Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Wiosna w Chacie pod Wierchami wybucha bez uprzedzenia. Papuga strada zmysły, Scul przeczuwa katastlofę, Gambit skrywa tajemnicę, a szczeniaki - jak to szczeniaki - rozrabiają. Ktoś wyczuje krowę (w maśle!), ktoś inny odkryje w sobie duszę wodnej bestii, a na domiar złego będą… jaja.
Wyruszcie w kolejną przygodę z sepleniącym gryzoniem, przemądrzałym psem, rozdartą arą i rozbrykanymi szczeniakami, którym zamarzyła się kariera górskich ratowników. Na razie jednak muszą uratować siebie z tego wiosennego galimatiasu!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 54
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Wiosenny galimatias
Hej, hej, clowiekowie! To ja, Scul! Pamiętacie mnie jesce?
Na pewno pamiętacie, w końcu nie ma na świecie dlugiego takiego scula jak ja! Ale cy pamiętacie, co wydazyło się w popsedniej cęści, cyli Chacie pod Wielchami?
Jeśli macie pamięć nicym słoń, to s pewnością doskonale pamiętacie mojego psyjaciela psa Gambita, papugę Odę, koty Ośkę i Pepcia, kulę Koko, gęś Gęgawę, alpakę Fifi, osła Daszę, kuca Piegusa, a takze nasych cłowieków: Emilkę, cyli lekalkę wetelynalii, Michała, któly placuje jako latownik w gólach, Zosię, Stasia i babcię Honolatę. No i są jesce oni – Tofik, Puma, Wafel, Mela i Daktyl – sceniaki, któle Emilka psyniosła do chaty w Kościelisku i od tego zacęła się nasa psygoda.
Kiedy psiaki dowiedziały się, ze Gambit placował s Michałem w Tatsańskim Ochotnicym Pogotowiu Latunkowym, postanowiły załozyć Psi Oddział Psysłych Latowników. Pomagał im Pepe, ale wysly z tego same kłopoty!
Podcas buzy zniknęły wnuki nasego sąsiada, a wlas z nimi zniknęły sceniaki.
Mój kumpel Gambit natychmiast wylusył im na latunek, jeśli więc jesteście ciekawi, cy mu się udało, koniecnie posłuchajcie jego kolejnej opowieści.
Rozdział 1
Ciasno w głowie, przestronnie w pysku
– Idę szukać szczeniaków – zdecydowałem, kilka razy warknąwszy ze złości.
Smarkacze nie poznały otoczenia domu, a już wyruszyły na akcję poszukiwawczą. Miałem ochotę ugryźć każdego z nich w ucho, żeby nauczyć je rozumu.
Scul usadowił się na moim grzbiecie i mocno uchwycił obrożę. Wystawiłem głowę poza próg. Brrr. Na dworze zacinał deszcz, wciąż grzmiało, a niebo przecinały błyskawice. Huknęło w oddali, szczur pisnął, ale zaraz chrząknął, dodając sobie animuszu.
– Jesteś gotowy? – upewniłem się.
– Melduję posłusnie, ze tak.
– Możemy ruszać?
– Ty tu jesteś sefem, a ja cłonkiem dluzyny.
– Drużyny? – Rozejrzałem się, ale poza nami nikogo nie było.
– „Psed wyluseniem w dlogę należy zeblać dluzynę”. Nie słysałeś?
– No tak… Jaka akcja, taka drużyna – mruknąłem.
Ruszyłem na podwórze. Kierowałem się w stronę niebieskiego szlaku przechodzącego niedaleko naszej posesji. Znałem go doskonale. Prowadził wzdłuż ulicy Salamandry, w pobliżu wyciągu. Można było tędy dojść drogą asfaltową w kierunku Gubałówki albo odbić na leśną ścieżkę prowadzącą na Butorowy Wierch. Według tego, co mówił Staś, prawdopodobnie wnuki sąsiada, a za nimi szczeniaki, wybrały tę drugą drogę.
– Tlopienie to baldzo wycelpujące zajęcie – rzucił gryzoń.
– Szczególnie, kiedy cię ktoś niesie – zakpiłem.
– Oj tam, oj tam! Cyzbyś juz zapomniał, ze sculy mają węch absolutny? Sculy, słonie i klowy. Wyoblaź sobie, ze caly cas musis się skupiać, zeby wyłowić tylko to, co cię intelesuje spoślód tysięcy zapachów! Ocywiście, ze psy tez mają niezły węch – dodał, kiedy mruknąłem z niezadowoleniem. – Ale gdzie im tam do sculów!
– Co tym smarkaczom strzeliło do głowy, żeby podczas burzy chodzić po górach? – zmieniłem temat, bo dyskusja ze Sculem nie miała sensu.
– Wies, nie kazdy ma wyoblaźnię taką jak my. Scenięca natula ich poniosła… – Przy ostatnim zdaniu Scul głośno westchnął.
– To ignorancja! Lekceważenie gór! Może Butorowy Wierch to nie Kasprowy, ale wymaga szacunku!
– Nie maltw się, psyjacielu – uspokajał mnie szczurek. – Wsyscy mówią, ze w lazie katastlofy tylko sculy psetlwają… Olas mewy i kalaluchy… Jestem więc na upsywilejowanej pozycji.
– O psach nikt nie wspominał?
– Niestety, staly. Jesteś słabsy gatunek.
– Od razu mi lepiej – zażartowałem. – Musicie tylko popracować nad lepszym pijarem.
– Fakt, autoleklama nie jest nasą najmocniejsą stloną…
Wtem coś zwróciło moją uwagę. Na jednej z gałązek niedużego świerku wisiał jasny przedmiot. Zszedłem ze szlaku i chwyciłem zębami dziecięcą czapkę. Przez moment nie mogłem wyczuć żadnego zapachu.
– Czujesz? – spytałem przyjaciela.
Scul stanął na tylnych łapkach. Z uwagą wąchał tkaninę, kiedy w oddali zagrzmiało, a niedaleko nas w krzakach coś się poruszyło.
– Cłowieca – stwierdził takim tonem, jakby właśnie odkrył drogę do szczurzego raju. – Świezy zapach… Intensywny… podsyty stlachem. To mogą być dzieciaki od sąsiada.
– Skup się, może wyczujesz szczeniaki.
– Psecies się skupiam! – parsknął. Szybko poruszał nosem, a jego wąsy łaskotały mnie w uszy. – Caaa-łyyy caaas się skuuu-piaaam.
Spojrzałem przed siebie. Choć do zapadnięcia nocy zostało jeszcze trochę czasu, wąski szlak tonął w mroku. Granatowe chmury przesłoniły niebo rozjaśniane już tylko z rzadka przez błyskawice. Kamienie zrobiły się śliskie, a ścieżka błotnista. Szczeknąłem kilka razy, licząc na to, że szczeniaki odpowiedzą na wołanie.
– Słysys? – spytał szczur.
– Co?
– Nie wiem, ale coś słysę.
– Jeżeli słyszysz głosy, to chyba powinienem się zacząć martwić – mruknąłem, ale nadstawiłem uszu.
W tym momencie przednie łapy ześlizgnęły mi się z mokrej skały. Noga, na której miałem bliznę, zabolała. Pisnąłem. Gryzoń podskoczył, jak rażony prądem, z trudem utrzymując się na moim karku. Jeszcze tylko tego brakowało, żebym go tu zgubił.
– Yhh… szaaa…ciii…
– Kto tu jest? – szczeknąłem. Wyprostowałem się i poruszałem nosem, by zidentyfikować osobnika. Szczur, nie czekając na mnie, skoczył w krzewy i młode iglaki. Coś w nich się szamotało. Po chwili usłyszałem wyraźny pisk.
– Au! To boli!
Rozpoznałem głos Daktyla.
– Au!
– Cies się lepiej, ze nie mam zębów, bo bym uzalł cię w du… zadek! Z całej siły! – krzyczał szczurek.
Wsunąłem głowę pomiędzy gęste zarośla i dostrzegłem trzy pary wpatrzonych we mnie oczu. Szczeniaki! Ucieszyłem się, choć była to zaledwie część POPR-ańców.
– Znalazłem smalkacy! – dodał zadowolony gryzoń.
Wyprowadził je na ścieżkę. Psiaki wyglądały jak sto nieszczęść. Były mokre, brudne i wystraszone. Mela piszczała i pociągała nosem, a jej bracia stali ze spuszczonymi głowami.
– Mówiłem im, że to głupota – szepnął Wafel.
– Gdzie Puma i Tofik? I ludzkie dzieci?
– Poszli dalej. My baliśmy się piorunów – wyjaśnił najmłodszy ze szczeniaków, ale w jego głosie nie było słychać strachu. – Dlatego schowaliśmy się w zaroślach. Mówiłem im, żebyśmy nie wychodzili z domu…
Mela załkała, a ja położyłem jej łapę na karku. Poklepałem ją z czułością. Suczka trzęsła się jak osika.
– Puma i Tofik nie chcieli nas słuchać – wyjaśnił Daktyl.
– No to mamy ploblem! Smalkace! – zdenerwował się Scul. – Juz wies, dlacego psy nie psetlwają globalnej katastlofy? Sculy nigdy nie pchają się tam, gdzie jest niebezpiecnie – gderał Scul.
– Rozsądne psy też nie! Którędy poszli? – warknąłem.
– Dalej tym szlakiem, pod górę – odparł Daktyl, bez cienia skruchy, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
– Idę po nich. A wy… – spojrzałem na skuloną Melę. – Wyglądacie na wstrząśniętych.
– Wstsąśniętych, ale niezmiesanych. Idziemy z tobą! Jeden za wsystkich, wsyscy za jednego!
– Dobra, idziecie ze mną. Nie będziemy się rozdzielać.
– W filmach, któle ogląda Zosia, zawse, jak się cłowieki lozdzielają, to ktoś ginie malnie, lozsalpany psez potwola.
– Wcale się nie dziwię, że ginie – mruknąłem pod nosem.
– B-b-boję się… – pisnęła bardzo cicho Mela.
Spojrzałem na nią z uwagą, bo suczka odezwała się po raz pierwszy. Kuliła się za braćmi.
– Z nami nic wam nie grozi. Trzymajcie się blisko mnie i szczura.
Szczeniaki pokiwały głowami, a ja ruszyłem natychmiast w górę. Nie musiałem się oglądać za siebie, bo gryzoń siedzący pomiędzy moimi uszami wciąż komentował:
– Idą… tsymają się, nadązają… zwolnij… a to sieloty… pocekaj… lusaj…dobla, są… Wafel zdezył się z gałęzią… jedno becy… Ej, smalkacu, sybciej, sybciej!
Robiliśmy przy tym tyle hałasu, że pewnie Tofik i Puma słyszeli nas z daleka. Trzaskały gałązki, chlupało błoto pod naszymi łapami, a Mela wciąż popiskiwała.
– Wilk! Wilk! Pomocy! – rozkrzyczał się na mój widok jeden z chłopców.
Warknąłem od niechcenia, bo łapy opadały z bezradności na ludzki brak wiedzy o psowatych.
Tofik i Puma stanęli w rozkroku i wyszczerzyli zęby, gotowi bronić bliźniaków.
– To… Gambit! Gambit! – zajazgotał Tofik.
– Gambit? – zaszczekała jego siostra.
– To ja. Cali jesteście?
Niespodziewanie Puma się rozpłakała. Zerknąłem na Tofika, który teraz trząsł się jak galareta. Podszedłem do nich. Liznąłem jednego, potem drugiego psiaka po mordce i czekałem przez moment, aż się uspokoją.
– Ja nie płaczę – pisnęła suczka, starając znów przybrać bojową postawę. – Znaleźliśmy ludzkie dzieci – dodała niepewnie.
– Tak… znaleźliśmy je. Chłopak nie może iść. Nic a nic się nie baliśmy… – tłumaczył chaotycznie szczeniak w kolorze toffi.
– Każdy ma prawo się bać. Nie martwcie się, nikomu o tym nie powiem – zapewniłem.
Obwąchałem wnuka sąsiada. Kiedy trąciłem nosem jego stopę, syknął z bólu.
– Traficie do domu? – spytałem psiaki, ale szybko zmieniłem zdanie.
– Sami? Bez ciebie? – jęknęła Puma.
– A tobie co? – spytałem.
Suczka znów położyła uszy po sobie i nie patrzyła mi w oczy. Jej ogon zwisał jak sznurówka.
– Boję się ciemności – szepnęła.
– N-n-nie bój się… – pisnęła jej siostra.
Westchnąłem.
– Tofik, opiekuj się rodzeństwem! Zostawię was tu ze Sculem i pójdę po pomoc. Gryzoń może nie jest największy z was, ale będzie miał na was oko. Z nim jesteście bezpieczni.
– Właśnie! Nie wiezcie w te bzduly, ze lozmial ma znaczenie. Licą się psede wsystkim kwalifikacje, kwa-li-fi-kac-je! A i psynalezność do odpowiedniego gatunku tez się psydaje.
Nie zwlekając dłużej, ruszyłem w stronę domu. Kilka razy poślizgnąłem się na mokrej ścieżce, więc kiedy wpadłem do chaty, wyglądałem tak, jakbym stoczył walkę w błocie. W drzwiach przywitała mnie babcia Honorata z Odą siedzącą jej na ramieniu.
– Kryście hrań! Panie Jezusicku nazareński, toć to Gambit, nos mędrol! Kajsi dzieciska?!
– Aaaakcja! Rrrreaaakcjaaa! Maaasaaakraaacja! Brrrrudaaas i parrrtacz! Brrrrudas i parrrrtacz! Maaasaaakraaacja!
– Gambit, piesku… – Doskoczyła do mnie Emilka. Wyjrzała za próg, by upewnić się, że jestem sam, po czym kucnęła naprzeciwko mnie i spojrzała mi w oczy. Szczeknąłem kilka razy.
– Musisz pójść ze mną, dzieci czekają ze Sculem, chłopaka boli noga, nie może iść, potrzebny człowiek…
– Piesku, nic nie rozumiem. Co chcesz powiedzieć?
Emilka najwyraźniej się martwiła, jej głos brzmiał płaczliwie. Jak miałem wytłumaczyć człowiekowi, co się wydarzyło? Niespodziewanie pomoc nadleciała z góry.
– Rrrratunek! – zaskrzeczała Oda.
Spojrzałem na nią i nagle błysnęła mi myśl.
– Będziesz tłumaczyć – rzuciłem do niej, a wtedy Oda zleciała niezdarnym ślizgiem z ramienia Honoraty na moją głowę. Ile ważyło to ptaszysko?
– Arrra goooda! Arrra gooooda…
– Oda? Co się stało?
– Będzie godać, cichojta! – rzuciła Honorata, by przerwać pytania Emilki.
– Powiedz ludziom, że dzieci razem ze szczeniakami są przy wyciągu na Butorowym Wierchu i że chłopak nie może iść, boli go noga.
Oda najpierw wydała z siebie jakiś papuzi gwizd, poruszyła głową na boki, a ja poczułem jej pazury na skórze.
– Nooooga! Nooooga! Na wieeerrrrchu! Popaaaprrrrańcy! Na wierrrchuuu pooopaaaprrrraaańcyyy… Maaasaaakraaacja! Maaasaaakraaacja! – skrzeczała, a Emilka z Honoratą niemal jednocześnie podrapały się po głowach.
– Co ona mówi?
– Noga na wierchu się spaprała i precki1 jest masakra. – Honorata przetłumaczyła tłumaczkę Odę.
– Boże święty… Masakra? Wypadek? – Emilka przeraziła się nie na żarty.
Zdenerwowałem się, znów zacząłem szczekać.
– I ty mówisz w ludzkim języku? – warknąłem do ptaszyska. – W tym tempie nie sprowadzimy stada do jutra.
– Mędrrrrol! Mędrrrrol! Nie mędrrrruj! Arrra goooooda! Maaasaaakraaacja! – upierała się przy swoim.
– Powiedz Emilce o Butorowym Wierchu.
– Eeeeemilceeee, Eeemiiiilceee… Butorrrrowy Wieeerrrrrchuuuu!
– Butorowy Wierch! – krzyknęła młodsza z kobiet. – Są na Butorowym Wierchu?
Zaszczekałem kilka razy i podbiegłem do drzwi. Emilka w pośpiechu narzucała na siebie kurtkę. Otworzyła szufladę komody stojącej w sieni, wyjęła z niej latarkę, sprawdziła, czy działa, a po chwili dzwoniła po sąsiada.
– Gambit znalazł chłopców, są prawdopodobnie na Butorowym Wierchu. Już wychodzę, spotkamy się przy wejściu na niebieski szlak!