Postawić na szczęście - Anna Sakowicz - ebook + audiobook + książka

Postawić na szczęście ebook

Anna Sakowicz

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rok na schudnięcie, rok na złowienie faceta i rok na urodzenie dziecka, żeby wyrobić się do czterdziechy. Niezły plan.

Agata jest dziennikarką, która z powodu braku etatu w gazecie zajmuje się blogowaniem. Pisze o mało atrakcyjnych pracach. Była więc już babcią klozetową, operatorem karuzeli i petsitterką. Dziewczyna zakłada się ze swoją młodszą siostrą Polą, że w ciągu trzech lat schudnie, znajdzie męża i urodzi dziecko. Chce być jak Bridget Jones. Powoli zaczyna realizować swój plan. Jednak nie jest to takie proste. A sprawy dodatkowo komplikują się po spotkaniu byłego chłopaka Emila…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 369

Oceny
4,6 (68 ocen)
45
18
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna-60

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka polecam sięgam po następną
00
Kiwon23

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajnie słuchało się perypeti dwóch sióstr.Milo spędzony czas.Polecam :)
00
kadamosia

Nie oderwiesz się od lektury

trochę infantylna ale można przeczytać.
00

Popularność




1

Przypięła Dżafarce smycz do obroży wybijanej cyrkoniami. Pogłaskała ją czule, by się nie wierciła. Suczka była dzisiaj nadzwyczaj pobudliwa, ale chyba tak samo zadowolona jak Agata, że to ostatni dzień wspólnych spacerów. Chłopak, który wyprowadzał ją miesiąc wcześniej, bywał bardziej energiczny. Można z nim było pobiegać po trawie, a nie włóczyć się po wydeptanych ścieżkach bez czasu na obwąchanie się z innymi psami.

– Idziemy – powiedziała Agata i obie dostojnym krokiem wyszły z klatki schodowej apartamentowca. W planie była tradycyjna trasa wokół parku. Dżafarka grzecznie szła przy nodze. Wiedziała, że z tą panią nie ma szans na szaleństwo biegania za patykiem, bo wokół było mnóstwo innych psów. Według niej, a właściwie według właścicielki suczki, której poleceń Agata ściśle się trzymała, arystokratyczna piękność nie mogła sobie pozwolić na kręcenie się wokół czyjegoś ogona. Nie daj Boże, pobrudziłaby anielsko białe futerko albo pchły jakiegoś kundla dokonałyby abordażu na niczym nieskażoną skórę suczki. Dżafarka bowiem to rodowodowy maltańczyk, za którego właścicielka zapłaciła półroczne zarobki wyprowadzacza psów.

Nagle nudny spacer zakłócił dzwonek telefonu. Mama.

– Córciu, czy ty pamiętasz o odebraniu tortu z cukierni? – spytała uroczym głosem, a Agatę skręciło w żołądku. Zapomniała! Rzuciła okiem na zegarek, pociągając do siebie Dżafarkę, której chyba nie spodobał się ten nagły ruch ręką, bo pisnęła.

– Jezu! – jęknęła w słuchawkę. – Już po niego jadę. Do której ta cukiernia jest czynna?

– Do osiemnastej.

– O, w mordę jeża! – zaklęła. Miała niecałe piętnaście minut na dotarcie do celu. Nie dała oczywiście poznać swojej rodzicielce, że się tym faktem zdenerwowała. Wręcz przeciwnie, zapewniła, że wszystko ma pod kontrolą i że na pewno tort niedługo trafi na stół rodzinnego domu. Zaraz jednak, gdy tylko się rozłączyła, zadzwoniła po taksówkę. Krzyknęła, że to pilne, że od tego zależy jej życie. Wystraszona dyspozytorka zapewniła, że kierowca już jedzie.

– Proszę podać jeszcze swoje imię!

– Agata!

Odetchnęła. Przyjedzie taksówka, dzięki niej szybko dotrze do cukierni, następnie odbierze tort, odstawi go do swojego mieszkania, potem odda właścicielce Dżafarkę i wreszcie będzie mogła pojechać z ciastem do rodziców. Tak! Plan był doskonały i wydawało się, że wszystko pójdzie jak z płatka.

Nachyliła się, by pogłaskać suczkę…

– Won! – wrzasnęła nagle jak opętaniec, bo dopiero wtedy zauważyła, że koło arystokratycznej psiny czają się trzy zapchlone kundle. Każdy z wywieszonym jęzorem próbuje powąchać zadek jej podopiecznej, a ta jakby zadowolona z życia elegancko podsuwa im swoje kudłate cztery litery. – Poszły!

Psy jednak nie bardzo się wystraszyły, więc nie miały zamiaru zrezygnować z chwili uciechy. Jeden nawet lekko wyszczerzył zęby, zaznaczając, że łatwo nie ustąpi.

– Dżafarka – jęknęła, biorąc ją na ręce. – Tylko cię proszę, nie ten dzień, nie dzisiaj, co? Powiedz, że one tak tylko chciały się zaprzyjaźnić. Dlaczego twoja szurnięta pańcia nic mi o tym nie powiedziała, co? Nie stać mnie na alimenty! – denerwowała się. – Czy mogłabyś to dla mnie zrobić i nie wydzielać żadnych sygnałów zapachowych? Zlituj się nad człowiekiem…

Ledwo to powiedziała, a na chodniku wyrósł potężny kundel mający pewnie w swoim mocno zagmatwanym drzewie genealogicznym wilczura. Agata zdrętwiała. Bała się wielkich psów.

– Jeżu kolczasty, Dżafarka! Ty to masz branie – mruknęła, ściskając mocniej suczkę. Na szczęście zauważyła zbliżającą się taksówkę. Machnęła kierowcy, by miał pewność, że chodzi właśnie o nią.

– Imię poproszę.

– Dżafarka – odpowiedziała, chwytając za klamkę.

– To nie dla pani w takim razie – odparł. W pierwszym momencie nie zrozumiała, o co chodzi, jednak po chwili przytomniej już rzuciła swoje imię. Sezam oczywiście się otworzył, bo hasło okazało się prawidłowe. Szybko zatrzasnęła za sobą drzwi. Rozsiadła się wygodnie na tylnym siedzeniu. A wielki psiur podszedł do taksówki i przez szybę spojrzał na nią, a w zasadzie na psią piękność. Agata chwyciła łapkę Dżafarki i z satysfakcją pomachała mu na pożegnanie.

– Dokąd? – spytał kierowca. Szybko więc podała nazwę ulicy i skontrolowała czas.

– Zdąży pan w dziesięć minut? Katowicka w sumie niedaleko, nie?

– Jasne.

Ruszył powoli do świateł. Agata nerwowo przebierała palcami, poganiając go w myślach, bo w tym tempie na pewno dojedzie po północy, a wtedy rodzina ją podda karze publicznej chłosty. Bo jak można zapomnieć o urodzinach jedynej siostry?!

– A ten co? – rzucił kierowca i szybko zaczął zamykać szybę. Oto właśnie na wysokości twarzy przez otwarte okno zaglądał wielki sierściuchowaty dryblas, którego przed chwilą pożegnała Dżafarka. Z jęzorem na wierzchu sapał prosto w taksówkarza.

– Gaz do dechy i wiejemy – zaśmiała się Agata. – Musi go pan zgubić, bo ten bydlak chce zgwałcić moją suczkę!

Światło zmieniło się na zielone. Taksówkarz przydepnął pedał gazu i ruszyli z kopyta. Aż wbiło ją w fotel od tego nagłego przyspieszenia. Odetchnęła, bo w takim tempie była szansa na objechanie całej dzielnicy w dziesięć minut, nie tylko odebranie ciasta. Obejrzała się za siebie. Pies jednak był uparty, bo przez kilkanaście metrów próbował dogonić samochód. Agata pozazdrościła Dżafarce intensywności sygnałów, jakie wysyłała. Żałowała, że u ludzi tak to nie działa, bo chętnie by wzięła lekcję od swojej podopiecznej. Westchnęła. Następnie pogłaskała maltańczyka i z podziwem spojrzała w psie oczy.

– Nie, nie – jęknęła, gdy usłyszała odgłos wydobywający się z jej pyska. – Nie!

– Co się dzieje? – spytał zaniepokojony kierowca.

– Nic! Niech pan spokojnie jedzie.

– Będzie rzygać?! – wrzasnął.

I w tym momencie zawartość arystokratycznego żołądka Dżafarki wylądowała na wełnianej sukience Agaty. Po wnętrzu auta rozszedł się smród.

– Zapłaci pani za czyszczenie tapicerki!

– Spokojnie, nic na tapicerce nie ma, wszystko na mojej sukience.

– To ma pani szczęście! Następnym razem z psem nie biorę!

No, oczywiście, że szczęście to ma jak cholera! Zaklęła siarczyście pod nosem.

– Nie będzie następnego – odparła. – To mój ostatni dzień.

– Jak to ostatni? – zaniepokoił się, rzucając na nią spojrzenie w lusterku.

– Wyprowadzania psów.

– Myślałem, że to raczej uczniowie robią, a pani… jakby to delikatnie powiedzieć…

– Tak, wiem – odparła ponuro. – Ale to taki eksperyment. Jestem blogerką i dziennikarką, piszę o takich właśnie pracach…

– Wyprowadzacza psów – zarechotał. – To dobre dla smarkaczy, a nie takich podsta…

– No! Niech pan uważa na słowa – weszła mu w zdanie. Nie miała ochoty słuchać gadek umoralniających, że kobieta w jej wieku to powinna zająć się czymś poważniejszym. – To się nazywa petsitter. I zdziwiłby się pan, ile za godzinę łażenia po parku można dostać.

– Serio?! A! – wrzasnął nagle. – To ja wiem, kim pani jest! Czytałem o pani w gazecie. – Przyjrzał się Agacie. – Naprawdę pani to wszystko robi? Nawet pracowała pani jako operator karuzeli? – Zarechotał nieprzyjemnie. – I nie ma pani normalnego etatu?

Westchnęła z rezygnacją. Miała wrażenie, że słyszy swoją mamę. Dlaczego ludziom tak trudno zrozumieć, że nie wszyscy muszą pracować na państwowych posadach albo w korporacjach?

– To jest normalna praca – powiedziała. Na szczęście kierowca zbliżał się do cukierni, nie musiała się dłużej tłumaczyć z tego, jak żyje.

– A można na tym zarobić?

– I to całkiem nieźle – powiedziała. – Ile płacę?

Pytaniem zamknęła usta kierowcy, który od razu podał jej paragon. Zapłaciła. Ruchy miała jednak utrudnione, bo cały czas trzymała psa pod pachą, starając się też nie wyrzucić w taksówce zawartości sukienki.

– Pięknie! – jęknęła.

Wyszła na zewnątrz. Postawiła Dżafarkę na chodniku, sprawdzając tylko, czy w pobliżu nie czai się jakieś napalone bydlę gotowe do molestowania suczki. Potem strząsnęła z sukienki resztki przetrawionego jedzenia.

– Ale mnie urządziłaś – skarciła maltańczyka. Jednak kiedy po drugiej stronie ulicy zauważyła, że właśnie ekspedientka zabiera z chodnika stojak z dzisiejszą ofertą cukierni, przyspieszyła ruchy. Dżafarka znów trafiła pod ramię, a kobieta biegiem pokonała przejście dla pieszych i weszła do środka.

Sprzedawczyni zmierzyła Agatę z góry na dół. Jej mina nie pozwalała mieć złudzeń, że nic nie widać, bo taki piesek niewiele mógł mieć w żołądku. Szybko więc wyjaśniła, co się stało w taksówce. Dopiero potem powiedziała o zamówieniu.

– Już myślałam, że nikt tego tortu dziś nie odbierze – skomentowała dziewczyna.

– Przepraszam, zapomniałam. A to na urodziny siostry.

– Starszej czy młodszej?

– Młodszej.

– Jeżeli chce pani skorzystać z toalety, by choć trochę sobie wyczyścić sukienkę, to bardzo proszę – powiedziała uprzejmie i wskazała kierunek, gdzie ma się udać. – A ja… chyba panią kojarzę – dodała z lekkim wahaniem.

Agata jednak zignorowała ostatnie zdanie. Weszła z Dżafarką do łazienki. Piesek biegał po pomieszczeniu, jakby cieszył się, w jakie to fajne miejsce go przywiozła. Przygoda życia normalnie!

Zanurzyła fragment sukienki w wodzie. Namydliła i sprała plamę. Podeszła do suszarki i stając na palcach, próbowała podsunąć tkaninę do suszenia. Nic z tego nie wyszło. Musiałaby tak stać co najmniej przez godzinę. Zrezygnowała więc, starając się jeszcze raz dokładnie wykręcić fragment materiału. Kiedy już to zrobiła, od razu miała ochotę strzelić sobie w łeb z dubeltówki. Wełna się rozciągnęła, była ciężka i sukienka z jednej strony zrobiła zwis ku podłodze. Pięknie! – znów jęknęła.

– Udało się? – spytała sprzedawczyni. Jednak kiedy spojrzała na Agatę, szepnęła tylko: – Ups. Nie jest najgorzej – dodała na pocieszenie. A petsitterka zaklęła pod nosem. – Tutaj jeszcze ma pani plamy – powiedziała dziewczyna po chwili, wskazując na okolice biustu Agaty. Ta zrezygnowana chwyciła tkaninę sukienki i pociągnęła tak, by obejrzeć zabrudzenia. No tak! Krew! Nie pomyślała o tym, przyciskając do siebie Dżafarkę.

– No to piękną pamiątkę mi ta psina zostawiła – westchnęła. – To mój ostatni dzień wyprowadzania suczki.

– A co? Potem inny psiak?

– Nie, kończę z tym. Sama pani widzi, że kiepsko się nadaję.

– A! – nagle przypomniała sobie. – Mówiłam, że panią kojarzę! Czytam pani blog! Jest pani świetna!

– Dziękuję – odparła miło połechtana komplementem.

– A co teraz pani planuje? Jaka nowa praca? – dociekała. – Najbardziej mi się podobało, gdy pisała pani o tym, jak została na miesiąc babcią klozetową. – Zachichotała. – Ja bym chyba nie mogła.

Agata spojrzała na nią i szeroko się uśmiechnęła.

– Właśnie to chcę pokazać, że żadna praca nie hańbi i w każdej są wzloty i upadki. Nawet pani nie wie, ile w takim szalecie można się dowiedzieć o ludziach.

– No tak – westchnęła. – Czytałam przecież wszystkie pani wpisy! Rany! Pani to ma ciekawe życie, nie to, co ja, cały dzień za ladą. Nudy, nudy, nudy…

– O! To może kiedyś też tego spróbuję – odparła Agata. Potem zapłaciła za tort i pomogła ekspedientce przytrzymać reklamówkę, by wsadzić do niej pudełko z ciastem. Poprosiła jeszcze o jednego eklerka, którego postanowiła zjeść po drodze. Uwielbiała słodkości! Od piętnastej nic nie jadła, więc mogła sobie pozwolić na mały grzeszek.

– A jak pani sobie radzi z hejterami? – spytała dziewczyna, gdy Agata była już przy drzwiach.

– Ignoruję.

– Rany… – westchnęła. – Ja bym nie dała rady. – dodała swoje ulubione zdanie. – Widziałam, co ostatnio pani napisali. Chyba trzeba mieć grubą skórę. Nie boi się pani?

– Nie – odparła Agata, choć poczuła dziwny dreszcz na plecach. Faktycznie od momentu, kiedy jej popularność w sieci rosła, proporcjonalnie przybywało też hejterów. Nie powiedziała tego głośno, ale bywało, że włos się jej na głowie jeżył, gdy czytała pogróżki od obcych ludzi, którym na przykład nie spodobał się jej tekst lub którzy po prostu chcieli sobie poprawić humor czyimś kosztem. Na szczęście ciągle to była jedna lub dwie takie ostre opinie w miesiącu. Pisała również artykuły do jednego z czasopism. Na redakcyjnym portalu pod jej felietonami jeszcze nie zdarzyła się krytyka, więc nie straciła wiary w sens tego, co robiła.

Pożegnała się ze sprzedawczynią i wyszła przed cukiernię. Do swojego mieszkania miała niedaleko, więc postanowiła najpierw zanieść tort, a potem odstawić Dżafarkę.

Wzięła suczkę pod jedną rękę, sprawdzając, czy w okolicy nie widać żadnych psów. Ruszyła przed siebie. Musiała przejść dwie przecznice, potem skręcić w prawo i już znajdzie się na swoim osiedlu. Będzie mogła odhaczyć kolejny punkt planu.

2

Agata stanęła przed furtką domu rodziców. Zgarnęła warkocz na lewe ramię i poprawiła bluzkę. Dopięła guzik na biuście, by nie słuchać komentarzy mamy, że łazi z cyckami na wierzchu. Potem odruchowo wytarła dłoń o spodnie i chwyciła za klamkę. W przelocie spojrzała jeszcze na skrzynkę na listy. Zobaczyła stare wgłębienie w blaszanej obudowie. Uśmiechnęła się. Doskonale pamiętała, kiedy je zrobiła. Ojciec krzyczał na nią przez pół dnia. Skrzynki jednak nie wymienił na nową do tej pory.

– Nareszcie jesteś! – zawołała matka na powitanie swojej pierworodnej. Chwyciła od razu pudełko z tortem. W przelocie cmoknęła ją w policzek i ruszyła przodem do domu.

Agata zdjęła sweter i odwiesiła go na wieszak w przedpokoju.

– A Pola gdzie?

– W łazience, oczywiście się szykuje. Ciotki zaraz też będą, a tata pojechał po obie babcie. Zjemy uroczystą kolację – mówiła matka, wykładając tort na wysoką paterę. – No, nawet ładnie go zrobili – stwierdziła.

– W czymś ci pomóc? – spytała córka, zaglądając w garnki.

– Nie, wszystko już przygotowane. Zobacz tylko, czy na stole czegoś nie brakuje.

Agata przeszła do największego pokoju, gdzie został rozstawiony stół mogący pomieścić dwanaście osób. Liczba nakryć świadczyła o tym, że matka zaprosiła prawie całą najbliższą rodzinę.

– Cześć! – usłyszała nagle za sobą głos Poli. Podeszła więc do wózka dziewczyny, nachyliła się nad nią i mocno przytuliła. Poczuła słodki zapach jej perfum. Wzięła większy haust powietrza, a kiedy się wyprostowała, spojrzała w ciemne oczy siostry. Zwróciła też uwagę na jej włosy sięgające do ramion. Przez ostatnie lata Pola nosiła raczej krótkie fryzury, najwyraźniej teraz postanowiła to zmienić. Nie obcinała również grzywki, która niesfornie opadała na lewą stronę twarzy, zasłaniając policzek.

– Wszystkiego najlepszego – powiedziała. – Poczekaj, mam dla ciebie prezent. – Szybko wróciła do kuchni, gdzie na krześle pozostawiła torebkę. Wygrzebała z niej małe pudełko i podała je siostrze, jeszcze raz ją ściskając i życząc spełnienia marzeń.

– Dziękuję – szepnęła Pola i chwyciła za złotą wstążkę, by dostać się do wnętrza prezentu. W środku znajdował się czerwony sznureczek, na którym połyskiwał znak nieskończoności.

– To na szczęście. Daj, zapnę ci.

– Jest piękny! Taki delikatny!

– Według kabały czerwony sznurek na ręce ma chronić przed złem.

– W jakie zabobony ty wierzysz? – zdziwiła się matka.

– Wierzę, nie wierzę, ale nie zaszkodzi dmuchać na zimne.

– Mnie się podoba – stwierdziła Pola i wyciągnęła przed siebie nadgarstek, by przyjrzeć się bransoletce z innej odległości.

Po chwili rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Agata skoczyła, by je otworzyć, a Pola wycofała się, by nie robić niepotrzebnego tłoku w przedpokoju.

– Gdzie jest nasza jubilatka? – od razu od progu rzuciła ciocia Lodzia. Musnęła całusem Agatę i ruszyła w poszukiwaniu młodszej z sióstr. Za nią powoli do mieszkania weszli następni członkowie rodziny. Był wujek Bogdan, stryjek Feliks i ciocia Basia. Zrobiło się głośno. W dodatku, gdy jedni krewni przeciskali się do Poli, przed domem zatrzymał się samochód ojca obu dziewczyn, Gustawa Żółtaszka. Mężczyzna wyskoczył z auta i otworzył drzwi przed dwiema seniorkami − babcią Wandą i babcią Różą.

– Udusicie mnie – jęknęła Pola pod uściskiem jednej z ciotek.

– Jaka ty kruszynka – skomentował wujek Bogdan. – Nie to, co Agatka. – Popatrzył na siostrzenicę, która miała ochotę podesłać mu mordercze spojrzenie, ale uśmiechnęła się sztucznie i udała, że jej to nie obeszło, bo nie wie, co wuj ma na myśli.

– No, Agatka to baba na schwał – dodała jednak jego żona, by nikt nie miał wątpliwości, o kogo chodzi. – Mąż by się jej przydał, bo na dzieci już czas.

– Wchodźcie do pokoju – odezwała się gospodyni, próbując odciągnąć uwagę od córki. Wiedziała, że Agacie takie słowa sprawiają przykrość. Co prawda też wolałaby, żeby jej córka była już mężatką, ale od ostatniej wielkiej awantury, która wybuchła pod wpływem jej sugestii na ten temat, postanowiła nie wtrącać się w życie pierworodnej. Była dorosła i sama wiedziała, co jest dla niej najlepsze. Zresztą Wanda Żółtaszek kompletnie nie rozumiała swoich córek. Agata się wściekała, gdy ją ktoś pytał, kiedy założy rodzinę, a Pola odwrotnie, wpadała w złość, gdy jej nikt o to nie zagadywał. Trudno było za tym wszystkim nadążyć.

– To ja ci pomogę – odezwała się babcia Róża i chwyciła za rączki wózek Poli. Wnuczka nie zaprotestowała, choć sama doskonale poradziłaby sobie, by podjechać do stołu. Nie chciała jednak robić przykrości babci. Wiedziała, że ludziom wydawało się, że jeżeli ktoś poruszał się na wózku inwalidzkim, to we wszystkim należało go wyręczać. Nieraz próbowała tłumaczyć swoim bliskim, że to, iż ma bezwładne nogi, nie znaczy, że ma bezwładny mózg czy ręce i doskonale sobie potrafi radzić. Mimo swojego inwalidztwa prowadziła przecież aktywny tryb życia. Amatorsko grała w koszykówkę, pasjonowała się przyrodą i fotografią, była też wziętym grafikiem.

– Ktoś jeszcze przyjdzie? – spytała Agata, nachylając się nad matką. Ta jednak nie zdążyła odpowiedzieć, gdy ponownie rozległ się dzwonek do drzwi.

– O! Są ostatni goście!

Wanda poderwała się z miejsca, by osobiście ich powitać. Agata próbowała rozpoznać po głosach, kogo matka zaprosiła na tę rodzinną kolację. Trzydzieste urodziny należało przecież odpowiednio uczcić. Wiedziała, że Pola ma w planie jeszcze jedną urodzinową imprezę, ale już w gronie koleżanek. Tę musiała przetrwać. Rodzice jednak tłumaczyli, że jest tak mało okazji, żeby rodzina mogła się spotkać przy wspólnym stole, że trzeba korzystać. Na śluby się nie zanosiło, a pogrzebów nikt sobie nie życzył. Trzeba było więc celebrować urodziny. Te okrągłe szczególnie.

Kilka minut później do stołu dosiadła się Renata − kuzynka Poli i Agaty. Oczywiście przyszła ze swoim mężem i małą córeczką. Można było świętować.

Poli podsunięto tort z trzydziestoma świeczkami prawie pod sam nos. Rodzina wstała i odśpiewała Sto lat, a ona wypchnęła z siłą powietrze z płuc, by zdmuchnąć płonący gąszcz woskowych laseczek.

– Brawo! Brawo! – Rozległy się oklaski. A jedna z ciotek krzyczała, by nie zapomniała o życzeniu. Oczywiście nie mogła go nikomu wyjawić, boby się nie spełniło.

Agata z uśmiechem na twarzy brała udział w tym rodzinnym spotkaniu i w myślach z przerażeniem stwierdzała, że zbliża się do czterdziestki, więc pewnie za trzy lata rodzice też jej zorganizują urodzinowe przyjęcie w tym samym klimacie. Westchnęła, niestety ściągając na siebie uwagę babci Róży i wuja Bogdana.

– Czym się teraz zajmujesz? – spytała seniorka.

– Właśnie skończyłam z wyprowadzaniem psów. Przez miesiąc byłam petsitterką.

– Napisałaś coś dobrego?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Nie mnie oceniać, ale czytelnikom się chyba podoba, bo mam coraz więcej wyświetleń i zleceń na teksty sponsorowane. Biorę też udział w kampaniach reklamowych.

– A do gazety piszesz? – wtrącił wuj.

– Tak, piszę, ale tylko dwa felietony w miesiącu.

– Szkoda tylko, że cię też hejtują… – dodała kuzynka. Agata miała wrażenie, że jej zaniepokojenie zabrzmiało fałszywie, ale nie skomentowała tego. Nie wiedziała też, jak to działa, że jeżeli wśród stu komentarzy jeden jest niepochlebny, to właśnie ten przyciąga największą uwagę zatroskanych osób.

– A chłopaka masz? – krzyknęła z końca stołu babcia Eugenia. A że słabo słyszała, Agata musiała równie głośno odpowiedzieć. Oczywiście oczy wszystkich były zwrócone na nią.

– Nie mam!

Agata była wściekła. Zresztą podobnie jak Pola, bo jej nikt nigdy nie pytał, czy ma chłopaka, czy planuje dzieci i czy ma zamiar wyjść za mąż. Wszystkim się wydawało, że ona pod tym względem jest zmarnowana dla świata. A przecież od czasu do czasu jeździła na randki! Podejrzewała, że nawet częściej niż starsza siostra.

– Wiesz – odezwał się stryjek. – Bo faceci, owszem, lubią, kiedy kobieta ma tu i tu. – Wskazał rękoma obfite kształty w okolicy biustu i pośladków, pijąc oczywiście do figury Agaty. – Ale talię to taka kobitka musi mieć.

– Dziękuję, stryjku. Od razu mi lepiej. – Agata poczuła, jak wielka gula dławi ją w gardle. Ledwo zapanowała nad tym, by się nie rozpłakać. Na szczęście z pomocą przyszła jej Pola i zamknęła usta cioci Lodzi, która już szykowała się, by ciągnąć temat i zaznaczyć, że jej siostrzenica ma to po niej i nic się nie poradzi.

Pełniejsza figura była utrapieniem Agaty od wielu lat. Już jako nastolatka zwracała na siebie uwagę. Była inna niż patykowate i płaskie z każdej strony koleżanki z klasy.

– Uwaga! Kroję tort!

Tym razem spojrzenia wszystkich skierowały się na jubilatkę. Każdy wyciągał swój talerzyk po kawałek słodkości. Na szczęście dla obu sióstr temat uległ zmianie. Niestety na krótko, bo kuzynka Renia ni stąd, ni zowąd zapytała, ile to ciasto może mieć kalorii. Wtedy rodzina zaczęła ją uspokajać, że ona akurat nie musi się o nic martwić, bo ma inną figurę niż Agatka. Bo „nasza Agatka zawsze była okrąglutka”, dodała babcia Róża.

– Myślicie, że waga jest taka ważna? – odezwała się Agata nagle w przypływie odwagi. – To, czy człowiek jest chudy, czy gruby, ma świadczyć o jego wartości?

– Nie! – krzyknęli prawie jednocześnie.

– No, ty zawsze taka byłaś, więc się nie przejmuj – dołożyła druga babcia. Agata wiedziała, że wszyscy ją kochają, że nie robią tego złośliwie. Po prostu samo tak wychodziło. A że miała obfity biust i biodra, dobrze zarysowany brzuch to przecież prawda. Nie dało się tego ukryć żadnymi workowatymi ubraniami.

– A wiecie, co? – zawołała nagle Wanda, próbując ratować córkę od niewygodnego tematu. – Mamy niedługo z Gustawem rocznicę ślubu – zaczęła. – Czterdziestą!

– To już tyle lat? – zdziwiły się babcie.

– Tak. I zrobiliśmy sobie z Guciem piękny prezent rocznicowy. Zaszaleliśmy!

Agata z Polą z ciekawością spojrzały na rodziców. O niczym nie wiedziały.

– Co wymyśliliście?

– Lecimy do Stanów!

– Do Stanów?

– Boże Święty, tam przecież z karabinami po ulicach biegają – zamartwiała się babcia Róża.

– I zombie są – dodał wesoło mąż Renaty. – Słyszałem, że w niektórych stanach uczą, jak się zachować w przypadku ich ataku.

Wszyscy parsknęli śmiechem. Tylko babcie patrzyły na niego z przerażeniem, nie wiedząc, czym jest zombie, ale atak czegokolwiek brzmiał groźnie.

– A dokąd dokładnie lecicie? – spytała Agata. – I na jak długo?

– Do Kalifornii – odparł ojciec. – Chcemy objechać kilka ciekawych miejsc. Nie będzie nas miesiąc.

– Miesiąc? – zdziwiła się Pola.

– Tak, ale nic się nie martw. Agatka ci pomoże, kiedy nas nie będzie – powiedziała mama.

– Nie, no jasne – odparła siostra, choć wydawało się, że Pola jest wystarczająco samodzielna.

– Akurat będziesz mogła napisać na blogu o opiece nad niepełnosprawną – zakpiła. Nie podobało się jej to, jak rodzice czasami ją traktowali. Rozumiała, że się martwią, ale nie była dzieckiem i nie wymagała opieki!

– Nie mam zamiaru cię niańczyć – rzuciła Agata.

Niewątpliwy plus wycieczki rodziców był taki, że goście zainteresowali się tym, ile taki wyjazd kosztuje, czy można sobie na niego pozwolić, żyjąc z emerytury, co mają w planach zobaczyć i tym podobne. Na koniec wszyscy zażyczyli sobie dostać kartkę pocztową. Tylko Agacie i Poli nie udzielił się entuzjazm rodziny. Obie miały wrażenie, że rodzice bardzo dokładnie rozplanowali nie tylko własny urlop, lecz także czas swoich córek.

– Zostaniesz na noc? – szepnęła młodsza siostra. Agata chciała w pierwszym odruchu odmówić, bo marzyła, żeby zasnąć we własnym łóżku. Jednak kiedy spojrzała na Polę, zmieniła zdanie. Kiwnęła głową, a siostra cicho dodała, że ma w pokoju butelkę wyśmienitego wina, bo na trzeźwo nie jest w stanie zakończyć tego wieczoru.

– A co wy tam tak szepczecie? – spytała ciocia Lodzia.

– Stęskniły się za sobą. Są jak papużki nierozłączki – powiedziała Wanda. Potem zachęciła gości, by częstowali się przekąskami, ponieważ za chwilę poda barszczyk i paszteciki.

3

Agata zwinęła poduszkę w zgrabny rulon i wsunęła ją sobie pod plecy. Pola siedziała obok, trzymając w dłoni lampkę wina.

– To było straszne – westchnęła. – Ta nasza rodzinka powinna być wysłana w kosmos – zaśmiała się. – Czy spodziewałaś się, że rodzice pojadą do Stanów? Kurczę, sama bym się wybrała.

– Fajnie – potwierdziła Agata. – Tylko mogliby przynajmniej nie planować nam tego miesiąca.

– Im się wydaje, że ja bez nich zginę.

– No wiesz, martwią się.

– A w czym ty mi będziesz pomagać, co? – spytała, spoglądając na siostrę. – Obiad mi ugotujesz czy pampersa zmienisz?

– O, nie! – zawołała. – Na to nie licz.

– No właśnie. Nie mam pięciu lat, jestem samodzielna.

– A jak spadniesz z wózka?

– Boże! – zawołała. – A kiedy ja spadłam ostatnio?

– Fakt.

– A jak powietrze z kół ci zejdzie?

Siostry parsknęły śmiechem. Pola ponownie uzupełniła ich kieliszki winem. Przez chwilę chichotały, nie mogąc się uspokoić. Agata lubiła spędzać czas z siostrą i oczywiście nie miała nic przeciwko temu, by pomóc jej pod nieobecność rodziców. Wiedziała jednak, że Pola była bardzo samodzielna i zawzięta. Nie chciała litości ani taryfy ulgowej. Odkąd oswoiła się z wózkiem, wydawała się pełna życia i pasji. Świetnie dawała sobie radę sama. Miała swój samochód, pracowała, spotykała się z przyjaciółmi. Prowadziła aktywniejszy tryb życia niż niejeden w pełni sprawny człowiek.

Agata rzuciła okiem na jej odsłonięte przedramiona. Blizny ciągle tam były, przypominając o trudnym czasie, przez który przeszła jej siostra. Miała piętnaście lat, kiedy zdarzył się ten cholerny wypadek i lekarze oznajmili, że Pola nigdy nie stanie na własnych nogach. To był cios dla całej rodziny. Nie wiadomo było, jak to powiedzieć żywiołowej nastolatce. Pamiętała doskonale tamten czas. Wszystko nagle zaczęło się kręcić wokół jej siostry. Rodzice panicznie szukali innych lekarzy, którzy dadzą choć promyk nadziei, że jednak to nie jest przerwany rdzeń kręgowy albo trafi im się magik, który go naprawi. I walka z depresją Poli… To chyba było najtrudniejsze. Dziewczyna cięła sobie ręce, próbowała popełnić samobójstwo. Dopiero wyjazd na obóz rehabilitacyjny coś w niej zmienił. Potem był drugi turnus, chyba zupełnie przełomowy. Zakochała się tam w jednym z wolontariuszy. Odkryła sport dla osób jeżdżących na wózkach, skończyła szkołę i studia, stała się wziętym grafikiem. Rodzina odetchnęła.

Agata uśmiechnęła się do siostry. Potem zagarnęła ją ramieniem i mocno przytuliła.

– Kocham cię, wiesz?

– Dobra, dobra, bo zaraz się tu rozkleimy. Słuchaj! – powiedziała nagle. – A może jeżeli rodzice mają wyjechać, to my też byśmy pojechały w jedno miejsce na kilka dni, co? Gdzieś, gdzie obie mogłybyśmy przy okazji popracować. Ja porobię zdjęcia, ty popiszesz… Co ty na to?

– Na miesiąc? – zdziwiła się Agata. – Chyba mnie nie stać.

– Nie! Ale dwa tygodnie byłoby super, co? Chociaż podejrzewam, że trzy–cztery dni to opcja najbardziej prawdopodobna… – stwierdziła Pola po chwili namysłu. – Zobacz, że nawet urlopów nie musimy brać, bo każda z nas pracuje na swój rachunek.

– Niby tak…

Agata zamyśliła się. Czas przy wypiciu kilku lampek wina biegł tak powoli, że można było dostrzec wiatr hulający na tarczy zegara. Wszystko nabrało innego wymiaru. W głowie szumiało, przed oczyma błyskał kalejdoskop barw, a dodatkowo pojawiła się perspektywa kilkudniowego wypadu poza miasto.

– Wiesz, co pomyślałam? – odezwała się Agata.

– No?

– Że najchętniej pojechałabym na wczasy odchudzające – westchnęła. – Spasłam się jak świnia normalnie. Noszę gacie à la Bridget Jones.

– Uwielbiam Bridget! A oglądałaś trzecią część? – ożywiła się Pola. – Urodziła dziecko!

– Mnie to nie grozi – jęknęła jej siostra. – Ciągle mi nie wychodzi z facetami. Trafiam na samych dupków! A za trzy lata skończę czterdziestkę!

− Nie dupków, tylko popaprańców emocjonalnych – Pola zacytowała ulubioną bohaterkę literacką.

− Jak zwał, tak zwał. Na jedno wychodzi.

– Ja też na takich trafiam – bąknęła Pola, by dodać siostrze otuchy. Od razu przypomniała sobie swojego ostatniego chłopaka. Rozstali się rok temu. To ona podziękowała mu za bycie razem. Nie dawała rady. Miała wrażenie, że nagle u jej szyi zawisła kotwica, która ciągnęła ją do dna. A ona musiała żyć! Nie chciała zgnuśnieć w wózku, siedzieć w domu i gapić się w telewizor.

– Jeżu kolczasty, polej. – Agata podstawiła lampkę pod nos siostry. Ta odsunęła jej dłoń na odpowiednią odległość i dolała wina. − Powiedz, jak to jest, że nasi własni matki, ojcowie i ciotki najpierw cisną, że musimy zrobić studia, rozwodzą się nad samodzielnością kobiet, nad ich awansem. Przez całe nasze życie powtarzają dyrdymały, że co innego być panią doktor, a co innego panią doktorową, a kiedy wreszcie przyniesiemy do domu dyplom i umowę o pracę, to nagle zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni i cisną na rodzinę, dzieci i ślub? Toż to jakaś schizofrenia!

– Mnie to mówisz? Chociaż ode mnie mniej się oczekuje niż od ciebie – stwierdziła. – Wystarczył im dyplom i praca.

– Co ty gadasz?

– Mnie nie zamęczają pytaniami o ślub – dodała z przekąsem.

– Poczekaj, skończyłaś trzydziestkę, to teraz się zacznie.

– Myślisz?

– Jestem tego pewna. Teraz wszyscy będą przypominać ci o tykającym zegarze, aż wreszcie sama usłyszysz to cholerne bim-bom, bim-bom. Będziesz zasypiać, a kurant wygrywający melodię powtarzaną przez kochaną rodzinkę nie da ci zmrużyć oka.

Pola parsknęła śmiechem i dolała sobie wina.

– Już się boję.

– Muszę schudnąć, wyjść za mąż i urodzić ślicznego Żółtaszka… Bo jak mi stukną cztery dyszki, będę stracona dla świata i rodziny – westchnęła.

– No, chyba nie Żółtaszka, tylko jakiegoś Iksińskiego – zaśmiała się Pola. – Ale ja ci mogę zafundować odchudzanie. Jeżeli pojedziesz ze mną w pewne miejsce na dwa albo trzy dni, to gwarantuję, że będę cię katować dietą.

– A gwarantujesz też efekty?

– Nie ma sprawy – znów się zaśmiała. – Ty… – Klepnęła siostrę w udo. – Z tego wynika, że masz rok na schudnięcie, rok na złowienie faceta i rok na urodzenie dziecka, żeby wyrobić się do czterdziechy. Niezły plan.

– Niewykonalny – mruknęła Agata. – Chociaż… – zastanowiła się. Poprawiła jedną ręką biust. – Jakbym tak się sprężyła, to może bym dała radę.

– A to naprawdę takie ważne? – powiedziała Pola innym tonem.

– A słyszałaś nasze ciotki?

– Ciotkami się nie przejmuj, ważne, żebyś ty chciała.

– Chcę! – powiedziała głośniej. – Słyszę codziennie, jak tyka ten cholerny zegar! Tik-tak, tik-tak! Każde tyknięcie wskazówki, to jakby uderzenie palcem wskazującym w klatkę piersiową. Niemalże czuję ból fizyczny tego stuknięcia.

– No, ale trzy lata… – zastanowiła się Pola. – To chyba niewykonalne.

– Nie wierzysz we mnie – burknęła Agata, sama przekonana o głupocie tego pomysłu. Jednak nagle coś błysnęło jej w głowie. Nie wiedziała, czy to skutek wypitego alkoholu, czy nagłe olśnienie. – Dobra! Zakładamy się, że dam radę?!

– Przestań! To chyba zły pomysł.

– Genialny! Będę mieć motywację.

– Ale, że co?

– Że za rok o tej porze będę chudsza o dwanaście kilo. Za dwa lata będę mieć na dłoni obrączkę, no może przynajmniej pierścionek z brylantem, a za trzy będę wtykać oseskowi cycka w gębę.

– Przestań – zaśmiała się Pola. Jej ten pomysł wydał się głupi. Nie można było robić takich rzeczy na siłę, a tym bardziej szukać partnera do życia. To musi przyjść spontanicznie, inaczej się nie uda!

– Ty, serio! Załóż się ze mną, a pojadę z tobą na te trzy dni, co?

– Dobra – ożywiła się. – O co?

– Za każdy zrealizowany punkt złotówka. Postawię na twoje szczęście!

– Czyli zakładamy się o trzy złote? – Pola parsknęła śmiechem. – To faktycznie będziesz zmotywowana. Ale wiesz… podoba mi się. Niech będzie. Tylko jutro nie stękaj, że to było po pijaku.

– Nie, jestem zupełnie świadoma. – Agata wyciągnęła dłoń w kierunku siostry. Po chwili Pola uścisnęła ją, a drugą ręką symbolicznie przyklepała zakład.

– Stoi, ale zachowujemy się jak wariatki.

− Oj tam, oj tam. Potraktuj to jak urodzinowe postanowienia.

– Tylko że ja mam urodziny, a ty postanawiasz – zaśmiała się. Potem nagle jakaś myśl błysnęła jej w głowie. – Sięgnij do półki – poprosiła. – Stoi tam Dziennik Bridget Jones. – Wskazała palcem. Nie chciała się przesiadać z łóżka na wózek, za dużo czasu by to jej zajęło. Siostra mogła podać szybciej.

– Po co?

– No, daj.

Agata chwilę przyglądała się grzbietom woluminów ustawionych na półce siostry. Wreszcie zauważyła kobietę w stroju króliczka. Rozbawił ją ten obrazek. Czytała książkę już kilka lat temu, ale musiała być w innym wydaniu, bo nie pamiętała czegoś takiego.

– Coś ci przeczytam – powiedziała Pola, kiedy wzięła wreszcie Dziennik do ręki.

– Zamieniam się w słuch.

– Pamiętasz? Bridget robiła postanowienia noworoczne – przypomniała jej. – „Nie będę […] wpadać w depresję z powodu braku faceta, ale zachowywać wewnętrzną równowagę, dumę i poczucie własnej wartości, jak przystoi kobiecie spełnionej, nawet jeśli nie ma faceta[1]” – przeczytała i spojrzała na siostrę. – Może tak powinnaś postanowić? Jesteś chyba spełniona?

Agata parsknęła śmiechem.

– Jasne! Zawodowo jestem spełniona, więc teraz tylko potrzebuję sensownego faceta i jego genów.

4

Agatę obudziło natrętne światło. Przywoływanie do głosu świadomości miejsca i pory dnia było niczym wywoływanie duchów. Mary senne w przewijanych obrazach tańczyły pod powiekami. Ból głowy stał się nie do zniesienia. Z trudem więc otworzyła oczy i usiłowała sobie przypomnieć, gdzie jest. Ściany wokół powoli zmaterializowały się w jej dawny pokój, który już od lat nie wyglądał jak jej. Zniknęły plakaty ze ścian, a po winylowych płytach na półkach pozostało jedynie wspomnienie.

– Borze szumiący – jęknęła. – Dlaczego?

Odpowiedź na pytanie jednak nie padła. Agata rozejrzała się przytomnie po pokoju. Śladów Poli nie było. Zerknęła na zegarek.

– Ożeż!

Wygramoliła się z łóżka. Poprawiła koszulkę, która ledwo zakrywała jej pępek, i poczłapała do łazienki. Tu niestety okazało się, że trzeba poczekać, bo ktoś właśnie brał poranny prysznic.

Zapukała w drzwi.

– Kąpię się! – rzuciła Pola. Siostra westchnęła. Wiedziała, że jeżeli dziewczyna znajdowała się pod prysznicem, to tak szybko łazienka się nie zwolni. Zastukała więc jeszcze raz.

– Pośpiesz się!

– To idź do drugiej! – krzyknęła. I dopiero wtedy Agata odnalazła się z rozumem. No tak. Była przecież w domu rodziców, a tu były dwie łazienki. Nie trzeba tłuc się pod drzwiami. Pokonała więc schody i z ulgą stwierdziła, że tu przynajmniej pusto. Wyjęła z szafki czysty ręcznik i z rozkoszą zamoczyła się w wodzie tryskającej z górnej dyszy.

– O, tak – westchnęła. – Będziemy żyć…

Potem wyszukała w szafce nad umywalką tabletki przeciwbólowe. Połknęła jedną, popijając wodą z kranu. Wreszcie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Znów westchnęła. Obraz nędzy i rozpaczy rozciągał się od prawego do lewego krańca zwierciadła. A nawet można śmiało powiedzieć, że i z góry do dołu. Pod oczami Agata miała sine kręgi, a na brodzie pięknego dorodnego pryszcza.

– Oż… w mordę jeża – jęknęła. – Wyglądam jak Quasimodo. Pięknie.

Agata naprężyła skórę na brodzie, by dokładnie przyjrzeć się wykwitowi na swojej twarzy. Do wyciśnięcia się nie nadawał, stwierdziła fachowo. Pogniotła go trochę palcem w nadziei, że uda się go wepchnąć tam, skąd przybył. Potem posmarowała go spirytusem salicylowym, jednak pryszcz jak siedział na brodzie, tak siedział. Poprawiła więc włosy. Spięła je ciasno w kucyk i owinięta ręcznikiem wróciła do swojego pokoju. Zauważyła, że dziwnie cicho było w domu. Mama się nie krzątała po kuchni, a przecież starym zwyczajem powinna już szykować córkom śniadanie. To nic, że były dorosłe. Dla każdej matki karmienie swoich latorośli było priorytetem, jakby siła miłości zależała od tego, ile bułek wpakuje się w dziecko.

– Agata! – Usłyszała nagle krzyk Poli. – Gdzie jesteś?

– W moim pokoju. Ubieram się!

– Będę w kuchni!

Z hałasów, jakie urządzała Pola, wynikało, że rodziców faktycznie nie było w domu. Agata zdziwiła się. Jeszcze raz spojrzała na zegarek. Dziwne. Tata o tej porze mógł być w pracy. Dorabiał sobie jeszcze w aptece na pół etatu. Jednak gdzie podziała się mama? Zastanawiała się przez chwilę, bo to nie było w jej zwyczaju, by wychodzić, gdy obie córki miała pod swoim dachem.

– Co jemy na śniadanie? – spytała Pola, kiedy zauważyła wreszcie siostrę w kuchni. – Na co masz ochotę?

– Ja coś lekkiego, łeb mnie nawala tak, jakbym wewnątrz miała dyskotekę.

– No – westchnęła młodsza siostra. – Mogłyśmy poprzestać na jednej butelce wina.

– Nie dało się – odparła. – Zbyt drażliwe tematy były.

– À propos tematów… To pamiętasz nasz zakład? – Uśmiechnęła się. – Postawiłam całe trzy złote na twoje szczęście.

– Niestety…

– Możesz się wycofać. Po pijaku się nie liczy.

– O, nie! Trzeba mieć swój honor.

Nagle zazgrzytał zamek w drzwiach i w progu pojawiła się mama z wypakowaną siatą. Zdziwiona spojrzała na córki. Spodziewała się, że będą jeszcze spały i zdąży wrócić ze świeżymi bułkami.

– Już wstałyście?

– Mamuś – powiedziała Agata, całując ją w policzek i zabierając od niej zakupy. – Po co ty szłaś do piekarni? Mało to jedzenia od wczoraj zostało?

– Mało, niemało, ale świeże pieczywo zawsze jest najlepsze na śniadanie. Mam nadzieję, że jeszcze nie jadłyście.

– Nie – odpowiedziały jednocześnie.

– To siadajcie do stołu, już ja wam coś pysznego przygotuję – rzuciła, podchodząc do zlewu, by umyć ręce. Siostry nie zaprotestowały. Wiedziały, że kuchnia była królestwem mamy i nie lubiła, gdy się ktoś inny po niej krzątał. Ponadto jej ulubionym zajęciem było karmienie córek.

– Tu są bułeczki… – Postawiła na stole koszyk z pieczywem. Zaraz obok znalazło się masło i domowe konfitury. Po chwili mama już wyciągała patelnię i smażyła jajka sadzone. Nie pomagały żadne protesty, że nie dadzą rady tyle zjeść.

Agata mrugnęła do Poli. Uśmiechały się do siebie, bo doskonale wiedziały, że żadna siła nie powstrzyma mamy przed nakarmieniem ich. Nie było mowy też, by wspomnieć jej o przejściu na dietę. Zaraz by załamywała dłonie nad zapadniętymi policzkami którejś z córek. Westchnęły ciężko i zabrały się do zajadania smakołyków. Wanda zajęła miejsce obok nich i z przyjemnością patrzyła, jak pochłaniają to, co przygotowała. Kochała swoje córki miłością bezgraniczną i bezwarunkową. Doskonale pamiętała strach o Polę, gdy doszło do wypadku. Miała wrażenie, że serce rozpadło się jej wtedy na najdrobniejsze kawałeczki. Trudno je było poskładać przez lata. Czasami wydawało się jej, że jeszcze nie dopasowała wszystkich elementów. Martwiła się o nią bardziej niż o Agatę, choć musiała przyznać, że dziewczyna radziła sobie doskonale. Nie przypuszczała, że będzie aż tak aktywna i samodzielna.

– Ja już nie mogę – jęknęła starsza córka. – Znów się obżarłam jak słoń, a mam zamiar się odchudzać. – Wymsknęło się jej i zaraz pożałowała ostatniego zdania.

Mama spojrzała na nią zdziwiona.

– A po co? Świetnie wyglądasz. Masz kobiecą figurę.

– Obawiam się, że współcześni mężczyźni wolą bardziej chłopięcą budowę ciała. Płasko i chudo wszędzie.

– Nie gadaj głupot! – zgromiła ją matka. – Jesteś najpiękniejsza!

– A ja? – zażartowała Pola.

– Ty też. – Mama uśmiechnęła się do nich. – Obie macie miejsce na podium.

– Dobra, my tu gadu-gadu, a ja muszę lecieć do domu i pisać artykuł, bo mi naczelna zrobi z tyłka jesień średniowiecza. Zamówię sobie taksówkę. Nie odebrałam jeszcze auta z warsztatu.

– Odwiozę cię, bo też muszę jechać do agencji reklamowej.

– Ale nie zdążyłyśmy niczego uzgodnić na temat naszego wyjazdu – jęknęła mama.

– Jest jeszcze czas – rzuciła wymijająco Pola i mrugnęła do siostry, by się zbierać.

Kilka minut później Agata siedziała w fiacie siostry i obserwowała, jak ta uruchamiała auto. Dziwne było to ruszanie nie za pomocą tradycyjnych pedałów, ale obsługiwanie samochodu na dźwigni znajdującej się niedaleko sprzęgła. Pewnie dla Poli to była zwyczajna sprawa, bo nigdy nie prowadziła inaczej, jednak jej siostrze za każdym razem wydawało się to niezwykłe. Prawdopodobnie odruchowo szukałabym stopą pedałów, pomyślała. Od razu jednak zgromiła się za takie myśli. Przecież jej siostra nie była w stanie ruszyć stopą!

– Gdzie cię podwieźć? Do domu?

– Tak. Mam na jutro do skończenia ważny tekst, a łeb mnie ciągle ćmi, pomimo że wzięłam już tabletkę.

Pola gwałtownie skręciła w prawo. Potem dynamicznie wyprzedziła dwa samochody. Agata odruchowo przytrzymała się kokpitu, ale nie skomentowała sposobu jazdy siostry. Wiedziała, że ta kochała szybkość. I nawet doświadczenie straszliwego w skutkach wypadku nie było w stanie jej powstrzymać.

5

Gdy Agata usiadła przed laptopem, nagle ogarnął ją smutek. Nie wiedziała, czy spadek nastroju był następstwem porannego kaca, czy dotarło do niej, jak głupio założyła się z siostrą. Trzech lat brakowało jej do czterdziestki. Co z tego? Wzruszyła ramionami. Niech sobie tyka ten cholerny zegar, jeżeli musi. Najwyżej nie będę miała dzieci, a na starość usiądę w wygodnym fotelu w domu spokojnej starości i będę grała w karty ze swoimi współtowarzyszami niedoli, pomyślała. Uśmiechnęła się na wyobrażenie tego, jak kombinuje, by wygrać i chowa kartę w rękawie. Potem głośno westchnęła i otworzyła wyszukiwarkę internetową. Wpisała w nią słowo „cud”, bo jako pierwsze przyszło jej do głowy. Tak! Potrzebny był jej prawdziwy cud. Może był na niego jakiś sposób? Najpierw jednak wyskoczyła jej powieść Karpowicza, a z pewnością nie o to jej chodziło. Przeglądała następne wyniki.

Przeczytała definicję z Wikipedii: „Niewytłumaczalne zjawisko, o którym sądzi się, że jest wynikiem działalności Boga”. Nie spodobało się jej to.

– Wiem, nie zrobisz tego dla mnie – szepnęła, przesuwając palcem po środkowym przycisku na myszce. Bóg z pewnością nie miał czasu na zajmowanie się dodatkowymi kilogramami Agaty Żółtaszek, szukaniem jej męża i planowaniem rodziny. Zajęty był ważniejszymi sprawami. Może właśnie czuwał nad zagubioną na morzu łódką, w której uchodźcy walczyli o życie, pomyślała. Albo może czaił się w zaułku ciemnej uliczki, by ratować bezdomnego kota? Co mu taki jeden gruby Żółtaszek, zakpiła.

Kiedy jednak wpadło jej w oko hasło „diety cud”, zatrzymała się przy nim na chwilę. Mogłaby wypróbować kilka takich sposobów na sobie i napisać o tym kilkanaście postów na blogu. Czytelniczkom powinno się spodobać, przecież zawsze któraś jest na diecie. Uśmiechnęła się do monitora. To chyba lepsze niż spacery z Dżafarką.

Na myśl o psie poderwała się z krzesła i chwyciła zniszczoną wełnianą sukienkę. Niewiele się zastanawiając, zwinęła ją w rulon i wrzuciła do kosza z surowcami. Nie widziała, czy dobrze ją zaklasyfikowała jako odpad, ale machnęła na to ręką i wróciła do laptopa.

– Nigdy nie byłam na żadnej rygorystycznej diecie – stwierdziła uczciwie. – Jedyna, na którą z chęcią bym przeszła, to dieta poselska, ale z tym wiązało się więcej zachodu niż z żarciem sałaty – mruknęła pod nosem. Potem w sklepie internetowym wyszukała wagę łazienkową i kuchenną. Kupiła obie. Jak już ma się odchudzać i o tym pisać, to wszystko musiało być profesjonalnie zorganizowane. Nigdy nie oszukiwała swoich czytelników. Jeżeli pisała, że sprzątała toaletę po kobiecie, która musiała cierpieć na potworny rozstrój żołądka, to tak było. Nie zmyślała. No, może czasami pewne rzeczy lekko podbarwiła, ale jeżeli fotografowie podkręcali światło i nasycenie barw, to ona też miała prawo. Ważne, by nie zniekształcić zupełnie obrazu.

Kiedy siedziała skupiona na przeglądaniu stron internetowych, zadzwonił telefon. Przez chwilę miała ochotę go zignorować, ale gdy na wyświetlaczu mignęło imię Poli, natychmiast odebrała rozmowę.

– Witaj, siostro. Tak bardzo się stęskniłam – zakpiła.

– Słuchaj – powiedziała Pola podekscytowanym głosem. – Wiem, gdzie możemy pojechać.

– Już się boję.

– Co byś powiedziała na klimatyczną leśniczówkę przy arboretum?

– Ty na pewno mówisz o wakacjach? – spytała, nie dowierzając, choć uśmiechała się pod nosem, bo znała doskonale Polę. Nie było co liczyć na luksusowe SPA w eleganckim kurorcie. Raczej będą czołgać się po krzakach w poszukiwaniu rzadkich gatunków roślin.

– Znalazłam fajną miejscówę.

– A przystosowana do twojego wózka? – spytała przytomnie, bo wiedziała, że Pola zapomni to sprawdzić i potem będą walczyć z trzema schodami, które staną się przeszkodą nie do pokonania. Przynajmniej przez pewien czas, bo że młodsza siostra z tym sobie poradzi, Agata była przekonana w stu procentach.

– Ups… – jęknęła. – Nie wiem, ale…

– To może sprawdź.

– Będzie ciężko – westchnęła. – Leśniczówki były bu-dowane w czasach, kiedy niepełnosprawnych chowało się po domach i dla pewności zamykało na klucz, by nie próbowali się wydostać – teraz ona kpiła. – Ale słuchaj, zadzwonię do właścicieli, może zorganizują prowizoryczne podjazdy.

– A łazienka?

– Jezu! Od kiedy jesteś taka pragmatyczna? – zdziwiła się. – Heloł! Siostra, to ja jeżdżę na wózku!

– A ja się tobą opiekuję, tak?

– Nie mam trzech lat.

– No właśnie o to chodzi i pod pachę cię nie wezmę, by wnieść na piętro.

– Dobra, zorientuję się, ale musisz to zobaczyć. Po-deślę ci link.

– Pola, ja muszę pracować – skłamała, bo akurat spoglądała na jadłospis diety cud.

– To pracuj sobie spokojnie, jutro do ciebie wpadnę.

Agata nie zdążyła odpowiedzieć, bo Pola się rozłączyła. Pędziwiatr, pomyślała. Zaraz znów pewnie wpakuje się w kłopoty.

Jednak jej rozmyślania przerwał sygnał przychodzącej wiadomości. Odebrała. Kliknęła podkreślony link do strony. Jej oczom ukazał się raj…

6

Obudziło ją nerwowe walenie do drzwi. Usiadła na łóżku i próbowała zorientować się w sytuacji. Po chwili jednak zerwała się i popędziła otworzyć.

– Zamorduję tę moją siostrę – jęknęła. Nawet nie spojrzała przez wizjer. Była pewna, że o tak wczesnej porze to może być tylko Pola. Nikt inny nie zrywałby się o świcie, by zakłócić jej sen. Jednak kiedy otworzyła drzwi na oścież, zamarła. Zobaczyła przed sobą Dżafarkę i jej elegancką zazwyczaj pańcię, tym razem w gorszym wydaniu. Pani Luiza miała potargane włosy i ubranie w nieładzie. Pod pachą trzymała suczkę. A w drugiej dłoni wypchaną torbę. Przy ścianie natomiast Agata zauważyła jeszcze jeden pakunek. Dziwnie to wszystko się prezentowało. Jakby kobieta postanowiła się do niej wprowadzić.

– Uff! – jęknęła. – A tak się bałam, że pani nie zastanę. Pani Agatko, potrzebuję pomocy!

– Kurczę, co się dzieje? – Agata rozejrzała się po klatce schodowej. Pomyślała, że może pańcia Dżafarki przed kimś uciekała. Jednak wokół panowała cisza, zakłócana jedynie ich rozmową. Wszyscy sąsiedzi z pewnością spali. Nie było przecież jeszcze szóstej. – Niech pani wejdzie – zaprosiła ją do środka i pomogła wnieść tobołki. – Po co to wszystko? Wyjeżdża pani?

– Tak! Ale to Dżafarki – rzuciła. – Straszna rzecz się stała, pani Agatko.

– Jezu, niech pani mówi!

– Moja córka miała wypadek. A jak pani wie, mieszka w Londynie. Muszę do niej lecieć.

– Bardzo mi przykro, tylko co ja mam z tym wspólnego? – spytała, dodając w myślach, że nie miała pojęcia o istnieniu jakichkolwiek dzieci pani Luizy.

– No właśnie… – zawahała się. – Dżafarka…

– Ona też chora?

– Nie! Nie daj Boże. Ale nie mogę jej zabrać w podróż. Za trzy godziny odlatuje mój samolot. Jestem w drodze na lotnisko. I tak sobie pomyślałam…

Agata spojrzała na znudzonego psa, dodała do tego bagaże i minę pańci Luizy. Wynik się jej nie spodobał.

– Ale chyba nie myśli pani…

– No właśnie! Nie myślę, żeby pani mogła odmówić psu w potrzebie! Tylko pani ufam i wiem, że Dżafarka będzie miała tu dobrze. – Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu Agaty. – No – jęknęła. – Jakoś się tu pomieścicie. Oczywiście zapłacę. Na pewno nie będzie pani stratna. Muszę przecież jechać do córki!

– No tak – westchnęła Agata. – Jasne.

– Jest pani anioł nie kobieta. – Podała jej Dżafarkę. Cmoknęła swoją dłoń i posłała ten pocałunek nie wiedzieć komu, psu czy jego opiekunce. Potem dodała, że wróci, jak najszybciej się da.

– Ale ja miałam wyjechać na kilka dni – Agata próbowała się jeszcze bronić.

– Dżafarka kocha wczasy. Oby tylko nie samolotem i nie statkiem – dodała. Potem pomachała i zniknęła za drzwiami. Agata przekręciła klucz w zamku. Wyjrzała jeszcze przez okno, by zobaczyć, jak pani Luiza wsiada do swojego auta i rusza z piskiem opon z pewnością w kierunku lotniska. Pogłaskała suczkę po głowie. Spojrzała w jej wesołe oczy.

– I co ja z tobą mam? Chyba się nie możemy rozstać.

Postawiła wreszcie psa na podłogę i sprawdziła zawartość toreb. Wygrzebała z nich miskę, do której nalała wodę, potem do drugiej wsypała karmę i ustawiła je tak, by przypadkowo nie wdepnąć.

– Ja idę jeszcze spać, a ty rób, co chcesz – mruknęła do psa, który siedział i obserwował każdy jej ruch. A gdy Agata zniknęła pod kołdrą, suczka obwąchała wszystkie zakamarki, potem piszczała chwilę przed drzwiami, aż wreszcie zmęczona ułożyła się na pościeli tuż przy nogach swojej tymczasowej opiekunki.

[1] Helen Fielding, Dziennik Bridgetm Jones, tłum. Joanna Szczepańska, Poznań 2014, s. 12.

Copyright for Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA

Copyright for text © 2018 Anna Sakowicz

Edipresse Polska SA, ul. Wiejska 19, 00-480 Warszawa

Dyrektor zarządzająca segmentem książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51),

Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73),

Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Korekta: Anna Parcheta, Edytorial.com.pl Izabela Jesiołowska, Klaudia Kulmińska

Projekt okładki i stron tytułowych: Agnieszka Skopińska

Zdjęcie na okładce: Nina Buday/Shutterstock, Scorpp/Shutterstock

Skład: JS Studio

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

e-mail: [email protected]

tel.: 22 584 22 22

(pon.–pt. w godz. 8:00–17:00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

www.instagram.com/edipresseksiazki

ISBN: 9788381179973

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorski