Dreadful. Niebo pełne gwiazd - Ohanka - ebook

Dreadful. Niebo pełne gwiazd ebook

Ohanka

4,4

Opis

Finałowy tom zapierającej dech w piersiach serii „Dreadful”.

Odmieniona Effie jest w stanie zrobić wszystko, aby uratować przyjaciół. Sojusz z Curtisem ma zapewnić im przewagę, ale czy na pewno będzie dobrym wyborem? Jak walczyć z zagrożeniem, kiedy nie wiadomo, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem?

Przyjaciele z Gold Coast zostaną poddani ostatniej próbie, która da im szansę na wolność. Wolność od ucieczek, intryg oraz nieustającego ryzyka śmierci. Aby uzyskać odpowiedzi na najważniejsze pytania, będą musieli wiele poświęcić. Może się jednak okazać, że nie takiej prawdy oczekiwali…

Tajemnice, zagadki, radość, miłość, cierpienie. Finał tej historii sprawi, że Dreadful na zawsze zostanie w Waszych sercach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 482

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (26 ocen)
17
3
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mary89xx

Nie oderwiesz się od lektury

Ciężki koniec 😭
00
koktajlhere

Nie oderwiesz się od lektury

kocham
00
monaezz

Z braku laku…

09.08.2024-25.08.2024
00
damian8819

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, ale koniec łamie serce.
00
oliwka___

Nie oderwiesz się od lektury

ALE DLACZEGO?
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2024 by Da­ria Śmi­giel­ska Co­py­ri­ght © 2024 for this edi­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
W po­wie­ści wy­ko­rzy­stano frag­ment utworu Sekta ego­istów Érica-Em­ma­nu­ela Schmitta w tłu­ma­cze­niu Łu­ka­sza Mül­lera.
Pro­jekt gra­ficzny okładki oraz składAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Ni­niej­szy utwór jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci – ży­ją­cych obec­nie lub w prze­szło­ści – oraz do rze­czy­wi­stych zda­rzeń i miejsc jest czy­sto przy­pad­kowe.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-892-7
Must Read Sto­ries jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszyst­kim gwiaz­dom na moim nie­bie.

Przy­bę­dziesz.

Nim skoń­czę śpie­wać swoją pio­senkę.

Wschód słońca był dziś piękny. Może przez to uśmiech­nę­łam się bla­dym po­ran­kiem – a może po pro­stu było to ła­twe – szcze­gól­nie po tych wszyst­kich tro­skach.

Niebo tej nocy było pełne gwiazd.

Dzię­kuję Ci za nie.

Słowa i za­cho­wa­nie Cur­tisa wiele po­wie­działy Bran­do­nowi o roz­mówcy. Chciał ich wy­słu­chać i zja­wił się w klu­bie bez sio­stry, za to w to­wa­rzy­stwie mło­dych ochro­nia­rzy. Ko­lejny raz zro­bił coś prze­ciwko Ale­xan­drowi i to za­sta­na­wiało Bran­dona. Nie był pe­wien, czy chło­pak po­stę­puje tak z nu­dów, czy waż­nych po­wo­dów.

– Po­dobno ma­cie dla mnie cie­kawą pro­po­zy­cję.

– Nie je­ste­śmy tu­taj, aby ci sprze­dać sa­mo­chód – po­wie­dział Bran­don, przy­glą­da­jąc mu się po­dejrz­li­wie. – Więc da­ruj so­bie ten uśmie­szek i nie­po­trzebne ko­men­ta­rze. We­zwa­li­śmy cię tu...

– Za­wsze taki jest? Spo­kojny ob­ser­wa­tor nud­nych wy­da­rzeń... Po­ważny li­der grupy... – Cur­tis mu prze­rwał, zgrab­nie pod­no­sząc się z ka­napy i kie­ru­jąc py­ta­nie do mil­czą­cej dziew­czyny. Mia ob­ser­wo­wała go z dło­nią na broni, sy­gna­li­zu­jąc w ten spo­sób, że choć jej po­mógł, nie za­mie­rza mu za­ufać. Nim zdą­żyła po­my­śleć nad od­po­wie­dzią, Cur­tis kon­ty­nu­ował, tym ra­zem zwra­ca­jąc się do Bran­dona. – I tak do­brze przy tym wy­gląda... – Sta­nął przed nim. Bran­don wie­dział, że Cur­tis tylko czeka, aż wy­cią­gnie pi­sto­let, ale nie dał się spro­wo­ko­wać. – Od zło­ści i po­wagi ko­lor two­ich oczu wy­daje się in­ten­syw­niej­szy, a li­nia szczęki staje się wy­raź­niej­sza. Ale gdy kur­tyna opada...

Przyj­rzał mu się raz jesz­cze, tym ra­zem uważ­niej. Za­cho­wa­nie Cur­tisa go za­sko­czyło, jego otwar­tość, umie­jęt­ność mó­wie­nia o wszyst­kim przy wszyst­kich z uj­mu­jącą ła­two­ścią, pod­czas gdy jego twarz zda­wała się ma­ską po­zba­wioną emo­cji. Za to w bursz­ty­no­wych oczach kryła się cie­ka­wość...

– Wy­ja­śnijmy coś so­bie. Może do mnie na­pi­sa­łeś, ale to ja was tu za­pro­si­łem. Nikt mnie ni­g­dzie nie we­zwał, na pewno nikt z wa­szej za­gu­bio­nej, de­spe­racko po­trze­bu­ją­cej mo­jej po­mocy grupy.

– A więc ty nic z tego nie bę­dziesz miał? – za­py­tał Bran­don. Wciąż stali na­prze­ciwko sie­bie. Cur­tis nie zdo­łał ukryć zdzi­wie­nia, ja­kie wy­wo­łało w nim to py­ta­nie, a Bran­don z nie­małą sa­tys­fak­cją po­sta­no­wił to wy­ko­rzy­stać. – Z ja­kie­goś po­wodu nie­ustan­nie się bun­tu­jesz, ro­bisz wszystko, aby ze­psuć plany Ale­xan­dra. W prze­ci­wień­stwie do Eve. Dla­czego?

Nie pa­mię­tał, czy spo­tkał w swoim ży­ciu tak cie­kawą po­stać. Bran­don lu­bił po­zna­wać lu­dzi i od­kry­wać ich ta­jem­nice, które cza­sami wy­ja­wiano mu szyb­ciej, niżby tego chciał, praw­do­po­dob­nie przez ła­god­ność i szcze­rość spoj­rze­nia. Ale jesz­cze nie spo­tkał ni­kogo, kto nie­ustan­nie zaj­mo­wałby jego my­śli. Cur­tis był owiany se­kre­tami i prze­ra­ża­ją­cymi ta­jem­ni­cami.

Chciał wie­dzieć o nim wszystko i ta nie­ustanna po­trzeba za­czy­nała go nie­po­koić, ale upar­cie igno­ro­wał wszyst­kie sy­gnały.

– Po­wiedzmy, że tamto oto­cze­nie mnie znu­dziło.

Nie. To nie mo­gło być tylko to. Nie dla Bran­dona. Cur­tis coś ukry­wał.

Po­miesz­cze­nie było małe i przy­ciem­nione. Zza ściany do­cho­dziły przy­tłu­mione dźwięki mo­no­ton­nej mu­zyki. Cur­tis ukry­wał się tu jak w pry­wat­nym azylu, oto­czony ludźmi, któ­rzy z za­cie­ka­wie­niem ob­ser­wo­wali dwóch nie­przy­ja­ciół.

– A więc? – Cof­nął się, aby po­now­nie usiąść na ka­na­pie. – Może przed­sta­wię wam swoją ofertę, za­nim po­sta­no­wi­cie bła­gać mnie o po­moc, hm?

– Bła­gać cię o po­moc?

– Bran­don, spo­koj­nie. – Mia wresz­cie się ode­zwała, wi­dząc, że przy­ja­ciel za­czyna się de­ner­wo­wać. – Po pro­stu go wy­słu­chajmy.

Nie są­dził, że znaj­dzie się w tej sy­tu­acji, kiedy przyj­dzie mu słu­chać wroga. Osoby, która go ści­gała, pod­czas gdy on uda­wał mar­twego. Nie po­tra­fił o tym za­po­mnieć, a jed­nak za każ­dym ra­zem, gdy spo­glą­dał na Cur­tisa, chciał za­py­tać, ja­kim cu­dem wciąż wy­trzy­muje z czło­wie­kiem po­kroju Ale­xan­dra. Do­piero póź­niej przy­po­mi­nał so­bie, że Cur­tis to zdolny do wszyst­kiego, psy­cho­pa­tyczny mor­derca.

– Oto Ja­mes i Zach – po­wie­dział na­gle Cur­tis. – Moi ulu­bieni ochro­nia­rze i, jak nie­któ­rzy lu­bią mó­wić, so­jusz­nicy.

Bran­don sku­pił wzrok na chło­pa­kach sto­ją­cych z dwóch stron ka­napy. Je­den z nich opie­rał się o ścianę. Bu­rzę czar­nych wło­sów się­ga­ją­cych ra­mion czę­ściowo skry­wał kap­tur ciem­no­zie­lo­nej bluzy. Kasz­ta­nowe oczy wpa­try­wały się w Bran­dona bez cie­nia za­ufa­nia. Był wy­soki, szczu­pły i nie wy­glą­dał jak ktoś, kto mógłby po­ko­nać ko­go­kol­wiek w walce. Uśmiech­nął się, za­uwa­ża­jąc, jak ba­daw­czo ob­ser­wuje go Bran­don.

– Nie je­stem jego go­ry­lem – wy­ja­śnił za­ska­ku­jąco ni­skim gło­sem. – Można mu czy­tać w my­ślach – do­dał, zer­ka­jąc po­ro­zu­mie­waw­czo w stronę Cur­tisa.

Cur­tis się uśmiech­nął, nie od­wra­ca­jąc wzroku od chło­paka na­prze­ciwko. 

– Do­brze po­wie­dziane, Za­chary. Bran­don ma w so­bie tę po­wa­la­jącą umie­jęt­ność oka­zy­wa­nia wszel­kich emo­cji – od­po­wie­dział sub­tel­nie, a mimo to siła jego słów wstrzą­snęła Bran­do­nem. Czy­tał w nim jak w otwar­tej książce. Wpa­try­wali się w sie­bie, aż w końcu Cur­tis po­sta­no­wił ich przed­sta­wić. – Zach to spec od kom­pu­te­rów, ma­te­ma­tyki i in­nych spe­cy­ficz­nych ma­te­rii, któ­rym jako za­go­rzały po­eta po pro­stu nie po­tra­fię po­do­łać, bo mnie cho­ler­nie nu­dzą. A je­śli szu­ka­łeś wzro­kiem ko­goś, kto za­biłby cię jed­nym cio­sem, to jest Ja­mes.

Wska­zany przez niego chło­pak miał krót­kie, ja­sne włosy, szare oczy i bladą skórę. Spod rę­ka­wów i koł­nie­rza ko­szuli wy­sta­wały ta­tu­aże, praw­do­po­dob­nie zdo­biące więk­szość jego ciała. Nie był zbyt ma­sywny i wy­soki, mimo to miał w so­bie coś nie­bez­piecz­nego. Ob­ser­wo­wał ich i mil­czał, na­wet gdy roz­ba­wiony Cur­tis zwró­cił się do niego bez­po­śred­nio.

– A co ty są­dzisz o na­szych go­ściach, Ja­mes?

Nie od­po­wie­dział.

– Jak to moż­liwe, że ci dwaj z tobą wy­trzy­mują? – za­py­tał na­gle sko­ło­wany Bran­don.

Cur­tis był out­si­de­rem. Nie mógł mieć przy­ja­ciół ani zna­jo­mych, któ­rym by ufał. Nie mógł mieć lu­dzi go­to­wych za­ufać jemu.

– Nie wy­trzy­mu­jemy z nim, bo nie mu­simy – po­sta­no­wił ode­zwać się Zach. – Wcho­dzimy do gry tylko wtedy, kiedy Ale­xan­der nie może o czymś wie­dzieć.

– A więc to tak...

By­stry. Cur­tis był na­prawdę by­stry. Bran­don nie mógł prze­stać my­śleć, jak wiele krył w so­bie ta­jem­nic i ile z nich mo­gło uka­zać go w nieco lep­szym świe­tle. Go­ni­twa my­śli nie da­wała mu spo­koju. Tłu­ma­czył so­bie, że prze­cież Cur­tis to mor­derca, so­cjo­pata i kom­pletny sza­le­niec, ale gdy wpa­try­wał się w ciem­no­bursz­ty­nowe oczy chło­paka, wma­wiał so­bie, że musi ist­nieć coś wię­cej.

– Masz swo­ich lu­dzi, o któ­rych nie wie Ale­xan­der? – za­py­tała Mia. Bran­don nie­mal za­po­mniał o przy­ja­ciółce. – Jak to moż­liwe?

– Skoro mamy współ­pra­co­wać, chyba mu­szę was wta­jem­ni­czyć – od­po­wie­dział z uśmie­chem. – Moje za­mi­ło­wa­nie do uprzy­krza­nia ży­cia Ale­xan­drowi zro­dziło się we mnie dawno, ale do­piero od dwóch lat za­czą­łem się ubez­pie­czać. Mam lu­dzi, któ­rzy nie wy­da­dzą mnie mo­jemu opie­ku­nowi.

Bran­don zmarsz­czył brwi.

– I oni dla cie­bie tylko...

– ...pra­cują? – do­koń­czył za niego. – Tak. Nie mu­sisz być za­zdro­sny.

Cur­tis ob­ser­wo­wał go z lek­kim roz­ba­wie­niem, a Bran­do­nowi zro­biło się go­rąco. No tak. Po raz ko­lejny po­sta­no­wił za­ba­wić się jego kosz­tem.

– Przy­szli­śmy tu z kon­kret­nych po­wo­dów, Cur­tis.

– Do­prawdy?

Bez­czelny uśmiech. Spoj­rze­nie po­zba­wione emo­cji.

– Mogę stąd wyjść, do­brze o tym wiesz.

Bran­don znów za­po­mniał, że w po­miesz­cze­niu oprócz nich są jesz­cze inni lu­dzie. Wi­dział tylko Cur­tisa, który wstał z miej­sca i zbli­żył się do niego, ko­lejny raz wy­wo­łu­jąc szyb­sze bi­cie serca.

I znowu. Na zmianę. Chęć ode­pchnię­cia go jak naj­da­lej i pra­gnie­nie, aby pod­szedł bli­żej – zu­peł­nie jakby wy­pa­lały się Bran­do­nowi na czole, aby Cur­tis mógł to z uśmie­chem od­czy­tać i za­cho­wać tylko dla sie­bie.

Wpa­try­wał się w nie­po­wta­rzalny brąz jego oczu i pró­bo­wał za­pa­no­wać nad uczu­ciami. 

– To wyjdź – na­ka­zał na­gle Cur­tis i do­dał szep­tem. – A na­stęp­nym ra­zem bądź sam. W in­nym miej­scu. Bez pu­bliki.

Od­su­nął się i zer­k­nął w stronę Mii, zo­sta­wia­jąc Bran­dona z mie­sza­niną po­czu­cia wstydu i za­wodu.

– Prze­pra­szam, Mia. Chciał­bym cię jesz­cze zo­ba­czyć, ale mam wra­że­nie, że nie­któ­rych rze­czy Bran­don nie po­wie na­wet przy An­tho­nym – wy­ja­śnił jej spo­koj­nie. – Wszy­scy mamy ta­jem­nice, nie­praw­daż?

– Tak – przy­znała mu ra­cję. – Nie­które mogą nas za­bić – do­dała, spo­glą­da­jąc po­sęp­nie na Bran­dona.

Każdy se­kret w ich ży­ciu był jak od­dech zbyt długo wstrzy­my­wany pod wodą. Miał być tylko chwi­lo­wym za­czerp­nię­ciem po­wie­trza, ży­cia – wska­zówką albo roz­wią­za­niem. W za­mian sta­wał się pry­watną tru­ci­zną, od­wle­ka­niem śmierci, która i tak w końcu na­dej­dzie. Strach bu­dził się do ży­cia przy licz­nych ta­jem­ni­cach. A ta­jem­nica, którą no­sił w so­bie Bran­don, mo­gła za­bić jego przy­ja­ciół. Naj­gor­sza była myśl, że nie był pe­wien, w jaki spo­sób może wy­ko­rzy­stać ten se­kret prze­ciwko swoim wro­gom.

– Spo­tkajmy się ju­tro – zde­cy­do­wał, do­my­śla­jąc się, że An­thony nie bę­dzie za­do­wo­lony z ko­lej­nych gie­rek, które pro­wa­dzi z nimi naj­młod­szy z Trójki. – Wy­ślij mi ad­res. Będę sam.

Na twa­rzy Cur­tisa po­ja­wił się je­den z ład­niej­szych uśmie­chów, ja­kimi kie­dy­kol­wiek ob­da­ro­wał Bran­dona.

– To bę­dzie udana schadzka – po­wie­dział, nie prze­sta­jąc się uśmie­chać. 

– Nie na­zy­waj tego schadzką.

– Randka? To no­wo­cze­sne, ale dość ża­ło­sne okre­śle­nie, więc nie wiem...

– Nie idę z tobą na żadną randkę, Cur­tis. 

– Więc nie przy­niosę ci kwia­tów i nie za­płacę za cie­bie. Za­do­wo­lony? – za­py­tał, pusz­cza­jąc oczko do Mii. – Bran­don za­płaci.

Po­czuł, że sy­tu­acja robi się co­raz bar­dziej ab­sur­dalna, więc od­wró­cił się do wyj­ścia.

– Wy­cho­dzę z tego głu­piego klubu – po­wie­dział bar­dziej do sie­bie niż do nich i ru­szył do drzwi, do­piero po chwili orien­tu­jąc się, że ko­goś przy nim bra­kuje. – Mia?

Kiedy ob­ró­cił się w po­szu­ki­wa­niu przy­ja­ciółki, zo­ba­czył, że dys­ku­tuje z za­do­wo­lo­nym Cur­ti­sem. Po­spiesz­nie po­że­gnała się na wi­dok roz­go­ry­czo­nego Bran­dona.

Do­go­niła go i ra­zem wy­szli na ze­wnątrz.

– Mógł od razu na­pi­sać, że będę wam prze­szka­dzała – rzu­ciła ze zło­śli­wym uśmiesz­kiem.

– Na­wet nie za­czy­naj.

– Do­brze, to tylko do­dam, że nie mu­sisz tego ukry­wać, bo to przy­kre, i już się za­my­kam.

– Cze­kaj.

Stali w cie­niu bu­dynku z dala od świa­tła la­tarni. Bran­don ujął jej nad­gar­stek i do­piero wtedy za­uwa­żył, że uśmiech miał tylko ukryć smu­tek na twa­rzy dziew­czyny.

– Co się stało? – Na­chy­lił się ku niej i uniósł pal­cami jej brodę, żeby spoj­rzała mu w oczy. – Wiem, że ostat­nio nie mo­głaś na mnie li­czyć, ale je­śli jest coś, co chcia­ła­byś mi po­wie­dzieć, z cze­goś się zwie­rzyć...

– Nie kryj się z uczu­ciami, Bran­don – po­pro­siła ci­cho. Od­su­nął palce z jej twa­rzy, na­gle nie wie­dząc, jak za­re­ago­wać. – Mo­żesz mu przy oka­zji po­móc. So­bie zresztą też.

– W jaki spo­sób mam so­bie po­móc? – za­py­tał.

– Po­da­ro­wu­jąc so­bie prawdę. Szcze­rość wo­bec sa­mego sie­bie jest ważna, szcze­gól­nie gdy mu­simy ucie­kać przed cho­rymi, psy­cho­lo­gicz­nymi grami. Znam swoją sio­strę, znam też cie­bie i znam Tony’ego – urwała na mo­ment, po czym kon­ty­nu­owała. – Po pro­stu są­dzę, że ukry­wa­nie uczuć może tylko przy­nieść nie­wy­obra­żalną ilość bólu. Nie za­po­mi­naj, że są osoby, które wi­dzą twoje emo­cje i słowa, a na­wet biorą je do sie­bie. Cza­sem można spra­wić in­nemu czło­wie­kowi krzywdę, pró­bu­jąc oszu­kać i zra­nić sa­mego sie­bie.

– Mia...

Nie dała mu do­koń­czyć. Wi­dział, że coś się w niej zmie­niło – po­ja­wiła się nowa de­ter­mi­na­cja.

– Mu­szę spró­bo­wać po­wstrzy­mać moją sio­strę. Mu­szę zna­leźć na to spo­sób – po­wie­działa, ucie­ka­jąc spoj­rze­niem w kie­runku ciem­nej ulicy. – Moż­liwe, że nie było mnie przy niej, kiedy mnie po­trze­bo­wała i te­raz mu­szę zmie­rzyć się z kon­se­kwen­cjami.

– Nie bierz tego do sie­bie, pro­szę cię. Nie je­ste­śmy na­szymi sio­strami. Nie je­ste­śmy też na­szymi braćmi czy ro­dzi­cami. Na­wet przy­ja­ciółmi. Mo­żemy być bli­sko, ale to nie zna­czy, że ciąży na nas od­po­wie­dzial­ność za czyny in­nych osób. W ten spo­sób można osza­leć.

– Na to już chyba za późno. – Za­śmiała się mi­mo­wol­nie.

– Pew­nie tak. – Po­ki­wał głową, po­zwa­la­jąc so­bie na lekki uśmiech. – Nie przej­muj się, do­brze? Dla mnie i tak bę­dziesz naj­od­waż­niej­szą dziew­czyną, jaką znam. Poza tym, je­steś moją pry­watną bo­ha­terką.

– Tylko twoją? – Spoj­rzała na niego po­dejrz­li­wie.

– A co? Chcesz ura­to­wać jesz­cze ko­goś? Z tego, co wiem, każdy z na­szych przy­ja­ciół ma kło­poty, więc to ro­bota na wiele lat.

– Przyj­muję wy­zwa­nie. – Szturch­nęła go i po­woli ru­szyła do sa­mo­chodu.

Bran­don przez chwilę stał w miej­scu i od­pro­wa­dzał ją wzro­kiem. W końcu pod­biegł do niej.

– Jak my­ślisz, co ro­bią Ef­fie i Max?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki