Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pewna kobieta w bestialski sposób morduje swoją córkę. Funkcjonariusze podejrzewają, że była wtedy pod wpływem MDPV – niebezpiecznego środka zwanego „narkotykiem kanibali”. Gdy niedługo potem dochodzi do podobnych zabójstw, Amanda Paller postanawia przeniknąć do świata sztokholmskich przestępców, aby posłać za kratki Milorada Kraljevica – szefa mafii odpowiedzialnego za sprowadzanie do miasta tej groźnej substancji. Sprawy komplikują się, kiedy na scenie znów pojawia się Adnan Nasimi. Mężczyzna, podejrzewany o zabicie policjanta, jest ojcem bliźniąt Amandy. Gdy jedno z dzieci zostaje porwane, sytuacja staje się niezwykle dramatyczna.
„Kanibale” to druga część serii o losach Amandy Paller. Anna Karolina, autorka tego cyklu, od piętnastu lat pracuje w policji. Doświadczenie zawodowe, które zdobywa na co dzień, staje się inspiracją do pisania trzymających w napięciu książek. Jej powieści były nominowane do wielu nagród w Szwecji, między innymi do Crimetime Award oraz Grand Audiobook Award.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 462
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Kannibalen
Przekład z języka szwedzkiego: Witold Biliński
Copyright © Anna Karolina, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Magdalena Mierzejewska
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-087-4
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Wzięła do ręki nóż, który leżał na wierzchu w szufladzie ze sztućcami. Odłożyła go na bok i poszukała innego. Większego. Ostrzejszego. Widelce, łyżki i łopatki do sera przelatywały jej przed oczami. Była w innym świecie, chociaż wiedziała, że jest w domu. W swojej willi w Duvbo. Stanęła, opierając się obiema rękami o kuchenny blat. Próbowała się skupić. W końcu znalazła największy nóż. Przeciągnęła kciukiem po ostrzu. Skóra rozchyliła się jak płatki kwiatu. Odsłoniła mięso. Krew. Życie. Oblizała ranę i przełknęła. Posmak żelaza był wprost niebiański. Jeśli zaraz nie dostanie więcej, umrze z głodu. Zamknęła szufladę i usłyszała, jak trzaska zabezpieczenie przed dziećmi. Zegar na ścianie tykał zbyt głośno, zbyt szybko. Nie potrafiła stwierdzić, która była godzina. Wskazówki wykrzywiały się i żyły własnym życiem. Nie było czasu. Wyszła z kuchni i znalazła się w salonie.
Dziewczynka klęczała na sofie. Wpatrywała się w jakąś kreskówkę. Jedną ręką regularnie sięgała do miski z popcornem.
Słodkie dziecko. Jej włosy wciąż były splecione w warkoczyki, razem zrobiły je rano. Jutro miały iść nad morze karmić ptaki kawałkami chleba, które od jakiegoś czasu zbierały. Jutro.
Ona jednak najpierw musiała coś zjeść.
Uderzyła nożem z góry. Raz. Drugi. Nieskończoną liczbę razy.
Krew była tak cudowna. Lizała. Żuła. Darła. Jednocześnie zauważyła coś dziwnego. Jakieś przeczucie.
Apetyt mimo to przeważył.
I ten głos. Ten dziwny głos. Spokojny i bezpieczny. Mówił, że wszystko jest w porządku. Cały czas był przy niej.
Prowadził ją.
Połknęła coś, po czym odłożyła klejący się nóż.
Lepka ciecz wypływała z kącika jej ust. Wytarła ją wierzchem ręki. Dziwne.
Postacie w telewizorze tańczyły i się śmiały. Wygłupiały. Wyłączyła program.
Zabrała popcorn z dywanu. Nieporządny dzieciak. Jutro miały karmić ptaki. Uśmiechnęła się do tej myśli. Zabawne. Wewnętrzny głos pochwalił ją. Na jednym świat się kończy.
1
– Słyszałaś, co się stało?
Amanda nie zdążyła nawet wysiąść z windy, kiedy Crippe zawołał do niej z korytarza. Zrozumiała, że szedł do pomieszczenia socjalnego. Cała klatka schodowa była już wypełniona aromatem kawy.
– Dzień dobry.
Crippe potrząsnął głową.
– Co za chora akcja. Poprowadzimy razem przesłuchanie. Chodź.
Ruszył dalej, a ona za nim. Musiało się stać coś niezwykłego. Crippe nie był osobą, która łatwo się podniecała. Widział już niejedno. Podobnie jak ona. I cała reszta na czwartym piętrze w budynku posterunku policji w Västerort. W wydziale śledczym – podzielonym na rozboje i poważne przestępstwa. Amanda zaczęła w tej pierwszej jednostce i awansowała do drugiej.
Crippe już wziął sobie kawę. Amanda otworzyła szafkę i wyjęła z niej swój osobisty kubek ozdobiony dwiema radosnymi buziami, na widok których inni także się uśmiechali. Kiedy zobaczyła swoje bliźnięta, zrobiło się jej ciepło na duszy.
Tęskniła za tymi dwiema istotkami, mimo że zostawiła je w przedszkolu zaledwie kwadrans wcześniej.
– Opowiadaj – zażądała.
– W nocy zwinęli kobietę. W Duvbo. Zjadła swoją sześcioletnią córkę.
– Co zrobiła?
– Zadzwonił sąsiad. Znalazł tę kobietę całą we krwi i wszczął alarm. Myślał, że to ona jest ranna. Kiedy patrol przybył na miejsce, znaleźli w salonie dziewczynkę. Pokój wyglądał jak rzeźnia. Policjanci wciąż są na posterunku, gdybyśmy chcieli z nimi porozmawiać. Są w trakcie odprawy razem z personelem karetki. Poza tym mam tu papiery, możesz przeczytać.
Amanda zaczęła przeglądać stos kartek. Raport z aresztowania, zgłoszenie, przesłuchanie sąsiada, protokół zajęcia.
Crippe mówił dalej:
– Technicy są na miejscu, a mundurowi wypytali sąsiadów, ale to raczej nic nie dało.
Amanda znów przyjrzała się raportowi z aresztowania: Nina Liljedahl. Trzydzieści pięć lat.
– Skąd wiadomo, że to ona? Przyznała się?
– Nie dało się jej przesłuchać. Wygląda na to, że była naszurana jak szpadel. Ale kiedy przyjechał patrol, przeżuwała ucho.
Crippe się skrzywił.
– Musimy spróbować, strażnik mówił, że się ocknęła i cały czas pyta, co się stało.
– A nie wie?
Crippe wzruszył ramionami.
– Dowiemy się, co powie. Co za zjeb mógłby zeżreć własną córkę? To chore. Prochy musiały jej zrobić papkę z mózgu. Ale w końcu sama zdecydowała, że je weźmie.
Amanda poszła do szatni, żeby zabrać swoje rzeczy. Tak naprawdę było to biuro, które tymczasowo opróżniono, żeby wstawić tam kilka starych drewnianych szafek, gdzie przechowywali swoje osobiste rzeczy. Zdjęła czarną skórzaną kurtkę sięgającą jej do pasa. I szalik w panterkę. Wsunęła czarny pas z wytłoczonym słowem „POLICJA” w szlufki dżinsów. Zawiesiła na nim z tyłu kajdanki, a na prawym biodrze kaburę. Więcej nie mogła, bo nie dałoby się tego ukryć. Kiedy skończyła, podeszła do swojego biurka stojącego przy ścianie w otwartej przestrzeni biura. Zalogowała się na komputerze i czekając, aż system się załaduje, odciągnęła roletę, żeby wpuścić nieco szarego dziennego światła. Crippe stał nieopodal i patrzył na nią z niecierpliwością. Amanda zauważyła, że ostatnio zaczął zwracać uwagę na to, jak się ubiera. Dziś miał na sobie koszulkę w kolorze wojskowej zieleni, opinającą mu pierś. Był w trakcie rozwodu i nagle zgubił jakieś dziesięć kilo. Codziennie chodził na siłownię i uważał na to, co je. Często był to tuńczyk albo kurczak.
Amanda znów wzięła do ręki raport z aresztowania i wpisała do policyjnej bazy danych numer ewidencyjny Niny. Przeczytała wyniki, które jeszcze bardziej zachęciły ją do porozmawiania z panią Liljedahl.
Podeszła do Crippego i pojechali windą na parter. Postanowili, że rozmowę prowadzić będzie Amanda. Wyglądało na to, że strażnik Micke poczuł ulgę, kiedy przybyli. Nina od godziny waliła w drzwi i ryczała histerycznie, przez co strażnika rozbolała głowa. Chciał odpocząć i zjeść śniadanie. Szedł przed nimi długim korytarzem z szeregiem białych drzwi. Krzyki Niny słychać było z daleka, a kiedy otworzyli zamek, na podłogę upadła ładna kobieta. Płakała i raz za razem pytała, dlaczego ją zamknęli. Amanda i Crippe próbowali ją uspokoić, prowadząc jednocześnie do pokoju przesłuchań. Usiedli na krzesłach. Policjanci z jednej strony stołu, Nina z drugiej. Amanda nie wyjęła nawet notatnika i długopisu. Na początek chciała po prostu porozmawiać, a nie prowadzić formalne przesłuchanie.
– Nie ma pani pojęcia, dlaczego pani tu jest?
Nina podniosła wzrok i spojrzała na Amandę. Szlochając, potrząsnęła głową.
– Obudziłam się i zobaczyłam, że jestem zamknięta. Spanikowałam. Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć, co tu robię? I gdzie jest Olivia? Rany boskie! Przecież Johan wyjechał. Kto zajmuje się Olivią?
– Rozmawialiśmy z Johanem, jedzie już do domu.
Dolna warga Niny drżała.
– Ale dlaczego ja tu jestem? Nic nie pamiętam. Mam pustkę w głowie.
– Nino, popatrz na mnie.
Amanda spojrzała jej w oczy. Rozpacz. Strach. A będzie jeszcze gorzej.
– Teraz przeprowadzę z tobą przesłuchanie. – Amanda przełknęła ślinę. – Jesteś podejrzewana o zamordowanie swojej córki Olivii.
Cisza. Krzesło, na którym siedziała kobieta, zaczęło się trząść.
Amandzie łzy napłynęły do oczu, ze wszystkich sił starała się je powstrzymać. Wpatrywała się w leżący na biurku spinacz i podziwiała jego eleganckie kształty. Cóż za intensywny błękitny kolor! Oby tylko nie zacząć płakać…
Z wysiłkiem oderwała wzrok od przedmiotu i znów spojrzała na Ninę.
– Ubiegłej nocy, a więc z piątego na szóstego kwietnia, w pani domu dokonano morderstwa. Chcę poinformować, że ma pani prawo do obecności adwokata przy naszym przesłuchaniu. Czy życzy pani sobie tego?
Nina trzymała się kurczowo krawędzi stołu i wyglądała, jakby w każdej chwili mogła zemdleć.
– To musi być jakaś pomyłka – wyjąkała.
– Czy chce pani poczekać na obrońcę, zanim przejdziemy dalej?
– Nie! Chcę wiedzieć, co się stało!
Nina biła się pięściami w głowę.
– Co się stało? – krzyczała. – Co się stało?
Brązowe włosy przyklejały jej się do mokrych policzków.
– Spokojnie, spokojnie.
Wzywanie teraz adwokata, który musiałby przyjechać z centrum Sztokholmu na posterunek w Solnej, nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Amanda nie chciała czekać. Nina też nie. Ostatecznie było to tylko wstępne przesłuchanie, więc obecność prawnika nie była potrzebna. Amanda nie chciała tego przedłużać.
– Czy mogłaby pani powiedzieć, co pani robiła wczoraj wieczorem?
– Nie wiem! Niczego nie pamiętam! To nie może być prawda!
Nina umilkła. W jej oczach widać było przerażenie. Podciągnęła rękaw za dużej koszuli, którą pożyczono jej w areszcie. Spojrzała na swoje ramię.
– Miałam tu krew. Boże, miałam tu krew! I we włosach też!
Chwyciła kosmyk przesiąknięty łzami. Jej palce zabarwiły się nieco na różowo.
– Mam krew we włosach! Co się stało? Gdzie jest Olivia?
Wstała gwałtownie, a jej krzesło się wywróciło.
Podszedł do niej Crippe i otoczył ją ramieniem.
– Pani córka została zamordowana. Już jej nie ma. Strasznie mi przykro.
Nina zapadła się w sobie. Trzęsła się. Płakała. Wydawała niekontrolowane dźwięki, od których Amanda dostała gęsiej skórki. Crippe wypowiadał uspokajające słowa, ale te nie docierały do zrozpaczonej kobiety.
– Na tym zakończymy przesłuchanie – powiedział w końcu.
Amanda próbowała znów skupić się na zszywaczu, ale oczy miała już mokre. Przeciągnęła wskazującym palcem pod rzęsami. Starała się uniknąć rozmazania tuszu. Poszła za Crippem i Niną do celi.
Kobieta nie protestowała. Umilkła. Jej ciało przypominało wykręconą szmatę. Weszła do środka i usiadła na wysłużonym gumowym materacu na pryczy.
Crippe zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Odwrócił się w stronę Amandy i westchnął ciężko.
– Co myślisz?
– Mówi prawdę. – Amanda odchrząknęła. – Rzeczywiście nic nie pamięta.
– Wiedziałem, że nie możemy dalej tego ciągnąć. Jak się czujesz?
– Spoko. Trzeba by ją przewieźć do szpitala psychiatrycznego.
Crippe kiwnął głową.
– Porozmawiam o tym z dowódcą.
Wracali korytarzem, który wydawał się dziwnie cichy. Nikt nie wrzeszczał. Nie było strażnika. Pewnie wciąż siedział w pomieszczeniu socjalnym, dając odpocząć uszom. Dobrze się pracowało z Crippem, Amanda nigdy nie musiała mu się tłumaczyć. Od kiedy urodziła dzieci, zrobiła się wrażliwsza.
Zdaniem położnej były to jakieś zmiany hormonalne, które miały zostać jej na całe życie. Amanda uważała, że to jednocześnie dobre i złe. Nienawidziła tego w sytuacjach takich jak ta. Kiedy nie potrafiła zachować profesjonalizmu w obecności więźnia. Ale nie była to zwykła aresztantka. Nina Liljedahl częściowo zjadła swoją córkę. I niczego nie pamiętała. Dlaczego? No cóż, była pod silnym wpływem narkotyków. Ciekawe było to, że w policyjnej bazie danych nie było o niej żadnej wzmianki związanej z narkotykami. W ogóle żadnej informacji. Nina Liljedahl była całkiem czysta. Podobnie jak jej mąż Johan. Dlaczego kobieta, która prowadziła całkiem zwyczajne życie rodzinne, zaczęła ćpać? Amanda zamierzała ją o to spytać na następnym przesłuchaniu. Na razie nie miała okazji.
Amanda zakręciła kran i dudnienie w łazience ustało. Słychać było tylko chlapanie i szczęśliwy szczebiot, kiedy Charlie i Greta puszczali do siebie łódki i robili ustami fontannę. Przyjrzała się im. Takie niewinne. Wciąż chronione przed otaczającą je rzeczywistością.
Jak to się stało, że wszystko poszło tak źle? Czy mogła zrobić coś inaczej? Myśli bezładnie przelatywały jej przez głowę. Trudno było je uchwycić.
Po przesłuchaniu Liljedahl Amanda i Crippe porozmawiali z patrolem i personelem karetki, którzy pierwsi dotarli na miejsce zdarzenia. Opowiedzieli, że z Niną nie było żadnego kontaktu. Chodziła jakby w transie i mamrotała coś bez ładu i składu. Cała była pokryta krwią. Ubranie, twarz, ręce. Z początku myśleli, że gryzie gumę do żucia. Potem zauważyli, że miała w ustach ucho. Dziewczynkę znaleźli na kanapie w salonie. Ratownicy nie mieli już nic do roboty. Ofiara miała poderżnięte gardło i zmasakrowaną część twarzy. Po takiej nocy koledzy wciąż byli bladzi.
W połowie rozmowy odezwał się wewnętrzny alarm, a niebieska lampa na suficie rozbłysła w pokoju. Ktoś na posterunku wcisnął alarm przeciwnapadowy. Amanda od razu zrozumiała, że coś się działo w areszcie. Pobiegła do drzwi, a za nią kilku kolegów. Spieszyli się, żeby pomóc Mickemu, który prawdopodobnie padł ofiarą ataku. Jednak Amanda myślała tylko o Ninie Liljedahl, spodziewając się najgorszego. Nie spojrzała przez wizjer w drzwiach. Przeciągnęła kartę przez czytnik, żeby otworzyć, i wbiegła do celi. Stał tam Micke, wskazując palcem w milczeniu. Całkowicie sparaliżowany.
Nina siedziała na podłodze pochylona w przód. Jedną nogawkę spodni miała okręconą wokół szyi, druga była przywiązana do rury wodociągowej. To wystarczyło, żeby się powiesić. Ciężar ciała zrobił resztę.
Amanda trzymała bezwładne ciało w pionie, podczas gdy Crippe walczył z pętlą wokół szyi. Ktoś wyciągnął nóż i przecięli tkaninę. Ktoś wezwał pogotowie.
W końcu spoczęła na zimnej betonowej posadzce. Nina Liljedahl, trzydzieści pięć lat. Blada i martwa.
Kolejne powieszenie w areszcie policyjnym, które trzeba było zbadać i dodać do prowadzonych spraw.
Amanda wzdrygnęła się, kiedy woda chlapnęła na jej twarz. Charlie skręcał się ze śmiechu. W przeciwieństwie do Grety, której brat wylał na głowę całe wiaderko.
– Wyjść, mamo. Chcę wyjść, mamo.
Córka wyciągnęła ręce do Amandy, a ta pomogła jej wydostać się z wanny. Wytarła ją wielkim ręcznikiem z Pippi Langstrumpf. Owinęła nim jej ciemnobrązowe włosy, tworząc na głowie turban. Greta uwielbiała to. Chciała wszystko robić tak samo jak mama. Zachichotała zadowolona, ale szybko umilkła. Przyglądała się Amandzie szeroko otwartymi oczami.
– Dlaczego masz inny kolor, mamo?
Dziewczynka pociągnęła paluszkami blond włosy matki.
Amanda się roześmiała.
– Bo czasem tak bywa. Ja mam jasne włosy, a tata ciemne, tak jak ty i Charlie.
– Ale my nie mamy taty. Gdzie ona jest?
– On. Tata to on. I oczywiście, że macie tatę. Wszyscy mają tatę.
– Ale gdzie ona jest?
Amanda pocałowała ją w miękki, pyzaty policzek.
– Kiedyś o tym opowiem, gdy będziecie trochę więksi.
– Jestem dużą dziewczynką.
– Tak, jesteś. Ile masz lat?
Usta Grety wykręcały się na wszystkie strony, kiedy intensywnie myślała.
– Raz, dwa, cztery.
– Niedługo skończysz trzy lata. Wiesz to, prawda?
Greta wydawała się zadowolona z rozmowy i pobiegła po piżamę. Amanda wyjęła protestującego wściekle Charliego z wanny i wyciągnęła korek. Woda bulgotała, znikając w odpływie. Dzieciaki były zupełnie różne. Greta nieśmiała i zamyślona. Charlie był niespokojnym duchem, który pakował się we wszelkiego rodzaju kłopoty. Trochę jak ojciec. Trudno powiedzieć, gdy byli razem tak krótko. Ale ona dostała to, co najlepsze, coś, czego nawet nie mogłaby sobie wyobrazić.
Bliźniaki.
Gretę i Charliego. Jej cały świat.
2
Adnan napełnił pięć kieliszków tequilą, wystawił sól i talerzyk z pokrojonymi kawałkami cytryny. Faceci przy barze zawyli z zadowolenia i oblizywali nasadę kciuka. Sypali sól i znów lizali. Przełykali alkohol i cmokali z dumą. Cytryny nie ruszali. Najwyraźniej każdy chciał zaimponować pozostałym. Adnan miał już serdecznie dość entuzjastycznych turystów, ale mieszanie drinków napełniało przynajmniej kasę. Przez ostatni rok pracował u Ragnara Johnssona, Szweda, prowadzącego wraz ze swoją kambodżańską żoną restaurację i bar w Sihanoukville. Spotkali się w Świecie Dzikiego Zachodu, jak Ragnar nazywał to miejsce. W dziurze, w której lądowało się po dotarciu do Kambodży statkiem z Tajlandii. Adnan zgadzał się z tą nazwą. To była społeczność bezprawia. Brodaci ludzie z Zachodu, którzy osiedlili się tu i prowadzili biznes dzięki łapówkom i obietnicom lepszego życia. Jedynym, co odróżniało to miejsce od prawdziwego miasteczka Clinta Eastwooda, było to, że zamiast koni pędziły po nim skutery.
Po kilku piwkach wypitych w oczekiwaniu na statek do Sihanoukville Ragnar zaproponował mu pracę. Adnan był całkiem zaskoczony. Robota! Chociaż tylko na próbę. Dla takich jak on rynek pracy był zamknięty, przynajmniej w Szwecji. A tymczasem po ledwie kilku godzinach w tym nowym kraju zapewnił sobie normalny dochód. Adnan, prawdę mówiąc, nie przepadał za stałymi godzinami pracy i rutyną. Jednak w jego sytuacji zapuszczenie korzeni miało swoje zalety. W Sihanoukville. Fakt, że nie był w stanie poprawnie wypowiedzieć tej nazwy, miał mniejsze znaczenie.
To nadmorskie miasteczko zaimponowało mu. A może było to tylko wrażenie po szokujących początkach na Dzikim Zachodzie. Było tu wszystko: jedzenie, siłownia, asfaltowe drogi. Luksusowe hotele konkurowały z prostszymi bungalowami, a turyści byli wożeni motorikszami niezależnie od tego, jak dużo mieli bagażu. Adnan rankami biegał po plaży, a wieczorami wyciskał żelazo. Żywił się curry i jeździł na skuterze. Pracował w barze. I na tym w sumie koniec.
– Proszę pięć razy piwo Angkor.
Jeden z facetów machnął banknotem w stronę Adnana. Wyjął butelki z lodówki i otworzył. Włożył do gumowanych uchwytów, żeby nie ściekała po nich skroplona para. Faceci wypili za wesołe życie. Wznosili toasty i krzyczeli. Jeden z nich powiedział, że pochodzą z północy. Z Lule. Adnan nigdy nie mógł zrozumieć, o co chodzi z tym zjadaniem ostatniej litery w co drugim słowie. Ale poza tym byli w porządku. Przy piciu sporo gadali.
Adnan spojrzał na zegarek, kopię roleksa kupioną na lokalnym rynku. Jeszcze godzina do zamknięcia. Wstawił trochę piwa do lodówki. Wytarł blat. Zawiązał worek ze śmieciami.
Wtedy go zobaczył. Stojący przy barze wózek inwalidzki. Przyjrzał się dokładniej. Otarł ręcznikiem pot z czoła. Niemożliwe! Dwóch gości zasłoniło mu widok, gdy próbowali pomóc jadącemu mężczyźnie pokonać próg. Potem się odsunęli.
Przez ciało Adnana jakby przepłynął prąd. To był on: Hajir. Usta same rozciągnęły się w uśmiechu.
A jednocześnie poczuł strach. Błyskawicznie wróciły wspomnienia, od których uciekł. Dlaczego on tu przyjechał? Hajir El-Batal. Jego najlepszy przyjaciel.
Ich spojrzenia się spotkały. Między nimi stał stół do bilardu. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków pochłoniętych było rozgrywką. Kolesie z północy darli się i próbowali nauczyć kilku Amerykanów wymawiać szwedzki toast. Hajir podjechał bliżej. Okrążył stół. Udało mu się uchylić przed kijem. Chwycił go ręką. Dziewczyna, której uniemożliwiło to grę, już zamierzała gwałtownie zaprotestować, ale zmieniła zdanie, widząc inwalidę. A może uciszyło ją spojrzenie Hajira? Szaleństwo zawsze błyszczące w jego oczach. Przeciskało się przez spokojną fasadę.
Hajir puścił kij i znów ruszył do przodu. Trochę przytył.
Wyglądał znacznie żwawiej niż ostatnim razem, kiedy Adnan go widział. Silne ramiona, pewnie dzięki nieustannemu napędzaniu wózka. Brzuch trochę za bardzo wypychał jasnoniebieską koszulkę. Pozbawione życia nogi wyglądały jak wyschnięte.
– Co poleca barman?
Dobrze znany głos. Mroczny. Chrapliwy.
– Może Angkor?
– Dawaj.
Adnan otworzył dwie butelki. Druga była przeznaczona dla niego samego. To warto było oblać, nawet w godzinach pracy.
– Ja pierdolę.
Potrząsnął głową. Wyciągnął zaciśniętą pięść. Hajir stuknął w nią swoją.
– Miło cię widzieć, chłopie.
– Nawzajem.
Wypili po parę łyków lodowatego piwa. Podstępnie dobre. Adnan od wielu tygodni nic nie pił. Wolał na poważnie zająć się treningiem. Bicepsy miał większe niż kiedykolwiek. Sześciopak na brzuchu twardy jak kamień. Był w szczytowej formie.
– Jak mnie tu znalazłeś?
– A ilu Ragnarów jest w Sihanoukville?
Adnan zachichotał, słysząc, jak brzmi to w ustach przyjaciela.
– Powiedz to jeszcze raz.
Hajir tym razem bardzo się postarał:
– Si… ha… nouk… ville.
Znów chichot. W pół minuty Adnan poczuł się bardziej sobą niż przez ostatnie trzy lata. Znów stuknęli się butelkami. Wypili. Adnan raz na jakiś czas obsługiwał gości.
Hajir przywitał się z Ragnarem i jego żoną Arun. Ragnar wyglądał na zaskoczonego, ale chyba cieszył się ze względu na Adnana. Wiele od niego usłyszał. O tym, jak Hajir wylądował na wózku. I o tym, że była to w pewnym sensie wina Adnana. Że Hajir był jedyną osobą, z którą miał kontakt w kraju po tym wszystkim, co się wydarzyło. Adnan otworzył się przed Ragnarem bardziej, niż się spodziewał. Ale oczywiście nie wszystko mu powiedział. Jak można podzielić się z kimś rzeczami, o których codziennie stara się zapomnieć? Był zadowolony, że w ogóle żyje. Mimo że wszystko się zawaliło.
Godzinę później Adnan wyprosił ostatnich gości i zostali we dwójkę z Hajirem. Usiedli przy drewnianym stole, od którego Adnan odsunął jedno krzesło, żeby zrobić miejsce dla przyjaciela.
– Czy to nie pora, żebyś wracał do domu? – zapytał poważnie Hajir.
Adnan się skrzywił. Wypił łyk piwa.
Hajir kontynuował:
– Dobrze ci tutaj?
Adnan kiwnął głową.
– Przyzwyczaiłem się. Ragnar jest w porządku. Ale wiadomo…
– Mam dla ciebie robotę, jeśli jesteś zainteresowany.
Adnan rozpromienił się, mimo że nie miał zbyt wielkich oczekiwań.
– Jaką robotę?
– Nie takie gówno jak przedtem. Już nie zajmuję się takimi rzeczami, wiesz o tym. Handluję samochodami. Luksusowymi. Mam własną firmę.
Hajir zaczął opowiadać.
Popyt na samochody był olbrzymi. Kradli je, używając kluczyków, i przejeżdżali przez most nad Sundem, zanim właściciel zdążył zauważyć, że auto zniknęło. Warsztaty na kontynencie załatwiały nowe tablice i przebijały numery podwozia. Hajir zbudował sobie niewielkie imperium. Miał już piętnastu pracowników, ale musiał rozszerzyć działalność. Potrzebował ludzi, którym mógłby ufać. Mówił, że nie da się żyć tak jak Szwedzi. To nie było dla takich jak oni. Jak on i Adnan. Nie pozwalała na to ich przeszłość.
Do Adnana takie rozumowanie znakomicie trafiało. Tęsknił za starym życiem. Za kasą. Wolnością. To nic nowego. Odłożył to tylko na jakiś czas na bok. Uważał, że tak samo było z Hajirem, kiedy został postrzelony w plecy i prawie umarł. Po tym, jak założył z Isabellą rodzinę i urodziło im się dwoje dzieci, nie licząc córki żony z wcześniejszego związku. Hajir jednak wszystko dobrze przemyślał. Rozumiał, że szwedzkie społeczeństwo nikomu nie wybacza. Wpycha każdego skazanego z powrotem do przestępczego świata. Czy tego chciał, czy nie. Raz bandzior, zawsze bandzior. Jednak z wiekiem człowiek mądrzeje. Po co się męczyć z kokainą, kiedy można zarobić masę pieniędzy na szybkich samochodach? Mniejsze ryzyko. Wyższe dochody na wszystkich poziomach.
Adnan słuchał. Zastanawiał się. Dyskutował z Hajirem. Otwierał siódme piwo.
W końcu musiał zadać nieuniknione pytanie:
– Miran?
Hajir roześmiał się szczerze.
– Jest wściekły. Zniknąłeś razem z kasą. Co byś sam o tym pomyślał?
Adnan zamilkł na chwilę. Niejedną bezsenną noc spędził, zastanawiając się, co stało się z łupem. Jego zdaniem mogli go przejąć wyłącznie gliniarze. Ale dlaczego ściemniali? Powiedzieli gazetom, że pieniądze zniknęły? Miał oczywiście swoje podejrzenia co do tego, jak to wszystko się odbyło. Z początku nie chciał w to wierzyć. Im więcej jednak o tym rozmyślał, tym bardziej obraz się klarował. Został oszukany bardziej, niż mógłby to sobie wyobrazić. Wykorzystany. Ale tego Miranowi nie mógł wyjaśnić. Nic dziwnego, że się wściekał.
– Co tam u niego?
Hajir parsknął.
– Od dawna go nie widziałem. Ostatnio słyszałem, że kogoś poznał. Mam nadzieję, że to dobra dziewczyna.
– Nie pracuje dla ciebie?
– Nie, no co ty.
Hajir nie musiał mówić nic więcej. Miran wciąż był po uszy w gównie. Ciekawe, co brał. Kokainę? Heroinę? Spice? Co teraz jest w modzie? Adnan nagle zdał sobie sprawę, że ostatnio żył jak w zakładzie pracy chronionej. Stracił kontakt z rzeczywistością. Co miało swoje dobre i złe strony.
W całym ciele czuł tęsknotę za czymś innym.
Noc zmieniła się we wczesny poranek i Adnan załatwił Hajirowi podwózkę. Nie było trudno, bo miejscowi go znali. Kierowca, który tak naprawdę wybierał się na rynek sprzedawać kurczaki, złożył wózek i przywiązał go do dachu cienkim postrzępionym sznurkiem. Niepokojąco chybotał się, kiedy samochód odjechał w stronę Sokha Beach Resort. Pięciogwiazdkowego hotelu z prywatną plażą. Hajir powiedział, że w podróż wybrali się też Isabella i dzieci. Adnan wsiadł na skuter i pojechał do domu. Na dworze było spokojnie i cicho, wschodziło słońce. O tej porze zazwyczaj biegał. Dziś jednak musiał sobie zrobić przerwę. Alkohol zwolnił go z treningu.
Jego bungalow był prosty i zawierał tylko to, co najpotrzebniejsze. Łóżko z moskitierą, toaletę i prysznic. Jadł w restauracji Ragnara albo kupował coś na ulicy. Jedyne, co przygotowywał w domu, to kawa z proszku. Czajnik dostał od Arun.
Przed położeniem się do łóżka wziął prysznic. Po wieczorze w barze śmierdział potem, a jego ubranie cuchnęło dymem. Nieświeżo. Kiedy skończył, wytarł się białym ręcznikiem i wczołgał się nagi do łóżka.
Gdy leżał, myśli wirowały w jego głowie. Wszystko zdarzyło się tak nagle i nieoczekiwanie. Oczywiście przez cały czas drzemały gdzieś w jego głowie. Pytania. Niekończące się pytania. Co ma zrobić ze swoim życiem? Czy kiedykolwiek jeszcze wróci do domu? Czy tego chce? Czy szukają go w związku z napadem? Prawdopodobnie nie. Czy szukają go w związku z morderstwem policjanta?
Zasnął przy akompaniamencie brzęczenia komara, który znalazł dziurę w moskitierze.
Kiedy obudził się w porze lunchu, prześcieradło kleiło mu się do ciała. Czuł suchość w ustach i wstał po stojącą w lodówce butelkę wody. Sprawdził, czy ma cokolwiek do jedzenia. Nie miał. Wciągnął na siebie szorty kąpielowe i białą koszulkę. Wrzucił ręcznik pod siodełko skutera i pojechał w stronę plaży. Miał spotkać się z Hajirem i jego rodziną. Isabellą i dziećmi. Isabellą Toros. Czy wciąż było na niego wściekła?
Zatrzymał pojazd na postoju dla skuterów przy drodze i kupił grillowane udko kurczaka od młodej dziewczyny, która zawsze sprzedawała w tym samym miejscu. Mięso dostał w plastikowej torebce ze słodkim sosem chili na dnie. Pomachała mu wesoło, kiedy odjeżdżał, pokazując niekompletny garnitur zębów.
Od dawna nie był w ciągu dnia na plaży. Ludzie opalali się na leżakach pod łopoczącymi na wietrze barwnymi parasolami. Zauważył rodzinę pod sporym drzewem, którego gęste listowie dawało cień. Hajir leżał na ręczniku, podpierając się na łokciach. Isabella karmiła najmłodsze dziecko bananem.
Adnan wyciągnął do niej rękę.
– Spotkaliśmy się już kiedyś, ale w znacznie gorszych okolicznościach.
– Wiem.
Uśmiechnęła się. Czy to dobry znak?
– A gdzie reszta?
Adnan rozejrzał się dookoła. Hajir wskazał ręką.
– Tam, kąpią się.
Adnan zerknął w stronę wody. Zobaczył dziewczynkę w różowym bikini, razem z małym chłopcem budującą zamek z piasku. Sandra i Marco. Adnan nigdy wcześniej ich nie spotkał. Kiedy opuścił Szwecję, Isabella była w ciąży, Marco musi więc mieć trzy lata. Sandra pochodziła z poprzedniego związku Isabelli.
Adnan rozłożył swój ręcznik i usiadł z nogami na słońcu, a tułowiem ukrytym w cieniu.
– A więc to tutaj się ukrywasz – powiedziała Isabella.
Uderzyło to Adnana. Nie myślał wcześniej o tym w ten sposób. Uciekał przed glinami, przed wymiarem sprawiedliwości, przed samym sobą. Ale ukrywać się? Słowo to było tożsame z tchórzostwem. Zawiódł swojego przyjaciela i zostawił go na wózku inwalidzkim. Nie złożył zeznań przeciwko ludziom, którzy postrzelili Hajira w plecy przy nieudanej transakcji narkotykowej. Adnan obiecał jednak zająć się tym w inny sposób. W zwykły sposób. Bez współpracy z policją. I Adnan, i Hajir o tym wiedzieli. Niezależnie od tego, co się działo.
– Trochę podróżowałem – odpowiedział.
– Ach, tak, fajnie.
– Ale teraz pora wracać do domu – wtrącił się Hajir.
– Może i tak.
– A co tu masz do roboty? Pewnie, że można tu przyjemnie spędzić trochę czasu, jak na wakacjach. Ale na dłuższą metę…
Isabella ciągnęła swój wątek:
– Przed kim się ukrywasz? Nie możesz przyznać się do tego, co zrobiłeś?
– Dość.
Głos Hajira był spokojny, ale nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Odwrócił się w stronę Adnana.
– Rozumiem to, jak myślałeś. Wcześniej ciągle czułem się ofiarą. Ale już tak nie jest. Robimy rzeczy na swój własny sposób. Tak jak zawsze.
Isabella wstała, trzymając najmłodsze dziecko w objęciach, i poszła do Sandry i Marca, którzy wybierali się do wody. Chłopczyk miał pomarańczowe motylki na ramionach.
– Jesteś ojcem.
Adnan zmrużył oczy. Zdał sobie sprawę, że zapomniał ciemnych okularów. Hajir kiwnął głową, a z jego twarzy biła duma.
– Troje dzieci. Kto by pomyślał?
Przez chwilę milczeli. Jakiś chłopak ze źle rozwiniętymi nogami, ubrany w podartą koszulę, podpełzł do nich po piasku i podsunął im plastikową torebkę z pieniędzmi. Hajir wrzucił do niej kilka banknotów, a chłopiec uśmiechnął się, ukazując brązowy przedni ząb w pustej poza tym szczęce. Potem ruszył dalej, do kolejnych turystów. Adnan zdziwił się, widząc nieznaną stronę Hajira. Może poczuł sympatię do niemogącego chodzić chłopaka. On sam nigdy nic nie dawał. Wiedział, jak to działa. Kalekie dzieci były w tych krajach twardą walutą i wykorzystywano je, by wyciągać pieniądze od dzianych przyjezdnych.
Spojrzał w stronę wody, gdzie Isabella robiła, co mogła, by wyciągnąć Marca z objęć fal, które załamywały się, zanim wróciły do morza. Sandra trzymała najmłodsze dziecko. Adnan podszedł do nich, żeby pomóc. Ostatni kawałek przebiegł, żeby uratować swoje podeszwy przed poparzeniem w gorącym piasku. Chwycił Marca i wyrzucił go w powietrze. Chłopczyk roześmiał się głośno.
– Jeszcze, jeszcze! – wołał.
Adnan bujał go w przód i w tył. Woda chlupotała, kiedy drobne stópki przecinały turkusową powierzchnię.
Isabella i Sandra śmiały się, przyglądając się, jak Marco mocno trzyma Adnana i błaga:
– Jeszcze!
– Nie masz dzieci? – dopytywała się zaciekawiona Sandra.
Adnan chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Nie, przynajmniej nic o tym nie wiem.
Dziewczynka zmarszczyła czoło.
Adnan starał się unikać podejrzliwych spojrzeń Isabelli. Wyszukał wzrokiem Hajira, który obserwował ich ze swojej półleżącej pozycji pod drzewem. On nie mógł podrzucać swoich dzieci w powietrze.
Uśmiechał się.
Jego postawa zdradzała jednak coś innego.
3
Pia dociągnęła popręg i wsunęła stopę w strzemię. Wskoczyła na grzbiet konia, który mógł pochwalić się stu siedemdziesięcioma trzema centymetrami wysokości w kłębie. Pochyliła się do przodu i powiedziała mu, że dziś czeka ich tylko spacerek. Obiecała, że jutro popracują ciężej. Wałach wydawał się rozumieć i parsknął w odpowiedzi. Ruszył w stronę dobrze mu znanej leśnej ścieżki. Pia jechała z lekkością i znów sobie przypomniała, jak bardzo to kocha. Być jednością z koniem. Jednością z naturą. Po ciężkim dniu w prokuraturze było to jak terapia dla duszy. Terapia przeciwko wszystkiemu. Była wdzięczna, że Björn przekonał ją, by wróciła do swojego starego hobby. Kupiła Itexa z policyjnej stajni. Uważano tam, że ma w sobie zbyt dużo werwy, żeby im się przydać. Stawał się zbyt dziki, jeśli nie mógł codziennie wyjeżdżać w teren. Poza tym czasami miał nadwrażliwą skórę na grzbiecie. Czekała go więc rzeźnia lub sprzedaż i wtedy pojawiła się Pia. Po pierwszej jeździe zakochała się po uszy. Może dzięki wszystkim pozytywnym wspomnieniom, które nagle do niej wróciły. Kiedy była młodsza, konie były jej życiem, ale jej były mąż uznał, że zajmują jej za dużo czasu. Że to zbędne hobby, zbyt drogie. Odstawiła więc buty do konnej jazdy. Dziś rozumiała, o co w tym tak naprawdę chodziło.
Pochyliła głowę, żeby uniknąć uderzenia przez zwieszającą się nad ścieżką gałąź, i była gotowa, by skrócić wodze, gdyby Itex rzucił się w bok. Wystarczyłby jeden niewłaściwy krok, żeby zaczął szaleć. Wtedy trzeba było zdążyć zareagować w siodle. Pia zazwyczaj unikała myślenia o pracy, ale dziś trudno jej było zatrzymać bieg myśli. Thomas Kallin narzekał na jedno dochodzenie i dawał do zrozumienia, że dostał je tylko dlatego, że ona chciała postawić na swoim. Pia zastanawiała się, kto tu tak naprawdę chce postawić na swoim. Kiedy otrzymała posadę zastępczyni głównego prokuratora w centrum, Thomas zaczął pokazywać swoją nieznaną stronę. Pia wiedziała, że był bardzo zainteresowany tym samym stanowiskiem, i uważał, że ma lepsze kwalifikacje. Często otwarcie rozmawiał o tym ze współpracownikami. Pia nie przejmowała się tym, bo wiedziała, że jest bardziej niż wystarczająco dobra, by wziąć na siebie te obowiązki. Ale jeśli on zamierzał dalej czepiać się jej prywatnego życia i sugerować, że nie jest dość silna, trzeba było pokazać mu jego miejsce. Pia wiedziała, że on próbował tylko wykorzystać jej słabości. Jej byłe słabości. Teraz żyła zupełnie innym życiem. Z nowym mężczyzną. W nowej pracy. Z widokami na przyszłość.
Kiedy wróciła do stajni, słońce chyliło się już ku zachodowi. Zeskoczyła, mocno trzymając wodze. Pogłaskała dłonią brązową sierść na szyi konia. Dała mu parę kawałków marchewki, które chętnie schrupał. Poprowadziła go do korytarza i zdjęła siodło i tranzelkę. Pocałowała wierzchowca w białą grzywę, a potem życzyła mu dobrej nocy i zaprowadziła do boksu.
Kiedy wszystko już zrobiła i stamtąd odjeżdżała, pomachała właścicielom gospodarstwa, Siv i Bengtowi, stojącym przy pastwisku. Pia mieszkała po sąsiedzku, zanim wyprowadziła się do miasta. Do Odenplan. Ekerö oczywiście należy do Sztokholmu, ale dla niej to wieś. Blisko centrum, ale zupełnie inaczej – las, pola i rzadka zabudowa.
Kiedy wjechała na główną drogę, znów zobaczyła ten samochód w lusterku wstecznym. Ciemne bmw. Naliczyła między nim a swoim autem cztery pojazdy. Podobny podążał za nią też w zeszłym tygodniu. A może sobie to tylko wyobraziła? Spojrzała znów w lusterko, ale nie miała pewności, czy wciąż tam jest. Przyspieszyła i wyprzedziła jeden samochód. Ściskała mocno kierownicę. Skąd on się pojawił? Czy czekał na nią przy skrzyżowaniu? Przy stajni? Rzuciła okiem w tył, ale nie zauważyła go. Tuż przed Brommaplan błysnął fotoradar. Pia zaklęła cicho. Pojechała dalej i zaparkowała w podziemnym garażu przy Döbelnsgatan, gdzie kilka miesięcy temu zdobyli miejsce. Mimo że było to dość daleko od mieszkania, dobrze jednak mieć stałe stanowisko do parkowania. Bez tego każdego wieczoru trzeba by jeździć w kółko nawet przez godzinę, żeby znaleźć jakieś puste miejsce. Świetlówki na suficie migotały, kiedy Pia szła do wyjścia. Rozglądała się dookoła. Co to za dźwięk? Przyspieszyła kroku. Otworzyła gwałtownie drzwi i wyszła na ulicę. Znów się rozejrzała.
Para reflektorów oślepiła ją i się zbliżyła. Pia zasłoniła światła ręką, żeby zobaczyć, co to za auto. Przejechało obok niej. Ciemnoszare audi. Pia odetchnęła z ulgą i niemal biegnąc, pokonała ostatni odcinek dzielący ją od domu. Przytrzymywała kołnierz, chroniąc się przed chłodnym wiatrem.
Kiedy weszła do mieszkania, w korytarzu powitał ją Björn. Pia ciężko dyszała, chociaż starała się to ukryć.
– Co jest, kochanie? Biegłaś?
Pia oparła się o ścianę i ściągnęła buty do konnej jazdy.
– Ten samochód znów mnie śledził. To bmw.
– Jesteś pewna?
– Sama nie wiem.
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Przyciągnął do siebie. Jej mięśnie się rozluźniły. Tętno zwolniło. Bezpieczne objęcia. Wciągnęła w płuca jego zapach. Pachniał sobą. Żadnymi perfumami. Niczym specjalnym. Tylko sobą.
– Czuję się taka głupia. Na pewno sobie to wyobrażam.
Björn wziął w dłonie jej brodę.
– Ja też tak myślę i taką mam nadzieję. Ale jeśli zdarzy się to jeszcze raz, musisz to zgłosić. To przecież może być jakiś niebezpieczny człowiek, z którym miałaś do czynienia w pracy.
– To na pewno tylko wyobraźnia.
Spojrzał na nią poważnie.
– Wszystko w porządku?
Pia kiwnęła głową.
– Otworzę wino.
– A ja skoczę do łazienki.
Usiadła na sedesie. Na kilka sekund ukryła twarz w dłoniach. To na pewno tylko wyobraźnia. Magnus, jej były mąż, nadal siedział w więzieniu. Sprawdziła to starannie w zeszłym tygodniu. I nie dawali mu przepustek.
Kiedy się umyła i wytarła, założyła krótki jedwabny szlafrok. Björn siedział na sofie i patrzył na nią badawczo, kiedy usadowiła się obok niego. Wcześniej zapalił świece i nalał czerwone wino do dwóch kieliszków, teraz podał jej jeden z nich. Rozmawiali o minionym dniu, zapytał, jak było w pracy. Pia opowiedziała mu o Thomasie Kallinie, a Björn śmiał się, twierdząc, że Thomas ma problem z kobietami. Pia zgodziła się z nim. Björn był taki wyrozumiały. Opiekuńczy i w ogóle zupełnie inny niż Magnus i to, do czego była przyzwyczajona. Sprawił, że znów uwierzyła w miłość. Uwierzyła, że istnieją dobrzy mężczyźni. Był kimś, kto brał ją taką, jaka była.
Żadnej konkurencji. Żadnej zazdrości. Pia zbliżyła się do niego i przytuliła do jego koszuli. Björn odstawił swoje wino, a po chwili zrobił to samo z jej kieliszkiem. Ich wargi się spotkały. Powoli. Ostrożnie. Drobne ruchy, które stopniowo nabierały intensywności.
– Idziemy do sypialni. – Jego głos był bardziej chrapliwy niż zwykle.
Położyli się na narzucie. On na dole. Ona na nim. Jego dłonie gorączkowo szukały haftek na jej plecach. Pia zdjęła szlafrok, a on uśmiechnął się, kiedy zrozumiał, że nie miała stanika. Położył dłonie na jej piersiach i głaskał je. Pochylił się i wziął do ust sutek. Pia rozpięła mu rozporek i jak nastolatki walczyli razem z jego nogawkami, które nie chciały dać się zsunąć. Pia pomogła mu i zrzuciła spodnie na podłogę. Pełzała w górę. Całowała wnętrze jego ud. Posuwała się coraz wyżej.
– Tato. Nie mogę spać.
Björn odrzucił Pię na bok i starał się przykryć ją kołdrą. Stojąca w drzwiach Gertrud patrzyła na nich, trąc oczy.
Björn wstał z łóżka.
– Ależ, kochanie, nie możesz spać? Tata zaprowadzi cię do łóżeczka.
– Nie, ja chcę spać tutaj – jęknęła Gertrud.
– Ale jest lepiej, kiedy śpisz we własnym łóżku.
Dziewczynka wytoczyła najcięższe działa i wydała z siebie cichy jęk, któremu towarzyszyły krokodyle łzy.
Björn skapitulował.
– No już dobrze, chodź tutaj. Możesz się położyć między mną a Pią. Masz tu kołdrę, kochanie.
Gertrud wślizgnęła się do łóżka, a Björn pocałował ją w czółko.
– Dobranocka, księżniczko.
Spojrzał na Pię, a jego mina mówiła: „Normalka, następnym razem”.
Pia uśmiechnęła się, jakby uznała to za bardzo zabawne. Odwróciła się plecami do niego i zgasiła lampę. Uwolniła kołdrę, na której położyła się dziewczynka. Wpatrywała się w ciemną sypialnię, aż jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, i zaczęła zauważać kontury mebli i okna. Razem z Björnem kupili nowe łóżko, a ona przemalowała dwa stare krzesła na czarno, żeby wykorzystać je jako nocne stoliki. Kwiaty stojące przy oknie wzięła ze swojego poprzedniego mieszkania, lampa na suficie też była jej. Wspólnie z Björnem urządzili własny dom. Zostali rodziną. Była teraz dodatkową mamą, czy jak to się teraz nazywa. Bonusową mamą. Nowym rodzicem.
Ona sama wolałaby zostać po prostu Pią.
4
– A dlaczego twoim zdaniem mamy kontynuować dochodzenie, które z policyjnego punktu widzenia zostało wyjaśnione?
Szefowa oddziału patrzyła na Amandę, jednocześnie szperając w swoim pudełku z drugim śniadaniem i nadziewając na widelec pomidorek koktajlowy. Gunilla Håkansson zrobiła się znacznie bardziej bezpośrednia, od kiedy kilka dni wcześniej ostrzygła się na krótko.
– Coś tu się nie zgadza – powiedziała Amanda. – Nina Liljedahl nie używała narkotyków. Prowadzili całkiem zwyczajne życie rodzinne…
– I przeżuwała ucho swojego dziecka, kiedy tam przyjechaliśmy. To też ma być normalne?
To Stefan Brimark – lokalny mądrala. Niższy od Amandy. Próbował kompensować to inteligentnymi wypowiedziami.
Amanda postanowiła go zignorować i mówiła dalej, odwrócona w stronę Gunilli:
– Nie twierdzę, że tego nie zrobiła. Zastanawiam się tylko, dlaczego nagle postanowiła brać prochy. To bez sensu.
– Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy – stwierdziła Gunilla. – To potwornie tragiczne zdarzenie dla wszystkich zainteresowanych, ale nie możemy niepotrzebnie marnować zasobów. Nina Liljedahl zabiła swoją córkę, a teraz sama odebrała sobie życie. Sprawa jest zamknięta, nie mamy tu już nic więcej do roboty.
Gunilla włożyła do ust zwitek liści rukoli.
Znów wtrącił się Stefan:
– A skąd wiemy, że wcześniej nic nie brała? To, że nie ma jej w rejestrach, może wynikać z tego, że nikt jej nigdy nie złapał. Może robili w domu wielkie narkotykowe imprezy.
Do rozmowy dołączył Crippe:
– Absolutnie nic na to nie wskazuje. Ale zgadzam się, że w tej chwili niewiele możemy zrobić. Mimo że to wcale nie jest fajne. – Skrzywił się. – Ja pierdolę, nie chciałbym być w skórze męża. Co za piekło!
Amanda i Crippe spotkali się z Johanem Liljedahlem rano. Mieszkał u swoich rodziców, bo nie był jeszcze w stanie pojechać do domu. Jego matka, a także babcia ofiary, otworzyła im drzwi. Amanda długo nie zapomni bólu widocznego w jej oczach. Wpuściła ich do środka i poszła ze spuszczoną głową w stronę salonu. Johan leżał na sofie, a kobieta wyjaśniła, że wziął tabletki na uspokojenie. Powoli usiadł i przywitał się bez słowa skinieniem głowy. Oczy miał błyszczące i przekrwione, włosy w nieładzie. Po kilku wstępnych zdaniach Amanda zadała pytania, które miały najważniejsze znaczenie w tej sprawie.
– Czy Nina brała narkotyki i od kogo je kupowała?
Johan patrzył na nią bezbarwnym wzrokiem.
– Nigdy nie brała narkotyków. Nawet nie byliśmy w ich pobliżu. Nic z tego nie rozumiem.
– Czy mogła coś zażywać tak, żeby nic pan nie zauważył?
– Absolutnie nie. Ona taka nie była.
– A jaka była? Czy mógłby pan ją opisać?
Krótkie milczenie.
– Była moją żoną. Była matką mojej córki. Kochała swoją rodzinę, swoją pracę. Ma przyjaciół i jest lubiana. Co jeszcze miałbym powiedzieć?
Oparł głowę na zgięciu łokcia. Cienka szara koszula stłumiła cichy jęk.
Amanda i Crippe spojrzeli na siebie. Spróbowała jeszcze raz:
– Co pan o tym myśli? Jak wyjaśni pan to, że tym razem coś wzięła?
Johan potrząsnął głową. Uniósł ją nieco. Między nosem a koszulą widać było dyndający glut.
– Coś musiało się stać. Nie wiem. Ona nie ma takich kontaktów. Nie mam pojęcia.
– A co pan robił tego wieczoru? – spytał Crippe.
– Spałem w hotelu w Gävle. Dużo podróżuję w związku z pracą.
– Jeśli się nie mylę, sprzedaje pan leki.
Johan kiwnął głową.
– Czy przechowuje pan czasem coś w domu? – wtrąciła się Amanda.
– Nie, w życiu. Wszystko jest bezpiecznie zamknięte w magazynie.
– Czy Nina brała jakieś leki?
– Nie, żadnych. Na pewno już przecież o tym wiecie.
Wiedzieli. Testy narkotykowe wykazały u Niny obecność metylenodioksypirowaleronu, w skrócie MDPV. Narkotyku kanibali. Nazwa ta pojawiła się po tym, jak pewien nagi mężczyzna w Stanach Zjednoczonych zjadł połowę twarzy bezdomnego człowieka, który nie był w stanie obronić się przed tą agresywną napaścią. To przedziwne zdarzenie zostało zarejestrowane przez kamerę monitoringu przy autostradzie, a potem trafiło na YouTube, gdzie doczekało się milionów wyświetleń. W Szwecji dotąd bardzo rzadko natykano się na MDPV, ale obawiano się, że substancja ta stanie się bardziej popularna. Koledzy z wydziału narkotykowego słyszeli o niej od ćpunów na ulicy i pojawiło się parę cynków.
Inną rzeczą, która niepokoiła Amandę, było to, że u Niny stwierdzono również niski poziom kortyzolu. Lekarz medycyny sądowej wyjaśnił jej to przystępnie przez telefon:
– U osoby przyjmującej kortyzon występuje osłabienie działania kory nadnerczy. Działa ona więc nie tak, jak powinna, i własna produkcja kortyzolu spada, co jest wyraźne w przypadku Niny. Nie mogła jednak przez dłuższy czas używać kortyzonu, bo objawiałoby się to w formie czegoś, co nazywamy twarzą księżycowatą lub karkiem bawolim. Wiesz, jak ludzie puchną po braniu kortyzonu?
Amanda kiwnęła głową.
– Oznacza to, że zaczęła go stosować niedawno albo może jednorazowo przyjęła wysoką dawkę, prawda? Może tak być?
– Owszem, to jest najbardziej prawdopodobne.
– Czy to jest na receptę, czy łatwo to zdobyć?
– To stosunkowo proste, kortyzon bierze się na przykład na zwykłe zapalenie albo dolegliwości związane z astmą. Sądzę, że każdy mógłby bez trudu zdobyć receptę.
– Czy może dawać inne objawy poza puchnięciem?
– Oczywiście, u wielu występują depresja i mania, a u większości bardzo silny głód.
Kiedy Amanda porównała przesłuchanie Johana Liljedahla z tym, co stwierdził lekarz, powstały dwa podobne obrazy Niny Liljedahl. Była dobrze funkcjonującą kobietą, mającą rodzinę i pracę. Żadnych oznak długotrwałego nadużywania. Jak doszło do tego, że właśnie w tym dniu wzięła narkotyki? Czy była czymś za bardzo obciążona i tego nie zauważyli? Coś, o czym Johan nie chciał mówić, a może nie wiedział? Jednak dochodzenie zostało zamknięte. Istniały inne sprawy czekające na rozwiązanie. Nikt nie chciał marnować zasobów na przypadek, w którym morderca nie żył. Nina Liljedahl już została ukarana.
Po południu Amanda siedziała przy biurku i czytała najnowsze raporty z dochodzeń dotyczących narkotyków. Ktoś uważał, że na klatce schodowej pod adresem Spångavägen 4 dużo się dzieje. Ktoś inny słyszał, że Ali Resa sprzedawał haszysz nieletnim. Trzecia osoba wiedziała, że pierwszego kwietnia przez port Frihamnen dotrze duża dostawa. Ta data już minęła. Amanda westchnęła. Nic na temat MDPV.
Zadzwoniła do swojej przyjaciółki Vicky i zapytała, czy pojedzie z nią i dziećmi na cmentarz. Chętnie się zgodziła. Nie dlatego, że to miejsce szczególnie ją kusiło, ale chciała spotkać się z Gretą i Charliem.
Amanda poszła do Gunilli i zleciła jej dokończenie raportu z przesłuchania, które prowadziła. Gunilla spojrzała w górę, kiedy z namaszczeniem napisała ostatnią literę.
– To ja spadam.
Amanda jakiś czas temu zapytała, czy może wyjść trochę wcześniej, bo jej dzieci wybierały się do dentysty.
– To spadaj. Do zobaczenia jutro.
– A tatuś dzieci nie może czasami się nimi zająć? – Stefan rzucił to pytanie w powietrze, przeglądając jednocześnie segregator. Uwielbiał wbijać ludziom szpilki.
Amanda odwróciła się i cofnęła o kilka kroków.
– Jeśli masz jakiś problem, to porozmawiaj o nim ze mną.
– Mamy całkiem spory problem. Nie zgadzasz się z tym? – Spojrzał na nią spode łba.
– Owszem, taki, że psujesz klimat w pracy samą swoją obecnością.
– Nie tylko ja myślę, że nie masz tu czego szukać. – Stefan się nie poddawał.
– Nie tylko ty? Weź to na klatę.
Koledzy siedzący przy innych biurkach przerwali to, czym się zajmowali. Słuchali zaciekawieni.
– Dlaczego nigdy nie powiedziałaś, kim jest ojciec? – drążył Stefan. – A może to bocian je przyniósł?
– Dość tego! – zawołała wściekłym tonem Gunilla.
– Zgadzam się ze Stefanem. Może powinniśmy raz na zawsze rozprawić się z tym problemem – wtrącił się Lasse Sandén. Siedział na skraju biurka ze skrzyżowanymi nogami.
Amanda uśmiechnęła się do niego.
– No to może dowiemy się, z kim obściskiwałeś się na świątecznej imprezie? Pewnie Åsa chętnie o tym posłucha.
Lasse zaczerwienił się po uszy.
Gunilla spróbowała uspokoić sytuację.
– Nikt nie musi opowiadać o swoim prywatnym życiu, jeśli nie ma na to ochoty.
– Nie, nie! Jest okej. – Amanda podeszła do Crippego i położyła ramiona na jego barkach. Pocałowała go w policzek.
– Jeśli to takie ważne, to możemy się przyznać. Prawda, Crippe?
Ten wydawał się zaskoczony, ale szybko podjął grę. Kiwnął głową.
– Wskoczyliśmy kiedyś razem do łóżka. Kiedy to było? – Spojrzał pytająco na Amandę.
– Pewnie jakieś trzy lata i sześć miesięcy temu. Na leżance na czwartym piętrze. – Spojrzała na Stefana. – Czy to nie ty często tam sypiasz?
Kilka osób zachichotało. Stefan i Lasse stracili humor. Gunilla sprawiała wrażenie, że poczuła jednocześnie ulgę i niepokój.
Amanda obroniła się przed atakiem Stefana kolejny raz, ale wiedziała, że on nigdy się nie podda. Nie obchodziło jej to. W tej służbie nie potrzebowała poparcia wszystkich, żeby sobie radzić.
Charlie i Greta kłócili się o to, która szczoteczka do zębów jest czyja. Dostali je od dentysty i teraz oboje chcą mieć czerwoną. Vicky przerwała tę dyskusję, wsiadając do samochodu. Odebrali ją w centrum Solnej, dokąd dostała się metrem z Kungsholmen. Dzieci ciekawie przyglądały się swojej matce chrzestnej, mimo że spotykali się często.
– Cześć, moje złociutkie – przywitała się.
Charlie zareagował wesołością, a Greta schowała się pod grzywką. Chłopak odpowiadał na pytania Vicky o wizytę u stomatologa, podczas gdy dziewczynka tylko przysłuchiwała się temu. Dopiero kiedy dojechali do cmentarza, uznała, że Vicky była kimś, z kim warto się przyjaźnić. Kobieta wzięła ich oboje za ręce, a one wieszały się na niej i podskakiwały, gdy szli zagrabioną szutrową ścieżką. Amanda niosła kwiaty i znicze. Zbliżali się do nagrobka. Serce mocno biło jej w piersi. Czuła ucisk. Kucnęła. Vicky z dziećmi stanęli obok.
– Chcecie mi pomóc zapalić znicze?
– Taaak! – zawołały dzieciaki chórem. Musiały kilka razy próbować, zanim udało im się zapalić knoty. Amanda postawiła znicze przed grobem. Przepięknie mieniły się różnymi kolorami. Różowy. Niebieski. Zielony.
– Mama. – Greta szturchnęła Amandę. – Mama! Czy to tutaj śpi Sanna?
Amanda pocałowała ją w nos. Zaskoczyła ją jej pamięć.
– Tak, właśnie tu. Ale nigdy już się nie obudzi. Zawsze będzie tutaj spać.
Oczy Grety zrobiły się wielkie jak spodki.
– Tak jak tata Simby?
– Kto to jest Sanna? – spytał Charlie.
– Była siostrą mamy.
Charlie znalazł jakiś patyk i zaczął rysować kreskę na żwirze. Greta szybko dołączyła do niego.
– Jak się czujesz? – Vicky kucnęła obok Amandy.
Ta wzruszyła ramionami.
– Strata. Takie to uczucie. Pieprzona, cholerna, niepotrzebna strata!
Przez chwilę milczały. Amanda zastanawiała się nad tym, co przed chwilą powiedziała. Strata. To była prawda. Było w tym jednak jeszcze coś więcej. Bezsilność. To, że ona sama nie była w stanie zrobić nic więcej. Ani przedtem, ani potem.
Vicky odchrząknęła.
– Mamy ostatnio całkiem sporo dochodzeń dotyczących Milorada Kraljevica i wkrótce zobaczymy, czy to coś da.
Amanda przełknęła ślinę.
– Pomyślałam, że chciałabyś o tym wiedzieć – dodała Vicky.
Milorad Kraljevic: mężczyzna, który zniszczył tak strasznie dużo. Którego nigdy nie spotkała. Ale który maczał palce we wszystkim, co się działo.
– Wiele wskazuje na to, że sprowadza do kraju nowy narkotyk, który podobno pochodzi z Meksyku. Wyjątkowo łatwo go przedawkować i w innych państwach było dużo zgonów. Amanda, słuchasz mnie?
Amanda odsunęła wzrok od nagrobka Sanny.
– Mów dalej.
– Dowiedziałam się dziś jednej rzeczy. O tej Ninie Liljedahl, przesłuchiwałaś ją. Miała w organizmie ten sam narkotyk, który naszym zdaniem sprowadza Kraljevic.
– Chyba żartujesz!
Vicky potrząsnęła głową.
– I co z tym dalej zrobimy? – zapytała Amanda.
– Obserwujemy kilku gości, którzy prawdopodobnie są jego dostawcami. Ale łatwo nie jest, oni oczywiście zajmują się tym od dawna i wiedzą, jak to działa. Podsłuchy telefoniczne nic nie dały.
– Macie jakichś informatorów?
– Nie mam pojęcia. O nich nigdy dużo nie wiadomo.
Amanda dobrze o tym wiedziała, informatorzy nie byli czymś, o czym mówiło się głośno. Nawet z najbliższymi współpracownikami. Gdy pojawiał się cynk, pracowało się nad nim, nie mając nawet pojęcia, czy jest wiarygodny albo istotny. Tylko prowadzący cokolwiek o tym wiedział.
– A infiltratorów ogląda się teraz tylko na filmach.
Vicky się roześmiała.
– Prawda, prawda. Szefostwo niespecjalnie to lubi. Nawet na naszym poziomie.
Vicky pracowała w zespole, który zajmował się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. W jego skład wchodzili przedstawiciele różnych organów. Prokuratorzy, urząd skarbowy, komornicy, zakład ubezpieczeń społecznych, urząd do spraw przestępstw gospodarczych i inne. Razem byli w stanie dotrzeć do tego, co motywowało sprawców: pieniędzy.
A teraz zespół rozpracowujący Milorada Kraljevica był na jego tropie. Gangster nadal prowadził handel narkotykami. Nie obchodziło go, że ludzie umierają. Nie przejmował się konsekwencjami.
Amanda przeciągnęła dłonią po napisie wygrawerowanym na kamieniu. Sanna była jedną z jego ofiar, choć pośrednio. Młoda i naiwna, została skuszona przez blichtr i obietnice Stureplan. Wpadła w złe towarzystwo. Dowiedziała się o rzeczach, o których nie powinna nic wiedzieć, co kosztowało ją życie. Ktoś dostał pieniądze za jej zamordowanie, Amanda była tego pewna. Ale Milorad Kraljevic wciąż był na wolności.
Może jednak dalej istniało coś, co Amanda może zrobić. W jej głowie zaczęła krystalizować się pewna myśl. Nie była bezsilna. Wprost przeciwnie.
5
W ciągu ostatniego tygodnia Adnan codziennie spotykał się z Hajirem i jego rodziną. Kąpali się w morzu, pili owocowe szejki i piwo. Adnan wygłupiał się z dzieciakami i podarował im plecione bransoletki z ich imionami. Chodzili na rynek i kupowali smażone karaluchy, jedwabie i mocne przyprawy. Odwiedzali różne restauracje, a wieczorami odprężali się w plażowych barach. Ragnar był miły i dał mu wolne.
Teraz znów był samotny i dni mijały, niczym się od siebie nie różniąc. Poranna przebieżka. Jedzenie. Spanie. Wieczorem siłownia. Jedzenie. Odpoczynek. Miksowanie drinków w barze. Otwieranie piwa. Doby szybko przelatywały. Księżyc zmieniał kształt i coś zaczęło się nie zgadzać. Pojawiły się problemy z zasypianiem, Adnan długo leżał, wpatrując się w moskitierę i ciągle znajdując w niej nowe dziury. Myślał o wszystkim i niczym. Słońce było za gorące. Turyści zbyt radośni. Miejscowość za mała. Szwedzi żałośni. Zachowywali się jak królowie, paradując ze swoimi kupionymi młodymi kobietami. Adnan wiele razy zastanawiał się, jak to jest między Ragnarem a Arun. Czy to prawdziwy związek? Autentyczny? Miał taką nadzieję ze względu na Ragnara. Byli razem od dawna i wzięli ślub. A Adnan widział to w ich oczach. A może nie? Ten sam blask, jaki można było zobaczyć u Hajira i Isabelli, kiedy na siebie patrzyli.
Romantyczne bzdury.
On sam wpadł kiedyś w tę pułapkę. I nie zamierza już nigdy tego powtórzyć!
Podskoczył lekko na gumowej macie, skręcił ciało i trafił w worek golenią. Wrócił do pierwotnej pozycji. Znów lekko podskakiwał. Ręce miał zaciśnięte przed twarzą. Przygotował się do kolejnego kopnięcia. Wykonał podwójne. Boksował pięściami. Prawy sierpowy. Lewy sierpowy. Podcięcie. Uderzenie kolanem w splot słoneczny przeciwnika. Adnan miał na sobie tylko luźne szorty i owijkę wokół rąk. Pot ściekał mu po mięśniach. Po tatuażach, które błyszczały pod słonawym płynem. Smok. Trupia czaszka. Trybale. Był zadowolony ze wszystkich poza jednym. Czarnymi literami z boku pleców. FTP. Żałował, że go zrobił. To było głupie. Niemądre. Symbolizowało zbyt pewnego siebie chłopaka z przedmieścia, który nie znał świata poza betonem blokowiska. Ale nie tylko o to chodziło. Teraz ten tatuaż był jak drwina. Za każdym razem, kiedy widział te litery, przypominał sobie, jak został wystawiony do wiatru. Fuck the police. Te słowa nabrały nowego znaczenia. On nie miał pojęcia, a ona wykorzystała go do własnych celów. Narobiła mu potężnych problemów. Większych, niż miał wcześniej.
Adnan rzucił się na podłogę i wykonał dwadzieścia pompek z klaskaniem. Zaatakował worek kolejnymi kopniakami. Łokciami. Kopnięciem z obrotu.
Facet stojący przy sąsiednim worku odsunął się trochę. Wyglądał na niepewnego siebie. Był o połowę mniejszy od Adnana. I miał o połowę mniej tatuaży.
Adnan spojrzał wilkiem na małego, przygotowując się do następnej rundy. Wykręcił kark, aż strzeliło. Obracał barki, aby ustawić je w odpowiedniej pozycji. Ruszył do ataku. Wrzasnął na worek.
Jego drobny sąsiad zabrał ręcznik i się oddalił. Adnan ciężko dyszał.
Co ona zrobiła z kasą? Dziesięć prostych ciosów. Agresja i moc.
Wniosek: wzięła je dla siebie. Co za suka! Dziesięć razy burpee.
A może to gliniarze ściemniają? Dziesięć prostych ciosów.
Dlaczego?
Dziesięć razy burpee. Mięśnie zaczynały strajkować. Po co mieliby to robić? A może jednak?
Dziesięć prostych ciosów.
Jest tylko jedna możliwość!
Dziesięć razy burpee.
Adnan padł na podłogę. Położył się na plecach i wyciągnął ramiona nad głowę. Z trudem chwytał powietrze.
Logika podpowiadała: musi je odzyskać. Całą kasę! Jeśli nie dla siebie, to dla Mirana. Adnan nie należał do tych, którzy się poddają. Do tych, którzy się ukrywają.
Był Adnanem Nasimim!
6
Pia usiadła przy stole i przywitała się z resztą zespołu zarządzającego zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Göran Anderzon, dowódca zespołu policji, sprawiał wrażenie, jakby już szykował się do wyjścia. Miał na sobie kurtkę i siedział na krawędzi krzesła, zwisając pochylony do przodu i podpierając się łokciami. Sten Nilsson z administracji podatkowej był spokojniejszy. Położył przed sobą wysoką stertę teczek, poprawił je tak, żeby krawędzie były równe. Urząd komorniczy wysłał Kurta Spångberga zamiast kierownika, którego powaliła grypa. Kurt uwielbiał dźwięk własnego głosu, Pia obawiała się więc, że spotkanie sporo się przeciągnie. Kiedy zaczął opowiadać historię o zajętym przez niego kilka dni wcześniej wartym miliony jachcie , Pia wymieniła spojrzenia z Göranem. Gdy mówca musiał wziąć oddech, Pia natychmiast wkroczyła i zmieniła temat. Którym sprawom należy nadać priorytet? Co się dzieje? Co wydarzyło się od ostatniego razu? Göran opowiedział o planowanym nalocie na nielegalne salony z automatami do gry w różnych częściach kraju. Sten życzył sobie przyspieszenia dochodzenia w sprawie fałszywych faktur pojawiających się jak grzyby po deszczu. Kurt przedstawił szczegóły dotyczące dwóch zajętych domów. Najciekawszy punkt pojawił się na końcu – Milorad Kraljevic, szef jugosłowiańskiej mafii działającej w regionie sztokholmskim. Göran opowiadał: spekulacje o tym, że Kraljevic wycofał się z działalności, okazały się błędne. Przeciwnie, prawdopodobnie po kryjomu rozbudowuje swoją organizację. Zatrudnił zaufanych podwładnych do kierowania różnego rodzaju biznesami pod przewodnictwem jego siostrzenicy, Heleny Kraljevic. Największe obroty zapewniają dzisiaj handel narkotykami, handel żywym towarem i przemyt ludzi. Kilka osób z niższych poziomów hierarchii ostatnio popełniło błędy. Namierzono ich z samochodami i mieszkaniami, na które zgodnie z informacjami podatkowymi nie było ich stać. Są nieustannie pod obserwacją. Wiele wskazuje również na to, że Kraljevic stoi za importem niezwykle niebezpiecznego narkotyku, który już zabił niejednego narkomana i młodego człowieka. MDPV. Narkotyk kanibali. Na tę sprawę należy przeznaczyć największe zasoby.
Pia się ożywiła. Milorad Kraljevic od dawna nie pojawiał się w żadnej sprawie. Wciąż pamiętała eksplozję przed ich willą, tak jakby to było wczoraj. Obudził ją potężny huk. Płonący samochód. Kłęby dymu. Ale przede wszystkim Magnus stojący przy oknie i wyglądający na zewnątrz przez żaluzje. Nigdy wcześniej nie widziała, by był tak blady. Sparaliżowany. Magnus, który trząsł się ze strachu. Zazwyczaj to ona to robiła. Później zrozumiała, że jej były mąż był zamieszany w działalność Kraljevica w inny sposób niż tylko jako policjant. Na pewno kręcił własne lody dla swojej korzyści. Pia wciąż zastanawiała się, jak to wszystko mogło się tak posypać. Dla niej. Dla Magnusa. Dla nich obojga.
Odwróciła się w stronę Görana.
– Dlaczego nazywają go narkotykiem kanibali?
Göran opowiedział o sprawie Niny Liljedahl z Västerort. Jak to możliwe, że o niej nie słyszała? Pia przypomniała sobie, że Thomas parę dni temu coś o tym mamrotał. Że musiał umorzyć wstępne dochodzenie, mimo że jeden ze śledczych protestował. Jeśli Pia dobrze pamiętała, bardzo mu się to nie podobało i obwiniał szefa oddziału kierującego nowicjuszy do dochodzeń w sprawie morderstw. To niemądre. Powinni zaczynać od drobnych kradzieży. Dawniej było lepiej, kiedy starzy komisarze wiedzieli, co robią. Nie ma wątpliwości!
– A kto prowadził tę sprawę u was? – zapytała Pia, spoglądając na Görana.
– Christian Nilsson i Amanda Paller. Sprawa wciąż jest w Västerort. Dowiedzieliśmy się o niej tylko dlatego, że narkotyki są sprowadzane prawdopodobnie za pośrednictwem Kraljevica. Ale ponieważ Nina Liljedahl odebrała sobie życie, trudno będzie się dowiedzieć, od kogo je kupiła. Ta kobieta nie występuje w żadnej bazie, a analiza techniczna nic nie dała.
Pia poczuła, jak pieką ją policzki – wiedziała, że się czerwieni.
Skupiła się na swoich notatkach, żeby nikt tego nie zauważył. Ścisnął jej się żołądek. Tylko na chwilę, ale wyraźnie. Na jednym spotkaniu usłyszała dwa nazwiska, które obudziły u niej wszystkie starannie skrywane uczucia. Milorad Kraljevic i Amanda Paller. Oboje brali udział w nagłym rozpadzie jej małżeństwa. W zupełnie różny sposób. Ale jednak. Przed oczami stanął jej Magnus. Wychodził z sali sądowej ze spuszczoną głową. Ręce miał skute za plecami. Jego koledzy z policji podtrzymywali go za ramiona. Upokorzenie wypełniało całe jego ciało. Całą salę.
– Pia, masz coś jeszcze? – Göran wpatrywał się w nią.
Potrząsnęła głową.
– No to ja spływam, mam pełny harmonogram.
Göran wstał. Kurt zacisnął usta i wypuścił powietrze nosem.
– No cóż, to ja opowiem więcej następnym razem.
Mimo piątku Pia późno wróciła z pracy. Ugrzęzła w sprawie dotyczącej przemocy wobec kobiet. Papiery leżały na jej biurku, miała w poniedziałek iść z tym do sądu. Tak naprawdę znała tę sprawę już na pamięć. Wielokrotnie czytała dokumenty. Ale zajmowanie się czymś, co przypominało jej własne przeżycia, działało na nią w jakiś sposób leczniczo. Świadomość tego, że nie była jedyna. Jednocześnie frustrowało ją czytanie o sygnałach ostrzegawczych, które były tak oczywiste dla otoczenia. Ludzie stają się ślepi w swoich własnych relacjach.
Dziś pojechała do domu rowerem. Z Kungsholmen do Odenplan. Wolno obracała pedałami, nogi nie miały ochoty się przemęczać. Wieczorem mieli mieć gości. Claesa i Lenę, przyjaciół Björna i jego byłej żony. Byli fajni i powitali Pię z otwartymi ramionami, mimo że Björn postanowił dla niej odejść od żony. Pia, wielki kozioł ofiarny. Tak się czuła, choć nie zrobiła nic złego. To przecież Björn był żonaty i złożył przysięgę wierności: póki śmierć nas nie rozłączy. Jego eks wydawała się tego nie rozumieć. W jej świecie to Pia była wszystkiemu winna.
Dlaczego więc nie spieszy się teraz do domu, tak jak to zwykle bywało? Tak naprawdę dobrze wiedziała. Podstępny lęk pojawił się już kilka dni wcześniej. Kiedy zdała sobie sprawę, że zbliża się piątek. Cudowny tydzień Björna jako taty. Pia nacisnęła mocniej na pedały. Czuła się tak, jakby była złym człowiekiem. Nigdy wcześniej nie pomyślałaby, że czyjeś dzieci są okropne. We wszystkich innych rodzinach wydawało się to świetnie funkcjonować. To egoistyczne z jej strony, że chciała mieć Björna tylko dla siebie. Pragnęła, żeby mieli wspólne życie, w które nie będą się wtrącać była żona i jej potomstwo. Poprawka: potomstwo jej i Björna. Ich skarby. Björn je uwielbiał! Pia oczywiście również powinna uważać, że jest miło, kiedy przychodzą. Postanowiła w tym tygodniu naprawdę się postarać. Może zrobić coś razem z Gertrud.
Usłyszała ich już na klatce schodowej. Krzyki Hjalmara przenikały przez ścianę. Gertrud wrzeszczała, jakby usiadła na osie.
To będzie fantastyczny weekend. Spokojny i miły.
Jej nogi z wysiłkiem pokonywały kolejne stopnie. Wyjęła klucz i obróciła go w zamku. Spróbowała uśmiechnąć się w duchu. Odwiesiła swoją kurtę marki Peak Performance i schowała półbuty. Położyła kask na półce na kapelusze i ruszyła w stronę dobiegających z salonu krzyków. Björn grał z dziećmi w coś, czego Pia jeszcze nigdy nie widziała.
– Teraz moja kolej! – Gertrud uderzyła brata, który zawył.
Björn starał się ich przekrzyczeć.
– Spokojnie, dzieci. Widzicie, kto się pojawił?
Pia pomachała do nich przez drzwi. Gertrud i Hjalmar spojrzeli na nią z niechęcią.
– Co się mówi, kiedy ktoś przychodzi? – zapytał Björn.
– Cześć – powiedzieli kolejno Gertrud i Hjalmar.
Pia podeszła i uściskała ich oboje. Sztywno. Jakby z obowiązku. Próbowała sama siebie przekonać: to będzie miły tydzień!
– Jak cudownie, że przyszliście. Co robiliście od naszego ostatniego spotkania?
– Nic – odpowiedziały dzieci chórem.
– Ale przecież na pewno robiliście coś fajnego.
Wydawało się, że Gertrud zastanawia się, czy cieszyć się z przyjścia Pii.
– Ja zbierałam kasztany. Chcesz zobaczyć?
Wybiegła z salonu i wróciła z pudłem. Wysypała zawartość na podłogę i zaproponowała, żeby Pia robiła z nią ludziki przy użyciu wykałaczek. Kobieta wolała zająć się gotowaniem, ale się zgodziła. Zrobiły razem pieski, krówki i zwierzęta, które nie istnieją. Ale i tak były słodkie. Łatwe w obsłudze.
– Mama robi dużo fajniejsze zwierzątka niż ty – powiedziała Gertrud. – Mają też oczy i buzie.
Wykałaczka ześlizgnęła się po gładkiej powierzchni kasztana i wbiła dziewczynce pod paznokieć. Jej dolna warga przez chwilę drżała, po czym rozległ się przeraźliwy wrzask.
Pia wzdrygnęła się, niemal czując ten ból. Bóg karze niektórych… „Ogarnij się! Przecież to tylko dzieci”.
Björn pospieszył z pomocą. Wziął córkę na ręce. Przyniósł plasterek z Hello Kitty.
Pia wymknęła się do kuchni i przygotowała tartinki, które mieli podać na powitanie gości. Słyszała, jak Björn gra z dziećmi w nową grę. Gertrud już chyba zapomniała o swoim zranionym palcu.
Pia odkorkowała butelkę Amarone i wyjęła z szafki dwa kieliszki do wina. Miały wzorek w kwiatki. Pia przeciągnęła wskazującym palcem po jego konturach. Uwielbiała te kieliszki, odziedziczyła je po babci. Dlatego rzadko ich używała, ale ten wieczór będzie do tego odpowiedni. Weszła do salonu, a Björn rozpromienił się, kiedy trącili się szkłem. Wypili po łyku. Pia potrzymała napój przez chwilę w ustach, by rozkoszować się pełnym smakiem, zanim przełknęła. Zdała sobie sprawę, że myślała o Magnusie. Było to jego ulubione wino.
Uśmiechnęła się do Björna, najlepszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek spotkała.
– Za Björna i Pię! – Lena uniosła kieliszek, a jej niezliczone bransoletki zadzwoniły. – Uważam, że to wspaniale, że się poznaliśmy.
– I wzajemnie – odpowiedziała Pia.
Zjedli przygotowany przez Pię trzydaniowy obiad. Björn pomógł z pieczywem czosnkowym, żeby zdążyła wziąć prysznic przed przyjściem gości. Usprawiedliwił się tym, że dzieci, z którymi nie widział się przez tydzień, były wyjątkowo podniecone. Kiedy przyszli Claes i Lena, Pii udało się wymknąć do łazienki. Szybki makijaż i prosty kok. Była jednak zadowolona z efektu, a Lena chciała się nauczyć robić taką wspaniałą fryzurę.