Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Nieszczęśliwa papuga to nie lada kłopot… Jednak dla drużyny nieustraszonych POPR-ańców nie ma rzeczy niemożliwych. Szczególnie, gdy trzeba ratować przyjaciół. Tofik, Puma, Daktyl, Mela i Wafel nie cofną się przed niczym, niosąc pomoc pogrążonej w ptasiej depresji Odzie, więc… Cała naprzód ku nowej przygodzie!!!
Mogłoby się wydawać, że znalezienie ptaka w lesie wcale nie jest trudnym zadaniem, lecz Tatrzański Park Narodowy potrafi zaskoczyć i… napędzić niezłego stracha. Na szczęście, w kupie raźniej, zatem wyruszcie wraz z najdzielniejszą (i najdziwniejszą) z ratowniczych drużyn na kolejną misję. Dołączcie do brawurowej wyprawy po jajo mające uratować papugę przed smutkiem, a Chatę pod Wierchami przed nadciągającą katastrofą. Spoiler alert: nie będzie łatwo…
Trzecia odsłona przygód POPR-ańców okaże się szkołą życia nie tylko dla szczeniaków, ale także dla doświadczonego Gambita i przemądrzałego Scula, którzy szybko przekonają się, że nie tylko człowiek uczy się całe życie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 57
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Wyprawa do doliny
Hej, hej, cłowieckowie! To ja, Scul – was ulubiony gólski glyzoń. Wiem, ze tęskniliście.
Splawdzę, cy pamiętacie, co wydazyło się w popsednich cęściach, cyli Chacie pod Wielchami i Wiosennym galimatiasie.
– Na pewno pamiętają! Nas nie da się zapomnieć! To, ja, Puma, najważniejszy szczeniak! Wszyscy to wiedzą!
– T-to n-n-nieprawda! Nie jesteś t-t-tu najważniejsza! K-k-każdy jest ważny.
– Ja, Tofik, jestem najstarszy, więc to ja opowiem.
– Au! Nie glyź mnie w ogon! Zadzwonię po glinpis i powiem, ze nie dbas o luznolodność gatunkową i plóbujes zjeść scula! I jesce psy tym mlasces. A co jezeli jestem ostatnim psedstawicielem swojego gatunku?
– Kto by jadł szczury? Bleee… To dom wariatów.
– Cicho, bo dzieci nigdy się nie dowiedzą, co działo się w popsedniej cęści. A było tak… Au! Znów mnie ktoś uglyzł.
– Tak tylko się bawimy, nie smuć się, szczurku. To mówiłem ja, Wafel. Niech Puma opowie!
– Eeehgh, eeehgh, na pewno pamiętacie, że założyliśmy Psi Oddział Przyszłych Ratowników, szukaliśmy wnuków sąsiada, znaleźliśmy jajo, a potem zwariowała nam Oda…
– Au! Nie pseypychajcie się do miklofonu! Telaz ja! Łubudubu, łubudubu, niech nam zyje plezes klubu, Gambit, to mówiłem ja, Scul.
– Lizus! Przerwałeś mi!
– Ciii, telaz słuchamy opowieści mojego psyjaciela, najodwazniejsego ze wsystkich psów na całym świecie.
Rozdział 1
Obca człowieczka
– Łoda… pieronie… – zaszlochała Honorata. Przycisnęła dłonie do piersi i nie wiedziała, co robić z podopieczną. Papuga siedziała na środku klatki i kręciła głową na boki. Chyba sama nie rozumiała, co się wokół niej działo. Skrzeczała w ptasim języku coś, co brzmiało jak płacz u ludzi albo skomlenie u psów.
– Kochana moja – odezwała się Emilka, spokojnie wyciągając dłoń do ptaszyska.
Oda jeszcze bardziej się nastroszyła i wyglądała tak, jakby gotowała się do ataku. Kiedy więc tylko Emilka zbliżyła do niej rękę, ta zamachnęła się dziobem. Niewiele brakowało, a trafiłaby w opiekunkę.
– Ooobeeerrrrwiesz! Ooobeeerrrwiesz! – rozdarła się w głos, a wtedy weterynarka machnęła ręką z rezygnacją, po czym sięgnęła do kieszeni.
– Telefon do psyjaciela – szepnął Scul, objaśniając nam sytuację z perspektywy eksperta od zachowań ludzi.
– Do kogo ona dzwoni? – spytał podekscytowany Tofik. Jeszcze pewnie nie ochłonął po naszej szaleńczej zabawie, a tu nowe atrakcje.
– Wzywa odsiec, więc zalaz nadjedzie jakaś kawalelia.
Szczeniaki milczały, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od ptaszyska. Dzięki zamieszaniu z papugą ani Emilka, ani Honorata nie zauważyły, że pokój wyglądał, jakby przeszedł przez niego halny. Nawet ja, Gambit Junior Happydogchess z danymi o przodkach do czwartego pokolenia wstecz, czyli imionami moich rodziców, babć, dziadków, prababć, pradziadków, praprababć i prapradziadków, dałem się ponieść szaleńczej zabawie ze szczeniakami. Maluchy miały na mnie zgubny wpływ, stwierdzałem to z przerażeniem, choć nie umiałem się na nie złościć.
– Łoj, Łoda, Łoda, moja Łoooda… – zawodziła Honorata. Pociągała nosem, a potem głośno dmuchała w chusteczkę, jakby grała na słoniowej trąbie.
– Mamo! Proszę, uspokój się. Muszę zadzwonić po koleżankę. Zabierz zwierzęta na podwórko i pozwól mi działać – poprosiła Emilka.
Niepocieszona Honorata kilka razy pociągnęła nosem, po czym machnęła na nas, żebyśmy szli z nią przed dom. Zawahałem się, bo nie byłem przekonany, czy powinienem zostawiać swoją opiekunkę z szaloną Odą, ale kiedy szczeniaki na czele z Pepciem rzuciły się do drzwi, nie miałem wyjścia. Musiałem pilnować większej części swojego stada – tej mniej odpowiedzialnej; nad resztą, czyli papugą, pieczę trzymała Emilka. Mówiłem wam kiedyś, że żona Michała ma wielkie serce i każde nieszczęście zawsze zamienia w miłość. Za chwilę więc Oda wróci do normy, byłem tego pewien.
– Akcja, leakcja, ewakuacja, jak by to zekła nasa papuga – skomentował Scul, idąc dostojnie pomiędzy moimi łapami. Przed sobą widzieliśmy podniesione ogony szczeniaków i Pepcia. Ośka postanowiła przeczekać sytuację na fotelu.
Honorata usiadła na ławce przed domem i wciąż zawodziła.
– Łoj, Łoda, łoj, Łoda… łoj, biedacysko moje! Po kiego pieruna ci jajo? Kruca fuks! Łoda…
Wafel trącił Honoratę nosem i usiadł przy jej nogach. Zaskoczona seniorka położyła mu dłoń na głowie i na chwilę się uspokoiła. Potem jednak znów lamentowała, wydmuchując co chwilę nos w chusteczkę. To nie zniechęcało Wafla, który ponownie ją trącał i na chwilę uciszał.
Wtem z piskiem opon na podwórze wjechało niewielkie garbate auto w kolorze słońca. Po chwili rozległ się klakson, a Tofik i Puma jednocześnie zaszczekali.
– Obcy! Obcy!
– Lotnik, klyj się! – rzucił Scul i schował się za mną, bo wiedział, jak ludzie reagowali na przedstawicieli jego gatunku.
– Ciiii – uciszyłem towarzystwo. Po co panikować? Za chwilę wszystko się wyjaśni i jeżeli to ktoś zły, zdążymy go przegonić.
– Zabiorą Odę! Musimy jej bronić! – krzyknął wyraźnie przestraszony Wafel i ten, w przeciwieństwie do gryzonia, skoczył naprzód, zostawiając Honoratę samą na ławce. Wyszczerzył zęby i zjeżył sierść. Nie wiem, kogo chciała wystraszyć ta kupka nieszczęścia, ale zaraz przyłączyły się do niej następne cztery.
Po chwili, kiedy zgasł silnik samochodu i otworzyły się drzwi, ze środka wynurzyła się bardzo szczupła i wysoka kobieta z dziwną fryzurą. Wszystkie włosy miała zaplecione w cienkie warkoczyki, na końcach których powiewały kolorowe wstążki – takie same, jakie ludzie zawieszają na barierkach, by odstraszać ptaki. Widocznie bała się, że któryś zagnieździ się w jej warkoczach.
– Z twazy podobna zupełnie do nikogo – szepnął szczur zza moich pleców.
Nieznajoma poprawiła bluzkę, otrzepała czerwone spodnie, przewiesiła torebkę z frędzlami przez ramię i ruszyła w naszą stronę.
– Halo! Dzień dobry!
– Obcy! – Wafel znów zaszczekał.
Nieznajoma jednak nie wyglądała na wystraszoną. Kucnęła i ustawiła się do nas bokiem. Roztropnie nie wyciągała ręki.
– Cześć, maluchy – odezwała się łagodnym głosem, a psiaki ponownie się najeżyły, chcąc wyglądać na większe, cały czas warcząc.
– Nie podchodź, bo cię ugryzę!
– Ja też cię ugryzę! Będę bronić stada!
– Jesteśmy groźni! Wrrr!
– B-b-bardzo gro-groźni!
– Uciekaj stąd! Grrr!
– Chcecie coś pysznego? Zobaczcie, co mam. – Nieznajoma pomachała smakołykiem.
– Nie wolno brać jedzenia od obcych! – ostrzegłem.
– Ale ona przecież nie jest taka całkiem obca, przyjechała do Emilki, jest telefonem do przyjaciela – przypomniał Daktyl, a potem, zwabiony cudownym zapachem, pierwszy podszedł do kobiety. Pozwolił się pogłaskać po karku i dostał nagrodę.
– Hmm, mniam, mniam, jakie to pyyyszne… – rozpływał się, mlaszcząc.
Chwilę później wszystkie szczeniaki okrążyły kobietę w kolorowym ubraniu i one także mlaskały z zadowoleniem. Ja jednak trzymałem się z boku. Michał nauczył mnie, że nie wolno niczego brać od obcych, a ta dziwna osoba wciąż była dla mnie obca, nie znałem jej zapachu.
– Pyyyszne pyszności! – krzyknął Tofik, który już zapomniał, że miał bronić stada.
– Wiedziałeś, ze w walce między mózgiem a selcem zawse zwycięza zołądek? – zażartował Scul.
Nagle z chaty wypadła Emilka i od razu rzuciła się nieznajomej na szyję.
– Zuzia! Kochana moja! Jak dobrze, że jesteś! Ja tu zaraz oszaleję! Nie wiem, co się dzieje z papugą! Aha… Przepraszam! To moja mama – przedstawiła Honoratę, a po chwili obie zniknęły w chacie, zatrzasnąwszy za sobą drzwi.
– Dziwnie pachnie – stwierdził Daktyl.
– Cłowiekowie zawse dziwnie pachną, scególnie obcy, bo nasi to pachną nami, cyli swojsko – dodał Scul.
– Co wyczułeś? – spytałem szczeniaka, chcąc potwierdzić swoje przeczucie, bo wiadomo, że ja, Gambit Junior Happydogchess, byłem najlepszy w psich sprawach.
– Odę.
– Nasą saloną Odę? Cy może zapuściłeś się w tym węseniu do zamieschłej psesłości i wywąchałeś zonę Mieska pielwsego?
– O czym on mówi? – jęknęła Puma, drapiąc się po uchu. Tofik też się skrzywił, jakby niczego nie rozumiał. No cóż, szczerze mówiąc, ja też nie bardzo wiedziałem, choć jestem owczarkiem niemieckim z rodowodem do czterech pokoleń wstecz.
– To zalt! Mówiłem wam, ze mieskanie w pokoju z Zosią to nie tylko muzyka, gly, filmy i seliale, ale tez nauka! Ucyła się cegoś o polskich władcach, to zapamiętałem, bo zdziwiłem się, ze Oda ma imię po zonie księcia. A ksiąze to taki psywódca stada, plawie jak Gambit albo ja, bo Gambit jest jak klól, lozumiecie?
– To jakiś bezsens – jęknął Wafel, który wrócił do Honoraty i ułożył się tak, by trzymać mordkę na jej stopie.
– C-c-co to są se-seliale?
– Seliale to takie jakby filmy… yyy… tylko ze Zosia wtedy ogląda, ogląda i ogląda… tak długo, jakby patsyła na psemals mlówek… Wypatlujes końca, a wciąz go nie widać…
W tym momencie Tofik próbował pchnąć drzwi, by wejść do domu. Zaszczekał, potem zaczął drapać deskę. Pepe skoczył, by mu pomóc. Próbował dosięgnąć klamki, ale nadaremnie.
– Wpuśćcie nas! – złościł się.
– Co one tam robią? – spytał zawiedziony Tofik.
– M-m-może z-zrobią z Ody ro-rosół? – zmartwiła się Mela.
– Musimy tam wejść i ją uratować! To zadanie dla POPR-ańców! – krzyknął Pepe.
Nieoczekiwanie w progu stanęła Emilka.
– Mamo, chodź szybko, bez ciebie się nie obejdzie!
Honorata poderwała się z ławki, a my ruszyliśmy za nią.
– O, nie! Wy zostajecie na zewnątrz. Gambit, piesku, pilnuj tego towarzystwa, bo wystarczy nam kłopotów z arą.
Zaszczekałem i zamerdałem ogonem, dając znać Emilce, że może na mnie liczyć.
– I co teraz? – zmartwił się Wafel.
– Powiem wam tak. Tludno znaleźć doblą opiekunkę do papugi… Ale jesce tludniej znaleźć doblą papugę. Będzie s tego losół…
– O nie! Musimy coś zrobić! – Wafel wyglądał jak kupka nieszczęścia.
– Tylko co? Moglibyśmy splóbować wylać wodę s gala, w któlym będą ją gotować, albo gdzieś ją uklyć, chocias Emilka w końcu i tak ją znajdzie…
– Wiem! Wiem! Musimy zdobyć jajo dla Ody! A kto ma jajo? – wrzasnął podekscytowany Wafel.
– A ty myślis, psyjacielu, ze to tak łatwo? Jaja nie losną na dzewach ani w ziemi, jak malchewka albo bulaki – dywagował szczurek.
– Koko!! – krzyknęły chórem wszystkie psiaki i zaczęły podskakiwać w podekscytowaniu.
Rozdział 2
Nie stłukłszy, nie dowiesz się, czy złe, czy dobre jajo
Kilka minut później okrążyliśmy Koko, siedzącą na jajku, i Gęgawę, wylegującą się tuż obok. Pepe zrobił kilka rundek wokół nich, a gęś nerwowo poruszyła skrzydłami i ostatecznie uszczypnęła czarnego kocura w pupę. Zamiauczał i prychnął, ale wreszcie się uspokoił.
– Ko-co ko-tu ko-się ko-dzie-ko-je? Ko-na-ko-ru-ko-sza-cie ko-na-ko-szą ko-pry-ko-wat-ko-ność! – zdenerwowała się kura i od razu poprawiła swoją pozycję na jaju. Gęgawa sprawdziła, czy nigdzie spod piór nie wystaje skorupka, jakby wyczuła nasze intencje.
– Potrzebujemy jajka! – krzyknął Wafel.
– Ko-to ko-se ko-znieś.
– O-d-d-da cierpi. Chce-chcemy jej p-p-pomóc.
– Ko-a ko-co ko-my ko-ma-ko-my ko-z ko-tym ko-wspól-ko-ne-ko-go?
Gęś natychmiast wstała i syknęła w naszą stronę. Postraszyła szczeniaki dziobem, więc wszystkie się odsunęły na bezpieczną odległość.
– Zrobią z Ody rosół, jeśli jej nie pomożemy! Jesteśmy przecież stadem! – argumentował zdenerwowany Wafel, a Puma od razu się przyłączyła:
– A stado sobie pomaga. Pamiętacie?
– Ja znalazłem jajo! Dałem je wam do wysiedzenia, ale Oda potrzebuje go bardziej.
– Ko-co? Ko-jak ko-śmiesz?! Ko-to ko-na-ko-sze ko-ja-ko-jo! – Koko nastroszyła pióra. Była gotowa walczyć o swoje.
– Słuchajcie, to trudna sprawa, wystarczy, że się podzielicie z Odą, żeby mogła sobie trochę na nim posiedzieć. Odpoczniecie w tym czasie, pogrzebiecie w ziemi i poszukacie fajnych robali… – przyłączyłem się do przekonywania drobiu, bo wiadomo, że ja miałem tu większy posłuch niż szczeniaki.
– I wszyscy będą szczęśliwi – dodał Wafel i zrobił taką minę jak ja, kiedy proszę Michała o przedłużenie zabawy.
– Wsyscy albo nikt, scęścia nie lozdaje się na plawo i lewo – skomentował Scul, a ja szturchnąłem go łapą, by zamilkł.
Wafel jeszcze raz opowiedział o cierpieniu papugi, o jej gołym kuprze pozbawionym piór i gnieździe w szafie. Widziałem, że Koko i Gęgawa wzruszyły się tą opowieścią.
– Ko-do-ko-brze ko-bę-ko-dzie-ko-my ko-się ko-zmie-ko-niać. Ko-a-ko-le ko-jak ko-O-ko-da ko-tu ko-przyj-ko-dzie?