Grób matki - Lisa Regan - ebook

Grób matki ebook

Regan Lisa

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Trzeci tom bestsellerowej serii z niepokorną detektywką w roli głównej!

Dwóch chłopców odkrywa ludzkie szczątki zakopane niedaleko parkingu dla przyczep kempingowych. Na miejsce zdarzenia przybywa detektywka Josie Quinn. Jako dziecko nierzadko bawiła się w tej okolicy, gdy uciekała przed swoją agresywną matką. Przeszłość Quinn zderza się z teraźniejszością, kiedy okazuje się, że to kości nastoletniej wychowanki domu zastępczego zamordowanej trzydzieści lat temu. Dziewczyna nazywała się Belinda Rose – tak samo jak niewidziana od lat matka Josie…

Gdy policjantka jest już blisko rozwiązania sprawy tajemniczej śmierci, zostaje odnalezione kolejne ciało. Nagle staje się jasne, że ktoś bliski Josie nie cofnie się przed niczym, by zniszczyć jej życie i na zawsze pogrzebać prawdę. Czy detektywce uda się powstrzymać zabójcę, zanim następna osoba zostanie zamordowana? Czy rozwiązując zagadkę ze swojej przeszłości, zdoła odzyskać spokój w obecnym życiu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 410

Oceny
4,8 (165 ocen)
133
24
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zaczytana_Anex

Nie oderwiesz się od lektury

Możecie mi wierzyć lub też nie, ale jak tylko zobaczyłam zapowiedź premiery trzeciego tomu tej serii, to pierwsze co zrobiłam to ją zamówiłam. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, o czym jest bieżący tom, liczyło się dla mnie tylko to, że znowu będę mogła spotkać się z Josie Quinn. To spotkanie było jeszcze lepsze niż poprzednie. Sprawa kryminalna, z którą się mierzymy w tej części dotyczy życia prywatnego głównej bohaterki, które jeśli myśleliśmy, że po pierwszych dwóch częściach, nie było usłane różami, to tu dopiero będziecie zaskoczeni. Bardzo dobrze poprowadzona akcja, napisana prostym i bardzo przyswajalnym językiem powoduje, że jak tylko zaczniemy czytać pierwsze strony nie odłożymy tej książki póki nie sięgniemy do tej ostatniej. Dodatkowym plusem całej tej serii jest to, że oprócz zagadki kryminalnej wplecione są również wątki obyczajowe, które tylko dodają wyjątkowości całej tej serii. Każda z kolejnych części trzyma poziom i trzeci tom nie odstaje od pozostałych. Gorąco pole...
10
Malwi68

Nie oderwiesz się od lektury

"Grób matki" to trzeci tom cyklu Lisy Regan z detektyw Josie Quinn. Panią komisarz poznałam w poprzednich częściach. Wtedy została przedstawiona jako osoba, w której życiu prywatnym doszło do kilku zawirowań. Wiem, że miała trudne, traumatyczne dzieciństwo, ale to w tej części dochodzi do przełomu. Cała fabuła poświęcona jest rozwiązaniu zagadki kryminalnej, w której rodzinne sekrety wychodzą na światło dzienne. Dwaj chłopcy podczas zabawy w kopanie okopów, odnajdują szkielet człowieka. Choć do morderstwa doszło przed trzydziestu laty, to detektywi bardzo szybko ustalają tożsamość kobiety. Okazało się, że u zmarłej występował bardzo rzadko występujący defekt kostny. Po podaniu personaliów okazało się, że są one tożsame z danymi jej matki, Belindy Rose. Pomimo iż policjantka od dawna nie utrzymywała kontaktu ze swoją rodzicielką, to była pewna, że jej matka żyje. Dochodzenie do prawdy kosztowało Jenny wiele stresu. Jednocześnie wokół pani detektyw, krążył jakiś szaleniec utrudniający j...
10
Aniitaa

Nie oderwiesz się od lektury

Nie sposób się oderwać, świetna książka, czekam na kolejną :)
10
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „Grób matki” Lisy Regan to tom trzeci serii kryminalnej z Josie Quinn. Oczywiście można go czytać w oderwaniu od reszty, napisany jest tak, by można go było uznać za osobną powieść. W tym tomie zawarta jest dosyć osobista historia głównej bohaterki, bo jeszcze mocniej niż w poprzednich („Znikające dziewczyny” i „Bezimienna”) fabuła skupia się na jej osobie. Mamy tu jakby dwie osobne sprawy – jedną związaną z przeszłością i postacią jej matki, pełną retrospekcji, które pomagają czytelnikowi zrozumieć tę postać– skąd u niej taka konieczność pokazywania się światu jako kobieta twarda i samowystarczalna oraz skąd narodziły się jej lęki. To sprawia, że bohaterka staje się czytelnikowi bliższa, bardziej ludzka. Druga historia toczy się Josie dorosłej, która nie tylko musi się mierzyć z prawdopodobieństwem, że to, co uznawała za fundamenty własnej osoby zbudowane zostały na kłamstwie, ale i która powoli zaczyna się czuć osaczona – ktoś od niedawna ją prześladuje, a sytua...
11
Dobronika

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuHer Mo­ther’s Grave
Pro­jekt okładki © GHO­ST­DE­SIGN
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuKON­RAD ZA­TYLNY
Re­dak­cjaUR­SZULA ŚMIE­TANA
Ko­rektaALEK­SAN­DRA WIĘK-RUT­KOW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaKRZYSZ­TOF CHO­DO­ROW­SKI
Co­py­ri­ght © Lisa Re­gan, 2018 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2018 by Sto­ry­Fire Ltd tra­ding as Bo­oko­uture. Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6418-6
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Mo­jemu bratu – An­drew Broc­kowi – za po­ka­za­nie mi,że za­wsze można zmie­nić swoją hi­sto­rię!

PRO­LOG

Pod­ło­żyła ogień w po­koju dzieci. Jej usta wy­krzy­wiły się w uśmie­chu, gdy bursz­ty­nowe pło­mie­nie li­zały ściany i roz­prze­strze­niały się w po­miesz­cze­niu, tra­wiąc per­fek­cyj­nie do­brane me­ble i dy­wan, na któ­rym spę­dziła tyle go­dzin, szo­ru­jąc nie­wi­dzialne plamy. De­li­katny bal­da­chim łó­żeczka, z ta­kim tru­dem ukła­dany przez nią każ­dego dnia, uniósł się z sze­le­stem, który wy­wo­łał u niej uczu­cie sa­tys­fak­cji. „Nie budź dzieci. Nie wchodź tam, do­póki nie wstaną. Nie. Nie. Nie”. To ją na­uczy.

Gdy po­wie­trze zgęst­niało i za­częło pa­lić jej nos i gar­dło, wy­co­fała się z po­koju. Wąsy czar­nego, gę­stego dymu śli­zgały się po brze­gach drzwi, peł­zały po su­fi­cie i wy­ga­niały ją na ko­ry­tarz. Przed­ra­mie­niem za­sło­niła usta pod­czas biegu. Wkrótce pło­mie­nie sza­lały w ca­łym domu, nisz­cząc wszyst­kie wy­myślne rze­czy, które na­le­żały do tej zło­śli­wej, sno­bi­stycz­nej suki. Za­po­wia­dało się cu­dow­nie.

Ucie­kła na dół, za­trzy­mu­jąc się tylko po to, aby przy­ło­żyć za­pałkę do cięż­kich za­słon i fal­ban, które zdo­biły każde okno w sa­lo­nie oraz ja­dalni. Jed­nak po­smak ognia w gar­dle stał się nie do znie­sie­nia. Skie­ro­wała się do kuchni. Za­mie­rzała wyjść tyl­nymi drzwiami, za­nim zo­sta­nie zła­pana. Po tym, jak oskar­żyli ją o kra­dzież, za­bro­nili jej kie­dy­kol­wiek po­ka­zy­wać się w ich domu.

Znaj­do­wała się w po­ło­wie drogi, kiedy na­gle do­strze­gła w sa­lo­nie coś, co spra­wiło, że się za­trzy­mała. Prze­szedł ją dreszcz pod­nie­ce­nia. To było coś znacz­nie bar­dziej de­struk­cyj­nego niż ogień. Od­kryła spo­sób, by osta­tecz­nie po­ko­nać tę sukę. Na jej twa­rzy po­ja­wił się jesz­cze szer­szy uśmiech, gdy wbie­gła do po­koju dzie­cię­cego z wy­cią­gnię­tymi rę­kami.

ROZ­DZIAŁ 1

TE­RAZ

Sze­ścio­mie­sięczny Har­ris Qu­inn za­chi­cho­tał w swoim krze­sełku, gdy mały pla­sti­kowy po­jem­nik z pu­rée z zie­lo­nego groszku ude­rzył z pla­śnię­ciem o pod­łogę w kuchni, po­kry­wa­jąc trampki Jo­sie sza­ro­zie­loną papką. Za­sko­czona ko­bieta rzu­ciła okiem na usma­ro­waną je­dze­niem bu­zię nie­mow­laka i też się ro­ze­śmiała. Nie można było się na niego zło­ścić. Ode­rwała pa­pie­rowy ręcz­nik ze sto­jaka nad zle­wem i po­chy­liła się, żeby po­sprzą­tać ba­ła­gan z pod­łogi.

– Błąd no­wi­cju­sza – mruk­nęła w stronę Har­risa, który z za­chwy­tem ude­rzał dłońmi o tacę.

Zrzu­ca­nie przed­mio­tów na pod­łogę i ob­ser­wo­wa­nie, jak Jo­sie je pod­nosi, było ostat­nio jego ulu­bioną za­bawą.

Wy­rzu­ciła pa­pie­rowe ręcz­niki do śmieci i od­wró­ciła się, aby zo­ba­czyć, jak chłop­czyk przy­ci­ska do oczu pię­ści całe po­kryte zie­lo­nym grosz­kiem. Spoj­rzała na ze­gar na ku­chence mi­kro­fa­lo­wej Mi­sty.

– Czas na drzemkę, mały czło­wieku – po­wie­działa.

Ro­zej­rzała się do­okoła w po­szu­ki­wa­niu in­nych śla­dów je­dze­nia na ścia­nach lub pod­ło­dze nie­ska­zi­tel­nego domu Mi­sty De­rossi. Ko­bieta nie­czę­sto pro­siła Jo­sie o opiekę nad sy­nem, tylko co ja­kiś czas, kiedy bab­cia Har­risa była nie­do­stępna. Jo­sie zwy­kle nie mo­gła się do­cze­kać tych rzad­kich wi­zyt, dla­tego nie chciała na­ra­żać na szwank swo­jej re­pu­ta­cji za­ufa­nej opie­kunki, zo­sta­wia­jąc w domu ba­ła­gan.

Chwy­ciła szmatkę le­żącą przy zle­wie i wy­czy­ściła nią twarz i rączki chłop­czyka, który za­czął się wić i za­wo­dzić w ra­mach pro­te­stu.

– Go­towe – oznaj­miła, od­pi­na­jąc pasy wy­so­kiego krze­sełka i wyj­mu­jąc z niego nie­mow­laka. Zdzi­wiło ją to, jak bar­dzo urósł w ostat­nim cza­sie.

Wciąż miała w pa­mięci, jak po raz pierw­szy przy­tu­liła go do piersi po tym, jak zo­stał wy­cią­gnięty ze śmier­tel­nie zim­nych prą­dów rzeki Su­squ­ehanna. Miał wtedy za­le­d­wie kilka dni. Był drobny i wą­tły, no i miał szczę­ście, że prze­żył. Dziś spra­wiał wra­że­nie krzep­kiego i pulch­nego, jego blond loki gęst­niały z każ­dym dniem, a cha­rak­ter sta­wał się co­raz bar­dziej wy­ra­zi­sty.

Te­raz, kiedy Har­ris nieco pod­rósł, Jo­sie uwiel­biała go ła­sko­tać, pa­trzeć, jak roz­sma­ro­wuje so­bie je­dze­nie na za­ró­żo­wio­nych po­licz­kach, myć go, a po­tem za­sy­piać wraz z nim w bu­ja­nym fo­telu, który ku­piła dla Mi­sty. Był to je­den z nie­wielu no­wo­cze­snych me­bli w tym domu i kom­plet­nie nie pa­so­wał do sa­lonu, który wy­glą­dał, jakby zo­stał wy­jęty ze stron ma­ga­zynu po­świę­co­nego wik­to­riań­skim do­mom.

Dziecko oparło głowę na ra­mie­niu Jo­sie, która usia­dła w fo­telu, de­li­kat­nie ko­ły­sząc się w przód i w tył. Z płó­cien­nej kie­szeni z boku krze­sła wy­jęła je­den ze smocz­ków. Na­stęp­nie prze­su­nęła Har­risa tro­chę ni­żej, tak że jego po­li­czek spo­czy­wał te­raz na jej klatce pier­sio­wej. Gła­dziła jego włosy do czasu, aż za­padł w głę­boki sen. „Nic nie może rów­nać się z tym uczu­ciem”, po­my­ślała, rów­nież za­sy­pia­jąc.

Na­gle ci­szę prze­rwał cy­frowy dźwięk jej te­le­fonu ko­mór­ko­wego. Oczy Jo­sie otwo­rzyły się, czujne i po­szu­ku­jące. Dźwięk był stłu­miony i do­cho­dził z dru­giego końca po­koju, gdzie prze­wie­szona przez opar­cie ka­napy wi­siała jej kurtka. Je­śli to coś waż­nego, ten ktoś na pewno za­dzwoni jesz­cze raz. Spoj­rzała w dół na Har­risa i z ulgą stwier­dziła, że na­dal spał spo­koj­nie. Przy kra­wę­dzi jego ust zwi­sał smo­czek, który lada mo­ment mógł spaść. Ka­łuża śliny ufor­mo­wała się na jej t-shir­cie tuż przy buzi chłop­czyka. Jo­sie uśmiech­nęła się, prze­su­wa­jąc dło­nią w górę i w dół po jego ple­cach i ko­ły­sząc się lekko w fo­telu. Te­le­fon prze­stał dzwo­nić, a ona po­now­nie za­mknęła oczy. Je­śli to ja­kiś na­gły wy­pa­dek, po­rucz­nik Noah Fra­ley i de­tek­tyw Gret­chen Pal­mer wie­dzą, gdzie ją zna­leźć.

Na po­wrót ogar­nęła ją sen­ność, gdy jej te­le­fon znowu za­dzwo­nił. Tym ra­zem Har­ris się po­ru­szył. Jo­sie wło­żyła mu smo­czek do ust tak szybko, jak tylko zdo­łała, a on przez chwilę ssał go gło­śno, po czym zmarsz­czył brwi, naj­praw­do­po­dob­niej przy­go­to­wu­jąc się na coś, czym – jak po­dej­rze­wała – miał być gło­śny płacz. Wstrzy­mała od­dech w ocze­ki­wa­niu na naj­gor­sze, jed­nak po chwili rysy twa­rzy chłopca wy­gła­dziły się, a on sam tylko wes­tchnął lekko. Ko­bieta za­klęła ci­cho, wie­dząc, że nie ma mowy, aby udało jej się się­gnąć kurtkę, jed­no­cze­śnie nie bu­dząc nie­mow­laka. Nie żeby to miało zna­cze­nie – chwilę póź­niej usły­szała otwie­ra­jące się i za­my­ka­jące drzwi fron­towe i w domu roz­legł się głos Mi­sty:

– Już je­stem!

Har­ris znów drgnął, mru­żąc oczy i przy­ci­ska­jąc twarz do klatki pier­sio­wej Jo­sie, gdy z ko­ry­ta­rza po­now­nie do­bie­gło wo­ła­nie Mi­sty.

– Jo­sie, je­steś w sa­lo­nie?

Chłop­czyk pod­niósł głowę i za­czer­wie­nio­nymi od snu oczami ro­zej­rzał się po po­koju w po­szu­ki­wa­niu matki. Mi­sty sta­nęła w drzwiach, a jej twarz roz­ja­śnił sze­roki uśmiech. Je­den z ką­ci­ków ust wciąż opa­dał, jakby ja­kiś nie­wi­dzialny pa­lec cią­gnął go w dół, ale i tak ko­bie­cie udało się w znacz­nym stop­niu od­zy­skać spraw­ność, którą stra­ciła w wy­niku ataku, jaki prze­żyła w dniu na­ro­dzin Har­risa. Klasz­cząc w dło­nie, prze­szła przez po­kój i zgar­nęła synka z ciała Jo­sie. Nie prze­sta­wała przy tym gru­chać i gła­dzić nie­sfor­nych lo­ków chłopca.

– Cześć, ko­cha­nie – szep­nęła. – Wy­spa­łeś się?

Jo­sie prze­cią­gnęła się i po­pra­wiła ko­szulkę.

– Jak po­szło? – za­py­tała i spoj­rzała na Mi­sty.

Ko­bieta uśmiech­nęła się i wska­zała na swoje przed­nie górne zęby.

– Wsz­cze­piono mi stały im­plant. Wy­gląda su­per. Tak się cie­szę, że mam to wresz­cie z głowy.

Po tym jak pod­czas ataku Mi­sty stra­ciła je­den z zę­bów, w szpi­talu za­ło­żono jej tym­cza­sową ko­ronę. Mi­nęło kilka mie­sięcy, za­nim zdo­łała za­osz­czę­dzić pie­nią­dze na im­plant. Jo­sie po­ma­gała ko­le­żance, jak tylko mo­gła, ale Mi­sty prze­zna­czyła wszyst­kie pie­nią­dze, które od niej do­stała, w pierw­szej ko­lej­no­ści na po­trzeby Har­risa. Za­nim chło­piec po­ja­wił się na świe­cie, ko­bieta za­ra­biała na ży­cie, tań­cząc w lo­kal­nym klu­bie ze strip­ti­zem, dzięki czemu mo­gła ku­pić i ume­blo­wać swój wy­stawny dom. Oszczęd­no­ści wy­ko­rzy­stała na prze­pro­wa­dze­nie pro­ce­dury in vi­tro. Po po­ro­dzie zaś po­sta­no­wiła nie wra­cać wię­cej do strip­tizu – jed­nak na­wet gdyby chciała to zro­bić, w wy­niku ob­ra­żeń, ja­kich do­znała, ta­niec po­zo­sta­wał zde­cy­do­wa­nie poza sferą jej moż­li­wo­ści.

Jo­sie wstała i po­de­szła do ka­napy. Na­stęp­nie prze­trzą­snęła kie­sze­nie kurtki w po­szu­ki­wa­niu te­le­fonu ko­mór­ko­wego.

– Wy­gląda do­brze – rzu­ciła do Mi­sty.

Ko­bieta prze­su­nęła syna z jed­nego bio­dra na dru­gie. Chłop­czyk oparł głowę na ra­mie­niu mamy, a smo­czek po­ru­szył się w jego ustach.

– Jadł coś?

– Tro­chę chru­pek owo­co­wych i odro­binę pu­rée z groszku. Bar­dziej go in­te­re­so­wało, jak je­dze­nie wy­gląda na pod­ło­dze.

– O tak, to coś no­wego – ro­ze­śmiała się Mi­sty. – Nic się nie martw. Za­raz spraw­dzę, czy ma ochotę na bu­telkę.

Jo­sie spraw­dziła w te­le­fo­nie nie­ode­brane po­łą­cze­nia. Oba były z tego sa­mego nu­meru, któ­rego nie znała.

– Jesz­cze raz ci dzię­kuję – po­wie­działa Mi­sty, cho­ciaż dzię­ko­wała ko­le­żance kil­ka­na­ście razy, za­nim wy­szła do den­ty­sty. – Gdyby pani Qu­inn się nie roz­cho­ro­wała, na pewno by się nim za­jęła. Zła­pała ja­kąś grypę żo­łąd­kową.

Jo­sie wło­żyła kurtkę, a po­tem po­de­szła do Har­risa i po­kle­pała go po ple­cach.

– Ża­den pro­blem. Prze­cież nie chcemy, żeby ła­pał in­fek­cję za in­fek­cją. W ra­zie czego za­wsze mo­żesz do mnie za­dzwo­nić. Koń­czymy te­raz pa­pier­kową ro­botę dla pro­ku­ra­tora okrę­go­wego, więc sprawy to­czą się po­woli.

– Cho­dzi o za­trzy­ma­nie tego han­dla­rza nar­ko­ty­ków? Lloyda Todda?

– Tak, to praw­dziwa gruba ryba – od­parła Jo­sie.

– Aż trudno uwie­rzyć, że dał radę prze­pro­wa­dzić tak dużą ope­ra­cję – za­uwa­żyła Mi­sty.

Lloyda Todda uwa­żano za fi­lar spo­łecz­no­ści nie­wiel­kiego mia­sta, ja­kim było Den­ton. Jego firma usłu­gowa sły­nęła jako jedna z naj­bar­dziej za­pra­co­wa­nych i naj­bar­dziej zna­nych w oko­licy, ale – jak Jo­sie oraz jej ze­spół od­kryli w ciągu ostat­nich dwóch mie­sięcy – sta­no­wiła głów­nie przy­krywkę dla du­żej ope­ra­cji han­dlu nar­ko­ty­kami. Pra­co­wało dla niej pra­wie dwu­dzie­stu mło­dych męż­czyzn i kilka ko­biet. Wszy­scy za­trud­nieni jako „muły” i drobni di­le­rzy. Todd do­star­czał klien­tom około osiem­dzie­się­ciu pro­cent nie­le­gal­nych nar­ko­ty­ków w mie­ście. Jo­sie wcale nie za­sko­czyło, gdy liczba przedaw­ko­wań gwał­tow­nie spa­dła po jego aresz­to­wa­niu. Oczy­wi­ście, wszystko wró­ciło do normy, gdy od­biorcy to­waru Todda zna­leźli swoje źró­dła gdzie in­dziej.

– Rze­czy­wi­ście, to szo­ku­jące – przy­znała Jo­sie.

Mi­sty po­dą­żyła za nią przez la­bi­rynt ele­ganc­kich po­koi, aż do­tarły do drzwi wej­ścio­wych.

– Może zjesz z nami lunch? – za­py­tała, gdy sta­nęły na we­ran­dzie.

To nie był pierw­szy raz, kiedy pro­siła Jo­sie, żeby zo­stała tro­chę dłu­żej, ale cho­ciaż Qu­inn chciała spę­dzać wię­cej czasu z dziec­kiem, nie miała pew­no­ści, czy jej re­la­cja z Mi­sty doj­rzała już do for­muły wspól­nego bab­skiego lun­chu. Sporo czasu upły­nęło, za­nim za­częły do­ga­dy­wać się w miarę przy­zwo­icie. Kilka lat wcze­śniej, kiedy roz­pa­dło się mał­żeń­stwo Jo­sie z Rayem Qu­in­nem, jej eks­mąż wdał się w ro­mans z Mi­sty. Bar­dzo trosz­czył się o nową part­nerkę i jego ostat­nim ży­cze­niem przed śmier­cią było to, aby Jo­sie usza­no­wała jego wy­bór. Mimo naj­lep­szych chęci nie przy­szło jej to ła­two. Do­piero atak, któ­rego do­świad­czyła Mi­sty, i na­ro­dziny jej syna po­łą­czyły obie ko­biety. Jed­nakże Jo­sie wie­działa, że może cza­sem wy­da­wać się szorstka, na­wet je­śli pró­bo­wała taka nie być. Bała się, że kru­che re­la­cje, które na­wią­zała z Mi­sty, zo­staną zruj­no­wane, je­śli spę­dzą ze sobą wię­cej czasu.

– Mam dużo pracy – skła­mała.

Ką­ciki ust Mi­sty opa­dły w wy­ra­zie roz­cza­ro­wa­nia, a czę­ściowy pa­ra­liż jej twa­rzy spra­wił, że to wra­że­nie stało się jesz­cze bar­dziej do­bitne.

Jo­sie po­czuła, że do­pa­dają ją wy­rzuty su­mie­nia.

– Może na­stęp­nym ra­zem – do­dała szybko.

Mi­sty wbiła wzrok w de­ski pod­ło­gowe.

– Za­wsze to po­wta­rzasz. Po­słu­chaj, wiem, że nie za­wsze się do­ga­dy­wa­ły­śmy, ale chcę, że­byś wie­działa, że ja...

Dzwo­nek te­le­fonu ko­mór­ko­wego prze­rwał prze­mowę Mi­sty, za­nim na do­bre się za­częła. Obie ko­biety za­częły wpa­try­wać się w kie­szeń kurtki Jo­sie. Po chwili Qu­inn wy­cią­gnęła te­le­fon i po­słała ko­le­żance za­kło­po­tany uśmiech. Spoj­rzała na ekran. To był ten sam nu­mer co wcze­śniej. Pró­bu­jąc de­spe­racko unik­nąć roz­mowy na te­mat po­jed­na­nia z Mi­sty, Jo­sie szybko prze­su­nęła pal­cem po ekra­nie i przy­ło­żyła te­le­fon do ucha.

– Z tej strony Qu­inn.

– Jo­sie Qu­inn? – za­py­tał ja­kiś mę­ski głos.

– Tak. Kto mówi?

– Mo... Mo­żesz mnie na­zy­wać Ro­ger.

– Mogę cię na­zy­wać Ro­ger? Kim je­steś?

Tu na­stą­piła chwila wa­ha­nia, po czym głos roz­legł się znowu:

– Dzwo­nię w spra­wie two­jego ogło­sze­nia. No wiesz, tego, które za­mie­ści­łaś w in­ter­ne­cie.

Jo­sie po­czuła się tak, jakby w jej żo­łądku zna­lazł się na­gle ciężki ka­mień. Ze­szła z ganku, od­pro­wa­dzana spoj­rze­niem Mi­sty, peł­nym tro­ski i zdu­mie­nia.

– Za­dzwoń, je­śli bę­dziesz cze­goś po­trze­bo­wała – po­wie­działa bez­gło­śnie.

Od­wró­ciła się od ko­le­żanki i po­de­szła do swo­jego sa­mo­chodu.

– W spra­wie mo­jego ogło­sze­nia? – zwró­ciła się po­now­nie do Ro­gera. – O czym ty mó­wisz?

– Jak to o czym? – za­py­tał Ro­ger, a ona usły­szała w jego gło­sie jesz­cze wię­cej wa­ha­nia. – Ty nie... Czy to wła­ściwy nu­mer?

– To ty do mnie za­dzwo­ni­łeś, Ro­ger.

Za­pa­dła gro­bowa ci­sza.

– Nie brzmisz jak ktoś, kto szuka do­brej za­bawy – stwier­dził męż­czy­zna.

– Nie­zbyt bawi mnie by­cie ro­bioną w ko­nia przez ser­wisy ogło­sze­niowe – od­parła Jo­sie.

Ale nie­stety Ro­ger już się roz­łą­czył. Qu­inn spoj­rzała w stronę domu Mi­sty, jed­nak ko­bieta we­szła już do środka ra­zem z dziec­kiem. Z ci­chym wes­tchnie­niem wsia­dła do swo­jego forda escape i uru­cho­miła sil­nik. Otwo­rzyła w te­le­fo­nie apli­ka­cję z lo­kal­nym ser­wi­sem ogło­sze­nio­wym. Zna­le­zie­nie wła­ści­wego anonsu za­jęło jej kilka mi­nut. Tym ra­zem po­ja­wił się w dziale „Nie­zo­bo­wią­zu­jące spo­tka­nia”: „Per­wer­syjna dziew­czyna chęt­nie po­zna to­wa­rzy­sza za­bawy. Ko­bieta szuka męż­czy­zny”.

Za­marła z pal­cem przy ekra­nie te­le­fonu. Nie chciała tego czy­tać, nie chciała wie­dzieć, co jest tam na­pi­sane, ale mu­siała spraw­dzić. Le­piej zro­bić to te­raz, w za­ci­szu wła­snego sa­mo­chodu, niż póź­niej na ko­mi­sa­ria­cie z po­rucz­ni­kiem i de­tek­ty­wem czy­ta­ją­cymi jej przez ra­mię. Kiedy zda­rzyło się to po raz pierw­szy, jej twarz po­trze­bo­wała pięt­na­stu mi­nut, żeby od­zy­skać nor­malne ko­lory po tym, jak ob­lał ją ru­mie­niec. Jo­sie wzięła głę­boki od­dech i klik­nęła w ogło­sze­nie.

„Szu­kam oka­zji do per­wer­syj­nej za­bawy. Go­rąca dziew­czyna po trzy­dzie­stce chęt­nie za­zna chwili po­po­łu­dnio­wej roz­ko­szy. Mój sprawny ję­zyk za­spo­koi każde twoje pra­gnie­nie. Za­wsze czy­sto, za­wsze dys­kret­nie. Za­dzwoń, żeby się umó­wić”.

Po­ni­żej wid­niało imię Jo­sie i jej nu­mer te­le­fonu.

Wy­pu­ściła po­wie­trze, które wstrzy­my­wała od dłuż­szego czasu, i rzu­ciła te­le­fon na sie­dze­nie pa­sa­żera, jakby ją opa­rzył. Jej uwagę przy­kuł ruch w jed­nym z okien domu Mi­sty. Praw­do­po­dob­nie ko­bieta wyj­rzała zza za­słony, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego Jo­sie wciąż nie od­je­chała. Qu­inn wy­co­fała sa­mo­chód, a na­stęp­nie ru­szyła w kie­runku po­ste­runku po­li­cji. Miała wolne, ale ta sprawa nie mo­gła cze­kać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki