Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Myśleliście, że to koniec perypetii POPR-ańców? Ależ skąd!
Przypadkiem podsłuchane plany zastąpienia emerytowanego Gambita pewną Angielką wywołują poruszenie wśród futrzastych i piórzastych mieszkańców Chaty pod Wierchami. Nie byliby jednak sobą, gdyby nie podjęli próby zapobieżenia katastrofie. Przecież na pokładzie jest Daktyl! Wystarczy go wytrenować, a Michał z pewnością dostrzeże jego talent. Zadanie wydaje się łatwe, ale czy na pewno wszystko pójdzie gładko?
Najbardziej rozszczekana ekipa górskich ratowników powraca z kolejną pełną humoru przygodą, w której odwaga, charyzma, węch i ambicja pokonają rwący strumień, tajemniczą wilczycę i… kiepskich pozorantów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 37
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Krowa w maśle
– Hej, cłowiekowie! Spiesę opowiedzieć wam, co się ostatnio wydazyło. Oj, działo się u nas, działo. Siedzę telaz psed miklofonem i pochlipuję, choć od akcji w Dolinie Chochołowskiej minęło juz kilka tygodni. Zalaz pewnie wsystko osmalkam, ale tludno powstsymać się od płacu. Obok mnie jest Daktyl, ale chyba nic nie powie. Lesty sceniaków nie ma… Kazdy znalazł swój dom. Puma pojechała z policjantem, Tofik z wnukami sąsiada, Mela z Lobeltem, a Wafel z Weloniką. Zostaliśmy tylko my z Gambitem, Odą i kotami, nie licąc zwiezaków na podwólku. Co telaz będzie, nie wiadomo. Smutek zamieskał pod dachem Chaty pod Wielchami. Nic tylko wzdychanie, smalkanie, piski, miaucenie, skomlenie i zawodzenie. Jeśli nie pamiętacie, co się wydazyło w Polowaniu na wandali, to psecytajcie lub wysłuchajcie jesce laz. Idę sobie popłakać, a tymcasem niech mówi Gambit, mój najlepsy psyjaciel.
Rozdział 1
Michał myśli, że wie, ale Gambit wie lepiej
Lato powoli się kończyło, a my wciąż nie mogliśmy oswoić się z myślą, że do naszej chaty nie wrócą już Puma, Mela, Wafel i Tofik. Zrobiło się pusto i cicho, a zamiast góralskiej muzyki z każdego kąta dochodziły wyłącznie pochlipywania. Nawet Honorata ocierała łzy ukradkiem, choć jej ulubienica Oda była w całkiem niezłym zdrowiu. Ara wreszcie miała pióra na brzuchu i muszę przyznać, że dopiero teraz dostrzegłem, jak wielkie to było ptaszysko. Paradowała dumnie po pokoju albo przelatywała nam nad głowami i codziennie przypominała o psiakach.
– Pooopaaaprrrańcy! Pooopaaaprrrańcy!
– Nie przedrzeźniaj ich – mruknąłem, choć zaraz się zorientowałem, że „ich” to za dużo wyszczekane, ponieważ w Chacie pod Wierchami został tylko Daktyl, więc Psi Oddział Przyszłych Ratowników skurczył się do jednej psiej osoby.
– Arrra tęskni! Arrra rrrozpamiętuuuje!
– Rozpamiętuj w ciszy – burknąłem i poprawiłem pozycję.
Wstałem, zakręciłem się wokół własnego ogona i wreszcie ułożyłem się wygodnie. Zerknąłem jeszcze tylko na Daktyla. Leżał zwinięty w kulkę niedaleko mnie. Obok niego znajdował się Pepe. Wtulał się w szczeniaka. Pewnie też tęsknił za jego rodzeństwem. Westchnąłem, bo to nie na wrażliwość owczarka niemieckiego z rodowodem do czterech pokoleń wstecz. Koło mnie natychmiast pojawił się Scul. Miał opuszczony ogon, uszy i wibrysy. O mało co sobie ich nie przydepnął. Wyglądał jak kupka nieszczęścia.
– Ty też? – spytałem.
– Co zlobić, jak selce u mnie nicym masło…
Ośka wychyliła się z fotela.
– Masło? Ktoś mówi o maśle?
– Zycie we mnie zgasło nicym… masło. Ja naplawdę psez te wsystkie kłopoty zostanę poetą… I co ja z tymi lymami pocnę? Jakby nie wystalcyło bycie geniusem.
Wtem podłoga zadudniła od ciężkich butów. Od razu rozpoznałem Michała. Chodził po pokoju i z kimś głośno rozmawiał. Nadstawiłem uszu i z nudów nasłuchiwałem, o czym mówi mój przyjaciel. Dobiegały do mnie tylko pojedyncze słowa, ale sierść mi się od razu zjeżyła. Brzmiało to niepokojąco.
– Nowa partnerka… Piękna… Nic nie jest pewne… Tak, muszę dziś powiedzieć Emilce…
– O nie… Tylko tego nam jesce blakowało… Myślałem, ze mu psesło.
Pepe i Daktyl podnieśli się z legowiska. Przez moment strzygli uszami, ale kiedy Michał zamilkł, od razu ruszyli do mnie. Zrobiło się tłoczno na moim puszystym posłaniu, bo oczywiście Ośka i Oda także musiały się tu znaleźć. Wyglądało to tak, jakbyśmy robili naradę. Tak… jak dawniej… kiedy w chacie mieszkały jeszcze nasze szczeniaki…
– Co się dzieje? – zapytał Daktyl. Spojrzałem mu w oczy, ale nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– Bzmiało masaklycnie, juz wam mówiłem, ze będziemy wybielać, z kim chcemy mieskać.
– Ja z Michałem – odezwałem się, bo to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Kochałem Emilkę, ale przecież to Michał przyniósł mnie do Chaty pod Wierchami, był moim najlepszym przyjacielem.
– Arrra z Honorrratą! Arrra i Honorrrata sakrrramencko się rrrooozuuumieją!
– A ja? A ja? – zdenerwował się Pepe i natychmiast zrobił kilka rundek wokół nas. Ogon drgał mu nerwowo.
– Dla mnie to wyból tlagicny, pomiędzy lozumem a selcem! – Scul się wyprostował, jedną łapkę przyłożył do czoła i głośno wzdychał.
– A ja… ja nigdzie się stąd nie ruszam. Słyszałam, jak Michał rozmawiał przez telefon, i myślę, że grunt to zachować spokój oraz starą pozycję w fotelu z dostępem do kuchni i masła – odezwała się leniwym głosem Ośka. Usiadła i powolnymi ruchami zaczęła lizać lewą tylną łapę.
– Ja chcę być z wami wszystkimi – pisnął Daktyl. Nie zdążyliśmy jednak odpowiedzieć, bo do pokoju weszli Emilka i Michał. Weterynarka wydawała mi się zdenerwowana. Przemknęła niczym burza przez pomieszczenie. Z kuchni doszedł nas odgłos maszyny plującej czarnym jak smoła płynem, nazywanym kawą.
– Lusamy! – zdecydował Scul i zanim zdążyliśmy to przedyskutować, zakradliśmy się do ludzi. Na szczęście nie zostaliśmy zauważeni, więc przykucnęliśmy po obu stronach wejścia. Nawet Pepe stał nieruchomo, wsłuchując się w odgłosy dochodzące z kuchni. Michał postawił właśnie na stole dwa kubki wypełnione napojem, którego zapach codziennie rano nieprzyjemnie kręcił w nosie.