Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Mówi się, że „Kiedy tańcują diabły, w górach wieje halny”… To jednak żadna przeszkoda dla nieustraszonych POPR-ańców, którzy wraz z Gambitem i Sculem wyruszają w góry z kolejną brawurową misją. I tym razem - jak można było się spodziewać - nie obejdzie się bez przygód!
Nieulękli psi ratownicy nie cofną się przed niczym (nawet przeważającymi siłami wroga), by uratować Daszę, Fifi i Piegusa, którym grozi poważne niebezpieczeństwo. Na szczęście nie będą zdani jedynie na własne siły, gdyż z odsieczą nadciągnie niedawno poznany futrzasty przyjaciel.
Zapnijcie pasy, wstrzymajcie oddech, bo oto nadchodzi rozpędzona niczym halny ekipa i nie ma siły, która powstrzymałaby ich przed uratowaniem szajki kopytnych!
Kolejna, czwarta już, część POPR-ańców jest dostępna w Legimi jako w synchrobook®. Wersja audio w interpretacji, znanego z poprzednich odsłon serii, zespołu wspaniałych lektorów: Ewy Abart, Anny Ryźlak, Leszka Filipowicza i Aleksandra Orsztynowicza-Czyża!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 62
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Na tropie szajki kopytnych
– Cześć, człowieczkowie, to ja, Puma, dzisiaj pierwsza dopadłam do mikrofonu, żeby wam przypomnieć, co się ostatnio wydarzyło. Pamiętacie wiosenny galimatias i kłopoty z jajem? Nasza papuga zwariowała, więc za radą kuca Piegusa poszliśmy szukać kukułki do Doliny Kościeliskiej… Au! Nie dziob mnie!
– Arrrra! Nie zwarrrriooowaaałaaa! Arrra tłuuumaczka! Arrra mędrrrroooolka!
– Oddajcie miklofon, to ja psypominam psygody mojego najlepszego psyjaciela Gambita! Oda! Sio mi stąd! Zalaz psybiegną wsystkie sceniaki!
– Zarrrozuuumiała szczurrrowata purrrchawka! Arrra gaaada!
– Ala nie gada, Scul psy miklofonie i tylko Scul gada do dzieci… i dolosłych tez, bo na pewno podsłuchują.
– Już wszystko przypomniałam, hi, hi…
– Ale nie powiedziałaś o Agleście, o Bubo-Bubo i o tym, ze o mało nie utonąłem podcas tej wyplawy. Nalazałem zycie dla łysego ptasyska i taką zapłatę otsymałem za poświęcenie!
– Prawda! Mela cię uratowała. Bałeś się puchacza, którego wzięliśmy za kukułkę.
– Bo mówiłaś, ze słysys ku-ku… a to było ku-ku na muniu. No, ale telaz ja mówię. Kochane dzieci i podsłuchujący dolośli, psed wami dalsa opowieść wasego ulubionego owcalka niemieckiego z długim lodowodem. Posłuchajcie o tym, jak uciekaliśmy psed zblizającym się halnym. Było stlasno! Nie zapomnieliśmy jesce o spotkaniu z księciem ciemności, a juz goniło nas następne niebezpieceństwo! A wsystko psez to, ze chcieliśmy pomóc nasej wyskubanej papudze. Au! Nie pchajcie się. Juz wsyściuchno powiedziane.
– Ja też chcę mówić!
– I ja!
– I ja!
– I aaarrraaa!
– Au! Koniec! Cisa! Telaz opowiada mój psyjaciel, a wy gzecnie słuchacie lazem z dziećmi. No dobla, dolośli tez mogą.
Rozdział 1
Nigdy nie pluj pod wiatr
Uciekaliśmy co sił przed nasilającym się wiatrem. Nieraz widziałem skutki halnego, więc musieliśmy jak najszybciej dotrzeć do Chaty pod Wierchami. Z powodu mocnych, gwałtownych podmuchów czasami z trudem łapałem oddech, bo powietrze z siłą wpychało się do pyska. Czułem się tak, jakbym w pędzącym samochodzie wystawiał głowę przez okno, a moje wargi trzepotały na wietrze niczym chorągiewki.
Spróbowałem zaszczekać na moje stado, ale głos uwiązł mi w gardle. Obejrzałem się za siebie. Szczeniaki były zmęczone. Każde z nich biegło z wysuniętym na wierzch językiem i głośno oddychało. Nawet Pepcio nieco opadł z sił, choć u niego zmęczenie było najmniej widoczne.
– Jesteś? – warknąłem z trudem do Scula. Od jakiegoś czasu nie czułem, żeby się poruszył.
– Jestem, choć pewności nie mam, cy to wciąz ten sam ja. Chyba wywiało mi mózg – pisnął i mocniej zacisnął łapki na moim grzbiecie. Poczułem jego pazury na skórze, ale teraz mi to nie przeszkadzało. Mieliśmy inne problemy. Przed nami znajdowało się ostatnie wzniesienie, za kolejnym zakrętem zobaczymy nasz dom. Jeszcze trochę wysiłku.
– Tę kulkę wielkości tik-taka w twojej łepetynie nazywasz mózgiem? – zażartowałem, żeby choć odrobinę rozładować napięcie.
– Nie licy się lozmial, lec jego sculowatość.
– Nie mam siły! – jęknął Wafel, przerywając naszą nerwową wymianę zdań, i nagle się zatrzymał. Kiedy spojrzałem na niego, zobaczyłem opuszczoną mordkę i oklapnięte uszy, nawet jego ogon bezwładnie zwisał. Pozostałe szczeniaki też stanęły. Z przerażeniem spojrzałem na niebo.
– Musimy biec!
– Jesteśmy beznadziejni… Bez-na-dziej-ni! Nie mamy jaja dla Ody. Wszystko na darmo… Nie potrafiliśmy znaleźć kukułki! – zaskomlał.
Szczeniaki jak na komendę zapiszczały. Daktyl liznął brata w pyszczek, ale to nie pocieszyło Wafla.
– Znajdziemy inne jajo – odezwał się Tofik, a Puma dodała:
– Poszukamy jutro… Wszystko będzie dobrze.
– Sama w to nie wierzysz! Gambit nie zgodzi się na kolejną wyprawę! – Wafel upierał się przy swoim, ale miał rację. Za żadne skarby świata nie wyprowadzę już szczeniaków na szlak! Będą siedzieć w domu do emerytury!
Podszedłem do nich i zaszczekałem. W moim głosie na pewno wyczuli zdenerwowanie.
– Musimy biec do domu! Nie ma czasu, żeby się mazgaić.
– To wszystko bez sensu… Cały czas nam mówicie, że damy radę, a my nie dajemy! Okłamujecie nas, bo nic się nam nie udaje! Mieliśmy znaleźć tylko jednego ptaka i wziąć od niego tylko jedno jajo! W dodatku niechciane! Wszystko na nic! Nawet kukułki nie potrafiliśmy wytropić! – Wafel nie przestawał się użalać.
– Słuchajcie… Pogadamy o tym w domu. Za chwilę tu rozegra się piekło i to wcale nie są żarty. – Znów zerknąłem w górę, na niebie kotłowały się chmury, a na łapach czułem coraz silniejszy wiatr.
Wtedy nagle powietrze zawirowało, świsnęło i zawyło. Przeszły mnie ciarki, a szczeniaki aż podskoczyły. Mela zapiszczała. Wtem doskoczył do nas Pepe.
– Posłuchajcie Gambita! Przygody są fajne, ale teraz musimy uciekać! Czas na użalanie się będzie potem! – krzyknął i na koniec przeraźliwie zamiauczał.
– Mają lację! Ja, Scul, to wam mówię. A kto zna się najlepiej na niebezpieceństwie? Sculy! Pielwsi uciekamy z tonącego oklętu, a ten oklęt właśnie zalaz zdmuchnie wiatl.
Szczeniaki spojrzały po sobie, po czym posłusznie ruszyły. Znów biegliśmy, choć już wolniej, bo maluchy nie miały siły. Słyszałem, jak Wafel całą drogę pociągał nosem i powtarzał uparcie:
– Jestem beznadziejny… do niczego… nie mam jajka… Oda cierpi…
– Latownicy musą mieć doblą kondycję! – Scul próbował dopingować psiaki. – Jesce tlochę! Psebielajcie łapkami! Wsystko będzie dobze. Tylko dotsyjmy do domu. A tam będziecie lyceć i uzalać się nad sobą do woli, jezeli stalcy wam na to sił.
– Nie będziemy żadnymi ratownikami – znów odezwał się Wafel.
– Ja będę! – krzyknęła Puma, Tofik to podchwycił, a po chwili przyłączył się do nich Daktyl.
– I ja!
– I ja!
Wreszcie za zakrętem dostrzegłem dach naszej chaty. Momentalnie wszyscy przyspieszyliśmy. Pepe wyrwał naprzód. Widziałem przed sobą jego wysoko podniesiony ogon. Pędził jak szalony, chyba naprawdę się bał. Z daleka usłyszałem głosy Emilki i Honoraty, wiatr niósł je w naszą stronę.
– Szybciej! – krzyknąłem do szczeniaków. Podskórnie czułem, że musiało się coś wydarzyć.
– N-n-nie ma-mam siły – jęknęła Mela.
– Jesce tloskę, malusku. Potem odpocniecie. Wyoblaź sobie, ze pływas.
Wpadliśmy na podwórko okropnie zdyszani. Od razu dostrzegłem nasze opiekunki przy wybiegu dla kopytnych. Osioł biegał wkoło i ryczał przeraźliwie, jakby ktoś próbował obedrzeć go ze skóry.
– I-jaaa, i-jaaa! I-jaaa!
– Dasza! Uspokój się! Osiołku, chodź tu! Musicie się schować! Nie możecie zostać w zagrodzie! – krzyczała do niego Emilka. Wiatr tarmosił jej włosy. Obok niej Honorata z rozłożonymi na boki rękoma próbowała skierować alpakę do wyjścia. Fifi miała wielkie wytrzeszczone oczy i pluła na oślep, głównie jednak trafiała w samą siebie, bo wiatr niósł jej ślinę w odwrotnym kierunku. Zrozumiałem, że opiekunki chcą zapędzić zwierzęta do stajni, te jednak w panice biegały po wybiegu i nie rozumiały, co się dzieje. Tylko kuc zachowywał się dostojnie, nawet próbował pomóc Emilce uspokoić Daszę, ale na próżno. Osioł wciąż przeraźliwie ryczał.
– I-ja, i-ja, i-ja, i-ja!
– C-co się dzie-dzieje? – pisnęła Mela, a naprzód zaraz wyskoczył Wafel. Strzygł uszami i przyglądał się zamieszaniu. Wreszcie warknął:
– Trzeba im pomóc! Czuję ich strach! Dasza i Fifi bardzo się boją! Na pewno przypomniała im się wojna!
Nie czekając na naszą reakcję, szczeniak ruszył w kierunku zagrody. Popędziliśmy za nim. Na chwilę wszyscy zapomnieli o zmęczeniu. Wiatr był coraz silniejszy, świstał i gwizdał, a czasami jakby grał na dudach. Szczeniaki biegły za bratem, a ja ze szczurem i Pepciem trzymaliśmy się tuż za nimi. Nie mieliśmy pojęcia, co chcą zrobić. Emilka już nas dostrzegła i wyraźnie ucieszyła się na nasz widok.
– Gambit, piesku! Gdzie wy byliście? Odchodziłam od zmysłów… Pomóż mi zagonić zwierzęta do stajni. – Poczochrała mnie po głowie, a ja liznąłem ją w policzek. Dziś znów smakowała solą. Szczeknąłem kilka razy, bo na dłuższe opowieści nie było czasu.
– Już się robi! Hau! Hau!
Szczur zeskoczył z mojej głowy. Szczeniaki były już w zagrodzie, ale chyba nie bardzo wiedziały, co robić. Fifi wciąż pluła i kręciła się w kółko, a Dasza biegał i ryczał na całe gardło.
– I-ja! I-ja! I-ja! Uciekamy! Uciekamy! – wrzeszczał jak opętany.
Wafel ruszył do niego. Chwilę się mu przyglądałem. Piesek szedł pewnie. Miał podniesiony ogon i uszy. Chyba zapomniał o zmęczeniu i swoim niedawnym nastroju. Zaszczekał w kierunku osła. Dogonił go wreszcie i próbował zatrzymać. Uszczypnął go zębami w tylną nogę, po czym o mało co nie dostał w głowę kopytem, bo Dasza odruchowo wierzgnął. Szczeniaki ruszyły mu z pomocą.