Bezimienna - Lisa Regan - ebook + książka

Bezimienna ebook

Regan Lisa

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Drugi tom bestsellerowej serii z niepokorną detektywką w roli głównej!

Josie Quinn zostaje wezwana do domu na obrzeżach miasteczka Denton. Jest wstrząśnięta tym, co tam zastaje: zraniona przez nieznanego napastnika samotna matka walczy o życie, a jej nowo narodzone dziecko zniknęło. Z miejsca zdarzenia próbuje uciec tajemnicza dziewczyna, która nie ma pojęcia, kim jest, co tu robi i dlaczego jest przerażona… Josie nie wie, czy traktować ją jak świadka, podejrzaną czy kolejną ofiarę.

W trakcie dochodzenia Quinn natrafia na list dotyczący pomyłki w klinice leczenia niepłodności, który łączy bezimienną dziewczynę i zaginione dziecko z falą zabójstw w całym hrabstwie. Detektywka staje przed tragicznym dylematem: czy wolno ryzykować życiem jednego niewinnego dziecka, by uratować wiele innych? Jedno jest pewne – musi powstrzymać zabójcę, zanim dojdzie do kolejnych morderstw.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 405

Oceny
4,5 (255 ocen)
154
76
21
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
livhannah

Nie oderwiesz się od lektury

równie dobra, jak poprzednia książka - można czytać bez znajomości pierwszego tomu;
20
Patrycja0-_-0

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, intrygująca, ciężko się oderwać.
20
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] Z amerykańskimi kryminałami często mam problem, nacisk na szybką akcję jest dla mnie za duży – jednak lubię mieć chwilę na przemyślenie własnych hipotez i zastanowienie się nad emocjami bohaterów. Ale na szczęście Lisa Regan daje mi taką chwilę w „Bezimiennej”, drugim tomie serii o Josie Quinn! Tom pierwszy to „Znikające dziewczyny”, lecz książki spokojnie można czytać niezależnie od siebie. Historia tomu drugiego pełna jest niespodzianek i tropów, które ciężko ze sobą połączyć. Mamy pobicie striptizerki i porwanie noworodka, zaginięcie narzeczonego Josie, dziewczynę, która nie pamięta nic, nawet swojego imienia, a przecież jakoś musiała znaleźć się na miejscu zbrodni… I jeszcze fragmenty artykułów o niespodziewanych, ale przypadkowych śmierciach. Jak to połączyć w całość? Bo przecież w kryminale, w którym przede wszystkim liczy się zagadka, wszystko musi być po coś… Fabuła toczy się dynamicznie, jest pełna zwrotów akcji i zaskoczeń, ale nie brak też czasu na prz...
20
Malwi68

Całkiem niezła

Seria z Josie Quinn jest dobrze znana czytelnikom w Ameryce. Jak gdzieś przeczytałam, liczy bowiem 15 tomów. W Polsce "Bezimienna "stanowi, dopiero, drugą odsłonę. Detektyw Josie została wezwana na obrzeża miasta do domu kochanki, nieżyjącego męża. Zastaje tam nieprzytomną i pobitą kobietę. Okazało się, że dziewczyna niedawno urodziła dziecko, jednak na miejscu zdarzenia, policjanci go nie znajdują. W domu Luke’a, mężczyzny, z którym Josie planuje ślub, detektyw odkrywa ślady walki oraz nieznajomą kobietę, która jak twierdzi nie wie kim jest i co robi w tym domu, oraz gdzie znajduje się jego właściciel. Książka jest niezwykle dynamiczna, a autorka starała się ją urozmaicić nadmierną, według mnie, ilością wydarzeń. Obok wątku głównego, pojawiają się krótkie notatki z gazet o wypadkach śmiertelnych lub samobójstwach osób, o których nic niewiadomo i trudno wywnioskować w jakim celu się one pojawiają. Poza tym śledzimy Josie i jej prywatne zmagania. Kobieta zaobserwowała dziwne zachowan...
21
Dobronika

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00

Popularność




Za­pra­sza­my na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­na­łuThe Girl With No Name
Pro­jekt okład­ki © GHO­ST­DE­SIGN
Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tuKON­RAD ZA­TYL­NY
Re­dak­cjaUR­SZU­LA ŚMIE­TA­NA
Ko­rek­taALEK­SAN­DRA WIĘK-RUT­KOW­SKA
Re­dak­cja tech­nicz­naLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © Lisa Re­gan, 2018 First pu­bli­shed in Gre­at Bri­ta­in in 2018 by Sto­ry­fi­re Ltd tra­ding as Bo­oko­utu­re. Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXII (wy­da­nie elek­tro­nicz­ne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­to­ra, w tym nie­le­gal­ne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nio­ne.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6291-5
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bo­wa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fi­ce@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wa­le 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­zni­ca@pu­bli­cat.pl

Mo­je­mu bra­tu, Ke­vi­no­wi Broc­ko­wi,

któ­ry po­ka­zał mi, że war­to za­ko­ńczyć wal­kę

ROZ­DZIAŁ 1

NEWS 5 – Akron, Ohio27 pa­ździer­ni­ka 2016 r.

Miej­sco­wy na­sto­la­tek śmier­tel­nie po­trąco­ny przez sa­mo­chód. Kie­row­ca ucie­kł z miej­sca wy­pad­ku.

Dzi­siaj wie­czo­rem miej­sco­wy dzie­wi­ęt­na­sto­la­tek zgi­nął pod ko­ła­mi sa­mo­cho­du przy Hi­gh­land Squ­are. Ofia­rę wy­pad­ku zna­la­zł o pi­ątej nad ra­nem prze­cho­dzień, któ­ry sze­dł na spa­cer z psem. Chło­pa­ka prze­wie­zio­no do Cen­trum Me­dycz­ne­go w Akron, gdzie le­ka­rze stwier­dzi­li zgon. Po­li­cja ujaw­ni na­zwi­sko po­trąco­ne­go na­sto­lat­ka, gdy ro­dzi­na zo­sta­nie po­wia­do­mio­na o jego śmier­ci. Na skrzy­żo­wa­niu, koło któ­re­go do­szło do wy­pad­ku, nie ma mo­ni­to­rin­gu. Po­li­cja pro­si o kon­takt ewen­tu­al­nych świad­ków zda­rze­nia.

ROZ­DZIAŁ 2

PO­NIE­DZIA­ŁEK

Z sa­lo­nu do­bie­gał ryk te­le­wi­zo­ra. Jo­sie sły­sza­ła go z sy­pial­ni na pi­ętrze, choć drzwi do po­ko­ju były za­mkni­ęte. Kie­dy wy­brzmia­ły pierw­sze nuty dżin­gla za­po­wia­da­jące­go lo­kal­ne wia­do­mo­ści, wes­tchnęła, po­skła­da­ła le­żące na szaf­ce noc­nej ma­ga­zy­ny z modą ślub­ną i ru­szy­ła na dół.

Jej na­rze­czo­ny Luke le­żał na ka­na­pie, a jego umi­ęśnio­na po­stać zaj­mo­wa­ła pra­wie całą do­stęp­ną prze­strzeń. Na ko­la­nach trzy­mał roz­ło­żo­ne sty­ro­pia­no­we pu­de­łko, w któ­rym przy­wie­zio­no za­mó­wio­ne je­dze­nie, i co ja­kiś czas wyj­mo­wał zeń kil­ka fry­tek. Sto­py miał opar­te na sto­li­ku, a tuż obok le­ża­ły prób­ne wzo­ry za­pro­szeń na ślub. Jo­sie od dwóch ty­go­dni nie mo­gła się do­pro­sić, by je przej­rzał. Luke nie od­ry­wał wzro­ku od te­le­wi­zo­ra, w któ­rym aku­rat nada­wa­no po­po­łu­dnio­we wia­do­mo­ści. Od rana me­dia hu­cza­ły o spra­wie Mor­der­cy z Au­to­stra­dy.

– Luke, mo­żesz to ści­szyć?

Na­wet na nią nie spoj­rzał. Jo­sie po­ło­ży­ła cza­so­pi­sma na sto­li­ku i usia­dła obok na­rze­czo­ne­go, do­ty­ka­jąc udem jego nogi. Mężczy­zna na­dal wpa­try­wał się w te­le­wi­zor. Na ekra­nie po­ja­wi­ła się re­por­ter­ka Tri­ni­ty Pay­ne – sta­ła przed bu­dyn­kiem Sądu Okręgo­we­go Hrab­stwa Al­cott. De­li­kat­ny wiatr uno­sił jej ciem­ne wło­sy, kie­dy ko­bie­ta sta­now­czym gło­sem re­la­cjo­no­wa­ła do mi­kro­fo­nu:

– Dzi­siaj rano mia­ły zo­stać wy­gło­szo­ne mowy wstęp­ne obro­ny i oska­rże­nia w spra­wie Mor­der­cy z Au­to­stra­dy, Aaro­na Kin­ga. Nie­ste­ty, po­da­no, że kil­ka go­dzin temu King upa­dł w swo­jej celi, ude­rzył się o zlew i roz­ci­ął so­bie war­gę. Pra­cow­ni­cy słu­żby wi­ęzien­nej twier­dzą, że nie obędzie się bez kil­ku szwów.

Luke prych­nął i wrzu­cił so­bie do ust ko­lej­ną fryt­kę.

– Upa­dł. Aku­rat.

– Za­ło­żę się, że któ­ryś ze stra­żni­ków ma­czał w tym pal­ce – ode­zwa­ła się Jo­sie, pró­bu­jąc za­ga­ić roz­mo­wę. Spra­wa Kin­ga była ostat­nio ulu­bio­nym te­ma­tem Luke’a, lecz mężczy­zna za­cho­wy­wał się tak, jak­by nie sły­szał jej słów. Jo­sie ro­zej­rza­ła się po po­ko­ju i za­py­ta­ła:

– Za­mó­wi­łeś mi che­ese­bur­ge­ra?

Ci­sza. Luke wy­jął pi­lo­ta spo­mi­ędzy po­du­szek ka­na­py. Po chwi­li te­le­wi­zor ry­czał jesz­cze gło­śniej.

– Luke? – za­gad­nęła znów, ale zbył ją mach­ni­ęciem ręki. W nie­bie­skich oczach Tri­ni­ty Pay­ne po­ja­wił się błysk, kie­dy re­la­cjo­no­wa­ła dal­szą część wia­do­mo­ści:

– Uwa­ża się, że Aaron King od­po­wia­da za se­rię za­bójstw, w wy­ni­ku któ­rych mo­gło zgi­nąć na­wet trzy­dzie­ści osób. Prze­stęp­stwa zo­sta­ły po­pe­łnio­ne w sta­nie Pen­syl­wa­nia na prze­strze­ni ostat­nich czte­rech lat. Śled­czym uda­ło się po­wi­ązać ma­te­riał DNA Kin­ga je­dy­nie z ośmio­ma z tych mor­derstw. Do ostat­nie­go z nich do­szło tu­taj, na te­re­nie hrab­stwa Al­cott.

– I po­my­śleć, że to ja mo­głem go za­trzy­mać – wy­mam­ro­tał pod no­sem Luke. To za­brzmia­ło jak zna­ny już re­fren. Rok wcze­śniej Mor­der­cę z Au­to­stra­dy zła­pał przy­pad­kiem przed­sta­wi­ciel po­li­cji sta­no­wej pod­czas ru­ty­no­wej kon­tro­li dro­go­wej. King prze­kro­czył pręd­ko­ść, ja­dąc dro­gą mi­ędzy­sta­no­wą nu­mer 80 w środ­ko­wej części sta­nu Pen­syl­wa­nia, przy szo­sie, któ­rą zwy­kle pa­tro­lo­wał Luke. Tam­tej nocy jed­nak za­mie­nił się z in­nym funk­cjo­na­riu­szem, żeby zje­ść uro­dzi­no­wą ko­la­cję z Jo­sie i jej bab­cią Li­set­te – do­stoj­ną ju­bi­lat­ką. I tak wspó­łpra­cow­nik Luke’a ze­brał po­chwa­ły za za­trzy­ma­nie se­ryj­ne­go za­bój­cy, któ­ry od pra­wie czte­rech lat ter­ro­ry­zo­wał oko­li­cę.

– A ja się cie­szę, że to nie ty go za­trzy­ma­łeś. Mó­głbyś zgi­nąć. – Jo­sie de­li­kat­nie ści­snęła udo Luke’a, któ­ry mo­men­tal­nie szarp­nął nogą, od­su­wa­jąc się od niej. Cof­nęła rękę. Po­czu­ła pod po­wie­ka­mi pa­lące, lecz zna­jo­me już łzy. Za­mru­ga­ła szyb­ko, by się nie roz­pła­kać. Nie po­win­na czuć się od­rzu­co­na – taki stan rze­czy utrzy­my­wał się już od kil­ku mie­si­ęcy – ale nie mo­gła nic po­ra­dzić na to, że wci­ąż było jej przy­kro.

– Luke. – Wy­jęła pi­lo­ta z dło­ni mężczy­zny i ści­szy­ła te­le­wi­zor.

– Hej! – za­pro­te­sto­wał i po raz pierw­szy tego dnia za­szczy­cił ją spoj­rze­niem. Zmu­si­ła się do uśmie­chu.

– My­śla­łam, że spędzi­my dzi­siaj tro­chę cza­su ra­zem. Tyl­ko ty i ja. Bez pra­cy, żeby nic nas nie roz­pra­sza­ło.

– No to prze­cież je­stem – od­pa­rł.

„Nie, nie ma cię”, po­my­śla­ła. Mężczy­zna znów pa­trzył w te­le­wi­zor. Jo­sie pod­nio­sła jed­no z le­żących na sto­li­ku za­pro­szeń.

– Po­my­śla­łam, że po­roz­ma­wia­my o ślu­bie. Two­ja sio­stra przy­sła­ła nam prób­ne wzo­ry za­pro­szeń, że­by­śmy je przej­rze­li.

– Na­praw­dę? – burk­nął Luke.

– Ale nie mu­si­my wy­bie­rać żad­ne­go z tych, któ­re pro­po­nu­je Car­rie­ann. Znaj­dzie­my inne w in­ter­ne­cie. Pój­dę po lap­top.

– Pro­szę cię, Jo­sie, nie te­raz.

Spoj­rza­ła na nie­go. Po­czu­ła, jak jej cia­ło się spi­na.

– No do­brze. To mo­że­my...

– Po­słu­chaj, chcia­łem od­po­cząć, do­bra?

– No ja­sne – zgo­dzi­ła się. – Ostat­nio nie­wie­le mamy oka­zji do wspól­ne­go od­po­czyn­ku.

Obo­wi­ąz­ki ko­men­dan­ta po­li­cji w Den­ton zaj­mo­wa­ły Jo­sie wi­ęcej cza­su, niż po­cząt­ko­wo sądzi­ła. Żyła w ci­ągłym po­czu­ciu winy. Wie­dzia­ła, że to, przez co prze­cho­dzi Luke, nie ma z nią nic wspól­ne­go, ale nie mo­gła po­zbyć się wra­że­nia, że gdy­by mia­ła dla nie­go wi­ęcej cza­su, być może nie od­da­la­łby się od niej z ka­żdym dniem.

Przy­su­nęła się do nie­go, chcąc się przy­tu­lić, jed­nak on od­su­nął się i si­ęgnął do po­jem­ni­ka po ostat­nią por­cję fry­tek. Pu­ste pu­de­łko rzu­cił na ka­na­pę. Jo­sie unio­sła brew.

– Mam to wy­rzu­cić? – za­py­ta­ła wy­mow­nie.

– Za­mó­wi­łem ci bur­ge­ra – po­wie­dział, jak gdy­by nie sły­szał, co mó­wi­ła przez ostat­nie pięć mi­nut. – Jest w kuch­ni. A te­raz ci­cho. – Wska­zał na te­le­wi­zor. – Pro­wa­dzą go do sądu.

Jo­sie wes­tchnęła ci­ężko i spoj­rza­ła na ekran. Luke ci­cho jęk­nął, kie­dy lu­dzie sze­ry­fa pro­wa­dzi­li Kin­ga z sa­mo­cho­du do sądu. Mężczy­zna miał gło­wę za­sło­ni­ętą kurt­ką.

– Nie chcą po­ka­zy­wać tej roz­ci­ętej war­gi – sko­men­to­wał Luke.

Lo­kal­na sta­cja te­le­wi­zyj­na wy­świe­tli­ła w rogu ekra­nu zdjęcie, ja­kie zro­bio­no Kin­go­wi po za­trzy­ma­niu. Mężczy­zna był mło­dy, rap­tem dwu­dzie­sto­trzy­let­ni, miał zie­mi­stą cerę, nie­sfor­ne brązo­we wło­sy i zwi­chrzo­ną bro­dę. Wąski nos był nie­co ha­czy­ko­wa­ty, a ciem­ne oczy wy­da­wa­ły się prze­wier­cać na wy­lot obiek­tyw apa­ra­tu. Za ka­żdym ra­zem, kie­dy Jo­sie wi­dzia­ła to zdjęcie, prze­cho­dzi­ły ją ciar­ki. Cie­szy­ła się, że to nie Luke za­trzy­mał za­bój­cę.

King za­ata­ko­wał ma­cze­tą funk­cjo­na­riu­sza, któ­ry do­ko­nał za­trzy­ma­nia. Luke ja­koś o tym nie wspo­mi­nał za ka­żdym ra­zem, kie­dy uty­ski­wał na swo­je­go pe­cha. W ostat­nim cza­sie spo­ro prze­sze­dł, a atak ma­cze­tą na pew­no by mu nie po­mó­gł w do­cho­dze­niu do sie­bie. Pó­łto­ra roku wcze­śniej zo­stał po­strze­lo­ny i omal nie zgi­nął, kie­dy po­ma­gał roz­wi­ązać spra­wę za­gi­ni­ęć mło­dych dziew­cząt z oko­li­cy.

Ale to nie to prze­isto­czy­ło go z ko­cha­jące­go, we­so­łe­go, ener­gicz­ne­go mężczy­zny w apa­tycz­ne­go czło­wie­ka, któ­re­go Jo­sie z tru­dem roz­po­zna­wa­ła. Czte­ry mie­si­ące wcze­śniej Luke wy­brał się do swo­je­go zna­jo­me­go, żeby oglądać roz­gryw­ki ligi ho­ke­ja. Kie­dy do­ta­rł na miej­sce, oka­za­ło się, że ów ko­le­ga – Bra­dy Con­way – za­strze­lił swo­ją żonę Evę, a na­stęp­nie ode­brał so­bie ży­cie. Con­way­owie miesz­ka­li w mia­stecz­ku Bo­wer­svil­le, znaj­du­jącym się poza ju­rys­dyk­cją ko­men­dant­ki, któ­ra nie wi­dzia­ła miej­sca zda­rze­nia. Wie­dzia­ła jed­no: od tam­tej pory Luke nie był już taki jak daw­niej. Zu­pe­łnie jak­by Bra­dy Con­way za­brał ze sobą część Luke’a. Jo­sie nie była pew­na, czy kie­dy­kol­wiek uda się ją od­zy­skać. Z ka­żdym dniem na­rze­czo­ny co­raz bar­dziej się od niej od­da­lał, a ona mia­ła wra­że­nie, że nie po­tra­fi już do nie­go do­trzeć. Ka­żdy dzień zwi­ęk­szał nie tyl­ko dy­stans mi­ędzy nimi, ale też smu­tek i nie­pew­no­ść Jo­sie.

– Praw­dzi­wy se­ryj­ny za­bój­ca – ode­zwał się Luke. – I to ja mo­głem go aresz­to­wać. Ilu po­li­cjan­tów może się po­chwa­lić, że za­trzy­ma­ło se­ryj­ne­go mor­der­cę?

Jo­sie mo­gła.

– To wca­le nie ta­kie faj­ne – od­pa­rła. Znów si­ęgnęła po pi­lo­ta i tym ra­zem wy­łączy­ła te­le­wi­zor. – Luke, mamy oka­zję, by spędzić tro­chę cza­su ra­zem. Na­praw­dę my­śla­łam, że...

Luke się wy­pro­sto­wał. Na jego po­licz­kach po­ja­wił się ru­mie­niec.

– Hej, ja to ogląda­łem.

Wy­jął pi­lo­ta z dło­ni Jo­sie i z po­wro­tem włączył te­le­wi­zor, po raz ko­lej­ny zwi­ęk­sza­jąc gło­śno­ść.

– Luke, pró­bu­ję z tobą po­roz­ma­wiać.

Na­rze­czo­ny nie od­ry­wał wzro­ku od ekra­nu.

– O czym?

– O czym będziesz chciał.

Luke zer­k­nął na sto­lik, a po­tem spoj­rzał na­rze­czo­nej w oczy.

– Pro­szę cię, Jo­sie, je­stem zmęczo­ny.

Chcia­ła coś od­po­wie­dzieć, ale mężczy­zna znów sku­pił całą uwa­gę na wia­do­mo­ściach. Choć sie­dzie­li obok sie­bie, dzie­li­ły ich lata świetl­ne. Jo­sie nie po raz pierw­szy za­sta­na­wia­ła się, co się sta­ło z tym czło­wie­kiem. Za­wsze po­ci­ąga­ły ją w nim czu­ło­ść, opie­ku­ńczo­ść i ta jego uj­mu­jąca nor­mal­no­ść. Wie­dzia­ła, że nie chciał być wo­bec niej taki oschły. Ro­zu­mia­ła, przez co prze­cho­dzi. Jed­nak nie była pew­na, ile jesz­cze zdo­ła znie­ść.

Pro­po­no­wa­ła mu te­ra­pię. Chy­ba nie po­go­dził się z tym, co spo­tka­ło jego przy­ja­ciół, i Jo­sie po­dej­rze­wa­ła, że może się o to ob­wi­niać. Gdy­by do­ta­rł na miej­sce parę mi­nut wcze­śniej, być może za­po­bie­głby tra­ge­dii.

Dzie­lącą ich ci­szę prze­rwał dzwo­nek jej te­le­fo­nu. Obo­je od­wró­ci­li się w stro­nę, z któ­rej do­cho­dził – Jo­sie zo­sta­wi­ła ko­mór­kę na sto­li­ku w przed­po­ko­ju.

– Mu­szę ode­brać. – Wsta­ła, pod­nio­sła te­le­fon i przy­ło­ży­ła go so­bie do ucha. Dzwo­nił jej za­stęp­ca, in­spek­tor Noah Fra­ley.

– Sze­fo­wo – rzu­cił do słu­chaw­ki. – Mamy tu pe­wien pro­blem. Chy­ba będziesz mu­sia­ła jak naj­szyb­ciej przy­je­chać.

– Do­bra. – Nie py­ta­ła o szcze­gó­ły.

Noah po­dał jej ad­res, któ­ry po­win­na sko­ja­rzyć, ale w tej chwi­li ja­koś nie mo­gła. Za­ko­ńczy­ła po­łącze­nie i si­ęgnęła do sza­fy po kurt­kę.

– Jo­sie? – za­wo­łał z sa­lo­nu Luke.

– Mu­szę je­chać do pra­cy – rzu­ci­ła w od­po­wie­dzi.

ROZ­DZIAŁ 3

Kie­dy zna­la­zła się milę od domu, zo­rien­to­wa­ła się, jak bar­dzo na­pi­ęte były jej mi­ęśnie w oko­li­cy ło­pa­tek, i do­pie­ro po ja­ki­mś cza­sie zdo­ła­ła się roz­lu­źnić. Wie­dzia­ła, że nie po­win­na się za­sła­niać pra­cą, ale tyl­ko tam mia­ła po­czu­cie kon­tro­li nad sy­tu­acją. Ulga trwa­ła jed­nak krót­ko. Kie­dy do­ta­rła pod ad­res, któ­ry po­dał jej in­spek­tor, przy­po­mnia­ła so­bie, skąd go zna.

Jej za­stęp­ca stał z po­nu­rą miną przed oka­za­łą wik­to­ria­ńską wil­lą. Drzwi do domu pil­no­wał je­den z funk­cjo­na­riu­szy ko­men­dy po­li­cji w Den­ton. Mężczy­zna trzy­mał w ręku no­tes.

– To jest miej­sce prze­stęp­stwa? – upew­ni­ła się Jo­sie.

Noah ski­nął gło­wą.

– Pil­nu­je­cie z ka­żdej stro­ny?

– Tak. Po­sta­wi­łem jesz­cze ko­goś przy tyl­nych drzwiach. Wszyst­kie we­jścia są ob­sta­wio­ne.

– Czy ona... Nie żyje?

Jo­sie nie była pew­na, jak by się czu­ła, gdy­by po­wie­dzia­no jej, że Mi­sty De­ros­si rze­czy­wi­ście nie żyje. Wszy­scy wie­dzie­li, że de­tek­tyw jej nie zno­si po tym, jak przy­ła­pa­ła Mi­sty ze swo­im świ­ętej pa­mi­ęci mężem. Oka­za­ło się wów­czas, że Ray sy­piał ze strip­ti­zer­ką, któ­ra zna­na była ze swo­jej roz­wi­ązło­ści. Już samo to było trud­ne, ale kie­dy Ray przy­znał, że za­ko­chał się w Mi­sty, Jo­sie po pro­stu nie umia­ła się z tym po­go­dzić.

– Żyje – od­pa­rł Noah. – A przy­naj­mniej jesz­cze żyje. Ka­ret­ka za­bra­ła ją już do szpi­ta­la. Mają nas in­for­mo­wać na bie­żąco o sta­nie jej zdro­wia. Sąsiad­ka zna­la­zła Mi­sty nie­przy­tom­ną. Sta­rusz­ka nie wi­dzia­ła jej od kil­ku dni, więc przy­szła spraw­dzić, czy wszyst­ko z nią w po­rząd­ku. Pu­ka­ła do drzwi, ale nikt nie otwie­rał, więc obe­szła dom i oka­za­ło się, że tyl­ne drzwi są uchy­lo­ne. We­szła do środ­ka i zna­la­zła Mi­sty na podło­dze w sa­lo­nie. Od razu za­dzwo­ni­ła pod dzie­wi­ęćset je­de­na­ście. Mi­sty zo­sta­ła po­wa­żnie po­bi­ta. Po­zo­sta­ła część domu jest nie­tkni­ęta, jed­nak sa­lon ktoś wy­wró­cił do góry no­ga­mi. Sama zo­ba­czysz.

Jo­sie na mo­ment uspo­ko­iła my­śli, pró­bu­jąc odło­żyć na bok oso­bi­ste uprze­dze­nia, by po­trak­to­wać tę spra­wę jak ka­żdą inną. Wy­mi­nęła No­aha, któ­ry ru­szył za nią w głąb domu. Po dro­dze ko­men­dant­ka ski­nie­niem gło­wy po­zdro­wi­ła pil­nu­jące­go drzwi funk­cjo­na­riu­sza, któ­ry za­pi­sał jej na­zwi­sko na li­ście osób przy­by­łych na miej­sce zda­rze­nia. Za­raz za drzwia­mi je­den z jej lu­dzi zor­ga­ni­zo­wał nie­wiel­ką prze­strzeń dla śled­czych.

Den­ton było mia­stem o po­wierzch­ni oko­ło dwu­dzie­stu pi­ęciu mil kwa­dra­to­wych. Wi­ęk­szo­ść tego te­re­nu zaj­mo­wa­ły ob­sza­ry gór­skie, ty­po­we dla cen­tral­nej Pen­syl­wa­nii. Do­mi­no­wa­ły tu kręte wiej­skie dró­żki, gęste lasy i od­da­lo­ne od sie­bie wol­no sto­jące domy. Mia­stecz­ko li­czy­ło so­bie tro­chę po­nad trzy­dzie­ści ty­si­ęcy miesz­ka­ńców i jako ta­kie nie za­słu­ży­ło na wła­sny wy­dział kry­mi­nal­ny. Po­nie­waż nie było tech­ni­ków, nie­wiel­ka grup­ka funk­cjo­na­riu­szy zo­sta­ła prze­szko­lo­na w za­kre­sie zbie­ra­nia do­wo­dów i za­bez­pie­cza­nia miej­sca zda­rze­nia.

Jo­sie i Noah za­ło­ży­li spe­cjal­ne kom­bi­ne­zo­ny, czep­ki i la­tek­so­we ręka­wicz­ki.

– Czy ktoś po­sze­dł po­roz­ma­wiać z sąsia­da­mi? – za­py­ta­ła Jo­sie. – Może ktoś coś wi­dział?

– Tak – od­pa­rł Fra­ley. – Wy­sła­łem dwóch funk­cjo­na­riu­szy.

Podąży­ła za nim do sa­lo­nu i wkrót­ce prze­ko­na­ła się, że jej za­stęp­ca miał ra­cję – pi­ęk­nie ume­blo­wa­ne i sta­ran­nie urządzo­ne po­ko­je pre­zen­to­wa­ły się nie­na­gan­nie. Jo­sie i Noah już kie­dyś tu byli – pra­wie dwa lata temu, po śmier­ci Raya, kie­dy Mi­sty za­gi­nęła. To wte­dy od­kry­li, że strip­ti­zer­ka urządzi­ła dom w sta­ro­świec­kim sty­lu. Fan­ta­zyj­ne me­ble wy­gląda­ły na moc­no nie­wy­god­ne, ale mu­sia­ły spo­ro kosz­to­wać – wi­docz­nie ka­rie­ra w klu­bie noc­nym była nie­zwy­kle do­cho­do­wa.

– Tak jak mó­wi­łem, pra­wie wszyst­ko jest na swo­im miej­scu – pod­jął Fra­ley, kie­dy szli ko­ry­ta­rzem na par­te­rze.

– Mó­wi­łeś, że sąsiad­ka za­sta­ła otwar­te drzwi – wspo­mnia­ła Jo­sie. – Wi­dać śla­dy wła­ma­nia?

Noah po­kręcił gło­wą.

– Nie. Albo Mi­sty zo­sta­wi­ła otwar­te drzwi, albo sama wpu­ści­ła na­past­ni­ka.

– Są wy­bi­te szy­by w oknach?

– Nie.

– A jest sa­mo­chód Mi­sty?

– Stoi w ga­ra­żu za do­mem.

In­spek­tor przy­sta­nął przy we­jściu do sa­lo­nu na ty­łach domu i ski­nął ręką, za­pra­sza­jąc prze­ło­żo­ną do środ­ka.

– Go­to­wa? To patrz pod nogi.

Jo­sie ze­bra­ła się w so­bie, po czym prze­kro­czy­ła próg sa­lo­nu. Nie­ska­zi­tel­ny nie­gdyś po­kój wy­glądał te­raz, jak­by prze­szła prze­zeń trąba po­wietrz­na. Drew­nia­ny par­kiet był po­kry­ty odłam­ka­mi szkła, drza­zga­mi i po­ła­ma­ny­mi ka­wa­łka­mi me­bli. Na błękit­nym dy­wa­ni­ku wid­nia­ły śla­dy krwi, a nie­opo­dal le­żał po­ła­ma­ny sto­lik ka­wo­wy. W za­głębie­niu pęk­ni­ęte­go bla­tu utkwi­ła kęp­ka ja­snych wło­sów. De­tek­tyw Qu­inn ro­zej­rza­ła się do­oko­ła i za­uwa­ży­ła trzy prze­wró­co­ne lam­py. Frag­men­ty roz­trza­ska­nych ręcz­nie ma­lo­wa­nych aba­żu­rów wa­la­ły się po podło­dze. Na jed­nej ze ścian ko­lo­ru ko­ści sło­nio­wej wi­dać było wgnie­ce­nie, jak gdy­by na­past­nik ci­snął nie­szczęsną Mi­sty tak moc­no, że od­pa­dły ka­wa­łki tyn­ku. Jo­sie ostro­żnie stąpa­ła po drew­nia­nej po­sadz­ce, a w pew­nym mo­men­cie za­trzy­ma­ła się, bo jej uwa­gę przy­kuł mały bia­ły przed­miot le­żący obok znacz­ni­ka usta­wio­ne­go przez śled­czych. Uklękła i przyj­rza­ła się mu z bli­ska.

– Rany bo­skie – ode­zwa­ła się. – Czy to ząb?

Noah gło­śno wci­ągnął po­wie­trze do płuc.

– Tak – od­pa­rł. – Sa­ni­ta­riu­sze po­wie­dzie­li, że Mi­sty nie ma jed­ne­go z gór­nych przed­nich zębów.

Jo­sie znów ro­zej­rza­ła się po sa­lo­nie, po któ­rym krząta­ła się trój­ka funk­cjo­na­riu­szy. Je­den zbie­rał od­ci­ski pal­ców ze ścian i me­bli, dru­gi po­bie­rał włók­na z dy­wa­nu na środ­ku po­ko­ju, a ko­bie­ta krąży­ła mi­ędzy roz­sta­wio­ny­mi znacz­ni­ka­mi i fo­to­gra­fo­wa­ła ka­żdy z ozna­czo­nych do­wo­dów. Cała pi­ąt­ka mia­ła na so­bie bia­łe kom­bi­ne­zo­ny. Funk­cjo­na­riu­sze po­ru­sza­li się po po­miesz­cze­niu po­wo­li i ostro­żnie, jak­by stąpa­li po cien­kim lo­dzie. Kie­dy po­czu­li na so­bie wzrok sze­fo­wej, od­wró­ci­li się do niej.

– Dzień do­bry – przy­wi­tał się ten z nich, któ­ry trzy­mał w ręku mały od­ku­rzacz do włó­kien. Jo­sie po­zdro­wi­ła go ski­nie­niem gło­wy. Mężczy­zna sko­ńczył od­ku­rzać dy­wan i za­jął się le­żącym na zie­mi gru­bym bia­łym po­la­ro­wym ko­cem. Naj­pierw wska­zał go funk­cjo­na­riusz­ce, któ­ra szyb­ko pstryk­nęła kil­ka zdjęć, a po­tem za­czął go od­ku­rzać, zbie­ra­jąc wło­sy i włók­na. Na bia­łej dzia­ni­nie zo­stał krwa­wy ślad dło­ni – wnio­sku­jąc po roz­mia­rze, zo­sta­wi­ła go Mi­sty.

Na­gle wzrok Jo­sie padł na le­żący za ka­na­pą przed­miot.

– Cho­le­ra ja­sna, Noah, co to jest?

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki