Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Największy koszmar influencera? Zostać scancelowanym. Ta dziesiątka przekona się, że można jednak skończyć gorzej… Młodzi influencerzy, licząc na zdobycie nowych followersów, biorą udział w reality show, w którym zostają odcięci od kontaktu ze światem, a ich działania śledzą kamery. Strzał w dziesiątkę? Wygląda na to, że nie tylko jeden… Producenci jednak nie docierają na wyspę, pojawia się za to trup. Atmosfera gęstnieje z każdą nową wiadomością od tajemniczego sponsora, który przesyła uczestnikom kolejne zadania do wykonania i grozi ujawnieniem ich mrocznych sekretów. Czas mija, ciał przybywa. Czy komuś uda się opuścić wyspę, zanim zostanie scancelowany… na śmierć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 399
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Mamy i Taty
Za taki widok można zabić. Lub dać się zabić. Łódź płynie, a te dwa zdania krążą mi po głowie. Tak naprawdę nie mam pojęcia dlaczego, ale wiem, że są prawdziwe. Miejsca takie jak to można opisać tylko za pomocą frazesów.
Wyspa Lawrence wynurza się spośród fal jak fatamorgana, jak oaza po kilometrach morza tak czystego i błękitnego, że to prawie niemożliwe, że istnieje naprawdę. Pomost prowadzi do lśniąco białej plaży usianej palmami i błyszczącymi skałami. Dalej widać taras, basen i wreszcie dom: trzypiętrowy budynek w stylu hiszpańskim, pokryty sztukaterią, z zaokrąglonymi oknami, żelaznymi balkonami i glinianym dachem. Po jego bokach rosną kolejne palmy, które wyglądają jak królewska straż.
Gdy zbliżamy się do doku, wykorzystuję chwilę i wdycham słone powietrze. Z powodu wilgoci moje włosy zdążyły się już pofalować. Poprawiam kucyk, zgarniając niesforne kosmyki, po czym zamykam oczy i pozwalam, by słońce prażyło moje policzki i nagie ramiona. To miejsce byłoby idealne do contentu, jaki chcą oglądać moi obserwujący. Filmiki z treningami na plaży. Vlogi, w których przyrządzam dietetyczne drinki. Zdjęcia, na których reklamuję legginsy, robiąc stretching na tle horyzontu. Jednak mój telefon na lotnisku zabrała asystentka, więc przez najbliższe trzy tygodnie będą musieli zadowolić się postami, które zaplanowałam jeszcze w domu, w Dallas.
Na następne trzy tygodnie zamierzam zniknąć.
– Wszystko okej? – pyta Max Overby z drugiej strony małej łodzi.
Czerwienię się. To tyle, jeśli chodzi o znikanie.
– Tak – mówię. – Wybacz.
Od razu tego żałuję. Zawsze za wszystko przepraszam, nawet gdy nie ma powodu. Weszło mi to w nawyk przez panią Tammy i jej ochrypły krzyk, którego przez lata musiałam wysłuchiwać w studiu. „Palce u stóp obciągnięte. Nie wykrzywiaj ich do wewnątrz! Patrz przed siebie, Lyons. Myślisz, że podłoga się pod tobą zapadnie?”
Max poprawia okulary, za którymi kryją się jasne, błękitne oczy. Czuję dziwne skrępowanie, więc odwracam wzrok i skupiam się na jego kamerze. Ciekawe, kogo musiał oczarować, by móc wziąć ją ze sobą. W końcu mieliśmy tu przybyć bez żadnych urządzeń, a Max nie rozstaje się z kamerą, odkąd wsiedliśmy na łódź.
– Czy to wywiad? – pytam, unosząc brwi.
– Nie, szczera troska. – Odkłada kamerę, a na jego twarzy pojawia się zuchwały uśmieszek. – Nie wyglądasz za dobrze. Choroba morska?
Ogarnia mnie ciepłe, drżące uczucie, którego z pewnością się nie spodziewałam, więc spoglądam w dół, na jego trampki, i widzę, że wystają z nich skarpetki. Są zielone, z małymi kreskówkowymi żółwiami morskimi. Zaraz, czy Max Overby dopasował swoje skarpety do fauny morskiej? I dlaczego tak mi się to podoba?
„Patrz przed siebie, Lyons”.
– Po prostu nie przepadam za łodziami – rzucam pierwszą wymówkę, która przychodzi mi do głowy. – Widziałam Szczęki i Titanica. Podróży morskich warto unikać za wszelką cenę.
Max śmieje się przyjaźnie.
– Okej, w takim razie dodajmy do tego całą serię Oszukać przeznaczenie. Wtedy należy też unikać samolotów, pociągów i rollercoasterów.
Uśmiech błąka się na moich ustach, ale go powstrzymuję, bo przede wszystkim, zadurzanie się w pierwszym wysokim chłopaku, który zapytał, jak się czuję, jest totalnie żenujące, a poza tym jestem prawie pewna, że Max podstępem poznaje sekrety bohaterów swojego dokumentu, zanim ci się zorientują, co naprawdę się dzieje.
Poznaliśmy się dziś, ale kojarzę go, odkąd rok temu jego dokument na YouTubie zdemaskował Jareda Skya, prowadzącego bardzo popularny kanał plotkarski, jako seryjnego catfishera. Po tym mała grupa obserwujących Maxa niewyobrażalnie się rozrosła. Niektórzy z nich, jak sądzę, są bardziej zainteresowani jego ostrą linią szczęki i imponującym wzrostem niż faktycznymi zdolnościami dziennikarskimi, ale to tylko moja opinia. Opinia dziewczyny, która również nie może się im oprzeć, przez co mam ochotę wykrzyczeć się do najbliższej walizki.
Logan Costello jest za to niewzruszona.
– Będziesz nagrywał cały czas? – pyta Maxa, mrużąc piwne oczy. Wiatr rozwiewa ciemne kosmyki z jej luźnego kucyka i sprawia, że tańczą wokół bladej twarzy. – Jestem pewna, że ekipa już o to zadbała. Jeśli ta kamera to manifest kinowego snoba, czy w takim wypadku mogę zasugerować terapię?
Max się czerwieni, a ja przygryzam policzek, żeby się nie roześmiać. Logan sprawia wrażenie nieco szorstkiej, ale z jej contentu wiem, że sarkazm i cięty humor są dla niej typowe. Zanim dołączyła do Bounce House, jej filmiki naprawdę mnie bawiły: od wskazówek, jak odstraszyć mężczyzn na parkiecie, po randomowe historie opowiedziane prosto do kamery. Po tym, jak została zwerbowana przez jeden z największych teamów tiktokerów, zajęła się tworzeniem ich typowego contentu: treści sponsorowanych, filmików tanecznych i vlogów. Dwa miesiące temu odeszła beż żadnego wyjaśnienia. Krąży wiele plotek, czemu zrezygnowała, ale według mnie to był dobry ruch. Wiem o Logan tyle, ile da się wyczytać o twórcach z ich social mediów, ale im dłużej tworzyła z Bounce House, tym mniej przypominała siebie.
– Tilly się zgodziła. – Max wzrusza ramionami, przeczesując dłonią zmierzwione brązowe włosy. – Nie ma zasięgu.
– Czekaj, ty naprawdę robisz o tym dokument? – Logan marszczy brwi.
– Tak, może.
– Dokument o programie telewizyjnym, w którym influencerzy odcinają się od social mediów. – Corinne Lecompte opiera się o reling łodzi, w zamyśleniu drapiąc się po piegowatym nosie. – To jak mem o memach.
Uśmiecham się, żałując, że nie mogę napisać do Alexa i dać mu znać, że spędzę trzy tygodnie z jego twitchową idolką. Mój piętnastoletni brat wiecznie ogląda coś na telefonie i w większości przypadków są to streamy Corinne. Żadna ze mnie gamerka, ale Corinne jest świetna. Na listach najpopularniejszych streamerów nie ma wielu kobiet, zwłaszcza czarnoskórych, więc Corinne nie tylko przełamuje schematy, ale też wygląda na to, że je usuwa. Zeszłej wiosny, gdy pewien streamer, toksyczny samiec alfa, zaczął ją trollować, Corinne wyzwała go na pojedynek w battle royale i, oczywiście, absolutnie go zmiażdżyła. Liczba jej followersów przekroczyła jego wynik w godzinę i rośnie do tej pory. Ale od jakiegoś czasu Corinne rzadko streamuje, o czym wiem, bo Alex narzeka na to od tygodni. Obiecuję sobie, że zapytam ją, co się dzieje, jak tylko przestanę czuć się onieśmielona tym, jak świetnie wygląda w zielonym kombinezonie i trampkach na platformie.
Drwiący śmiech zwraca moją uwagę na Aarona Tylera Banksa, który siedzi od nas na tyle daleko, na ile jest to możliwe, czyli nie dość, bo łódź mieści zaledwie naszą piątkę, sternika i bagaże.
– Cokolwiek nagrywasz, nie masz pozwolenia na pokazywanie mojej twarzy – krzyczy Aaron do Maxa, wyciskając na ręce krem z filtrem, i wciera go w bladą, pokrytą piegami skórę.
Max rzuca mu spojrzenie.
– Podpisałeś zgodę, prawda?
– Tak, na potrzeby programu, a nie twojego małego projektu.
Złośliwa mina Aarona jest echem tej, która długo gościła na moim telewizorze, gdy był kochaną, psotną gwiazdą The Magnificent Millers. Teraz jednak cały jego młodzieńczy urok wyparował. Aaron nie wygląda, jakby miał więcej niż dwadzieścia dwa lata, ale ma podkrążone oczy, a jego lśniące rude włosy nie są już tak bujne. Prezentuje się nawet gorzej niż na zdjęciach, na których tabloidy uwieczniły jego aresztowanie za jazdę pod wpływem. Wspomnienie zszokowanej, pokrytej potem twarzy szesnastoletniego Aarona utkwiło mi w pamięci razem ze słowami mojego taty.
„Posłuchaj, Kicks”, powiedział, wskazując na zdjęcie Aarona, komentowane w wiadomościach. To było zaledwie kilka miesięcy po premierze Dance It Out. Miałam dwanaście lat i wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do dziwnej rzeczywistości, w której z mojego studia tańca transmitowano na żywo do wszystkich domów w kraju. „Ten program, całe te social media... Obiecaj mi, że nie skończysz jak ten dzieciak”. Tato zawiesił głos. „A jeśli tak, to przynajmniej postaraj się o lepszą fotkę”. Śmialiśmy się z tego razem, ale do dziś noszę jego radę w sercu.
Łódź zwalnia i zatrzymuje się, kołysząc się przy doku. Gdy silnik cichnie i warkot przechodzi w głuche dudnienie, moje serce przyśpiesza. Jakaś część mnie jest świadoma, że cała ta sprawa może być niewiarygodnie głupim pomysłem. Powinnam wiedzieć, że reality show to nie najlepszy sposób na zrobienie sobie przerwy, nawet jeśli pozbywamy się telefonów, a nazwa programu to IRL[1]. Zignorowałam tylko fakt, że trzy tygodnie bez internetu wiążą się z kamerami wycelowanymi w moją twarz przez cały ten czas.
Chyba nie do końca dobrze to przemyślałam.
– Jesteście! – Mała postać macha do nas z pomostu. To Tilly, asystentka, z którą byłam w kontakcie przez cały etap castingów. – Chodźcie, reszta już na miejscu!
Trudno stwierdzić, ile Tilly ma lat: pomiędzy osiemnaście a dwadzieścia pięć, nie potrafię dobrze określić. Ma wyjątkową energię, jak gdyby była wiecznie młoda – połączenie mamy z przedmieścia i opiekunki na obozie. Cały czas się uśmiechając, wsiada na drugą, już zacumowaną łódź i wyciąga walizki, które są tak duże jak ona, kiedy kolejnych pięcioro uczestników programu schodzi z pokładu.
Pierwsza pojawia się dziewczyna w kapeluszu słonecznym, spod którego wystają falujące na wietrze jedwabiste rude włosy.
Nie. Czy to...
– Kira? – McKayleigh Hill wpatruje się we mnie z otwartymi ustami. Przez sekundę mam wrażenie, że wpadnie w szał i zażąda, bym natychmiast opuściła to miejsce, ale wtedy na jej twarzy pojawia się ogromny uśmiech. Jej akcent z Alabamy ocieka sztuczną słodkością, jest jak stewia. – Chodź tu, do licha, i przytul mnie! Minęły wieki!
Szczerze? Wolałabym wskoczyć z powrotem do morza, ale pomimo mojej pasji do sportu raczej nie byłabym w stanie przepłynąć dwudziestu pięciu kilometrów do stałego lądu. Nie ma żadnej drogi ucieczki. Oddycham głęboko, podnoszę walizkę i schodzę z łodzi.
McKayleigh miażdży mnie w uścisku, a przez chmurę perfum od Marca Jacobsa zaczynam się dusić.
– Nie wierzę, że też tu jesteś! Będziemy się świetnie bawić!
Wypuszcza mnie z ramion i rzuca mi ukradkowe spojrzenie.
– Spójrz tylko na tę wsypę! Reszta dziewczyn z Dance It Out padnie, kiedy to wyemitują, no nie?
– Pewnie tak.
Jestem zbyt oszołomiona, by wydobyć z siebie coś mniej zdawkowego. Minęły lata, odkąd widziałam McKayleigh na żywo, lecz jej uśmiech się nie zmienił. To ten sam, którym jako czternastolatka reagowała na dźwięk fałszywych komplementów i którym odwracała uwagę sędziów od zapomnianej choreografii. Teraz znowu mam go przed nosem.
McKayleigh Hill, dziewczyna, która przez lata znęcała się nade mną w ogólnokrajowej telewizji, stoi tu i udaje moją najlepszą przyjaciółkę.
Po chwili okazuje się, że nie tylko mnie dziwi jej widok. Wchodząc na pomost, Logan wygląda, jakby zobaczyła ducha. McKayleigh wpatruje się w nią, a na jej twarzy wciąż maluje się sztuczny uśmiech.
– Logan. Szmat czasu.
Moja złość przeradza się w irytację. Mogłam się spodziewać, że producenci IRL wywiną taki numer. Nie tylko ja i McKayleigh mamy swoją historię. Jest współzałożycielką Bounce House, czyli teamu twórców, który Logan właśnie opuściła lub z którego została wyrzucona, jeśli wierzyć plotkom.
Najwyraźniej producenci na tym nie poprzestali. Gdy kolejne dwie osoby schodzą z łodzi, z twarzy Logan odpływa krew. To Zane Rivers i Graham West, którzy razem z McKayleigh tworzą Bounce House trio. Oboje zamarli, gdy spostrzegli Logan.
– Logan. Nie miałem pojęcia, że tu będziesz. – Pierwszy odzywa się Zane.
– Domyślam się – odpowiada ostro dziewczyna.
– Uprzejma jak zawsze, co? – Zane uśmiecha się, przesuwając dłonią po zarośniętej szczęce.
Oficjalnie Zane, McKayleigh i Graham są założycielami Bounce House, ale każdy wie, że to Zane wpadł na ten pomysł. On się urodził do tego, by być liderem. Jest też najstarszy, ma dwadzieścia dwa lata. McKayleigh ma dwadzieścia, Graham dziewiętnaście, a Logan osiemnaście. Zane przewyższa wszystkich wzrostem. Jednak biorąc pod uwagę jego koczek, content z wegańskim lifestyle’em i muskularne ramiona pokryte tatuażami, mam wrażenie, że Zane powinien raczej prowadzić zajęcia na rowerkach stacjonarnych.
Graham, śmiejąc się nerwowo, ściąga czapkę i przeczesuje kruczoczarne włosy. Podczas gdy Zane idealnie pasuje do otoczenia, Graham, ubrany cały na czarno i z bladą cerą, sprawia wrażenie osoby, która powinna być w każdym innym miejscu, tylko nie tu. Jestem pod dużym wrażeniem jego starań, by trzymać się wizerunku e-boya nawet w takim upale.
– Mamo, tato – żartuje Graham – przestańcie się kłócić, dzieci słuchają.
Zane odpowiada wymuszonym uśmiechem, na co Graham wycofuje się i dłubie przy pasie od futerału na gitarę. Graham, jak reszta Bounce House, ma miliony obserwujących, chociaż nie jestem pewna dlaczego. Nie żeby nie był dobry, jego głos brzmi świetnie. Po prostu coś w nich razem wydaje się takie... fałszywe. Są jak chodzące produkty. Zresztą wszyscy nimi jesteśmy. Mój menedżer nie przestaje mówić o mojej marce i o tym, co powinniśmy zrobić, by ją sprzedać. Po części to właśnie dlatego tu jestem: chciałam od tego uciec.
Teraz jednak nie jestem pewna, co sobie myślałam.
Normalnie nie mam nic przeciwko ciszy, ale napięcie między Bounce House a Logan zaczyna niebezpiecznie wzrastać. Cała ta sytuacja sprawia, że przeszywa mnie dreszcz i wszystko zaczyna mnie swędzieć. Gdy kolejna osoba schodzi z łodzi, jestem wdzięczna, że odwraca to uwagę reszty.
– O mój Boże. – Elody Hart zakłada okulary przeciwsłoneczne na blond głowę, ukazując jasnobłękitne oczy. – Ale to urocze. To jakby prawdziwa wyspa.
– Spodziewała się sztucznej? – mamrocze z ironią Aaron, poprawiając but.
Elody wchodzi na pomost i, z ręką wspartą na kształtnym biodrze, bez wyrazu wpatruje się w chłopaka. Jest jedną z tych dziewczyn, które są znane, bo są seksowne. Jej feed to kolaż fotek w bikini, thirst trapów i selfie z pustym wzrokiem. Może wydawać się zupełnie odrealniona, ale w rzeczywistości wiele osób utożsamia się z jej historią: zanim jej viralowe zdjęcia zrobiły z niej gwiazdę, wychowywała się na Florydzie, w przyczepie kempingowej, z samotną matką i piętrzącymi się rachunkami.
Zawsze ciekawiej obserwować sławy, które nie dorastały w bogactwie; tego jednak nie można powiedzieć o McKayleigh. Gdy tylko dostała się do Dance It Out, razem z rodziną przeprowadziła się z jednej wartej miliony posiadłości w Alabamie do drugiej w Highland Park. Tak czy inaczej, przy Elody czuję się onieśmielona. Zawsze zakładałam, że przerabia swoje zdjęcia, jednak na żywo także jest nieskazitelna – nawet gdy marszczy brwi, przyglądając się Aaronowi, jakby próbowała odgadnąć, czy go zna.
Nagle gwałtownie łapie oddech.
– Czekaj, ty jesteś Aaron Tyler Banks. Myślałam, że umarłeś jakieś cztery lata temu.
– Co? – Aaron mruga.
– Ochhh, mój błąd, kochanie. – Na jej napompowanych ustach pojawia się koci uśmiech. – To umarła tylko twoja kariera.
Z łodzi dobiega głośny śmiech.
– No, stary, to dopiero roast! – Cole Bryan przerzuca swoje torby na pomost, po czym sam zeskakuje z łodzi, przekręcając bejsbolówkę na blond czuprynie. Gdy widzi, że Aaron poczerwieniał, śmieje się jeszcze głośniej i klepie go po plecach. – Spoko, tylko się drażnię. Użyj filtra przeciwsłonecznego i będzie dobrze. – Szturcha łokciem Elody. – Mam rację?
– Hę? – Ta w odpowiedzi marszczy brwi.
Z jakiegoś powodu to rozśmieszyło go jeszcze bardziej.
Powstrzymuję się przed tym, by nie jęknąć. Jeśli miałabym wskazać osobę, której za żadne skarby nie chciałabym tutaj spotkać, byłby to Cole Bryan. W jakiś sposób przyciągnął miliony subskrybentów swoimi prankowymi filmikami. Wszystkie opierały się na jednym i tym samym: eksplozje, wygłupy z klaksonami lub mizoginia. Kilka miesięcy temu ktoś ujawnił jego stare tweety, które reprezentowały wszystko, czego można byłoby się spodziewać po kimś takim, i to w najgorszej odsłonie. Jego filmik z przeprosinami do tej pory mnie prześladuje – udawane łzy, sztuczne światło odbijające się w mętnych oczach i to dziwaczne uczucie, że ktoś po drugiej stronie kamery trzyma go jako zakładnika. To była jedna wielka ściema, ale najwidoczniej producentom IRL to wystarczyło, by umieścić go w programie. To przykre, ale nie powinno mnie dziwić. Cole to biały heteroseksualny cis facet. Jeden z tych, którym wyrasta dodatkowa głowa przy każdym kolejnym ciosie.
– No dobra! – ćwierka Tilly. – Zabraliście wszystko z łodzi?
Gdy nikt nic nie mówi, klaszcze podekscytowana.
– Wspaniale! Ruszajcie i kierujcie się w stronę domu. Upewnię się tylko, że tutaj wszystko załatwione, i pokażę wam wasze pokoje.
Cole wydaje okrzyk radości.
– Do boju, drużyno!
Biorę oddech i sięgam po swoją walizkę. No to do boju.
Za moimi plecami ktoś przeklina. Logan z trudem balansuje z dwiema wypchanymi torbami uwieszonymi na kościstych ramionach. Ruszam w jej stronę, ale ubiega mnie Zane, wyciągając do niej umięśnioną dłoń.
– Potrzebujesz pomocy?
Logan spogląda na niego, a jej zielone oczy lśnią w słońcu.
– Nie trzeba.
– Daj spokój. – Uśmiecha się przyjacielsko. – Jesteś jak zapałka. Naprawdę mogę...
– Powiedziałam, że nie trzeba. – Rzuca mu jeszcze ostre spojrzenie i wyrywa przed siebie jak burza.
Cole szturcha Maxa.
– Ej, chłoptasiu z kamerą, lepiej zacznij nagrywać. Mamy pierwszą dramę z Bounce House. – Odchrząkuje, po czym przybiera głupkowaty ton spikera: – Wiadomość z ostatniej chwili: Logan Costello, była członkini Bounce House, właśnie odesłała z kwitkiem swojego eks, Zane’a Riversa, na oczach wszystkich! Zane, bracie, jak to skomentujesz?
Zane się wykrzywia.
– Nie byliśmy razem, człowieku. Dorośnij.
– Powtarzam tylko plotki. Logan jest trochę za wysoka, ale chętnie bym ją przeleciał.
Mam teraz ogromną ochotę wepchnąć Cole’a do wody.
– Bez przesady – mówi Max, opuszczając kamerę. – To było słabe.
– Wyluzuj, stary. Tylko się nabijam. Dostałem już za swoje, teraz szanuję kobiety.
Max wywraca oczami, przyśpieszając, by minąć Cole’a.
– Ej, tylko żartowałem – woła za nim. – Prawda, fitnesiaro?
Mruga do mnie, jakby to był nasz wewnętrzny żarcik, od czego aż mnie skręca w żołądku. Jeśli to jest dzień pierwszy, a Cole Bryan już obdarzył mnie ksywką, to chyba jednak powinnam wskoczyć do morza. A do tego przemyśleć decyzje, które podejmuję. Zamiast tego wydycham powietrze przez nos, pamiętając, co pomogło mi przetrwać przez ostatnie pięć lat na celowniku opinii publicznej: zachowywanie spokoju. Unikanie dram i przede wszystkim traktowanie takich osób jak Cole Bryan w sposób, na jaki zasługują.
Przyśpieszam, skupiając się na budynku przed sobą.
– Na serio? – mamrocze Cole. – Nikt tutaj nie zna się na żartach?
– To dziwne – mówi Corinne, przechodząc obok niego. – Nie słyszałam żadnego żartu.
– Myślałem, że gamerki są wyluzowane – odpowiada, krzywiąc się.
– No cóż. – Odwraca się do niego i idzie tyłem, dłońmi naśladując strzał z pistoletu. – Zamierzam łamać stereotypy.
Mijając mnie, Corinne rzuca mi spojrzenie w stylu „Boże, dopomóż nam”. Odwzajemniam je, myśląc: „Proszę, powstrzymaj mnie, gdy będę próbowała zamknąć mu tę jadaczkę. Albo lepiej nie”. Corinne śmieje się, a gdy odchodzi, przepełnia mnie wdzięczność, że jest tu ktoś, kto wydaje się normalny. Może uda nam się zaprzyjaźnić.
Czując na sobie kolejne spojrzenie, odwracam się i patrzę na innego potencjalnego przyjaciela. Przede mną stoi Max, a na jego twarzy ponownie gości zuchwały uśmiech.
– Lepiej się czujesz?
– Co? – Serce mi trzepocze.
Okej, więc „potencjalny przyjaciel” to chyba jednak nietrafne określenie, ale to nieistotne.
Max wskazuje pomost.
– Teraz, kiedy jesteśmy już na lądzie.
Krzyżuję ramiona.
– To się dopiero okaże.
– Racja. – Uśmiecha się. – Informuj mnie na bieżąco.
– Dalej czekasz na ten wywiad?
– To takie oczywiste?
– Nie, skąd. – Zerkam wymownie na jego kamerę. – Trzymasz ją tylko... przez cały czas, odkąd tu jesteśmy?
Kładzie rękę na sercu, udając, że zadałam mu cios.
– Bolało. Ale doceniam dziennikarską radę. Postaram się trochę bardziej kryć, fitnesiaro.
W ustach Maxa ksywka, którą obdarzył mnie Cole, nie brzmi tak okropnie.
– Nie ma za co, kamerzysto. – Próbuję się nie uśmiechać, nawiązując do słów Cole’a.
Gdy odwracam się i idę dalej, przestaję się powstrzymywać. Na mojej twarzy maluje się szeroki uśmiech. Bardzo możliwe, że ten program okaże się totalną katastrofą. Choć może właśnie tego potrzebuję.
Jestem dwadzieścia pięć kilometrów od stałego lądu i znacznie dalej od domu, od wszystkiego, co na mnie czeka: aplikowania do college’u i decydowania, co dalej z moją karierą. Od niekończących się wiadomości, komentarzy i maili od osób, które potrzebują, bym była kimś, kim być może już nie potrafię być.
Tutaj, na wyspie, mam szansę być sobą. Mogłabym stać na brzegu i krzyczeć w stronę morza i nikt by tego nie usłyszał. Jesteśmy tu sami.
W-R-E-SZ-CI-E. Idąc za Tilly do klimatyzowanego domu, myślałam, że się popłaczę. Przysięgam, jeszcze sekunda i padłabym przez ten gorąc, zanim udałoby się jej otworzyć drzwi. Wtedy jako duch nawiedzałabym ją i jej kościsty tyłek, zwłaszcza że ta pogoda zupełnie zrujnowała moją fryzurę, a to nawet gorsze od wykończenia tym upałem.
– Witajcie – mówi Tilly – w prawdziwym życiu.
Wywracam oczami. Serio myśli, że trzeba być tak dosłownym? W lustrze w holu widzę, że moje włosy mają się lepiej, niż sądziłam. Przy okazji spoglądam też na miny reszty uczestników. Chyba są zachwyceni.
Odwracam się i przez chwilę sama podziwiam wnętrze. To całkiem ładny dom, nawet jeśli wystrój jest lekko przesadzony. Pełno tu palm w doniczkach, wiklinowych mebli i bieli; wszystko jest białe, więc w masywnych oknach łatwo dostrzec błękit morza. Cóż, na pewno nikt nie zapomni, że jesteśmy na wyspie.
Kilka kroków przede mną Max Overby macha swoją kamerą jak jakiś wielki filmowiec. Przechodzi obok wygodnych mebli i telewizora w części dziennej i wchodzi do kuchni, w której dominują stal nierdzewna i drewno. Jest tu też strefa jadalna z długim stołem i dziesięcioma krzesłami – chyba mamy tu jadać urocze rodzinne obiady. Nawet mnie to bawi, ale po chwili mina mi rzednie – gdy wyobrażam sobie, że jem z kimś takim jak Aaron Tyler Banks. Moi followersi chybaby mnie zamordowali.
Gdy wchodzimy do części służącej za salon, Logan pociąga jeden ze swoich kolczyków w uchu. Należy do tych wiecznie poirytowanych dziewczyn, które z każdym kolejnym piercingiem coraz głośniej krzyczą „walcie się”. Pewnie też chodziłabym taka wściekła, gdyby cały TikTok huczał od plotek na mój temat. Wszyscy spekulują, czemu opuściła Bounce House. Co prawda obserwują to miliony ludzi, ale dajcie spokój – jak można być częścią teamu o tak durnej nazwie[2]? Nie wiem, co tam się stało, ale może Logan dobrze zrobiła. Teraz jednak nie wygląda na szczęśliwą.
– Nie ma tu zbyt wielu kryjówek – mówi, patrząc w górę, na drugie piętro.
Logan ma rację. To wnętrze idealnie nadaje się do reality show. Białe drewniane schody prowadzą na antresolę, która okala cały parter. W tym miejscu mogłaby rozegrać się słynna scena z Szekspira: ta, w której wszyscy giną. Przez każde górne drzwi wychodzi się właśnie tam i można wtedy obserwować, co dzieje się na dole. Jedynym trochę bardziej oddzielonym miejscem jest drugie piętro. Prowadzą tam schody, które na zakręcie znikają z zasięgu wzroku.
– O co chodzi z tym monitoringiem? – pyta Corinne, wskazując na jedną z wielu kamer pod sufitem.
Szybko poprawiam włosy, mając nadzieję, że wciąż dobrze się prezentują. W końcu płacę kupę forsy stylistce, by być tu najgorętszą laską.
– A tak, kamery – mówi Tilly. – Wiem, że trochę to dziwne, ale to standard w reality show. No wiecie, jak w Big Brotherze. Są wszędzie z wyjątkiem łazienek. – Uśmiecha się. – Nie martwcie się.
– Czyli na numerki zapraszam chętne do łazienki! – szczerzy się Cole.
– Ech, ile ty masz lat, cztery? – McKayleigh marszczy nos.
Ohyda. Byłam trochę podekscytowana tym wszystkim, ale teraz myśl o uwięzieniu z Cole’em na wyspie sprawia, że chcę wskoczyć z powrotem na łódź. Wiem o skandalu z jego tweetami, ale jestem przekonana, że najbardziej obraźliwa w Cole’u Bryanie jest cała jego osobowość.
– Dom jest niesamowity, prawda? – Tilly wraca do tematu. – Mieliśmy dużo szczęścia, że udało się nam go ogarnąć. Właściciele to raczej samotnicy.
– Lawrence’owie? – pyta Corinne, przyglądając się palmie w doniczce, jakby próbowała odgadnąć, czy jest prawdziwa. Zdecydowanie nie.
– Właściwie to nie jestem pewna, kim są – mówi Tilly. – Nie mam pojęcia, czy Lawrence to ich nazwisko. Wiem tylko, że wyspa należy do nich od kilku dekad, ale nie zapraszają na nią nikogo oprócz rodziny i bliskich znajomych. Nasz producent wykonawczy uruchomił znajomości, tylko dlatego się udało.
– Och, nic nie dzieje się bez przyczyny. – McKayleigh uśmiecha się, bawiąc się rudym lokiem. – Musimy być wyjątkowi.
Przyznaję, nazwanie córki takim kretyńskim imieniem to zbrodnia, ale wyjątkowo to do niej pasuje.
– No, czadowo – mówi Graham, zakładając kolczyk z krzyżykiem.
Ugh. Nie czaję, czemu wszyscy je teraz noszą. Można by pomyśleć, że ma to jakieś znaczenie, ale jestem pewna, że jedyna boska inspiracja to K-pop lub Harry Styles. Jednak do Grahama to pasuje. On buduje swój wizerunek na kopiowaniu ludzi, którzy faktycznie mają jakąś osobowość. Próbuje uchodzić za muzyka, ale jedyne piosenki, które wrzuca do sieci, to covery, a śpiewając, robi miny jak ktoś, kto cierpi na zaparcie.
Zane, stojący obok Grahama, przygląda się swojemu odbiciu w jednym z dużych okien wychodzących na plażę i pociera zarośniętą szczękę.
– Nie mogę się doczekać, aż będę tam medytował.
Moje oczy dosłownie wyskoczą, jeśli tyle razy będę nimi wywracać. Powinnam jednak współczuć. Ten cały team, Bounce House, był hitem przez krótką chwilę, a teraz ludzie na TikToku już się nimi znudzili. Może też byłabym wkurzająca, gdybym sama tak skończyła.
Dzwoni komórka, a ja instynktownie sięgam do torebki, chociaż mój zawsze jest wyciszony. Inni też sięgają do kieszeni, ale wszyscy wiemy, że w pomieszczeniu jest tylko jeden telefon. Naszych nie ma na wyspie.
Tilly wyciąga smartfon ze swojej biodrówki i zerka na ekran.
– O wilku mowa! To producent, muszę odebrać. Idźcie na górę i się rozgośćcie. Wasze pokoje są oznaczone, więc szukajcie swoich imion. Spotkajmy się tutaj o dziesiątej, oprowadzę was!
Tilly odchodzi i zostawia nas samych.
– Naprzód i w górę, dzieciaki! – Aaron klaszcze w dłonie, zachowując się jak nasz ojciec.
Tak na marginesie, to kolejny przypadek żenującej kariery.
Wszyscy zaczynają taszczyć swoje bagaże na piętro, ale patrząc na liczbę schodów i mając w pamięci, ile ciuchów spakowałam, wpadam na lepszy pomysł.
– Cześć, słońce.
Max dosłownie podskakuje, poprawiając okulary na nosie. Pewnie zdziwił się, że dostrzegam jego istnienie. Uśmiecham się, trącając swoją torbę sandałem.
– Pomożesz mi? Jestem silną, niezależną kobietą i tak dalej, ale trochę mi słabo. No i jestem przekonana, że te wychudzone ramiona są znacznie silniejsze, niż na to wyglądają.
– Och. – Max mruga, jakby dosłownie doszło u niego do zwarcia. Jest rozkoszny. – Eee...
– Dzięki.
Ściskam jego kościstą rękę, po czym wbiegam po schodach, pozwalając mu podziwiać, jak dobrze wyglądam w tych szortach. Cóż mogę powiedzieć? Mam słabość do artystycznych nerdów. To takie urocze, gdy traktują siebie poważnie, są pewni siebie i czarujący – do momentu, kiedy po dwóch minutach flirtu zostaje z nich kałuża. No i muszę przyznać, że jeśli chodzi o Maxa Overby’ego, to jest na czym zawiesić oko.
Na górze Kira i Corinne zajmują pierwszy pokój po prawej, a gdy podchodzę bliżej, widzę, że na drzwiach znajduje się też moje imię. Oczywiście dzielę sypialnię z pupilkami, ale nie narzekam. Drzwi dalej wprowadzają się Logan i McKayleigh, a ich miny wskazują, że już mają ochotę się pozabijać. Zaryzykuję towarzystwo małej miss cardio i gamerki.
– Ale czad! – oznajmiam, stając w drzwiach. – Nie ukrywam, że liczyłam na własny pokój, ale tu mi się podoba. Trzy małe łóżka jak na obozie.
Żartuję, bo kto jeszcze jeździ na obozy? Ale żadna się nie śmieje, zamiast tego gapią się w sufit.
– Tak, gdyby ten obóz był w jakiejś szczególnie chronionej, bezpiecznej bazie.
– To trochę dziwne, nie? Te kamery w naszych pokojach. – Kira pociera ramiona.
– Trochę. – Wskakuję na łóżko, które wygląda najlepiej, i zanurzam się w miękkiej, białej pościeli. – Ale ma to sens. Oglądałyście programy randkowe, w których nagrywają pary uprawiające seks, z tym dziwnym filtrem noktowizyjnym? Zaraz, może po to właśnie tu są? – Siadam i gapię się na jedną z kamer. – To w sumie podniecające, może też to zrobię.
Corinne wpatruje się we mnie z prawdziwym przerażeniem w oczach.
– Może... nie?
– No przecież żartuję, nie bądź taka pruderyjna.
Rozlega się pukanie do drzwi.
– Elody? – Max uchyla je delikatnie, ale nie zagląda do środka.
Chyba nawet mam już kandydata, jeśli chodzi o osoby, z którymi mogłabym się bzyknąć przy kamerach.
– Twoje rzeczy są tutaj – mówi.
– Nie musisz się chować, skarbie, nie jesteśmy nagie – mówię, szczerząc się.
Otwiera drzwi na tyle szeroko, bym mogła zobaczyć jego twarz.
– Jeszcze nie – dodaję.
Max się czerwieni i rozgląda po całym pokoju, unikając mojego spojrzenia.
Boże, jakie to proste.
– Dziękuję za wniesienie moich rzeczy, kotku. Prawdziwa z ciebie gwiazda.
– Max! – Cole woła z korytarza, zanim chłopak zdąży coś powiedzieć. – Ty, ja i Graham mamy miejscówkę na drugim piętrze, bracie. Totalny odjazd!
Gdy Cole odchodzi, Max wzdycha.
– No tak, nie chciałbym stracić z tego ani sekundy, więc...
Znika w korytarzu, zatrzaskując za sobą drzwi. Kira zastyga i patrzy za nim swoimi ciemnymi oczami Bambiego.
– Długo będziesz się tak gapić? – pytam.
Wygląda na to, że nie tylko ja zwróciłam uwagę na Maxa, ale co z tego. Kira jest słodka i w ogóle, ale prawda jest taka, że to żadna konkurencja.
– Przepraszam, ja tylko... – Zawiesza głos, gdy otwiera szufladę w stoliku nocnym. Zagląda do niej i marszczy brwi. – Tu są jakieś rzeczy.
– Jakie rzeczy? – pyta Corinne.
Kira sięga do szuflady i wyciąga z niej małą kartkę.
– „Drodzy influencerzy...” – czyta na głos.
Corinne wzdycha, wypakowując znoszone ogrodniczki i trzy koszulki z komiksowymi motywami. Najwidoczniej ma bardzo silną potrzebę podkreślenia, że nie jest taka jak inne dziewczyny.
– Nienawidzę tego słowa.
– A nie jesteśmy nimi? – odpowiadam rozbawiona.
– Niby tak, ale sam pomysł nazywania siebie osobą, która ma na coś wpływ... – Corinne krzywi się. – To trochę nieprawdziwe.
– Och, czyli jesteś jedną z tych, którzy wolą być „twórcami”? – Robię w powietrzu znak cudzysłowu. – Nie obraź się, ale to chyba bardziej cringe’owe?
Corinne nie odpowiada. Nie musi, bo przecież mam rację. Nie „tworzę” niczego oprócz postów, które wzbudzają u ludzi zazdrość lub podniecenie, a czasem i to, i to. Właśnie za to biorę kasę.
– Co tam jest napisane? – pyta, ignorując mnie.
Kira kontynuuje więc czytanie.
– „Witajcie na wyspie Lawrence. W szufladach znajdziecie kilka prezentów: to upominki od Waszego sponsora, które według umowy zgodziliście się nosić przy kamerach. Cieszcie się nimi i pobytem”.
– No tak, chcą, żebyśmy reklamowali te rzeczy.
– Widzisz? Masz wpływać na ludzi, złotko, to właśnie robią influencerzy.
Leżąc na brzuchu, sięgam do szuflady i przeglądam jej zawartość. Znajduję tam bikini, parę okularów przeciwsłonecznych i pudełko ze sportowym smartwatchem.
– Okej, wygląda jak model z dwa tysiące piętnastego, ale... – Odpakowuję go i zakładam na nadgarstek. – Uwielbiam róż.
Corinne stuka w tarczę swojego zegarka, mrużąc oczy, jakby miała ochotę rozłożyć go na części i złożyć z powrotem.
– Można z niego wysyłać wiadomości. Trochę dziwny sposób na „odcięcie się”, ale nie narzekam.
– Chyba nie mają połączenia z wi-fi – mówi Kira.
– Nie, właśnie próbowałam pisać do rodziny, ale wiadomości nie przechodzą. – Corinne wzdycha.
– Serio? Spójrzcie na to miejsce, chyba mogli pozwolić sobie na wi-fi – burczę.
– To cena, którą musimy zapłacić za prawdziwe życie – zauważa sucho Corinne.
Teatralnie opadam na poduszki. Wiem, że brak dostępu do telefonu to sedno tego programu, ale to będzie trudniejsze, niż myślałam. Chyba mam prawo trochę ponarzekać.
– Cóż, jeśli ktoś potrzebuje baletek... mam tutaj parę. – Kira ze zdziwieniem wyciąga ze swojej szuflady różowe puenty. – Nie wyobrażam sobie, do czego mogłyby mi się tu przydać, i to przy kamerach.
– O Boże, powinnaś koniecznie dać w programie taneczny popis! – sugeruję.
– Już tego nie robię. – Kira odkłada buty na miejsce.
– Czego, popisów?
– Nie tańczę – mówi, zamykając szufladę.
Na szczęście ktoś puka do drzwi, bo nie chce mi się słuchać o tanecznej traumie Kiry, której nabawiła się przez rywalizację. Siadam, zastanawiając się, czy to Max wrócił ze mną pogadać, ale to McKayleigh otwiera drzwi i serwuje nam najbardziej fałszywy uśmiech, jaki w życiu widziałam. Nie ukrywam rozczarowania.
– Cześć, dziewczyny! – Rozgląda się po pokoju, nerwowo bawiąc się smartwatchem na nadgarstku. – Sorry, że wam przerywam, ale Tilly chyba już na nas czeka.
McKayleigh spogląda za ramię i dopiero wtedy dostrzegam nieco oddaloną Logan. Patrzy w podłogę i poprawia włosy, chociaż pewnie celowo ułożyła je niedbale. Prawie zaśmiałam się na głos. Logan i McKayleigh, ex fake besties, spędziły w pokoju może dziesięć minut i już wyglądają, jakby miały pourywać sobie głowy.
Nagle czuję przypływ energii jak po strzeleniu sobie kilku espresso i zrywam się na nogi. Niektórzy mają cardio, a ja żywię się dramami. Zaczynam myśleć, że cały ten program może okazać się dobrą zabawą.
Wychodzę na korytarz.
– Chodźcie, laski! – wołam moje współlokatorki, naśladując entuzjazm Tilly, i szczerzę się do McKayleigh! – Czas na prawdziwe życie!
PRZYPISY