Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jaśminowa Saga to epicka opowieść o kilku pokoleniach rodziny Jaśmińskich, rozgrywająca się na tle epokowych wydarzeń, w jednym miejscu, choć w trzech różnych rzeczywistościach: w Danzig, w Wolnym Mieście Gdańsku i w Gdańsku.
Jest 1916 rok. Paweł, syn introligatora Antoniego i jego żony Elżbiety, ginie w wypadku pod kołami powozu. Katarzyna, Stasia, Julia i Piotr, rodzeństwo Pawła, sami muszą poradzić sobie z żałobą, bo rodzice coraz bardziej się od nich oddalają – ojciec poświęca się pracy, a matka zatraca się w smutku…
Antoni Jaśmiński pragnie dobrze wydać za mąż dorastające córki. Dla najstarszej znajduje syna niemieckiego antykwariusza. Czy nowoczesna i marząca o pracy w „Gazecie Gdańskiej” Katarzyna podda się woli ojca? I jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? Co pocznie potulna Stasia, kiedy Antoni wskaże kandydata do jej ręki? Julia, której los poskąpił urody, boi się, że nigdy nie znajdzie męża. Piotr marzy o seminarium.
Burzliwe losy Jaśmińskich rozgrywają się w mieście o skomplikowanej historii, w którym początek ma druga wojna światowa i w którym nie zawsze dobrze jest być Polakiem; w czasach, gdy kobiety walczą o prawa wyborcze i kiedy Europą próbuje zawładnąć ideologia faszystowska. Dzieje Jaśmińskich to porywająca opowieść o marzeniach, rodzinnych tajemnicach, o miłości i śmierci, a także o niezwykłym mieście.
Kolejne tomy w przygotowaniu.
O Autorce
Anna Sakowicz - (ur. 1972 r.) – pisać zaczęła dawno temu. Podczas studiów (filologia polska) pracowała jako dziennikarka w szczecińskim „Punkcie Widzenia”. Wiele lat później, już jako doradca metodyczny nauczycieli języka polskiego została redaktor naczelną regionalnego pisma pedagogicznego „Wokół Szkolnych Spraw”. Jednak pisaniem książek zajęła się od 2014 roku po przeprowadzce do Starogardu Gdańskiego.
W międzyczasie powstał też blog Kura Pazurem (i wygrana konkursu literackiego organizowanego przez Onet i Ambasadę Szwajcarii). Debiutowała zbiorem opowiadań i humoresek, ale wkrótce ukazały się jej powieści obyczajowe. Najpierw trylogia kociewska - jedna z jej części („To się da!”) nagrodzona została przez portal Granice.pl. Podobne wyróżnienie otrzymały też „Szepty dzieciństwa”. „Niedomówienia” natomiast były czytane we fragmentach w Radiu Gdańsk. Ostatnie jej powieści to „Postawić na szczęście” i „Dogonić miłość” (dylogia).
Pisze także dla dzieci. Do tej pory ukazały się „Leniusiołki” oraz „Wiewiórka Julia i magiczny orzeszek” (ta druga ze współautorstwem Emmy Kiworkowej). „Wiewiórka Julia...” zdobyła w tym roku tytuł najlepszej książki na lato na portalu Granice.pl.
Autorka mówi o swoim życiu prywatnym: „Jestem mamą dorosłej już córki, żoną najwspanialszego męża na świecie i posiadaczką dwóch kocich łobuzów. Zbieram stare książki i uwielbiam jeździć na rowerze. A pisząc, spełniam swoje życiowe marzenie. Kocham to, co robię i wyciskam życie jak cytrynę, bo mam je tylko jedno.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 501
CZAS GRZECHU
PROLOG (1916)
Stasia puściła dłoń ciotki i nieśmiało podeszła do kopczyka ziemi obłożonego kwiatami. Stanęła przed krzyżem, przyglądając się mu uważnie. Nie wierzyła, że tam, pod ziemią, spoczywa jej brat, z którym jeszcze kilka dni temu kłóciła się o miseczkę leguminy. Szybko przeniosła wzrok na swoje pantofelki. Spoglądała na ich czubki, bojąc się wrócić wzrokiem do krzyża, na którym wbito tabliczkę z imionami i nazwiskiem jej brata: Paweł Antoni Jaśmiński.
Dziewczyna włożyła dłoń do kieszeni, ale zaraz wyciągnęła ją przed siebie. Z zamyślenia wyrwało ją delikatne szarpnięcie za ramię.
– Co ty, dziecko, robisz? – spytała ciotka i spróbowała wycofać dziewczynę do szeregu żałobników.
Stasia wzruszyła ramionami, dając tym samym znak, że to jej sprawa. Musi to załatwić po swojemu. Rozprostowała palce. Na środku dłoni leżały jasne płatki kwiatów. Ciotka spojrzała badawczo na krewną, ale dała jej spokój. Strzepnęła niewidzialny pył z czarnej, półmatowej sukni, by na chwilę zająć czymś ręce. Dwa lata temu Stasia zrobiła dokładnie to samo na pogrzebie babki. Wymyśliła sobie jaśminowy rytuał.
– To dla ciebie – szepnęła dziewczyna i pozwoliła opaść płatkom jaśminu na kopczyk ziemi. Wiatr porwał je od razu, zakręcił nimi, ale pozwolił płatkom delikatnie osiąść wśród innych roślin na grobie szesnastoletniego chłopca. W tym samym czasie na styku Frontów Północnego i Zachodniego, w pobliżu jeziora Narocz, na ziemię padały, niczym płatki jaśminowego krzewu, ciała rosyjskich i niemieckich żołnierzy, jakby śmierć nadal nie odniosła należytych tryumfów.
– Chodź tu – zwróciła się do dziewczynki zniecierpliwiona ciotka i poprowadziła ją za sobą. Podeszły do pogrążonych w rozpaczy Elżbiety i Antoniego. Obok nich stały pozostałe dzieci, tworząc czarną ścianę wokół grobu Pawła. Wszyscy pociągali nosami. – Pilnujcie jej – powiedziała do rodzeństwa. – Taka panienka, a zachowuje się jak smark.
Najstarsza z sióstr podeszła do Stasi i chwyciła ją za rękę, zaciskając mocno palce na drobnej dłoni dziewczynki. Zabolało, jednak ten ból pozwalał oderwać myśli od brata, którego teraz przykrywała warstwa ziemi.
ROZDZIAŁ 1 (1916-1917)
Albert Einstein ogłosił ogólną teorię względności. W innym zakątku świata Pigmej Ota Benga, wystawiany wcześniej w nowojorskim ogrodzie zoologicznym w klatce tuż obok orangutana, popełnił samobójstwo.
Stasia schodziła na palcach po schodach. Starała się nie hałasować, ale mimo to deski skrzypiały przy każdym jej ruchu. Jedną ręką trzymała się poręczy, drugą podciągała długą spódnicę, by się nie przewrócić. Pod stopami czuła chłód drewna, z którego już dawno złuszczyła się farba. Dochodziły do niej odgłosy pracy w introligatorni. Wyraźniej też czuła zapach kleju; zawsze był nim przesiąknięty tata i tak pachniało całe jej dzieciństwo.
Stara kamienica wymagała remontu. Kiedyś należała do babki Stasi, Marianny Narloch, która wyszła za mąż za ojca Antoniego, i to wtedy w suterenie powstał niewielki zakład introligatorski. Obecnie oprócz Jaśmińskich mieszkali tu polska wdowa z nastoletnim synem, a tuż obok Kaszubi – sześcioosobowa rodzina, która do Gdańska przyjechała za chlebem z niewielkiej wsi koło Berent[1].
Stasia zeszła dwa stopnie po schodach i zatrzymała się, nadstawiając uszu. Nie słyszała jednak żadnych rozmów. Ojciec od śmierci Pawła stał się jeszcze bardziej milczący. Znikał w pracowni na wiele godzin. Tłumaczył, że ma dużo pracy, jednak Elżbieta Jaśmińska kręciła głową, a potem tylko machała w jego kierunku ścierką, jakby chciała zaznaczyć, że słowa są nieważne. Też milczała. Raz tylko rodzice się pokłócili, tuż po otrzymaniu wiadomości, że Paweł stracił życie w wypadku. Tata krzyczał, że matka źle wychowała syna, i dlatego bezrozumnie ganiał za dziewuchą z sąsiedztwa.
– Krótko było go trzymać, toby nie wściekał się za nią jak pies za suką! – rzucił, czym natychmiast sprowokował płacz Elżbiety.
Stasia również złościła się na Pawła za to, że bezmyślnie zginął. Po co komu taka śmierć?!
Zeszła kolejnych kilka stopni, aż wreszcie stanęła przy uchylonych drzwiach do pracowni ojca. Przez szparę zauważyła Antoniego, pochylonego przy stole. Jego broda dotykała klatki piersiowej, a wąs od czasu do czasu drgał. Miał podwinięte rękawy koszuli i przewracał karty starej księgi. Zauważyła, jak delikatnie to robił, jakby bał się, że karty rozsypią się w proch pod jego palcami. Tuż za nim krzątał się pomocnik ubrany w długi fartuch. Obaj mężczyźni milczeli. Brakowało dziś współpracownika ojca oraz najstarszego syna Jaśmińskich. To Paweł miał przejąć pracownię, a teraz pewnie ojciec czekać będzie na Piotrka. Chłopiec miał dopiero dziewięć lat, więc to któraś z dziewcząt powinna się uczyć fachu, pomyślała Stasia, jednak papa jakby ciągle z tym zwlekał, bojąc się wypełnienia pustki po najstarszym synu.
Stasia lekko pchnęła drzwi. Zawiasy zaskrzypiały i Antoni podniósł głowę. Zrobił srogą minę, próbując zniechęcić córkę do wejścia.
– Nie będę przeszkadzać – szepnęła, ubiegając ojca. – Popatrzę...
Antoni mruknął coś pod nosem i wrócił do zajęcia, jakby córka nagle rozpłynęła się w powietrzu. Wiedział, że dziewczyna lubiła się przyglądać jego pracy.
– A co panienka będzie się tu pałętać? Krzywdę może sobie zrobić – odezwał się Jasiek.
Stasia weszła do środka. Początkowo nieśmiało rozejrzała się po pomieszczeniu. Znała tu każdy kąt, ale od śmierci Pawła wszystko było dziwne i obce. Trzeba było oswoić ponownie przestrzeń i rodziców.
– Co robisz? – spytała, podchodząc do Jaśka. Chłopak wydawał się jej trochę niezdarny. Niewiele starszy od niej, uczył się fachu od jej ojca. Powtarzał, że kiedyś otworzy własny warsztat introligatorski, musi tylko zarobić na maszyny. Przyjrzała się mu. Był szczupły i wysoki, daleko mu było do atlety. W dodatku jego fartuch był brudny od kleju. Spojrzała na jego twarz. Grzywka spadała mu na czoło, a po lewej stronie, przy nosie zwracał uwagę malutki pieprzyk. Uśmiechnęła się, gdy spostrzegła, że jedno ucho ma bardziej odstające od drugiego.
– A zobacz – powiedział, pokazując na gilotynę. – Trzeba tu kręcić kołem ostrożnie aż do szpalty, widzisz? A zaraz zawracać w drugą stronę, bo inaczej nóż by przeciął maszynę na dwoje i wszedł aż do podłogi – zaśmiał się. – Gdyby miał taką siłę, rzecz jasna.
Nagle dziewczynka krzyknęła, bo przez niewielkie okno wpadło do środka czarne ptaszysko i zaczęło tłuc się po podłodze. Tylko Antoni nadal spokojnie siedział przy stole pochylony nad starą książką.
– Papo, papo! – zawołała Stasia. – Zabije się, ratuj go!
– Otwórz drzwi, to wyleci – odparł bez emocji.
Jasiek sięgnął do kieszeni fartucha, gdzie niedawno wcisnął pajdkę suchego chleba. Odłamał kawałek skórki i rzucił ją na podłogę. Ptak miotał się od ściany do ściany, jednak po chwili zainteresował się kawałkiem skibki. Przechylił łebek i z zaciekawieniem spojrzał na człowieka, który rzucił mu chleb.
– Jaki on ładny – szepnęła dziewczynka, starając się nie poruszyć, by nie wystraszyć ptaka. – Ma szary brzuszek. A jakie mądre oczy!
– To młoda kawka – rzucił od niechcenia Antoni. W tym momencie ptak chwycił skórkę chleba i wyleciał przez otwarte drzwi. Stasia pisnęła z radości.
Antoni przyglądał się córce. Nosiła już długie sukienki. Wyrosła. Bóg obdarował go sześciorgiem dzieci, choć dwoje postanowił zabrać do siebie. Pierwsze zmarło zaraz po porodzie, nie zdążył nawet wziąć oseska na ręce, jak już zbijał mu trumienkę z desek. Serce więc zapewne nie bolało tak mocno, jak wtedy, gdy stracił Pawła. Jego dumę. Zostały mu trzy dziewuchy i syn.
– Do roboty, lumpsie! – ponaglił wreszcie chłopaka, a córkę przywołał gestem do siebie. Dziewczyna z ochotą doskoczyła do ojca. Kiedy wskazał jej zydelek stojący pod ścianą, przysunęła go bliżej i usiadła. Wyprostowała się, wyciągając szyję najmocniej, jak mogła, by dostrzec to, co ojciec miał przed sobą.
– Co papa ogląda? – spytała, a on uśmiechnął się pod nosem i przesunął księgę w jej stronę. Stasia wstała, bo wolumin był tak gruby, że nie mogła zobaczyć go z góry.
– To najważniejsza księga – powiedział.
– Pismo Święte?
– Widzisz, ma drewniane okładki, które trzeba naprawić.
– Umie papa to zrobić?
– Jak Bóg da, to zrobimy z tej księgi najpiękniejszą, jakie ludzkie oko widziało – odparł i pogładził zniszczoną okładkę. – Najpierw trzeba będzie ją rozebrać...
– Rozebrać? – zachichotała dziewczynka.
– Zdejmiemy nici, wyczyścimy strony. Musimy też usunąć pozostałości po starym kleju. Zrobimy nowe okładki z drewna bukowego i obciągniemy je świńską skórą – dodał, jakby już znalazł się w innym świecie. Jego głos brzmiał coraz łagodniej, a córka miała wrażenie, że słucha najpiękniejszej baśni, w której wszyscy żyją długo i szczęśliwie. – Zrobimy mosiężne okucia, złocenia i przyłożymy stemple.
– Nauczy mnie papa? – spytała Stasia, zafascynowana tym, co mówił ojciec. Widziała sporo ksiąg oprawionych przez Antoniego. Potrafił ze starej książki zrobić dzieło sztuki.
Księgarze i antykwariusze przyjeżdżali do Jaśmińskiego z całych Prus Zachodnich, bo miał smykałkę do oprawiania ksiąg w skórę. Klientami byli Polacy, Niemcy i Żydzi. Wszyscy go chwalili. W pracy pomagał mu Paweł. Kaśka też tu wpadała i uczyła się fachu od ojca, jednak serca do starych woluminów nie miała. Ciągnęło ją do miasta i ciągle się buntowała przeciwko rodzicom. Chciała pisać do gazet, choć ukończyła pensję, w której jednym z podstawowych przedmiotów były robótki ręczne. Do tej pory zdarzało się budzić dziewczynie z krzykiem: „Niech żyje Jezus na zawsze w sercach naszych!”. Mimo to była za to wdzięczna. Kuzynka matki, ciotka Leokadia, dała pieniądze na edukację i zabrała ją do Warszawy, by krewną wykształcić. A edukacja miała być odpowiednia dla porządnej panienki z dobrego domu. Dobrego, ale biednego, powtarzała i z ubolewaniem patrzyła na córkę kuzynki, której ojciec stracił majątek przez hulaszcze życie. A Elżbietę wydano za mąż za zdolnego introligatora, który co prawda potrafił żonie i dzieciom zapewnić byt na podstawowym poziomie, ale na salony nigdy już jej nie wprowadzono. Z dawnego życia jej rodziców została para jedwabnych rękawiczek matki i sznur czarnych pereł. Reszta przepadła w oparach alkoholu wypitego przez ojca. Na szczęście Antoni w konarach swojego drzewa genealogicznego też mógł się doszukać szlacheckich herbów, więc Elżbieta żyła ułudą, że jej dzieciom się poszczęści i kiedyś zajmą ten właściwy szczebelek drabiny społecznej. Dała przecież córkom w posagu nieprzeciętną urodę, więc wystarczyło tylko odpowiednio wydać je za mąż. Tak roiło się Elżbiecie Jaśmińskiej.
Kaśka tymczasem robiła wszystko, by zniweczyć plan matki. Na pewno nie amory były jej w głowie, lecz myśli narodzone z bluźnierczych lektur. Skąd je brała, tego nikt nie wiedział, jednak dziewczyna, pchana jakimś niezdefiniowanym instynktem, potrafiła zadbać o swój rozwój. Los postawił na jej drodze ludzi, od których uczyła się niezależności. Czytała dużo, ale od książek, które naprawiał jej ojciec, wolała współczesne i pisane przez kobiety. Szczególnie ukochała sobie młodą pisarkę Zofię Nałkowską, której Kobiety pochłonęła z wypiekami na twarzy. Każdy zarobiony grosz wydawała w księgarni, za co potem dostawała burę od matki.
Katarzynę Jaśmińską, jakby tego było mało, diabeł opętał. Wszystko przez to, że rodzice wysłali ją do kuzynki do Warszawy. Miała pomóc tam ciotce w pracach domowych w zamian za opłacenie pensji. Jaśmińscy drżeli o jej bezpieczeństwo, bo wokół trwała wojna, a dziewucha była niepokorna i sama pchała się w kłopoty. Wróciła odmieniona tak mocno, że matka co rusz na jej widok robiła znak krzyża. A kiedy Katarzyna wykrzyczała wszystkim, że nie każda kobieta jest powołana do życia rodzinnego, ojciec nie wytrzymał i uderzył ją w twarz. Potem kazał zakasać rękawy i iść do warsztatu, bo darmozjada w domu trzymać nie miał zamiaru. Kaśka napuszyła się wtedy jak purchawka, ale jej odwaga się skończyła, choć pod nosem burknęła jeszcze, że to dwudziesty wiek, a nie średniowiecze, czego jej rodzice nie zauważali. Odgrażała się też, że znajdzie sobie lepszą pracę, ale tego na szczęście ojciec nie usłyszał, bo znów jego córka poczułaby, jak ciężką miewał rękę. Opuściła głowę i poszła pomagać w introligatorni. Za to Stasia była zupełnie inna i o nią Antoni był spokojny. Wierzył, że znajdzie jej dobrego męża, dziewczyna urodzi dzieciaki i będzie żyła, jak Pan Bóg przykazał.
– Nauczę – odparł. – Może nawet tłoczenia sama zrobisz – dodał, jednak od razu wyjaśnił, że nie na tej księdze, ale znajdzie jej inną, mniejszą, by zminimalizować ryzyko zniszczenia. – Siadaj tu na moje miejsce i obejrzyj Biblię, jaka piękna robota.
Antoni wstał i pozwolił córce zająć swoje krzesło. Stasia podekscytowana tym, że ojciec traktował ją jak dorosłą, pochyliła się nad księgą. Dotknęła szorstkiego papieru, przyjrzała się ozdobnym literom. Tu zaklęte było Słowo Boże, pomyślała z rozrzewnieniem.
– Ewangelicka? – spytała ojca.
– Ma ponad dwieście lat, dlatego jest tak zniszczona. Właściciel jest antykwariuszem – dodał. – Chce ją dobrze sprzedać, więc trzeba jej przywrócić elegancki wygląd.
Stasia kiwnęła głową i przełożyła ostrożnie kolejne strony. Miała wrażenie, że papier jest tak kruchy, że rozpadnie się pod wpływem dotyku jej palców. Nie potrafiła jednak nie przewracać kartek. Stara księga ją zahipnotyzowała i nie pozwalała oderwać od siebie wzroku. Była piękna, jakby kryła w sobie duszę, która próbowała odurzyć dziewczynę magiczną świętością.
Nagle drzwi pracowni otworzyły się, a do środka z impetem wpadła Kasia. Stasia podniosła głowę i przyjrzała się siostrze, która otrzepywała sukienkę z błota. Jasiek natychmiast do niej doskoczył i zaoferował pomoc. Stasia zauważyła, że chłopak zaczerwienił się, a jego niezdarność podwoiła się z powodu obecności Katarzyny. Siostra jednak zdawała się tego nie widzieć. Podała ojcu gazetę. Przejrzał ją pospiesznie.
– Nie ma nic ciekawego. – Córka uprzedziła jego komentarz. – Na wschodnim polu walki nie zaszło nic ważnego. Za to piszą o szczurach w Warszawie.
– O szczurach? – Stasia aż pisnęła. Bała się tych gryzoni. Podeszła do ojca i zajrzała mu przez ramię. Antoni przewrócił stronę „Gazety Gdańskiej”[2] i pokazał córce nagłówek artykułu. Faktycznie, Warszawa miała problem ze szczurami. Przebiegł wzrokiem tekst, w którym pisano, że przy ulicy Nowolipie, gdzie mieściły się mieszkania, stajnia, wozownia i piekarnia, szczury zaczęły zagrażać mieszkającej tam ludności. Pokąsały nawet dziecko śpiące w wózku.
– Kiedy byłem na froncie – westchnął nagle Jaśmiński – szczury były wielkie niczym koty.
– Bleee! – krzyknęła Stasia. Nie chciała słyszeć o tych obrzydliwych gryzoniach.
Antoni przeczytał jeszcze kilka informacji na temat handlu. Trwała wojna i ciągle pojawiały się nowe kłopoty z artykułami spożywczymi. Namnożyło się oszustów, więc prasa donosiła o karze dla rzeźniczki z Hundegasse[3], której skopowina[4] osiągała horrendalne ceny, ale też o sprzedawaczce oferującej niedoważone masło i mleczarce oszukującej na tym samym towarze.
– Widział kto... – zasępił się Antoni. – Żeby aż dwadzieścia gramów niedowagi było na ćwierć kilograma masła?
Kaśka zdjęła narzutkę z ramion i powiesiła ją na wieszaku na zapleczu. Jasiek wodził za nią wzrokiem jak zaczarowany, Stasia natomiast wróciła do starej księgi. Ojciec nadal przeglądał gazetę. Interesował się postępami na froncie, ale końca wojny nie było widać. Martwił się o rodzinę żony w Warszawie. Wiedział, że kraj naznaczony był krzyżami i wieńcami uplecionymi kobiecymi palcami. Zamierał, gdy myślał o wojnie, serce jego natomiast przyspieszało, gdy przypominał sobie o nadziei, która już chyba na stałe była wpisana w karty historii umęczonej ojczyzny.
W Gdańsku panował względny spokój, wszelkie działania wojenne toczyły się daleko stąd. Antoni spojrzał na „Wiadomości potoczne”, gdzie znajdowały się doniesienia z niemieckiej okupacji w Królestwie Polskim. Lekturę gazety przerwała mu jednak najstarsza córka, narzucając na siebie fartuch i pytając o pilne zlecenia, w których mogłaby ojcu pomóc. Antoni odłożył gazetę, podrapał się po głowie i kazał córce podejść do gilotyny ustawionej po prawej stronie warsztatu. Jasiek jak cień podążył za Kaśką. Mistrz zgromił go wzrokiem i kazał wracać do swojej roboty. Dziewczyna zaśmiała się perliście, ponownie wprawiając chłopaka w zakłopotanie.
Nagle drzwi zakładu otworzyły się po raz kolejny, a do środka wszedł młody mężczyzna w eleganckim surducie i meloniku oraz – niejako dla kontrastu – z bandażem na lewej ręce. Kiwnął głową do Antoniego i pokazał na zawiniątko, które trzymał pod pachą. Mężczyzna od razu zabrał gościa na zaplecze.
– Kaśka! – zawołał ojciec, wychylając głowę przez szparę w drzwiach. – Chodź tutaj!
Dziewczyna ostentacyjnie westchnęła, ale nie sprzeciwiła się ojcu. Wytarła dłonie o fartuch i zniknęła za drzwiami zaplecza. Spojrzała na ojca: miał lekko zaróżowione policzki, trzymał się pod boki i wypinał niewielki brzuch przykryty fartuchem. Drapał się po brodzie i patrzył na księgę rozłożoną na stole. Zaraz jednak podniósł głowę i lekko się uśmiechnął.
– To moja najstarsza – zwrócił się do antykwariusza, choć mężczyzna sprawiał wrażenie, że doskonale wie, kim jest Katarzyna. Skinął głową i uważnie przyjrzał się kobiecie. Miała wiotką kibić, którą podkreśliła ciasno związanym paskiem fartucha. Jej włosy były ciasno upięte z tyłu głowy, jednak jeden z kosmyków niesfornie opadał na czoło, jakby prowokował do dotyku. – A to pan Thomas Lentz, właśnie wrócił z frontu. Jest synem mojego przyjaciela – wyjaśnił córce, a ona zdziwiła się, że Antoni właśnie w ten sposób określił starego Lentza. – Przyniósł nam piękny manuskrypt do oprawy. Pochodzi z połowy czternastego wieku i ma być prezentem ślubnym. Trzeba go odpowiednio naprawić i nadać mu elegancki wygląd. Strony wymagają wyprostowania, wyczyszczenia i podklejenia. Część składek ma poluzowane nici – dodał z troską w głosie. – Musimy je doszyć do grzbietu. A na koniec zajmiemy się okładką. Przywrócimy życie tej staruszce.
Kaśka splotła przed sobą dłonie i z uwagą słuchała ojca. Czuła na sobie wzrok młodzieńca. Oglądał ją jak kurę na rosół. Źle się czuła pod jego spojrzeniem, ale starała się to ignorować. Mężczyzna zdjął melonik i wtedy Kasia zauważyła, że nie tylko dłoń miał zabandażowaną. Nie chciała jednak wiedzieć, skąd te rany. Od razu spojrzała na ojca i przypomniała sobie dzień, kiedy Antoni wrócił z frontu. Nigdy już nie odzyska sprawności w nodze, pomyślała z goryczą.
– Słyszałem, że panienka zręczna w pracach introligatorskich.
– Pomagam tylko ojcu.
– Skromna jest – rzucił ojciec, a Kaśce nie spodobała się jego reakcja.
– Pozwoli tatko, że wrócę do pracy?
– Nie chcesz zobaczyć manuskryptu?
– Jeżeli tatko pozwoli, to zobaczę później.
– Niech panienka tylko rzuci okiem, jaka piękna robota. Pismo staranne, gotyckie, jakby czcionką samego Gutenberga odbite. – Mężczyzna zrobił dłonią gest, by zachęcić Katarzynę do podejścia do stołu. Dziewczyna postąpiła krok naprzód i spojrzała na zniszczoną okładkę. Dotknęła jej i o mało się nie wzdrygnęła. Miała wrażenie, że manuskrypt jest wilgotny i nasiąknięty kurzem gromadzonym przez stulecia. Nie poruszały jej stare księgi. Stasia pewnie piałaby z zachwytu, ale dla niej książka to była treść, wygląd zaś był nieistotny. Wszystkie stare księgi, które oprawiali, przekazywały Słowo Boże, świeckich trafiało się niewiele. A Słowo Boże od tysiącleci było takie samo. Ją interesowały nowe myśli, pchające świat do przodu.
– Manuskrypt jak manuskrypt – stwierdziła. – Czas okrutnie się z nim obszedł.
Ojciec zmarszczył brwi. Ułożyły się nad powiekami w grubą linię i nadały jego obliczu srogi wygląd. Za to gość uśmiechnął się i z jeszcze większą atencją spojrzał na córkę introligatora. Miała bardzo przyjemną twarz, charakter dziewczyny wydał mu się zadziorny. Właśnie takie kobiety lubił. Nie były słabymi mimozami poddającymi się powiewom wiatru, co sugerowałaby cienka kibić. Wymagały sporo zabiegów, by zdobyć ich serca. A tę zauważył, zanim posłano go na wojnę.
– Mniemam, że panienka razem ze swoim szacownym papą uczyni z niego prawdziwe dzieło sztuki i zdążę je zobaczyć przed powrotem na front. – Lekko kiwnął głową, posyłając dziewczynie uśmiech. Kasia zaróżowiła się na twarzy, za to ojciec nagle zatarł dłonie i wtrącił się do rozmowy:
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
– Nie wątpię.
– Porozmawiajmy o zaliczce – dodał Jaśmiński, dając jednocześnie córce znak, że może odejść. Thomas odprowadził dziewczynę wzrokiem do drzwi.
– Miło było panienkę poznać – rzucił, jednak Kasia się nie odwróciła. Zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie i wzięła głęboki wdech. Powoli wypuściła powietrze i od razu zauważyła Jaśka, który się jej przyglądał. Szybko przeszła do gilotyny i zajęła się swoją pracą. Miała złe przeczucia.
Stasia siedziała na łóżku i patrzyła przed siebie. Zza drzwi dobiegały do niej rozmowy rodziców. Mama podnosiła głos, potem milkła i wybuchała płaczem. Dziewczyna nie chciała tego słuchać.
– Zapomnij o Pawle, jego już nie ma, trzeba żyć. Jesteś moją żoną i masz swoje obowiązki.
– Obowiązki, obowiązki i obowiązki! – krzyczała Elżbieta. – W ogóle nie liczysz się z moim zdaniem! A ja nie chcę mieć więcej dzieci! Rozumiesz?! Jestem na to wszystko za stara!
Stasia nie do końca rozumiała, o czym mówiła mama, ale nie mogła mieć wątpliwości, że rodzice kłócili się o jakieś strasznie nieprzyjemne obowiązki. Posmutniała, bo nie lubiła, gdy w domu dochodziło do awantur. Czekała na Kasię, aż ta przyjdzie do pokoju i wyjaśni jej, o co chodzi. O rok młodsza od niej siostra usiadła koło niej i też opuściła głowę. Dziewczynki nie odzywały się do siebie. Nagle Stasia skoczyła na równe nogi i zaczęła grzebać pod łóżkiem.
– Au! – zawołała, gdy uderzyła się o drewnianą ramę.
– Czego szukasz? – spytała Julka i po chwili klęczała na podłodze obok starszej siostry.
– Skrzynki – odparła. – Zapomniałam o niej, a dostałam ją od babci Marianny na urodziny. Pamiętasz?
Gdy Stasia głębiej wcisnęła się w ciemną otchłań łóżka, jej dłoń trafiła na niewielką skrzyneczkę. Poczuła pod palcami znajomą fakturę wieka i kilka sekund później z tryumfem na twarzy pokazywała Julce swoje pudełko. Uśmiechała się od ucha do ucha, lekko marszcząc nos. Siostra też podniosła kąciki ust, wyszczerzyła przerzedzone zęby i zmarszczyła naznaczone ospą czoło. Wiedziała, co kryje skrzynka, jednak Stasia nie pozwalała swojemu rodzeństwu dotykać prezentu od babci. Prawie każde z nich dostało kiedyś na siódme urodziny od matki ojca ważną pamiątkę, którą miało strzec przez pokolenia. Babcia mówiła, że w rzeczach kryją się wspomnienia, a oni zostali ich strażnikami. Tylko Julka i Piotrek nie otrzymali niczego od babki. Nie zdążyła obdzielić najmłodszych wnuków. Pewnej nocy seniorka spadła z łóżka, rozbiła sobie głowę i tak zakończyła się jej historia.
Stasia przysunęła skrzynkę do siebie.
– Jest mój orphenion!
Dziewczynka pogładziła pudełko dłonią, jakby było wykonane z niezwykle delikatnego tworzywa i każdy ruch mógł je uszkodzić. Julka dokładnie obserwowała gesty starszej siostry. W końcu Stasia usiadła na łóżku, kładąc urządzenie na kolanach. Wieko było nieco zniszczone. Malunek przedstawiający dwoje nagich dzieci zakrywających się kocem lub jakąś tkaniną mocno popękał. Stracił kolory. Chłopiec o blond loczkach uśmiechał się zawadiacko, a ciemnowłosa dziewczynka wydawała się, dla odmiany, smutna. Wokół nich unosiły się ptaki przypominające ubarwieniem sikorki, w prawym rogu znajdował się obraz żółtego kwiatu.
Stasia jeszcze raz przetarła dłonią malowidło. Dopiero potem odważyła się podnieść wieko, na którym pięknie wykaligrafowano słowo „Orphenion” oraz jego numer. W środku znajdowała się płyta. Przekręciła korbkę, by po chwili oddać się mechanicznej muzyce. Dawno nie słyszała tego dźwięku, ale doskonale pamiętała dzień, kiedy babcia nakręciła urządzenie po raz pierwszy. Wydawało się jej to niezwykłe.
– To taka pozytywka – powiedziała wtedy. – Gdy ją nakręcisz, zawsze sobie o mnie przypomnisz.
– Ale ja ciebie widzę, babciu, nie muszę sobie przypominać.
– Kiedyś mnie jednak nie będzie – odparła z uśmiechem do siedmioletniej wówczas dziewczynki. – Tak jak nie ma już mojej babci i mojej mamusi, i taty.
– A co się z nimi stało?
– Odeszli wszyscy do nieba, ale zostawili nam tę melodię. – Nakręciła orphenion, a mała Stasia słuchała jak zaczarowana. – Tu zamknięta jest przeszłość. To samo stanie się z dzisiejszym dniem. Ta muzyka ma moc – dodała. – Kiedy będzie ci źle, wystarczy, że zakręcisz korbką. Świat wypełni melodia, dźwięk dotrze w najciemniejsze zakamarki twojego serca i napełni je radością. To magiczna skrzyneczka.
Stasia uruchomiła pozytywkę, a Julka zawirowała po pokoju i zaśmiała się w głos. Starsza siostra wreszcie się rozpogodziła. Zza drzwi nie dochodziły już kłótnie rodziców, pokój wypełniała muzyka. Była piękna. Babcia miała rację. Jej serce się radowało, choć nic szczególnego się nie wydarzyło. I wydawać by się mogło, że dzień zakończy się mimo wszystko radośnie, gdy do pokoju weszła Katarzyna. Trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko. Młodsze dziewczynki wpatrywały się w jej plecy. Drżały, a przez dźwięk orphenionu przebijał się szloch starszej siostry.
Katarzyna niechętnie opowiadała Stasi i Julce o swoim pobycie w Warszawie. Miasto stało się dla jej młodszych sióstr miejscem niemalże mitycznym przez to, że ojciec z namaszczeniem wymawiał jego nazwę. A Kasia po powrocie mówiła o bombach i wystrzałach armatnich, o niszczonych przedmieściach i wszystkich wysadzonych mostach, o sznurach ludzi ustawionych przed filiami piekarń za kawałkiem chleba. Raz też wspomniała, że przez okno domu ciotki widziała unoszące się nad Polem Mokotowskim niemieckie aeroplany. Wojskowe maszyny wpisały się w pejzaż miasta na stałe. A wczesnym rankiem słyszała niemiecką pobudkę, która i ją stawiała do pionu. Przejęła kontrolę nad jej początkiem dnia. Niemiecka obecność w Warszawie nie robiła jednak na Stasi większego wrażenia. Mieszkali przecież wśród Niemców, mówili ich językiem, robili u nich zakupy, oprawiali dla nich książki. Nic nadzwyczajnego, pomyślała, rozczarowana brakiem sensacji.
Katarzyna pamiętała wygłodniałych ludzi, których widywała na ulicach Warszawy. W domu ciotki też czasami brakowało podstawowych produktów, kilka razy nawet skorzystała z rozstawionych w mieście piecyków z prażonymi ziemniakami. To był trudny czas dla mieszkańców stolicy. Pojawiły się kartki żywnościowe, między innymi na cukier. Zapamiętała również wybuchające co chwilę strajki. Kasia nie opowiadała też nigdy o panującym wówczas w mieście tyfusie plamistym, który szerzył się w szalonym tempie wraz z głodem i zimnem.
Ulice miasta często były puste, a tylko od czasu do czasu snuli się po nich ludzie przypominający cienie. Byli bladzi, wychudzeni, z piętnem niepokoju na twarzach. Za to można było spotkać tłumy przed sklepami z chlebem, mięsem, cukrem, ziemniakami i z opałem, przed jadłodajniami oraz urzędami.
Kiedy Stasia ponownie pytała siostrę o szczegóły, o przebieg wojny w Warszawie, Kasia rzucała tylko, że świat zdziczał, i nie chciała więcej opowiadać o tym, co widziała. Jej azylem stały się książki. Zapowiadały przecież lepszy świat. Świat, w którym kobiety będą mogły kochać tak jak mężczyźni, otrzymają prawo do studiowania, głosowania i swojego zdania w każdej dziedzinie życia. Nie mogła jednak mówić o tym w domu rodziców. Oni żyli według starego porządku i zgodnie z nim starali się jak najlepiej ułożyć życie swoim córkom.
– Czego ryczysz? – spytała Stasia, siadając koło Katarzyny. Położyła dłoń na plecach starszej siostry. Tuż obok zaraz znalazła się Julka, która również starała się dowiedzieć, co się stało.
– Dajcie mi wszyscy święty spokój!
– Coś cię boli?
– Serce mnie boli! – wrzasnęła i usiadła nagle, zrzucając dłonie sióstr ze swoich pleców. – Serce!
– Zakochałaś się?
– Jaka ty głupia jesteś! – warknęła na Stasię, a dziewczyna od razu wykrzywiła usta w podkówkę. – Myślisz, że jak kobieta cierpi, to tylko z powodu miłości?! – krzyknęła trochę zbyt teatralnie.
– Nie wrzeszcz na mnie!
Katarzyna uspokoiła się na chwilę i spojrzała na swoje młodsze siostry. Nie powinna się na nich wyżywać. Niebawem staną się kobietami, czekał je podobny los. Ojciec z pewnością rozglądał się już za kandydatami na mężów również dla nich. Wygłosi też te same argumenty, że jedyny posag, jaki mają, to uroda, i powinny się cieszyć, jeżeli znajdzie się amator ich wdzięków. Tylko tak mógł im zapewnić przyszłość. Kasia spojrzała najpierw na Staśkę, a potem przeniosła wzrok na twarz Julki. Najmłodsza z sióstr prezentowała się mało urodziwie. Miała na skórze ślady po ospie i zdecydowanie zbyt duży nos, który zaburzał proporcje twarzy. Ze smutkiem pomyślała, że w oczach ojca była najmniej wartościową córką. Z rozczuleniem pogłaskała dziewczynkę po głowie.
– Mam nadzieję, że jak dorośniesz, to czasy się zmienią i sama zdecydujesz o swoim losie, a nie będziesz musiała wychodzić za mąż.
– Ale ja chcę wyjść za mąż – wtrąciła Stasia.
– Głupia jesteś.
– Chcę wyjść za mąż i mieć dzieci, ładny dom, ładne meble i porządek w domu.
– Ja też – dodała Julka.
Kasia z pobłażliwością kiwnęła głową, a następnie wyjęła spod poduszki książkę i zaczęła czytać. Odcięła się od sióstr ścianą papierowych stron zapisanych kobiecą ręką. Nie chciała teraz myśleć o Thomasie Lentzu, jego czarnym meloniku, bandażach i manuskrypcie.
Stasia ponownie zakręciła korbką orphenionu, a przyjemne dźwięki wypełniły pokój. Wreszcie nikt nie płakał. Julka znów kręciła się po pokoju i co chwilę wybuchała śmiechem. Za drzwiami nie było słychać rodziców ani ich brata, jakby za progiem nagle przestał istnieć świat.
– Pamiętacie, jak z babcią Marianną jeździłyśmy na plażę? – spytała nagle, przywołując w pamięci jedną z wypraw. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia. Miała wtedy może pięć lat... Zastanowiła się. Pojechały do wsi rybackiej Brösen[5]. Znajdowała się tam elegancka Strandhalle[6] z dwiema wieżyczkami widokowymi i molo. Babcia Marianna była bardzo wesołą kobietą, dużo się śmiała i budowała z dziewczynkami zamki z piasku. Stasia zapamiętała jej uśmiech, bo robiły się jej dołki w policzkach. Teraz, kiedy spoglądała na Julię, miała wrażenie, że jej siostra podobna jest do Marianny Narloch.
– Jasne! – odezwała się Kasia. – Raz zabrała nas w rejs do Bohnsack[7]. Ale to chyba było bez Julii – dodała, odkładając książkę i wsłuchując się w muzykę.
– Jak będzie lato, pojedziemy same, co? Papa na pewno pozwoli.
– Pewnie, że pojedziemy!
Katarzyna biegła do domu co sił w nogach, o mało nie gubiąc trzewików. Nie mogła się doczekać, kiedy ogłosi światu wspaniałą nowinę. Właśnie dostała pracę! I to nie taką zwyczajną pracę w introligatorni ojca, ale swoją własną. Będzie przyjmowała ogłoszenia do „Gazety Gdańskiej”. Pierwszy raz poczuła się jak wolna i samodzielna kobieta, o jakich do tej pory mogła jedynie czytać w książkach. Nie pozwoli, by rodzice zdecydowali o jej losie. Nieraz słyszała szlochającą matkę, ubolewającą nad tym, że los ją pokarał. Gdy była kilkuletnią dziewczynką, mieszkała na Kaszubach w pięknym dworku z tradycjami. Mieli ogromną stodołę, spichlerz, folwark i cudowny park, po którym uwielbiała biegać. Ojciec zajmował się produkcją rolną, żyli w dostatku. Mała Elżbieta uczyła się gry na fortepianie i marzyła, by zostać artystką. To był czas sprzed katastrofy finansowej jej ojca. Potem nagle wszystko się skończyło, jakby ktoś zgasił światło w pokoju. Nastała ciemność, płacz, strach i krzyki rodziców. W końcu przyszła też śmierć ojca, matki i odesłanie dziewczyny do ciotki do obcego miasta Danzig, gdzie nigdy nie znalazła swojego miejsca. A o grze na fortepianie mogła zapomnieć. Wydano ją szybko za mąż za zdolnego introligatora, który nie oczekiwał posagu od pięknej Elżbiety. Wszyscy wokół powtarzali, że powinna go po rękach całować, bo wziął ją bez żadnego majątku. W nagrodę miała mu tylko rodzić dzieci, być dobrą żoną i dbać o porządek. To nie była zbyt wygórowana cena za dach nad głową i opiekę.
– Papko! – krzyczała Katarzyna, wpadając do pracowni. Wszystkie oczy od razu zwróciły się ku niej. – Papko! Dostałam pracę!
Ojciec, marszcząc brwi, podszedł do córki i potrząsnął nią, by się opamiętała.
– Przestań gadać te bzdury!
– Ale... tatko...
– Czy ty nic nie rozumiesz, durna dziewucho?! Kobieta jest jak... – zawahał się – jak kwiat. Bez męskiego ramienia usycha! Jest żebrem Adamowym, częścią męskiego świata. Służebną i mu podwładną, tak jak Bóg nakazał! Czy tak trudno to zrozumieć? – Antoni już nabrał powietrza, by zgromić córkę i powtórzyć, jaka jest głupia, gdy ta rzuciła przed niego gazetę[8]. Spojrzał na nią, a zaraz potem chwycił w dłonie i zaczął czytać. Katarzyna, zdezorientowana nagłą zmianą zachowania ojca, zamilkła i przyglądała mu się z przestrachem. Zmienił mu się wyraz twarzy i grymas złości został zastąpiony uśmiechem. Podkręcił wąsa i pogładził brodę. Mruczał coś niewyraźnie pod nosem, aż wreszcie zaczął powtarzać:
– Polska powstała! Polska! – Ponownie złapał córkę za ramiona i ucałował ją w policzek. Obok niego znaleźli się Stasia i Jasiek. Podszedł także stary współpracownik Hans, który dwa tygodnie wcześniej wrócił wreszcie do roboty. – Polska! – Mężczyzna otarł łzę z policzka i przeczytał: – Jego Cesarska Mość Cesarz niemiecki i Jego Cesarska Mość Cesarz austriacki i Apostolski Król węgierski... – tu kawałek tekstu Antoni ominął – ...aby obszary polskie z ciężkimi ofiarami przez ich wojska waleczne wydarte spod panowania rosyjskiego doprowadzić do szczęśliwej przyszłości, za wspólnym porozumieniem się postanowili z obszarów tych utworzyć samodzielne państwo z monarchią dziedziczną i konstytucyjnym prawem krajowym. Dokładniejsze oznaczenie granic Królestwa Polskiego pozostaje w zastrzeżeniu... – Podniósł głowę i spojrzał na córki. – Polska będzie!
– A źle ci tu w Prusach Zachodnich? – spytał po niemiecku Hans i założył ręce na piersi. Wypiął brzuch i przyglądał się szefowi. Od lat pracował z Antonim i czasami zapominał, że Jaśmiński jest Polakiem. Mówił po niemiecku, żył jak Niemiec, więc nie rozumiał tego sentymentu do kraju, z którym od lat nie miał do czynienia. – Mrzonkami żyjesz. Jaka Polska? Dawno została pogrzebana! – powiedział, ale gdy przyjrzał się Antoniemu, zamilkł. Widział jego wzruszenie i nie chciał mu tego psuć. Lubił tego poczciwego człowieka.
Córki w napięciu wpatrywały się w Jaśmińskiego. Katarzyna nie rozumiała tęsknoty ojca za Polską. Widziała Warszawę, i jeżeli tak miała wyglądać ta jego Polska, to nic dobrego jej nie wróżyła. Tylko Stasi udzielił się entuzjazm Antoniego. Podbiegła do niego i mocno się przytuliła. Polska powstała, powtórzyła w myślach. Potem zerknęła przez ramię ojcu, ciągle wpatrującemu się w gazetę. Przewrócił stronę, a Stasia aż podskoczyła.
– Już niedługo będą bazary gwiazdkowe! – pisnęła, na co Katarzyna parsknęła śmiechem i prychnęła, że jej siostra jest głupią gęsią. Ojciec nie zareagował, ciągle czytał informacje z wojny. Jego policzki mocno się zaczerwieniły.
Kasia skorzystała z zainteresowania ojca gazetą i postanowiła nie wracać do tematu swojej pracy. Postawi go przed faktem dokonanym, jutro ma zacząć przyjmowanie ogłoszeń w gazecie. To była jej szansa na samodzielność, myślała z wypiekami na twarzy. Teraz jednak postanowiła skupić się na pracy w warsztacie, by nie drażnić ojca. Wzięła do ręki kawałki skóry i przeniosła je na stół. Nie wiedziała, że dwa dni później republikanka Jeannette Rankin z Montany zostanie wybrana, jako pierwsza kobieta, do Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Każdy kobiecy sukces na świecie umocniłby ją w przekonaniu, że to ona powinna decydować o swoim losie i że nie uschnie bez mężczyzny u swojego boku. O sukcesie Rankin nigdy się jednak nie dowie.
W tym czasie Stasia kładła na parapecie okna okruchy chleba, licząc na to, że kawka znów przyleci. Trzy dni temu udało się ją zwabić. Była pewna, że to ten sam ptak, który w październiku wpadł do pracowni. Zasmakował w chlebie. Nie wiedziała, że w tym samym czasie ktoś z drugiej strony ulicy uważnie wypatrywał starszej córki Jaśmińskiego. Niestety nie mógł jej dostrzec, bo dziewczynę okrył cień w kącie pracowni. Pochylała głowę nad bigówką i cały czas w myślach powtarzała, że ma pracę. Swoją własną, niezależną od ojca!
Przypisy