Dreadful - Ohanka - ebook

Dreadful ebook

Ohanka

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Prawie dwa miliony wyświetleń na Wattpadzie!

Historia, która wyrywa serce, łamie je, kruszy, żeby pobudzić je zastrzykiem adrenaliny!

Effie Blake opuszcza Nowy Jork i przeprowadza się wraz z mamą i bratem do słonecznego Gold Coast w Australii. Turystyczne miasto ma jej pomóc zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości i zapewnić nowy start. W tym samym czasie do szkoły wraca Lucas Tate – tajemniczy nastolatek, który serce oddał prędkości i niebezpieczeństwu. Przypadkowa znajomość szybko zamienia się w grę kłamstw, pozorów i uczuć, a młodzieńcza fascynacja w walkę o życie.

Jak w świecie pełnym sekretów odróżnić prawdę od kłamstwa? Czy chłopak z przeszłością i dziewczyna po przejściach mają jakiekolwiek szanse na happy end?

Dreadful to pierwszy tom serii otwierającej imprint Must Read Stories.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 569

Oceny
4,4 (167 ocen)
99
42
21
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Artigiana

Nie polecam

Klasyczna wattpadowa grafomania
50
AngelaTomj

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
Bozena_1952

Dobrze spędzony czas

❤️
00
t_omczyk

Nie oderwiesz się od lektury

Jeden wieczór i przeczytana wciąga na maxa😭
00
Nataliagrob

Dobrze spędzony czas

4.5
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2023 by Da­ria Śmi­giel­ska Co­py­ri­ght © 2023 for this edi­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt gra­ficzny okładki oraz składAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Ni­niej­szy utwór jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci – ży­ją­cych obec­nie lub w prze­szło­ści – oraz do rze­czy­wi­stych zda­rzeń i miejsc jest czy­sto przy­pad­kowe.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8265-509-4
Must Read Sto­ries jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Oso­bom, które kie­dy­kol­wiek

po­czuły się sa­motne i nie­zro­zu­miane

Prze­każ in­nym, że mnie nie ma.

Po­proś ko­goś, by wy­łą­czył świa­tło.

Prze­stań się uśmie­chać, nie mamy już pię­ciu lat.

Bądźmy przy­ja­ciółmi. Bądźmy wro­gami. Bądźmy jed­nym i dru­gim – po pro­stu za­ko­chajmy się w so­bie.

Roz­po­znaj mnie w tłu­mie, aby się prze­ko­nać, że do­tych­czas zna­łeś tę twarz ze snów.

Uroń słone łzy, na­zwij mnie wła­sną fu­rią. Oboje wiemy, że święty ogień ni­gdy nie zga­śnie.

Wy­po­ży­czony sa­mo­chód za­par­ko­wał z gło­śnym pi­skiem na ka­mien­nym pod­jeź­dzie pod jed­nym z wielu po­dob­nych do sie­bie, uro­czych do­mów. Wy­ję­łam z ucha słu­chawkę i spoj­rza­łam w stronę ob­ser­wu­ją­cego mnie z uśmie­chem brata. Sie­dział z ręką nie­dbale opartą na kie­row­nicy i wy­glą­dał na dum­nego z sie­bie.

Nie mo­głam mu się dzi­wić. Ja­kimś cu­dem nas nie po­za­bi­jał, a nie na­le­żał do naj­lep­szych kie­row­ców.

– Je­ste­śmy.

Rów­nież po­dzie­li­łam się z nim uśmie­chem, od­pi­na­jąc pasy bez­pie­czeń­stwa. Wszy­scy by­li­śmy zmę­czeni dłu­gim lo­tem z prze­siadką. W Syd­ney zde­cy­do­wa­li­śmy się wy­na­jąć sa­mo­chód, po­nie­waż mu­sie­li­śmy za­brać całą resztę ba­gaży i pa­czek, za­wie­ra­ją­cych rze­czy, któ­rych nie chcie­li­śmy nada­wać prze­syłką mię­dzy­kon­ty­nen­talną. Mama pla­no­wała ode­brać nasz nowy sa­mo­chód do­piero na­za­jutrz z sa­mego rana. Z przy­tu­pem za­pla­no­wała zu­peł­nie nowe ży­cie, de­cy­du­jąc się na­wet na sprze­daż sta­rego auta w Ame­ryce, aby wy­po­sa­żyć się w po­jazd już w Au­stra­lii.

Słowo „nowe” miało prze­śla­do­wać mnie przez naj­bliż­szy czas, przy­po­mi­na­jąc, że to ja by­łam po­wo­dem pod­ję­cia tak dra­stycz­nych kro­ków.

– Wi­dzę – od­po­wie­dzia­łam, po­nie­waż oko­lica była znana mi ze zdjęć i fil­mi­ków, któ­rymi przez ostat­nie mie­siące za­sy­py­wała nas pod­eks­cy­to­wana mama. – Wcho­dzimy?

Nie wiem, czy bar­dziej oba­wia­li­śmy się no­wego miej­sca, czy tak jak na­sza ro­dzi­cielka, od­czu­wa­li­śmy ogromną eks­cy­ta­cję. Wciąż czu­łam stado mo­tyli w brzu­chu, ale rów­no­cze­śnie było mi nie­do­brze. Jet lag oraz upał nie po­ma­gały w od­na­le­zie­niu się w ca­łej sy­tu­acji.

Wy­sia­da­jąc, po­now­nie przyj­rza­łam się na­szemu no­wemu miej­scu za­miesz­ka­nia. Po­do­bały mi się ty­powa dla tego kli­matu ro­ślin­ność wo­kół po­se­sji, a także ja­sny dach. Na wi­docz­nym z pod­jazdu ta­ra­sie bra­ko­wało co prawda lam­pek i in­nych ozdób, które naj­pew­niej nie­ba­wem za­łoży mama, aby­śmy cho­ciaż w nie­wiel­kim stop­niu po­czuli się jak w na­szym sta­rym, za­gra­co­nym miesz­ka­niu, które te­raz zo­sta­wi­li­śmy opu­sto­szałe w cen­trum No­wego Jorku.

Bę­dzie do­brze. Kie­dyś musi być do­brze.

– Gold Co­ast ma swój urok – stwier­dził z opty­mi­zmem Jake, sta­jąc tuż obok. – Po­jeź­dzimy wie­czo­rem po oko­licy. Co ty na to, Ef­fie?

Kiw­nę­łam lekko głową, jed­nak wy­star­cza­jąco, aby mój brat za­uwa­żył ten gest. Mama i tak miała do­je­chać do nas do­piero w nocy, kiedy za­ła­twi wszyst­kie sprawy w głów­nej sie­dzi­bie biura po­dróży, dla któ­rego miała pra­co­wać, a które znaj­do­wało się w Syd­ney. Mniej­szy od­dział, który miała pro­wa­dzić, otwie­rał się tu­taj – w Gold Co­ast. Cie­szy­łam się, że mo­gła roz­wi­jać się w ulu­bio­nym za­wo­dzie, dla­tego też ofi­cjalną przy­czyną prze­pro­wadzki była jej oka­zja do awansu.

Jakby w Ame­ryce ni­gdy tego ma­mie nie pro­po­no­wano...

Dwie go­dziny póź­niej zdą­ży­li­śmy od­po­cząć i od­świe­żyć się po po­dróży. Le­żąc w wy­god­nych ubra­niach wpa­try­wa­łam się w biały su­fit i nie­świa­do­mie gła­ska­łam swój dzien­nik, za­sta­na­wia­jąc się, co mam w nim za­pi­sać. Mój nowy po­kój był więk­szy i ja­śniej­szy, ale wciąż wy­da­wał się pu­sty, dla­tego przez na­stępne dni za­mie­rza­łam za­peł­nić półki książ­kami, a ścianę pla­ka­tami.

– Prze­szka­dzam? – za­py­tał mój brat, po­prze­dza­jąc swoje wej­ście ci­chym pu­ka­niem. Usia­dłam po tu­recku na cał­kiem wy­god­nym ma­te­racu i odło­ży­łam dzien­nik tuż obok sie­bie. – Zbie­ramy się?

Przy­po­mnia­łam so­bie o jego pro­po­zy­cji. Zwie­dza­nie mia­sta nie było naj­gor­szym po­my­słem.

Mia­łam jed­nak na­dzieję, że nie­ba­wem pewne rze­czy się zmie­nią. Chcia­łam, aby Jake nie wpa­try­wał się we mnie z za­nie­po­ko­je­niem i tro­ską, aby nie trak­to­wał swo­jej młod­szej sio­stry jak por­ce­la­no­wej fi­gurki z wie­loma pęk­nię­ciami. Chcia­łam, aby w no­wym miej­scu po­my­ślał w końcu o po­zna­niu ja­kiś kum­pli na stu­diach, a także wy­le­cze­niu serca po nie­zbyt uda­nym związku.

– Co to za mina? – Jego cie­pły głos zwró­cił moją uwagę. Był bar­dzo po­dobny do mamy, przez co uśmie­chał się w na­prawdę piękny spo­sób. – Je­steś na­bur­mu­szona, bo mam po­kój z wi­do­kiem na ogród?

Par­sk­nę­łam, pod­no­sząc się z łóżka z za­mia­rem wło­że­nia cze­goś bar­dziej wyj­ścio­wego.

– Masz po­kój na­prze­ciwko sy­pialni mamy.

Odło­ży­łam na póź­niej myśl o za­pi­sa­niu ko­lej­nej strony dzien­nika. Kartki i tak były w więk­szo­ści pu­ste, tak jak i ja sama.

***

– Pa­mię­taj o śnia­da­niu – przy­po­mniała mi mama, wcho­dząc do kuchni. – Zrób so­bie ka­napki.

– I tak nie zdążę – wes­tchnę­łam, do­pi­ja­jąc zimną już kawę.

Ro­dzi­cielka spoj­rzała na mnie nie­za­do­wo­lo­nym wzro­kiem. Nim zdą­żyła po­wie­dzieć, co o tym są­dzi, po­krę­ci­łam szybko głową.

– Nie będę głodna – za­pew­ni­łam ją, wkła­da­jąc ku­bek do zlewu. – Stre­suję się nową szkołą i tym, że po­sta­no­wi­łaś prze­pi­sać mnie aku­rat na ostatni se­mestr.

– Mo­żesz prze­stać o tym mó­wić, Ef­fie? – Wy­glą­dała na złą, po­nie­waż na jej czole po­ja­wiły się wi­doczne zmarszczki.

Uśmiech­nęła się po­god­nie, przy­po­mi­na­jąc mi przy oka­zji, że nie po­tra­fię się na nią zło­ścić. Zwią­zała gę­ste czarne włosy w wy­soki ku­cyk i na­chy­liła się do pu­deł roz­sta­wio­nych do­słow­nie po ca­łej kuchni. Wy­cią­gnęła z jed­nego kar­tonu swoją ulu­bioną po­zy­tywkę i odło­żyła ją z po­wro­tem, za­uwa­ża­jąc, że w tym kon­kret­nym pu­dełku są tylko rze­czy do sy­pialni.

Przy­glą­da­łam się jej oliw­ko­wej skó­rze i za­sta­na­wia­łam, czemu nie mo­głam wy­glą­dem przy­po­mi­nać bar­dziej ją niż ojca. Za­zdro­ści­łam ma­mie gę­stych rzęs i ład­nie ukła­da­ją­cych się, zdro­wych wło­sów. Była drobna i wszyst­kie ubra­nia le­żały na jej ciele ide­al­nie, jakby zo­stały uszyte spe­cjal­nie dla niej.

Geo­r­gia Blake – ko­bieta, któ­rej siła i upór zde­cy­do­wa­nie utrzy­my­wały w ry­zach dwójkę może nie­zbyt zbun­to­wa­nych, ale cza­sem py­ska­tych dzie­cia­ków, ja­kimi wciąż z Ja­kiem by­wa­li­śmy. Cóż, on po­wi­nien już cho­ciaż stwa­rzać po­zory po­waż­nego praw­nika, skoro to był jego wy­ma­rzony za­wód.

Mama po­ło­żyła na je­den z bla­tów pu­dło z ta­le­rzami i za­częła ukła­dać je w szaf­kach.

– Spójrz na to ina­czej. – Po­now­nie uśmiech­nęła się w moją stronę, po­wra­ca­jąc do te­matu no­wej szkoły. – Zdą­żysz po­znać przy­ja­ciół. Bę­dziesz miała z kim się ba­wić w wa­ka­cje.

Opar­łam się o lo­dówkę, którą zdą­żyła już ude­ko­ro­wać ro­dzinną ko­lek­cją ma­gne­sów.

– Ba­wić? Nie mam pię­ciu lat.

W tym sa­mym mo­men­cie do kuchni wszedł mój brat, który bez py­ta­nia od­su­nął mnie od lo­dówki. Czarne włosy za­sła­niały mu czoło, się­ga­jąc nie­mal oczu, rów­nież bar­dzo ciem­nych. Spoj­rzał na mnie z uśmie­chem, a na­stęp­nie skie­ro­wał wzrok na mamę.

– Wła­śnie – po­parł mnie, się­ga­jąc po kar­ton z so­kiem po­ma­rań­czo­wym.

– Niech bę­dzie. Że­byś miała z kim ba­lan­go­wać – po­pra­wiła się.

Jake tak się za­krztu­sił, że aż opluł wy­ło­żoną czar­nymi ka­fel­kami pod­łogę.

– Jake! – krzyk­nęła mama, pa­trząc na niego w szoku. Mo­głam z jej twa­rzy wy­czy­tać pięć in­nych, ak­tu­al­nie tar­ga­ją­cych nią emo­cji, ale chyba nie chcia­łam się w to wgłę­biać.

– Prze­pra­szam, ale „ba­lan­go­wać”?

– To by się nie wy­da­rzyło, gdy­byś nie pił pro­sto z kar­tonu. – Mama się­gnęła po ścierkę i rzu­ciła w jego stronę. – Ile razy mam po­wta­rzać, że od tego są szklanki? Po­sprzą­taj tu.

– Mogę już iść? – za­py­ta­łam, z roz­ba­wie­niem przy­glą­da­jąc się sy­tu­acji.

– Wła­śnie, Ef­fie, idź już. – Tym ra­zem mama pod­nio­sła głos na mnie, naj­wy­raź­niej przy­po­mi­na­jąc so­bie o szkole. – Nie chcę, że­byś już w pierw­szy dzień spóź­niła się na lek­cje.

– Nie spóź­nię się, je­śli po­ży­czysz mi sa­mo­chód...

Uśmiech­nę­łam się, wy­cze­ku­jąco spo­glą­da­jąc na ro­dzi­cielkę. Ona i tak nie pla­no­wała dziś ni­g­dzie je­chać, tylko roz­pa­ko­wy­wać rze­czy w domu.

– Obie­caj, że bę­dziesz ostrożna – wes­tchnęła, z nie­chę­cią po­da­jąc mi klu­czyki. – I za­tan­kuj w dro­dze po­wrot­nej.

Och, se­rio?

– Do­bra. – Od­wró­ci­łam się na pię­cie i po­szłam do sa­lonu po torbę. Kiedy wy­szłam na ze­wnątrz, na­tych­miast ude­rzyła mnie fala nie­sa­mo­wi­cie go­rą­cego po­wie­trza.

Sa­mo­chód stał na pod­jeź­dzie. Wy­je­cha­łam na ulicę, wsłu­chu­jąc się w na­wi­ga­cję. Roz­glą­da­łam się, pró­bu­jąc za­pa­mię­tać drogę, którą będę po­ko­ny­wać naj­praw­do­po­dob­niej co­dzien­nie.

W tym mie­ście było coś, co spodo­bało mi się już od pierw­szych chwil spę­dzo­nych z bra­tem na wie­czor­nym spa­ce­rze wzdłuż wy­brzeża czy pod­czas jazdy do szkoły. Gold Co­ast nie na­le­żało do naj­mniej­szych miast i było pełne ga­le­rii czy róż­nych wod­nych par­ków roz­rywki. Jed­nak wciąż było mniej­sze niż na przy­kład Bris­bane, do któ­rego mie­li­śmy bli­sko. Cie­szy­łam się, że mama nie upodo­bała so­bie zbyt du­żego mia­sta.

Po­do­bały mi się palmy, któ­rych nie mia­łam oka­zji wi­dy­wać w po­przed­nim miej­scu za­miesz­ka­nia, a także wra­że­nie wiecz­nego lata. Wszę­dzie była tu woda i cho­ciaż już za­uwa­ży­łam sporą liczbę tu­ry­stów, to po do­ra­sta­niu w prze­peł­nio­nym No­wym Jorku, nie ru­szało mnie to spe­cjal­nie. Tamto mia­sto do­słow­nie tęt­niło ży­ciem, nie za­trzy­mu­jąc się na­wet na mo­ment. Gold Co­ast wy­da­wało się od­da­wać swój czas każ­dej chwili z osobna.

„Ko­lejne mor­der­stwo w mie­ście. We­dług po­li­cji to już druga mar­twa dziew­czyna w tym mie­siącu...”.

Wy­łą­czy­łam ra­dio, igno­ru­jąc wia­do­mo­ści. Aku­rat do­tar­łam na miej­sce.

Po dość uda­nym jak na mnie par­ko­wa­niu wy­sia­dłam z sa­mo­chodu i po­de­szłam do bia­łego bu­dynku, żeby mu się przyj­rzeć. Niebo od­bi­jało się w spo­rych oknach o czy­stych szy­bach, a drzwi nie za­my­kały się z po­wodu tłumu na­sto­lat­ków. Koło par­kingu, znaj­du­ją­cego się na lewo od wej­ścia, było tro­chę zie­leni i kilka ła­wek, przez co ca­łość przy­po­mi­nała mały park. Szkoła była ogromna.

We­szłam do środka. Hol wy­peł­niało mnó­stwo osób, co utwier­dziło mnie w prze­ko­na­niu, że dzwonka jesz­cze nie było. Ob­ser­wo­wa­łam lu­dzi, z któ­rymi przez naj­bliż­sze mie­siące mia­łam się wi­dy­wać pra­wie co­dzien­nie. Za­trzy­my­wa­łam wzrok na każ­dej opa­lo­nej oso­bie. Zde­cy­do­wa­nie róż­ni­łam się od nich wszyst­kich.

Kasz­ta­nowe włosy się­gały mi za ra­miona, a przy po­fa­lo­wa­nych koń­cach zo­stały jesz­cze ślady z cza­sów, gdy zde­cy­do­wa­łam się po­far­bo­wać koń­cówki na blond. Po ma­mie mia­łam duże, ciemne oczy, zresztą to także po niej odzie­dzi­czy­łam wą­ski nos i moim zda­niem zbyt małe usta. Okrą­gły kształt twa­rzy zy­ska­łam po ta­cie. Dzięki niemu także by­łam do­syć wy­soka.

Po­de­szłam do du­żej ta­blicy in­for­ma­cyj­nej i od­szu­ka­łam swoją klasę.

– Hi­sto­ria – mruk­nę­łam pod no­sem, z nie­za­do­wo­le­niem czy­ta­jąc, jaka lek­cja mnie czeka.

– Też jej nie lu­bię. – Usły­sza­łam za sobą dziew­częcy głos.

Ob­ró­ciw­szy się, za­uwa­ży­łam ni­ską i szczu­płą dziew­czynę.

Miała przy­ja­zny wy­raz twa­rzy. Od razu do­strze­głam nie­co­dzienny ko­lor jej ko­smy­ków. Wi­dzia­łam już dziew­czyny o fio­le­to­wych wło­sach, ale ni­gdy nie był to tak ja­sny od­cień. Wpa­try­wała się we mnie brą­zo­wymi oczami, pod któ­rymi na skó­rze po­licz­ków i nosa znaj­dy­wało się mnó­stwo pie­gów.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łam wyjść na wścib­ską. – Uśmiech­nęła się de­li­kat­nie, wy­cią­ga­jąc w moją stronę rękę. – Sky­lar Re­dler.

– Ef­fie Blake. – Lekko uści­snę­łam jej dłoń, po czym się ro­zej­rza­łam. – Czyli je­ste­śmy w jed­nej kla­sie?

– Na to wy­gląda. Nowa? – Dziew­czyna skie­ro­wała się chyba w stronę sali, więc ru­szy­łam za nią. Nie chcia­łam się prze­cież zgu­bić.

– Tak, prze­pro­wa­dzi­łam się z No­wego Jorku.

– Świet­nie. – Uśmiech­nęła się. – Tu jest le­piej niż w No­wym Jorku, o wiele cie­plej.

– Za­uwa­ży­łam.

– Mo­żesz mi mó­wić Sky.

Za­dzwo­nił dzwo­nek, więc we­szły­śmy do sali. Sky­lar usia­dła, a ja mu­sia­łam sta­nąć na środku klasy, żeby nie za­jąć czy­jejś ławki. Nie chcia­łam, aby ja­kaś opa­lona blon­dynka już pierw­szego dnia wy­ło­żyła mi bru­talne za­sady szkoły.

– Dzień do­bry. – Do klasy we­szła młoda ko­bieta, która naj­praw­do­po­dob­niej była na­uczy­cielką. – Jest z nami nowa ko­le­żanka. – Do­tknęła mo­ich ple­ców, uśmie­cha­jąc się. – Mam na­dzieję, że szybko po­mo­że­cie Ef­fie przy­sto­so­wać się do no­wego oto­cze­nia.

Czu­łam na so­bie wzrok każ­dej osoby znaj­du­ją­cej w po­miesz­cze­niu, upar­cie uda­jąc, że nie robi to na mnie wra­że­nia. Nie­na­wi­dzi­łam ta­kich sy­tu­acji. Może nie za­wsze by­łam cał­kiem an­ty­spo­łeczna, ale na ogół nie od­zy­wa­łam się pierw­sza, nie za­czy­na­łam zna­jo­mo­ści. By­wa­łam ci­cha i wy­co­fana, a moje za­ufa­nie wzglę­dem in­nych znaj­do­wało się na bar­dzo ni­skim po­zio­mie, co aku­rat uwa­ża­łam za plus.

Na­uczy­cielka po­le­ciła mi po lek­cji udać się do se­kre­ta­riatu po resztę nie­zbęd­nych in­for­ma­cji, któ­rych szkoła nie wy­słała ma­mie po­przez ma­ila. Na­stęp­nie z uśmie­chem wska­zała dwie wolne ławki. Były w środ­ko­wym rzę­dzie, jedna za drugą. Wy­bra­łam tę bar­dziej z tyłu, żeby po le­wej stro­nie mieć Sky­lar.

Roz­pa­ko­wa­łam książki i ro­zej­rza­łam się po kla­sie. Oprócz ty­po­wych „sur­fe­rów”, był tu także chło­pak o czar­nych wło­sach i sza­rej, wy­cię­tej przy ra­mio­nach, ko­szulce z logo ja­kie­goś ze­społu. Żuł gumę i ra­czej nie pa­trzył z za­in­te­re­so­wa­niem na ta­blicę.

Na­uczy­cielka za­częła czy­tać li­stę obec­no­ści, do któ­rej z wia­do­mych po­wo­dów zo­sta­łam do­pi­sana na końcu. Jak się oka­zało, chło­pak, który wzbu­dził moje za­in­te­re­so­wa­nie, zo­stał od­czy­tany jako Ma­xwell Evans.

Na­gle drzwi klasy otwo­rzyły się i sta­nęła w nich ko­bieta ubrana w do­pa­so­waną ma­ry­narkę i spód­nicę sprzed de­kady. Oprócz na­ta­pi­ro­wa­nych wło­sów, wzrok przy­ku­wały jej pa­znok­cie – szpi­cza­ste i czer­wone.

– Przy­pro­wa­dzi­łam ucznia, któ­rego do­brze zna­cie – po­wie­działa, a wy­raz jej twa­rzy nie zdra­dzał ani grama ra­do­ści z za­ist­nia­łej sy­tu­acji.

– To dy­rek­torka. – Usły­sza­łam obok sie­bie szept Sky­lar.

Zi­gno­ro­wa­łam nową ko­le­żankę, po­nie­waż ko­bieta sto­jąca do­tych­czas w progu od­su­nęła się i mach­nęła ręką, naj­wy­raź­niej za­chę­ca­jąc ko­goś do wej­ścia. Ta­kim ge­stem rów­nie do­brze mo­gła za­wo­łać psa.

Za­nie­mó­wi­łam.

Przy­po­mnia­łam so­bie wczo­raj­szy wie­czór na plaży. Słońce za­cho­dziło, przez co ko­lor pia­sku był cie­plej­szy i od­cie­niem wpa­dał w ja­sny brąz, za to ocean po­zba­wiony zo­stał od­bi­ja­ją­cych się od wody pro­mieni sło­necz­nych. My­śla­łam o tym pia­sku, gdy wpa­try­wa­łam się w ja­sne, przy­dłu­gie i lekko fa­lo­wane ko­smyki chło­paka oraz o wo­dzie, gdy na­sze spoj­rze­nia się spo­tkały. Był wy­soki, opa­lony, nie­prze­sad­nie zbu­do­wany i ubrany nie­od­po­wied­nio do pa­nu­ją­cej tu po­gody – cały na czarno. Gdy zwró­cił twarz w stronę wi­ta­ją­cej się z nim na­uczy­cielki, utkwi­łam wzrok w od­zna­cza­ją­cej się li­nii jego szczęki.

– Pew­nie więk­szość z was pa­mięta Lu­casa – po­wie­działa dy­rek­torka, roz­glą­da­jąc się po sali. – Pani Hale uczy do­piero od ze­szłego se­me­stru, więc nie miała moż­li­wo­ści go po­znać.

– Tak, tak. – Na­uczy­cielka po­now­nie spoj­rzała w ja­kieś pa­piery, po­roz­rzu­cane na biurku. – Lu­cas Tate? Zaj­mij, pro­szę, wolne miej­sce.

Do­piero te­raz zwró­ci­łam uwagę na re­ak­cję ca­łej klasy. Więk­szość była zdzi­wiona, a szepty zda­wały się mno­żyć, gdy dy­rek­torka po­sta­no­wiła po­ru­szyć ja­kiś te­mat z pa­nią Hale, za to wspo­mniany Lu­cas kie­ro­wał się do wol­nego miej­sca.

Znaj­du­ją­cego się tuż przed moją ławką.

Moż­liwe, że udzie­lił mi się nie­po­kój, który za­pa­no­wał w kla­sie. Sky­lar była blada jak ściana i nie wy­glą­dała na za­do­wo­loną, więc gdy zer­k­nę­łam na chło­paka i na­sze spoj­rze­nia po­now­nie się spo­tkały, po­czu­łam chłód. Było w nim coś, co trudno opi­sać. Nie wie­dzia­łam, czy po pro­stu ma taki świ­dru­jący wzrok, czy zna­la­złam się na li­ście osób, które pla­nuje po­ciąć i scho­wać w lo­dówce, znaj­du­ją­cej się w jego piw­nicy. Kiedy już za­jął swoje miej­sce, ode­tchnę­łam z ulgą.

Ba­łam się dłu­żej pa­trzeć.

Gdy chło­pak usiadł, wbi­łam wzrok w tył jego głowy i w plecy. Mo­gła­bym go spo­koj­nie do­tknąć, wy­star­czyło tylko wy­pro­sto­wać rękę. Sie­dział zgar­biony, pod­pie­ra­jąc się dłońmi o ławkę. Wi­dzia­łam, jak kie­ruje głowę w stronę Ma­xwella. Czar­no­włosy chło­pak, który zaj­mo­wał drugą ławkę po pra­wej stro­nie, od­wró­cił się i także zer­k­nął na sie­dzą­cego przede mną blon­dyna. Od razu do­my­śli­łam się, że się znają, choć oczy­wi­ście nie mia­łam po­ję­cia, w jak bli­skiej są re­la­cji. Wie­dzia­łam jedno. W ca­łej kla­sie, nie li­cząc na­uczy­cielki, tylko Ma­xwell Evans za­cho­wy­wał się spo­koj­nie w obec­no­ści Lu­casa.

Mia­łam w gło­wie dużo py­tań, które za­mie­rza­łam za­dać Sky­lar, gdy tylko wyj­dziemy z tej sali.

Pani Hale usia­dła przy biurku, po czym za­częła dyk­to­wać nam no­tatkę. Pi­sa­łam po­woli i sta­ra­nie, chcąc, aby cho­ciaż pierw­sza kartka mo­jego ze­szytu wy­glą­dała po­rząd­nie. Zwró­ci­łam uwagę, że sie­dzący przede mną chło­pak nic nie no­tuje. Am­bit­nie. Pew­nie na­czy­tał się ksią­żek o bad boy­ach.

Nie mo­głam wy­sie­dzieć na miej­scu, po­nie­waż mimo znie­chę­ce­nia czu­łam także za­cie­ka­wie­nie i chcia­łam wie­dzieć, kim jest ten cały Lu­cas. Moje znie­cier­pli­wie­nie, jak zwy­kle w ta­kich sy­tu­acjach, mu­siało ujaw­nić się po­przez ner­wowe po­ru­sza­nie dłu­go­pi­sem trzy­ma­nym w dłoni. Pióro oczy­wi­ście wy­pa­dło mi spo­mię­dzy pal­ców i jakby tego było mało, do­tarło pod ławkę nie­no­tu­ją­cego bun­tow­nika, przed któ­rym naj­wy­raź­niej drżała cała klasa.

Świet­nie, Ef­fie. Do­brze, że tym ra­zem nie tra­fi­łaś w ni­czyje oko.

Przez chwilę wpa­try­wa­łam się w nie­bie­ski dłu­go­pis, ma­jąc na­dzieję, że może to wła­śnie dziś ak­ty­wują się moje uśpione su­per­moce. Chło­pak naj­wy­raź­niej nie za­uwa­żył, że pra­wie za­bi­łam go swoim pió­rem, cho­ciaż wciąż nie ro­bił nic poza ga­pie­niem się na wi­dok za oknem.

Chęć by­cia wzo­rową uczen­nicą cho­ciaż pierw­szego dnia w no­wej szkole wy­grała z prze­ra­że­niem. Ką­tem oka za­uwa­ży­łam, że Sky­lar przy­gląda się ca­łej sy­tu­acji z po­wagą. Nie by­łam pewna, ale od­no­si­łam wra­że­nie, że w pew­nym mo­men­cie po­woli, pra­wie nie­zau­wa­żal­nie, po­ru­szyła głową w lewo i prawo, sy­gna­li­zu­jąc, że co­kol­wiek chcę zro­bić, mam zre­zy­gno­wać.

Wy­cią­gnę­łam nogę do przodu, pró­bu­jąc do­się­gnąć zguby. Moja stopa zna­la­zła się bli­sko dłu­go­pisu, ale nie­stety – nie­wy­star­cza­jąco. Aku­rat pani Hale oma­wiała z jedną z uczen­nic po­nad­pro­gra­mowy te­mat, który śred­nio in­te­re­so­wał resztę klasy. Po­my­śla­łam, że to do­bry mo­ment, aby po­pro­sić chło­paka o po­moc. Na­chy­li­łam się do przodu i stuk­nę­łam w jego plecy dwa razy.

Pod­czas gdy Lu­cas się od­wra­cał, ja zdą­ży­łam trzy razy prze­kląć w my­ślach moje dziu­rawe ręce.

Moim oczom po­now­nie uka­zała się twarz, trzeba przy­znać, bar­dzo przy­stoj­nego chło­paka. Z tej od­le­gło­ści wi­dzia­łam na­wet, że na no­sie ma kilka uro­czych pie­gów, które pa­so­wały do gę­stych rzęs i atrak­cyj­nych ust. Cho­lera.

Ob­ser­wo­wa­łam, jak unosi ciemne brwi.

– Masz pro­blemy z mową?

Głos brzmiał mę­sko, ale zde­cy­do­wa­nie nie na­le­żał do doj­rza­łego męż­czy­zny. Spodo­bał mi się jego au­stra­lij­ski ak­cent.

– Pod twoją ławką jest mój dłu­go­pis – wy­ja­śni­łam ci­cho, prze­ły­ka­jąc ślinę. – Mo­żesz mi go po­dać? – Zer­k­nę­łam wy­mow­nie na dłu­go­pis, aby wie­dział, gdzie ma pa­trzeć, bo co­raz mniej po­do­bało mi się jego utkwione we mnie spoj­rze­nie.

Na szczę­ście nic już nie po­wie­dział i się­gnął po moją wła­sność. Z uśmie­chem wy­cią­gnę­łam rękę w jego stronę, aby ode­brać dłu­go­pis, ale chło­pak po­sta­no­wił cof­nąć dłoń.

– Chyba nie my­śla­łaś, że go od­zy­skasz?

Je­śli to był żart, to mało za­bawny.

– Jest mój – po­wie­dzia­łam, nie mo­gąc uwie­rzyć w ku­rio­zal­ność tej sy­tu­acji. Co go tak roz­ba­wiło?

Kra­dzież dłu­go­pi­sów go bawi? Za­brał pi­saki ca­łej kla­sie, a te­raz pora na moje?

– Chyba źle mnie zro­zu­mia­łaś. – Spo­waż­niał. – Dłu­go­pis na­leży te­raz do mnie.

Czyli jed­nak, król dow­cipu się zna­lazł. Zło­dziej dłu­go­pi­sów za pół do­lara.

Zmru­ży­łam oczy, mor­du­jąc go w du­chu na ty­siąc róż­nych spo­so­bów, dwie­ście razy z rzędu. Nie zro­bi­łam jed­nak nic, orien­tu­jąc się po chwili, że cała klasa ob­ser­wuje na­szą małą wy­mianę zdań. Na­wet pani Hale zi­gno­ro­wała to, co mó­wiła do niej dziew­czyna z pierw­szej ławki. Mia­łam wra­że­nie, że tylko cze­kają na mo­ment, kiedy Lu­cas urwie mi głowę.

Chło­pak, także za­uwa­ża­jąc na­głe za­in­te­re­so­wa­nie reszty osób, mruk­nął ci­che, ale iry­tu­jąco brzmiące „dzięki” i od­wró­cił się wraz z moją wła­sno­ścią.

– Du­pek – mruk­nę­łam pod no­sem, się­ga­jąc do piór­nika po nowy dłu­go­pis, bo biedna nie by­łam i mia­łam dwa.

– Z do­brym słu­chem.

Shit.

Przez resztę lek­cji sku­pia­łam się na pil­nym no­to­wa­niu, które prze­ry­wa­łam tylko cza­sami, aby po­ba­zgrać na ostat­nich kart­kach ze­szytu. Pod ko­niec za­jęć pani Hale po­in­for­mo­wała nas o za­li­cze­nio­wym pro­jek­cie na do­wolny te­mat hi­sto­rii współ­cze­snej, który z ja­kiś po­wo­dów nie mógł mnie omi­nąć. Nie mia­łam ta­ryfy ulgo­wej, na­wet po­ja­wia­jąc się w ostat­nim se­me­strze.

– Do­bierz­cie się w grupy albo pary, tylko w ciągu dwóch ty­go­dni daj­cie mi znać, z kim je­ste­ście i jaki wy­bra­li­ście te­mat. I nie chcę na­wet sły­szeć, że stwo­rze­nie po­twora spa­ghetti to te­mat hi­sto­ryczny, Win­ston. Ma­cie to wziąć na po­waż­nie.

Lu­cas i Ma­xwell nie ra­czyli wy­słu­chać na­uczy­cielki do końca i gdy tylko za­dzwo­nił dzwo­nek, mi­nęli bła­ga­ją­cego o coś Win­stona i pa­nią Hale, po czym znik­nęli w ko­ry­ta­rzu, zo­sta­wia­jąc mnie z masą py­tań.

Spoj­rza­łam w prawo, od­szu­ku­jąc wzro­kiem po­ten­cjalną in­for­ma­torkę.

– Co? – za­py­ta­łam zdzi­wiona, wi­dząc po­ważny wzrok Sky­lar.

– Ty na­prawdę chcesz zgi­nąć, Ef­fie Blake.

– Osza­la­łaś.

Sky­lar do­go­niła mnie, kiedy wy­szłam z se­kre­ta­riatu z pli­kiem ulo­tek, biu­le­ty­nów, ga­zetką szkolną i por­tre­tem dy­rek­torki w rę­kach. Po­sta­no­wi­łam na ra­zie wrzu­cić te śmieci do szafki, więc tam też ru­szy­ły­śmy. Cały czas to­wa­rzy­szyła mi Sky­lar, kon­spi­ra­cyj­nie roz­glą­da­jąc się na boki.

– Kim on jest? – za­py­ta­łam, nie mo­gąc już wy­trzy­mać.

– Lu­cas Tate, dla naj­bliż­szych przy­ja­ciół Luke – szep­nęła. – Z nim nie ma żar­tów.

– Wi­dzia­łam, za­ko­sił mi dłu­go­pis.

Skrę­ci­ły­śmy, mia­łam na­dzieję, w od­po­wiedni ko­ry­tarz i zmie­rza­ły­śmy do prze­działu sza­fek, w któ­rych po­winna znaj­do­wać się moja.

– Ale te­raz se­rio, co ta­kiego zro­bił? – drą­ży­łam te­mat, po­nie­waż dziew­czyna była bar­dziej za­jęta upew­nia­niem się, czy nikt nas nie sły­szy, niż rze­czy­wi­stym prze­ka­zy­wa­niem mi in­for­ma­cji. – I o co cho­dziło dy­rek­torce, kiedy na­zwała go uczniem, któ­rego do­brze zna­cie?

– Cho­dził do na­szej szkoły, ale w pierw­szym se­me­strze go za­wie­sili. – Za­trzy­ma­ły­śmy się przed od­po­wied­nią szafką. Sku­pi­łam wzrok na Sky­lar. – Lu­cas po­bił jed­nego chło­paka, po­nie­waż był za­zdro­sny o swoją byłą. I to nie było lek­kie po­bi­cie, pa­mię­tam, że przy­je­chała ka­retka, wszy­scy ze­brali się na ze­wnątrz, bo cała ak­cja działa się w cza­sie prze­rwy. Nie pa­no­wał nad sobą, ktoś pró­bo­wał go od­cią­gnąć i też obe­rwał. Do­piero dwójka jego kum­pli ja­koś go za­trzy­mała.

Za­ci­snę­łam dło­nie na ulot­kach.

– Po tym wszyst­kim... krą­żyło wiele plo­tek. Trudno stwier­dzić, która była praw­dziwa, nie­któ­rzy mieli wła­sne teo­rie od­no­śnie do tego, co za­szło po­mię­dzy nim, a Al­li­son...

– Al­li­son?

– Jego byłą – wy­ja­śniła po­śpiesz­nie Sky­lar. – Więk­szość stwier­dziła, że dziew­czyna miała dość jego cha­rak­teru i tem­pe­ra­mentu. Al­li­son Cas­sidy ni­gdy nie chciała to­wa­rzy­szyć mu na wy­ści­gach, bo jej oj­ciec chy­baby ją za­bił, gdyby wmie­szała się w ten cały syf. Ja tam nie wiem, co do­kład­nie się stało, ale Cas­sidy jest z ro­dziny, która bar­dzo zwraca uwagę na opi­nię...

– Cze­kaj – prze­rwa­łam jej, bo w pew­nym mo­men­cie się po­gu­bi­łam. – Ja­kich wy­ści­gów?

– Ulicz­nych, or­ga­ni­zo­wa­nych głów­nie w Bris­bane, bo to więk­sze mia­sto, a jest do­syć bli­sko. Cza­sami zbie­rają się też w za­chod­nim Gold Co­ast, da­leko od wy­brzeża jest sporo opu­sto­sza­łych fa­bryk i te­re­nów, upa­trzyli so­bie jedną miej­scówkę, a po­li­cja udaje, że nie ma o ni­czym po­ję­cia. Głów­nie ści­gają się na mo­to­cy­klach.

Wsłu­chi­wa­łam się w opo­wieść dziew­czyny, opie­ra­jąc się o szafkę. Nie po­tra­fi­łam uda­wać, że nie by­łam za­in­te­re­so­wana plot­kami z no­wej szkoły. Chcia­łam wie­dzieć, gdzie będę kon­ty­nu­owała edu­ka­cję i o czym jesz­cze przyj­dzie mi się na­słu­chać. Nie są­dzi­łam jed­nak, że tu­ry­styczne i sło­neczne mia­sto mo­głoby mieć swoje ciemne strony. Gold Co­ast za­chę­cało ku­ror­tami i ho­te­lami po­sta­wio­nymi tuż przy plaży i je­dyne za­wody, które wy­da­wały się tu pa­so­wać, to te sur­fin­gowe. Zna­łam hi­sto­rie o na­pa­ściach, in­cy­den­tach ta­kich jak liczne po­bi­cia, sprze­daż nar­ko­ty­ków czy han­del ży­wym to­wa­rem, w końcu no­wo­jor­ski Bronx, a także inne dziel­nice, sły­nęły z nie­jed­nej nie­przy­jem­nej hi­sto­rii. Czemu jed­nak w tak spo­koj­nie wy­glą­da­ją­cym mie­ście po­li­cja mia­łaby przy­zwo­lić na tego typu roz­rywkę?

– Coś jesz­cze? O co cho­dziło z tym dłu­go­pi­sem? Znęca się w ten spo­sób nad no­wymi?

Od­bi­łam się od szafki, aby w końcu się do niej do­stać i wrzu­cić garść ma­ku­la­tury z se­kre­ta­riatu. Sky­lar ob­ser­wo­wała mnie uważ­nie, ale jej mina wy­ra­żała za­nie­po­ko­je­nie.

– Szcze­rze mó­wiąc, Ef­fie, do ni­kogo wcze­śniej nie ode­zwał się w taki spo­sób i to jesz­cze pierw­szy – wy­tłu­ma­czyła swój dziwny nie­po­kój. – Za­wsze wszyst­kich uni­kał i za­cho­wy­wał się jak to­talny igno­rant, co swoją drogą przy­cią­gało do niego masę wiel­bi­cie­lek. Jed­nak trzyma się tylko swo­jej grupy. Może coś się zmie­niło? W su­mie nie było go przez po­nad pół roku, prze­cież mógł stać się jesz­cze gor­szy. Nikt nie wie­dział, co się z nim dzieje.

Otwo­rzy­łam szafkę, spo­dzie­wa­jąc się, że jest pu­sta.

– Nie przej­muj się nim, może o to­bie za­po­mni. Pew­nie chciał po­ka­zać ca­łej kla­sie, że znowu tu rzą­dzi i aku­rat by­łaś pod ręką. Ma­son na bank się wku­rzy, bo od­kąd nie było Lu­casa, to on był w cen­trum uwagi... Wła­śnie, Ma­son to de­bil, ale robi fajne im­prezy. Je­śli chcesz, za­biorę cię, aku­rat jedna bę­dzie ju­tro! Więk­szość osób z na­szego rocz­nika za­czyna po­ka­zy­wać praw­dziwą twarz do­piero po al­ko­holu. Bę­dzie za­baw­nie...

Prze­sta­łam słu­chać dziew­czyny, wpa­tru­jąc się we wnę­trze szafki, która po­winna być pu­sta.

A więc co tu ro­bił mój dłu­go­pis?

– Ef­fie, słu­chasz mnie? Co się dzieje?

Wrzu­ci­łam pa­piery do środka i za­trza­snę­łam drzwiczki, od­wra­ca­jąc się do zdez­o­rien­to­wa­nej dziew­czyny. Po­sta­no­wi­łam się uśmiech­nąć, aby choć tro­chę za­tu­szo­wać fakt, że bi­cie mo­jego serca nie­bez­piecz­nie przy­śpie­szyło.

– Tak, wszystko w po­rządku. Im­preza. Ja­sne, mo­żemy iść.

– Nie przej­muj się nim, se­rio. Jakby się znowu przy­cze­pił, po pro­stu prze­proś go za na­zwa­nie dup­kiem. Znu­dzi się i ci od­pu­ści.

– Jesz­cze czego – mruk­nę­łam, do­brze zna­jąc swój cha­rak­ter. Mo­gła­bym bać się tego ca­łego zło­dzieja dłu­go­pi­sów i nie­po­koić fak­tem, że ja­kimś cu­dem wła­mał się do mo­jej szafki, ale nie za­mie­rza­łam za nic go prze­pra­szać, a już na pewno nie za stwier­dza­nie fak­tów.

– Za­raz mamy an­giel­ski, do­piero wtedy po­znasz praw­dziwy pro­blem tej szkoły. – Sky­lar się za­śmiała, od razu za­czy­na­jąc mi opo­wia­dać o jej zda­niem naj­gor­szym na­uczy­cielu.

W kla­sie szu­ka­łam wzro­kiem dwóch osób, ale do końca dnia już się nie po­ja­wiły.

***

Pierw­szy dzień mi­nął na­wet szybko i bez­bo­le­śnie. Mo­głam spo­koj­nie stwier­dzić, że nie było naj­go­rzej, cho­ciaż zo­sta­łam okra­dziona z ulu­bio­nego dłu­go­pisu. Zwró­cono mi go w naj­bar­dziej psy­cho­pa­tyczny spo­sób, ale na ra­zie nie za­mie­rza­łam na­rze­kać.

Nie mo­głam jed­nak wy­rzu­cić z głowy nie­bie­skich oczu i tego dur­nego uśmieszku, gdy pro­wa­dzi­łam sa­mo­chód w stronę naj­bliż­szej sta­cji pa­liw. I cho­ciaż sta­ra­łam się od­rzu­cić od sie­bie myśl, że mogę mieć kło­poty za wcze­śniej­sze słowa, które skie­ro­wa­łam do chło­paka, to kieł­ko­wała we mnie obawa, że to do­piero po­czą­tek. Nie by­łam pewna, jak ro­ze­grać całą sy­tu­ację i co po­wie­dzieć chło­pa­kowi przy na­stęp­nej kon­fron­ta­cji, o ile do ta­kiej mo­głoby dojść. Mu­sia­łam przy­znać przed sobą (i nie za­mie­rza­łam przed ni­kim in­nym), że tro­chę się ba­łam. Na­wet je­śli więk­szość in­for­ma­cji, które prze­ka­zała mi Sky­lar, sta­no­wiły plotki, to jed­nak po­wód za­wie­sze­nia był praw­dziwy. Nie po­tra­fi­łam tego zi­gno­ro­wać.

Mia­łam wra­że­nie, że dziew­czyna o czymś mi nie mówi.

Do końca za­jęć Sky­lar nie prze­sta­wała mi po­wta­rzać, że ko­niecz­nie mu­szę po­ja­wić się w week­end na im­pre­zie chło­paka z na­szej klasy. Dzi­wi­łam się, że jest tak za­an­ga­żo­wana, po­nie­waż do­piero co ob­ga­dy­wała więk­szość osób, ale wi­docz­nie lu­biła to ro­bić, a ob­ser­wo­wa­nie lu­dzi na im­pre­zie za­pew­niało jej do­dat­kową roz­rywkę. Nie za­mie­rza­łam na ra­zie tego oce­niać, po­nie­waż była je­dyną osobą, która do mnie po­de­szła. Po wy­da­rze­niu z dłu­go­pi­sem sta­łam się obiek­tem za­in­te­re­so­wa­nia, ale nikt nie zde­cy­do­wał się mnie po­znać. Spo­dzie­wa­łam się, że bę­dzie trudno, ale nie są­dzi­łam, że aż tak.

Za­trzy­ma­łam sa­mo­chód na sta­cji, którą za­uwa­ży­łam już wcze­śniej, w dro­dze do szkoły. Słońce było wciąż tak samo uciąż­liwe, więc po­ma­ga­łam so­bie, osła­nia­jąc oczy dło­nią. Nie by­łam przy­zwy­cza­jona do wy­so­kich tem­pe­ra­tur w paź­dzier­niku. Drugą ręką przy­trzy­my­wa­łam wąż i roz­glą­da­łam się, cze­ka­jąc, aż na­peł­nię bak pa­li­wem. By­łam sama, aż po dru­giej stro­nie par­kingu, bli­żej wej­ścia, za­trzy­mało się auto i ze środka wy­szedł wy­soki brą­zo­wo­włosy chło­pak. Zi­gno­ro­wa­łam go, sku­pia­jąc się na tan­ko­wa­niu auta.

Kiedy po­now­nie zo­sta­łam sama, ru­szy­łam do środka, aby za­pła­cić i ku­pić so­bie coś do je­dze­nia. Bur­cze­nie w żo­łądku roz­brzmiało w chwili, gdy stres zwią­zany z obawą przed pierw­szym dniem w no­wym miej­scu w końcu ze mnie ule­ciał ni­czym z wy­pusz­cza­ją­cego po­wie­trze ba­lona.

Sta­łam dłuż­szą chwilę przed lo­dówką, nie mo­gąc pod­jąć de­cy­zji wo­bec tak po­waż­nego te­matu, ja­kim był wy­bór ka­napki, więc nic dziw­nego, że usły­sza­łam za sobą wy­raźne chrząk­nię­cie. Ob­ró­ci­łam się w stronę wyż­szego chło­paka o ład­nej, kar­me­lo­wej kar­na­cji. Przez chwilę wpa­try­wał się we mnie orze­cho­wymi oczami, nic nie mó­wiąc, więc kiedy tym ra­zem ja ner­wowo od­kaszl­nę­łam, opa­mię­tał się.

– Chcia­łem do­stać się do ka­na­pek – wy­ja­śnił, prze­cze­su­jąc dło­nią gę­ste, kasz­ta­nowe włosy.

– Um... Pro­szę.

Od­su­nę­łam się, dzięki czemu chło­pak mógł się­gnąć po ja­kie­goś san­dwi­cha. Uniósł ką­cik ust, eks­po­nu­jąc ładny do­łe­czek. Nie wy­glą­dał na dużo star­szego ode mnie, mógł mieć co naj­wy­żej dwa­dzie­ścia lat.

– Dzięki – mruk­nął. Chyba nie był przy­zwy­cza­jony do by­cia na co dzień tak uprzej­mym. – Wi­dać, że masz tu praw­dziwy kry­zys eg­zy­sten­cjalny. Ta jest do­bra – do­dał, wska­zu­jąc trzy­maną przez sie­bie ka­napkę z moz­za­rellą i oliw­kami.

– Dzięki – od­po­wie­dzia­łam, rów­nież się uśmie­cha­jąc. Po wy­da­rze­niach z tego dnia na­prawdę do­ce­nia­łam, że w końcu ktoś nie chce za­brać mi dłu­go­pisu, ołówka czy kleju w sztyf­cie, któ­rego zresztą i tak nie po­sia­da­łam.

Chło­pak chciał jesz­cze coś po­wie­dzieć, ale drzwi sta­cji otwo­rzyły się z hu­kiem, sku­pia­jąc na­szą uwagę na no­wym klien­cie.

– Tony, do cho­lery, ileż można cze­kać? Wiesz, jaka tem­pe­ra­tura jest w sa­mo­cho­dzie? Chcesz, że­bym się udu­sił?

Nie­zna­jomy prze­wró­cił oczami i ru­szył w kie­runku kasy, na­wet się ze mną nie że­gna­jąc. Sku­pi­łam wzrok na chło­paku, który do­go­nił niż­szego od sie­bie ko­legę i wrzu­cił na ladę dwie rze­czy – gumę do żu­cia i paczkę her­baty. Za­mru­ga­łam, roz­po­zna­jąc czar­no­wło­sego przy­by­sza.

Za­padł mi w pa­mięci, gdy na­uczy­cielka wy­czy­ty­wała li­stę obec­no­ści.

Ma­xwell Evans.

Mia­łam na­dzieję, że zo­stanę nie­zau­wa­żona, po­nie­waż to wciąż był do­bry ko­lega Lu­casa, a ja nie chcia­łam nie­przy­jem­nej po­wtórki z lek­cji. A co, je­śli ten cały Max jest na­wet gor­szy?

Na całe szczę­ście po­zo­sta­łam w miej­scu, z któ­rego nie było mnie wi­dać. Do­piero gdy dwóch chło­pa­ków do­tarło do drzwi, je­den z nich, któ­rego imie­nia nie po­zna­łam, ob­ró­cił się i zer­k­nął w moją stronę, jed­nak nie po­tra­fi­łam od­czy­tać z jego twa­rzy żad­nych emo­cji.

Ode­tchnę­łam, gdy wy­szli i po­szłam za­pła­cić za pa­liwo oraz za ka­napkę, którą osta­tecz­nie udało mi się wy­brać. Moz­za­rella i oliwki nie brzmiały naj­go­rzej.

***

– Im­preza?

– Tak.

– Nie ma mowy.

– Mamo! – Ru­szy­łam za ro­dzi­cielką do kuchni, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, czemu za każ­dym ra­zem jest tak uparta.

Mama od za­wsze była bar­dzo tro­skliwą i cie­płą osobą. Mar­twiła się o mnie i Jake’a na za­pas, chciała dla nas jak naj­le­piej oraz ma­rzyła, że­by­śmy wy­ro­śli na war­to­ścio­wych lu­dzi, któ­rzy ko­chają ży­cie.

– Pierw­szy dzień w no­wej szkole, a ty już pla­nu­jesz im­prezę w week­end? – Spoj­rzała na mnie zmę­czo­nym i za­wie­dzio­nym wzro­kiem.

Otwo­rzyła zmy­warkę w celu opróż­nie­nia jej z czy­stych na­czyń. Praw­do­po­dob­nie mu­siała za­jąć czymś ręce, po­nie­waż ze­stre­so­wa­łam ją no­wym po­my­słem. Po­sta­no­wi­łam być do­brym dziec­kiem i po­mo­głam jej wy­cie­rać szklanki do su­cha.

– Sama chcia­łaś, że­bym miała no­wych zna­jo­mych – przy­po­mnia­łam jej w trak­cie wkła­da­nia nowo za­ku­pio­nych kub­ków do szafki. – Chcę po­znać lu­dzi z ca­łej szkoły. Nie tylko z klasy.

Oparła się o blat, wzdy­cha­jąc ciężko. Wciąż trzy­mała w dłoni ta­lerz i ścierkę.

Ostat­nie zmiany mar­twiły ją i nę­kały jej już i tak za­pra­co­wany umysł. Ona po pro­stu nie po­tra­fiła nie przej­mo­wać się wszyst­kim wo­kół sie­bie. Była we­soła, ale jed­no­cze­śnie za­drę­czała się drob­nost­kami.

– Oglą­da­łam dziś wia­do­mo­ści...

Zmarsz­czy­łam brwi, za­sta­na­wia­jąc się, co mają głu­pie wia­do­mo­ści do do­mówki Ja­sona, Ma­sona, czy jak mu tam było.

– Za­ata­ko­wano już dwie dziew­czyny. W mie­ście gra­suje psy­cho­pata... To po­ważna sprawa, Ef­fie.

Mia­łam wra­że­nie, że rów­nież o tym sły­sza­łam, może ja­dąc albo wra­ca­jąc ze szkoły, ale nie mia­łam po­ję­cia, ja­kim cu­dem po­sta­no­wiła po­łą­czyć ze sobą dwa przy­padki na­pa­ści i do­mówkę, z któ­rej mo­głam bez­piecz­nie wró­cić tak­sówką. Spoj­rza­łam na nią z re­zy­gna­cją, ale i tak po­sta­no­wi­łam się szybko nie pod­da­wać.

– To może za­mknij mnie w domu, co? – Skrzy­żo­wa­łam ręce na wy­so­ko­ści klatki pier­sio­wej. – Wtedy nikt mnie nie za­bije, nie zgwałci ani nie po­rwie.

– Je­śli będę mu­siała... – Uśmiech­nęła się, jesz­cze bar­dziej wy­trą­ca­jąc mnie z rów­no­wagi. – Może i koń­czysz w przy­szłym roku osiem­na­ście lat, ale to nie upraw­nia cię do pa­ko­wa­nia się na każdą im­prezę.

– To wszystko? – za­py­ta­łam, wpa­tru­jąc się w mamę.

– Ef­fie...

– Mamo...

Wi­dzia­łam, jak ze sobą wal­czy. Chciała dla mnie no­wego ży­cia, sama za­chę­cała, abym po­znała lu­dzi i za­częła „roz­kwi­tać”, ale rów­no­cze­śnie oba­wiała się każ­dego moż­li­wego sce­na­riu­sza, który po­ja­wiał się w jej za­tro­ska­nym, mat­czy­nym umy­śle.

W końcu pę­kła.

– Do­bra, ale chcę nu­mer do tej ca­łej Sky­lar. I przy­je­dzie po was Jake. Nie chcę sły­szeć żad­nego „ale”.

Pod­bie­głam do niej i mocno ją przy­tu­li­łam. Za­sko­czona mama odło­żyła ta­lerz i ob­jęła mnie ra­mie­niem, śmie­jąc się pod no­sem.

– Wiem, że masz zdol­ność do pa­ko­wa­nia się w kło­poty, ale obie­caj mi, że tym ra­zem bę­dziesz uwa­żać.

Zło­ży­łam obiet­nicę, bę­dąc pewna, że nic dziw­nego nie wy­da­rzy się na zbli­ża­ją­cej się do­mówce. Po­ga­da­łam z nią jesz­cze przez chwilę o na­uczy­cie­lach i Sky­lar, po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście wszel­kie nie­przy­jem­no­ści, po czym wró­ci­łam do swo­jej sy­pialni, aby po­wia­do­mić o wszyst­kim znie­cier­pli­wioną ko­le­żankę.

Był już wie­czór, gdy le­ża­łam na łóżku z te­le­fo­nem przy uchu, wpa­tru­jąc się w biały su­fit z uśmie­chem.

– Nie je­steś zbyt pod­eks­cy­to­wana? – par­sk­nę­łam w re­ak­cji na ko­lejny okrzyk ra­do­ści ze strony dziew­czyny.

– Ty za to wcale.

Wes­tchnę­łam, nic nie mo­gąc po­ra­dzić na obo­jęt­ność, która za­stą­piła wszel­kie roz­e­mo­cjo­no­wa­nie. Po pro­stu chcia­łam tam pójść, głów­nie dla­tego, że nie za­mie­rza­łam być „nową dziew­czyną, któ­rej kla­sowy po­strach za­brał dłu­go­pis”. To brzmiało ab­sur­dal­nie.

– Do­sta­łam ma­ila od pani Hale, bę­dzie trzeba za­pi­sać się do pro­jektu. Zro­bimy go ra­zem?

– Ja­sne, chęt­nie. – Usia­dłam wy­god­nie na łóżku i zer­k­nę­łam na le­żący na noc­nym sto­liku dzien­nik.

Co dziś od­czu­wa­łam?

Głów­nie zi­ry­to­wa­nie, ale też stres. Gdy po­my­śla­łam o ka­napce, którą zja­dłam za­raz po po­wro­cie ze szkoły, na myśl przy­cho­dziła mi wdzięcz­ność. Za to moje za­in­te­re­so­wa­nie bu­dził czar­no­włosy przy­ja­ciel Lu­casa, Max. Cał­kiem dużo na­zwa­nych emo­cji.

Moja przy­goda z dzien­ni­kiem lub pa­mięt­ni­kiem – czym­kol­wiek był ten czarny ze­szyt – za­częła się rok temu na se­sjach u te­ra­peuty, do któ­rego za­pi­sała mnie mama. Mia­łam pro­blemy z okre­śla­niem emo­cji, a po wy­da­rze­niach pew­nego gru­dnio­wego wie­czoru sta­łam się zo­bo­jęt­niała. Te­ra­pia spra­wiła, że odrę­twie­nie, pul­su­jące w każ­dym za­ka­marku mnie, ja­kimś cu­dem ule­ciało. Ka­zano mi na­zy­wać emo­cje, więc ro­bi­łam to, nie roz­pi­su­jąc się zbyt­nio. W ten spo­sób rów­no­wa­ży­łam swoje stany, po­nie­waż wcze­śniej by­wały one skrajne.

Scho­wa­łam dzien­nik w jego sta­łym miej­scu – mię­dzy ma­te­ra­cem a ramą łóżka.

– Na jaki te­mat chcesz zro­bić pro­jekt? – za­py­tała Sky­lar, przy­po­mi­na­jąc mi, że wciąż z nią roz­ma­wiam i po­win­nam po­świę­cić jej wię­cej uwagi. – My­śla­łaś już o tym?

– Mamy czas.

Może pół dnia spę­dzo­nego ra­zem nie po­wie­działo mi o dziew­czy­nie wszyst­kiego, ale z prze­ko­na­niem mo­głam stwier­dzić, że lu­biła się uczyć i mieć do­bre oceny. Szybko roz­pra­co­wy­wała sys­tem pracy każ­dego z na­uczy­cieli, żeby się do niego do­sto­so­wać. Tro­chę ko­ja­rzyła mi się z ka­me­le­onem, dla­tego osta­tecz­nie trudno mi było opi­sać ją jed­nym zda­niem. Nie­wąt­pli­wie za­po­wia­dała się cie­kawa zna­jo­mość.

– Za­ufaj mi, Ef­fie. Im szyb­ciej za­czniemy, tym le­piej dla nas – po­wie­działa z cha­rak­te­ry­styczną dla sie­bie pew­no­ścią. – Pani Hale nie lubi, gdy ktoś od­daje prace lub pro­jekty na ostat­nią chwilę. My­śla­łam więc o po­ru­sze­niu ja­kie­goś te­matu zwią­za­nego z tym mia­stem. A i ty się przy oka­zji cze­goś do­wiesz.

Stwier­dzi­łam, że to nie naj­gor­szy po­mysł.

– W po­nie­dzia­łek pój­dziemy do bi­blio­teki przej­rzeć druki sta­rych dzien­ni­ków lub ty­go­dni­ków. Może po­mysł przyj­dzie do nas sam.

– Boże, ty rze­czy­wi­ście wszystko za­pla­no­wa­łaś! – Za­śmia­łam się, po­dzi­wia­jąc jej za­an­ga­żo­wa­nie. Cie­szy­łam się, po­nie­waż nie by­łam fanką nauk hu­ma­ni­stycz­nych i li­czy­łam na po­moc Sky­lar. – Pa­mię­taj o wy­sła­niu mi ad­resu. Przy­jadę po cie­bie ju­tro z bra­tem i po­je­dziemy wspól­nie na do­mówkę.

– Po­znam two­jego star­szego brata? Cu­dow­nie.

Zro­biło mi się nie­do­brze na myśl o Sky­lar, ro­bią­cej ma­ślane oczy do Jake’a. Nie­stety na jed­nej lek­cji zdą­żyła prze­stal­ko­wać za­równo moje, jak i jego so­cial me­dia.

Wsta­łam z łóżka, prze­cie­ra­jąc zmę­czone oczy.

– Po­znasz – po­twier­dzi­łam, zie­wa­jąc. Ru­szy­łam w stronę okna, aby opu­ścić ro­letę. – Mu­szę koń­czyć, mam wra­że­nie, że wciąż nie ode­spa­łam po­dróży. Wi­dzimy się ju­tro.

Za­trzy­ma­łam dłoń, do­strze­ga­jąc na ze­wnątrz coś nie­po­ko­ją­cego.

– Masz mi rano na­pi­sać, w czym idziesz! Nie żar­tuję, Ef­fie, chcę zdję­cia...

Moja sy­pial­nia znaj­do­wała się od strony ulicy, a li­ście sto­ją­cej w ogródku palmy nie za­sła­niały mi więk­szo­ści wi­doku za oknem, tak jak było to w przy­padku po­koju mo­jej mamy, znaj­du­ją­cego się po prze­ciw­nej czę­ści domu. Wi­dzia­łam więc do­sko­nale uliczkę, którą ak­tu­al­nie oświe­tlało je­dy­nie świa­tło słab­ną­cej la­tarni.

– Ja­sne. Śpij do­brze.

Roz­łą­czy­łam się i ode­szłam od okna, aby wy­łą­czyć świa­tło. Wró­ci­łam do wi­doku, tylko po to, aby się upew­nić, że mia­łam ra­cję.

Wi­dzia­łam po­stać sie­dzącą na mo­to­cy­klu, ale nie­stety nie wi­dzia­łam nie­zna­jo­mego, po­nie­waż jego twarz prze­sła­niał kask. Mu­siał mnie za­uwa­żyć, po­nie­waż od­je­chał, nim zdą­ży­łam się do­brze przyj­rzeć jego syl­wetce czy ma­szy­nie, na któ­rej sie­dział. Zwró­ci­łam uwagę na czarne ubra­nia nie­zna­nej mi po­staci.

Za­czy­na­łam po­dej­rze­wać, że in­fan­tylna kra­dzież dłu­go­pisu była do­piero po­cząt­kiem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki