Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom zapierającej dech w piersiach serii „Dreadful”.
Istnieje tylko jeden priorytet. Najważniejsza jest zemsta.
Effie wraca do Nowego Jorku, żeby uciec od przeszłości. Ale trudności na jej drodze tylko się piętrzą, gdy pojawiają się nowi wrogowie. Żeby ratować przyjaciółkę, Effie musi zebrać na nowo nieistniejącą już grupę przyjaciół z Gold Coast, tylko czy będą potrafili zapomnieć o starych ranach? Czy nowe przeszkody nie zniszczą ich relacji na dobre? I czy wybór między dawnymi przyjaciółmi a nowymi sprzymierzeńcami na pewno jest oczywisty?
Walka o życie, intrygi na każdym kroku i śmierć, która depcze bohaterom po piętach, sprawiają, że ta seria uzależnia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 430
Każdej osobie, która pokochała bohaterów z Gold Coast.
Odsuńmy się od siebie tylko po to, aby poczuć, jak umieramy w tej rozłące.
Byłbyś moim najpiękniejszym obrazkiem, najczystszym dźwiękiem, echem z odpowiedzią.
Zrozum, ja nie umiem pisać o miłości bez Ciebie. Przyjdź i zostań. Pozwolę Ci się nawet uśmiechnąć, gdy przywitasz mnie beznamiętnie.
Przecież nie będziesz jeszcze wiedział, podobnie jak ja. Nie szkodzi.
To nadejdzie.
Piąta Aleja była zakorkowana, co akurat nikogo specjalnie nie dziwiło. Tego konkretnego dnia każda minuta wydawała się godziną, niekończącą się otchłanią czasu. Nie miałam możliwości zaznać nawet odrobiny spokoju, ponieważ w aucie ponownie rozbrzmiało to samo, choć inaczej skonstruowane pytanie.
– Jesteś pewna, że dobrze sie czujesz?
– Jasne. Czuję się dobrze – odpowiedziałam dość obojętnym, ale wciąż uprzejmym tonem.
Mama westchnęła. Starała się ukrywać swoją bezsilność i troskę, ale nie była w tym szczególnie dobra. Poprawiłam się na niezbyt wygodnym siedzeniu i rozejrzałam po wnętrzu samochodu. Terapeuta zabronił mi przynosić komórkę na sesje, ale mogłam chociaż pomyśleć, aby zabierać telefon do auta.
Nowy Jork był dziś okryty niewidzialną narzutą senności. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Wydawało mi się, że trwam w zawieszeniu i nie byłam pewna, czy powinnam się z tego cieszyć, ponieważ dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że to zapowiada zmianę. Ale czy na lepsze?
– Uważasz, że to dobry pomysł? – zapytała mama, skręcając w Siedemdziesiątą Szóstą.
– Jasne. – Zwróciłam się w jej stronę, rezygnując z wyglądania przez szybę. – A ty?
– Mam już zapewnioną dobrą posadę. Poza tym wolę ciepłą Australię niż to zatłoczone miasto. – Przesłała mi uśmiech. – Jake rozpoczął studia, ale na pewno się na nowo zaaklimatyzuje. Sama dobrze wiesz, jaki jest. Ukończenie szkoły i znalezienie nowych znajomych będzie dla ciebie wyzwaniem, ale dasz radę.
Tak jakbym tutaj miała wielu przyjaciół.
– Pewnie, że dam radę – zapewniłam, nie chcąc jej martwić. – Może w Gold Coast będę się nudzić, ale zdecydowanie jestem za przeprowadzką.
– Na pewno nie będziesz się nudziła.
Byłyśmy coraz bliżej miejsca, w którym mama zamierzała zostawić mnie na dwie godziny nieustannej męki, jaką stanowiła dla mnie terapia. Miałam świadomość, że to dla mojego dobra, jednak rozmowy bywały nudne i męczące psychicznie. Nie było łatwo.
– Jutro przyjedzie po ciebie ojciec – podjęła mama, a ja skrzywiłam się z niechęcią. – Wiem, jakie masz o nim zdanie, ale to twój tata. Chce się z tobą pożegnać.
– Ostatnio mówiłaś to samo – przypomniałam jej. – Pewnie znowu coś mu wypadnie.
Temat wciąż był dla nas obu niewygodny. Nie lubiłyśmy kłócić się o osobę, która była prawie nieobecna w naszym życiu.
Mama przyglądała mi się, jak odpinam pasy niechętnie i powoli.
– To twoje ostatnie sesje. Niedługo wyjedziemy i będziesz to miała za sobą.
– Dobrze. – Otworzyłam drzwiczki, starając się nie okazywać, jak bardzo nie chce mi się iść na ostatnie spotkania. – Wytrzymam to. Do zobaczenia potem.
Mama chciała powiedzieć coś jeszcze. Niestety sformułowanie „baw się dobrze” byłoby nie na miejscu, więc po prostu cmoknęła swoją dłoń i przesłała mi buziaka, a ja uśmiechnęłam się słabo.
Wysiadłam, trzaskając drzwiczkami i spojrzałam na szary przeszklony budynek, w którym ostatnio często bywałam.
Weszłam do środka, próbując zatrzymać gonitwę negatywnych myśli. Od ścian bił chłód, naciągnęłam więc na dłonie rękawy białego swetra, które dotychczas były podwinięte do łokci. Minęłam nowoczesny hol i wsiadłam do windy. Gdy tylko metalowe drzwi się rozchyliły, ruszyłam przed siebie i wpadłam na kogoś, wytrącając mu z rąk zeszyt.
Natychmiast schyliłam się, żeby podnieść notatnik, który leżał otwarty na jasnych kafelkach poczekalni. Zmarszczyłam brwi, gdy przez przypadek skupiłam wzrok na rysunku znajdującym się na białych kartkach.
Obrazek naszkicowany czarnym długopisem przedstawiał samochód i drogę prowadzącą w stronę zachodzącego słońca. Szkic był naprawdę staranny, ładny i chociaż nie przepadam za sztuką, ten prosty rysunek przypadł mi do gustu.
Poniżej napisano dużymi literami: „ŚMIERĆ BLISKIEJ OSOBY NIE POWINNA KOŃCZYĆ NASZEJ PRYWATNEJ PODRÓŻY”.
– Ja to wezmę.
Niski głos przywołał mnie do rzeczywistości, uświadamiając, że zbyt długo przyglądam się cudzemu notatnikowi.
Duża i smukła dłoń zabrała zeszyt sprzed moich oczu, a ja wyprostowałam się, aby spojrzeć na właściciela szczupłych palców.
– Przepraszam.
Chłopak był bardzo wysoki. Utkwiłam spojrzenie w jego niesamowitych oczach, których kolor stanowił mieszankę jasnej szarości i błękitu. Były piękne. Tak samo jak gęste i kręcone, ciemne niczym węgiel włosy podkreślające ładne rysy jego szczupłej twarzy. Był ubrany swobodnie – bordowy sweter niedbale wystawał z jasnych dżinsów.
Przypatrywałam się dość wydatnym ustom, gdy ponownie postanowił się odezwać.
– Pewnie się zastanawiasz, czemu rysuję samochody i dlaczego moim priorytetem jest przepisywanie na kartkę haseł, które powtarza mój terapeuta.
Zupełnie zapomniałam, że wciąż jesteśmy w poczekalni. Oddalona od nas recepcjonistka była zajęta swoimi sprawami za wysokim jasnym blatem. Poza nami nie czekał tu żaden inny klient, a młody chłopak najwyraźniej już wychodził.
– Masz terapię u doktora Toma?
– Tak, to mój terapeuta – odpowiedział mi bez zastanowienia. Jego głos był ciepły i przyjemny. – Bywam tu raz w tygodniu. Godzina paplania tego człowieka i jestem wolny.
– Czyli nie lubisz tu przychodzić? – zapytałam, zastanawiając się, po co ciągnę tę wymianę zdań. – Rodzice cię zapisali?
Wyglądał na starszego ode mnie, chociaż nie miałam pewności, czy wciąż nie jest uczniem.
– Nie, sam się zapisałem – odpowiedział nieco apatycznie.
– Nie lubisz tu przychodzić, a zapisałeś się z własnej woli?
Musiałam się upewnić, bo nie sądziłam, że są osoby, które same wyrządzają sobie taką krzywdę.
– Mówi się, że terapeuci pomagają rozwiązać problemy – powiedział, przyglądając mi się.
– Mówi się też, że pieniądze szczęścia nie dają, a co drugi człowiek jest materialistą.
Chłopak się zaśmiał i spuścił wzrok na notatnik.
Nie chciałam go rozbawić.
– Czemu tak ironiczna dziewczyna postanawia iść do terapeuty?
Obawiałam się tego pytania. Wiele osób z mojego otoczenia wiedziało o tym, co mi się stało, ale ja sama nigdy nie zaczynałam tematu. Pobicie się z własną prześladowczynią nie należało do przypadków, o których opowiada się nieznajomym, jak o słońcu wychodzącym zza chmur, aby pochwalić pogodę. To było niewygodne i uwierało niewidzialnym, swędzącym istnieniem.
Jednak przy nim poczułam coś innego. Zapragnęłam powiedzieć mu prawdę. Może przekonały mnie te jasne oczy, a może po prostu fakt, że także korzystał z usług mojego terapeuty i był mi zupełnie obcy.
– Pobiłam moją szkolną prześladowczynię i złamałam jej nos. Wcześniej ukrywałam problemy przed rodzicami i kiedy doszło do pobicia i wylądowałam na dywaniku u dyrektorki, ona i pedagożka szkolna oświadczyły, że nie radzę sobie z emocjami – wytłumaczyłam, oczekując jego reakcji.
Zapadła cisza, podczas której nieznajomy obserwował mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Cóż... – Jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Dostała chociaż porządnie?
Już miałam mu odpowiedzieć, kiedy zdałam sobie sprawę z sensu pytania. Zamknęłam usta i zrezygnowałam z odpowiedzi. Był pierwszym człowiekiem, który w tak pozytywny sposób zareagował na to, co zrobiłam.
– Przepraszam, czasem bywam zbyt szczery – wyjaśnił szybko, najwyraźniej zauważając moje zakłopotanie. – Niestety straciłem kogoś, z kim dzieliłem się mało zabawnymi i wrednymi żartami – dodał. Znowu popatrzyłam na niego i pożałowałam, gdy usłyszałam więcej. – Mój przyjaciel zginął w wypadku samochodowym. Wracaliśmy z imprezy, prowadziłem auto, a on wracał ze mną. Ja przeżyłem. On umarł.
W takich chwilach docierało do mnie, że w życiu nie zawsze liczyło się to, jak wiele człowiek ma, a ile stracił. I czasami tylko to miało znaczenie.
– Przykro mi – wyszeptałam.
– To nie ma sensu. – Nerwowo przeczesał palcami włosy. – Mnie też jest przykro, że byłaś nękana, ale to i tak nic nie zmieni. Darujmy sobie okazywanie współczucia.
Wpatrywałam się w twarz lekko naznaczoną bliznami po młodzieńczym trądziku.
– Jasne. Po prostu sobie darujmy.
Chciałam go wyminąć i wejść do sali. Doktor Tom już pewnie zastanawiał się, czemu się spóźniam.
– Zaczekaj.
Nawet przez gruby sweter poczułam jego palce na przedramieniu.
– Po prostu chciałam powiedzieć cokolwiek. Dobrze? – rzuciłam gorączkowo, nie potrafiąc odnaleźć się w dziwnej i nowej sytuacji. – Jest mi smutno, bo to musi być beznadziejne uczucie. Nie wiem, co innego mogłabym zrobić, bo nie jestem doktorem Tomem i nie rzucę ci żadnej głupiej sentencji, abyś zapisał ją w swoim pamiętniku. Nie potrafię pomagać innym, bo nawet sobie nie umiem pomóc.
– To nie jest pamiętnik.
Ponownie się uśmiechnął, tym razem zupełnie szczerze.
– To nie jest mój pamiętnik – powtórzył, machając zeszytem. – Sam nie wiem, co to jest. Możliwe, że to szkicownik. – Nie wierzyłam, że przykłada tak ogromną uwagę do tego, jak nazwałam stos kartek połączony granatową okładką. Sama dostałam podobny, ponieważ terapeuta zalecił mi spisywanie w nim emocji. – I nie chciałem cię urazić. Po prostu ludziom zawsze jest przykro. Zawsze reagują w ten sam sposób. Wiesz, co wolałbym usłyszeć? – Jego głos był bardziej radosny, gdy mówił dalej: – „Hej, smutno mi, że straciłeś kumpla i pewnie jest on niezastąpiony, ale mam pomysł. Będę twoją nową przyjaciółką. Wiem, to może się nie udać, ale warto spróbować. A na pewno warto przez krótki czas wypełnić tę lukę w twoim życiu, byś nie czuł się tak cholernie samotny i nie chodził do durnego doktora Toma, który sam potrzebuje pomocy”.
Zaśmiałam się, słysząc jego ostatnie słowa.
– Nie potrzebuję pocieszyciela, potrzebuję kogoś do rozmów. Więc... – Brunet nagle urwał. – Nawet nie wiem, jak masz na imię.
Rzeczywiście. Właśnie spóźniałam się na terapię, ucinając sobie pogawędkę na korytarzu, a nawet się nie przedstawiłam.
– Effie Blake.
– Aaron Walt – odparł.
W ten sposób poznałam imię i nazwisko jednej z najbardziej zaskakujących osób w moim życiu.
– Oto, jak to widzę... – kontynuował, uśmiechając się – jesteśmy przyjaciółmi...
– Zaraz – przerwałam mu. – Poznajemy się w poczekalni u terapeuty i mamy się przyjaźnić? To dosyć dziwne nawiązywanie znajomości.
– Zawsze mogę wyciągnąć papierosa, wsunąć go do ust i powiedzieć, że to metafora – zaproponował. – Ale wtedy prawdopodobnie byś się we mnie zakochała.
– Nie wierzę, że właśnie nawiązałeś do Gwiazd naszych wina! – Kiwnęłam z uznaniem głową, zdobywając się na krótki chichot.
– Lubię czytać książki i potrafię przyznać się do tego, że mam słabość do popularnych tytułów – powiedział, uderzając zeszytem o swoją nogę. – To chyba nic złego?
– Ja lubię uczyć się biologii, a nawet przerabiam tematy ponadprogramowe – odparłam z uśmiechem. – Więc sądzę, że to dobry początek udanej znajomości.
– Biologia? – upewnił się. – Może lepiej zapomnijmy o sobie.
W ten dziwny, ale prosty sposób, do mojego życia zawitał Aaron Walt. Kończyłam terapię, żeby się z nim spotykać. Było w tym wszystkim coś niesamowitego. Potrafiłam wpatrywać się, jak czyta kolejne, polecane przez wielu czytelników książki, za to Aaron lubił przyglądać się, gdy przerzucałam strony podręcznika z biologii. Rozmawialiśmy. Sporo. Był przystojnym, dwa lata starszym ode mnie chłopakiem, który potrafił onieśmielić mnie tym, co akurat powiedział.
I choć nasza krótka znajomość wydawała się idealna, musiałam wyjechać. Aaron potwierdził, że tak będzie lepiej, że to tylko szczeniacka znajomość, która kończy się jak każda inna. Prosił, abym o nim zapomniała, abym zaczęła na nowo, bo tylko w ten sposób spróbuję naprawdę zacząć od początku.
W Gold Coast.
Miałam wyrwać go ze swojego życia, tak jak on wyrywał kartki ze swojego szkicownika, który ja nazywałam pamiętnikiem. Tak po prostu.
Mama i tak kupiła już dom i zaplanowała przeprowadzkę, a ja czułam ekscytację związaną z nowym startem. Wyjechałam i zaczęłam zupełnie inne życie – pełne bólu, miłości i przyjaźni. Poczułam strach, radość, cierpienie i pragnienie. Poczułam to naraz, a moje nowe życie rozpoczęło się od poznania niebieskookiego blondyna, który schylił się po mój długopis i nie chciał mi go oddać. I wydawało się, że wszystko potoczy się dobrze. Ale tak się nie stało.
Zostaliśmy zapisani na zawody Czarnej Gwiazdy.
Niektórzy odeszli na zawsze lub na tak długo, aż poczują, że dławiący ból przeszłości nieco zelżeje. Aż będzie im się wydawało, że jest lepiej.
Nic innego nie sprawiło mi takiego bólu. Dlatego myślałam, że będzie to najlepszy pomysł. Wyrwać ważną część życia, zgnieść ją niczym kartkę i wyrzucić do kosza. Po prostu wyjechać, tym razem z Gold Coast z powrotem do Nowego Jorku.
Przecież za pierwszym razem się udało, więc dlaczego znów nie miałoby się udać?