Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziedzictwo bywa kłopotliwe, o czym zaświadczają najlepiej były obóz koncentracyjny Auschwitz czy Pałac Kultury i Nauki. Największy jednak kłopot mamy z tym, co pozostawiła w naszym kraju Trzecia Rzesza. Jak złożona jest to kwestia, pokazuje najnowsza książka Międzynarodowego Centrum Kultury. I dostarcza najpełniejszego jak dotąd, nierzadko zaskakującego przeglądu tych „źle urodzonych” budowli.
Teren dzisiejszej Polski to również obszar wielkiego przestrzennego eksperymentu, jakim było stworzenie niemieckiej Lebensraum. Eksperymentu zakrojonego we wszystkich architektonicznych skalach: od „wzorcowej prowincji” przez „idealne niemieckie miasto na Wschodzie” po „wzorcową wioskę” i „modelowe mieszkanie dla niemieckiej rodziny”. Inaczej realizowano go na ziemiach należących przed wojną do Niemiec, a inaczej na obszarach podbitej Rzeczypospolitej, które albo włączono bezpośrednio do Rzeszy, albo utworzono z nich Generalne Gubernatorstwo. O ile w Gdańsku, Szczecinie czy Wrocławiu nazistowska architektura nie dziwi, o tyle jej obecność w Ciechanowie, Pułtusku czy na Wawelu może zaskakiwać.
Część planów zrealizowano, inne pozostały na papierze. Niektóre budowle nadal noszą swe kłopotliwe piętno, wiele jednak wtopiło się w otoczenie. Autorzy dociekają ich rodowodu, rekonstruują przesłania: na przykład Ordensburga w Złocieńcu na Pomorzu Zachodnim — upodobnionego do krzyżackiego zamku ośrodka szkolenia nowych hitlerowskich elit — czy Eichenkampu pod Gliwicami — wzorcowej osady dla funkcjonariuszy SA i SS z germańskim dębem nie tylko w nazwie. Za wieloma projektami stała przemoc symboliczna. Bez uporczywego zniemczania, bez wymazywania polskości nie dałoby się Poznania przekształcić w „nowe centrum administracyjne i kulturalne niemieckiego Wschodu”, stworzyć „nowego niemieckiego miasta Warszawy” czy „przywrócić” Krakowowi jego „prastarą niemieckość” i zmienić w Norymbergę Wschodu.
Za architekturą stała ideologia, za ideologią — zbrodnia. Rewersem tego, co budowano i przebudowywano dla „rasy panów” były getta i wysiedlenia. Dobrobyt oparty na niewolniczej pracy podludzi. Infrastruktura eksterminacji — fabryk śmierci i obozów dostarczających darmowej niemal siły roboczej w myśl doktryny „wyniszczenia przez pracę” tak przewrotnie sparafrazowanej na bramie w Auschwitz.
Z dziedzictwem kłopotliwym niełatwo się pogodzić. Nawet zabliźnione, jest śladem krzywdy, przemocy, zbrodni. Osiemdziesiąt lat, jakie od wojny upłynęły, pozwoliły jednak badaczom spojrzeć na nie „bez gniewu i bez upodobania”. A jednocześnie postawić ważne pytanie: czy jako społeczeństwo jesteśmy w stanie przejść od emocji do debaty, od kontrowersji do namysłu, zastanowić się, dlaczego i na jakich zasadach można uchronić również tak dramatyczne świadectwo historii jak pozostawione przez hitlerowców w Polsce dziedzictwo nienawiści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 451
Architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce – dziedzictwo kłopotliwe?
Jacek Purchla
Fundamentem naszego stosunku do przeszłości jest dzisiaj nie pietyzm wobec zabytków, ale kultura pamięci jako system pamięci zbiorowej danego społeczeństwa. To znacznie więcej niż teorie Maksa Dvořáka i Juliusa von Schlossera na temat Kunstgeschichte als Geistesgeschichte1.
Kult przeszłości – tak mocno zakorzeniony w europejskiej tradycji – staje się przede wszystkim naszym „obowiązkiem pamięci”, tej indywidualnej i tej zbiorowej. Tragiczne doświadczenie narodów Europy Środkowej w XX wieku sprawia, że „obowiązek pamięci” jest wyzwaniem szczególnym. Holokaust, zmiana granic politycznych, czystki etniczne, ideologie totalitarne spowodowały, że rozpoczęte po roku 1989 procesy przywracania, konstruowania i utrwalania pamięci zbiorowej przekształciły Europę Środkową w wielkie pole bitwy o pamięć. Polska znalazła się w jej epicentrum. Ważnym elementem tej bitwy jest dziedzictwo kulturowe, w tym dziedzictwo materialne.
Dziedzictwo kulturowe to nie tylko proces nieustającej reinterpretacji przeszłości i wykorzystywania jej do współczesnych celów, lecz także przedmiot konfliktów (czego przykładem są choćby pola bitewne) i kontrowersji – między państwami, narodami, religiami, grupami społecznymi, regionami czy różnymi innymi interesariuszami. John E. Tunbridge i Gregory J. Ashworth twierdzą wręcz, że każde dziedzictwo z zasady jest obszarem debaty i kontrowersji2.
Dziedzictwo kłopotliwe (dissonant heritage) stanowi szczególny problem Europy Środkowej, gdzie granice polityczne w XX wieku zmieniały się szybciej niż granice kulturowe. Konflikty pamięci, niepamięć oraz problem dziedzictwa kłopotliwego i dziedzictwa niechcianego są również polskim doświadczeniem XX wieku. Niepodległość oznaczała nie tylko tworzenie nowej symboliki państwowej, lecz także burzenie świadectw obcej dominacji oraz wymazywanie ich z pamięci zbiorowej. Do wyjątkowo drastycznych form niszczenia „obcych” symboli dochodziło po roku 1918 na terenach dawnych zaborów pruskiego i rosyjskiego. W Poznaniu na przykład już w 1919 roku zburzono wszystkie pruskie pomniki, między innymi pomnik Ottona von Bismarcka przy dzisiejszym placu Mickiewicza3. O ile „wymiana” pomników była wówczas swoistym znakiem czasu w całej Europie Środkowej4, o tyle na ziemiach zaboru pruskiego osobliwy rozdział dziedzictwa kłopotliwego stanowiły tak zwane Bismarck-Türme. Na przełomie XIX i XX wieku na terytoriach Cesarstwa Niemieckiego (oraz poza jego granicami, także na innych kontynentach) powstało około 240 wież Bismarcka i wiele z nich znalazło się w granicach Drugiej Rzeczypospolitej5. Najbardziej znana jest wieża Bismarcka w Mysłowicach, w pobliżu tak zwanego trójkąta trzech cesarzy. Kamienną wieżę widokową, wysoką na ponad dwadzieścia metrów, usytuowano na wzgórzu u zbiegu Białej i Czarnej Przemszy. Po uroczystym otwarciu w roku 1907 wieża szybko stała się atrakcją turystyczną i ważnym znakiem w krajobrazie pogranicza trzech imperiów. Gdy w roku 1922 znalazła się na terytorium Polski, przemianowano ją na Wieżę Wolności i ozdobiono płaskorzeźbą z wizerunkiem Tadeusza Kościuszki. W latach trzydziestych na polecenie wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego została jednak rozebrana, a pozyskany kamień wykorzystano do budowy katedry w Katowicach6.
Znacznie większe emocje wyzwalały symbole carskiej dominacji na ziemiach dawnego zaboru rosyjskiego. Ofiarą zrzucenia przez Polaków jarzma zaborów i „odmoskwiania” polskich miast po pierwszej wojnie światowej stały się liczne cerkwie prawosławne wzniesione przez carskie władze jako symbol rosyjskiego panowania i narzędzie rusyfikacji. Architektura cerkiewna zniknęła po 1918 roku między innymi z pejzażu Kalisza, Lublina, Płocka i Włocławka7. Najbardziej drastycznym przykładem konfliktu pamięci było rozebranie monumentalnego soboru Świętego Aleksandra Newskiego przy placu Saskim, w sercu Warszawy. Ten prawosławny sobór katedralny wzniesiono w latach 1894–1912 z inicjatywy generała gubernatora Josifa Hurki według projektu Leontija Benois, wybranego do tego zadania przez samego cara Aleksandra III8. Mimo że sobór miał stanowić „po wsze czasy symbol rosyjskiego panowania”9, jego rozbiórka w latach 1924–1926 wywołała burzliwą dyskusję i protesty środowisk intelektualnych. Głos zabrał między innymi Stefan Żeromski, który proponował przekształcenie „niechcianej budowli” w muzeum martyrologii narodu polskiego10.
Spory i konflikty pamięci z czasów Drugiej Rzeczypospolitej zostały nieomal całkowicie przesłonięte przez skalę tragedii drugiej wojny światowej na ziemiach polskich. Porządek jałtański i jego polityczne konsekwencje – w tym kolejna zmiana granic i wielkie czystki etniczne – dodatkowo zmultiplikowały problem dziedzictwa kłopotliwego. Jego nowa definicja oznaczała w powojennej polskiej rzeczywistości przede wszystkim postawienie znaku równości między dziedzictwem niechcianym (ungewolltes Erbe) a „walką z niemczyzną”. O skali antyniemieckich nastrojów dobrze świadczą oczekiwania polskich delegatów z Mazur, uczestników pierwszego lubelskiego zebrania Stowarzyszenia Architektów Rzeczypospolitej Polskiej (SARP), którzy w listopadzie 1944 roku żądali, by: „znieść, zburzyć, zetrzeć z powierzchni ziemi wszystkie dawne zamki krzyżackie, by ślad po nich nie został, a wspomnienie zaginęło”11. Lista ofiar takiego sposobu myślenia jest długa i ciągle czeka na weryfikację. Znajdują się na niej zarówno zabytki z epoki średniowiecza, jak i dziedzictwo XIX i XX wieku. Szczególnie drastycznym przejawem „walki z niemczyzną” stało się masowe niszczenie niemieckich cmentarzy na ziemiach zachodnich i północnych PRL. Akcja ta była prowadzona jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku, również w tak dużych miastach jak Gdańsk i Wrocław.
Nowoczesne teorie zarządzania dziedzictwem zwracają uwagę między innymi na kwestię wydziedziczonych, gdyż każde działanie w obszarze dziedzictwa może oznaczać problem grup dotkniętych przemocą lub wykluczeniem czy zignorowanych12. Dziedzictwo wydziedziczonych i dziedzictwo bez dziedziców to „produkty” tragedii XX wieku: Holokaustu i czystek etnicznych. Bardzo dobrym przykładem tego zjawiska jest Wrocław – największe miasto w Europie i na świecie, w którym w wyniku drugiej wojny światowej nastąpiła wymiana ludności w stu procentach13. Po 1945 roku Wrocław stał się poligonem wielkich prac konserwatorskich polegających na rekonstrukcji zniszczonego miasta, prawdziwym laboratorium dziedzictwa rozumianego właśnie jako pamięć i tożsamość. To materia znacznie trudniejsza niż konserwacja zabytków. Dla pierwszych przybywających tam polskich osadników ruiny niemieckiego Breslau oznaczały bowiem dziedzictwo wroga! Przez następne dekady myślenie kolejnych pokoleń wrocławian o nowej małej ojczyźnie przechodziło znamienną ewolucję: od dziedzictwa wroga i obcego miasta, przez dziedzictwo sąsiada, po „umojenie” dziedzictwa i dostrzeżenie jego wartości uniwersalnych. Przykład Wrocławia pozwala lepiej zrozumieć siłę i znaczenie dziedzictwa niematerialnego, naszej pamięci i tożsamości, a także dynamikę procesu, jakim jest dziedzictwo14.
Konieczne jest więc wyraźne rozróżnienie między niesłusznie stosowanymi zamiennie pojęciami: zabytku i dziedzictwa, a także między dwoma paradygmatami: filozofii ochrony i filozofii dziedzictwa. Dziedzicctwo – w odróżnieniu od tradycyjnie rozumianego zabytku – nie musi być piękne. To dlatego Auschwitz jest dzisiaj najczytelniejszym w świecie symbolem dziedzictwa nienawiści (wpisanym na Listę światowego dziedzictwa UNESCO), a stalinowski Pałac Kultury i Nauki w Warszawie służy jako znakomity przykład dziedzictwa kłopotliwego15.
Współczesny standard polityki państwa w zakresie ochrony dziedzictwa można w Europie sprowadzić do kilku zasad. Najważniejsze to postawienie znaku równości między terminami „dobra kultury” i „dziedzictwo kulturowe” oraz stworzenie pojęcia „naszego wspólnego dziedzictwa” (our common heritage). Zapobiega się dzięki temu groźbie selektywnej ochrony zabytków według kryteriów ideologicznych lub politycznych16. A jak jest w rzeczywistości?
Najbardziej intrygującym przykładem kłopotliwego dziedzictwa Trzeciej Rzeszy w Krakowie pozostaje Wawel17. Zwłaszcza dominujący w pejzażu wzgórza wawelskiego budynek numer 5 był owocem dyskusji i studiów projektowych, a ogólną koncepcję jego ukształtowania zatwierdził osobiście w marcu 1941 roku Hans Frank18. Mimo stygmatu dziedzictwa niechcianego i politycznie niepoprawnej metryki urodzenia budynek numer 5 w formie Verwaltungsgebäude der Kanzlei Burg przetrwał jako wawelskie dziedzictwo Trzeciej Rzeszy w stanie niezmienionym zarówno przez okres PRL, jak i przez kilkanaście pierwszych lat Trzeciej Rzeczypospolitej. Dopiero w latach 2006–2009 kancelaria Hansa Franka poddana została spektakularnej przebudowie. Ten najnowszy rozdział „walki z niemczyzną” miał na celu „usunięcie chociaż w części piętna niemieckich poczynań na wzgórzu oraz poprawę architektury w tak ważnym i reprezentacyjnym miejscu”19. Ponad sześćdziesiąt lat po upadku Trzeciej Rzeszy na Wawelu – w szczególnym miejscu pamięci zbiorowej Polaków – nie przewidziano już miejsca dla Verwaltungsgebäude der Kanzlei Burg. W opinii polskich konserwatorów królewskiej rezydencji architektoniczne dziedzictwo Trzeciej Rzeszy nie pasowało do konstruowania narodowej pamięci o „świętej górze Polaków”. Było przedmiotem kontrowersji – zwłaszcza że miejsce tak ważne dla narodu jak Wawel konstytuuje tożsamość narodową. W ten sposób Wawel jako laboratorium polskiej pamięci zbiorowej stał się w ostatnim czasie papierkiem lakmusowym naszego stosunku do dziedzictwa Trzeciej Rzeszy. Czy jej materialne resztki pozostają w Polsce dziedzictwem kłopotliwym i rzeczywiście winny być wymazywane z pamięci?
To jedno z pytań, które stawiamy sobie dziś. Czy dojrzeliśmy do odpowiedzi na nie? Ważne, że w Międzynarodowym Centrum Kultury dojrzeliśmy do zadania tego pytania. Padło ono w czasie konferencji zatytułowanej Kłopotliwe dziedzictwo Trzeciej Rzeszy w Polsce, którą zorganizowaliśmy w partnerstwie z Zentralinstitut für Kunstgeschichte z Monachium w grudniu 2018 roku. Zadaliśmy je w MCK nie dlatego, że nasza siedziba przy Rynku Głównym w Krakowie została w roku 1940 przebudowana, by służyć Hansowi Frankowi jako siedziba NSDAP dla całego Generalnego Gubernatorstwa20. Padło ono dlatego, że Centrum wyrosło z polskiej zmiany roku 1989 po to, by mierzyć się z trudnymi tematami w dialogu z naszymi sąsiadami. W tę filozofię wpisuje się również nasza książka zatytułowana Kłopotliwe dziedzictwo? Architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce. Zawiera ona zarówno owoce krakowskiej konferencji z roku 2018, jak i teksty specjalnie zamówione na potrzeby tej publikacji.
Sztuka Trzeciej Rzeszy stanowiła w czasach PRL temat przez badaczy ignorowany, a przez cenzurę zakazany. Na polskim gruncie pierwszą próbą przełamania tego tabu była książka Piotra Krakowskiego Sztuka Trzeciej Rzeszy wydana przez Międzynarodowe Centrum Kultury wspólnie z Irsą21. Profesor Krakowski pominął w niej jednak problematykę architektury hitlerowskiej w Polsce. Dzisiaj – ponad ćwierć wieku później – chcemy więc pójść dalej. Zwłaszcza że jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX wieku architektura ta stała się przedmiotem poważnych badań w Niemczech. Ich znaczącym i pouczającym efektem jest pionierskie studium Nielsa Gutschowa zatytułowane Ordnungswahn. Architekten planen im „eingedeutschten Osten“ 1939–1945, wydane w roku 200122.
Historia urbanistyki i architektury Trzeciej Rzeszy doczekała się obfitej literatury przedmiotu, głównie – co zrozumiałe – niemiecko- i anglojęzycznej. Problematyka ta w ostatnim czasie zainteresowała również rosnącą grupę polskich badaczy w kilku ośrodkach uniwersyteckich. Podejmowane przez nich studia dotyczą nie tylko Wrocławia czy Szczecina po roku 1933, lecz także polskich miast, zarówno tych, które w 1939 roku zostały inkorporowane w granice Rzeszy, takich jak Poznań i Łódź czy Toruń i Oświęcim, jak i Krakowa oraz Warszawy23. W roku 1945 w granicach powojennej Polski znalazły się więc ziemie należące do Drugiej Rzeczypospolitej, ale też terytoria stanowiące wcześniej integralną część Rzeszy Niemieckiej. Sam ten fakt stwarza wyjątkową w skali Europy perspektywę badawczą. W przyszłości warto będzie poddać analizie – we współpracy ze wschodnimi sąsiadami Polski – także terytoria Drugiej Rzeczypospolitej, które w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow znalazły się w 1939 roku pod okupacją sowiecką. „Dopiero” w roku 1941 po agresji Niemiec na Związek Radziecki stawały się one przedmiotem kolejnych hitlerowskich wizji i planów. Dotyczy to zwłaszcza okręgu białostockiego włączonego do Prus Wschodnich i tak zwanego Distrikt Galizien ze stolicą we Lwowie, stanowiącego od 1941 roku nową część Generalnego Gubernatorstwa.
Niemieckie plany podboju i hitlerowska polityka ludobójstwa, zwłaszcza w Polsce bezpośrednio powiązana z urbanistycznymi wizjami okupantów, przesądziły o jednoznacznej kwalifikacji całego dorobku architektów Trzeciej Rzeszy jako dziedzictwa okrucieństwa (heritage of atrocity). Nie może to jednak oznaczać pomijania tego zjawiska i ignorowania go w badaniach nad sztuką XX wieku w Polsce, w tym również nad niemieckimi wizjami urbanistycznymi wobec polskich miast. W większości pozostały one na papierze, a wzniesione przez Niemców w latach 1940–1944 budowle wtopiły się w krajobraz. Warto więc spojrzeć na te projekty „szkiełkiem i okiem”.
Konieczność podjęcia i prowadzenia systematycznych badań dotyczy zarówno nielicznych budowli architektury monumentalnej pozostawionej przez Trzecią Rzeszę w Polsce, jak i obiektów nierozerwalnie związanych z historią Holokaustu. Szczególną rolę w „grze w dziedzictwo” odgrywają miejsca pamięci. Składają się one z elementów zarówno materialnych, jak i niematerialnych. Są bowiem długotrwałymi, utrzymującymi się przez pokolenia katalizatorami zbiorowej pamięci i tożsamości, które stanowią część społecznych, kulturowych i politycznych zwyczajów.
Architektura Trzeciej Rzeszy jako element większego problemu kłopotliwego dziedzictwa odznacza się wyjątkowo „wysokim wskaźnikiem kłopotliwości”. Na tym zasadza się też szczególna trudność badania architektury Trzeciej Rzeszy na terytorium Polski. Trzeba przy tym mówić również o niezwykłości przypadku Polski w kwestii architektury Trzeciej Rzeszy! Na ziemiach znajdujących się przed rokiem 1939 w granicach państwa niemieckiego Trzecia Rzesza stworzyła już w latach trzydziestych pokaźny zasób budowlany. To nie tylko charakterystyczna architektura wielkich ośrodków, takich jak Wrocław, Szczecin, Opole, Gliwice, Bytom czy Wolne Miasto Gdańsk. Dziedzictwo Trzeciej Rzeszy jako część jej tożsamości na terenach Niemiec sprzed 1939 roku to także: ratusze, siedziby władz i administracji różnego szczebla, budynki sądów, kompleksy wojskowe, dworce kolejowe, szkoły itp., rozsiane w mniejszych i większych miejscowościach Śląska, Pomorza czy Warmii i Mazur. Można tam znaleźć zarówno ważne dla ideologii i propagandy Trzeciej Rzeszy miejsca symbole, takie jak Annaberg (Góra Świętej Anny) i Tannenberg (Olsztynek), czy wzorcowe ośrodki szkolenia kadr nazistowskich w rodzaju Ordensburg Krössinsee (Złocieniec), jak i z wielkim rozmachem przeprowadzone inwestycje w infrastrukturę: autostrady, kanały czy obiekty sportowe, między innymi stadion olimpijski we Wrocławiu. To niewątpliwie refleks, a nawet istotna część dziedzictwa Trzeciej Rzeszy sprzed agresji na Polskę oraz intrygujący rozdział historii relacji między architekturą a ideologią i totalitarnym systemem politycznym. Z drugiej jednak strony można spotkać nad Wisłą liczne „pomniki” krwawej niemieckiej okupacji, które często mieszczą się w pojęciu „architektura i zbrodnia”. Na podbitych przez Wehrmacht w 1939 roku polskich terytoriach mamy do czynienia z kolonialnym aspektem hitlerowskich planów wobec ziem dawnej Drugiej Rzeczypospolitej. Są to zarówno realizacje, jak i projekty oraz wizje potwierdzające zbrodnicze plany Hitlera! Dotyczą one terenów Drugiej RP wcielonych w roku 1939 do Rzeszy, na przykład Poznania, Katowic, Łodzi, Torunia, Ciechanowa, Oświęcimia, a także Generalnego Gubernatorstwa, zwłaszcza problemu niechcianej stołeczności Krakowa. Różne były też konteksty powstawania poszczególnych obiektów, różne zaangażowanie niemieckich oraz polskich architektów i urbanistów w ich realizację tudzież różne ich wobec tego postawy. Odkrywaniu tego zasobu i jego różnorodności towarzyszy ciężar zbrodni symbolizowanej przez Holokaust, a sterowanej przez Hitlera z Wolfsschanze pod Kętrzynem.
Problematyka urbanistyki i architektury pozostawionej przez Trzecią Rzeszę na terytoriach powojennej Polski nie może ograniczać się zatem do badań opartych tylko na tradycyjnym warsztacie historii sztuki. Jestem przekonany, że kluczem do zgłębienia istoty problemu jest perspektywa oparta na teorii dziedzictwa kulturowego. Nie tylko inwentaryzacja artefaktów, lecz także przełamująca tabu ich interpretacja winny pozwolić na sformułowanie wniosków i wypracowanie spójnej postawy wobec pozostawionego przez Trzecią Rzeszę w Polsce dziedzictwa.
Jakie można dziś sformułować postulaty badawcze? Jakie są cele i kierunki prowadzonych w wielu ośrodkach w Polsce badań? Na pierwszy plan wysuwa się potrzeba dialogu, współpracy i systematyzacji geografii prowadzonych badań. Różnorodność funkcji i gatunków architektonicznych, które są przedmiotem naszego zainteresowania naukowego, prowadzi do oczywistego pytania: w jakim zakresie dziedzictwo Trzeciej Rzeszy, dziedzictwo kłopotliwe, winno być chronione?! Na te i wiele innych pytań próbujemy poszukiwać odpowiedzi w tej książce. Mam nadzieję, że rejestruje ona kolejne owoce badań polskich i niemieckich uczonych nad architekturą i urbanistyką Trzeciej Rzeszy, jaką odziedziczyła powojenna Polska, a także inspiruje do szerszej refleksji nad fenomenem dziedzictwa kłopotliwego.
Jacek Purchla, Naród – Dziedzictwo – Pamięć, „Zagadnienia Sądownictwa Konstytucyjnego” 2012, nr 2 (4), s. 62. [wróć]
John E. Tunbridge, Gregory J. Ashworth, Dissonant Heritage. The Management of the Past asaResource in Conflict, Chichester 1996, passim. [wróć]
Witold Molik, Straż nad Wartą. Pomnik BismarckawPoznaniu (1903–1919), „Kronika Miasta Poznania” 2001, nr 2, s. 91–108. [wróć]
Zob. np. Zdeněk Hojda, Jiří Pokorny, Pomnikyazapomniky, Praha 1996; Zdeněk Hojda, Pomník – svatyně národa, w: Sacrum et profanum. Sborník příspěvků ze stejnojmenného sympozia k problematice 19. století, k vyd. připravili Marta Ottlová, Milan Pospíšil, Praha 1998, s. 54–64; Csaba Kiss, Lekcja Europy Środkowej. Esejeiszkice, Kraków 2009, s. 151–157. [wróć]
Günter Kloss, Sieglinde Seele, Bismarck-Türme und Bismarck-Säulen. Eine Bestandsaufnahme, Petersberg 1997, passim. [wróć]
Sieglinde Seele, Lexikon der Bismarck-Denkmäler, Petersberg 2005, s. 282. Rafał Makała, Nowoczesna praarchitektura. Architektoniczne pomniki narodowewwilhelmińskich Niemczech (1888–1918), Szczecin 2015. [wróć]
Piotr Paszkiewicz, Spórocerkwie prawosławnewIIRzeczypospolitej. „Odmoskwianie” czy „polonizacja”?, w: Nacjonalizmwsztuceihistorii sztuki 1789–1950, red. Dariusz Konstantynów, Robert Pasieczny, Piotr Paszkiewicz, Warszawa 1998, s. 228. [wróć]
Piotr Paszkiewicz, Pod berłem Romanowów. Sztuka rosyjskawWarszawie. 1815–1915, Warszawa 1991, s. 115–120. [wróć]
Ibidem, s. 115. [wróć]
Ibidem, s. 196–201. [wróć]
Marta Leśniakowska, Polska historia sztukiinacjonalizm, w: Nacjonalizmwsztuce…, op. cit., s. 44. [wróć]
Peter Howard, Heritage. Management, Interpretation, Identity, London – New York 2003, s. 211–212. [wróć]
Gregor Thum, Obce miasto Wrocław 1945ipotem, tłum. Małgorzata Słabicka, Wrocław 2005, passim. [wróć]
J. Purchla, Naród – Dziedzictwo – Pamięć, op. cit., s. 63–64. [wróć]
Jeremi T. Królikowski, Metamorfozy architektury imperialnej – od soboru na placu Saskim do Pałacu KulturyiNauki, w: Kulturaipolityka. Wpływ polityki rusyfikacyjnej na kulturę zachodnich rubieży Imperium Rosyjskiego (1772–1915), red. Dariusz Konstantynów, Piotr Paszkiewicz, Warszawa 1994, s. 273–279. [wróć]
J. Purchla, Naród – Dziedzictwo – Pamięć, op. cit., s. 64. [wróć]
Szeroko na ten temat w artykule: Jacek Purchla, Wawel – dziedzictwo kłopotliwe?, w: Velis quod possis. Studiazhistorii sztuki ofiarowane Profesorowi Janowi Ostrowskiemu, red. Andrzej Betlej et al., Kraków 2016, s. 491–498. [wróć]
Jacek Purchla, Miastoipolityka. Przypadki Krakowa, Kraków 2018, s. 122. [wróć]
Jadwiga Gwizdałówna, Wawel podczas okupacji niemieckiej 1939–1945. Przemiany architektury. Echa architektury nazistowskiej, „Rocznik Krakowski” 2011, t. 77, s. 140; Jadwiga Gwizdałówna, Architektura Waweluwczasie okupacji niemieckiej 1939–1945, Kraków 2019. [wróć]
Żanna Komar, Metamorfozy, w: Rynek Główny 25. Dzieje jednego adresu, red. Jacek Purchla, Kraków 2019, s. 112–126. [wróć]
Piotr Krakowski, Sztuka Trzeciej Rzeszy, Kraków 1994. [wróć]
Niels Gutschow, Ordnungswahn. Architekten planen im „eingedeutschten Osten“ 1939–1945, Gütersloh etc. 2001. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX wieku badania nad dziedzictwem Trzeciej Rzeszy na terytoriach, które w roku 1945 objęło państwo polskie, podjął Janusz Dobesz w postaci monografii architektury Wrocławia lat 1933–1945. Por. Janusz L. Dobesz, Wrocławska architektura spod znaku swastyki na tle budownictwaIIIRzeszy, Wrocław 1999. [wróć]
Ważnym owocem tych studiów jest wydana w roku 2019 w Poznaniu praca zbiorowa pod redakcją Karoliny Jary i Aleksandry Paradowskiej, która stanowi próbę przeglądu aktualnego stanu badań polskiego środowiska historyków sztuki i architektury nad spuścizną Trzeciej Rzeszy w Polsce. Por. Urbanistykaiarchitektura okresuIIIRzeszywPolsce, red. Karolina Jara, Aleksandra Paradowska, Poznań 2019. [wróć]
Architektura nazistowska a pojęcie kłopotliwego dziedzictwa
Christian Fuhrmeister
Z angielskiego przełożyła Agnieszka Topornicka
Christian Fuhrmeister, docent doktor, inicjuje i koordynuje projekty badawcze w Zentralinstitut für Kunstgeschichte w Monachium. Jego prace koncentrują się głównie na sztuce, architekturze i historii sztuki XX wieku (od Maksa Beckmanna po cmentarze wojenne, sztukę narodowosocjalistyczną i badania nad pochodzeniem i translokacją). W 2013 roku obronił rozprawę habilitacyjną na temat niemieckiego wojskowego urzędu ochrony sztuki we Włoszech w latach 1943–1945, wykłada na Uniwersytecie Ludwika i Maksymiliana w Monachium (Ludwig-Maximilians-Universität München, LMU).
Niniejszy krótki wstęp ma posłużyć jako ogólna refleksja nad implikacjami pojęcia „dziedzictwa kłopotliwego” (dissonantes Erbe) w odniesieniu do (śladów, fragmentów, pozostałości, ruin) architektury Trzeciej Rzeszy. Być może przemyślenia w nim zawarte przyczynią się do wypracowania zarówno akademickiej perspektywy, jak i swoistej postawy moralnej wobec architektury nazistowskiej wciąż obecnej i widocznej na terytorium dzisiejszej Polski.
Można pokusić się o stwierdzenie, że dziedzictwo kulturowe w ogóle jako produkt asymetrycznych relacji społecznych jest, w pewnym sensie, mocno kłopotliwe. W żadnym bowiem momencie historii nie udało się stworzyć idealnie zrównoważonej, wielowymiarowej kultury mającej na względzie dobro każdej jednostki. Kultura jest więc – z definicji – produktem, czy też produktem ubocznym zbiorowości charakteryzującej się określonym ustrojem społecznym, ekonomicznym i militarnym. Niemal zawsze bywa fragmentaryczna i stronnicza, tendencyjna, nieobiektywna, nie fair, niesprawiedliwa, jednostronna. Choć zabrzmi to radykalnie, to właśnie w przestrzeni konfliktu, a nie harmonii wykuwa się zazwyczaj kształt kulturowego dziedzictwa. Dyktatorzy, wpływowa arystokracja, przywódcy czy wysokiej rangi urzędnicy, liderzy religijni, zamożni kupcy i bankierzy, wszelkie jednostki czy grupy sprawujące władzę bądź uzurpujące sobie do tej władzy prawo – kiedyś to oni podejmowali decyzje dotyczące wytwarzania, dystrybucji i odbioru kultury, artefaktów i dziedzictwa kulturowego, i robili to arbitralnie, bez konsultacji, zasięgania czyjejkolwiek opinii oraz, rzecz jasna, nie pytając nikogo o zgodę.
Idąc tym tropem, wszelkie dziedzictwo kulturowe można uznać za na wskroś kłopotliwe, gdyż dając głos jednym, równocześnie odbiera go innym1. Dlaczego więc koncepcja dziedzictwa kłopotliwego jest względnie nowym zjawiskiem, dyskutowanym w szerszych kręgach akademickich dopiero od lat dziewięćdziesiątych XX wieku? I dlaczego jest istotna, pomocna i potrzebna?
Otóż dlatego, że większość prób konceptualizacji istoty dziedzictwa kulturowego opiera się na podejściu afirmatywnym: pewna wioska jest charakterystycznym przejawem kolonialnego rozmachu pierwszych osadników, jakaś budowla odzwierciedla kluczowe cechy danej społeczności, a konkretny motyw artystyczny stanowi dowód na historyczną ciągłość tożsamości zbiorowej danej wspólnoty, bo przetrwał w niezmienionym kształcie przez wieki, i tak dalej. W takim kontekście dziedzictwo kulturowe – i przeszłość jako taka – ma wymiar pozytywny w tym sensie, że stanowi istniejący, namacalny przejaw (często fikcyjnej) tożsamości zbiorowej bądź narodowej. Podsumowując,
[…] historia została zgromadzona i zaprezentowana jako dziedzictwo – jako znacząca przeszłość, o której należy pamiętać; coraz więcej budowli i innych miejsc zostaje powołanych na świadków historii. Rozmaite grupy domagają się publicznego uznania poprzez identyfikację i prezentację „swojego dziedzictwa”2.
Historia ochrony zabytków dowodzi, że taka postawa ma znaczenie formatywne i rozstrzygające3. Przekonanie, że zdefiniowane w ten sposób dziedzictwo pełni wyjątkową, a zarazem określoną funkcję społeczną – uprawomocnia zbudowane na gruncie tradycji autochtonicznej poczucie dumy i własnej wartości – było powszechne przez całe stulecia i takie nadal na wielką skalę pozostaje.
Dziedzictwo kłopotliwe natomiast postrzega przeszłość jako historię konfliktów, cierpienia, problemów, straty. Budowanie tożsamości – w sensie „tradycji wynalezionej” Erica Hobsbawma (1983)4 – jest zatem nie tyle niemożliwe, ile o wiele bardziej problematyczne i stanowi ciągłe wyzwanie. Koncepcja dziedzictwa kłopotliwego domaga się specyficznego rodzaju myślenia i skutkuje specyficznym rozumieniem przeszłości. Z natury swej jest więc koncepcją krytyczną – również dlatego, że „polityka przeszłości” (Vergangenheitspolitik, sposób, w jaki określony obraz z przeszłości jest przedstawiany, przekazywany i komunikowany5), „polityka pamięci” oraz „polityka tożsamości” wymagają tu nowej refleksji, analizy, interpretacji i zrozumienia. Z tej perspektywy wszelkie dziedzictwo kulturowe wydaje się tylko materialną emanacją szerszych oglądów świata czy wprost koncepcji i (zmiennych) definicji ludzkości. W konsekwencji sam proces zapisywania w pamięci jawi się jako niemiarodajny: czyje wspomnienia i czyje dziedzictwo są warte uwagi, a czyje nie znajdują w ogóle żadnej reprezentacji?6
Dylematy, jakie rodzi dziedzictwo kłopotliwe, są w szczególnie misterny sposób powiązane z „graniem przeszłością”, odzwierciedlającym historyczne oraz bieżące konflikty dotyczące własności, dziedziczenia i dziedzictwa kulturowego. Ponownie dotykamy więc kwestii narracji, a te kształtują się zwykle w dynamice współczesnych postaw, przekonań i poglądów. „Granie przeszłością” może przybierać rozmaite formy: określania i potwierdzania tożsamości zbiorowej, kreowania bądź narzucania tożsamości narodowej; przypisywania znaczenia, godności, szlachetności, a także wartości komercyjnej czy rynkowej; wzmacniania poczucia przynależności regionalnej lub etnicznej, umacniania tradycji w antagonizujący, wykluczający sposób; kontrolowania, kształtowania i definiowania współczesnych i przyszłych koncepcji tożsamości zbiorowej.
W obrębie tego właśnie szerszego terytorium definicji, ewaluacji i ocen – w istocie swojej politycznych – znajdują się pojęcia zarówno dziedzictwa kulturowego, jak i dziedzictwa kłopotliwego. Nie bez powodu określenie „dziedzictwo kłopotliwe” wygrało z określeniami takimi jak „trudne”, „mroczne” czy „niewygodne”: słowo „kłopotliwe” w swej pojemnej precyzyjności dopuszcza bowiem wielość perspektyw, istotą jego znaczenia jest akceptacja różnych punktów widzenia. W przełomowej pracy Dissonant Heritage. The Management of the Past as a Resource in Conflict – opublikowanej w 1996 roku, a napisanej w czasach wojny w krajach byłej Jugosławii (1991–2001) oraz upadku reżimu apartheidu w RPA (1994) – John E. Tunbridge i Gregory J. Ashworth zwracają uwagę na specyfikę problematyki, którą określają mianem „dziedzictwa okrucieństwa” (heritage of atrocity), odnoszącego się do ludzkiej traumy i cierpienia. Bez wątpienia architektura Trzeciej Rzeszy w Polsce jest wyrazem „celowo zadanego ekstremalnego ludzkiego cierpienia, które można określić mianem okrucieństwa”. Zdaniem autorów „dysonans wywołany przez interpretację okrucieństwa jest doznaniem nie tylko niezwykle poruszającym i trwałym, ale też dojmująco ambiwalentnym zarówno dla ofiar, sprawców, jak i obserwatorów”7.
Osąd ten, jak najbardziej uprawniony, stanowi jednocześnie źródło wielorakich dylematów – dla władz politycznych i administracyjnych na poziomie ogólnokrajowym, regionalnym i municypalnym, dla instytucji dziedzictwa kulturowego, takich jak urzędy ochrony zabytków, także dla nauk humanistycznych w ogóle, a dla historii sztuki i architektury w szczególności: które bowiem fragmenty przeszłości warte są zachowania, zbadania i analizy? Co włączamy do kanonu i do pamięci zbiorowej, a co wykluczamy? Po co chronić i zachowywać architekturę obozów koncentracyjnych czy obozów śmierci? Skoro już raz odnieśliśmy sukces, bo tak pomyślnie (pomimo wszystko) udało nam się przebudować tożsamość zbiorową, to jaki jest sens od nowa zajmować się tym, co dawno zostało przepracowane?
Powyższe dylematy jasno pokazują, dlaczego analiza architektury Trzeciej Rzeszy z perspektywy dziedzictwa kłopotliwego nieuchronnie sprowadza się do kwestii definicji i kontroli, kształtowania obrazu przeszłości, interpretacji i budowania narracji, innymi słowy – do „siłowych przepychanek w procesie debaty nad pamięcią zbiorową”8. Z kolei przyglądając się tym procesom na przestrzeni ostatnich siedemdziesięciu pięciu lat, zyskujemy „głębszą wiedzę o tym, jak powojenne społeczeństwo niemieckie poradziło sobie z problemem nazistowskiego dziedzictwa”9. Na naszą percepcję procesów, które zakończyły się dawno temu, a których ślady wciąż są namacalnie obecne w naszej rzeczywistości, w oczywisty sposób wpływają bieżące problemy, lęki i domniemania, najświeższe doświadczenia i wydarzenia10. Z czystej konieczności zatem nasza rama analityczna (nasz układ odniesienia) musi brać pod uwagę tę dynamiczną złożoność procesów zwrotnych (Rückkopplung), wszystkich nieustannie się zazębiających, wielowarstwowych, wzajemnie się przeplatających i wzajemnie zależnych interakcji11.
Przykładową ilustracją działania tego mechanizmu są spory publiczne, jakie regularnie czy wręcz permanentnie pojawiają się – co nie dziwi – w Niemczech. Przybliżę pokrótce trzy istotne debaty czy też dysputy, do których doszło jedynie w latach 2019–2020. Spór pierwszy rozgorzał po ukazaniu się 24 maja 2019 roku numeru czasopisma „Arch+ Zeitschrift für Architektur und Urbanismus” zatytułowanego Rechte Räume. Bericht einer Europareise. Wydanie zawierało reportaże poświęcone „polityce przestrzennej prawicowego populizmu” (oraz ukazywało stosunek tej formacji do architektury faszystowskiej i nazistowskiej); gorąca debata prasowa, która po tym nastąpiła, zaowocowała publikacją w październiku 2019 roku osobnego, dwudziestoczterostronicowego numeru „Arch+ features 96”, zbierającego i dokumentującego wszystkie reakcje na ów „kłopotliwy” temat. Druga z kolei kontrowersja dotyczyła planów rozbudowy niedużego muzeum mieszczącego się w domu i pracowni artysty Johanna Michaela Bossarda (1874–1950) w Jesteburgu, na południe od Hamburga; sprawa przerodziła się w mały medialny skandal, gdy w prasie pojawiły się oburzone krytyczne głosy zwracające uwagę, że afiliacje artysty z ideami volkistów i ideologią volkistowską nie zostały wystarczająco nagłośnione12. Wreszcie trzecia dyskusja dotyczyła rzeźb na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, a rozpętał ją artykuł Petera Striedera13 zatytułowany Weg mit diesen Skulpturen! (Precz z tymi rzeźbami!), który ukazał się w „Die Zeit” w numerze 21 z 14 maja 2020 roku na stronie 43. Strieder (ur. 1952) był w latach 1996–2004 odpowiedzialny za rozwój urbanistyczny Berlina. Punktem zapalnym stała się zawarta w artykule radykalna sugestia dotycząca „denazyfikacji” dawnego Reichssportfeld (stadionu Trzeciej Rzeszy); autor postulował ogołocenie stadionu ze wszystkich aryjskich rzeźb, fresków i murali, słowem, domagał się zlikwidowania raz na zawsze tego „Maifeld samt Führertribüne” (Pola Marsowego z trybuną Führera) i przekształcenia go w „radosny park sportu i rekreacji”. Tekst wywołał lawinę listów do redakcji i artykułów w prasie14, włącznie z reportażem w „The Times” (29 maja 2020) autorstwa Davida Crosslanda zatytułowanym Berlin Split over Calls to Bulldoze Aryan Statues at Hitler’s Stadium (Berlin podzielony wobec nawoływań do wyburzenia aryjskich rzeźb na stadionie Hitlera).
Te trzy niedawne – niepowiązane ze sobą – spory publiczne wyraźnie wskazują, jak przedstawia się stan rzeczy w Niemczech: ideologia i architektura Trzeciej Rzeszy – czy to zachowana w formie mniej więcej oryginalnej, zmodyfikowanej tylko trochę, bardzo bądź zmienionej całkowicie – nadal pozostaje fundamentalnym probierzem postaw posttotalitarnych w odniesieniu do przeszłości. Dziś proste, łatwe, redukcjonistyczne tezy spotykają się z gwałtownym sprzeciwem, są podważane i odrzucane. Jednakże rozwiązanie pozostaje otwarte, a naszym nieustającym zadaniem jest wypracowanie odpowiedzialnej postawy. Dziedzictwo okrucieństwa jest nierozerwalnie związane z konfiguracjami geoprzestrzennymi, takimi jak budynki i infrastruktura. Idea dziedzictwa kłopotliwego zaś – która zawsze oznacza swoiste gospodarowanie szczątkami i pozostałościami po najeźdźcach i dyktatorach, zarządzanie ruinami po reżimach okupacyjnych – wydaje się koncepcją niezwykle użyteczną, przede wszystkim dlatego, że zadaje najistotniejsze pytania: o budowanie i podtrzymywanie (zbiorowej oraz indywidualnej) tożsamości w świecie, który w swojej istocie jest dynamiczny, niestały, nomadyczny, niepewny, pozbawiony gwarancji bezpieczeństwa i stabilności15.
Por. Višnja Kisić, Heritage as Inherently Dissonant Process, w: eadem, Governing Heritage Dissonance. Promises and Realities of Selected Cultural Policies, s. 54–57. [wróć]
Sharon Macdonald, Difficult Heritage. Negotiating the Nazi Past in Nuremberg and beyond, London 2009, s. 1. [Jeżeli nie podano tłumacza, wszystkie cytaty w przekładzie Agnieszki Topornickiej – przyp. red.]. [wróć]
Por. Ingrid Scheurmann, Konturen und Konjunkturen der Denkmalpflege. Zum Umgang mit baulichen Relikten der Vergangenheit, Köln – Weimar – Wien 2018. [wróć]
Por. Tradycja wynaleziona, red. Eric Hobsbawm, Terence Ranger, tłum. Mieczysław Godyń, Filip Godyń, Kraków 2008 (wyd. oryg. The Invention of Tradition, Cambridge – New York 1983) [przyp. red.]. [wróć]
Klasycznym przykładem jest książka Norberta Freia Vergangenheitspolitik. Die Anfänge der Bundesrepublik und dieNS-Vergangenheit, München 1996. [wróć]
Por. zaproszenie do nadsyłania artykułów naukowych: Andreas Pilger, Dissonantes Erinnern. Umkämpft, verhandelt, ausgegrenzt. Erinnerungen an den Nationalsozialismus, den Holocaust, den Zweiten Weltkrieg und seine Folgewirkungen [online], 15.11.2019, H-Soz-Kult, www.hsozkult.de/event/id/termine-41783 [dostęp: 17 sierpnia 2020]. [wróć]
John E. Tunbridge, Gregory J. Ashworth, Dissonant Heritage. The Management of the Past asaResource in Conflict, Chicester 1996, s. 94–95. [wróć]
Sharon Macdonald, Difficult Heritage. Negotiating the Nazi Past in Nuremberg and beyond, rec. Dan Stone, Sharon Macdonald. Difficult Heritage. Negotiating the Nazi Past in Nuremberg and Beyond, „Museum & Society” 2010, Vol. 8, No. 1, s. 61. [wróć]
Paul B. Jaskot, Gavriel D. Rosenfeld, Urban Space and the Nazi Past in Postwar Germany, w: Beyond Berlin. Twelve German Cities Confront the Nazi Past, eds. Gavriel D. Rosenfeld, Paul B. Jaskot, Ann Arbor 2008, s. 2. [wróć]
Co ciekawe, we wstępie do Europe, Heritage and Memory—Dissonant Encounters and Explorations Iris van Huis, Sigrid Kaasik-Krogerus, Tuuli Lähdesmäki i Liliana Ellena zgodnie twierdzą, że „wyzwania współczesności” skłoniły ich do „analizy, reinterpretacji i ponownego przemyślenia”. Zob. Tuuli Lähdesmäki et al., Dissonant Heritages and Memories in Contemporary Europe, Cham 2019, s. 9. [wróć]
Pouczający przykład – jak zmieniające się obowiązujące narracje pamięci i kontrpamięci wpływają na postrzeganie dziedzictwa kłopotliwego – podaje archeolożka Gilly Carr w artykule Occupation Heritage, Commemoration and Memory in Guernsey and Jersey, zamieszczonym w „History and Memory. Studies in Representation of the Past” 2012, Spring/Summer, Vol. 24, No. 1, s. 87–117. [wróć]
Spośród tytułów prasowych o zasięgu ogólnokrajowym należy wymienić „Die Zeit” oraz „Der Spiegel”; o wielu istotnych faktach wspomina Rolf Keller w recenzji pracy zbiorowej pod redakcją Guduli Mayr: „Über dem Abgrund des Nichts“. Die Bossards in der Zeit des Nationalsozialismus, Bd. 17, Hrsg. Gudula Mayr, Jesteburg 2018; Johann Bossard. Texte aus dem Nachlass. Programmatische Schriften und Reiseberichte, Bd. 16, Hrsg. Gudula Mayr, Jesteburg 2018, dostępne online: https://arthist.net/reviews/22957 [dostęp: 20 kwietnia 2020]. Por. https://www.bossard.de/bossard-84/forschung.html [dostęp: 20 kwietnia 2020]. [wróć]
Polityk SPD [przyp. tłum.]. [wróć]
Zob. np. Hans Kollhoff, Lasst die Skulpturen stehen!, „Die Zeit”, 20. Mai 2020, Nr. 22, s. 54; Volkwin Marg, Aufklärung statt Skulpturenstreit, „Die Zeit”, 28. Mai 2020, Nr. 23, s. 46, wraz z listami do redakcji w tym numerze, s. 16. [wróć]
Przydatny dla prac badawczych nad dziedzictwem kłopotliwym może być wgląd w rozważania na temat miejsc pamięci i archiwów. Zob. np. Volkhard Knigge, Tatort – Leidensort. Friedhof – Gedenkstätte. Museum. Notizen für eineKZ-Gedenkstättenarbeit der Zukunft, „Schriften der Kurhessischen Gesellschaft für Kunst und Wissenschaft”, H. 3, Kassel 1999, s. 23 („Dlatego zadaniem miejsc pamięci nie może być nadawanie sensu, lecz praca nad uświadomieniem sobie, że dobro nie jest rzeczą oczywistą, pojmowaną jako na przykład nieoczywistość wolności, godności ludzkiej, tolerancji i demokracji. W tym sensie funkcjonowanie miejsc pamięci nie odnosi się do historycznych i politycznych struktur lub konstruktów bezpieczeństwa, które, w ostatecznym rachunku, są zawsze mniej lub bardziej podbudowane ideologią i zniechęcają, lecz do integralnych wartości i praw człowieka – czyli do tego, co jest kruche i co można utracić, o ile wartości i prawa człowieka są autentyczne, żywe oraz akceptowane i praktykowane przez społeczeństwo” – tłum. Anna Śliwa). [wróć]
Asymetryczność kultur pamięci. Polskie i niemieckie kłopoty z kłopotliwym dziedzictwem
Robert Traba
Robert Traba, profesor nauk społecznych i historyk, pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Założyciel (1990) i wieloletni przewodniczący oraz redaktor olsztyńskiego czasopisma „Borussia”. Założyciel i w latach 2006–2018 dyrektor Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, profesor honorowy na Wolnym Uniwersytecie (Freie Universität) w Berlinie. W latach 2007–2020 współprzewodniczący Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej. Główne obszary zainteresowań badawczych: historia kulturowa, pamięć społeczna, pogranicza Europy Środkowej. Najnowsze publikacje: Die deutsche Besatzung Polens. Essays zur Erinnerungskultur (2020); (red.) Niedokończona wojna? „Polskość” jako zadanie pokoleniowe (2020).
Co to jest kłopotliwe dziedzictwo? Wydawcy i autorzy tomu próbują zdefiniować je na podstawie własnych doświadczeń badawczych i kompetencji kulturowych. Idąc tropem Gregory’ego J. Ashwortha i praktyk Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, można potraktować kłopotliwe dziedzictwo jako sytuację, w której brakuje spójności między ludźmi a dziedzictwem uważanym za ich własne: odziedziczonym po przodkach bądź wykreowanym jako wartość współtworząca ich tożsamość1. Kłopotliwe dziedzictwo jest spuścizną, której cechą charakterystyczną jest dysonans w strategiach interpretacyjnych tworzonych przez różne podmioty dokonujące jej wartościowania.
Nie my jedni, w Polsce, mamy problem z procesem dziedziczenia rozumianym jako aktywne włączanie w uznany i akceptowany kanon kulturowy artefaktów, materialnych obiektów i niematerialnych wzorców należących niegdyś do „innych”. Potwierdzają one naszą tradycję bądź – z wyroków historii, przegranych/wygranych wojen, zwycięskich/upadających rewolucji, tworzonych albo rozpadających się systemów politycznych – stwarzają dylematy aksjologiczne. Co można dziedziczyć? Co narusza ukształtowaną już przestrzeń kulturową? Co powoduje – realnie bądź tylko pozornie, w naszej wyobraźni – zagrożenie dla spójności narodu, grupy społecznej, wyznaniowej czy regionalnej?
U naszych zachodnich sąsiadów, w Niemczech, problem dziedzictwa ma inny charakter2. Trudne dziedzictwo jest przede wszystkim konfrontacją z własnym sprawstwem, z własnym dziedzictwem panowania zbrodniczego systemu narodowosocjalistycznego. W tle pobrzmiewają również echa rozliczeń ze spuścizną kolonialną i imperialną cesarskich Niemiec. Główny nurt polityczny i większość społeczeństwa zdecydowanie odrzucają dziedzictwo Niemiec nazistowskich. Szczególnym miejscem upamiętnienia własnych, narodowosocjalistycznych zbrodni jest dziś w topografii Berlina najpopularniejszy pomnik i ośrodek dokumentacyjny (rocznie około 1,2 miliona zwiedzających) przy Prinz-Albrecht-Strasse: Topographie des Terrors. Tyle że, jak na łamach poczytnego dziennika „Der Tagesspiegel” powiedziała w 1998 roku niemiecko-izraelska historyczka Marianne Awerbuch (1917–2004), tak naprawdę całe Niemcy są pomnikiem narodowosocjalistycznego sprawstwa3. Jeżeli istnieją spory, to dotyczą one tego, jak odideologizować we współczesnym krajobrazie brunatną przeszłość. Jak uchronić te obiekty, które powstały między 1933 a 1945 rokiem i jednocześnie zachowują istotną wartość artystyczną?
W tomie poświęconym głównie kłopotliwości dziedzictwa materialnego próbuję spojrzeć na tytułowy temat z perspektywy kultury pamięci, nie ograniczając się jedynie do artefaktów zapisanych w krajobrazie kulturowym. Naturalna asymetryczność kultur pamięci w Polsce i w Niemczech skłania jednocześnie do refleksji wykraczającej poza niechciane dziedzictwo nazistowskie, będące inspiracją niniejszego tomu. Powód? W Polsce nie stanowi ono problemu, bo jest niewidzialne w tym sensie, że zlewa się z tym, co w powszechnej percepcji potocznie nazywa się „poniemieckim”, głównie na „Ziemiach Odzyskanych”. Czasami jedynie wywołuje dyskusje (jak w przypadku Wawelu), które funkcjonują jednak w tle debat na temat dziedzictwa.
Osnową moich refleksji są przez lata wypracowywane kategorie/perspektywy badawcze: sukcesja kulturowaiczytanie krajobrazu jako jedna z form historii stosowanej, tym razem wplecionej w polsko-niemiecką historię wzajemnych oddziaływań.
Odwołam się tylko do przykładów – zdarzeń z różnych sfer życia publicznego – w które byłem osobiście zaangażowany w latach 2016–2018, pracując w Centrum Badań Historycznych PAN oraz na Wolnym Uniwersytecie (Freie Universität) w Berlinie.
W 2016 roku uczestniczyłem w sporze zainicjowanym przez znanego niemieckiego historyka Martina Sabrowa z Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie. Jego echo z lokalnego otoczenia Hanoweru przeniosło się na łamy poczytnego tygodnika „Der Spiegel”4. Chodziło o przemianowanie nazwy placu Hinricha Wilhelma Kopfa w Hanowerze, stolicy Dolnej Saksonii. Kopf był pierwszym powojennym dolnosaksońskim premierem, zasłużonym dla miasta i regionu czołowym politykiem Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. W czasie pierwszej kampanii wyborczej do parlamentu krajowego na plakacie wyborczym posługiwał się hasłem „Jestem socjalistą, ponieważ jestem chrześcijaninem!”. Zmarł w roku 1961, w glorii sławy uznanego polityka i samorządowca, orędownika demokratycznego rozwoju RFN. Dopiero badania przeprowadzone na początku XXI wieku wykazały, że w latach narodowego socjalizmu nie tylko wspierał reżim hitlerowski, ale był także powiernikiem rządu do spraw wysiedlania polskich Żydów i rekwirowania ich majątku w okupowanym Generalnym Gubernatorstwie. Nie ma dowodów, że odebrał komuś życie, uczestniczył jednak w zbrodniczej machinie. Wybuchł skandal. W efekcie pozbawiono Kopfa honorowego grobu na miejskim cmentarzu, a plac jego imienia przemianowano na plac wybitnej filozofki Hannah Arendt, co wówczas zgodne było również z moją intencją. Martin Sabrow był innego zdania. Uważał, że trzeba dodać stosowny napis o „zapomnianej” działalności Kopfa, a resztę „die Demokratie muss aushalten”, to znaczy dojrzałe społeczeństwo niemieckie musi sobie poradzić z codziennym konfrontowaniem się ze swoją trudną przeszłością. W dalszym ciągu uważam, że słuszne było usunięcie placu Kopfa z topografii Hanoweru, bo – jak pokazują ostatnie sukcesy prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec – z takiego uczenia się z historii wcale nie musi wynikać wiele pozytywnego dla teraźniejszości i przyszłości. W czasach dewaluacji słowa, dominacji hipermedialnych przekazów (w duchu: „każdy w sieci pisać może”) demokracja nie zawsze jest w stanie w formie dialogicznej wytrzymać napór zalewającego przestrzeń szumu informacyjnego.
Inaczej postąpiły władze Wiednia w sprawie Karla Luegera (1844–1910), wybitnego burmistrza i zarazem twórcy nowoczesnej wiedeńskiej metropolii. Lueger skomunalizował na początku XX wieku prywatne dotąd – i tym samym drogie – usługi podstawowe dla mieszkańców, od gazu i elektryczności przez transport publiczny po pogrzeby. Stworzył podstawę infrastrukturalną pod „czerwony Wiedeń” lat dwudziestych. Był jednocześnie jednym z twórców nowoczesnego antysemityzmu, podburzał także przeciw imigrantom z Czech i Moraw tak bardzo, że cesarz odmawiał zatwierdzenia go na stanowisku burmistrza. Około roku 2010 wokół ufundowanej mu w latach trzydziestych tablicy upamiętniającej wybuchł spór, w którego wyniku tablicy wprawdzie nie usunięto, lecz oryginalny (pochwalny) napis przykryto przezroczystą płytą z pleksi, przypominającą niechlubne antysemickie zaangażowanie wiedeńskiego burmistrza. W 2012 roku zniknął natomiast prowadzący do gmachu Uniwersytetu Wiedeńskiego Karl-Lueger-Ring.
Kolejnymi kontrowersyjnymi przykładami są dwa upamiętnienia, które przez lata budziły opór, by wpisać je w miejską przestrzeń. Muzeum Memorium Procesów Norymberskich (Memorium Nürnberger Prozesse) działające w ramach Verbund der Museen der Stadt Nürnberg oraz miejsce po obozie Katzbach we Frankfurcie nad Menem odzwierciedlają problemy nie tyle z dziedzictwem zapisanym w krajobrazie, ile z wytwarzaniem i utrwalaniem „dziedzictwa okrucieństwa” (Ashworth: heritage of atrocity). Historia powstania Memorium z perspektywy aliantów, ofiar i ich potomków wydawać by się mogła prosta: pierwszy proces zbrodniarzy nazistowskich jako rodzaj prawnego zadośćuczynienia dla ofiar i ku przestrodze następnych pokoleń powinien być jednocześnie rodzajem oczyszczenia niemieckiego, demokratycznego społeczeństwa. W Niemczech przez dziesiątki lat proces norymberski był w wielu środowiskach rodzajem upokorzenia, przykładem narzuconej sprawiedliwości. Muzeum powstało dopiero w roku 2010, po długich, często burzliwych, trwających od 2000 roku dyskusjach5.
Społeczność we Frankfurcie nad Menem do tej pory nie jest przekonana do upamiętnienia założonego pod koniec wojny obozu Katzbach w byłych frankfurckich Zakładach Adlera6. Z ponad tysiąca sześciuset więźniów, głównie Polaków, obóz przeżyło zaledwie kilkudziesięciu. Jeżeli już upamiętnia się losy ofiar, to przede wszystkim zamordowanych tam Żydów. Tymczasem pod koniec wojny największą grupą więźniów byli powstańcy warszawscy. Ich los nie istnieje w sferze debaty publicznej. Po wojnie we Frankfurcie zapadło kłopotliwe milczenie. Zakłady Adlera niezwłocznie ruszyły z produkcją. Dyrektor Ernst Hagemeier bez przeszkód przeszedł proces denazyfikacji, a w latach cudu gospodarczego otrzymał Krzyż Zasługi RFN. Dopiero w 1985 roku dwaj lokalni historycy, Ernst Kaiser i Michael Knorn, z młodzieżą z dzielnicy Gallus zajęli się historią Zakładów Adlera (w 1994 roku ukazała się ich książka Żyliśmy i spaliśmy między umarłymi). Ruch obywatelski spowodował, że z czasem powstał amatorski Gallus Theater i wreszcie zareagowało miasto Frankfurt. Od 2018 roku, czyli siedemdziesiąt trzy lata po zakończeniu wojny, na miejscu prowadzone są badania przez Instytut Bauera7.
Dziś polskie problemy z kłopotliwym dziedzictwem wyznaczają przede wszystkim stosunek do spuścizny komunizmu (ustawowo dziedzictwo zakazane) oraz relacja do „nie naszej” tradycji narodowej i zabytków, których państwo polskie poprzez zmiany terytorialne oraz tragedię drugiej wojny światowej i Holokaustu stało się prawnym sukcesorem. Są one dziś terytorialnie polskie, ale kulturowo należą głównie do przedwojennych, żydowskich obywateli Polski albo stworzone zostały na ziemiach pogranicza polsko-niemieckiego, które przed 1945 rokiem należało do Niemiec, bądź przez Niemców/Prusaków jako kolonizatorów było okupowane.
W wymiarze instytucjonalnym, począwszy od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, poprzez Narodowy Instytut Dziedzictwa, aż po Instytut Pamięci Narodowej (IPN), polska semantyka opowieści o przeszłości i pamięć kulturowa są „wyłącznie narodowe”. Co to znaczy? Otóż biorąc pod uwagę ustawę zasadniczą, która wyznacza normatywny charakter polskiej przestrzeni kulturowej, można stwierdzić, że naród reprezentują/tworzą nie tylko etniczni Polacy, lecz także przedstawiciele innych narodów, którzy byli obywatelami Rzeczypospolitej. Konstytucja z 2 kwietnia 1997 roku formułuje to w sposób następujący:
[…] my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga […], jak i nie podzielający tej wiary […] wdzięczni naszym przodkom za […] kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach […].
„Nie nasze” pozostaje więc jedynie to, co zostało narzucone przemocą, bądź – jak w przypadku części dziedzictwa niemieckiego – weszło w obręb państwa polskiego po zmianie granic w 1945 roku. W praktyce „nasze” interpretowane jest raczej w wąskim rozumieniu, bliskim etnicznej definicji „polskości”. Obcymi, których długi czas nie chcieliśmy przyjmować do wspólnej tradycji, byli nasi bezpośredni sąsiedzi – Żydzi. Przywracamy ich obecnie do pamięci i jest to zjawisko nowe. Proces rozpoczął się około ćwierci wieku temu. Krakowski Kazimierz jest przykładem tego, że żydowskie dziedzictwo ulega nawet popkulturowej festiwalizacji, czyli jest na nie zapotrzebowanie w wymiarze popkulturowym. Na uwagę zasługuje także inne zjawisko. Od kilkunastu lat w centralnej Polsce – w opuszczonych synagogach dawnych sztetli – powstają centra dialogu kulturowego, muzea, domy kultury, czego być może najciekawszym przykładem jest Ośrodek Edukacyjno-Muzealny „Świętokrzyski Sztetl” w Chmielniku.
Ostatnio najbardziej jednak dyskutowane jest dziedzictwo ustawowo zakazane. Reguluje je ustawa z 1 kwietnia 2016 roku, zwana dekomunizacyjną. Zgodnie z jej wykładnią obiekty użyteczności publicznej „nie mogą upamiętniać osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących komunizm lub inny ustrój totalitarny, ani w inny sposób takiego ustroju propagować” (DzU RP z 2016 roku, poz. 744). Ustawa została uchwalona przez Sejm jednogłośnie (przy jednym wstrzymującym się głosie). W jej wyniku IPN otrzymał wyłączne kompetencje do opiniowania, czy dany obiekt/patron symbolizuje lub propaguje system komunistyczny, czy też nie. Samorządom wyznaczony został okres dwunastu miesięcy na wprowadzenie sugerowanych przez IPN zmian. W razie niewypełnienia przez nie tego obowiązku kompetencje do zmiany patronów ma prawo przejąć odpowiedni terytorialnie wojewoda. To rozwiązanie miało zapewnić skuteczność i nieodwołalność decyzji. Zniknęły pomniki nie tylko niesłusznie wynoszonych na cokoły aparatczyków, pseudobohaterów komunistycznego panowania, lecz także tak wybitnych postaci jak Ludwik Waryński czy zbiorowi bohaterowie walczący o wyzwolenie Polski i Europy spod totalitarnej dyktatury niemieckiego narodowego socjalizmu (1 i 2 Armia Wojska Polskiego) i faszyzmu (żołnierze Międzynarodowej Brygady im. Jarosława Dąbrowskiego, zwani dąbrowszczakami, którzy brali udział po stronie republikańskiej w wojnie domowej w Hiszpanii). Ich miejsce zajmowali uczestnicy podziemia antykomunistycznego, wśród nich kolaborujący z Niemcami żołnierze Brygady Świętokrzyskiej, tak kontrowersyjni jak Józef Kuraś, pseudonim „Ogień”, czy jak oskarżany o zbrodnie na ludności cywilnej na Podlasiu Romuald Rajs, pseudonim „Bury”8.
W wielu środowiskach, głównie młodych aktywistów odwołujących się do tradycji lewicowych, ustawa została odebrana jako próba usunięcia patronów lewicy ze świadomości społecznej, a przez to zdobycia przez obóz prawicy pełnej hegemonii w przestrzeni pamięci Polaków. Według badań Jakuba Wysmułka dominujący sposób interpretacji wiąże się z postrzeganiem dekomunizacji w szerszym kontekście działań podejmowanych dotąd przez IPN. Przede wszystkim w zestawieniu z jednoczesnym wprowadzaniem do oficjalnej polityki historycznej elementów nacjonalistycznych, takich jak uhonorowanie działań Narodowych Sił Zbrojnych czy też upamiętnianie tak zwanych żołnierzy wyklętych, czyli całego powojennego podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego. Studium Wysmułka dotyczące społecznej reakcji na usunięcie z topografii Warszawy, Gdańska i Olsztyna ulicy Dąbrowszczaków spotkało się z na tyle silnym, generacyjnym i pozapartyjnym protestem wyrażonym głównie w pozwach sądowych, że IPN (albo już wojewodowie) musiał się na skutek prawomocnych wyroków wycofać ze swoich decyzji9.
O ile w Niemczech Karol Marks czy Róża Luksemburg dla jednych są wręcz kultowymi bohaterami, dla innych negatywnymi czy co najmniej kontrowersyjnymi, nikt jednak nie usuwa ich wizerunków z przestrzeni publicznej, o tyle w Polsce należą prawnie wyłącznie do obcego, komunistycznego dziedzictwa, które mocą ustawy nie może publicznie funkcjonować. Wylewając dziecko z kąpielą, zapomina się przy okazji, że Fryderyk Engels należał w połowie XIX wieku do najbardziej zaangażowanych obrońców prawa do istnienia państwa polskiego, a Róża Luksemburg aktywnie broniła języka polskiego przed germanizacją10.
Przedstawione odmienne rozumienie trudnego dziedzictwa w Polsce i w Niemczech pokazuje, jak bardzo funkcjonujemy w osobnych, narodowych kulturach pamięci, mimo że komunikujemy się w różnych wymiarach życia społecznego, czy to poprzez międzynarodowe organizacje, czy też spotkania na poziomie europejskim bądź światowym. Pamięć jest produktem narodowych dyskursów i narodowych tradycji. Na starcie więc kłopotliwe dziedzictwo w narodowych kulturach pamięci tych dwóch krajów zajmuje zupełnie inne miejsce.
Wśród kanonicznych dziewięćdziesięciu dziewięciu polsko-niemieckich miejsc pamięci nie znalazła się najważniejsza główna kwatera wojenna Adolfa Hitlera zwana Wolfsschanze (1940–1944), położona na peryferiach ówczesnej niemieckiej prowincji Prusy Wschodnie. Jako pomysłodawcy projektu Polsko-niemieckich miejsc pamięci rozumieliśmy loci memoriae jako symbole, artefakty czy postaci z polsko-niemieckiej przeszłości, które aktywnie wpływały/wpływają na procesy tożsamościotwórcze w obu krajach i w ten sposób stały/stają się częścią zarówno polskiej, jak i niemieckiej kultury pamięci11. Wolfsschanze była historycznie za bardzo niemiecka, a w sensie medialnym również globalna, ale za mało polska, a to był warunek sine qua non włączenia do kategorii polsko-niemieckich miejsc pamięci. Pułkownik Claus Schenk von Stauffenberg, organizator zamachu na Hitlera w baraku narad 20 lipca 1944 roku, symbolicznie przegrał z innym wpisanym do traktatu polsko-niemieckiego o dobrym sąsiedztwie (1991) miejscem pamięci: opozycyjnym wobec nazistów tak zwanym Kręgiem z Krzyżowej (Kreisauer Kreis) i jego przywódcą hrabią Helmuthem von Moltkem12. Gdy w 2008 roku w zespole projektu podejmowaliśmy decyzje o wyborze miejsc pamięci, na ekrany kin wchodził amerykański film Walkiria (2008) w reżyserii Bryana Singera z Tomem Cruise’em jako pułkownikiem von Stauffenbergiem. Produkcję obejrzało w kinach ponad dziesięć milionów widzów, a w internecie i w setkach razy powtarzanych wersjach telewizyjnych zarówno w Polsce, w Niemczech, jak i na całym świecie zapewne kolejne miliony. Walkiria wyznaczyła miejsce Wolfsschanze w światowej popkulturze. Niezależnie od negatywnego stosunku Polaków do tego miejsca co roku kwaterę Hitlera w Gierłoży koło mazurskiego Kętrzyna odwiedza ponad dwieście tysięcy zwiedzających, głównie z Polski.
Czy i po co dawna kwatera Hitlera z kłopotliwego miejsca mogłaby się stać wspólnym wyzwaniem w procesie wytwarzania polskiej i niemieckiej kultury pamięci?
Kto widział Wolfsschanze, ten zdaje sobie sprawę, że architektoniczna gigantomania tego obiektu (w oryginale dwieście budynków, zbudowanych na obszarze około dwustu pięćdziesięciu hektarów, do tego około ośmiuset hektarów lasu, ze stacją kolejową i z lotniskiem) oraz postaci, które się z nim kojarzą, zawsze znajdą grupę ciekawskich, fascynatów tanatoturystyki i militariów czy zwykłych miłośników historii, którzy będą chcieli dotknąć autentycznego miejsca, jednego z centrów dowodzenia niemiecką, nazistowską machiną wojny i zbrodni. Dziś to miejsce jest kłopotliwe nie tylko w dialogu polsko-niemieckim o dziedzictwie, lecz również polsko-polskim.
Symbol dowodzenia totalną wojną na wyniszczenie leży na terytorium Polski, pierwszej ofiary niemieckiej agresji w 1939 roku, która w czasie okupacji poniosła proporcjonalnie największe straty ludzkie i materialne. Dodatkowym paradoksem historii jest to, że do roku 1945 były to ziemie niemieckiej prowincji Prusy Wschodnie, które w wyniku decyzji aliantów w Jałcie i w Poczdamie (głównie Stalina) stały się częścią państwa polskiego jako Warmia i Mazury. Dla Niemców był to więc fragment realnej i ideologicznej zarazem verlorene Heimat, czyli utraconej ziemi ojczystej, a dla Polaków nowe „Ziemie Odzyskane”. Dziś jest to jeden z najatrakcyjniejszych turystycznie regionów Polski, Kraina Tysiąca Jezior, którą co roku odwiedzają tysiące turystów, spragnionych przede wszystkim letniej rozrywki.
Trzykrotnie, w 1992, 1994 i 2004 roku, z okazji rocznicy zamachu na Hitlera, odbyły się oficjalne polsko-niemieckie uroczystości z udziałem delegacji państwowych i kościelnych oraz rodziny von Stauffenberga. Najwyższej rangi obchody miały miejsce w roku 1994, gdy na czele delegacji stali prezydentka Bundestagu Rita Süssmuth i marszałek Sejmu Józef Oleksy13. Jak głosiła tablica z 2004 roku, polsko-niemieckie miejsce pamięci nie odnosiło się wprost do Stauffenberga, lecz generalnie „upamiętniało ruch oporu przeciwko narodowemu socjalizmowi”. Adam Krzemiński, dziennikarz warszawskiego tygodnika „Polityka” i współpracownik hamburskiego „Die Zeit”, próbował stworzyć ideową otulinę pojednania na bazie ruchu oporu w Polsce i w Niemczech, czyli na spisku, który doprowadził do zamachu 20 lipca 1944 roku, i na dwanaście dni późniejszym wybuchu powstania warszawskiego. Zdając sobie sprawę z niewspółmierności wydarzeń – z jednej strony kilkudziesięciu zamachowców, a z drugiej wielotysięczna Armia Krajowa, dwieście tysięcy ofiar i zburzenie stolicy Polski – dziennikarz dostrzegał pewną analogię:
Zarówno niemieckim spiskowcom, jak i polskim powstańcom chodziło o pokazanie światu, że jesteśmy: my – inni niż opętane przez Hitlera Niemcy, i my – przez własnych aliantów przesuwani z jednego kąta mapy Europy w drugi – suwerenni w swych decyzjach Polacy. […] Mimo klęski oba zrywy okazały się zwycięstwami moralnymi14.
W 2004 roku, kiedy sytuacja polityczna między Polską a Niemcami była napięta z powodu kontrowersji wokół upamiętnienia przymusowych wysiedleń, głos Krzemińskiego nie zjednał sobie większości opinii publicznej ani w Polsce, ani w Niemczech. Przy okazji przywoływano kolonialne zapatrywania von Stauffenberga, wyrażone w liście do żony na początku agresji na Polskę:
Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa15.
Sam dziennikarz, niejako w polemice z sobą, konstatował, że mimo wyraźnej empatii po stronie polskiej trudno w Wolfsschanze wyobrazić sobie polsko-niemiecką mentalną wspólnotę:
Podczas gdy Niemcy przyglądają się kawałkowi własnej historii zamrożonej w żelazobetonie, to Polacy przyglądają się jej z zewnątrz, jakby oglądali wejście do siedziby Lucyfera w piekle Dantego. Ta historia jest nam obca, choć dotyczyła nas bezpośrednio. To w końcu stąd wyszedł plan zburzenia Warszawy16.
Po obu stronach od ponad piętnastu lat brakuje politycznej woli wspólnego, muzealnego i symbolicznego zagospodarowania miejsca.
Paradoksalnie, mimo wyraźnie propagandowego podkreślania akcentów antyniemieckich, najlepszy okres upamiętnienia Wolfsschanze w Polsce przypadł na lata sześćdziesiąte, po definitywnym rozbrojeniu terenu z pól minowych. Istniały, na miarę tamtych czasów, małe muzeum, kino, wykształcona została (i do dziś broni się swoimi kompetencjami) grupa profesjonalnych przewodników17, a w 1968 roku, na podstawie prozy Andrzeja Brychta (1935–1998) powstał film fabularny, epigon klasycznej polskiej szkoły filmowej Dancing w kwaterze Hitlera w reżyserii Jana Batorego (1921–1981) i z muzyką wybitnego kompozytora Wojciecha Kilara (1932–2013). Od 1989 roku dominują dwie tendencje: bezradność państwa i/albo prywatna komercjalizacja. Lasy Państwowe, właściciel terenu, zostały pozostawione same sobie. Efekt jest taki, że wprawdzie zabezpieczono ruiny bunkrów, ale reszta terenu przypomina skrzyżowanie nieudolnego muzealnictwa (rekonstrukcja sali, w której doszło do zamachu, oraz wystawa poświęcona powstaniu warszawskiemu) z parkiem rozrywki, w którym dominują przeróżne mutacje rzeźbionych w drewnie wilków i postaci żołnierzy (jest nawet w strefie botanicznej Nadleśnictwa Srokowo, niedaleko od wejścia na teren bunkrów, postać marszałka Józefa Piłsudskiego!), a w kiosku z pamiątkami można kupić każdy gadżet: od płaszczy, koszulek i parasoli z nadrukiem „Wilczy Szaniec” po tematyczne kubki i karty do gry.
O jarmarczności tego miejsca świadczy także Mazurolandia, czyli oddalony o kilometr od Wolfsschanze w kierunku Węgorzewa park rozrywki założony w 2009 roku na skraju wsi Pracz. Na jego stronie internetowej można przeczytać:
[…] odkryliśmy dla Was ruiny i podziemia Ogrodu Hitlera, który wybudowano w Wilczym Szańcu, aby dostarczał dla Adolfa Hitlera świeżych warzyw. Wódz Trzeciej Rzeszy był wegetarianinem, nie palił papierosów, nie pił alkoholu, więc paradoksalnie, gdyby nie był jednym z największych zbrodniarzy naszego świata, można byłoby go nazwać promotorem zdrowego żywienia18.
Punktem kulminacyjnym do niedawna była rekonstrukcja pod nazwą „Walkiria”, czyli „zapierająca dech w piersiach defilada przechodząca ulicami Kętrzyna. Udział w niej biorą rekonstruktorzy odtwarzający historyczne jednostki Wehrmachtu, Waffen SS, Armii Czerwonej i Wojska Polskiego wraz z pojazdami militarnymi z tych czasów”19. Według firmy turystycznej Tripadvisor wśród odwiedzających mniej więcej tyle samo osób jest zadowolonych ile krytycznych wobec oferty Mazurolandii, chociaż w wypowiedziach internautów przeważają głosy zdecydowanie negatywne. Poruszyła mnie opinia młodego małżeństwa (pisownia oryginalna):
Niestety, ale niczego ciekawego tu nie ma. […] Byliśmy tam przy okazji wizyty w Wilczym Szańcu, w którym byliśmy z 3,5-letnim Synkiem – co ciekawe Wilczy Szaniec bardziej podobał się naszemu dziecku niż Mazurolandia. Jest to miejsce dla dzieci, więc opinia naszego dziecka już nam wystarczy :)20.
W innym wymiarze, także po stronie niemieckiej, nie powstała żadna przekonująca oferta upamiętnienia i zwiedzania Wolfsschanze. Starano się tam uczyć obywatelskiej postawy niemieckich żołnierzy21, nakręcono sporo filmów dokumentalnych i wydano wiele popularnych opracowań. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się te, które głosem żyjących jeszcze pracownic kuchni w kwaterze głównej przedstawiały prywatną stronę życia Hitlera22. Pod hasłem „Führerquartier”, które dominuje w niemieckojęzycznych wyszukiwarkach i jako „kwatera wodza” jest nie do pomyślenia w polskim użyciu, na internetowych stronach niemieckiego, francuskiego, meksykańskiego i brytyjskiego Amazona najpopularniejszy jest film Führerquartier Wolfschanze [!]. Befehlsstand in Ostpreußen z 1996 roku (jeszcze w 2019 roku do wypożyczenia w niektórych dzielnicowych bibliotekach Berlina!). Kuriozalność tej produkcji polega na tym, że składa się w zasadzie z kopii oryginalnych filmów i kronik z okresu wojny, w których – bez żadnego komentarza – można zobaczyć „wspaniałego wodza” w gronie odwiedzających go w kwaterze europejskich przywódców i usłyszeć o „niemieckim bohaterstwie” w czasie wojny, „niemieckiej wojnie prewencyjnej przeciw Związkowi Sowieckiemu” oraz o Stauffenbergu jako „zdrajcy niemieckiej racji stanu”23. Wśród opinii internautów przeważa zachwyt nad wreszcie „prawdziwie pokazaną historią” i tylko jeden osąd jest jednoznacznie krytyczny, zarzucający filmowi tendencje neonazistowskie24, które de facto są wręcz rażąco widoczne.
Wracam do pytania: po co zajmować się w Niemczech i w Polsce kłopotliwym dziedzictwem, szczególnie tym wspólnym, dotyczącym materialnej spuścizny Trzeciej Rzeszy?
Jeszcze raz odwołam się do przypadków Kopfa i Luegera, prezentujących odmienne strategie obchodzenia się z kłopotliwym dziedzictwem kulturowym, by zwrócić uwagę na sam mechanizm obywatelskich postaw. Obie strategie mają swoją osobną logikę. W dalszym ciągu uważam, że słuszne było usunięcie nazwy „Hinrich-Wilhelm-Kopf-Platz” z topografii Hanoweru. Przypadek wiedeński odpowiada mojej tezie, że postawionych pomników (poza ewidentnymi mutacjami „hitlerów” i „stalinów”) nie powinno się w demokratycznym społeczeństwie ani burzyć, ani obalać. Są świadectwem czasów i mogą/powinny stawać się przestrogą dla kolejnych pokoleń. Z taką myślą na przełomie lat 2005 i 2006 broniłem pozostawienia na miejscu wykopanego przypadkiem z ziemi po sześćdziesięciu latach tak zwanego kamienia Bismarcka, upamiętniającego od ponad stu lat postać „żelaznego kanclerza” w mazurskich Nakomiadach (kilka kilometrów od Wolfsschanze). Nieoczekiwanie podzielił on Polskę na „patriotów” i „zdrajców”, co w regionie nijak się miało do podziałów politycznych25. Od kilku lat słowem i piórem bronię olsztyńskich „szubienic”, pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej (zwanego pierwotnie pomnikiem Wdzięczności Armii Czerwonej) z 1954 roku, dłuta jednego z najwybitniejszych polskich rzeźbiarzy – Xawerego Dunikowskiego (1875–1964). Najpierw miejscowi orędownicy dekomunizacji chcieli go zdemontować, obecnie – po wpisaniu go do rejestru zabytków – trwa spór miasta i IPN o odpowiedni zapis na tablicy upamiętniającej, która ma stanąć obok monumentu Dunikowskiego. Oby ostatecznie zwyciężyła pragmatyka „w duchu wiedeńskim”.
Takich i podobnych przykładów „niechcianego/zakazanego” dziedzic-twa są w Polsce setki, tyle że nie dotyczą materialnej spuścizny Trzeciej Rzeszy. Jak rozstrzygać dylemat „za” albo „przeciw” ich zachowaniu, zaproponował w kwietniu 2016 roku historyk idei Jerzy Jedlicki (1930–2018) w liście otwartym do prezesa IPN:
Niechże się Pan przez chwilę zastanowi. O ile ja pamiętam ten czas, to Armia Radziecka walczyła w koalicji z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi, i wspólnie z nimi pokonała morderczą Rzeszę niemiecką. Czyżby pamięć „narodowa” o tym zapomniała? Czy nie zdaje Pan sobie sprawy, że gdyby nie ofensywa radziecka, to Niemcy najprawdopodobniej wygrałyby wojnę i bylibyśmy do dzisiaj upodloną, niewolniczą prowincją hitlerowskiego Reichu? Czy nie wie Pan, że w tej wojnie Armia Czerwona poniosła największe, wprost niewyobrażalne straty w ludziach, w tym wiele na obszarze Polski? Czy zapomniał Pan, że w składzie tej armii szło i także płaciło daninę krwi Wojsko Polskie? Bądźmy konsekwentni: nie będziemy od tej pory przypominać dnia wyzwolenia Warszawy ani innych miast, nie będą się więcej przedstawiciele narodów spotykać w Oświęcimiu, w rocznicę oswobodzenia obozu Auschwitz. […] Tak, wiem, co Pan rzuci na drugą szalę: udział w rozbiorze Polski we wrześniu 1939, nikczemne zamordowanie uwięzionych polskich oficerów i funkcjonariuszy państwowych, wywózki na wschód, zerwanie stosunków z rządem polskim w Londynie, aresztowania AK-owców, wstrzymanie ofensywy latem 1944, aby się wykrwawiło Powstanie Warszawskie, obławy NKWD, wreszcie polityczne podporządkowanie polskich władz i instytucji arbitralnej woli Stalina i jego następców. I nie pytam, co przeważa, bo tu nie ma wspólnej miary, ale narodowa pamięć musi zachować obydwa rachunki, bo jeden drugiego nie kasuje i nie unieważnia.
Na pytanie „czy zachowywać kłopotliwe dziedzictwo?” można też odpowiedzieć głosem polskiej poetki pokolenia postświadków – ludzi niedoświadczonych wojną, ale żyjących w cieniu wspomnień bądź niewspomnień rodziców – ofiar/świadków drugiej wojny światowej. Anna Janko (ur. 1957) w swojej autobiograficznej, literackiej opowieści Mała Zagłada, która opowiada o zagładzie podzamojskiej wsi Sochy w 1943 roku, pisze:
Przecież to – TO straszne – nie TU się stało… Nie w Polsce. To złudzenie geograficzne. Wielka Zagłada miała miejsce w Niemczech […]. Moim zdaniem najlepiej by było, żeby Niemcy zabrali do siebie te wszystkie obozy, które zostały po nich w Polsce. Żeby się już więcej nikomu nie myliło. […] A co to za problem w dzisiejszych czasach, skoro się klasztory i pałace przenosi na inne kontynenty. […] To czemu nie przenosić Auschwitzu, Majdanka, Stutthofu, jaka to robota26.
To nie jest prowokacja, lecz głos osoby, która żyła kilkadziesiąt lat naznaczona pamięcią swojej matki – tej, która jako jedno z kilkorga dzieci przeżyła masakrę w Sochach. Takich wsi w Polsce było ponad sto. Tego głosu nie należy lekceważyć, bo jest to głos wynikający z wrażliwości ludzkiej, a nie ze strategii politycznej.
Zachowując w pamięci wyżej przedstawione odniesienia do kłopotliwego dziedzictwa, warto spojrzeć na problem z perspektywy zwanej historią wzajemnych oddziaływań, którą Krzysztof Pomian proponuje nazwać „historią sprzężoną”27. Co to znaczy? To znaczy, że pisząc historię Polski czy historię Niemiec, postrzegam je nie tylko jako wynik wewnętrznych procesów czy teleologicznego rozwoju „własnego narodu”, lecz jako sumę tego, co własne, i oddziaływania czynników zewnętrznych. Patrząc na problem kultury pamięci w Polsce i w Niemczech, nie trzeba tworzyć bilateralnej konkurencji, lecz transnarodowe pole dialogu. Nie da się napisać historii Polski bez pokazania i wytłumaczenia oddziaływania jej zachodniego sąsiada. Nie da się także napisać historii Niemiec bez odnotowania wpływu, jaki wywarło na nią polskie sąsiedztwo. Ten postulat bliski jest polityce pamięci, którą Aleida Assmann nazywa dialogicznym pamiętaniem, tyle że ja w drodze do jego urzeczywistnienia bardziej akcentuję potrzebę wyrównywania poziomów wzajemnej wiedzy o sobie28. Wprowadzanie jej poprzez odpowiednio modyfikowane programy nauczania i podręczniki szkolne, a następnie bardziej empatyczną wobec sąsiadów politykę pamięci może dopiero tworzyć polifonię pamięci, która nada ramy dialogicznego pamiętania równych partnerów29.
Zanim zaczniemy konstruować europejską mapę pamięci, musimy przepracować bilateralne relacje. Inspirując się tezami wykładu Nielsa Gutschowa zatytułowanego Architektura Trzeciej Rzeszy. Stan badań w Niemczech30, uważam, że polsko-niemiecki (również europejski) dialog o kłopotliwym dziedzictwie i podzielonych kulturach pamięci powinno się oprzeć na racjonalnych kategoriach, które pozwolą wyjść z pułapki opowiadania wyłącznie z perspektywy własnych doświadczeń i zapotrzebowania na wytwarzanie własnej pamięci. Konieczne jest do tego zbudowanie polsko-niemieckiego iunctim wiedzy. Pierwszy krok ku temu celowi został zrobiony w wyniku międzyrządowego, zakończonego w czerwcu 2020 roku, projektu, którego społeczną stroną była Wspólna Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa. Jego efektem są cztery tomy drugiego na świecie bilateralnego, to znaczy identycznego w obu krajach podręcznika do nauczania historii Europa. Nasza historia (Europa. Unsere Geschichte), z przeznaczeniem do powszechnego użytku w szkołach podstawowych w Polsce i w Niemczech, po dopuszczeniu przez odpowiednie władze oświatowe.
Z perspektywy spuścizny materialnej Trzeciej Rzeszy w Polsce i w Niemczech dzieli nas nie tyle asymetria, ile przepaść historycznego doświadczenia w drugiej wojnie światowej oraz diametralnie różne jego umiejscowienie w pamięci funkcjonalnej mieszkańców obu krajów. Wspólnym wyzwaniem pozostają muzea martyrologiczne (Gedenkstätten) w miejscach dawnych obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. W Polsce i w Niemczech istnieje inne zapotrzebowanie na przepracowywanie przeszłości. W Niemczech inicjacyjnym doświadczeniem jest zrozumienie i opowiedzenie komunikatywnym językiem dydaktyki historii własnej zbrodni narodowego socjalizmu. W Polsce, której społeczeństwo było pierwszą masową ofiarą niemieckiej agresji, problemem jest poradzenie sobie z ukontekstowieniem własnego cierpienia na tle cierpienia innych obywateli polskich niepolskiego pochodzenia. Żadne automatyczne polsko-niemieckie przenoszenie wzorców pedagogicznych czy dydaktycznych nie zafunkcjonuje bez odniesienia się do konfrontacji z własną przeszłością. W niemieckiej kulturze pamięci sporo problemów udało się przepracować dzięki stworzeniu czasowego, a następnie emocjonalnego dystansu wobec własnego sprawstwa31. Po 1989 roku w niektórych muzeach martyrologicznych w ramach polsko-niemieckiej współpracy stworzono oryginalne formy ekspozycyjne i pedagogiczne. W przestrzeni działań edukacyjnych istnieją chyba najbardziej widoczne pola wspólnej aktywności i wymiany doświadczeń między muzeami martyrologicznymi a Gedenkstätten.
Gregory J. Ashworth, Upamiętnianie przemocyitragedii. Ludzka trauma jako dziedzictwo, w: Planowanie dziedzictwa, tłum. Marta Duda-Gryc, Kraków 2015, s. 269–288; por. John E. Tunbridge, Gregory J. Ashworth, Dissonant Heritage. The Management of the Past asaResource in Conflict, Chichester 1996; Sharon Macdonald, Difficult Heritage. Negotiating the Nazi Past in Nuremberg and beyond, London 2009; pewnego rodzaju podsumowaniem tematu z perspektywy ostatnich trzydziestu lat jest wybór artykułów Johna Tunbridge’a, Zmiana warty. Dziedzictwo na przełomieXXiXXIwieku, tłum. Aleksandra Kamińska, Kraków 2018. [wróć]
Por. klasyczne już teksty: Mario Rainer Lepsius, Dziedzictwo narodowego socjalizmuikultura politycznawpaństwach-następcach „Wielkoniemieckiej Rzeszy”, w: idem, Okulturze politycznejwNiemczech, tłum. Arkadiusz Żychliński, Poznań 2007, s. 188–206; Jörn Rüsen, Pamięć po Holokauścieatożsamość niemiecka, tłum. Izabela Sellmer, w: Myślenie historyczne. Część I: Jörn Rüsen. Nadawanie historycznego sensu, red. Robert Traba, Holger Thünemann, Poznań 2015, s. 305–325; oraz studia przypadku, m.in.: Das Erbe der Anderen. Denkmalpflegerisches Handeln im Zeichen der Globalisierung (= The Heritage of the Other. Conservation Considerations in an Age of Globalisation), Hrsg. Gerhard Vinken, Bamberg 2015; Reinhard Bernbeck, Materielle Spuren des nationalsozialistischen Terrors. Zu einer Archäologie der Zeitgeschichte, Bielefeld 2017. [wróć]
Aleida Assmann, Pamięć miejsc – autentyzmiupamiętnianie, w: eadem, Między historiąapamięcią. Antologia, tłum. Justyna Górny, Warszawa 2013, s. 182. [wróć]
Historischer Exorzismus, „Der Spiegel” 2014, Nr. 6, https://www.spiegel.de/spiegel/print/d-124838582.html [dostęp: 20 czerwca 2020]. Moja odpowiedź: Robert Traba, Aura mit Rissen, „Der Spiegel” 2014, Nr. 8, https://www.spiegel.de/spiegel/print/d-125080757.html [dostęp: 20 czerwca 2020]. Szerzej o Kopfie oraz o sprawie burmistrza Wiednia zob. Robert Traba, Pomnikomania po polsku. Czego uczy spóropomnik ks. Jankowskiego?, [online], https://wyborcza.pl/7,75968,24535770,pomnikomania-po-polsku-czego-uczy-spor-o-pomnik-ks-jankowskiego.html [dostęp: 6 czerwca 2020]. [wróć]
https://museen.nuernberg.de/memorium-nuernberger-prozesse/themen/erinnerungskultur/rezeptionsgeschichte/ [dostęp: 6 czerwca 2020]. W trakcie zwiedzania, w lipcu 2018 roku, moim przewodnikiem był pracownik naukowy Muzeum dr Andreas Mix. Na temat recepcji i prawnych konsekwencji procesów norymberskich por. Wcieniu Norymbergi. Transnarodowe ściganie zbrodni nazistowskich, red. Robert Traba et al., Warszawa 2019. [wróć]
Katzbach – obóz widmo. Powstańcy warszawscywZakładach Adlera we Frankfurcie nad Menem 1944–45, Warszawa 2016, wersja cyfrowa dostępna: https://ksiegarnia.karta.org.pl/produkt/katzbach-oboz-widmo-powstancy-warszawscy-w-zakladach-adlera-we-frankfurcie-nad-menem-1944–45/ [dostęp: 7 lipca 2020]. [wróć]
Zob. Joanna de Vincenz, Powstaje miejsce pamięciobyłym niemieckim obozie Katzbach [online], https://www.dw.com/pl/powstaje-miejsce-pami%C4%99ci-o-by%C5%82ym-niemieckim-obozie-katzbach/a-43747010 [dostęp: 6 czerwca 2020]. W 2018 roku uczestniczyłem w konferencji Ośrodka KARTA na temat obozu Katzbach i historii jego upamiętnienia, zorganizowanej we Frankfurcie wspólnie z przedstawicielami miejskich organizacji obywatelskich i z historykami. [wróć]
Mariusz Mazur, Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1945–1956. Aspekty mentalno-psychologiczne, Warszawa – Lublin 2019, s. 133–134 i passim. [wróć]
Jakub Wysmułek, Dąbrowszczacy: między symbolem antyfaszyzmuapolityką antykomunizmu, „Kultura i Społeczeństwo” 2019, nr 63 (2), s. 133–161. [wróć]
Georges Mink, Do hymnu wdarł się „obcy”… Polskośćwkontekście europejskim, w: Niedokończona wojna? „Polskość” jako zadanie pokoleniowe, red. Robert Traba, Warszawa 2020, s. 55–70; Marta Dąbrowska, Polska nie jest najważniejsza. Moralny aspekt rozważań Róży Luksemburgopaństwie polskim, narodzieinaturze człowieka, w: ibidem, s. 245–264. [wróć]
Polsko-niemieckie miejsca pamięci (= Deutsch-polnische Erinnerungsorte), red. Robert Traba, Hans Henning Hahn, Warszawa – Paderborn 2012–2016, t. 1–4 i Bd. 1–5, tu: Oczym (nie) opowiadają polsko-niemieckie miejsca pamięci, t. 1, s. 7–53 (= Wovon die deutsch-polnische Orte (nicht) erzählen, Bd. 1, s. 11–49); por. Maciej Górny, Kornelia Kończal, Robert Traba, Hans Henning Hahn, Polish-German Realms of Memory.ANew Paradigm?, „Acta Poloniae Historica” 2012, nr 106, s. 155–167. [wróć]
Mateusz J. Hartwich, Krzyżowa. Pacta sunt servanda!, w: Polsko-niemieckie miejsca…, op. cit., t. 1, s. 451–461. [wróć]
Uwe Neumärker, Robert Conrad, Cord Woywodt, Wolfsschanze. Hitlers Machtzentrale imII. Weltkrieg, Berlin 2000, s. 176–177. [wróć]
Adam Krzemiński, „Powstanie sumienia”.Oniemieckim ruchu oporu, „Borussia. Kultura – Historia – Literatura” 2005, nr 37, s. 144. [wróć]
Cyt. za: Róża Romaniec, StauffenbergiPolska, „Deutsche Welle” 2009, dostępny online: https://www.dw.com/pl/stauffenberg-i-polska/a-4541936 [dostęp: 6 czerwca 2020]. [wróć]
A. Krzemiński, „Powstanie sumienia”, op. cit., s. 141. [wróć]
O dobrym poziomie krajoznawstwa świadczy też najpopularniejszy, wydawany w tysiącach egzemplarzy i wielokrotnie wznawiany przewodnik, napisany przez rodowitego Mazura: Jerzy Jantar [Gerard Skok], Wilczy Szaniec. Dawna kwatera Hitlera, Olsztyn 1964. W 2005 roku, w ramach Akademii Letniej Polsko-Niemieckiej Wymiany Młodzieży, wspólnie z prof. Bodo von Borriesem zorganizowano dla liderów polsko-niemieckiej wymiany warsztaty w Wolfsschanze, które potwierdziły in situ wysoki poziom miejscowych przewodników. Podobnie było podczas wizyty w 2020 roku. [wróć]
http://mazurolandia.pl/ogrod-hitlera-iv-strefa-wilczego-szanca/ [dostęp: 6 czerwca 2020]. [wróć]
http://mazurolandia.pl/ [dostęp: 6 czerwca 2020]. [wróć]
https://pl.tripadvisor.com/Attraction_Review-g1600830-d6575223-Reviews-Mazurolandia-Gierloz_Warmia_Masuria_Province_Northern_Poland.html#REVIEWS [dostęp: 6 czerwca 2020]. [wróć]
Por. Hans Dieter Borchardt, Tannenberg und Wolfsschanze. Ein militärischer Reiseführer, Berlin 2006. [wróć]
Frank Thadeusz w tygodniku „Der Spiegel” zachwalał jedną z publikacji: Hitlers Diätköchin Constanze Manziarly „Der F. hat gut gegessen“: „Hirsebrei, Pilze, Quark mit Leinöl: Constanze Manziarly bekochte Hitler in den letzten Kriegsmonaten. Ein Historiker hat die Beziehung der beiden mit Hilfe handgeschriebener Briefe rekonstruiert” (Kasza jaglana, grzyby, twaróg z olejem lnianym: tak Constanze Manziarly gotowała Hitlerowi w ostatnich dniach wojny. Relacje między obojgiem na podstawie ręcznie pisanych listów zrekonstruował historyk). Cyt. za: https://www.spiegel.de/spiegel/adolf-hitlers-diatkoechin-constanze-manziarly-a-1178610.html [dostęp:7 lipca 2020]. [Jeżeli nie podano tłumacza, wszystkie cytaty w przekładzie autora artykułu – przyp. red.]. [wróć]
Na przykład recenzja napisana w Niemczech 2 sierpnia 2009 roku: „Das Stauffenberg-Attentat ist hier nur eine kurz erwähnte Fußnote, was ich als sehr angenehm empfinde, schließlich wird und wurde dieses Thema schon weiß Gott oft genug aufgekauft” (Zamach Stauffenberga jest tutaj tylko krótko wspomnianym przypisem, z czego odczuwam przyjemność, bo w końcu Bóg wie, że wystarczająco ten temat jest i był już kupowany). Cyt. za: https://www.amazon.de/F%C3%BChrerhauptquartier-Wolfschanze-Befehlsstand-Ostpreu%C3%9Fen-Premium/dp/B0028P6XTW [dostęp: 7 lipca 2020]. [wróć]
„Es ist schon peinlich anhören zu müssen, mit welchen fadenscheinigen Argumenten versucht wird, den verbrecherischen Krieg unseres ach »so sehr geliebten Führers« Hitler, wohl einer der größten Verbrecher aller Zeiten, zu rechtfertigen, von den Weisheiten der ewig Gestrigen, die in dem Film ihre unmaßgebliche Meinung glauben verbreiten zu müssen, ganz zu schweigen. Offensichtlich sind an der Herstellung des Films in erheblichem Maße Nazis beteiligt gewesen” (To żenujące musieć wysłuchiwać, jak próbuje się usprawiedliwiać beznadziejnymi argumentami zbrodniczą wojnę naszego ach »jakże bardzo uwielbianego Führera« Hitlera, jednego z największych zbrodniarzy wszech czasów, nie mówiąc już o mądrościach wiecznie wczorajszych, którzy rozpowszechniają na filmie niewyobrażalne opinie. Z pewnością w powstaniu filmu w dużej mierze uczestniczyli naziści). Cyt. za: ibidem. [wróć]
Robert Traba, Pamięć zapisanawkamieniu, czyli krajobraz kulturowy jako palimpsest, w: Dziedzictwo kresów – nasze wspólne dziedzictwo, red. Jacek Purchla, Kraków 2006, s. 273–280. [wróć]
Anna Janko, Mała Zagłada, Kraków 2015, s. 106–107. [wróć]
Robert Traba, Historia wzajemnych oddziaływań – (niedoceniany) paradygmatwbadaniu przeszłości, w: Historia wzajemnych oddziaływań, red. Robert Traba, Warszawa – Berlin 2014, s. 7–20. [wróć]
Aleida Assmann, Od zbiorowej przemocy do wspólnej przyszłości, w: eadem, Między historiąapamięcią, op. cit., s. 259–271. [wróć]
Robert Traba, Przeszłośćwteraźniejszości. Polskie sporyohistorię na początkuXXIwieku, Poznań 2009, s. 82–87; Polsko-niemieckie miejsca…, op. cit., s. 33–36. [wróć]
Wystąpienie podczas międzynarodowej konferencji Kłopotliwe dziedzictwo Trzeciej RzeszywPolsce, zorganizowanej w Międzynarodowym Centrum Kultury w grudniu 2018 roku. [wróć]
Robert Traba, Bilateralność kultur pamięci. Przypadek polskich muzeów martyrologicznychiniemieckich Gedenkstätten, w: Pedagogika pamięci.Oteoriiipraktyce edukacjiwmuzeach martyrologicznych, red. Tomasz Kranz, Lublin 2018, s. 25–66. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki