Czarna Lista - Kerry Wilkinson - ebook + książka

Czarna Lista ebook

Kerry Wilkinson

4,1

Opis

W okrytej złą sławą dzielnicy Manchesteru zostają znalezione zwłoki młodego mężczyzny. Krew na miejscu zbrodni jednoznacznie wskazuje na Donalda McKennę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że podejrzany właśnie odbywa wyrok dożywocia.  

Tymczasem w mieście zaczynają ginąć kolejni mężczyźni… Łączy ich nie tylko to, jak umierają, lecz także fakt, że wszyscy byli przestępcami. Sierżant Jessica Daniel ma niełatwe zadanie – złapać nożownika, mając do dyspozycji jedynie ślady, które prowadzą do osadzonego McKenny. 

Sprawy nie ułatwiają media i opinia publiczna, które widzą w seryjnym zabójcy superbohatera… 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 433

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (115 ocen)
41
48
21
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozanka

Całkiem niezła

dość słaba książka. słuchanie możliwe tylko do pewnego momentu, dalej nie działa i trzeba czytać tradycyjnie. niestety bardzo przeszkadzało mi, że wyrazy przenoszone na drugą stronę z kreseczką, przenoszone były w sposób niezgodny z zasadami; na przykład tam gdzie było sz, rozbito je na s - z. niestety rani to moje oczy.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Vigilante. Jessica Daniel Book 2

Tłumaczenie z jęz. angielskiego: Tomasz Illg

Redakcja: Joanna Szewczyk

Korekta: Urszula Bańcerek

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: shutterstock.com © ALEXSTAND, © april25pop, © FotoDuets

Skład i redakcja techniczna: Damian Walasek

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak

Copyright © 2011–2012 Kerry Wilkinson

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Dragon

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydanie I Bielsko-Biała 2019

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. Barlickiego 7

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-285-8

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Oddział

ul. Legionowa 2

01-343 Warszawa

Zapraszamy na zakupy na: www.troy.net.pl

Znajdź nas na: www.facebook.com/TROY.DYSTRYBUCJA

PROLOG

Mężczyzna celowo włożył ciemne tenisówki na miękkiej gumowej podeszwie i odnalazł w szafie stare czarne spodnie dresowe oraz granatowy T-shirt. Nie miał zbyt dużego wyboru, ale przynajmniej nie brakowało mu ciemnych ubrań. Cieszył się z niespotykanej o tej porze roku bezdeszczowej pogody. Nie miał wielkiej, grubej kurtki, ale nawet gdyby włożył coś takiego, tylko niepotrzebnie wyróżniałby się z tłumu.

Szybko przekonał się, że śledzenie kogoś nie jest takie proste, jak to pokazywali w telewizji. Nawet pomimo tego, że wybierał wyłącznie porę nocną, kiedy mógł bez przeszkód wykonywać takie zadania. Ale ubieranie się na ciemno czyniło jego pracę dużo łatwiejszą, zaś fakt, że władze miasta nie zawracały sobie głowy naprawieniem ulicznych latarni, był jak prawdziwy dar niebios. Na początku w ogóle nie wziął pod uwagę tenisówek. Wydawało mu się to teraz głupie – takie obuwie nie tylko zapewniało praktycznie bezszelestne poruszanie się, ale także dawało mu sporą przewagę na starcie w sytuacji, gdyby musiał ratować się ucieczką. W ostatnich miesiącach włożył dużo wysiłku w to, żeby wrócić do formy. W jego wieku nie mógł już liczyć na sylwetkę i kondycję sportowca, ale udało mu się zrzucić parę kilogramów z brzucha, jego ręce i ramiona stały się muskularne. Swobodny dostęp do siłowni sprawił, że był także szybszy. Każdy trening zaczynał od biegania. Nie zależało mu bowiem na wytrzymałości, lecz na szybkości. Wiedział, że gdy przyjdzie co do czego, nie będzie musiał ścigać się na długich dystansach, tylko w sprincie.

Przydało się także kilka biegów testowych, śledzenie różnych ludzi po zmierzchu i uczenie się tego, jak nie dać się zobaczyć. Nie było żadnego pośpiechu – chodziło tylko o to, żeby zaczekać na odpowiednią okazję i nie dać się złapać. Cele na jego liście nigdzie się nie wybierały i rozprawi się z nimi, jeden po drugim.

Dzisiaj miał być ten dzień, kiedy pierwsze z nazwisk zostanie wykreślone z tej listy.

Mężczyzna spojrzał kilkadziesiąt metrów przed siebie. Człowiek, na którego polował, stał jeszcze z grupką znajomych, ale wyglądało na to, że wreszcie się pożegnają. Mimo iż starał się trzymać się z dala od oświetlonych miejsc, trzech ludzi przed nim stało pod latarnią uliczną. Obserwował unoszący się dym z papierosów i słyszał dobiegające z oddali głosy. W pewnym momencie zobaczył, że jeden z mężczyzn sięga do kieszeni dżinsów, wyciąga z niej coś i błyskawicznie przekazuje temu, którego on wziął na celownik. Ruch ręki był szybki i pewny, żaden z mężczyzn nawet się nie rozejrzał. Dlaczego? Musieli przecież wiedzieć, że szansa przyłapania ich na gorącym uczynku była minimalna, a nawet gdyby coś takiego się stało, szybko wróciliby na ulicę.

Człowiek, który dokonał przekazania, uścisnął rękę trzeciemu z mężczyzn, a potem odwrócił się i ruszył w kierunku pobliskiej alejki. Nawet z tej odległości widać było, że ma spodnie z nisko opuszczonym krokiem i wystające wysoko bokserki. Obserwujący go z cienia mężczyzna pokręcił głową, rozbawiony tą idiotyczną współczesną modą.

Teraz, kiedy pod latarnią zostało ich już tylko dwóch, mężczyzna zdecydował, że może podejść bliżej. Stąpał w delikatny sposób, ale po z góry wytyczonej ścieżce w stronę swojego celu, aż zbliżył się na odległość około pięćdziesięciu metrów i oparł o ścianę, pozostając w mocno zacienionym miejscu. Teraz słychać już było wyraźnie głosy obydwu mężczyzn. Ich miejscowy akcent zgrzytał, kiedy rozmawiali w amerykańskim slangu, jakby urodzili się w latach sześćdziesiątych w Harlemie.

Nie drażniły go kwestie rasowe między czarnymi i białymi – był daltonistą, jeśli chodzi o rasę. Ale miał uczulenie na punkcie młodych białych mężczyzn, którzy wyrządzali krzywdę innym i sprawiali wrażenie, jakby żyli w getcie. Widywał ich bez przerwy – gości, którzy słuchali rapu i wydawało im się, że czyni ich to twardymi gangsterami.

Idioci.

Mężczyźni ruszyli szybko spod latarni tam, gdzie – o czym wiedział ich prześladowca – obaj mieszkali. Wziął wcześniej pod uwagę, że może mieć do czynienia z dwiema ofiarami. Nie był pewien, czy uda mu się rozprawić z obydwoma za jednym razem – zwłaszcza że była to jego pierwsza akcja – ale wiedział, że istnieje duża szansa, iż mężczyźni wkrótce się rozdzielą i każdy z nich pójdzie w swoją stronę.

Dobrze odrobił zadanie domowe.

Dotrzymywał im kroku, uważnie patrząc pod nogi. W trakcie jednego z testowych biegów szybko nauczył się, że nie chodzi wyłącznie o to, by pozostać niezauważonym, ale też o to, gdzie stawia się kroki. Dlatego na tyle, na ile to było możliwe w ciemności, starał się omijać wszystkie kamienie na drodze, które mogły go zdradzić, i ruszył biegiem za dwoma mężczyznami, nie chcąc spuścić ich z oczu. Tak jak się spodziewał, przeszli przez ulicę, aż w końcu zobaczył, jak podają sobie ręce na pożegnanie. Mężczyzna przykucnął za samochodem i podświadomie wstrzymał oddech. Czuł, jak przyspiesza mu tętno. Wiedział, że od momentu, na który przygotowywał się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, dzieli go minuta albo dwie. Wsunął rękę do kieszeni w poszukiwaniu noża – był tam nadal; nawet przez materiał czuć było chłodną rękojeść, jakby tylko czekała, żeby ją ogrzać.

Przed nim drugi z mężczyzn skręcił w lewo i wszedł między bloki na osiedlu. Jego cień zniknął z pola widzenia i rozpłynął się w mroku. Został już tylko jeden mężczyzna.

Zawrócił i zaczął iść za nim. Wiedział też, że zostało mu jakieś pięćset metrów. Musiał działać jak najszybciej. Wstał, wyszedł zza auta i ruszył błyskawicznie za swoją ofiarą. Nie miało już dla niego znaczenia, czy ktoś go widzi. Wsadził rękę do kieszeni i przyspieszył kroku, zbliżając się na odległość niecałych trzystu metrów do człowieka, którego śledził od godziny.

– Przepraszam, kolego… – odezwał się, na wszelki wypadek nie za głośno. W okolicy były jeszcze mieszkania i domy – nie chciał ryzykować, że ktoś go usłyszy.

Jego cel odwrócił się szybko. Otworzył szeroko oczy, wyraźnie zaskoczony, że komuś udało się zajść go od tyłu tak niepostrzeżenie.

– Czego…? – zdążył tylko odpowiedzieć, po czym cofnął się.

Wtedy było już po wszystkim.

Wyciągnięty błyskawicznie z kieszeni nóż błysnął i zatopił się w szyi mężczyzny. Po raz kolejny odrobione zadanie przyniosło efekt. Zabójca wiedział, że musi celować w okolicę jabł-ka Adama, żeby stłumić jakikolwiek dźwięk. Ofiara złapała go za nadgarstek, ale nie miało to żadnego znaczenia, bo jej chwyt był słaby. Mężczyzna z nożem cofnął się, słysząc bulgot wydobywający się z gardła ofiary, po czym zaatakował ją jeszcze dwukrotnie, tym razem celując w serce.

Nie poszło mu tak idealnie, jak się spodziewał, ale zadanie zostało wykonane. Martwy człowiek u jego stóp już nigdy nie sprzeda nikomu narkotyków ani nie zrobi czegoś równie podłego.

Zabójca zastanawiał się, czy zyska uznanie, na które zasługiwał tak honorowy czyn.

1

Słońce właśnie zaczynało wschodzić, kiedy sierżant Jessica Daniel wysiadła z zaparkowanego w pobliżu czerwonego fiata punto i ruszyła w kierunku cienkiego białego namiotu rozstawionego na miejscu zbrodni. Przez telefon powiedziano jej, że chodzi o zabójstwo, więc wiedziała, czego może się spodziewać. Zresztą, biorąc pod uwagę, że ciało znaleziono w Levenshulme, jednej z dzielnic Manchesteru, nie było to dla niej wielkim zaskoczeniem. Tutejsza młodzież spędzała większość wolnego czasu, wynajdując wciąż nowe, pomysłowe sposoby robienia krzywdy sobie lub tym, którzy wyglądali choćby trochę inaczej od nich.

Mimo to rzadko posuwali się do zabójstw.

Było jeszcze ciemno, kiedy Jessica odebrała telefon z prośbą o przyjazd i obejrzenie tego konkretnego ciała. Bycie policjantką w randze sierżanta oznaczało, że dzwoniono do niej tylko wtedy, gdy działo się coś naprawdę ważnego. W ciągu mniej więcej ostatniego roku Jessica rzadko sypiała o określonych porach, ale i tak było to dość charakterystyczne, że jakiś biedak dał się zadźgać akurat podczas jednego z tych nielicznych poranków, kiedy udało jej się w miarę szybko zasnąć.

Dotarła do wejścia do namiotu i zobaczyła jednego z pracowników Wydziału ds. Przestępstw Kryminalnych w papierowym kitlu. Musiano ich tu ściągnąć naprawdę wcześnie, mimo iż wydział ten cierpiał na notoryczne braki kadrowe i opierał się w znacznym stopniu na policyjnych ochotnikach.

Po drugiej stronie namiotu zauważyła znajomą twarz komisarza Jacka Cole’a i podeszła do niego.

– Trochę za wcześnie na to wszystko, nie uważasz? – powiedziała. Cole wzruszył ramionami. – Zaglądałeś do środka? – spytała, wskazując namiot.

– Tak, byłem tu jakieś dwie minuty przed kryminalnymi.

Komisarz Cole był bezpośrednim przełożonym Jessiki. Dostali awans w tym samym czasie, półtora roku temu. Cole z sierżanta został komisarzem, zaś ją z posterunkowego mianowano sierżantem. On był znany w komisariacie z tego, że nie lubił brudzić sobie rąk i wolał pracować za biurkiem. Niektórzy ludzie uważali to za wadę – Jessica również, ale z czasem umożliwiło jej to angażowanie się w więcej ciekawych spraw. Poza tym Cole był wobec niej lojalny i Jessica uważała go za jedną z tych osób w policji, którym naprawdę można zaufać, chociaż nie znała go zbyt dobrze.

Jessica była po trzydziestce, ale te piętnaście lat, jakie dzieliło ją i Cole’a, to była autentyczna przepaść. Ona wciąż mieszkała w wynajmowanym mieszkaniu, nie miała prawie żadnych oszczędności i brała życie takim, jakie było. On żył z dwójką dzieci i żoną, w której wciąż był zakochany po uszy, ale potrafił w perfekcyjny sposób rozdzielać życie prywatne od zawodowego. Jessica nigdy nie poznała jego żony ani dzieci – i z tego, co wiedziała, nikt z komisariatu nie dostąpił tego zaszczytu. Cole był przeciętnym facetem, na którego nikt nie spojrzałby dwa razy, gdyby nie wiedział, że jest komisarzem.

Jessica odpowiedziała Cole’owi skinieniem głowy i ruszyła w stronę wejścia do namiotu rozstawionego na chodniku i otoczonego żółtą policyjną taśmą. Zaparkowane w pobliżu radiowozy chroniły ich przed wzrokiem postronnych osób. Kilku funkcjonariuszy w mundurach kręciło się między samochodami. W miarę jak świt ustępował miejsca rankowi, ludzie wychodzili z domów i mieszkań, żeby pogapić się na scenę zbrodni. Jessica zauważyła po drugiej stronie ulicy kilkoro nastolatków w szkolnych mundurkach. Raptem kilka dni temu młodzież wróciła do szkół z wakacji i chociaż było jeszcze wcześnie rano, ten widok nie był niczym szczególnym. Znacznie większy szok stanowił obraz szkolnych mundurków, biorąc pod uwagę, że ciało znaleziono w jednej z najgorszych dzielnic, gdzie samo zaciągnięcie dzieci do szkoły było nie lada osiągnięciem, a co dopiero nakłonienie ich do włożenia mundurków.

Jessica zignorowała dzieciaki i obeszła taśmę, żeby wejść do namiotu.

Zadaniem ekipy dochodzeniowo-śledczej było dopilnowanie, by wszystkie podejrzane rzeczy zostały opisane i skatalogowane. Ciała usuwano ostrożnie z miejsca zbrodni, robiono zdjęcia, wszystko dokładnie mierzono i zapisywano. Sprawdzano takie rzeczy, jak odciski palców, a także ewentualne ślady krwi czy włosy, które mogły należeć do sprawcy. Była to bardzo specjalistyczna praca i ludzie, którzy ją wykonywali, nie lubili, kiedy zadeptywało się im teren.

Na miejscu zdarzenia pracowały dwie osoby, obydwie znane Jessice. Nie pamiętała ich nazwisk, ale z uwagi na nakładający się charakter pracy ludzie widywali się tu i tam. Niektórym udało zbliżyć się bardziej, ale detale dotyczące zwłok jakoś nigdy nie były dla Jessiki pasjonujące. Chociaż wizyta w miejscu zbrodni czasem pomagała poukładać myśli w głowie, Jessica była dużo szczęśliwsza, gdy mogła przeczytać raport, zamiast oglądać drastyczne sceny na własne oczy.

Mimo to uznała, że skoro jest już na miejscu, nie zaszkodzi rzucić okiem.

Kobieta w białym kitlu, stojąca przy wejściu do namiotu, była o kilka lat starsza od Jessiki.

– Wolałabym nie – skwitowała jej prośbę.

– Obiecuję, że nie będę niczego dotykać. Jeżeli jest wystarczająco dużo światła, stanę i zerknę tylko w drzwiach – obiecała Jessica.

Stosunki między różnymi wydziałami bywały bardzo dziwne. Z technicznego punktu widzenia Jessica mogła wejść, jeśli tylko miała taką ochotę, ale gdyby skaziła czymś miejsce zbrodni, konsekwencje mogłyby być poważne. Dlatego oficerowie ekipy dochodzeniowo-śledczej i inni policjanci, bez względu na rangę, często ustępowali przed kryminalnymi.

Kobieta zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, a potem odwróciła się, pochyliła głowę i zajrzała z powrotem do namiotu. Jessica często przekonywała się, że warto być grzeczną w takich sytuacjach, żeby osiągnąć swój cel.

Kobieta w białym kitlu wyprostowała się i popatrzyła na nią.

– W porządku. Ale proszę zostać w tym miejscu, dobrze? – To mówiąc, wskazała na wejście do namiotu.

Jessica skinęła głową i podeszła bliżej, schylając się pod uniesioną płachtą materiału.

W środku ktoś ustawił specjalną lampę, która oświetlała leżące ciało, ale delikatne promienie słońca i tak wpadały teraz przez cienkie ściany. Jessica z łatwością mogła zobaczyć to, co chciała. Na chodniku twarzą do góry leżał młody mężczyzna. Nogi miał wyciągnięte prosto, ale jedną z rąk przyciskał do szyi, podczas gdy druga leżała bezwładnie wzdłuż boku. Miał na sobie dżinsy i czarną bluzę. Choć był ubrany na ciemno, widać było wyraźnie jeszcze ciemniejszą plamę na wysokości klatki piersiowej, w tym samym kolorze co kałuża krwi na ziemi. Mniej więcej na środku szyi miał widoczną ranę kłutą – w miejscu, gdzie prawdopodobnie został pchnięty nożem. Drugą ranę widać było na piersi. W sumie były więc dwie albo trzy rany kłute od noża i zdecydowanie martwa ofiara.

Jessica wycofała się i podziękowała kobiecie za przytrzymanie jej wejścia do namiotu.

– Znaleźliście coś jeszcze? – spytała.

Kobieta wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.

– Nadzieja umiera ostatnia, co?

– Nigdy nic nie wiadomo.

– Pod kilkoma paznokciami w tej uniesionej ręce były jakieś ślady; być może ofiara złapała napastnika. Mamy jeszcze parę poszlak, ale to trochę potrwa. Mimo wszystko nie powinno być problemów z identyfikacją – twarz jest nienaruszona, nie padał też deszcz ani nic, co mogłoby utrudnić nam pracę. A w kieszeni miał jeszcze to. – Kobieta włożyła rękę w gumowej rękawiczce do plastikowego pojemnika na podłodze i wyciągnęła stamtąd dwie zaklejone foliowe torebki. W jednej znajdował się mały woreczek z czymś, co przypominało susz konopi indyjskich, a w drugiej portmonetka z materiału. – W środku jest portfel – dodała kobieta. – Chcesz wiedzieć, jak się nazywał ten człowiek?

– Wiem, kto to jest – odparła Jessica. Kobieta sprawiała wrażenie nieco zaskoczonej, więc Jessica wyjaśniła: – Myślę, że jakieś dziewięćdziesiąt pięć procent funkcjonariuszy policji z Manchesteru rozpoznałoby bez trudu tę anielską buźkę.

Faktycznie, Craig Millar był dobrze znany miejscowej policji. Chociaż Jessica nie miała przyjemności aresztować go osobiście, większość jej kolegów po fachu rozpoznałaby Millara od razu. Nie wiedziała też dokładnie, ile miał lat, ale była pewna, że dwadzieścia parę. Z pamięci była w stanie powiedzieć, że był notowany za posiadanie narkotyków, uszkodzenie ciała, zwykłą napaść oraz zakłócanie spokoju pod wpływem alkoholu. Gdyby sprawdziła jego akta, z pewnością znalazłaby coś jeszcze – kilka pouczeń albo mandatów, udzielonych na miejscu.

A to tylko te wykroczenia, za które dał się złapać.

Jego kumple bez wątpienia mieli podobne kartoteki i byli winni setki funtów z tytułu niezapłaconych mandatów i grzywien. Kiedy ktoś taki jak Craig Millar raz złamał prawo i został na tym przyłapany, zaczynało się błędne koło, aż w końcu lądował w więzieniu albo – jeżeli wkurzył niewłaściwych ludzi – martwy na chodniku. Jessica zastanawiała się, komu tym razem nadepnął na odcisk. Może handlował narkotykami na nie swoim terenie? Albo odpyskował komuś postawionemu znacznie wyżej w przestępczej hierarchii? A może to był efekt głupiej pijackiej kłótni z kumplem, który nazajutrz nie będzie z niej nic pamiętał?

Jessica wróciła do Cole’a, kręcąc głową. Musiał to dostrzec.

– A więc rozpoznałaś go? – Komisarz miał lekko przekrzywioną głowę i trudno było odczytać wyraz jego twarzy.

– To ten dzieciak Millar. Też go rozpoznałeś?

– Nie potrafiłem przypomnieć sobie nazwiska, ale twarz wydała mi się znajoma.

– I co o tym myślisz? Ktokolwiek to zrobił, nie zadał sobie nawet trudu, żeby zabrać mu portfel, więc to raczej nie był napad na tle rabunkowym.

– Narkotyki? Bójka? Kto wie? Jeśli jesteś pewna, że to ten gość, prawdopodobnie uda nam się ustalić adres i dowiedzieć się, czy z kimś mieszkał, zanim wieść rozejdzie się po okolicy. – Cole wskazał za plecy. Jessica zobaczyła twarze ludzi w oknach bloku wychodzących na ulicę. Po drugiej stronie ulicy też przechodzili jacyś ludzie, próbując zerknąć w stronę namiotu.

Jessica potwierdziła tożsamość ofiary razem z policjantką, która miała portfel.

– Kto właściwie nas wezwał? – spytała.

– Gdybyś miała przy sobie dwadzieścia funtów, na kogo byś je postawiła?

– A skąd ta pewność, że nie mam dwudziestu funtów?

Cole uśmiechnął się.

– Reynolds twierdzi, że wciąż wisisz mu dychę i nigdy nie zabierasz pieniędzy do pracy, żebyś nie musiała mu oddać.

Sierżant Jason Reynolds był oficerem policji, z którym Jessica dzieliła biuro. Jessica uśmiechnęła się do komisarza, a potem wybuchnęła krótkim śmiechem.

– To musiał być ktoś, kto wyszedł z psem na spacer.

– Bingo.

– Musimy chyba przyjąć nowe metody śledcze. W przyszłości będziemy zakładać, że zabójstwa dokonał gość z psem, i od tego zaczniemy, cofając się w śledztwie, krok po kroku. To przecież idealne alibi.

Cole uśmiechnął się szerzej.

– Sprawdzę adres ofiary. Prawie na pewno mieszkała tu gdzieś w pobliżu.

* * *

Cole zadzwonił na komisariat w Longsight i zdobył ostatni znany adres Craiga Millara. Mieszkanie znajdowało się w tym rejonie, ale ani Cole, ani Jessica nie wiedzieli dokładnie, gdzie go szukać. W aktach nie było też żadnej informacji o tym, czy ofiara mieszkała sama, czy z kimś. Według danych policji istniało jeszcze paru innych Millarów powiązanych z tym adresem, ale, jak nietrudno było się domyślić, żadna z tych osób nie figurowała w spisie wyborców. Jessica wiedziała, że jeśli chodzi o tę okolicę, niczego nie można być pewnym, i miała poważne wątpliwości, czy informacje, kto z kim mieszka, są aktualne.

Przeszła przez ulicę i spytała dwoje nastolatków w szkolnych mundurkach o adres ofiary. Nie podała im numeru konkretnego mieszkania, spytała jedynie, który to blok. Para bez większych protestów wskazała kierunek, który potwierdzał jej przypuszczenia. Cole dołączył do niej – mieli ustalić, kto tak naprawdę mieszka pod adresem Craiga Millara.

Przeszli z powrotem ulicę i ruszyli alejką oddzielającą jeden blok od drugiego. Cała ta okolica wydała się Jessice raczej przygnębiająca, mimo iż słońce już wstało i świeciło dość mocno. Osiedle składało się z piętrowych bloków z czerwonej cegły i małych domków. Większość terenu była zarządzana przez spółdzielnię mieszkaniową – wokół było pełno znaków z jej nazwą i logo oraz surowymi zakazami w rodzaju „Gra w piłkę wzbroniona”. Jessica wiedziała doskonale z artykułów w prasie i nieoficjalnych rozmów w komisariacie, że spółdzielnia ostro rozprawiała się z dzieciakami grającymi na osiedlu w piłkę, przymykając jednocześnie oko na odbywający się tu drobny handel narkotykami i inne wykroczenia, dopóki ich sprawcy płacili czynsz na czas.

Na osiedlu każdy kąt wydawał się identyczny. Nieliczne skrawki niezabudowanego terenu pokrywała nierówna, zabłocona trawa, a wiele ogrodzeń i płotów – paskudne graffiti.

Po drugiej stronie ulicy Jessica zauważyła zniszczony plac zabaw dla dzieci. Kilka huśtawek wisiało smętnie splątanych, a reszta wyposażenia była zrujnowana i nie nadawała się do niczego.

Policji łatwo było obwiniać ludzi, którzy tu mieszkali, o niszczenie własnego osiedla, ale Jessica wiedziała, jak trudno wyrwać się z zaklętego kręgu biedy. Dzieciaki bez skutku poszukiwały pracy, więc siedziały znudzone na osiedlu i przyłączały się do gangów. A potem wydawało im się, że są na tyle dojrzałe, żeby mieć własne dzieci, które czasem w jeszcze młodszym wieku szły w ślady rodziców i koło się zamykało. Nawet jeśli chciałeś się stąd wydostać, tkwiłeś w pułapce. Miejsca takie jak to szybko okrywały się niechlubną sławą, co z kolei dawało władzom pretekst, aby pomijać je przy rozdzielaniu pieniędzy na edukację czy inne cele wspierające aktywność społeczną.

A na domiar złego musiałeś mieć na co dzień do czynienia z przestępcami, których nie obchodził nikt, poza nimi samymi.

Jessica i Cole poszli we wskazanym przez nastolatków kierunku i wkrótce dotarli do bloku, którego szukali. Cole zauważył, że wszystkie mieszkania na parterze mają takie same numery, weszli więc po schodach na piętro. Wybetonowana klatka schodowa cuchnęła i Jessica odwróciła wzrok, żeby nie widzieć przesypujących się kontenerów na śmieci. Schody wychodziły prosto na rząd dziwnie ponumerowanych mieszkań po lewej. Przez całą długość wybetonowanego podestu biegła drewniana poręcz. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę Jessica, były niezliczone anteny satelitarne, przymocowane właśnie do tej poręczy – wyglądało to tak, jakby z każdego mieszkania wychodziły wiązki kabli, które następnie biegły przez cały sufit na klatce schodowej, by potem wrócić do tej samej anteny.

Przeszli połowę korytarza, wreszcie docierając do drzwi, których szukali. Jessica zapukała i poczekała chwilę. Drzwi nie wyglądały na szczególnie solidne. Większość współczesnych domów miała już drzwi i okna z podwójnymi szybami, ale w wielu mieszkaniach wciąż zdarzały się jeszcze drewniane drzwi starego typu.

Jessica zdążyła się przyzwyczaić do pracy z komisarzem Cole’em, chociaż jego chłód i opanowanie czasem wytrącały ją z równowagi. On zazwyczaj prawie się nie odzywał, podczas gdy jej nie zamykały się usta. W ciągu ostatniego roku próbowała trochę poskromić swoje gwałtowne reakcje, ale jeszcze jej się to nie udało. W większości przypadków istniało między nimi milczące porozumienie, że to ona przejmuje pałeczkę, kiedy trzeba porozmawiać ze świadkami albo podejrzanymi. Nie ustalali tego między sobą, tak się po prostu działo.

Po drugiej stronie drzwi nie było żadnej reakcji, więc Jessica zapukała znowu, tym razem głośniej. Dopiero wtedy usłyszała czyjś głos, dobiegający ze środka. Nie była w stanie odróżnić słów, ale ton tego głosu nie brzmiał zbyt przyjaźnie. W końcu ktoś szarpnął za klamkę i drzwi otworzyły się. Stanęła w nich kobieta w jasnoróżowym szlafroku. Miała siwiejące, brązowe włosy i zmarszczyła brwi, zanim jeszcze Jessica zadała sobie trud, żeby wyjąć odznakę.

Lokatorka przewróciła oczami.

– Co on, do cholery, znowu nawyprawiał?