Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Alarm! Katastrofa jest już blisko! Ale spokojnie, POPR-ańcy poradzą sobie w każdej sytuacji.
Nieświadomy wysiłków zwierząt Michał szykuje się do wyjazdu do Anglii, kiedy w zagadkowych okolicznościach najpierw gubi bilet lotniczy, a następnie w bagażniku samochodu znajduje nadprogramowy bagaż, którego nie może zabrać na pokład samolotu. Źle zrozumiana rozmowa telefoniczna wywołuje kosmiczny galimatias, a dwaj pasażerowie na gapę niemałą katastrofę.
Genialny szczur i nieustraszony szczeniak wikłają się w nie lada kłopoty, a ich plan przekonania Michała o mały włos spala na panewce. Na szczęście tylko o mały włos!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 34
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Tajna misja
Witajcie, cłowieckowie mali i duzi. Długo się nie widzieliśmy i nie słyseliśmy. Za oknem właśnie spadają pielwse tej zimy płatki śniegu. Śpiesę więc opowiedzieć wam, co się wydazyło. Niestety jestem sam. Aglest, mój ziomek, któlego uwielbiacie, chyba juz zasnął, jak to niedźwiedzie mają w zwycaju, zobacymy go dopielo wiosną. Psysedł powiedzieć nam doblanoc (choć nie wyglądał na śpiącego) i tyle go widzieli. Po ostatnich testach, jakie Gambit pseplowadził na Daktylu, działo się duzo. O mało z tego wsystkiego nie zostałem spoltowcem, bo codziennie była polanna pobudka, gimnastyka, tlopienie i biegi. Gambit wziął sobie do selca wytlenowanie sceniaka. Baldzo nie chce w nasej chacie zadnej klewnej Lolda, bo podobno to stlasnie zalozumiały pies. A wiecie, ze dwoje alystoklatów pod dachem to moze być o jednego za duzo. Kto by się połapał w tych wsystkich psodkach, imionach babć i plapladziadków. Tsymajcie więc kciuki za Daktyla.
Rozdział 1
POPR kontra Michał
Nastała zima, za oknem prószył śnieg. W kominku strzelał ogień, a my wylegiwaliśmy się na moim puszystym posłaniu, ciesząc się przyjemnym ciepłem. Wszyscy byliśmy zmęczeni porannym bieganiem. Dzisiaj Daktyl pokazał, co potrafi. Szczeniak mnie przegonił! Mnie! Gambita Juniora Happydogchessa z rodowodem do czterech pokoleń wstecz. Westchnąłem i spojrzałem na leżącego koło mnie szczeniaka. Zrobiło mi się błogo, bo psiak wkładał całe serce w treningi. Miał niewiele momentów załamania. Raz się rozpłakał, że nie da rady, że jest za słaby, że na pewno cały wysiłek idzie na marne, ale godzinę później biegł koło mnie i wykonywał wszystkie ćwiczenia. Byłem z niego bardzo dumny.
– Myślis, ze jest gotowy? – szepnął do mnie Scul. Podniosłem głowę i się zastanowiłem. Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Psy ratownicze szkoliły się przecież przez całe życie.
– Powinienem jeszcze sprawdzić, czy nie ma lęku wysokości, i przeprowadzić test posłuszeństwa – odparłem, choć nie miałem pojęcia, jak wykonać pierwsze zadanie.
– Moze… to nalezy zostawić Michałowi? Tseba by zwlócić jego uwagę na Daktyla… Hm… Tylko ze cas nam się końcy…
Scul pobiegł w stronę stołu. Wdrapał się na niego i zbliżył do kalendarza wiszącego na ścianie. Na czerwono został zakreślony jeden dzień: dwudziesty drugi stycznia. To wtedy Michał miał lecieć do Anglii, żeby zobaczyć suczkę i być może zabrać ją do domu. Przeszły mnie ciarki.
– Ile mamy jeszcze czasu? – spytałem.
Szczurek oparł się łapkami o kalendarz i coś liczył.
– Wcolaj dzwonił Lobelt, opowiadał o Pumie… dzisiaj na pewno będą wiadomości od Meli… cyli jest piątek, jutlo sobota… Kuza stopa… To niemozliwe… no… ale pseciez baldziej niemozliwe jest to, ze się pomyliłem…
Wstałem z posłania. Za mną ruszył Daktyl i po chwili staliśmy przy stole, na którym siedział gryzoń. Pepe i Oda też się zainteresowali, więc szybko zajęli miejsca obok Scula i podobnie jak on wpatrywali się w kalendarz, na którym ludzie odliczali dni do końca roku. Taki mieli dziwny zwyczaj, że na początku stycznia wieszali nowy i przekładali w nim kartki aż do grudnia, jakby wciąż na coś czekali i nie mogli się tego doczekać, choć czasami Emilka mówiła, że szczęśliwi czasu nie liczą.
– Mów!
– Jutlo! Michał leci jutlo!
– Musiałeś się pomylić – miauknął Pepe.
– Geniuse się nie mylą – obruszył się szczurek.
– Arrra teeeż leeeci! Arrra! Pierrruńsko dooobrze leeeci! – rozwrzeszczała się papuga, po czym rozłożyła skrzydła i przeleciała przez pokój. Usiadła na szczycie swojej klatki i skrzeczała, abyśmy podziwiali jej zdolności.
– I co teraz? – pisnął Daktyl.
– Telaz nic, ale jutlo to mamy psechlapane.
– O nie! Nie po to cały ten trud! Musimy szybko obmyślić nowy plan. Jak przeszkodzić Michałowi w podróży?
– Z tego będą kłopoty. Pselobią nas na pastet… albo wygnają z domu. Na wasym miejscu juz pakowałbym kuwety, miski, zabawki i… puchate legowiska. Kto by tsymał takich blutusów…?
– Blutusów? – zdziwił się Pepe, a szczurek ciężko westchnął.
– Blutus spiskował pseciwko swojemu psyjacielowi i cesazowi, takiemu jakby klólowi, podobnie jak my pseciw Michałowi. A zdlajców zawse ceka smutny koniec… Nie będę was stlasył, co takim lobią…
– Co? – Pepe nie wytrzymał, próbował dociekać. Zaraz przyłączyła się do niego Ośka:
– Zabiorą nam podajnik karmy?
– Gozej! To nas pselobią na kalmę!
– My nie spiskujemy, ale ratujemy Michała przed złą decyzją. Przeprowadzamy misję! – wtrąciłem się, by wreszcie w powietrzu wybrzmiał głos autorytetu.