Kanibale - Anna Karolina - ebook + audiobook

Kanibale ebook i audiobook

Anna Karolina

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pewna kobieta w bestialski sposób morduje swoją córkę. Funkcjonariusze podejrzewają, że była wtedy pod wpływem MDPV – niebezpiecznego środka zwanego „narkotykiem kanibali”. Gdy niedługo potem dochodzi do podobnych zabójstw, Amanda Paller postanawia przeniknąć do świata sztokholmskich przestępców, aby posłać za kratki Milorada Kraljevica – szefa mafii odpowiedzialnego za sprowadzanie do miasta tej groźnej substancji. Sprawy komplikują się, kiedy na scenie znów pojawia się Adnan Nasimi. Mężczyzna, podejrzewany o zabicie policjanta, jest ojcem bliźniąt Amandy. Gdy jedno z dzieci zostaje porwane, sytuacja staje się niezwykle dramatyczna.

„Kanibale” to druga część serii o losach Amandy Paller. Anna Karolina, autorka tego cyklu, od piętnastu lat pracuje w policji. Doświadczenie zawodowe, które zdobywa na co dzień, staje się inspiracją do pisania trzymających w napięciu książek. Jej powieści były nominowane do wielu nagród w Szwecji, między innymi do Crimetime Award oraz Grand Audiobook Award.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 36 min

Lektor: Ewa Jakubowicz
Oceny
4,2 (15 ocen)
6
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
boorkosia

Dobrze spędzony czas

ok
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Kan­ni­ba­len

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Wi­told Bi­liń­ski

Co­py­ri­ght © Anna Ka­ro­lina, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-087-4

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Wzięła do ręki nóż, który le­żał na wierz­chu w szu­fla­dzie ze sztuć­cami. Odło­żyła go na bok i po­szu­kała in­nego. Więk­szego. Ostrzej­szego. Wi­delce, łyżki i ło­patki do sera prze­la­ty­wały jej przed oczami. Była w in­nym świe­cie, cho­ciaż wie­działa, że jest w domu. W swo­jej willi w Du­vbo. Sta­nęła, opie­ra­jąc się obiema rę­kami o ku­chenny blat. Pró­bo­wała się sku­pić. W końcu zna­la­zła naj­więk­szy nóż. Prze­cią­gnęła kciu­kiem po ostrzu. Skóra roz­chy­liła się jak płatki kwiatu. Od­sło­niła mięso. Krew. Ży­cie. Ob­li­zała ranę i prze­łknęła. Po­smak że­laza był wprost nie­biań­ski. Je­śli za­raz nie do­sta­nie wię­cej, umrze z głodu. Za­mknęła szu­fladę i usły­szała, jak trza­ska za­bez­pie­cze­nie przed dziećmi. Ze­gar na ścia­nie ty­kał zbyt gło­śno, zbyt szybko. Nie po­tra­fiła stwier­dzić, która była go­dzina. Wska­zówki wy­krzy­wiały się i żyły wła­snym ży­ciem. Nie było czasu. Wy­szła z kuchni i zna­la­zła się w sa­lo­nie.

Dziew­czynka klę­czała na so­fie. Wpa­try­wała się w ja­kąś kre­skówkę. Jedną ręką re­gu­lar­nie się­gała do mi­ski z po­pcor­nem.

Słod­kie dziecko. Jej włosy wciąż były sple­cione w war­ko­czyki, ra­zem zro­biły je rano. Ju­tro miały iść nad mo­rze kar­mić ptaki ka­wał­kami chleba, które od ja­kie­goś czasu zbie­rały. Ju­tro.

Ona jed­nak naj­pierw mu­siała coś zjeść.

Ude­rzyła no­żem z góry. Raz. Drugi. Nie­skoń­czoną liczbę razy.

Krew była tak cu­downa. Li­zała. Żuła. Darła. Jed­no­cze­śnie za­uwa­żyła coś dziw­nego. Ja­kieś prze­czu­cie.

Ape­tyt mimo to prze­wa­żył.

I ten głos. Ten dziwny głos. Spo­kojny i bez­pieczny. Mó­wił, że wszystko jest w po­rządku. Cały czas był przy niej.

Pro­wa­dził ją.

Po­łknęła coś, po czym odło­żyła kle­jący się nóż.

Lepka ciecz wy­pły­wała z ką­cika jej ust. Wy­tarła ją wierz­chem ręki. Dziwne.

Po­sta­cie w te­le­wi­zo­rze tań­czyły i się śmiały. Wy­głu­piały. Wy­łą­czyła pro­gram.

Za­brała po­pcorn z dy­wanu. Nie­po­rządny dzie­ciak. Ju­tro miały kar­mić ptaki. Uśmiech­nęła się do tej my­śli. Za­bawne. We­wnętrzny głos po­chwa­lił ją. Na jed­nym świat się koń­czy.

1

– Sły­sza­łaś, co się stało?

Amanda nie zdą­żyła na­wet wy­siąść z windy, kiedy Crippe za­wo­łał do niej z ko­ry­ta­rza. Zro­zu­miała, że szedł do po­miesz­cze­nia so­cjal­nego. Cała klatka scho­dowa była już wy­peł­niona aro­ma­tem kawy.

– Dzień do­bry.

Crippe po­trzą­snął głową.

– Co za chora ak­cja. Po­pro­wa­dzimy ra­zem prze­słu­cha­nie. Chodź.

Ru­szył da­lej, a ona za nim. Mu­siało się stać coś nie­zwy­kłego. Crippe nie był osobą, która ła­two się pod­nie­cała. Wi­dział już nie­jedno. Po­dob­nie jak ona. I cała reszta na czwar­tym pię­trze w bu­dynku po­ste­runku po­li­cji w Väste­rort. W wy­dziale śled­czym – po­dzie­lo­nym na roz­boje i po­ważne prze­stęp­stwa. Amanda za­częła w tej pierw­szej jed­no­stce i awan­so­wała do dru­giej.

Crippe już wziął so­bie kawę. Amanda otwo­rzyła szafkę i wy­jęła z niej swój oso­bi­sty ku­bek ozdo­biony dwiema ra­do­snymi bu­ziami, na wi­dok któ­rych inni także się uśmie­chali. Kiedy zo­ba­czyła swoje bliź­nięta, zro­biło się jej cie­pło na du­szy.

Tę­sk­niła za tymi dwiema istot­kami, mimo że zo­sta­wiła je w przed­szkolu za­le­d­wie kwa­drans wcze­śniej.

– Opo­wia­daj – za­żą­dała.

– W nocy zwi­nęli ko­bietę. W Du­vbo. Zja­dła swoją sze­ścio­let­nią córkę.

– Co zro­biła?

– Za­dzwo­nił są­siad. Zna­lazł tę ko­bietę całą we krwi i wsz­czął alarm. My­ślał, że to ona jest ranna. Kiedy pa­trol przy­był na miej­sce, zna­leźli w sa­lo­nie dziew­czynkę. Po­kój wy­glą­dał jak rzeź­nia. Po­li­cjanci wciąż są na po­ste­runku, gdy­by­śmy chcieli z nimi po­roz­ma­wiać. Są w trak­cie od­prawy ra­zem z per­so­ne­lem ka­retki. Poza tym mam tu pa­piery, mo­żesz prze­czy­tać.

Amanda za­częła prze­glą­dać stos kar­tek. Ra­port z aresz­to­wa­nia, zgło­sze­nie, prze­słu­cha­nie są­siada, pro­to­kół za­ję­cia.

Crippe mó­wił da­lej:

– Tech­nicy są na miej­scu, a mun­du­rowi wy­py­tali są­sia­dów, ale to ra­czej nic nie dało.

Amanda znów przyj­rzała się ra­por­towi z aresz­to­wa­nia: Nina Lil­je­dahl. Trzy­dzie­ści pięć lat.

– Skąd wia­domo, że to ona? Przy­znała się?

– Nie dało się jej prze­słu­chać. Wy­gląda na to, że była na­szu­rana jak szpa­del. Ale kiedy przy­je­chał pa­trol, prze­żu­wała ucho.

Crippe się skrzy­wił.

– Mu­simy spró­bo­wać, straż­nik mó­wił, że się ock­nęła i cały czas pyta, co się stało.

– A nie wie?

Crippe wzru­szył ra­mio­nami.

– Do­wiemy się, co po­wie. Co za zjeb mógłby ze­żreć wła­sną córkę? To chore. Pro­chy mu­siały jej zro­bić papkę z mó­zgu. Ale w końcu sama zde­cy­do­wała, że je weź­mie.

Amanda po­szła do szatni, żeby za­brać swoje rze­czy. Tak na­prawdę było to biuro, które tym­cza­sowo opróż­niono, żeby wsta­wić tam kilka sta­rych drew­nia­nych sza­fek, gdzie prze­cho­wy­wali swoje oso­bi­ste rze­czy. Zdjęła czarną skó­rzaną kurtkę się­ga­jącą jej do pasa. I sza­lik w pan­terkę. Wsu­nęła czarny pas z wy­tło­czo­nym sło­wem „PO­LI­CJA” w szlufki dżin­sów. Za­wie­siła na nim z tyłu kaj­danki, a na pra­wym bio­drze ka­burę. Wię­cej nie mo­gła, bo nie da­łoby się tego ukryć. Kiedy skoń­czyła, po­de­szła do swo­jego biurka sto­ją­cego przy ścia­nie w otwar­tej prze­strzeni biura. Za­lo­go­wała się na kom­pu­te­rze i cze­ka­jąc, aż sys­tem się za­ła­duje, od­cią­gnęła ro­letę, żeby wpu­ścić nieco sza­rego dzien­nego świa­tła. Crippe stał nie­opo­dal i pa­trzył na nią z nie­cier­pli­wo­ścią. Amanda za­uwa­żyła, że ostat­nio za­czął zwra­cać uwagę na to, jak się ubiera. Dziś miał na so­bie ko­szulkę w ko­lo­rze woj­sko­wej zie­leni, opi­na­jącą mu pierś. Był w trak­cie roz­wodu i na­gle zgu­bił ja­kieś dzie­sięć kilo. Co­dzien­nie cho­dził na si­łow­nię i uwa­żał na to, co je. Czę­sto był to tuń­czyk albo kur­czak.

Amanda znów wzięła do ręki ra­port z aresz­to­wa­nia i wpi­sała do po­li­cyj­nej bazy da­nych nu­mer ewi­den­cyjny Niny. Prze­czy­tała wy­niki, które jesz­cze bar­dziej za­chę­ciły ją do po­roz­ma­wia­nia z pa­nią Lil­je­dahl.

Po­de­szła do Crip­pego i po­je­chali windą na par­ter. Po­sta­no­wili, że roz­mowę pro­wa­dzić bę­dzie Amanda. Wy­glą­dało na to, że straż­nik Micke po­czuł ulgę, kiedy przy­byli. Nina od go­dziny wa­liła w drzwi i ry­czała hi­ste­rycz­nie, przez co straż­nika roz­bo­lała głowa. Chciał od­po­cząć i zjeść śnia­da­nie. Szedł przed nimi dłu­gim ko­ry­ta­rzem z sze­re­giem bia­łych drzwi. Krzyki Niny sły­chać było z da­leka, a kiedy otwo­rzyli za­mek, na pod­łogę upa­dła ładna ko­bieta. Pła­kała i raz za ra­zem py­tała, dla­czego ją za­mknęli. Amanda i Crippe pró­bo­wali ją uspo­koić, pro­wa­dząc jed­no­cze­śnie do po­koju prze­słu­chań. Usie­dli na krze­słach. Po­li­cjanci z jed­nej strony stołu, Nina z dru­giej. Amanda nie wy­jęła na­wet no­tat­nika i dłu­go­pisu. Na po­czą­tek chciała po pro­stu po­roz­ma­wiać, a nie pro­wa­dzić for­malne prze­słu­cha­nie.

– Nie ma pani po­ję­cia, dla­czego pani tu jest?

Nina pod­nio­sła wzrok i spoj­rzała na Amandę. Szlo­cha­jąc, po­trzą­snęła głową.

– Obu­dzi­łam się i zo­ba­czy­łam, że je­stem za­mknięta. Spa­ni­ko­wa­łam. Dla­czego nikt nie chce mi po­wie­dzieć, co tu ro­bię? I gdzie jest Oli­via? Rany bo­skie! Prze­cież Jo­han wy­je­chał. Kto zaj­muje się Oli­vią?

– Roz­ma­wia­li­śmy z Jo­ha­nem, je­dzie już do domu.

Dolna warga Niny drżała.

– Ale dla­czego ja tu je­stem? Nic nie pa­mię­tam. Mam pustkę w gło­wie.

– Nino, po­patrz na mnie.

Amanda spoj­rzała jej w oczy. Roz­pacz. Strach. A bę­dzie jesz­cze go­rzej.

– Te­raz prze­pro­wa­dzę z tobą prze­słu­cha­nie. – Amanda prze­łknęła ślinę. – Je­steś po­dej­rze­wana o za­mor­do­wa­nie swo­jej córki Oli­vii.

Ci­sza. Krze­sło, na któ­rym sie­działa ko­bieta, za­częło się trząść.

Aman­dzie łzy na­pły­nęły do oczu, ze wszyst­kich sił sta­rała się je po­wstrzy­mać. Wpa­try­wała się w le­żący na biurku spi­nacz i po­dzi­wiała jego ele­ganc­kie kształty. Cóż za in­ten­sywny błę­kitny ko­lor! Oby tylko nie za­cząć pła­kać…

Z wy­sił­kiem ode­rwała wzrok od przed­miotu i znów spoj­rzała na Ninę.

– Ubie­głej nocy, a więc z pią­tego na szó­stego kwiet­nia, w pani domu do­ko­nano mor­der­stwa. Chcę po­in­for­mo­wać, że ma pani prawo do obec­no­ści ad­wo­kata przy na­szym prze­słu­cha­niu. Czy ży­czy pani so­bie tego?

Nina trzy­mała się kur­czowo kra­wę­dzi stołu i wy­glą­dała, jakby w każ­dej chwili mo­gła ze­mdleć.

– To musi być ja­kaś po­myłka – wy­ją­kała.

– Czy chce pani po­cze­kać na obrońcę, za­nim przej­dziemy da­lej?

– Nie! Chcę wie­dzieć, co się stało!

Nina biła się pię­ściami w głowę.

– Co się stało? – krzy­czała. – Co się stało?

Brą­zowe włosy przy­kle­jały jej się do mo­krych po­licz­ków.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie.

Wzy­wa­nie te­raz ad­wo­kata, który mu­siałby przy­je­chać z cen­trum Sztok­holmu na po­ste­ru­nek w Sol­nej, nie by­łoby do­brym roz­wią­za­niem. Amanda nie chciała cze­kać. Nina też nie. Osta­tecz­nie było to tylko wstępne prze­słu­cha­nie, więc obec­ność praw­nika nie była po­trzebna. Amanda nie chciała tego prze­dłu­żać.

– Czy mo­głaby pani po­wie­dzieć, co pani ro­biła wczo­raj wie­czo­rem?

– Nie wiem! Ni­czego nie pa­mię­tam! To nie może być prawda!

Nina umil­kła. W jej oczach wi­dać było prze­ra­że­nie. Pod­cią­gnęła rę­kaw za du­żej ko­szuli, którą po­ży­czono jej w aresz­cie. Spoj­rzała na swoje ra­mię.

– Mia­łam tu krew. Boże, mia­łam tu krew! I we wło­sach też!

Chwy­ciła ko­smyk prze­siąk­nięty łzami. Jej palce za­bar­wiły się nieco na ró­żowo.

– Mam krew we wło­sach! Co się stało? Gdzie jest Oli­via?

Wstała gwał­tow­nie, a jej krze­sło się wy­wró­ciło.

Pod­szedł do niej Crippe i oto­czył ją ra­mie­niem.

– Pani córka zo­stała za­mor­do­wana. Już jej nie ma. Strasz­nie mi przy­kro.

Nina za­pa­dła się w so­bie. Trzę­sła się. Pła­kała. Wy­da­wała nie­kon­tro­lo­wane dźwięki, od któ­rych Amanda do­stała gę­siej skórki. Crippe wy­po­wia­dał uspo­ka­ja­jące słowa, ale te nie do­cie­rały do zroz­pa­czo­nej ko­biety.

– Na tym za­koń­czymy prze­słu­cha­nie – po­wie­dział w końcu.

Amanda pró­bo­wała znów sku­pić się na zszy­wa­czu, ale oczy miała już mo­kre. Prze­cią­gnęła wska­zu­ją­cym pal­cem pod rzę­sami. Sta­rała się unik­nąć roz­ma­za­nia tu­szu. Po­szła za Crip­pem i Niną do celi.

Ko­bieta nie pro­te­sto­wała. Umil­kła. Jej ciało przy­po­mi­nało wy­krę­coną szmatę. We­szła do środka i usia­dła na wy­słu­żo­nym gu­mo­wym ma­te­racu na pry­czy.

Crippe za­mknął drzwi i prze­krę­cił klucz w zamku. Od­wró­cił się w stronę Amandy i wes­tchnął ciężko.

– Co my­ślisz?

– Mówi prawdę. – Amanda od­chrząk­nęła. – Rze­czy­wi­ście nic nie pa­mięta.

– Wie­dzia­łem, że nie mo­żemy da­lej tego cią­gnąć. Jak się czu­jesz?

– Spoko. Trzeba by ją prze­wieźć do szpi­tala psy­chia­trycz­nego.

Crippe kiw­nął głową.

– Po­roz­ma­wiam o tym z do­wódcą.

Wra­cali ko­ry­ta­rzem, który wy­da­wał się dziw­nie ci­chy. Nikt nie wrzesz­czał. Nie było straż­nika. Pew­nie wciąż sie­dział w po­miesz­cze­niu so­cjal­nym, da­jąc od­po­cząć uszom. Do­brze się pra­co­wało z Crip­pem, Amanda ni­gdy nie mu­siała mu się tłu­ma­czyć. Od kiedy uro­dziła dzieci, zro­biła się wraż­liw­sza.

Zda­niem po­łoż­nej były to ja­kieś zmiany hor­mo­nalne, które miały zo­stać jej na całe ży­cie. Amanda uwa­żała, że to jed­no­cze­śnie do­bre i złe. Nie­na­wi­dziła tego w sy­tu­acjach ta­kich jak ta. Kiedy nie po­tra­fiła za­cho­wać pro­fe­sjo­na­li­zmu w obec­no­ści więź­nia. Ale nie była to zwy­kła aresz­tantka. Nina Lil­je­dahl czę­ściowo zja­dła swoją córkę. I ni­czego nie pa­mię­tała. Dla­czego? No cóż, była pod sil­nym wpły­wem nar­ko­ty­ków. Cie­kawe było to, że w po­li­cyj­nej ba­zie da­nych nie było o niej żad­nej wzmianki zwią­za­nej z nar­ko­ty­kami. W ogóle żad­nej in­for­ma­cji. Nina Lil­je­dahl była cał­kiem czy­sta. Po­dob­nie jak jej mąż Jo­han. Dla­czego ko­bieta, która pro­wa­dziła cał­kiem zwy­czajne ży­cie ro­dzinne, za­częła ćpać? Amanda za­mie­rzała ją o to spy­tać na na­stęp­nym prze­słu­cha­niu. Na ra­zie nie miała oka­zji.

Amanda za­krę­ciła kran i dud­nie­nie w ła­zience ustało. Sły­chać było tylko chla­pa­nie i szczę­śliwy szcze­biot, kiedy Char­lie i Greta pusz­czali do sie­bie łódki i ro­bili ustami fon­tannę. Przyj­rzała się im. Ta­kie nie­winne. Wciąż chro­nione przed ota­cza­jącą je rze­czy­wi­sto­ścią.

Jak to się stało, że wszystko po­szło tak źle? Czy mo­gła zro­bić coś ina­czej? My­śli bez­ład­nie prze­la­ty­wały jej przez głowę. Trudno było je uchwy­cić.

Po prze­słu­cha­niu Lil­je­dahl Amanda i Crippe po­roz­ma­wiali z pa­tro­lem i per­so­ne­lem ka­retki, któ­rzy pierwsi do­tarli na miej­sce zda­rze­nia. Opo­wie­dzieli, że z Niną nie było żad­nego kon­taktu. Cho­dziła jakby w tran­sie i mam­ro­tała coś bez ładu i składu. Cała była po­kryta krwią. Ubra­nie, twarz, ręce. Z po­czątku my­śleli, że gry­zie gumę do żu­cia. Po­tem za­uwa­żyli, że miała w ustach ucho. Dziew­czynkę zna­leźli na ka­na­pie w sa­lo­nie. Ra­tow­nicy nie mieli już nic do ro­boty. Ofiara miała po­de­rżnięte gar­dło i zma­sa­kro­waną część twa­rzy. Po ta­kiej nocy ko­le­dzy wciąż byli bla­dzi.

W po­ło­wie roz­mowy ode­zwał się we­wnętrzny alarm, a nie­bie­ska lampa na su­fi­cie roz­bły­sła w po­koju. Ktoś na po­ste­runku wci­snął alarm prze­ciw­na­pa­dowy. Amanda od razu zro­zu­miała, że coś się działo w aresz­cie. Po­bie­gła do drzwi, a za nią kilku ko­le­gów. Spie­szyli się, żeby po­móc Mic­kemu, który praw­do­po­dob­nie padł ofiarą ataku. Jed­nak Amanda my­ślała tylko o Ni­nie Lil­je­dahl, spo­dzie­wa­jąc się naj­gor­szego. Nie spoj­rzała przez wi­zjer w drzwiach. Prze­cią­gnęła kartę przez czyt­nik, żeby otwo­rzyć, i wbie­gła do celi. Stał tam Micke, wska­zu­jąc pal­cem w mil­cze­niu. Cał­ko­wi­cie spa­ra­li­żo­wany.

Nina sie­działa na pod­ło­dze po­chy­lona w przód. Jedną no­gawkę spodni miała okrę­coną wo­kół szyi, druga była przy­wią­zana do rury wo­do­cią­go­wej. To wy­star­czyło, żeby się po­wie­sić. Cię­żar ciała zro­bił resztę.

Amanda trzy­mała bez­władne ciało w pio­nie, pod­czas gdy Crippe wal­czył z pę­tlą wo­kół szyi. Ktoś wy­cią­gnął nóż i prze­cięli tka­ninę. Ktoś we­zwał po­go­to­wie.

W końcu spo­częła na zim­nej be­to­no­wej po­sadzce. Nina Lil­je­dahl, trzy­dzie­ści pięć lat. Blada i mar­twa.

Ko­lejne po­wie­sze­nie w aresz­cie po­li­cyj­nym, które trzeba było zba­dać i do­dać do pro­wa­dzo­nych spraw.

Amanda wzdry­gnęła się, kiedy woda chlap­nęła na jej twarz. Char­lie skrę­cał się ze śmie­chu. W prze­ci­wień­stwie do Grety, któ­rej brat wy­lał na głowę całe wia­derko.

– Wyjść, mamo. Chcę wyjść, mamo.

Córka wy­cią­gnęła ręce do Amandy, a ta po­mo­gła jej wy­do­stać się z wanny. Wy­tarła ją wiel­kim ręcz­ni­kiem z Pippi Lang­strumpf. Owi­nęła nim jej ciem­no­brą­zowe włosy, two­rząc na gło­wie tur­ban. Greta uwiel­biała to. Chciała wszystko ro­bić tak samo jak mama. Za­chi­cho­tała za­do­wo­lona, ale szybko umil­kła. Przy­glą­dała się Aman­dzie sze­roko otwar­tymi oczami.

– Dla­czego masz inny ko­lor, mamo?

Dziew­czynka po­cią­gnęła pa­lusz­kami blond włosy matki.

Amanda się ro­ze­śmiała.

– Bo cza­sem tak bywa. Ja mam ja­sne włosy, a tata ciemne, tak jak ty i Char­lie.

– Ale my nie mamy taty. Gdzie ona jest?

– On. Tata to on. I oczy­wi­ście, że ma­cie tatę. Wszy­scy mają tatę.

– Ale gdzie ona jest?

Amanda po­ca­ło­wała ją w miękki, py­zaty po­li­czek.

– Kie­dyś o tym opo­wiem, gdy bę­dzie­cie tro­chę więksi.

– Je­stem dużą dziew­czynką.

– Tak, je­steś. Ile masz lat?

Usta Grety wy­krę­cały się na wszyst­kie strony, kiedy in­ten­syw­nie my­ślała.

– Raz, dwa, cztery.

– Nie­długo skoń­czysz trzy lata. Wiesz to, prawda?

Greta wy­da­wała się za­do­wo­lona z roz­mowy i po­bie­gła po pi­żamę. Amanda wy­jęła pro­te­stu­ją­cego wście­kle Char­liego z wanny i wy­cią­gnęła ko­rek. Woda bul­go­tała, zni­ka­jąc w od­pły­wie. Dzie­ciaki były zu­peł­nie różne. Greta nie­śmiała i za­my­ślona. Char­lie był nie­spo­koj­nym du­chem, który pa­ko­wał się we wszel­kiego ro­dzaju kło­poty. Tro­chę jak oj­ciec. Trudno po­wie­dzieć, gdy byli ra­zem tak krótko. Ale ona do­stała to, co naj­lep­sze, coś, czego na­wet nie mo­głaby so­bie wy­obra­zić.

Bliź­niaki.

Gretę i Char­liego. Jej cały świat.

2

Ad­nan na­peł­nił pięć kie­lisz­ków te­qu­ilą, wy­sta­wił sól i ta­le­rzyk z po­kro­jo­nymi ka­wał­kami cy­tryny. Fa­ceci przy ba­rze za­wyli z za­do­wo­le­nia i ob­li­zy­wali na­sadę kciuka. Sy­pali sól i znów li­zali. Prze­ły­kali al­ko­hol i cmo­kali z dumą. Cy­tryny nie ru­szali. Naj­wy­raź­niej każdy chciał za­im­po­no­wać po­zo­sta­łym. Ad­nan miał już ser­decz­nie dość en­tu­zja­stycz­nych tu­ry­stów, ale mie­sza­nie drin­ków na­peł­niało przy­naj­mniej kasę. Przez ostatni rok pra­co­wał u Ra­gnara Johns­sona, Szweda, pro­wa­dzą­cego wraz ze swoją kam­bo­dżań­ską żoną re­stau­ra­cję i bar w Si­ha­no­ukville. Spo­tkali się w Świe­cie Dzi­kiego Za­chodu, jak Ra­gnar na­zy­wał to miej­sce. W dziu­rze, w któ­rej lą­do­wało się po do­tar­ciu do Kam­bo­dży stat­kiem z Taj­lan­dii. Ad­nan zga­dzał się z tą na­zwą. To była spo­łecz­ność bez­pra­wia. Bro­daci lu­dzie z Za­chodu, któ­rzy osie­dlili się tu i pro­wa­dzili biz­nes dzięki ła­pów­kom i obiet­ni­com lep­szego ży­cia. Je­dy­nym, co od­róż­niało to miej­sce od praw­dzi­wego mia­steczka Clinta Eastwo­oda, było to, że za­miast koni pę­dziły po nim sku­tery.

Po kilku piw­kach wy­pi­tych w ocze­ki­wa­niu na sta­tek do Si­ha­no­ukville Ra­gnar za­pro­po­no­wał mu pracę. Ad­nan był cał­kiem za­sko­czony. Ro­bota! Cho­ciaż tylko na próbę. Dla ta­kich jak on ry­nek pracy był za­mknięty, przy­naj­mniej w Szwe­cji. A tym­cza­sem po le­d­wie kilku go­dzi­nach w tym no­wym kraju za­pew­nił so­bie nor­malny do­chód. Ad­nan, prawdę mó­wiąc, nie prze­pa­dał za sta­łymi go­dzi­nami pracy i ru­tyną. Jed­nak w jego sy­tu­acji za­pusz­cze­nie ko­rzeni miało swoje za­lety. W Si­ha­no­ukville. Fakt, że nie był w sta­nie po­praw­nie wy­po­wie­dzieć tej na­zwy, miał mniej­sze zna­cze­nie.

To nad­mor­skie mia­steczko za­im­po­no­wało mu. A może było to tylko wra­że­nie po szo­ku­ją­cych po­cząt­kach na Dzi­kim Za­cho­dzie. Było tu wszystko: je­dze­nie, si­łow­nia, as­fal­towe drogi. Luk­su­sowe ho­tele kon­ku­ro­wały z prost­szymi bun­ga­lo­wami, a tu­ry­ści byli wo­żeni mo­to­rik­szami nie­za­leż­nie od tego, jak dużo mieli ba­gażu. Ad­nan ran­kami bie­gał po plaży, a wie­czo­rami wy­ci­skał że­lazo. Ży­wił się curry i jeź­dził na sku­te­rze. Pra­co­wał w ba­rze. I na tym w su­mie ko­niec.

– Pro­szę pięć razy piwo Ang­kor.

Je­den z fa­ce­tów mach­nął bank­no­tem w stronę Ad­nana. Wy­jął bu­telki z lo­dówki i otwo­rzył. Wło­żył do gu­mo­wa­nych uchwy­tów, żeby nie ście­kała po nich skro­plona para. Fa­ceci wy­pili za we­sołe ży­cie. Wzno­sili to­a­sty i krzy­czeli. Je­den z nich po­wie­dział, że po­cho­dzą z pół­nocy. Z Lule. Ad­nan ni­gdy nie mógł zro­zu­mieć, o co cho­dzi z tym zja­da­niem ostat­niej li­tery w co dru­gim sło­wie. Ale poza tym byli w po­rządku. Przy pi­ciu sporo ga­dali.

Ad­nan spoj­rzał na ze­ga­rek, ko­pię ro­leksa ku­pioną na lo­kal­nym rynku. Jesz­cze go­dzina do za­mknię­cia. Wsta­wił tro­chę piwa do lo­dówki. Wy­tarł blat. Za­wią­zał wo­rek ze śmie­ciami.

Wtedy go zo­ba­czył. Sto­jący przy ba­rze wó­zek in­wa­lidzki. Przyj­rzał się do­kład­niej. Otarł ręcz­ni­kiem pot z czoła. Nie­moż­liwe! Dwóch go­ści za­sło­niło mu wi­dok, gdy pró­bo­wali po­móc ja­dą­cemu męż­czyź­nie po­ko­nać próg. Po­tem się od­su­nęli.

Przez ciało Ad­nana jakby prze­pły­nął prąd. To był on: Ha­jir. Usta same roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.

A jed­no­cze­śnie po­czuł strach. Bły­ska­wicz­nie wró­ciły wspo­mnie­nia, od któ­rych uciekł. Dla­czego on tu przy­je­chał? Ha­jir El-Ba­tal. Jego naj­lep­szy przy­ja­ciel.

Ich spoj­rze­nia się spo­tkały. Mię­dzy nimi stał stół do bi­lardu. Dwie dziew­czyny i dwóch chło­pa­ków po­chło­nię­tych było roz­grywką. Ko­le­sie z pół­nocy darli się i pró­bo­wali na­uczyć kilku Ame­ry­ka­nów wy­ma­wiać szwedzki to­ast. Ha­jir pod­je­chał bli­żej. Okrą­żył stół. Udało mu się uchy­lić przed ki­jem. Chwy­cił go ręką. Dziew­czyna, któ­rej unie­moż­li­wiło to grę, już za­mie­rzała gwał­tow­nie za­pro­te­sto­wać, ale zmie­niła zda­nie, wi­dząc in­wa­lidę. A może uci­szyło ją spoj­rze­nie Ha­jira? Sza­leń­stwo za­wsze błysz­czące w jego oczach. Prze­ci­skało się przez spo­kojną fa­sadę.

Ha­jir pu­ścił kij i znów ru­szył do przodu. Tro­chę przy­tył.

Wy­glą­dał znacz­nie żwa­wiej niż ostat­nim ra­zem, kiedy Ad­nan go wi­dział. Silne ra­miona, pew­nie dzięki nie­ustan­nemu na­pę­dza­niu wózka. Brzuch tro­chę za bar­dzo wy­py­chał ja­sno­nie­bie­ską ko­szulkę. Po­zba­wione ży­cia nogi wy­glą­dały jak wy­schnięte.

– Co po­leca bar­man?

Do­brze znany głos. Mroczny. Chra­pliwy.

– Może Ang­kor?

– Da­waj.

Ad­nan otwo­rzył dwie bu­telki. Druga była prze­zna­czona dla niego sa­mego. To warto było ob­lać, na­wet w go­dzi­nach pracy.

– Ja pier­dolę.

Po­trzą­snął głową. Wy­cią­gnął za­ci­śniętą pięść. Ha­jir stuk­nął w nią swoją.

– Miło cię wi­dzieć, chło­pie.

– Na­wza­jem.

Wy­pili po parę ły­ków lo­do­wa­tego piwa. Pod­stęp­nie do­bre. Ad­nan od wielu ty­go­dni nic nie pił. Wo­lał na po­waż­nie za­jąć się tre­nin­giem. Bi­cepsy miał więk­sze niż kie­dy­kol­wiek. Sze­ścio­pak na brzu­chu twardy jak ka­mień. Był w szczy­to­wej for­mie.

– Jak mnie tu zna­la­złeś?

– A ilu Ra­gna­rów jest w Si­ha­no­ukville?

Ad­nan za­chi­cho­tał, sły­sząc, jak brzmi to w ustach przy­ja­ciela.

– Po­wiedz to jesz­cze raz.

Ha­jir tym ra­zem bar­dzo się po­sta­rał:

– Si… ha… nouk… ville.

Znów chi­chot. W pół mi­nuty Ad­nan po­czuł się bar­dziej sobą niż przez ostat­nie trzy lata. Znów stuk­nęli się bu­tel­kami. Wy­pili. Ad­nan raz na ja­kiś czas ob­słu­gi­wał go­ści.

Ha­jir przy­wi­tał się z Ra­gna­rem i jego żoną Arun. Ra­gnar wy­glą­dał na za­sko­czo­nego, ale chyba cie­szył się ze względu na Ad­nana. Wiele od niego usły­szał. O tym, jak Ha­jir wy­lą­do­wał na wózku. I o tym, że była to w pew­nym sen­sie wina Ad­nana. Że Ha­jir był je­dyną osobą, z którą miał kon­takt w kraju po tym wszyst­kim, co się wy­da­rzyło. Ad­nan otwo­rzył się przed Ra­gna­rem bar­dziej, niż się spo­dzie­wał. Ale oczy­wi­ście nie wszystko mu po­wie­dział. Jak można po­dzie­lić się z kimś rze­czami, o któ­rych co­dzien­nie stara się za­po­mnieć? Był za­do­wo­lony, że w ogóle żyje. Mimo że wszystko się za­wa­liło.

Go­dzinę póź­niej Ad­nan wy­pro­sił ostat­nich go­ści i zo­stali we dwójkę z Ha­ji­rem. Usie­dli przy drew­nia­nym stole, od któ­rego Ad­nan od­su­nął jedno krze­sło, żeby zro­bić miej­sce dla przy­ja­ciela.

– Czy to nie pora, że­byś wra­cał do domu? – za­py­tał po­waż­nie Ha­jir.

Ad­nan się skrzy­wił. Wy­pił łyk piwa.

Ha­jir kon­ty­nu­ował:

– Do­brze ci tu­taj?

Ad­nan kiw­nął głową.

– Przy­zwy­cza­iłem się. Ra­gnar jest w po­rządku. Ale wia­domo…

– Mam dla cie­bie ro­botę, je­śli je­steś za­in­te­re­so­wany.

Ad­nan roz­pro­mie­nił się, mimo że nie miał zbyt wiel­kich ocze­ki­wań.

– Jaką ro­botę?

– Nie ta­kie gówno jak przed­tem. Już nie zaj­muję się ta­kimi rze­czami, wiesz o tym. Han­dluję sa­mo­cho­dami. Luk­su­so­wymi. Mam wła­sną firmę.

Ha­jir za­czął opo­wia­dać.

Po­pyt na sa­mo­chody był ol­brzymi. Kra­dli je, uży­wa­jąc klu­czy­ków, i prze­jeż­dżali przez most nad Sun­dem, za­nim wła­ści­ciel zdą­żył za­uwa­żyć, że auto znik­nęło. Warsz­taty na kon­ty­nen­cie za­ła­twiały nowe ta­blice i prze­bi­jały nu­mery pod­wo­zia. Ha­jir zbu­do­wał so­bie nie­wiel­kie im­pe­rium. Miał już pięt­na­stu pra­cow­ni­ków, ale mu­siał roz­sze­rzyć dzia­łal­ność. Po­trze­bo­wał lu­dzi, któ­rym mógłby ufać. Mó­wił, że nie da się żyć tak jak Szwe­dzi. To nie było dla ta­kich jak oni. Jak on i Ad­nan. Nie po­zwa­lała na to ich prze­szłość.

Do Ad­nana ta­kie ro­zu­mo­wa­nie zna­ko­mi­cie tra­fiało. Tę­sk­nił za sta­rym ży­ciem. Za kasą. Wol­no­ścią. To nic no­wego. Odło­żył to tylko na ja­kiś czas na bok. Uwa­żał, że tak samo było z Ha­ji­rem, kiedy zo­stał po­strze­lony w plecy i pra­wie umarł. Po tym, jak za­ło­żył z Isa­bellą ro­dzinę i uro­dziło im się dwoje dzieci, nie li­cząc córki żony z wcze­śniej­szego związku. Ha­jir jed­nak wszystko do­brze prze­my­ślał. Ro­zu­miał, że szwedz­kie spo­łe­czeń­stwo ni­komu nie wy­ba­cza. Wpy­cha każ­dego ska­za­nego z po­wro­tem do prze­stęp­czego świata. Czy tego chciał, czy nie. Raz ban­dzior, za­wsze ban­dzior. Jed­nak z wie­kiem czło­wiek mą­drzeje. Po co się mę­czyć z ko­ka­iną, kiedy można za­ro­bić masę pie­nię­dzy na szyb­kich sa­mo­cho­dach? Mniej­sze ry­zyko. Wyż­sze do­chody na wszyst­kich po­zio­mach.

Ad­nan słu­chał. Za­sta­na­wiał się. Dys­ku­to­wał z Ha­ji­rem. Otwie­rał siódme piwo.

W końcu mu­siał za­dać nie­unik­nione py­ta­nie:

– Mi­ran?

Ha­jir ro­ze­śmiał się szcze­rze.

– Jest wście­kły. Znik­ną­łeś ra­zem z kasą. Co byś sam o tym po­my­ślał?

Ad­nan za­milkł na chwilę. Nie­jedną bez­senną noc spę­dził, za­sta­na­wia­jąc się, co stało się z łu­pem. Jego zda­niem mo­gli go prze­jąć wy­łącz­nie gli­nia­rze. Ale dla­czego ściem­niali? Po­wie­dzieli ga­ze­tom, że pie­nią­dze znik­nęły? Miał oczy­wi­ście swoje po­dej­rze­nia co do tego, jak to wszystko się od­było. Z po­czątku nie chciał w to wie­rzyć. Im wię­cej jed­nak o tym roz­my­ślał, tym bar­dziej ob­raz się kla­ro­wał. Zo­stał oszu­kany bar­dziej, niż mógłby to so­bie wy­obra­zić. Wy­ko­rzy­stany. Ale tego Mi­ra­nowi nie mógł wy­ja­śnić. Nic dziw­nego, że się wście­kał.

– Co tam u niego?

Ha­jir par­sk­nął.

– Od dawna go nie wi­dzia­łem. Ostat­nio sły­sza­łem, że ko­goś po­znał. Mam na­dzieję, że to do­bra dziew­czyna.

– Nie pra­cuje dla cie­bie?

– Nie, no co ty.

Ha­jir nie mu­siał mó­wić nic wię­cej. Mi­ran wciąż był po uszy w gów­nie. Cie­kawe, co brał. Ko­ka­inę? He­ro­inę? Spice? Co te­raz jest w mo­dzie? Ad­nan na­gle zdał so­bie sprawę, że ostat­nio żył jak w za­kła­dzie pracy chro­nio­nej. Stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Co miało swoje do­bre i złe strony.

W ca­łym ciele czuł tę­sk­notę za czymś in­nym.

Noc zmie­niła się we wcze­sny po­ra­nek i Ad­nan za­ła­twił Ha­ji­rowi pod­wózkę. Nie było trudno, bo miej­scowi go znali. Kie­rowca, który tak na­prawdę wy­bie­rał się na ry­nek sprze­da­wać kur­czaki, zło­żył wó­zek i przy­wią­zał go do da­chu cien­kim po­strzę­pio­nym sznur­kiem. Nie­po­ko­jąco chy­bo­tał się, kiedy sa­mo­chód od­je­chał w stronę So­kha Be­ach Re­sort. Pię­cio­gwiazd­ko­wego ho­telu z pry­watną plażą. Ha­jir po­wie­dział, że w po­dróż wy­brali się też Isa­bella i dzieci. Ad­nan wsiadł na sku­ter i po­je­chał do domu. Na dwo­rze było spo­koj­nie i ci­cho, wscho­dziło słońce. O tej po­rze za­zwy­czaj bie­gał. Dziś jed­nak mu­siał so­bie zro­bić prze­rwę. Al­ko­hol zwol­nił go z tre­ningu.

Jego bun­ga­low był pro­sty i za­wie­rał tylko to, co naj­po­trzeb­niej­sze. Łóżko z mo­ski­tierą, to­a­letę i prysz­nic. Jadł w re­stau­ra­cji Ra­gnara albo ku­po­wał coś na ulicy. Je­dyne, co przy­go­to­wy­wał w domu, to kawa z proszku. Czaj­nik do­stał od Arun.

Przed po­ło­że­niem się do łóżka wziął prysz­nic. Po wie­czo­rze w ba­rze śmier­dział po­tem, a jego ubra­nie cuch­nęło dy­mem. Nie­świeżo. Kiedy skoń­czył, wy­tarł się bia­łym ręcz­ni­kiem i wczoł­gał się nagi do łóżka.

Gdy le­żał, my­śli wi­ro­wały w jego gło­wie. Wszystko zda­rzyło się tak na­gle i nie­ocze­ki­wa­nie. Oczy­wi­ście przez cały czas drze­mały gdzieś w jego gło­wie. Py­ta­nia. Nie­koń­czące się py­ta­nia. Co ma zro­bić ze swoim ży­ciem? Czy kie­dy­kol­wiek jesz­cze wróci do domu? Czy tego chce? Czy szu­kają go w związku z na­pa­dem? Praw­do­po­dob­nie nie. Czy szu­kają go w związku z mor­der­stwem po­li­cjanta?

Za­snął przy akom­pa­nia­men­cie brzę­cze­nia ko­mara, który zna­lazł dziurę w mo­ski­tie­rze.

Kiedy obu­dził się w po­rze lun­chu, prze­ście­ra­dło kle­iło mu się do ciała. Czuł su­chość w ustach i wstał po sto­jącą w lo­dówce bu­telkę wody. Spraw­dził, czy ma co­kol­wiek do je­dze­nia. Nie miał. Wcią­gnął na sie­bie szorty ką­pie­lowe i białą ko­szulkę. Wrzu­cił ręcz­nik pod sio­dełko sku­tera i po­je­chał w stronę plaży. Miał spo­tkać się z Ha­ji­rem i jego ro­dziną. Isa­bellą i dziećmi. Isa­bellą To­ros. Czy wciąż było na niego wście­kła?

Za­trzy­mał po­jazd na po­stoju dla sku­te­rów przy dro­dze i ku­pił gril­lo­wane udko kur­czaka od mło­dej dziew­czyny, która za­wsze sprze­da­wała w tym sa­mym miej­scu. Mięso do­stał w pla­sti­ko­wej to­rebce ze słod­kim so­sem chili na dnie. Po­ma­chała mu we­soło, kiedy od­jeż­dżał, po­ka­zu­jąc nie­kom­pletny gar­ni­tur zę­bów.

Od dawna nie był w ciągu dnia na plaży. Lu­dzie opa­lali się na le­ża­kach pod ło­po­czą­cymi na wie­trze barw­nymi pa­ra­so­lami. Za­uwa­żył ro­dzinę pod spo­rym drze­wem, któ­rego gę­ste li­sto­wie da­wało cień. Ha­jir le­żał na ręcz­niku, pod­pie­ra­jąc się na łok­ciach. Isa­bella kar­miła naj­młod­sze dziecko ba­na­nem.

Ad­nan wy­cią­gnął do niej rękę.

– Spo­tka­li­śmy się już kie­dyś, ale w znacz­nie gor­szych oko­licz­no­ściach.

– Wiem.

Uśmiech­nęła się. Czy to do­bry znak?

– A gdzie reszta?

Ad­nan ro­zej­rzał się do­okoła. Ha­jir wska­zał ręką.

– Tam, ką­pią się.

Ad­nan zer­k­nął w stronę wody. Zo­ba­czył dziew­czynkę w ró­żo­wym bi­kini, ra­zem z ma­łym chłop­cem bu­du­jącą za­mek z pia­sku. San­dra i Marco. Ad­nan ni­gdy wcze­śniej ich nie spo­tkał. Kiedy opu­ścił Szwe­cję, Isa­bella była w ciąży, Marco musi więc mieć trzy lata. San­dra po­cho­dziła z po­przed­niego związku Isa­belli.

Ad­nan roz­ło­żył swój ręcz­nik i usiadł z no­gami na słońcu, a tu­ło­wiem ukry­tym w cie­niu.

– A więc to tu­taj się ukry­wasz – po­wie­działa Isa­bella.

Ude­rzyło to Ad­nana. Nie my­ślał wcze­śniej o tym w ten spo­sób. Ucie­kał przed gli­nami, przed wy­mia­rem spra­wie­dli­wo­ści, przed sa­mym sobą. Ale ukry­wać się? Słowo to było toż­same z tchó­rzo­stwem. Za­wiódł swo­jego przy­ja­ciela i zo­sta­wił go na wózku in­wa­lidz­kim. Nie zło­żył ze­znań prze­ciwko lu­dziom, któ­rzy po­strze­lili Ha­jira w plecy przy nie­uda­nej trans­ak­cji nar­ko­ty­ko­wej. Ad­nan obie­cał jed­nak za­jąć się tym w inny spo­sób. W zwy­kły spo­sób. Bez współ­pracy z po­li­cją. I Ad­nan, i Ha­jir o tym wie­dzieli. Nie­za­leż­nie od tego, co się działo.

– Tro­chę po­dró­żo­wa­łem – od­po­wie­dział.

– Ach, tak, faj­nie.

– Ale te­raz pora wra­cać do domu – wtrą­cił się Ha­jir.

– Może i tak.

– A co tu masz do ro­boty? Pew­nie, że można tu przy­jem­nie spę­dzić tro­chę czasu, jak na wa­ka­cjach. Ale na dłuż­szą metę…

Isa­bella cią­gnęła swój wą­tek:

– Przed kim się ukry­wasz? Nie mo­żesz przy­znać się do tego, co zro­bi­łeś?

– Dość.

Głos Ha­jira był spo­kojny, ale nie po­zo­sta­wiał miej­sca na sprze­ciw. Od­wró­cił się w stronę Ad­nana.

– Ro­zu­miem to, jak my­śla­łeś. Wcze­śniej cią­gle czu­łem się ofiarą. Ale już tak nie jest. Ro­bimy rze­czy na swój wła­sny spo­sób. Tak jak za­wsze.

Isa­bella wstała, trzy­ma­jąc naj­młod­sze dziecko w ob­ję­ciach, i po­szła do San­dry i Marca, któ­rzy wy­bie­rali się do wody. Chłop­czyk miał po­ma­rań­czowe mo­tylki na ra­mio­nach.

– Je­steś oj­cem.

Ad­nan zmru­żył oczy. Zdał so­bie sprawę, że za­po­mniał ciem­nych oku­la­rów. Ha­jir kiw­nął głową, a z jego twa­rzy biła duma.

– Troje dzieci. Kto by po­my­ślał?

Przez chwilę mil­czeli. Ja­kiś chło­pak ze źle roz­wi­nię­tymi no­gami, ubrany w po­dartą ko­szulę, pod­pełzł do nich po pia­sku i pod­su­nął im pla­sti­kową to­rebkę z pie­niędzmi. Ha­jir wrzu­cił do niej kilka bank­no­tów, a chło­piec uśmiech­nął się, uka­zu­jąc brą­zowy przedni ząb w pu­stej poza tym szczęce. Po­tem ru­szył da­lej, do ko­lej­nych tu­ry­stów. Ad­nan zdzi­wił się, wi­dząc nie­znaną stronę Ha­jira. Może po­czuł sym­pa­tię do nie­mo­gą­cego cho­dzić chło­paka. On sam ni­gdy nic nie da­wał. Wie­dział, jak to działa. Ka­le­kie dzieci były w tych kra­jach twardą wa­lutą i wy­ko­rzy­sty­wano je, by wy­cią­gać pie­nią­dze od dzia­nych przy­jezd­nych.

Spoj­rzał w stronę wody, gdzie Isa­bella ro­biła, co mo­gła, by wy­cią­gnąć Marca z ob­jęć fal, które za­ła­my­wały się, za­nim wró­ciły do mo­rza. San­dra trzy­mała naj­młod­sze dziecko. Ad­nan pod­szedł do nich, żeby po­móc. Ostatni ka­wa­łek prze­biegł, żeby ura­to­wać swoje po­de­szwy przed po­pa­rze­niem w go­rą­cym pia­sku. Chwy­cił Marca i wy­rzu­cił go w po­wie­trze. Chłop­czyk ro­ze­śmiał się gło­śno.

– Jesz­cze, jesz­cze! – wo­łał.

Ad­nan bu­jał go w przód i w tył. Woda chlu­po­tała, kiedy drobne stópki prze­ci­nały tur­ku­sową po­wierzch­nię.

Isa­bella i San­dra śmiały się, przy­glą­da­jąc się, jak Marco mocno trzyma Ad­nana i błaga:

– Jesz­cze!

– Nie masz dzieci? – do­py­ty­wała się za­cie­ka­wiona San­dra.

Ad­nan chwilę za­sta­na­wiał się nad od­po­wie­dzią.

– Nie, przy­naj­mniej nic o tym nie wiem.

Dziew­czynka zmarsz­czyła czoło.

Ad­nan sta­rał się uni­kać po­dejrz­li­wych spoj­rzeń Isa­belli. Wy­szu­kał wzro­kiem Ha­jira, który ob­ser­wo­wał ich ze swo­jej pół­le­żą­cej po­zy­cji pod drze­wem. On nie mógł pod­rzu­cać swo­ich dzieci w po­wie­trze.

Uśmie­chał się.

Jego po­stawa zdra­dzała jed­nak coś in­nego.

3

Pia do­cią­gnęła po­pręg i wsu­nęła stopę w strze­mię. Wsko­czyła na grzbiet ko­nia, który mógł po­chwa­lić się stu sie­dem­dzie­się­cioma trzema cen­ty­me­trami wy­so­ko­ści w kłę­bie. Po­chy­liła się do przodu i po­wie­działa mu, że dziś czeka ich tylko spa­ce­rek. Obie­cała, że ju­tro po­pra­cują cię­żej. Wa­łach wy­da­wał się ro­zu­mieć i par­sk­nął w od­po­wie­dzi. Ru­szył w stronę do­brze mu zna­nej le­śnej ścieżki. Pia je­chała z lek­ko­ścią i znów so­bie przy­po­mniała, jak bar­dzo to ko­cha. Być jed­no­ścią z ko­niem. Jed­no­ścią z na­turą. Po cięż­kim dniu w pro­ku­ra­tu­rze było to jak te­ra­pia dla du­szy. Te­ra­pia prze­ciwko wszyst­kiemu. Była wdzięczna, że Björn prze­ko­nał ją, by wró­ciła do swo­jego sta­rego hobby. Ku­piła Itexa z po­li­cyj­nej stajni. Uwa­żano tam, że ma w so­bie zbyt dużo we­rwy, żeby im się przy­dać. Sta­wał się zbyt dziki, je­śli nie mógł co­dzien­nie wy­jeż­dżać w te­ren. Poza tym cza­sami miał nad­wraż­liwą skórę na grzbie­cie. Cze­kała go więc rzeź­nia lub sprze­daż i wtedy po­ja­wiła się Pia. Po pierw­szej jeź­dzie za­ko­chała się po uszy. Może dzięki wszyst­kim po­zy­tyw­nym wspo­mnie­niom, które na­gle do niej wró­ciły. Kiedy była młod­sza, ko­nie były jej ży­ciem, ale jej były mąż uznał, że zaj­mują jej za dużo czasu. Że to zbędne hobby, zbyt dro­gie. Od­sta­wiła więc buty do kon­nej jazdy. Dziś ro­zu­miała, o co w tym tak na­prawdę cho­dziło.

Po­chy­liła głowę, żeby unik­nąć ude­rze­nia przez zwie­sza­jącą się nad ścieżką ga­łąź, i była go­towa, by skró­cić wo­dze, gdyby Itex rzu­cił się w bok. Wy­star­czyłby je­den nie­wła­ściwy krok, żeby za­czął sza­leć. Wtedy trzeba było zdą­żyć za­re­ago­wać w sio­dle. Pia za­zwy­czaj uni­kała my­śle­nia o pracy, ale dziś trudno jej było za­trzy­mać bieg my­śli. Tho­mas Kal­lin na­rze­kał na jedno do­cho­dze­nie i da­wał do zro­zu­mie­nia, że do­stał je tylko dla­tego, że ona chciała po­sta­wić na swoim. Pia za­sta­na­wiała się, kto tu tak na­prawdę chce po­sta­wić na swoim. Kiedy otrzy­mała po­sadę za­stęp­czyni głów­nego pro­ku­ra­tora w cen­trum, Tho­mas za­czął po­ka­zy­wać swoją nie­znaną stronę. Pia wie­działa, że był bar­dzo za­in­te­re­so­wany tym sa­mym sta­no­wi­skiem, i uwa­żał, że ma lep­sze kwa­li­fi­ka­cje. Czę­sto otwar­cie roz­ma­wiał o tym ze współ­pra­cow­ni­kami. Pia nie przej­mo­wała się tym, bo wie­działa, że jest bar­dziej niż wy­star­cza­jąco do­bra, by wziąć na sie­bie te obo­wiązki. Ale je­śli on za­mie­rzał da­lej cze­piać się jej pry­wat­nego ży­cia i su­ge­ro­wać, że nie jest dość silna, trzeba było po­ka­zać mu jego miej­sce. Pia wie­działa, że on pró­bo­wał tylko wy­ko­rzy­stać jej sła­bo­ści. Jej byłe sła­bo­ści. Te­raz żyła zu­peł­nie in­nym ży­ciem. Z no­wym męż­czy­zną. W no­wej pracy. Z wi­do­kami na przy­szłość.

Kiedy wró­ciła do stajni, słońce chy­liło się już ku za­cho­dowi. Ze­sko­czyła, mocno trzy­ma­jąc wo­dze. Po­gła­skała dło­nią brą­zową sierść na szyi ko­nia. Dała mu parę ka­wał­ków mar­chewki, które chęt­nie schru­pał. Po­pro­wa­dziła go do ko­ry­ta­rza i zdjęła sio­dło i tran­zelkę. Po­ca­ło­wała wierz­chowca w białą grzywę, a po­tem ży­czyła mu do­brej nocy i za­pro­wa­dziła do boksu.

Kiedy wszystko już zro­biła i stam­tąd od­jeż­dżała, po­ma­chała wła­ści­cie­lom go­spo­dar­stwa, Siv i Beng­towi, sto­ją­cym przy pa­stwi­sku. Pia miesz­kała po są­siedzku, za­nim wy­pro­wa­dziła się do mia­sta. Do Oden­plan. Ekerö oczy­wi­ście na­leży do Sztok­holmu, ale dla niej to wieś. Bli­sko cen­trum, ale zu­peł­nie ina­czej – las, pola i rzadka za­bu­dowa.

Kiedy wje­chała na główną drogę, znów zo­ba­czyła ten sa­mo­chód w lu­sterku wstecz­nym. Ciemne bmw. Na­li­czyła mię­dzy nim a swoim au­tem cztery po­jazdy. Po­dobny po­dą­żał za nią też w ze­szłym ty­go­dniu. A może so­bie to tylko wy­obra­ziła? Spoj­rzała znów w lu­sterko, ale nie miała pew­no­ści, czy wciąż tam jest. Przy­spie­szyła i wy­prze­dziła je­den sa­mo­chód. Ści­skała mocno kie­row­nicę. Skąd on się po­ja­wił? Czy cze­kał na nią przy skrzy­żo­wa­niu? Przy stajni? Rzu­ciła okiem w tył, ale nie za­uwa­żyła go. Tuż przed Brom­ma­plan bły­snął fo­to­ra­dar. Pia za­klęła ci­cho. Po­je­chała da­lej i za­par­ko­wała w pod­ziem­nym ga­rażu przy Döbelns­ga­tan, gdzie kilka mie­sięcy temu zdo­byli miej­sce. Mimo że było to dość da­leko od miesz­ka­nia, do­brze jed­nak mieć stałe sta­no­wi­sko do par­ko­wa­nia. Bez tego każ­dego wie­czoru trzeba by jeź­dzić w kółko na­wet przez go­dzinę, żeby zna­leźć ja­kieś pu­ste miej­sce. Świe­tlówki na su­fi­cie mi­go­tały, kiedy Pia szła do wyj­ścia. Roz­glą­dała się do­okoła. Co to za dźwięk? Przy­spie­szyła kroku. Otwo­rzyła gwał­tow­nie drzwi i wy­szła na ulicę. Znów się ro­zej­rzała.

Para re­flek­to­rów ośle­piła ją i się zbli­żyła. Pia za­sło­niła świa­tła ręką, żeby zo­ba­czyć, co to za auto. Prze­je­chało obok niej. Ciem­no­szare audi. Pia ode­tchnęła z ulgą i nie­mal bie­gnąc, po­ko­nała ostatni od­ci­nek dzie­lący ją od domu. Przy­trzy­my­wała koł­nierz, chro­niąc się przed chłod­nym wia­trem.

Kiedy we­szła do miesz­ka­nia, w ko­ry­ta­rzu po­wi­tał ją Björn. Pia ciężko dy­szała, cho­ciaż sta­rała się to ukryć.

– Co jest, ko­cha­nie? Bie­głaś?

Pia oparła się o ścianę i ścią­gnęła buty do kon­nej jazdy.

– Ten sa­mo­chód znów mnie śle­dził. To bmw.

– Je­steś pewna?

– Sama nie wiem.

Pod­szedł do niej i wziął ją w ra­miona. Przy­cią­gnął do sie­bie. Jej mię­śnie się roz­luź­niły. Tętno zwol­niło. Bez­pieczne ob­ję­cia. Wcią­gnęła w płuca jego za­pach. Pach­niał sobą. Żad­nymi per­fu­mami. Ni­czym spe­cjal­nym. Tylko sobą.

– Czuję się taka głu­pia. Na pewno so­bie to wy­obra­żam.

Björn wziął w dło­nie jej brodę.

– Ja też tak my­ślę i taką mam na­dzieję. Ale je­śli zda­rzy się to jesz­cze raz, mu­sisz to zgło­sić. To prze­cież może być ja­kiś nie­bez­pieczny czło­wiek, z któ­rym mia­łaś do czy­nie­nia w pracy.

– To na pewno tylko wy­obraź­nia.

Spoj­rzał na nią po­waż­nie.

– Wszystko w po­rządku?

Pia kiw­nęła głową.

– Otwo­rzę wino.

– A ja sko­czę do ła­zienki.

Usia­dła na se­de­sie. Na kilka se­kund ukryła twarz w dło­niach. To na pewno tylko wy­obraź­nia. Ma­gnus, jej były mąż, na­dal sie­dział w wię­zie­niu. Spraw­dziła to sta­ran­nie w ze­szłym ty­go­dniu. I nie da­wali mu prze­pu­stek.

Kiedy się umyła i wy­tarła, za­ło­żyła krótki je­dwabny szla­frok. Björn sie­dział na so­fie i pa­trzył na nią ba­daw­czo, kiedy usa­do­wiła się obok niego. Wcze­śniej za­pa­lił świece i na­lał czer­wone wino do dwóch kie­lisz­ków, te­raz po­dał jej je­den z nich. Roz­ma­wiali o mi­nio­nym dniu, za­py­tał, jak było w pracy. Pia opo­wie­działa mu o Tho­ma­sie Kal­li­nie, a Björn śmiał się, twier­dząc, że Tho­mas ma pro­blem z ko­bie­tami. Pia zgo­dziła się z nim. Björn był taki wy­ro­zu­miały. Opie­kuń­czy i w ogóle zu­peł­nie inny niż Ma­gnus i to, do czego była przy­zwy­cza­jona. Spra­wił, że znów uwie­rzyła w mi­łość. Uwie­rzyła, że ist­nieją do­brzy męż­czyźni. Był kimś, kto brał ją taką, jaka była.

Żad­nej kon­ku­ren­cji. Żad­nej za­zdro­ści. Pia zbli­żyła się do niego i przy­tu­liła do jego ko­szuli. Björn od­sta­wił swoje wino, a po chwili zro­bił to samo z jej kie­lisz­kiem. Ich wargi się spo­tkały. Po­woli. Ostroż­nie. Drobne ru­chy, które stop­niowo na­bie­rały in­ten­syw­no­ści.

– Idziemy do sy­pialni. – Jego głos był bar­dziej chra­pliwy niż zwy­kle.

Po­ło­żyli się na na­rzu­cie. On na dole. Ona na nim. Jego dło­nie go­rącz­kowo szu­kały ha­ftek na jej ple­cach. Pia zdjęła szla­frok, a on uśmiech­nął się, kiedy zro­zu­miał, że nie miała sta­nika. Po­ło­żył dło­nie na jej pier­siach i gła­skał je. Po­chy­lił się i wziął do ust su­tek. Pia roz­pięła mu roz­po­rek i jak na­sto­latki wal­czyli ra­zem z jego no­gaw­kami, które nie chciały dać się zsu­nąć. Pia po­mo­gła mu i zrzu­ciła spodnie na pod­łogę. Peł­zała w górę. Ca­ło­wała wnę­trze jego ud. Po­su­wała się co­raz wy­żej.

– Tato. Nie mogę spać.

Björn od­rzu­cił Pię na bok i sta­rał się przy­kryć ją koł­drą. Sto­jąca w drzwiach Ger­trud pa­trzyła na nich, trąc oczy.

Björn wstał z łóżka.

– Ależ, ko­cha­nie, nie mo­żesz spać? Tata za­pro­wa­dzi cię do łó­żeczka.

– Nie, ja chcę spać tu­taj – jęk­nęła Ger­trud.

– Ale jest le­piej, kiedy śpisz we wła­snym łóżku.

Dziew­czynka wy­to­czyła naj­cięż­sze działa i wy­dała z sie­bie ci­chy jęk, któ­remu to­wa­rzy­szyły kro­ko­dyle łzy.

Björn ska­pi­tu­lo­wał.

– No już do­brze, chodź tu­taj. Mo­żesz się po­ło­żyć mię­dzy mną a Pią. Masz tu koł­drę, ko­cha­nie.

Ger­trud wśli­zgnęła się do łóżka, a Björn po­ca­ło­wał ją w czółko.

– Do­bra­nocka, księż­niczko.

Spoj­rzał na Pię, a jego mina mó­wiła: „Nor­malka, na­stęp­nym ra­zem”.

Pia uśmiech­nęła się, jakby uznała to za bar­dzo za­bawne. Od­wró­ciła się ple­cami do niego i zga­siła lampę. Uwol­niła koł­drę, na któ­rej po­ło­żyła się dziew­czynka. Wpa­try­wała się w ciemną sy­pial­nię, aż jej oczy przy­zwy­cza­iły się do mroku, i za­częła za­uwa­żać kon­tury me­bli i okna. Ra­zem z Björ­nem ku­pili nowe łóżko, a ona prze­ma­lo­wała dwa stare krze­sła na czarno, żeby wy­ko­rzy­stać je jako nocne sto­liki. Kwiaty sto­jące przy oknie wzięła ze swo­jego po­przed­niego miesz­ka­nia, lampa na su­fi­cie też była jej. Wspól­nie z Björ­nem urzą­dzili wła­sny dom. Zo­stali ro­dziną. Była te­raz do­dat­kową mamą, czy jak to się te­raz na­zywa. Bo­nu­sową mamą. No­wym ro­dzi­cem.

Ona sama wo­la­łaby zo­stać po pro­stu Pią.

4

– A dla­czego twoim zda­niem mamy kon­ty­nu­ować do­cho­dze­nie, które z po­li­cyj­nego punktu wi­dze­nia zo­stało wy­ja­śnione?

Sze­fowa od­działu pa­trzyła na Amandę, jed­no­cze­śnie szpe­ra­jąc w swoim pu­dełku z dru­gim śnia­da­niem i na­dzie­wa­jąc na wi­de­lec po­mi­do­rek kok­taj­lowy. Gu­nilla Håkans­son zro­biła się znacz­nie bar­dziej bez­po­śred­nia, od kiedy kilka dni wcze­śniej ostrzy­gła się na krótko.

– Coś tu się nie zga­dza – po­wie­działa Amanda. – Nina Lil­je­dahl nie uży­wała nar­ko­ty­ków. Pro­wa­dzili cał­kiem zwy­czajne ży­cie ro­dzinne…

– I prze­żu­wała ucho swo­jego dziecka, kiedy tam przy­je­cha­li­śmy. To też ma być nor­malne?

To Ste­fan Bri­mark – lo­kalny mą­drala. Niż­szy od Amandy. Pró­bo­wał kom­pen­so­wać to in­te­li­gent­nymi wy­po­wie­dziami.

Amanda po­sta­no­wiła go zi­gno­ro­wać i mó­wiła da­lej, od­wró­cona w stronę Gu­nilli:

– Nie twier­dzę, że tego nie zro­biła. Za­sta­na­wiam się tylko, dla­czego na­gle po­sta­no­wiła brać pro­chy. To bez sensu.

– Praw­do­po­dob­nie ni­gdy się tego nie do­wiemy – stwier­dziła Gu­nilla. – To po­twor­nie tra­giczne zda­rze­nie dla wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych, ale nie mo­żemy nie­po­trzeb­nie mar­no­wać za­so­bów. Nina Lil­je­dahl za­biła swoją córkę, a te­raz sama ode­brała so­bie ży­cie. Sprawa jest za­mknięta, nie mamy tu już nic wię­cej do ro­boty.

Gu­nilla wło­żyła do ust zwi­tek li­ści ru­koli.

Znów wtrą­cił się Ste­fan:

– A skąd wiemy, że wcze­śniej nic nie brała? To, że nie ma jej w re­je­strach, może wy­ni­kać z tego, że nikt jej ni­gdy nie zła­pał. Może ro­bili w domu wiel­kie nar­ko­ty­kowe im­prezy.

Do roz­mowy do­łą­czył Crippe:

– Ab­so­lut­nie nic na to nie wska­zuje. Ale zga­dzam się, że w tej chwili nie­wiele mo­żemy zro­bić. Mimo że to wcale nie jest fajne. – Skrzy­wił się. – Ja pier­dolę, nie chciał­bym być w skó­rze męża. Co za pie­kło!

Amanda i Crippe spo­tkali się z Jo­ha­nem Lil­je­dah­lem rano. Miesz­kał u swo­ich ro­dzi­ców, bo nie był jesz­cze w sta­nie po­je­chać do domu. Jego matka, a także bab­cia ofiary, otwo­rzyła im drzwi. Amanda długo nie za­po­mni bólu wi­docz­nego w jej oczach. Wpu­ściła ich do środka i po­szła ze spusz­czoną głową w stronę sa­lonu. Jo­han le­żał na so­fie, a ko­bieta wy­ja­śniła, że wziął ta­bletki na uspo­ko­je­nie. Po­woli usiadł i przy­wi­tał się bez słowa ski­nie­niem głowy. Oczy miał błysz­czące i prze­krwione, włosy w nie­ła­dzie. Po kilku wstęp­nych zda­niach Amanda za­dała py­ta­nia, które miały naj­waż­niej­sze zna­cze­nie w tej spra­wie.

– Czy Nina brała nar­ko­tyki i od kogo je ku­po­wała?

Jo­han pa­trzył na nią bez­barw­nym wzro­kiem.

– Ni­gdy nie brała nar­ko­ty­ków. Na­wet nie by­li­śmy w ich po­bliżu. Nic z tego nie ro­zu­miem.

– Czy mo­gła coś za­ży­wać tak, żeby nic pan nie za­uwa­żył?

– Ab­so­lut­nie nie. Ona taka nie była.

– A jaka była? Czy mógłby pan ją opi­sać?

Krót­kie mil­cze­nie.

– Była moją żoną. Była matką mo­jej córki. Ko­chała swoją ro­dzinę, swoją pracę. Ma przy­ja­ciół i jest lu­biana. Co jesz­cze miał­bym po­wie­dzieć?

Oparł głowę na zgię­ciu łok­cia. Cienka szara ko­szula stłu­miła ci­chy jęk.

Amanda i Crippe spoj­rzeli na sie­bie. Spró­bo­wała jesz­cze raz:

– Co pan o tym my­śli? Jak wy­ja­śni pan to, że tym ra­zem coś wzięła?

Jo­han po­trzą­snął głową. Uniósł ją nieco. Mię­dzy no­sem a ko­szulą wi­dać było dyn­da­jący glut.

– Coś mu­siało się stać. Nie wiem. Ona nie ma ta­kich kon­tak­tów. Nie mam po­ję­cia.

– A co pan ro­bił tego wie­czoru? – spy­tał Crippe.

– Spa­łem w ho­telu w Gävle. Dużo po­dró­żuję w związku z pracą.

– Je­śli się nie mylę, sprze­daje pan leki.

Jo­han kiw­nął głową.

– Czy prze­cho­wuje pan cza­sem coś w domu? – wtrą­ciła się Amanda.

– Nie, w ży­ciu. Wszystko jest bez­piecz­nie za­mknięte w ma­ga­zy­nie.

– Czy Nina brała ja­kieś leki?

– Nie, żad­nych. Na pewno już prze­cież o tym wie­cie.

Wie­dzieli. Te­sty nar­ko­ty­kowe wy­ka­zały u Niny obec­ność me­ty­le­no­diok­sy­pi­ro­wa­le­ronu, w skró­cie MDPV. Nar­ko­tyku ka­ni­bali. Na­zwa ta po­ja­wiła się po tym, jak pe­wien nagi męż­czy­zna w Sta­nach Zjed­no­czo­nych zjadł po­łowę twa­rzy bez­dom­nego czło­wieka, który nie był w sta­nie obro­nić się przed tą agre­sywną na­pa­ścią. To prze­dziwne zda­rze­nie zo­stało za­re­je­stro­wane przez ka­merę mo­ni­to­ringu przy au­to­stra­dzie, a po­tem tra­fiło na YouTube, gdzie do­cze­kało się mi­lio­nów wy­świe­tleń. W Szwe­cji do­tąd bar­dzo rzadko na­ty­kano się na MDPV, ale oba­wiano się, że sub­stan­cja ta sta­nie się bar­dziej po­pu­larna. Ko­le­dzy z wy­działu nar­ko­ty­ko­wego sły­szeli o niej od ćpu­nów na ulicy i po­ja­wiło się parę cyn­ków.

Inną rze­czą, która nie­po­ko­iła Amandę, było to, że u Niny stwier­dzono rów­nież ni­ski po­ziom kor­ty­zolu. Le­karz me­dy­cyny są­do­wej wy­ja­śnił jej to przy­stęp­nie przez te­le­fon:

– U osoby przyj­mu­ją­cej kor­ty­zon wy­stę­puje osła­bie­nie dzia­ła­nia kory nad­ner­czy. Działa ona więc nie tak, jak po­winna, i wła­sna pro­duk­cja kor­ty­zolu spada, co jest wy­raźne w przy­padku Niny. Nie mo­gła jed­nak przez dłuż­szy czas uży­wać kor­ty­zonu, bo ob­ja­wia­łoby się to w for­mie cze­goś, co na­zy­wamy twa­rzą księ­ży­co­watą lub kar­kiem ba­wo­lim. Wiesz, jak lu­dzie puchną po bra­niu kor­ty­zonu?

Amanda kiw­nęła głową.

– Ozna­cza to, że za­częła go sto­so­wać nie­dawno albo może jed­no­ra­zowo przy­jęła wy­soką dawkę, prawda? Może tak być?

– Ow­szem, to jest naj­bar­dziej praw­do­po­dobne.

– Czy to jest na re­ceptę, czy ła­two to zdo­być?

– To sto­sun­kowo pro­ste, kor­ty­zon bie­rze się na przy­kład na zwy­kłe za­pa­le­nie albo do­le­gli­wo­ści zwią­zane z astmą. Są­dzę, że każdy mógłby bez trudu zdo­być re­ceptę.

– Czy może da­wać inne ob­jawy poza puch­nię­ciem?

– Oczy­wi­ście, u wielu wy­stę­pują de­pre­sja i ma­nia, a u więk­szo­ści bar­dzo silny głód.

Kiedy Amanda po­rów­nała prze­słu­cha­nie Jo­hana Lil­je­dahla z tym, co stwier­dził le­karz, po­wstały dwa po­dobne ob­razy Niny Lil­je­dahl. Była do­brze funk­cjo­nu­jącą ko­bietą, ma­jącą ro­dzinę i pracę. Żad­nych oznak dłu­go­trwa­łego nad­uży­wa­nia. Jak do­szło do tego, że wła­śnie w tym dniu wzięła nar­ko­tyki? Czy była czymś za bar­dzo ob­cią­żona i tego nie za­uwa­żyli? Coś, o czym Jo­han nie chciał mó­wić, a może nie wie­dział? Jed­nak do­cho­dze­nie zo­stało za­mknięte. Ist­niały inne sprawy cze­ka­jące na roz­wią­za­nie. Nikt nie chciał mar­no­wać za­so­bów na przy­pa­dek, w któ­rym mor­derca nie żył. Nina Lil­je­dahl już zo­stała uka­rana.

Po po­łu­dniu Amanda sie­działa przy biurku i czy­tała naj­now­sze ra­porty z do­cho­dzeń do­ty­czą­cych nar­ko­ty­ków. Ktoś uwa­żał, że na klatce scho­do­wej pod ad­re­sem Spån­ga­vägen 4 dużo się dzieje. Ktoś inny sły­szał, że Ali Resa sprze­da­wał ha­szysz nie­let­nim. Trze­cia osoba wie­działa, że pierw­szego kwiet­nia przez port Fri­ham­nen do­trze duża do­stawa. Ta data już mi­nęła. Amanda wes­tchnęła. Nic na te­mat MDPV.

Za­dzwo­niła do swo­jej przy­ja­ciółki Vicky i za­py­tała, czy po­je­dzie z nią i dziećmi na cmen­tarz. Chęt­nie się zgo­dziła. Nie dla­tego, że to miej­sce szcze­gól­nie ją ku­siło, ale chciała spo­tkać się z Gretą i Char­liem.

Amanda po­szła do Gu­nilli i zle­ciła jej do­koń­cze­nie ra­portu z prze­słu­cha­nia, które pro­wa­dziła. Gu­nilla spoj­rzała w górę, kiedy z na­masz­cze­niem na­pi­sała ostat­nią li­terę.

– To ja spa­dam.

Amanda ja­kiś czas temu za­py­tała, czy może wyjść tro­chę wcze­śniej, bo jej dzieci wy­bie­rały się do den­ty­sty.

– To spa­daj. Do zo­ba­cze­nia ju­tro.

– A ta­tuś dzieci nie może cza­sami się nimi za­jąć? – Ste­fan rzu­cił to py­ta­nie w po­wie­trze, prze­glą­da­jąc jed­no­cze­śnie se­gre­ga­tor. Uwiel­biał wbi­jać lu­dziom szpilki.

Amanda od­wró­ciła się i cof­nęła o kilka kro­ków.

– Je­śli masz ja­kiś pro­blem, to po­roz­ma­wiaj o nim ze mną.

– Mamy cał­kiem spory pro­blem. Nie zga­dzasz się z tym? – Spoj­rzał na nią spode łba.

– Ow­szem, taki, że psu­jesz kli­mat w pracy samą swoją obec­no­ścią.

– Nie tylko ja my­ślę, że nie masz tu czego szu­kać. – Ste­fan się nie pod­da­wał.

– Nie tylko ty? Weź to na klatę.

Ko­le­dzy sie­dzący przy in­nych biur­kach prze­rwali to, czym się zaj­mo­wali. Słu­chali za­cie­ka­wieni.

– Dla­czego ni­gdy nie po­wie­dzia­łaś, kim jest oj­ciec? – drą­żył Ste­fan. – A może to bo­cian je przy­niósł?

– Dość tego! – za­wo­łała wście­kłym to­nem Gu­nilla.

– Zga­dzam się ze Ste­fa­nem. Może po­win­ni­śmy raz na za­wsze roz­pra­wić się z tym pro­ble­mem – wtrą­cił się Lasse San­dén. Sie­dział na skraju biurka ze skrzy­żo­wa­nymi no­gami.

Amanda uśmiech­nęła się do niego.

– No to może do­wiemy się, z kim ob­ści­ski­wa­łeś się na świą­tecz­nej im­pre­zie? Pew­nie Åsa chęt­nie o tym po­słu­cha.

Lasse za­czer­wie­nił się po uszy.

Gu­nilla spró­bo­wała uspo­koić sy­tu­ację.

– Nikt nie musi opo­wia­dać o swoim pry­wat­nym ży­ciu, je­śli nie ma na to ochoty.

– Nie, nie! Jest okej. – Amanda po­de­szła do Crip­pego i po­ło­żyła ra­miona na jego bar­kach. Po­ca­ło­wała go w po­li­czek.

– Je­śli to ta­kie ważne, to mo­żemy się przy­znać. Prawda, Crippe?

Ten wy­da­wał się za­sko­czony, ale szybko pod­jął grę. Kiw­nął głową.

– Wsko­czy­li­śmy kie­dyś ra­zem do łóżka. Kiedy to było? – Spoj­rzał py­ta­jąco na Amandę.

– Pew­nie ja­kieś trzy lata i sześć mie­sięcy temu. Na le­żance na czwar­tym pię­trze. – Spoj­rzała na Ste­fana. – Czy to nie ty czę­sto tam sy­piasz?

Kilka osób za­chi­cho­tało. Ste­fan i Lasse stra­cili hu­mor. Gu­nilla spra­wiała wra­że­nie, że po­czuła jed­no­cze­śnie ulgę i nie­po­kój.

Amanda obro­niła się przed ata­kiem Ste­fana ko­lejny raz, ale wie­działa, że on ni­gdy się nie podda. Nie ob­cho­dziło jej to. W tej służ­bie nie po­trze­bo­wała po­par­cia wszyst­kich, żeby so­bie ra­dzić.

Char­lie i Greta kłó­cili się o to, która szczo­teczka do zę­bów jest czyja. Do­stali je od den­ty­sty i te­raz oboje chcą mieć czer­woną. Vicky prze­rwała tę dys­ku­sję, wsia­da­jąc do sa­mo­chodu. Ode­brali ją w cen­trum Sol­nej, do­kąd do­stała się me­trem z Kung­shol­men. Dzieci cie­ka­wie przy­glą­dały się swo­jej matce chrzest­nej, mimo że spo­ty­kali się czę­sto.

– Cześć, moje zło­ciut­kie – przy­wi­tała się.

Char­lie za­re­ago­wał we­so­ło­ścią, a Greta scho­wała się pod grzywką. Chło­pak od­po­wia­dał na py­ta­nia Vicky o wi­zytę u sto­ma­to­loga, pod­czas gdy dziew­czynka tylko przy­słu­chi­wała się temu. Do­piero kiedy do­je­chali do cmen­ta­rza, uznała, że Vicky była kimś, z kim warto się przy­jaź­nić. Ko­bieta wzięła ich oboje za ręce, a one wie­szały się na niej i pod­ska­ki­wały, gdy szli za­gra­bioną szu­trową ścieżką. Amanda nio­sła kwiaty i zni­cze. Zbli­żali się do na­grobka. Serce mocno biło jej w piersi. Czuła ucisk. Kuc­nęła. Vicky z dziećmi sta­nęli obok.

– Chce­cie mi po­móc za­pa­lić zni­cze?

– Ta­aak! – za­wo­łały dzie­ciaki chó­rem. Mu­siały kilka razy pró­bo­wać, za­nim udało im się za­pa­lić knoty. Amanda po­sta­wiła zni­cze przed gro­bem. Prze­pięk­nie mie­niły się róż­nymi ko­lo­rami. Ró­żowy. Nie­bie­ski. Zie­lony.

– Mama. – Greta szturch­nęła Amandę. – Mama! Czy to tu­taj śpi Sanna?

Amanda po­ca­ło­wała ją w nos. Za­sko­czyła ją jej pa­mięć.

– Tak, wła­śnie tu. Ale ni­gdy już się nie obu­dzi. Za­wsze bę­dzie tu­taj spać.

Oczy Grety zro­biły się wiel­kie jak spodki.

– Tak jak tata Simby?

– Kto to jest Sanna? – spy­tał Char­lie.

– Była sio­strą mamy.

Char­lie zna­lazł ja­kiś pa­tyk i za­czął ry­so­wać kre­skę na żwi­rze. Greta szybko do­łą­czyła do niego.

– Jak się czu­jesz? – Vicky kuc­nęła obok Amandy.

Ta wzru­szyła ra­mio­nami.

– Strata. Ta­kie to uczu­cie. Pie­przona, cho­lerna, nie­po­trzebna strata!

Przez chwilę mil­czały. Amanda za­sta­na­wiała się nad tym, co przed chwilą po­wie­działa. Strata. To była prawda. Było w tym jed­nak jesz­cze coś wię­cej. Bez­sil­ność. To, że ona sama nie była w sta­nie zro­bić nic wię­cej. Ani przed­tem, ani po­tem.

Vicky od­chrząk­nęła.

– Mamy ostat­nio cał­kiem sporo do­cho­dzeń do­ty­czą­cych Mi­lo­rada Kral­je­vica i wkrótce zo­ba­czymy, czy to coś da.

Amanda prze­łknęła ślinę.

– Po­my­śla­łam, że chcia­ła­byś o tym wie­dzieć – do­dała Vicky.

Mi­lo­rad Kral­je­vic: męż­czy­zna, który znisz­czył tak strasz­nie dużo. Któ­rego ni­gdy nie spo­tkała. Ale który ma­czał palce we wszyst­kim, co się działo.

– Wiele wska­zuje na to, że spro­wa­dza do kraju nowy nar­ko­tyk, który po­dobno po­cho­dzi z Mek­syku. Wy­jąt­kowo ła­two go przedaw­ko­wać i w in­nych pań­stwach było dużo zgo­nów. Amanda, słu­chasz mnie?

Amanda od­su­nęła wzrok od na­grobka Sanny.

– Mów da­lej.

– Do­wie­dzia­łam się dziś jed­nej rze­czy. O tej Ni­nie Lil­je­dahl, prze­słu­chi­wa­łaś ją. Miała w or­ga­ni­zmie ten sam nar­ko­tyk, który na­szym zda­niem spro­wa­dza Kral­je­vic.

– Chyba żar­tu­jesz!

Vicky po­trzą­snęła głową.

– I co z tym da­lej zro­bimy? – za­py­tała Amanda.

– Ob­ser­wu­jemy kilku go­ści, któ­rzy praw­do­po­dob­nie są jego do­staw­cami. Ale ła­two nie jest, oni oczy­wi­ście zaj­mują się tym od dawna i wie­dzą, jak to działa. Pod­słu­chy te­le­fo­niczne nic nie dały.

– Ma­cie ja­kichś in­for­ma­to­rów?

– Nie mam po­ję­cia. O nich ni­gdy dużo nie wia­domo.

Amanda do­brze o tym wie­działa, in­for­ma­to­rzy nie byli czymś, o czym mó­wiło się gło­śno. Na­wet z naj­bliż­szymi współ­pra­cow­ni­kami. Gdy po­ja­wiał się cynk, pra­co­wało się nad nim, nie ma­jąc na­wet po­ję­cia, czy jest wia­ry­godny albo istotny. Tylko pro­wa­dzący co­kol­wiek o tym wie­dział.

– A in­fil­tra­to­rów ogląda się te­raz tylko na fil­mach.

Vicky się ro­ze­śmiała.

– Prawda, prawda. Sze­fo­stwo nie­spe­cjal­nie to lubi. Na­wet na na­szym po­zio­mie.

Vicky pra­co­wała w ze­spole, który zaj­mo­wał się zwal­cza­niem prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej. W jego skład wcho­dzili przed­sta­wi­ciele róż­nych or­ga­nów. Pro­ku­ra­to­rzy, urząd skar­bowy, ko­mor­nicy, za­kład ubez­pie­czeń spo­łecz­nych, urząd do spraw prze­stępstw go­spo­dar­czych i inne. Ra­zem byli w sta­nie do­trzeć do tego, co mo­ty­wo­wało spraw­ców: pie­nię­dzy.

A te­raz ze­spół roz­pra­co­wu­jący Mi­lo­rada Kral­je­vica był na jego tro­pie. Gang­ster na­dal pro­wa­dził han­del nar­ko­ty­kami. Nie ob­cho­dziło go, że lu­dzie umie­rają. Nie przej­mo­wał się kon­se­kwen­cjami.

Amanda prze­cią­gnęła dło­nią po na­pi­sie wy­gra­we­ro­wa­nym na ka­mie­niu. Sanna była jedną z jego ofiar, choć po­śred­nio. Młoda i na­iwna, zo­stała sku­szona przez blichtr i obiet­nice Stu­re­plan. Wpa­dła w złe to­wa­rzy­stwo. Do­wie­działa się o rze­czach, o któ­rych nie po­winna nic wie­dzieć, co kosz­to­wało ją ży­cie. Ktoś do­stał pie­nią­dze za jej za­mor­do­wa­nie, Amanda była tego pewna. Ale Mi­lo­rad Kral­je­vic wciąż był na wol­no­ści.

Może jed­nak da­lej ist­niało coś, co Amanda może zro­bić. W jej gło­wie za­częła kry­sta­li­zo­wać się pewna myśl. Nie była bez­silna. Wprost prze­ciw­nie.

5

W ciągu ostat­niego ty­go­dnia Ad­nan co­dzien­nie spo­ty­kał się z Ha­ji­rem i jego ro­dziną. Ką­pali się w mo­rzu, pili owo­cowe szejki i piwo. Ad­nan wy­głu­piał się z dzie­cia­kami i po­da­ro­wał im ple­cione bran­so­letki z ich imio­nami. Cho­dzili na ry­nek i ku­po­wali sma­żone ka­ra­lu­chy, je­dwa­bie i mocne przy­prawy. Od­wie­dzali różne re­stau­ra­cje, a wie­czo­rami od­prę­żali się w pla­żo­wych ba­rach. Ra­gnar był miły i dał mu wolne.

Te­raz znów był sa­motny i dni mi­jały, ni­czym się od sie­bie nie róż­niąc. Po­ranna prze­bieżka. Je­dze­nie. Spa­nie. Wie­czo­rem si­łow­nia. Je­dze­nie. Od­po­czy­nek. Mik­so­wa­nie drin­ków w ba­rze. Otwie­ra­nie piwa. Doby szybko prze­la­ty­wały. Księ­życ zmie­niał kształt i coś za­częło się nie zga­dzać. Po­ja­wiły się pro­blemy z za­sy­pia­niem, Ad­nan długo le­żał, wpa­tru­jąc się w mo­ski­tierę i cią­gle znaj­du­jąc w niej nowe dziury. My­ślał o wszyst­kim i ni­czym. Słońce było za go­rące. Tu­ry­ści zbyt ra­do­śni. Miej­sco­wość za mała. Szwe­dzi ża­ło­śni. Za­cho­wy­wali się jak kró­lo­wie, pa­ra­du­jąc ze swo­imi ku­pio­nymi mło­dymi ko­bie­tami. Ad­nan wiele razy za­sta­na­wiał się, jak to jest mię­dzy Ra­gna­rem a Arun. Czy to praw­dziwy zwią­zek? Au­ten­tyczny? Miał taką na­dzieję ze względu na Ra­gnara. Byli ra­zem od dawna i wzięli ślub. A Ad­nan wi­dział to w ich oczach. A może nie? Ten sam blask, jaki można było zo­ba­czyć u Ha­jira i Isa­belli, kiedy na sie­bie pa­trzyli.

Ro­man­tyczne bzdury.

On sam wpadł kie­dyś w tę pu­łapkę. I nie za­mie­rza już ni­gdy tego po­wtó­rzyć!

Pod­sko­czył lekko na gu­mo­wej ma­cie, skrę­cił ciało i tra­fił w wo­rek go­le­nią. Wró­cił do pier­wot­nej po­zy­cji. Znów lekko pod­ska­ki­wał. Ręce miał za­ci­śnięte przed twa­rzą. Przy­go­to­wał się do ko­lej­nego kop­nię­cia. Wy­ko­nał po­dwójne. Bok­so­wał pię­ściami. Prawy sier­powy. Lewy sier­powy. Pod­cię­cie. Ude­rze­nie ko­la­nem w splot sło­neczny prze­ciw­nika. Ad­nan miał na so­bie tylko luźne szorty i owijkę wo­kół rąk. Pot ście­kał mu po mię­śniach. Po ta­tu­ażach, które błysz­czały pod sło­na­wym pły­nem. Smok. Tru­pia czaszka. Try­bale. Był za­do­wo­lony ze wszyst­kich poza jed­nym. Czar­nymi li­te­rami z boku ple­ców. FTP. Ża­ło­wał, że go zro­bił. To było głu­pie. Nie­mą­dre. Sym­bo­li­zo­wało zbyt pew­nego sie­bie chło­paka z przed­mie­ścia, który nie znał świata poza be­to­nem blo­ko­wi­ska. Ale nie tylko o to cho­dziło. Te­raz ten ta­tuaż był jak drwina. Za każ­dym ra­zem, kiedy wi­dział te li­tery, przy­po­mi­nał so­bie, jak zo­stał wy­sta­wiony do wia­tru. Fuck the po­lice. Te słowa na­brały no­wego zna­cze­nia. On nie miał po­ję­cia, a ona wy­ko­rzy­stała go do wła­snych ce­lów. Na­ro­biła mu po­tęż­nych pro­ble­mów. Więk­szych, niż miał wcze­śniej.

Ad­nan rzu­cił się na pod­łogę i wy­ko­nał dwa­dzie­ścia pom­pek z kla­ska­niem. Za­ata­ko­wał wo­rek ko­lej­nymi kop­nia­kami. Łok­ciami. Kop­nię­ciem z ob­rotu.

Fa­cet sto­jący przy są­sied­nim worku od­su­nął się tro­chę. Wy­glą­dał na nie­pew­nego sie­bie. Był o po­łowę mniej­szy od Ad­nana. I miał o po­łowę mniej ta­tu­aży.

Ad­nan spoj­rzał wil­kiem na ma­łego, przy­go­to­wu­jąc się do na­stęp­nej rundy. Wy­krę­cił kark, aż strze­liło. Ob­ra­cał barki, aby usta­wić je w od­po­wied­niej po­zy­cji. Ru­szył do ataku. Wrza­snął na wo­rek.

Jego drobny są­siad za­brał ręcz­nik i się od­da­lił. Ad­nan ciężko dy­szał.

Co ona zro­biła z kasą? Dzie­sięć pro­stych cio­sów. Agre­sja i moc.

Wnio­sek: wzięła je dla sie­bie. Co za suka! Dzie­sięć razy bur­pee.

A może to gli­nia­rze ściem­niają? Dzie­sięć pro­stych cio­sów.

Dla­czego?

Dzie­sięć razy bur­pee. Mię­śnie za­czy­nały straj­ko­wać. Po co mie­liby to ro­bić? A może jed­nak?

Dzie­sięć pro­stych cio­sów.

Jest tylko jedna moż­li­wość!

Dzie­sięć razy bur­pee.

Ad­nan padł na pod­łogę. Po­ło­żył się na ple­cach i wy­cią­gnął ra­miona nad głowę. Z tru­dem chwy­tał po­wie­trze.

Lo­gika pod­po­wia­dała: musi je od­zy­skać. Całą kasę! Je­śli nie dla sie­bie, to dla Mi­rana. Ad­nan nie na­le­żał do tych, któ­rzy się pod­dają. Do tych, któ­rzy się ukry­wają.

Był Ad­na­nem Na­si­mim!

6

Pia usia­dła przy stole i przy­wi­tała się z resztą ze­społu za­rzą­dza­ją­cego zwal­cza­niem prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej. Göran An­de­rzon, do­wódca ze­społu po­li­cji, spra­wiał wra­że­nie, jakby już szy­ko­wał się do wyj­ścia. Miał na so­bie kurtkę i sie­dział na kra­wę­dzi krze­sła, zwi­sa­jąc po­chy­lony do przodu i pod­pie­ra­jąc się łok­ciami. Sten Nils­son z ad­mi­ni­stra­cji po­dat­ko­wej był spo­koj­niej­szy. Po­ło­żył przed sobą wy­soką stertę te­czek, po­pra­wił je tak, żeby kra­wę­dzie były równe. Urząd ko­mor­ni­czy wy­słał Kurta Spång­berga za­miast kie­row­nika, któ­rego po­wa­liła grypa. Kurt uwiel­biał dźwięk wła­snego głosu, Pia oba­wiała się więc, że spo­tka­nie sporo się prze­cią­gnie. Kiedy za­czął opo­wia­dać hi­sto­rię o za­ję­tym przez niego kilka dni wcze­śniej war­tym mi­liony jach­cie , Pia wy­mie­niła spoj­rze­nia z Göra­nem. Gdy mówca mu­siał wziąć od­dech, Pia na­tych­miast wkro­czyła i zmie­niła te­mat. Któ­rym spra­wom na­leży nadać prio­ry­tet? Co się dzieje? Co wy­da­rzyło się od ostat­niego razu? Göran opo­wie­dział o pla­no­wa­nym na­lo­cie na nie­le­galne sa­lony z au­to­ma­tami do gry w róż­nych czę­ściach kraju. Sten ży­czył so­bie przy­spie­sze­nia do­cho­dze­nia w spra­wie fał­szy­wych fak­tur po­ja­wia­ją­cych się jak grzyby po desz­czu. Kurt przed­sta­wił szcze­góły do­ty­czące dwóch za­ję­tych do­mów. Naj­cie­kaw­szy punkt po­ja­wił się na końcu – Mi­lo­rad Kral­je­vic, szef ju­go­sło­wiań­skiej ma­fii dzia­ła­ją­cej w re­gio­nie sztok­holm­skim. Göran opo­wia­dał: spe­ku­la­cje o tym, że Kral­je­vic wy­co­fał się z dzia­łal­no­ści, oka­zały się błędne. Prze­ciw­nie, praw­do­po­dob­nie po kry­jomu roz­bu­do­wuje swoją or­ga­ni­za­cję. Za­trud­nił za­ufa­nych pod­wład­nych do kie­ro­wa­nia róż­nego ro­dzaju biz­ne­sami pod prze­wod­nic­twem jego sio­strze­nicy, He­leny Kral­je­vic. Naj­więk­sze ob­roty za­pew­niają dzi­siaj han­del nar­ko­ty­kami, han­del ży­wym to­wa­rem i prze­myt lu­dzi. Kilka osób z niż­szych po­zio­mów hie­rar­chii ostat­nio po­peł­niło błędy. Na­mie­rzono ich z sa­mo­cho­dami i miesz­ka­niami, na które zgod­nie z in­for­ma­cjami po­dat­ko­wymi nie było ich stać. Są nie­ustan­nie pod ob­ser­wa­cją. Wiele wska­zuje rów­nież na to, że Kral­je­vic stoi za im­por­tem nie­zwy­kle nie­bez­piecz­nego nar­ko­tyku, który już za­bił nie­jed­nego nar­ko­mana i mło­dego czło­wieka. MDPV. Nar­ko­tyk ka­ni­bali. Na tę sprawę na­leży prze­zna­czyć naj­więk­sze za­soby.

Pia się oży­wiła. Mi­lo­rad Kral­je­vic od dawna nie po­ja­wiał się w żad­nej spra­wie. Wciąż pa­mię­tała eks­plo­zję przed ich willą, tak jakby to było wczo­raj. Obu­dził ją po­tężny huk. Pło­nący sa­mo­chód. Kłęby dymu. Ale przede wszyst­kim Ma­gnus sto­jący przy oknie i wy­glą­da­jący na ze­wnątrz przez ża­lu­zje. Ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa, by był tak blady. Spa­ra­li­żo­wany. Ma­gnus, który trząsł się ze stra­chu. Za­zwy­czaj to ona to ro­biła. Póź­niej zro­zu­miała, że jej były mąż był za­mie­szany w dzia­łal­ność Kral­je­vica w inny spo­sób niż tylko jako po­li­cjant. Na pewno krę­cił wła­sne lody dla swo­jej ko­rzy­ści. Pia wciąż za­sta­na­wiała się, jak to wszystko mo­gło się tak po­sy­pać. Dla niej. Dla Ma­gnusa. Dla nich obojga.

Od­wró­ciła się w stronę Görana.

– Dla­czego na­zy­wają go nar­ko­ty­kiem ka­ni­bali?

Göran opo­wie­dział o spra­wie Niny Lil­je­dahl z Väste­rort. Jak to moż­liwe, że o niej nie sły­szała? Pia przy­po­mniała so­bie, że Tho­mas parę dni temu coś o tym mam­ro­tał. Że mu­siał umo­rzyć wstępne do­cho­dze­nie, mimo że je­den ze śled­czych pro­te­sto­wał. Je­śli Pia do­brze pa­mię­tała, bar­dzo mu się to nie po­do­bało i ob­wi­niał szefa od­działu kie­ru­ją­cego no­wi­cju­szy do do­cho­dzeń w spra­wie mor­derstw. To nie­mą­dre. Po­winni za­czy­nać od drob­nych kra­dzieży. Daw­niej było le­piej, kiedy sta­rzy ko­mi­sa­rze wie­dzieli, co ro­bią. Nie ma wąt­pli­wo­ści!

– A kto pro­wa­dził tę sprawę u was? – za­py­tała Pia, spo­glą­da­jąc na Görana.

– Chri­stian Nils­son i Amanda Pal­ler. Sprawa wciąż jest w Väste­rort. Do­wie­dzie­li­śmy się o niej tylko dla­tego, że nar­ko­tyki są spro­wa­dzane praw­do­po­dob­nie za po­śred­nic­twem Kral­je­vica. Ale po­nie­waż Nina Lil­je­dahl ode­brała so­bie ży­cie, trudno bę­dzie się do­wie­dzieć, od kogo je ku­piła. Ta ko­bieta nie wy­stę­puje w żad­nej ba­zie, a ana­liza tech­niczna nic nie dała.

Pia po­czuła, jak pieką ją po­liczki – wie­działa, że się czer­wieni.

Sku­piła się na swo­ich no­tat­kach, żeby nikt tego nie za­uwa­żył. Ści­snął jej się żo­łą­dek. Tylko na chwilę, ale wy­raź­nie. Na jed­nym spo­tka­niu usły­szała dwa na­zwi­ska, które obu­dziły u niej wszyst­kie sta­ran­nie skry­wane uczu­cia. Mi­lo­rad Kral­je­vic i Amanda Pal­ler. Oboje brali udział w na­głym roz­pa­dzie jej mał­żeń­stwa. W zu­peł­nie różny spo­sób. Ale jed­nak. Przed oczami sta­nął jej Ma­gnus. Wy­cho­dził z sali są­do­wej ze spusz­czoną głową. Ręce miał skute za ple­cami. Jego ko­le­dzy z po­li­cji pod­trzy­my­wali go za ra­miona. Upo­ko­rze­nie wy­peł­niało całe jego ciało. Całą salę.

– Pia, masz coś jesz­cze? – Göran wpa­try­wał się w nią.

Po­trzą­snęła głową.

– No to ja spły­wam, mam pełny har­mo­no­gram.

Göran wstał. Kurt za­ci­snął usta i wy­pu­ścił po­wie­trze no­sem.

– No cóż, to ja opo­wiem wię­cej na­stęp­nym ra­zem.

Mimo piątku Pia późno wró­ciła z pracy. Ugrzę­zła w spra­wie do­ty­czą­cej prze­mocy wo­bec ko­biet. Pa­piery le­żały na jej biurku, miała w po­nie­dzia­łek iść z tym do sądu. Tak na­prawdę znała tę sprawę już na pa­mięć. Wie­lo­krot­nie czy­tała do­ku­menty. Ale zaj­mo­wa­nie się czymś, co przy­po­mi­nało jej wła­sne prze­ży­cia, dzia­łało na nią w ja­kiś spo­sób lecz­ni­czo. Świa­do­mość tego, że nie była je­dyna. Jed­no­cze­śnie fru­stro­wało ją czy­ta­nie o sy­gna­łach ostrze­gaw­czych, które były tak oczy­wi­ste dla oto­cze­nia. Lu­dzie stają się ślepi w swo­ich wła­snych re­la­cjach.

Dziś po­je­chała do domu ro­we­rem. Z Kung­shol­men do Oden­plan. Wolno ob­ra­cała pe­da­łami, nogi nie miały ochoty się prze­mę­czać. Wie­czo­rem mieli mieć go­ści. Cla­esa i Lenę, przy­ja­ciół Björna i jego by­łej żony. Byli fajni i po­wi­tali Pię z otwar­tymi ra­mio­nami, mimo że Björn po­sta­no­wił dla niej odejść od żony. Pia, wielki ko­zioł ofiarny. Tak się czuła, choć nie zro­biła nic złego. To prze­cież Björn był żo­naty i zło­żył przy­sięgę wier­no­ści: póki śmierć nas nie roz­łą­czy. Jego eks wy­da­wała się tego nie ro­zu­mieć. W jej świe­cie to Pia była wszyst­kiemu winna.

Dla­czego więc nie spie­szy się te­raz do domu, tak jak to zwy­kle by­wało? Tak na­prawdę do­brze wie­działa. Pod­stępny lęk po­ja­wił się już kilka dni wcze­śniej. Kiedy zdała so­bie sprawę, że zbliża się pią­tek. Cu­downy ty­dzień Björna jako taty. Pia na­ci­snęła moc­niej na pe­dały. Czuła się tak, jakby była złym czło­wie­kiem. Ni­gdy wcze­śniej nie po­my­śla­łaby, że czy­jeś dzieci są okropne. We wszyst­kich in­nych ro­dzi­nach wy­da­wało się to świet­nie funk­cjo­no­wać. To ego­istyczne z jej strony, że chciała mieć Björna tylko dla sie­bie. Pra­gnęła, żeby mieli wspólne ży­cie, w które nie będą się wtrą­cać była żona i jej po­tom­stwo. Po­prawka: po­tom­stwo jej i Björna. Ich skarby. Björn je uwiel­biał! Pia oczy­wi­ście rów­nież po­winna uwa­żać, że jest miło, kiedy przy­cho­dzą. Po­sta­no­wiła w tym ty­go­dniu na­prawdę się po­sta­rać. Może zro­bić coś ra­zem z Ger­trud.

Usły­szała ich już na klatce scho­do­wej. Krzyki Hjal­mara prze­ni­kały przez ścianę. Ger­trud wrzesz­czała, jakby usia­dła na osie.

To bę­dzie fan­ta­styczny week­end. Spo­kojny i miły.

Jej nogi z wy­sił­kiem po­ko­ny­wały ko­lejne stop­nie. Wy­jęła klucz i ob­ró­ciła go w zamku. Spró­bo­wała uśmiech­nąć się w du­chu. Od­wie­siła swoją kurtę marki Peak Per­for­mance i scho­wała pół­buty. Po­ło­żyła kask na półce na ka­pe­lu­sze i ru­szyła w stronę do­bie­ga­ją­cych z sa­lonu krzy­ków. Björn grał z dziećmi w coś, czego Pia jesz­cze ni­gdy nie wi­działa.

– Te­raz moja ko­lej! – Ger­trud ude­rzyła brata, który za­wył.

Björn sta­rał się ich prze­krzy­czeć.

– Spo­koj­nie, dzieci. Wi­dzi­cie, kto się po­ja­wił?

Pia po­ma­chała do nich przez drzwi. Ger­trud i Hjal­mar spoj­rzeli na nią z nie­chę­cią.

– Co się mówi, kiedy ktoś przy­cho­dzi? – za­py­tał Björn.

– Cześć – po­wie­dzieli ko­lejno Ger­trud i Hjal­mar.

Pia po­de­szła i uści­skała ich oboje. Sztywno. Jakby z obo­wiązku. Pró­bo­wała sama sie­bie prze­ko­nać: to bę­dzie miły ty­dzień!

– Jak cu­dow­nie, że przy­szli­ście. Co ro­bi­li­ście od na­szego ostat­niego spo­tka­nia?

– Nic – od­po­wie­działy dzieci chó­rem.

– Ale prze­cież na pewno ro­bi­li­ście coś faj­nego.

Wy­da­wało się, że Ger­trud za­sta­na­wia się, czy cie­szyć się z przyj­ścia Pii.

– Ja zbie­ra­łam kasz­tany. Chcesz zo­ba­czyć?

Wy­bie­gła z sa­lonu i wró­ciła z pu­dłem. Wy­sy­pała za­war­tość na pod­łogę i za­pro­po­no­wała, żeby Pia ro­biła z nią lu­dziki przy uży­ciu wy­ka­ła­czek. Ko­bieta wo­lała za­jąć się go­to­wa­niem, ale się zgo­dziła. Zro­biły ra­zem pie­ski, krówki i zwie­rzęta, które nie ist­nieją. Ale i tak były słod­kie. Ła­twe w ob­słu­dze.

– Mama robi dużo faj­niej­sze zwie­rzątka niż ty – po­wie­działa Ger­trud. – Mają też oczy i bu­zie.

Wy­ka­łaczka ze­śli­zgnęła się po gład­kiej po­wierzchni kasz­tana i wbiła dziew­czynce pod pa­zno­kieć. Jej dolna warga przez chwilę drżała, po czym roz­legł się prze­raź­liwy wrzask.

Pia wzdry­gnęła się, nie­mal czu­jąc ten ból. Bóg ka­rze nie­któ­rych… „Ogar­nij się! Prze­cież to tylko dzieci”.

Björn po­spie­szył z po­mocą. Wziął córkę na ręce. Przy­niósł pla­ste­rek z Hello Kitty.

Pia wy­mknęła się do kuchni i przy­go­to­wała tar­tinki, które mieli po­dać na po­wi­ta­nie go­ści. Sły­szała, jak Björn gra z dziećmi w nową grę. Ger­trud już chyba za­po­mniała o swoim zra­nio­nym palcu.

Pia od­kor­ko­wała bu­telkę Ama­rone i wy­jęła z szafki dwa kie­liszki do wina. Miały wzo­rek w kwiatki. Pia prze­cią­gnęła wska­zu­ją­cym pal­cem po jego kon­tu­rach. Uwiel­biała te kie­liszki, odzie­dzi­czyła je po babci. Dla­tego rzadko ich uży­wała, ale ten wie­czór bę­dzie do tego od­po­wiedni. We­szła do sa­lonu, a Björn roz­pro­mie­nił się, kiedy trą­cili się szkłem. Wy­pili po łyku. Pia po­trzy­mała na­pój przez chwilę w ustach, by roz­ko­szo­wać się peł­nym sma­kiem, za­nim prze­łknęła. Zdała so­bie sprawę, że my­ślała o Ma­gnu­sie. Było to jego ulu­bione wino.

Uśmiech­nęła się do Björna, naj­lep­szego męż­czy­zny, ja­kiego kie­dy­kol­wiek spo­tkała.

– Za Björna i Pię! – Lena unio­sła kie­li­szek, a jej nie­zli­czone bran­so­letki za­dzwo­niły. – Uwa­żam, że to wspa­niale, że się po­zna­li­śmy.

– I wza­jem­nie – od­po­wie­działa Pia.

Zje­dli przy­go­to­wany przez Pię trzy­da­niowy obiad. Björn po­mógł z pie­czy­wem czosn­ko­wym, żeby zdą­żyła wziąć prysz­nic przed przyj­ściem go­ści. Uspra­wie­dli­wił się tym, że dzieci, z któ­rymi nie wi­dział się przez ty­dzień, były wy­jąt­kowo pod­nie­cone. Kiedy przy­szli Claes i Lena, Pii udało się wy­mknąć do ła­zienki. Szybki ma­ki­jaż i pro­sty kok. Była jed­nak za­do­wo­lona z efektu, a Lena chciała się na­uczyć ro­bić taką wspa­niałą fry­zurę.