Dreadful. Otchłań ciszy i spokoju - Ohanka - ebook + książka

Dreadful. Otchłań ciszy i spokoju ebook

Ohanka

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Więcej niebezpieczeństwa, więcej adrenaliny, więcej akcji! Drugi tom Waszej ukochanej historii.

Po wyjściu ze szpitala Effie próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Przez kilka miesięcy spokój wypełnia jej dni – i jest to stan tak bardzo jej obcy, że aż nierealny. Jednak cisza wydaje się zwiastować coś, na co ani ona, ani nikt z jej paczki nie był przygotowany.

Choć trudno w to uwierzyć, przyjaciele z Gold Coast będą musieli zmierzyć się ze znacznie większymi problemami niż seryjny morderca grasujący po okolicy. Zbliżają się zawody Czarnej Gwiazdy – okrutna rozrywka, hazard, w którym stawka jest najwyższa z możliwych.

Kim jest tajemniczy Chris i dlaczego chce zniszczyć Lucasa? Czy samozwańczy gang wyrzutków ma szanse w starciu ze zmasowanym złem? Do czego się posuną, aby przetrwać?

„Będą płakać, krzyczeć, błagać o życie swoich miłości, przyjaciół. Obiecuję ci, Effie. To wszystko na nowo was zniszczy…”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 607

Oceny
4,5 (82 oceny)
55
14
12
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
00
damian8819

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie wciągająca książka. Dawno nie czytała tak dobrze napisanej książki polecam i biorę się za kolejny tom
00
t_omczyk

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️!
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Kosmos
00
Kamila_St

Nie oderwiesz się od lektury

Tak jak w pierwszej części po prostu nie mam słów żeby ją opisać jest po prostu świetna . Bardzo mi się podobała i ogromnie polecam 💞
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2023 by Da­ria Śmi­giel­ska Co­py­ri­ght © 2023 for this edi­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt gra­ficzny okładki oraz składAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Ni­niej­szy utwór jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci – ży­ją­cych obec­nie lub w prze­szło­ści – oraz do rze­czy­wi­stych zda­rzeń i miejsc jest czy­sto przy­pad­kowe.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-649-7
Must Read Sto­ries jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Czar­nym Gwiaz­dom,

któ­rym udało się uciec od prze­zna­cze­nia.

Na­pisz o mnie pio­senkę. Ułóż piękne rymy do cier­pie­nia. Nie miej mi za złe, że za­szłam Ci za skórę. Już po pierw­szym spoj­rze­niu wie­dzia­łeś, że tak się sta­nie.

Osza­lejmy. Po­zbądźmy się odrę­twie­nia, po­znajmy ochotę i cie­pło. Czy­taj mi te wier­sze o nie­szczę­śli­wej mi­ło­ści, które tak cier­pli­wie cze­kają na na­sze na­dej­ście. Nie stój tak w progu. Nie każ mi cze­kać.

Od­suńmy się od sie­bie tylko po to, aby po­czuć, jak umie­ramy w tej roz­łące. Był­byś moim naj­pięk­niej­szym ob­raz­kiem, naj­czyst­szym dźwię­kiem, echem z od­po­wie­dzią.

Po­je­dyn­czy fio­le­towy pio­run ude­ko­ro­wał niebo, a za­raz po nim roz­brzmiał grzmot, wy­wo­łu­jąc na moim ciele dresz­cze. Wszystko prze­mo­kło w kilka mi­nut po roz­po­czę­ciu ulewy. Całe mia­sto pod­dało się ży­wio­łowi. W końcu nic in­nego nie miało zna­cze­nia.

Są­sie­dzi z na­prze­ciwka mieli szczę­ście, że po po­łu­dniu wsta­wili do środka kar­tony wy­peł­nione rze­czami. Gdyby nie to, wszystko by­łoby znisz­czone.

Nie zna­łam ich. Nie mia­łam po­ję­cia, kim byli. Mama wy­ja­śniła mi, że to star­sze mał­żeń­stwo, które po­sta­no­wiło prze­pro­wa­dzić się na wy­brzeże, w spo­koj­niej­sze miej­sce.

„Rze­czy­wi­ście, bar­dzo spo­kojne” – po­my­śla­łam wtedy.

A więc mo­głam to przy­znać. Już nie by­li­śmy tu nowi. Mi­nęło sporo czasu i można było stwier­dzić, że za­do­mo­wi­li­śmy się tu­taj na do­bre.

Jed­nak wciąż cze­goś mi bra­ko­wało. By­łam pu­sta w środku. Coś opu­ściło moją du­szę – ja­kaś świeża, nie­dawno na­ro­dzona cząstka, która do­piero za­częła prze­obra­żać się we­wnątrz mnie, zo­stała mi ode­brana, skra­dziona.

Oba­wia­łam się, że już nie wróci.

Po­wstrzy­ma­łam gło­śne wes­tchnię­cie, jakby kto­kol­wiek mógł mnie usły­szeć. Mama spała, wy­koń­czona mę­czą­cym dniem. Ak­tu­alne pro­mo­cje na wy­cieczki do wy­bra­nych kra­jów Eu­ropy przy­cią­gnęły wielu chęt­nych, a ona miała na gło­wie całe biuro.

Za­zdro­ści­łam jej tego, po­nie­waż ja nie po­tra­fi­łam od­na­leźć się w ni­czym, czego pró­bo­wa­łam się chwy­cić. Nie by­łam na­wet pewna, czy czu­łam smu­tek. Nie by­łam zroz­pa­czona. Funk­cjo­no­wa­łam, uśmie­cha­łam się, do tego spę­dza­łam czas z mamą, bra­tem, przy­ja­ciółmi, uczy­łam się, by nad­ro­bić pro­gram no­wej szkoły i w pełni wpa­so­wa­łam się w ży­cie w no­wym mie­ście. Wszystko po­zo­sta­wało na swoim miej­scu. Pa­no­wał spo­kój.

Nie­prze­rwa­nie pa­no­wał spo­kój.

Opar­łam głowę o pa­ra­pet i przy­glą­da­łam się bły­skom w od­dali, kry­ją­cym się gdzieś da­leko w chmu­rach. Pio­run po­ka­zy­wał się na uła­mek se­kundy, po nim na­stę­po­wał grzmot, a po każ­dym ogłu­sza­ją­cym grzmo­cie moje serce przy­spie­szało. Wszystko działo się tak szybko – ga­łę­zie upa­dały na ulicę, po­zbie­rane nie­dawno w kupkę li­ście ula­ty­wały da­leko. Bu­rza była pełna za­mętu, ale to­wa­rzy­szący jej chaos nie był naj­gor­szym ele­men­tem przed­sta­wie­nia.

Po­nie­waż po­tem na­stała ci­sza; błoga ci­sza, która opa­no­wała mia­sto, gdy bu­rza po­gnała da­lej. Li­ście opa­dły i tylko nie­upo­rząd­ko­wana ulica była do­wo­dem na to, że co­kol­wiek się tu działo. Bu­rza ode­szła rów­nie gwał­tow­nie, jak się po­ja­wiła. Za­nie­po­ko­jona pustką prze­stra­szyła się i ucie­kła.

Za każ­dym ra­zem, gdy ob­ser­wo­wa­łam w sa­mot­no­ści prze­bieg ulewy, wszystko działo się w taki sam spo­sób, a ja uświa­da­mia­łam so­bie, o kim mi to przy­po­mina. Choć my­śli bu­dziły we mnie złość, po­zwa­la­łam so­bie na nie, żeby nie za­po­mnieć, przez co prze­szłam. Czego świad­kiem by­łam i jak zmie­niło mnie to, że jedna osoba wpro­wa­dziła mnie do świata peł­nego ta­jem­nic.

Ob­ser­wo­wa­nie wi­doku z okna da­wało mi na­dzieję, że w końcu na ulicy po­jawi się chło­pak na mo­to­cy­klu, aby upew­nić się, że je­stem bez­pieczna.

Bu­rza do­bie­gła końca, a mo­kra ulica świe­ciła pust­kami. Chmury dość szybko się roz­pierz­chły, od­da­jąc scenę pięk­nie świe­cą­cemu księ­ży­cowi.

Było ci­cho i pu­sto. Luke się nie po­ja­wił.

I wie­dzia­łam, że tego nie zrobi.

Mo­głam tylko ob­ser­wo­wać ulicę, która przy­po­mi­nała mi o nim. Może po pro­stu ba­łam się, że w końcu za­po­mnę i wy­mażę go ze swo­ich my­śli ni­czym bu­rzę, która zo­sta­wiała po so­bie je­dy­nie spu­sto­sze­nie i chaos.

Ba­łam się, po­nie­waż wciąż chcia­łam pa­mię­tać. Na­wet je­śli wspo­mnie­nia przy­no­siły ze sobą na­miastkę bólu.

***

– Ef­fie Blake.

Pod­nio­słam le­ni­wie głowę, mru­cząc coś pod no­sem, po­nie­waż nie chcia­łam jesz­cze wsta­wać. Szybko zo­rien­to­wa­łam się jed­nak, gdzie je­stem i usia­dłam pro­sto, w szoku roz­glą­da­jąc się po kla­sie. Za­czer­wie­ni­łam się, czu­jąc na so­bie wzrok wszyst­kich obec­nych.

– Prze­pra­szam – wy­du­ka­łam w końcu, zer­ka­jąc na na­uczy­ciela, który nie był za­chwy­cony moim za­cho­wa­niem.

– Mam na­dzieję, że to ostat­nia drzemka w tym ty­go­dniu – stwier­dził zgryź­li­wie ma­te­ma­tyk, po czym ob­ró­cił się do ta­blicy, przy któ­rej je­den z uczniów roz­wią­zy­wał za­da­nie.

Wle­pi­łam wzrok w pod­ręcz­nik, pró­bu­jąc zo­rien­to­wać się, gdzie ak­tu­al­nie by­li­śmy, kiedy z po­mocą przy­szedł sie­dzący przede mną chło­pak.

– Trze­cie – wy­szep­tał, uśmie­cha­jąc się po­god­nie.

Zmie­rzy­łam go obo­jęt­nym spoj­rze­niem i na­wet nie po­dzię­ko­wa­łam, sku­pia­jąc się na za­da­niu. Chło­pak za­re­ago­wał par­sk­nię­ciem, po czym ob­ró­cił się, da­jąc mi spo­kój.

Z utę­sk­nie­niem spoj­rza­łam w kie­runku wol­nej ławki, za­raz po­tem prze­no­sząc wzrok na na­stępną. Maxa nie było dziś w szkole, po­nie­waż, jak sam mi na­pi­sał, za­spał i stwier­dził, że nie opłaca się już przy­cho­dzić, za to Sky­lar mu­siała wraz z resztą koła te­atral­nego za­ła­twić coś waż­nego w se­kre­ta­ria­cie. Przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wało. Nie było ła­two na­dą­żyć za ak­tyw­no­ściami i do­dat­ko­wymi za­ję­ciami, w które się an­ga­żo­wała, bez pro­blemu nad­ra­bia­jąc przy tym pod­sta­wowy ma­te­riał.

By­łam więc sama i znu­dzona, a lek­cja ma­te­ma­tyki i bez­senna noc ni­czego nie uła­twiały, dla­tego też ucię­łam so­bie drzemkę. Nie zda­rzało mi się to czę­sto, ale w tym roku mia­łam kilka wsty­dli­wych epi­zo­dów, pod­czas któ­rych przy­sy­pia­łam pod­czas za­jęć i oba­wia­łam się, że po licz­nych skar­gach od na­uczy­cieli pani Hale w końcu straci do mnie cier­pli­wość i za­dzwoni do mo­jej matki.

Wes­tchnę­łam, prze­pi­su­jąc za­da­nie z ta­blicy.

Lek­cja mi­nęła szyb­ciej, niż są­dzi­łam, ale nie po­win­nam się temu dzi­wić, skoro po­łowę prze­spa­łam. Uśmie­cha­łam się do sie­bie, pa­ku­jąc książkę i ze­szyt do ba­weł­nia­nej torby, cie­sząc się, że to już ostat­nia lek­cja.

– Chyba się wy­spa­łaś, Ef­fie.

Chło­pak sie­dzący do­tych­czas przede mną po­now­nie spró­bo­wał na­wią­zać kon­takt, więc au­to­ma­tycz­nie stra­ci­łam do­bry hu­mor i po­sła­łam mu ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie, po czym wy­mi­nę­łam go i wy­szłam z klasy, ru­sza­jąc w stronę swo­jej szafki.

Nie mia­łam jed­nak szczę­ścia, a Ma­son ru­szył za­raz za mną.

– Ma­ło­mówna coś dzi­siaj je­steś – za­uwa­żył, sta­jąc za­raz obok mnie, gdy mo­co­wa­łam się ze swoją wiecz­nie za­ci­na­jącą się szafką. Nie miała szans do­brze funk­cjo­no­wać, po­nie­waż ktoś się do niej kie­dyś wła­mał. – To zna­czy, ni­gdy nie chcesz ze mną roz­ma­wiać, ale na ogół dzie­lisz się ja­kimś słod­kim sło­wem – do­dał, uśmie­cha­jąc się bez­czel­nie. – Żad­nego „zo­staw mnie” albo „zgło­szę to dy­rek­torce, Ma­son”?

Wy­pro­sto­wa­łam się, po­sta­na­wia­jąc ob­rzu­cić go jed­nym zmę­czo­nym spoj­rze­niem. Nie mo­głam uwie­rzyć, że drę­cze­nie mnie w ten spo­sób jesz­cze mu się nie znu­dziło.

– Daj so­bie spo­kój, Ma­son – po­wie­dzia­łam, si­ląc się na opa­no­wany ton. – Wiem, że sta­rasz się wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wagi.

– Ja po pro­stu chcę się za­przy­jaź­nić, Ef­fie – za­pew­nił, ko­lejny raz uśmie­cha­jąc się w nie­po­ko­jący spo­sób.

Nie ufa­łam mu. Ni­gdy nie czu­łam wo­bec niego szcze­gól­nej sym­pa­tii, a od­kąd po­ca­ło­wał mnie, aby po­tem po­bić się z Lu­kiem, tra­fił na moją czarną li­stę. Nie mo­głam otwar­cie przy­znać, że jest moim wro­giem, ale wie­dzia­łam, że coś knuje. Ma­son za­wsze spra­wiał wra­że­nie przy­głu­piego mię­śniaka, ale zdą­ży­łam po­znać, że to tylko po­zory.

Nie za­mie­rza­łam mu ufać i sta­ra­łam się mieć na niego oko.

– Wy­glą­dasz dzi­siaj na sa­motną – wy­tłu­ma­czył się, uśmie­cha­jąc ko­lejny już raz, pod­czas gdy mój wy­raz twa­rzy wciąż był nie­zmienny. Nie ura­czy­łam go na­wet gry­ma­sem. – Nie ma two­ich przy­ja­ciół. Pew­nie ci smutno.

Może było mi smutno, po­nie­waż ni­gdy nie by­łam zbyt do­bra w na­wią­zy­wa­niu na­wet płyt­kich kon­tak­tów, więc w dniach ta­kich jak ten czu­łam się osa­mot­niona.

Oczy­wi­ście bom­bar­do­wa­łam wia­do­mo­ściami za­równo Sky­lar, jak i Maxa i obie­cy­wa­łam im, że się ze­msz­czę. Nie mo­głam uwie­rzyć, że na­prawdę po­sta­no­wili zo­sta­wić mnie dziś cał­kiem samą.

– To nie twoja sprawa – od­po­wie­dzia­łam tylko, wkła­da­jąc dżin­sową kurtkę, po­nie­waż na ze­wnątrz nie było za cie­pło. – A te­raz, je­śli po­zwo­lisz, pójdę już so­bie...

– Po­cze­kaj.

Sta­nął przede mną, unie­moż­li­wia­jąc mi drogę ucieczki, więc skrzy­żo­wa­łam ręce i spoj­rza­łam na niego wy­mow­nie, da­jąc mu pięć se­kund. Wie­dzia­łam, że chce po­dzie­lić się ze mną jesz­cze ostat­nią, za­pewne bły­sko­tliwą uwagą, ale nie by­łam pewna, czy mam ochotę go słu­chać.

– Nie­długo ro­bię do­mówkę z oka­zji uro­dzin. By­łaś już kie­dyś na jed­nej i do­brze wiesz, że są udane – za­czął, igno­ru­jąc spoj­rze­nia mi­ja­ją­cych nas osób. Nie wie­dzia­łam, czy ga­pią się na ak­tu­al­nego ka­pi­tana dru­żyny rugby, czy nie­do­szłą ofiarę se­ryj­nego za­bójcy. – Mo­żesz wziąć ze sobą przy­ja­ciółkę i tego dru­giego, z któ­rym się nie roz­sta­jesz. Chyba tylko tyle zo­stało z wa­szej uro­czej paczki, mam ra­cję, Ef­fie?

Przy­gry­złam we­wnętrzną stronę po­liczka, czu­jąc nie­przy­jemny ucisk w brzu­chu.

Miał ra­cję.

– Nie przyj­dziemy – po­in­for­mo­wa­łam go bez­na­mięt­nie. – Ale dzię­kuję za za­pro­sze­nie, Ma­son.

– Prze­myśl to jesz­cze. Może wy­da­rzy się coś cie­ka­wego, czego nie po­win­naś prze­ga­pić?

Przyj­rza­łam mu się, pierw­szy raz nie kry­jąc za­cie­ka­wie­nia. Ma­son uśmiech­nął się po­now­nie i z za­do­wo­le­niem wy­mi­nął mnie, idąc za­pewne na po­po­łu­dniowy tre­ning.

Da­łam się wy­ki­wać i to on miał ostat­nie słowo.

Nie mo­głam iść na tę im­prezę, ale wie­dzia­łam, że te­raz nie­ła­two bę­dzie z niej zre­zy­gno­wać. Po­sta­no­wi­łam póź­niej po­roz­ma­wiać o tym z za­ufaną osobą.

Wy­szłam ze szkoły, ru­sza­jąc do domu pie­chotą. Mia­łam co prawda bli­sko, ale ile­kroć prze­cho­dzi­łam przez nie­wielki park, na­wet za dnia czu­łam ogromny nie­po­kój i chcia­łam za­wró­cić. Po­wta­rza­łam so­bie w my­ślach jak man­trę, że tym ra­zem nic mi się nie sta­nie i ob­ser­wo­wa­łam mi­ja­ją­cych mnie lu­dzi, ba­wiące się na po­la­nie psy oraz ich wła­ści­cieli, ale na nie­wiele się to zdało.

Mia­łam wra­że­nie, że za każ­dym ra­zem po­ko­ny­wa­łam ten od­ci­nek na bez­de­chu. Do tego ni­gdy nie szłam tędy póź­nym wie­czo­rem, tylko wy­bie­ra­łam tak­sówkę – nie­stety, nie mo­głam już li­czyć na pod­wózkę ze strony brata, a mama czę­sto pra­co­wała do późna i nie chcia­łam za­wra­cać jej głowy.

W domu by­łam pół go­dziny póź­niej. Przy­wi­ta­łam się z mamą, która była za­jęta go­to­wa­niem, więc tylko mach­nęła ręką i po­pro­siła mnie, abym się po­śpie­szyła, bo nie­długo będą go­ście.

Prze­wró­ci­łam oczami, nie mo­gąc uwie­rzyć, że za­cho­wuje się, jakby co naj­mniej przy­le­ciała kró­lowa An­glii.

W po­koju po­sta­no­wi­łam się prze­brać i zwią­zać prze­szka­dza­jące mi włosy, które tym­cza­sem się­gały mi ło­pa­tek. Prze­cze­sa­łam brą­zowe fale i za­ło­ży­łam za ucho za­błą­kany ko­smyk, który wy­msknął się z koń­skiego ogona, i spoj­rza­łam na lu­stro sto­jące obok łóżka.

Nie zmie­ni­łam się zbyt­nio, może odro­binę schu­dłam, szcze­gól­nie po tym, jak tra­fi­łam do szpi­tala i ży­łam w stre­sie, nie czu­jąc się bez­piecz­nie. Nie była to jed­nak zmiana, która bar­dzo rzu­cała się w oczy.

Nie­któ­rzy zmie­nili się bar­dziej.

Spoj­rza­łam w stronę le­żą­cego na szafce noc­nej dzien­nika, który to­wa­rzy­szył mi w nocy, kiedy z nu­dów czy­ta­łam stare wpisy. Wsu­nę­łam go pod ma­te­rac łóżka, po czym ziew­nę­łam i po­sta­no­wi­łam do­łą­czyć do mamy.

W ca­łym miesz­ka­niu pach­niało pie­czo­nym mię­sem, co było od­mianą i przy­po­mniało mi o ro­dzin­nym obie­dzie. Mama rzadko go­to­wała. Czę­ściej ja­da­ły­śmy osobno, po­nie­waż wra­cała z pracy póź­niej niż ja ze szkoły i nie chciała, abym na nią cze­kała. Raz w mie­siącu jed­nak ro­biła wy­ją­tek.

– Dzień do­bry – przy­wi­ta­łam się znowu, mi­mo­wol­nie się uśmie­cha­jąc. – Tym ra­zem może nie mach­niesz na mnie ręką, co? – za­żar­to­wa­łam.

– Je­śli przy­szłaś mi po­móc.

Ro­dzi­cielka od­wró­ciła się od pie­czeni i zde­cy­do­wała po­świę­cić mi uwagę. Była ubrana ład­nie, wy­glą­dała na pod­eks­cy­to­waną i szczę­śliwą. To mo­gło ozna­czać tylko jedno.

– Na­kryj do stołu. Twój brat nie­długo bę­dzie – po­pro­siła.

Kiw­nę­łam głową i za­ję­łam się de­ko­ro­wa­niem stołu. Lu­bi­łam spę­dzać dni z mamą, cho­ciaż nie za­wsze był na to czas.

Kiedy usły­sza­łam gło­śne pu­ka­nie, po­de­szłam do drzwi, uprzed­nio wy­cie­ra­jąc dło­nie o dżinsy. Wi­dok go­ści na progu ani tro­chę mnie nie za­sko­czył.

– Ma­cie szczę­ście – po­wie­dzia­łam, wpusz­cza­jąc ich do środka. – Tym ra­zem mama nie za­po­mniała o włą­cze­niu pie­kar­nika.

– Uff. – Jake ob­da­ro­wał mnie sze­ro­kim uśmie­chem. – To do­brze, bo umie­ram z głodu. W domu nie ma co jeść.

– Bo nie ro­bisz za­ku­pów – wtrą­ciła się dziew­czyna sto­jąca tuż obok niego, od razu sku­pia­jąc na mnie uwagę. Uśmiech­nęła się pro­mien­nie, jak miała w zwy­czaju, i wy­cią­gnęła ręce w moim kie­runku. – Hej, Ef­fie, pięk­nie wy­glą­dasz.

Przy­tu­li­łam do sie­bie blon­dynkę, mi­mo­wol­nie się uśmie­cha­jąc. Ich co­mie­sięczne od­wie­dziny były dla mnie miłą od­mianą. Tę­sk­ni­łam za bra­tem i lu­bi­łam mieć bli­sko sie­bie Emily, cho­ciaż jej otwar­tość nie­kiedy mnie prze­ra­żała.

Trudno mi było przy­zwy­czaić się do tego, że są ra­zem, a Jake już z nami nie mieszka, ale prze­cież za­wsze chcia­łam, aby wła­śnie tak to wy­glą­dało. Aby za­trosz­czył się o wła­sne szczę­ście.

– Sia­daj­cie, sia­daj­cie – na­ka­zała mama, przy­no­sząc na stół pa­ru­jące da­nie.

Ko­bieta pro­mie­niała. Jej ciemne ko­smyki opa­dały fa­lami na za­ru­mie­nione po­liczki, a usta ukła­dały się w sze­roki uśmiech. Za­wsze oka­zy­wała tyle samo ra­do­ści z po­wodu wi­zyty syna.

Ru­szy­łam do stołu i za­ję­łam miej­sce. Przez chwilę po pro­stu pa­trzy­łam, jak inni na­kła­dają so­bie je­dze­nie, ale po uwa­dze mamy sku­pi­łam się na wła­snym po­siłku.

– Jak za­ję­cia? – Mama roz­po­częła mało cie­kawą roz­mowę, która oczy­wi­ście do­ty­czyła go­ści.

– Do­brze, te­raz jest mi ła­twiej – od­parł z uśmie­chem Jake. Jego włosy były schlud­nie ostrzy­żone i pa­so­wały do wy­pra­so­wa­nej ko­szuli, którą miał na so­bie. Wy­glą­dał po­waż­nie i za­wsze od­sta­wał ubio­rem od Emily, która ra­czej lu­bo­wała się w bar­dziej ko­lo­ro­wych i luź­nych kre­acjach. Wy­da­wali się tak różni, a jed­nak w ja­kiś spo­sób bar­dzo do sie­bie pa­so­wali. – Parę osób od­pa­dło w tym se­me­strze, ale dla mnie to kwe­stia wy­trwa­ło­ści.

– Cie­szę się. – Geo­r­gia uśmiech­nęła się, prze­no­sząc wzrok na Emily. – A jak tu­ry­styka?

Mama wciąż nie mo­gła na­cie­szyć się fak­tem, że dziew­czyna jej syna wy­brała kie­ru­nek tak bli­ski jej za­in­te­re­so­wa­niom. Na szczę­ście do­ga­dy­wały się i na­prawdę lu­biły.

– Wciąż mam tro­chę pro­ble­mów z no­wymi za­ję­ciami, ale nie na­rze­kam – od­po­wie­działa Emily, na mo­ment prze­ry­wa­jąc po­si­łek.

Za­pa­dła ci­sza, którą prze­ry­wały je­dy­nie dźwięki sztuć­ców i ta­le­rzy.

Czu­łam, że brat na mnie pa­trzy. Jego pa­lący wzrok do­pro­wa­dzał mnie po­woli do szału, ale uda­wa­łam, że nie wi­dzę jego za­tro­ska­nych spoj­rzeń. Wła­śnie w ta­kich sy­tu­acjach ża­ło­wa­łam, że wie zbyt wiele.

Je­dze­nie było smaczne jak za­wsze, a mama udała się do kuchni, aby po­zmy­wać na­czy­nia. Wszystko prze­bie­gało ru­ty­nowo i nieco cu­kier­kowo, po­nie­waż Jake ni­gdy nie przy­no­sił złych wie­ści, oczy­wi­ście nie chcąc mar­twić mamy. Nie mu­siał jed­nak szcze­gól­nie kła­mać, bo oprócz głu­pich sprze­czek z Emily o jej zbyt czę­ste wy­pady na de­skę, wio­dło im się do­brze. Bar­dzo do­brze, je­śliby po­rów­nać ich ży­cie do reszty osób, które zo­stały przy mnie.

Kiedy ro­dzi­cielka już ode­szła do kuchni, spoj­rza­łam na brata, nie mo­gąc wy­trzy­mać tej at­mos­fery. Mó­wi­łam jed­nak ci­cho, bo po­mimo do­cie­ra­ją­cego do nas szumu wody nie by­łam pewna, czy mnie nie usły­szy.

– Mógł­byś za­jąć się je­dze­niem, za­miast upew­niać się co pięć se­kund, że żyję.

– Mar­twię się o cie­bie – wy­tłu­ma­czył się Jake, spo­glą­da­jąc na mnie z tro­ską.

– Mar­twimy – spro­sto­wała Emily.

Wes­tchnę­łam, przy­my­ka­jąc na mo­ment oczy. Wie­dzia­łam, że za­wsze mogę na nich li­czyć, ale cza­sami by­wali na­molni i wy­da­wało im się, że le­piej ode mnie wie­dzą, co się dzieje.

– Jest w po­rządku – za­pew­ni­łam au­to­ma­tycz­nie. – Czuję się do­brze.

Nie chcia­łam dzi­siaj już z ni­kim się kłó­cić. Wy­star­czyła nie­zbyt przy­jemna dla mnie wy­miana zdań z na­tręt­nym Ma­so­nem.

– Zbyt do­brze – po­pra­wił mnie Jake, przez mo­ment upew­nia­jąc się, że mama nas nie sły­szy. – Przed nami nie mu­sisz uda­wać, Ef­fie.

Zmie­sza­łam się, po­nie­waż jego słowa tro­chę mnie za­sko­czyły.

– Nie o to cho­dziło? – za­py­ta­łam, marsz­cząc brwi. – Że­bym wró­ciła do „nor­mal­no­ści”? – do­da­łam, two­rząc pal­cami cu­dzy­słów w po­wie­trzu, po­nie­waż nor­mal­ność od za­wsze była po­ję­ciem su­biek­tyw­nym.

– Ef­fie, ty po pro­stu od­rzu­ci­łaś wszel­kie od­czu­cia zwią­zane z prze­szło­ścią. – Jake upar­cie pró­bo­wał prze­ko­nać mnie do cze­goś, co nie było prawdą. Wcho­dził na grzą­ski grunt, a na­sza roz­mowa prze­stała mi się po­do­bać, choć za­częła się od nie­win­nej tro­ski. – Nie ra­dzi­cie so­bie z tym.

– Ra­dzimy – od­par­łam twardo. – Po pro­stu chcemy mieć wszystko pod kon­trolą. Co w tym złego?

Za­pa­dła ci­sza, która po­zwo­liła Emily za­dać to jedno stan­dar­dowe py­ta­nie.

– Co z nim?

Prze­nio­słam wzrok z pu­stego stołu, przyj­mu­jąc cię­żar wi­doku za­nie­po­ko­jo­nej, ale peł­nej na­dziei pary.

– Bez zmian.

Po­wie­dzia­łam to, co za­wsze. Chyba każdy z nas cze­kał na dzień, w któ­rym wia­do­mość o sta­nie Mi­cha­ela ule­gnie zmia­nie.

Tak jed­nak nie było i nie za­po­wia­dało się, aby stan chło­paka miał się na­gle po­lep­szyć.

Czu­łam się nie­swojo. At­mos­fera w po­miesz­cze­niu była aż gę­sta od smutku, współ­czu­cia i chęci po­mocy. Nie tra­ci­łam na­dziei, że cho­ciaż Emily i Jake zdo­łają od­da­lić się od tego wszyst­kiego, ale oni sami nie byli w sta­nie za­po­mnieć. Mike był przy­ja­cie­lem Emily, a Jake to mój brat.

Na szczę­ście mama skoń­czyła zmy­wa­nie i wró­ciła do nas, pro­sząc mnie, abym po­mo­gła jej przy­nieść kawę i za­ku­pione w skle­pie cia­sto.

Uśmiech­nę­łam się jesz­cze w stronę brata i jego dziew­czyny, chcąc ich nieco uspo­koić. Nie mieli się mną przej­mo­wać. Mieli zna­leźć się od tego jak naj­da­lej i cie­szyć się swoim szczę­ściem.

Jake miał je­dy­nie szcząt­kowe in­for­ma­cje o tym, co wła­ści­wie się stało. Może wie­dział nieco wię­cej niż mama, ale wciąż nie po­wie­dzie­li­śmy mu o tym, że już od dawna po­dej­rze­wa­li­śmy, że je­stem w nie­bez­pie­czeń­stwie, że ktoś mi gro­ził i chciał mnie skrzyw­dzić. Nie miał rów­nież po­ję­cia, czym zaj­mo­wał się Luke. Nie wie­dział o nie­le­gal­nych wy­ści­gach. Poza tym i tak Luke’a nie było w mie­ście przez cały ten czas, więc ła­two nam było za­cho­wać po­zory by­cia spo­koj­nymi dzie­cia­kami.

Wcale nie cze­ka­li­śmy na ja­ką­kol­wiek wia­do­mość lub ock­nię­cie się jed­nego z na­szych przy­ja­ciół ze śpiączki. Wcale nie ży­li­śmy kosz­ma­rami prze­szło­ści, wy­bu­dza­jąc się w nocy z prze­ra­że­niem, po­nie­waż znowu ktoś pró­bo­wał nas za­mor­do­wać. Wcale nie czu­li­śmy się sa­motni i opusz­czeni.

Da­wa­li­śmy so­bie radę. I by­łoby o wiele trud­niej, gdy­bym co­dzien­nie so­bie tego nie wma­wiała.

***

Piąt­kowy wie­czór mia­łam spę­dzić na czy­ta­niu książki. Nieco się za­nie­po­ko­iłam, bo już długo cze­ka­łam na wia­do­mość od przy­ja­ciela, który od po­łu­dnia nie od­pi­sał mi, jak się czuje. Max może był uza­leż­niony od głu­pich gie­rek, ale na moje wia­do­mo­ści od­pi­sy­wał za­wsze.

Po­sta­no­wi­łam wy­peł­nić ko­lejną stronę dzien­nika i się po­ło­żyć, aby nieco ode­spać noc, ale dźwięk te­le­fonu szybko zmie­nił moje plany.

By­łam pewna, że to Max, ale na wi­dok imie­nia na ekra­nie ko­mórki nieco się zdzi­wi­łam.

– Coś się stało? – za­py­ta­łam, po­woli po­dej­rze­wa­jąc, w ja­kim celu dziew­czyna dzwoni do mnie o tej po­rze.

Oka­zało się, że będę mu­siała zmie­nić plany na wie­czór.

– Po­trze­bu­jemy cię. Max ma kło­poty.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki