Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Wrodzony talent czy rodowód? Daktyl na ratownika!
Niekwestionowane zdolności szczeniaka w końcu zwracają uwagę Michała. Jednak jest pewien problem: psy lawinowe powinny posiadać rodowód. Tak przynajmniej twierdzą Łukasz i prezes TOPR-u. Zbiegiem okoliczności góry przygotowały dla Daktyla prawdziwy egzamin, który on… zresztą sami musicie się przekonać.
Jak myślicie, co jest ważniejsze: talent czy pochodzenie? Czy psy wielorasowe naprawdę są takie nieprzewidywalne? Czas na Godzinę próby. Gambit i Scul nie mają wątpliwości, że dokonali niemożliwego, a prezesowi TOPR-u kaktus na dłoni wyrośnie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 36
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Godzina próby
– Oda, odejdź od miklofonu! Mówię do dzieci! Witajcie, cłowieckowie kochani!
– Arrra! Arrra! Naaajleeepszaaa lektorrrka! Lektooorrrka! Szczuuurza poookrrrakaaa, prrreeecz!
– Au! To bolało, nie dziob mnie! Nie posunę się, to moje miejsce! Będę opowiadał…
– Arrra! Lektooorrrka!
– Jest tylko jeden lektol, ja. Au! Ozez kuza stopa! Posuń się. Musę psypomnieć dzieciom, co się wydazyło zimą. Od ostatnich psygód minęło kilka tygodni, ale jakby to było wcolaj. Nie uwiezycie. Udało się nam powstsymać Michała psed wylotem…
– Arrra frrruwa, pieeeruuńsko frrruuuwa!
– Tak, Oda fruwa, bo ma sksydła, a ludzie latają samolotami. I ja, nie chwaląc się, lazem z Daktylem wskocyliśmy do bagaznika samochodu i pojechaliśmy z nasym cłowiekiem do Walsawy latować tajną misję. Jak nas odklył, to było… plawie lęka, noga, mózg na ścianie. Mówię wam! O mało nie tlafiliśmy do schloniska, ale ma się to scelbate scęście (jedyna kozyść z blaku zębów) i ocaliło się skólę, bo Michał nigdzie nie poleciał! Tak się maltwił, ze ma nas zostawić, ze zlezygnował. I dobze się stało, bo okazało się, ze w hodowli Haldog wybuchła tajemnica epidemia i wsystkie psiaki chole.
– Marrrmolada! Marrrmolada!
– Myśleliśmy, ze faktycnie będzie z nas malmolada albo pastet, ale na scęście ocaliliśmy skóly. Telaz niech jednak opowiada najlepsy owcalek niemiecki na świecie, Gambit. Choć zdladzę wam, bo pewnie to psemilcy, ze co jakiś cas wylusa na samotne spacely, nic nikomu nie mówi, a gdy wlaca, dziwnie pachnie… dziko i wilco. Psypadek? Nie sądzę.
Rozdział 1
Narty to nie żarty
Chrząknąłem, by przywołać szczura do porządku. W końcu to ja jestem szefem naszego stada i opowiadam tę historię. Moje intymne sprawy są intymne i nie muszę ich nikomu zdradzać. Są zdecydowanie ważniejsze wydarzenia do zrelacjonowania. Jak wiecie, naszym celem stało się wytrenowanie Daktyla na mojego następcę. Było to ważne, bo przecież nie mogłem oddać Michała w przypadkowe łapy albo co gorsza łapy jakiegoś bufona lub bufonki z hodowli Hardog. Nie będę tu wspominał… tego… wrrr… zarozumialca wrrr… Lorda.
– W końcu zwlóciliśmy uwagę nasego opiekuna na Daktyla – wtrącił Scul, a ja kiwnąłem głową. Faktycznie udało się nam zasiać ziarenko ciekawości w głowie mojego przyjaciela. Obserwował szczeniaka, sprawdzał, jak reaguje na komendy. Gwizdał z podziwu, widząc, jak szybko psiak się uczy, a ja pękałem z dumy, bo to tak, jakby chwalił mnie, Gambita, swojego byłego partnera.
Zima powoli się kończyła, ale w Tatrach wciąż było całkiem sporo śniegu. Michał miał kilka dni urlopu, więc cieszyliśmy się, że jest w domu i poświęca nam czas, choć chyba Zosi i Stasiowi więcej niż nam, ale o to nie mieliśmy pretensji.
Mężczyzna właśnie wyglądał przez okno.
– Sporo dziś napadało, mimo że już wiosna w kalendarzu – stwierdził, na co babcia Honorata pokiwała głową.
– W pieruny z tą zimą, cni mi się za słonkiem – skomentowała i szczelniej opatuliła się kamizelką z owczej wełny, haftowaną w czerwone kwiaty.
Każdemu z nas marzyło się ciepło.
– Ejo, ejo, jupijajej, jupijajej; Ejo, ejo, jupijajej, jupijajej. Od lana mam dobly humol…1 – śpiewał Scul, choć nie rozumiałem, z czego tak się cieszył. Dzień jak każdy inny.
– A tobie co?
– Cy ty wies, ze to lok temu sceniaki zawitały do nasego domu?
– Mam już PONAD rok – powiedział z dumą Daktyl. Trudno go było nazwać szczeniakiem.
Przyjrzałem się mu. Wyrósł na pięknego, silnego i zdrowego psa. Nie przypuszczałem, że zwykły kundel może się tak prezentować. No ale jak się przebywa pod jednym dachem z przedstawicielem psiej arystokracji, to w sumie nie ma się czemu dziwić.
– Emilko! Wezmę narty i pójdę w góry z psami. Jest dobra pogoda, wypróbuję młodego – oznajmił Michał.
Już kilka razy mój przyjaciel zabierał Daktyla do garażu i pokazywał mu narty. Pozwalał je wąchać. Kładł je na ziemi, podnosił, sprawdzał, czy psiak się nie boi. Na szczęście byłem zawsze obok i tłumaczyłem szczeniakowi, jak powinien się zachować.
Obaj momentalnie zamerdaliśmy ogonami i skoczyliśmy do drzwi.
– Ja też! Ja też! – wrzeszczał Pepe, ale Emilka wzięła go na ręce i uspokoiła narwańca.
– Narty to nie żarty – odpowiedziałem w stylu gryzonia, który jeszcze niedawno martwił się, że zostanie poetą. Chyba to było zaraźliwe.
– Jawna niesplawiedliwość, tez bym chciał to zobacyć.
– A będziesz się mocno trzymał?
– Jak zawse. Moze spotkamy Aglesta? Coś długo śpi ten nas misiek.
Pozwoliłem mu więc zająć wygodne miejsce pomiędzy moimi uszami i kilka minut później byliśmy już na podwórku. Chwilę trwało, zanim Michał wyciągnął narty. Wsunął je do samochodu i kazał nam wskakiwać.