle w tym miłości i wiedzy, z jakimi traktujesz fakty. Budujesz logicznie, metodycznie i spokojnie, bo światło i właściwy obraz rzeczy przynależą do Twojego świata6.

Gunn od razu wychwycił to, co wyróżniało książkę: precyzja jako liryzm, uwaga jako forma poświęcenia, dokładność jako wyraz szacunku, opis uporządkowany jak równanie, fakty uwolnione od zbędnego balastu – lewitujące albo skłonne do innych dziwnych zachowań. Później jednak pojawia się w jego liście ton nieco protekcjonalny. Gunn zastanawia się, czy wydanie tej książki nie będzie trudne. Sugeruje, by Shepherd dodała zdjęcia i mapę, aby pomóc czytelnikom, którym te wszystkie „nazwy własne” z Cairngorms niewiele mówią. Ostrzega ją przed wydawnictwem Faber, w którym zapanował ponoć bałagan, i doradza publikację w odcinkach na łamach „Scots Magazine”. W końcu gratuluje Nan – swej „rusałce” – napisania czegoś, co może zainteresować „miłośników gór i wsi”7.

Nie mogąc albo nie chcąc załatwić szybkiej publikacji książki, Shepherd schowała manuskrypt do szuflady, gdzie przeleżał ponad cztery dekady, aż do czasu, gdy Aberdeen University Press wydało go wreszcie – i bez rozgłosu – w 1977 roku. W tym samym roku ukazały się W Patagonii Bruce’a Chatwina, Czas drogi Patricka ­Leigh Fermora i Coming into the Country Johna ­McPhee, rok później zaś epicka opowieść zainspirowana buddyzmem zen Śnieżna pantera Petera Matthiessena. Moim zdaniem Żyjącą Górę można postawić w jednym rzędzie z tymi czterema znacznie bardziej znanymi klasycznymi książkami podróżniczymi. Wraz z The Peregrine ­Johna Aleca Bakera (1967) – z którym Żyjącą Górę łączą koncentracja opisu, różnorodność gatunkowa, forma prozy poetyckiej i obsesja na punkcie oczu – książka Shepherd należy do dwóch najbardziej godnych uwagi studiów pejzażowych w XX-wiecznej literaturze brytyjskiej, jakie znam. Z wielu względów – ale zwłaszcza z racji obecnego zainteresowania literaturą traktującą o środowisku naturalnym – Żyjąca Góra powinna znaleźć wielu czytelników wśród przedstawicieli młodszej generacji. Muszę być jednak ostrożny w wyrażaniu takich opinii, bo Shepherd gardziła pochlebstwami. W liście do Gunna z 1930 roku krytykowała „bardzo, ale to bardzo przesadne zachwyty szkockiej prasy” nad jej pierwszymi dwiema powieściami. „Czy nie czujesz obrzydzenia, gdy twoja praca jest tak przesadnie wychwalana? – pytała go. – Źle mnie to nastawia do tych chwalców”8. Osobiście uważam, że trudno sobie wyobrazić „przesadne pochwały” pod adresem książki, zważywszy na to, jak wysoko ją cenię, ale – pomny na zdanie autorki – będę ostrożny w swoich opiniach.

Żyjąca Góra to książka, którą bardzo trudno opisać. Czy to podniosła proza poetycka? Wyprawa geo­poetycka? Apologia miejsca? Filozoficzne studium o naturze wiedzy? Metafizyczny miszmasz prezbiterianizmu i taoizmu? Żadne z tych określeń nie mówi całej prawdy o Żyjącej Górze, choć wszystkie są poniekąd trafne. Sama autorka nazywa swą książkę „przepływem miłości”, a przepływ wiąże się raczej z wymianą i wzajemnością niż z zatorem czy blokadą, a wraz ze słowem „miłość” niesie pewien dreszczyk erotyzmu. Język tej książki jest „zerodowany”, z inkluzjami – i to w podwójnym sensie: wypełniony jest elementami różnych klimatów literackich, ale też naznaczony dekadami kontaktów z „żywiołami”. Jeśli chodzi o ton ogólny, charakteryzuje go koegzystencja „klarowności intelektu i falowania emocji”, a jeśli chodzi o gatunki literackie, to przeplatają się tu notatka terenowa, pamiętnik, historia naturalna i medytacja filozoficzna. Tekst jest zarówno apoteozą materii – ożywianą kontaktem z ołtarzowością granitu, górskim światem, który „nie robi nic, absolutnie nic, tylko jest sobą” – jak i animistyczną nieomal analizą wzajemnego oddziaływania umysłu i tych gór.

A co najważniejsze, Żyjącą Górę powinno się rozumieć jako dzieło prowincjonalne, jako wyraz „parafiańszczyzny”, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. „Parafiańszczyznę”, wywodzącą się od rzeczownika „parafia”, przyjęło się kojarzyć z prowincjonalizmem, zaściankowością, ciasnotą umysłową. Nabrała więc wydźwięku pejoratywnego. Ale nie zawsze tak było. Patrick Kavanagh (1904–1967), wielki poeta irlandzkiej codzienności, bez wątpienia cenił parafiańszczyznę. Dla Kavanagha parafia nie była obszarem zamkniętym, lecz obiektywem, przez który można widzieć cały świat. „Parafiańszczyzna jest uniwersalna – pisał. – Boryka się z problemami fundamentalnymi”9. Zwróćmy uwagę, że Kavanagh, jak Arystoteles, nie rozmazuje uniwersalności w ogólność czy pospolitość. Pospolite znaczyło dla Arystotelesa tyle co rozległe, ogólnikowe i nieokreślone. Tymczasem to, co uniwersalne, opierało się na jasno wyrażonych zasadach, indukowanych z głębokiej koncentracji na szczególe. Kavanagh raz po raz powraca do tego związku pomiędzy uniwersalnością i parafiańszczyzną, a także do idei, że uczymy się przez obserwację z pierwszej ręki. „Wszystkie wielkie cywilizacje opierają się na parafiańszczyźnie” – pisał, dodając:

Pełne poznanie nawet jednego pola czy jednej okolicy to doświadczenie całego życia. W świecie doświadczenia poetyckiego liczy się głębokość, a nie rozleg­łość. Jakieś przejście w żywopłocie, gładki kamień pokrywający wąską dróżkę, widok na zadrzewiony łęg, strumień przy granicy czterech poletek – to tyle, ile człowiek może naprawdę doświadczyć10.

Shepherd poznawała Cairngorms raczej głęboko niż rozlegle – i są one dla niej tym, czym Selbourne dla Gilberta White’a, Sierra Nevada dla Johna Muira czy wyspy Aran dla Tima Robinsona. Były jej „śródlądową wyspą”, jej osobistą parafią, kawałkiem ziemi, który pokochała, przewędrowała i przestudiowała przez lata tak dogłębnie, że skoncentrowanie się na jego ograniczonym obszarze dało jej wiedzę nie tyle ograniczoną, ile podniesioną do trzeciej potęgi. A co – zastanawiała się kiedyś w korespondencji z Gunnem – jeśli zdoła się znaleźć jakiś sposób, by „rozświetlić to, co pospolite, i uczynić to uniwersalnym?”11. Takie rozświetlenie tego, co pospolite czy powszednie, tak by stało się uniwersalne, dokonuje się właśnie w Żyjącej Górze.

Większość literatury górskiej wyszła spod pióra mężczyzn, a większość mężczyzn wspinaczy skupia się na kwestii szczytu: wyprawa w góry jest udana lub nie w zależności od tego, czy uda się wybrany szczyt zdobyć, czy nie. Ale osiągnięcie najwyższego punktu na obranej drodze nie jest jedynym celem chodzenia po górach, a opowiadanie o oblężeniu jakiejś góry i szturmie na jej wierzchołek nie jest jedynym sposobem opowiadania o górskich przeżyciach. Książka Shepherd nie jest może najlepszym przykładem literatury alpinistycznej, ale na pewno jednym z najlepszych dzieł literatury górskiej. Sama autorka przyznała, że jako młoda kobieta upajała się „doznaniem wysokości” i podchodziła do Cairngorms egocentrycznie, ceniąc góry za efekt, jaki na niej wywierały. Chodziło jej „zawsze o szczyt”. ­Żyjąca Góraopowiada, jak z czasem autorka nauczyła się wędrować bez celu, po prostu być w tych górach, jak się odwiedza „przyjaciela, bez żadnego konkretnego powodu – tylko żeby z nim pobyć”. Krążenie po górach zastąpiło ciąg ku szczytom, płaskowyż stał się dla niej ważniejszy od jednego czy drugiego wierzchołka. Nie była już zainteresowana zdobywaniem strzelistych turni, z których mogła jak kataskoposI spoglądać na to, co w dole, quasi-boskim okiem. Stąd ten piękny obraz z samego początku książki (który na zawsze odmienił sposób, w jaki sam postrzegam Cairngorms), gdzie proponuje, by wyobrazić sobie ten masyw nie jako łańcuch poszczególnych szczytów, lecz jako jedność: „Ten płaskowyż nie jest w istocie łańcuchem różnych szczytów: trzeba go widzieć jako jedną górę, poszczególne zaś wierzchołki (…) są jedynie stromymi zawirowaniami powierzchni płaskowyżu”.

Jako wędrowiec uprawiała zatem Shepherd coś w rodzaju świeckiego pielgrzymowania. Obchodziła raczej te góry wokół, przekraczała i zagłębiała się w nie – a mniej zdobywała. Jest jakaś wewnętrzna pokora w tych ponawianych trawersach pasma, tak różna od samoupajania się wspinaczy goniących za najwyższymi szczytami. Pielgrzym zadowala się śledzeniem i wnikaniem w tajemnicę, a wspinacz pragnie ogarnąć wszystko spojrzeniem z góry.

Cairngorms to było moje pierwsze pasmo górskie i do dziś jest mi najlepiej znane. Moi dziadkowie mieszkali w dawnej leśniczówce na rzadkim tu wapiennym wzniesieniu na północno-wschodnich zboczach masywu, a ubogie pastwisko, które do nich należało, schodziło aż do brzegów rzeki Avon. Od bardzo młodych lat odwiedzałem wraz z rodziną to miejsce, zwłaszcza latem. Na jednej ze ścian domu wisiała duża laminowana mapa całego pasma, opracowana przez Królewską Służbę Kartograficzną; odbywaliśmy po niej wędrówki palcem, drogami, które już przeszliśmy, i tymi dopiero planowanymi. Mój dziadek był dyplomatą, ale też alpinistą, który spędził kawał życia na wspinaczkach po całym świecie, i to właśnie on i jego świat Cairngorms zaraził mnie bakcylem wysokości. Jego jardowej długości czekan z drewnianym styliskiem i stare żelazne raki były w moich chłopięcych oczach czarodziejskimi akcesoriami. Pokazywano mi czarno-białe zdjęcia szczytów, na które się wspinał w Alpach i Himalajach – i uznawałem to za cud, że ludzie mogą się wspiąć na coś takiego. Alpinizm wydawał mi się zajęciem dla herosów, a nie dla zwykłych ludzi; podobnego zdania była też zresztą młoda Nan Shepherd. Mnie również, tak jak ją, zetknięcie się z Cairngorms w dzieciństwie „związało z górami na całe życie”. Od tej pory pokonałem ten masyw wiele razy, pieszo i na nartach, a moje mapy pokryte są siecią zaznaczonych tras i dróg, które przeszedłem. Widziałem tuziny błękitnobiałych zajęcy bielaków, dużych jak psy, wyskakujących z torfowiska za Glas Maol, podążałem za śniegułami na płaskowyżu Braeriach, a kiedyś spędziłem parę godzin w jamie śnieżnej, chroniąc się przed szalejącą śnieżycą.

Tak więc poznałem Cairngorms na długo przed lekturą Żyjącej Góry, bo książkę tę przeczytałem dopiero w 2003 roku, z rekomendacji dawnego przyjaciela. Mówił o niej jak o wychodzącej poza ramy kanonu; jak o zaginionej klasyce. Przeczytałem ją – i poczułem się odmieniony. Myślałem, że dobrze znam Cairngorms, ale Shepherd zburzyła moje samozadowolenie. Jej pisarstwo odmieniło moje postrzeganie tych gór. Nauczyło mnie je widzieć, a nie tylko oglądać.

Żyjąca Góra pełna jest takich przenikliwych spostrzeżeń, będących efektem „przystanięcia na chwilę” w trakcie licznych wizyt w jakichś szczególnych zakątkach. „Brzoza (…) potrzebuje deszczu, by uwolnić swoją woń – zauważa Shepherd. – To zapach owocowy jak stara brandy, a w mokre i ciepłe dni można się nim prawie upić”. Sam nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na woń brzóz, ale teraz nie potrafię minąć tych drzew w letni deszczowy dzień, nie czując tego akcentu courvoisiera w powietrzu. Gdzie indziej Shepherd zauważa i opisuje kręgi zataczane przez orła przedniego w jakimś kominie termalnym, szkarłat porostów, białoskrzydłą pardwę, „żabki skaczące jak zabawkowe pchełki”, zająca bielaka „biegnącego po śniegu, gdy akurat porusza się między obserwatorem a słońcem – widzimy wtedy ocienioną sylwetkę z groteskowo długonogim zarysem”. Ma oko jak Andy Goldsworthy na te krajobrazowe dzieła sztuki mimochodem tworzone przez góry: „Pączki buczyny, ciągnące się falistymi przypływami wzdłuż skraju drogi, nadają blask zapiaszczonym majowym leśnym duktom”12. Spędza pod gołym niebem „październikową noc (…) jak surowy jedwab”, a podczas półsnu na plutonicznym granicie płaskowyżu czuje, że upodabnia się do kamienia, zakorzeniona głęboko w nieruchomości, przemieniona przez magmową skałę w nowy, mineralny byt.

Shepherd jest więc zapamiętałym obserwatorem. Jak wielu podobnych obserwatorów jest też po części mistyczką, dla której głęboka empiria to pierwszy krok do immanencji. „Zdałam sobie sprawę, że patrząc tak przez dłuższy czas – pisała – dopiero zaczynam coś widzieć”. Jej opisy biegną często jakby poza – czy raczej poprzez – przedmiot opisu. Wysoko w górach, po godzinach wędrówki i obserwowania:

oczy widziały to, czego nie zobaczyły wcześniej, albo widziały to w inny sposób. Tak samo uszy i inne zmysły. To doświadczenie, które narasta; kolejne dni dodają swoje, jeden po drugim, nieprzewidywalne i niezapomniane, przychodzą kolejne godziny, gdy niebo i ziemia rozchodzą się – i widzi się nowy czas stworzenia. Wiele szczegółów, to tu, to tam, pojawia się na moment w pełnej jaskrawości i można wyczytać z ostatniego słowa, co było na początku.

Shepherd – jak Neil Gunn i jak szkocki podróżnik i eseista William Hutchison Murray – była pod silnym wpływem lektur buddyjskich i taoistycznych. Elementy filozofii zen przebijają w prozie całej trójki tych pisarzy jak płatki miki w granicie. Czytanie ich dzieł – z tą fuzją pejzażu Highlandów i buddyjskiej metafizyki – wciąż zdumiewa: jak sztuka teatru nō wystawiana w przydomowym ogródku albo jak chryzantemy rozkwitające w polodowcowym kotle.

„Góra – mówi Shepherd w duchu zen – ma swoje wnętrze”. Nazywa to swoją „pierwszą ideą” i jest to myśl cudownie kontrintuicyjna, gdyż mamy tendencję do myślenia o górach w kategoriach ich zewnętrza – szczytów, grani czy ścian. Jednak Shepherd zawsze patrzy w pejzaż Cairngorms i teraz sam łapię się na tym, gdy jestem w tych górach. Raz za razem jej oczy zaglądają pod powierzchnię; do szczelin skalnych, w świetliste głębie czystych jezior i rzek. Zanurza ręce w Loch ­Coire an Lochaine, chodzi nago po płyciźnie Loch Avon, wsadza palce do mysich norek i w zaspy śnieżne. W to przyimek, który w Żyjącej Górze zyskuje – dzięki wielokrotnemu powtarzaniu – siłę czasownika. Shepherd chodzi w góry, szukając nie rozległego zewnętrza, lecz głębokich wnętrz, ukrytych ustroni. Takie ukryte wolumeny krajobrazu fascynują ją: zarówno krasowe podziemia Ardenów, jak i zagłębienia oraz „zjawiskowe przepaście” Cairngorms. Czystość wody w potokach i jeziorach Grampianów jest tak absolutna, że wydają się jej „jak czyste głębiny powietrza, światło zbite w sobie”13. Kotły polodowcowe interesują ją ze względu na sposób, w jaki zamykają w sobie przestrzeń, dając kolorom i powietrzu „cielesność i substancjalność”14. Pisząc o oczach zwierząt połyskujących w ciemnościach lasu, zastanawia się, czy ich zielony – a dokładniej wodnozielony – kolor jest „zielenią jakiejś dziwnej pustki, jaką widzą (…) odblaskiem odbitego zewnętrznego światła lub odsłoniętego światła wewnętrznego”15.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

IKataskopos (grec.) – zwiadowca, szpieg (przyp. red.).