Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oddana wierze, rozdarta miłością. Jaką drogą pójdzie jedna z najpotężniejszych władczyń starożytności? Makeda, mądra i piękna królowa Saby, od dziecka ma widzenia, które dotyczą jej losów i przyszłości świata, ale są też ostrzeżeniami i wskazówkami. Królowa pokonuje setki kilometrów, by spotkać się z królem Salomonem i odmienić swoje życie. Mężczyzna według wizji ma być tym jedynym. Rodzi się między nimi namiętność, która wkrótce staje się czymś więcej niż przelotnym romansem. Królowa Saby to historia, która odsłania przed nami prawdziwe, pasjonujące oblicze starożytności, pełne magii i tajemnic, ale też wojen i spisków. To również powieść o kobiecej sile i o miłości, która potrafi pokonać wszelkie przeciwności, nawet śmierć.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Królowa Saby
Copyright © 2024 by Ewa Kassala
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Mapa na wewnętrznej stronie okładki: na podstawie histmag.org, CC BY-SA 3.0 DEED
Adaptacja mapy: Dorota Żołna
Zdjęcie autorki: © Łukasz Jungto
Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8230-718-4
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2024
Po raz pierwszy ujrzałam ją, gdy miała pięć lat.
O tym, że będę jej towarzyszką i opiekunką, zdecydowali bogowie, przemawiając do mnie głosem jej ojca, króla Nikala. Kiedy dotarły do niego informacje, że mam zdolność widzenia przyszłości i że pewnego dnia, gdy rozsunęłam zasłony czasu, ujrzałam jego córkę zasiadającą na tronie Saby, wezwał mnie do pałacu.
Mury świątyni, w której się wychowywałam, opuściłam w dniu, w którym skończyłam dwadzieścia jeden lat. To wiek, w którym Srebrzysta Matka ostatecznie decyduje, jak potoczą się losy każdej z jej podopiecznych. A ja byłam jedną z nich. Byłam kapłanką Pani Księżyca.
Od tamtego czasu towarzyszyłam księżniczce. Nie odstępowałam jej na krok, gdy rosła, stawała się kobietą i kiedy zasiadła na tronie. Razem czytałyśmy egipskie papirusy i zwoje z Asyrii, studiowałyśmy mapy, spoglądałyśmy w gwiazdy, zgłębiałyśmy tajniki świata bogów, ludzi i zwierząt. Byłam z nią w bitwach i w czasie odbywających się z jej rozkazu krwawych egzekucji. Kłaniałam się razem z nią, gdy składała ofiary bogom w świątyniach, i tak jak ona prosiłam o wsparcie najpotężniejszego z nich, Illumkuha. Pokonywałam z nią piaski pustyni, gdy zmierzała do królestwa Izraela, by spotkać się z Salomonem. Obserwowałam, z jaką ufnością oddała mu swoje serce i ciało. Drżałam ze strachu, gdy porzuciła odwieczną wiarę i powierzyła siebie i królestwo nowemu bogu.
Widziałam oznaki bólu, gdy rodziła syna, i szczęście w jej oczach, kiedy po raz pierwszy wzięła go w ramiona. Dzieliłam z nią dumę, gdy Menelik zasiadł na tronie. Tuliłam ją, gdy rozpaczała po śmierci Salomona.
Teraz, gdy minęło tak wiele lat od momentu, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, znów rozchylam zasłonę czasu. Chcę wiedzieć, co nas czeka. Robiłam tak wielokrotnie w ciągu mojego długiego życia. Patrzę w przyszłość, ale to, co widzę, nie jest dla mnie zrozumiałe. Dostrzegam obrazy, ale co oznaczają, mogę się tylko domyślać.
Umiejętność widzenia przyszłości jest piękna, dana nielicznym. Wspanialszy od niej jest tylko potężny w swej mocy dar objawień, ja go nie posiadam. Otrzymała go najmądrzejsza kobieta na świecie – Wielka Kandake, Królowa Saby, Makeda.
Królestwo Saby
Mariba1
– Będziesz jej towarzyszką i opiekunką – rzekł król Nikal. – Od teraz życie, całą siebie, wszystko, co wiesz i umiesz, w co w swej łasce wyposażyła cię Pani Księżyca, poświęcisz księżniczce. Masz obowiązek ją chronić, dbać o nią i otaczać troską. Jest największym skarbem naszego królestwa. Od dziś będziesz z nią aż do końca twoich dni. Z tego obowiązku mogę zwolnić cię tylko ja, ona sama albo śmierć. Nikt inny ani nic innego.
Byliśmy w królewskiej komnacie. Nikal siedział na tronie wyściełanym jagnięcą skórą. Klęczałam trzy, może cztery łokcie od niego. Moje czoło dotykało kamiennej, gładkiej podłogi.
– Królu, to dla mnie zaszczyt – wyszeptałam tak cicho, że chyba mnie nie usłyszał.
Nigdy wcześniej nie widziałam króla ani nie przekroczyłam bram pałacu. Zaskoczyło mnie, że czułam się, chyba pierwszy raz w życiu, onieśmielona. Mimo że jako najdzielniejsza z dzielnych, a przy tym Widząca, byłam odważna i na co dzień nie brakowało mi śmiałości, przed potężnym Nikalem, najbogatszym królem świata, słynącym z twardej ręki, na krótką chwilę straciłam pewność siebie. Ze zdenerwowania zacisnęła mi się krtań. Jednak do porządku szybko przywróciła mnie myśl, że nie mogę drżeć przed nikim, nawet przed królem, jestem przecież hemet! A co więcej, mam być hemet księżniczki Makedy. Tak zdecydowała Pani Księżyca – jej woli nikt nie śmiał się sprzeciwiać. Szybko przełknęłam ślinę i już znacznie głośniej i pewniej, unosząc przy tym głowę, powtórzyłam:
– To dla mnie honor i wielki zaszczyt, mukarrib2.
– Dostaniesz wszystko, czego potrzebujesz – rzekł, jakby wydawał rozkaz. – Zamieszkasz z księżniczką w jej komnacie. Od dziś będziesz nie tylko jej główną opiekunką, staniesz się jej cieniem.
– Królu, stanie się zgodnie z twoim życzeniem – mój głos w pełni już odzyskał siłę.
– Wielka Kapłanka zapewnia, że jesteś stworzona do zadania, które wyznaczyła ci Pani Księżyca. A że bogowie zawsze wiedzą najlepiej, pozostaje mi z pokorą, ale i radością, przyjąć jej decyzję. Wiem, że doskonale wypełnisz swoje obowiązki. – Spojrzał na mnie, jak mi się wydawało, z uznaniem. – Masz skórę szlachetnie czarną jak heban, jesteś silna i drapieżna. A zęby? Ładnie ci je naostrzyli, są jak groty. Jeśli będzie trzeba, zagryziesz na śmierć, czyż nie?
Skinęłam głową.
– To dobrze. – Splótł ręce na piersiach. – Słyszałem też, że jesteś mądra, urodziłaś się, by być i kapłanką, i wojowniczką. Twoja przełożona zapewniła, że mogę powierzyć ci opiekę nad Makedą. Wierzę jej. – Poklepał się po udzie, uznając tę część rozmowy za zakończoną.
W dniach, które nadeszły, zauważyłam, że tym gestem sygnalizował załatwienie sprawy i chęć przejścia do kolejnej.
– A więc wszystko jasne – stwierdził. – Teraz wstań, usiądź bliżej mnie, bo od dziś jesteś jedną z nas… – Dłonią wskazał niski taborecik stojący nieopodal tronu. – …i opowiedz o tym, co dokładnie widziałaś.
Pomyślałam, że w tym właśnie miejscu siadywała Makeda, kiedy rozmawiała z ojcem. Zastanawiałam się, jak się czuła, mając przed oczami jego potężne stopy obute w żołnierskie, skórzane sandały na grubych podeszwach, masywne łydki i kolana osłonięte płótnem prostej tuniki wykończonej złotymi płytkami. Czy się bała? Nie podnosiłam głowy, król słynął z porywczości. Kapłanka nakazała mi bezwzględne posłuszeństwo wobec niego. Nie wiedziałam, jak by zareagował, gdybym ośmieliła się spojrzeć mu w oczy.
– Popatrz na mnie! – rozkazał, jakby wyczuł moje obawy.
Podniosłam wzrok. Patrzyłam pewnie i bez bojaźni. Domyślił się, że wcześniej nie robiłam tego ze względu na świątynne wychowanie, zabraniające patrzenia bezpośrednio na osobę wyżej postawioną, zwłaszcza na króla.
– Będziesz blisko mojej córki, a więc także i mnie – tłumaczył. – Pozwalam ci na większą poufałość, ale tylko gdy jesteśmy sami. Wtedy w mojej obecności możesz stać i siedzieć, a także patrzeć mi w oczy. Gdy ci na to pozwolę.
– Dziękuję, mukarrib – doceniłam wyróżnienie.
– Jak masz na imię?
– Nadano mi imię Seszep-dua3, co znaczy Światło Jutra, ale kapłanki nazywały mnie zawsze Seszep albo po prostu hemet.
– Po egipsku hemet to kapłan albo rzemieślnik, czyż nie?
– Tak, mukarrib, to słowa pochodzące z kraju faraonów. Brzmią podobnie, bo i kapłan, i rzemieślnik, jako uświęceni mocą duchową, są narzędziami w rękach bogów. Tak jak każdy z nas.
– Pewnie wiesz, co mówisz – skwitował, niezainteresowany pogłębianiem tematu. – Jak chcesz, żeby się do ciebie zwracać?
– Hemet Seszep, mukarrib.
– Niech tak będzie. – Powtórnie klepnął się po udzie. – Zatem hemet Seszep, opowiedz mi dokładnie o twoim widzeniu, po kolei, ze szczegółami. Chcę wiedzieć wszystko.
Zamknęłam oczy i wróciłam do tamtego dnia.
– Siedziałam nad wiecznym źródłem, panie. Długo w nie patrzyłam. Gdy byłam już gotowa, rozsunęłam zasłonę czasu…
– Jak?
Uklękłam przed nim tak samo, jak tamtego dnia przed źródłem, pochyliłam się tak jak wtedy, a następnie powoli wykonałam gest, jakbym rozsuwała dłońmi nieruchomą powierzchnię tafli.
Król pokiwał głową.
– Co zobaczyłaś?
– Ujrzałam Makedę. Siedziała na tronie stojącym w wielkiej sali po brzegi wypełnionej ludźmi. Był złoty, potężny, imponujący. Prowadziły do niego niskie schodki, po ich dwóch stronach znajdowały się potężne złote lwy. Tuż obok Makedy stali Wielki Kapłan Illumkuha i Wielka Kapłanka Pani Księżyca. Widziałam również siebie.
– A moi synowie? Co z Sirahem i Tomajem?
– Nie było ich tam, mukarrib.
– Domyślam się, że mnie też nie było?
– Makeda została królową, ponieważ ty, mukarrib, umierając, przekazałeś jej władzę.
– Powiedz więcej.
– Co powiedzieć, panie?
– Kiedy to było?
Zrozumiałam, że król pragnął poznać datę swojej śmierci.
– Czekają cię jeszcze długie lata rządzenia, mukkarib. Twoja córka zasiądzie na tronie jako dorosła kobieta. Mówiłam ci, że widziałam tam też siebie, miałam sporo siwych włosów.
– Dlaczego żaden z moich synów nie zostanie królem? Co ma się wydarzyć? Umrą, zginą w walce? Wyjadą?
– Nie wiem, panie. Nie widziałam ich za zasłoną czasu.
Król zamilkł, zamknął oczy. Chyba próbował ułożyć sobie w głowie to, o czym mu powiedziałam. Nie wiem, na ile mu się udało. Trwał chwilę w zadumie, po czym wyprostował się i klasnął w dłonie.
– Czas, żebyście się poznały. Przyprowadź księżniczkę! – rozkazał, gdy w drzwiach niemal natychmiast pojawiła się służka.
Po chwili ją zobaczyłam. Wydawało się, że do pomieszczenia zawitało słońce. Makeda miała w sobie tyle światła, że zmrużyłam oczy. Nie weszła do komnaty, ale do niej wbiegła, a wraz z nią radość, dziecięcy szczebiot i świeżość. Wiedziałam, że ma pięć lat. Była smukła, giętka, ruchliwa. Miała znacznie jaśniejszą skórę niż jej ojciec i długie, ciemne, lekko kręcone włosy zebrane na karku w węzeł. Piękne, czarne, bardzo wyraziste oczy patrzyły inteligentnie. Była śliczna.
Stanęła na środku i z rozbrajającą dziecięcą dystynkcją po królewsku skinęła głową ojcu i mnie na przywitanie. Uśmiechała się przy tym czarująco, lustrując wzrokiem komnatę. Gdy stwierdziła, że poza nami nie ma nikogo, podskoczyła radośnie, podbiegła do ojca i wskoczyła mu na kolana.
Kiedy patrzyłam na jej długie, szczupłe ręce i nogi, na jej zwinne i szybkie ruchy, stanęły mi przed oczami leopardzice Wielkiej Kapłanki. Makeda miała ich grację – choć cechowała ją jeszcze pewna nieporadność ruchów, charakterystyczna dla dzieci – ale też uśpioną siłę i jakiś rodzaj drapieżności, którą wyczułam od razu.
– Jak dobrze, że jesteś! – zawołała, przytulając się do ojca.
Było dla mnie jasne, że takie sceny zdarzają się między nimi często. Na pewno się go nie bała, jak wcześniej przypuszczałam. I o ile w trakcie rozmowy z władcą miałam wątpliwości co do rodzaju uczuć, jakie we mnie wzbudzał, w tamtym momencie go polubiłam. Ktoś, kto tak traktował córkę, musiał być dobrym człowiekiem.
Nie wydawał się zaskoczony jej zachowaniem. Objął ją, a ona z zadowoleniem usadowiła się wygodnie na jego kolanach.
– Dobrze, że i ty już jesteś z nami, hemet Seszep. – Odwróciła głowę w moją stronę.
Gdy tylko weszła do komnaty, podniosłam się z krzesełka i stanęłam w pobliżu tronu.
– Nie wspominałem ci, jak nazywa się twoja nowa opiekunka – zdziwił się Nikal. – Rozmawialiśmy, że przybędzie wysłanniczka Pani Księżyca, by zostać twoją towarzyszką. Mówiłem ci, że to kapłanka, która ma dar widzenia, ale nie podałem ci jej imienia, sam przecież go nie znałem.
– Ojcze, widziałam hemet w snach. Wiem, że się pokochamy.
Makeda wyciągnęła do mnie rękę.
– Od dziś zawsze będziemy razem. Na dobre i na złe – oświadczyła radośnie.
A gdy uklękłam przed nią i pocałowałam jej małą dłoń, dodała:
– Czeka nas wiele trudnych chwil. No… trudnych rzeczywiście sporo – mówiła, jakby przypominając sobie to, co wie, ale widząc moją minę, dodała: – Nie martw się, tych dobrych będzie więcej.
Izrael
Jerozolima
Był późny wieczór. Nad pałacowym tarasem jasno świecił okrągły księżyc. Gwiazdy wyglądały, jakby na drogocennej granatowej materii ktoś rozsypał szlachetne, błyszczące kamienie. Salomon stanął obok sofy, na której spoczywała królowa Batszeba. O tej porze roku lubiła wieczorami wypoczywać w tym miejscu wypełnionym wonnymi kwiatami rosnącymi w wielkich donicach.
– Matko, przybywam na wezwanie.
– Twój ojciec jest coraz słabszy. – Ucieszyła ją obecność syna, nie miała jednak siły, by podnieść głowę, była przygnębiona.
Batszeba niedawno skończyła pięćdziesiąt lat, jej ciemne włosy posrebrzył czas, na czole i wokół ust zaznaczyły się zmarszczki, jednak oczy wciąż miały dawny, młodzieńczy blask – nadal była piękną kobietą. Także jej sylwetka tylko nieznacznie zmieniła się od dnia, w którym po raz pierwszy stanęła przed królem Dawidem.
Nie kryła smutku. Jej małżonek, król Izraela, od kilku miesięcy był tak słaby, że niemal nie opuszczał łoża. Udzielała jej się ta słabość, nastrajała ją refleksyjnie i skłaniała do wspomnień.
– Wiesz, że właśnie z tego tarasu ujrzał mnie po raz pierwszy? – Zaczekała, aż Salomon usiądzie. – Kwiaty pachniały wtedy tak jak dziś. Zażywałam wieczornej kąpieli. Nie sądziłam, że ktoś może mnie widzieć – mówiła, jakby się usprawiedliwiała. – O, tam. – Wskazała na dom o płaskim dachu, doskonale widoczny z pałacowego tarasu. – Tam wtedy mieszkałam.
Salomon, tak jak chyba każdy człowiek w Jerozolimie, znał tę historię, ale nigdy jeszcze nie słyszał jej z ust matki.
– Byłam wtedy żoną Uriasza. To był dzielny żołnierz i dobry człowiek. Dawid uważał go za jednego z najbardziej walecznych i zasłużonych. Wydano mnie za niego bardzo młodo. Ludzie zachwycali się wtedy moją urodą i mówili, że Uriasz ma szczęście. Byłam mu powolna – westchnęła, przywołując wspomnienia. – Żona powinna słuchać męża, takie nauki wyniosłam z domu.
Salomon bardzo kochał matkę. Podziwiał ją nie tylko za urodę, ale też, a może nawet przede wszystkim, za jej mądrość i dobroć. Była najwspanialszą kobietą, jaką kiedykolwiek znał. Księżniczki, które spotykał, i każdą inną z dziewcząt ze swojego otoczenia porównywał do niej. Żadna z nich nie mogła jego zdaniem nawet w najmniejszym stopniu się z nią równać.
– Uriasz był na wojnie przeciwko Ammonitom. Dowodził wtedy Joab. Oblegali Rabbę. Byłam w domu tylko ze służącymi. – Batszeba zamknęła oczy. Kiedy po chwili je otworzyła, błyszczały. – Pamiętam tamten wieczór naprawdę dobrze. Zmienił przecież całe moje życie. Powietrze drżało od zapachów i kwiatów, i dojrzałych owoców. Nad miastem unosiła się aura tajemniczości, tak było. Czułam niepokojące wibracje. Wiedziałam, że wydarzy się coś niezwykłego, kobiety wyczuwają takie rzeczy… – Spojrzała w dal, przywołując w pamięci zdarzenia z tamtego wieczoru. – Służące pomagały mi w wieczornej kąpieli. Obmywały moje ciało, potem je namaszczały, czesały włosy. Oczywiście, jak to w kąpieli, poza przepaską na głowie byłam naga.
Salomon słuchał, nie ośmielając się poruszyć, nie chciał spłoszyć opowieści najmniejszym gestem.
– Byłam na wewnętrznym dziedzińcu domostwa, kończyłyśmy właśnie zabiegi, gdy rozległo się donośne pukanie we wrota. Zatrwożony, nisko kłaniający się przybyszom odźwierny, wpuścił do środka… królewskich posłańców. Gdy służące powiedziały mi, kto jest w domu, nie mogłam uwierzyć. Wydawało mi się, że śnię. Jednak to działo się naprawdę. Szybko założyłam odpowiedni strój i pozwoliłam, by weszli dalej. Wtedy nie przeczuwałam jeszcze, co mnie czeka – ponownie przybrała taki ton, jakby tłumaczyła się z tego, co się wydarzyło. – Usłyszałam, że niezwłocznie mam się udać do pałacu. W pierwszej chwili pomyślałam, że być może coś niedobrego przytrafiło się Uriaszowi. Jednak uznałam, że gdyby tak się stało, poinformowano by mnie inaczej. Wiedziałam jedno: wzywał mnie król. Nie powinnam więc zwlekać ani chwili. Zarzuciłam na głowę najpiękniejszy szal, jaki posiadałam, i otoczona sługami Dawida udałam się do pałacu.
– Matko, to, w jaki sposób potoczyły się sprawy, leżało w zamyśle Boga. – Salomon rozumiał jej niepokój. Wiedział przecież, co było dalej, bo o pierwszym spotkaniu królewskiej pary krążyły mniej lub bardziej niezwykłe opowieści. – Na ziemi nic nie dzieje się bez boskiego przyzwolenia.
Pokiwała głową, z wdzięcznością przyznając mu rację. Potrzebowała jego wsparcia.
– Gdy weszłam, stał tutaj. – Wskazała miejsce przy murze oddzielającym taras od miasta.
Był na tyle wysoki, by osłonić stojącego człowieka. Ażurowa konstrukcja sprawiała, że można było obserwować, co działo się w Jerozolimie, nie będąc z zewnątrz zauważonym.
– Nie mogłaś wiedzieć ani nawet podejrzewać, że jesteś podpatrywana. – Salomon chciał ją uspokoić i zapewnić, że cokolwiek matka powie, on jest i będzie po jej stronie.
– Właśnie, to prawda, synu. Nie mogłam wiedzieć…
– A poza tym, gdyby ojciec nie zaprosił cię do pałacu, nie byłoby mnie. – Roześmiał się, przybierając przy tym zadziorną minę i pozę, która miała dodać jej otuchy. Wiedział, że lubi jego poczucie humoru. – Jestem wdzięczny Bogu, że pozwolił na wasze spotkanie.
Książę Salomon miał dwadzieścia pięć lat. Był wysoki, niektórzy uważali, że nazbyt szczupły, ale jego proporcjonalna budowa sprawiała, że cieszył się uznaniem kobiet. Jego głowę zdobiła bujna kruczoczarna czupryna, a twarz – gęsta, krótka, starannie przystrzyżona broda. Nos miał prosty, usta niezbyt wydatne. W twarzy najbardziej widoczne były duże, ciemne oczy. Gdziekolwiek się pojawiał, przykuwał spojrzenia. Miał w sobie coś, co powodowało, że ludzie czuli się przy nim bezpiecznie. Chcieli przebywać jak najbliżej niego, bo roztaczał ten rodzaj blasku, który pozwala czuć, że ma się przed sobą kogoś sprawiedliwego i mądrego, kto nosi w sobie spokój i wiedzę przekazaną we krwi przodków.
– Nie wiem, jak to się stało, ale od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłam, wiedziałam, że to mężczyzna mojego życia – mówiła Batszeba powoli. – Pokochałam go, zanim wypowiedział pierwsze słowo, to był moment, mała chwilka, jak rozbłysk gwiazdy na niebie. Od początku rozumiałam, że zostałam stworzona, by z nim być, dbać o niego i dawać mu szczęście, że takie jest moje przeznaczenie. To była miłość od pierwszego spojrzenia! Przy Uriaszu nigdy się tak nie czułam.
– Byłaś i jesteś najlepszą żoną i matką, jaką można sobie wyobrazić.
– Salomonie… – Przysunęła się do niego na tyle blisko, by móc położyć dłoń na jego ręce. – Jesteś wspaniałym synem, moją dumą. Bardzo cię kocham. Dziękuję, że mnie wspierasz.
Pochylił się i ucałował końce jej palców. Uśmiechnęła się smutno i westchnęła. Pogłaskała go po włosach.
– Kochany mój, przekazuję ci to z bólem, bo wiem, jakie to dla ciebie trudne, ale medycy mówią, że wkrótce twój ojciec odejdzie do Adonai. A i on sam tak twierdzi. Gdy to się stanie, ty zasiądziesz na tronie.
– Oby ten czas nie nadszedł nigdy. – Salomon przymknął oczy, nie chciał myśleć o tym, co nadchodziło. – Izrael nie miał i nie będzie miał lepszego króla niż Dawid.
– Jak mówią księgi, wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Twój ojciec, kierując się wolą Najwyższego, wyznaczył cię na następcę. Tak właśnie się stanie, synu, będziesz królem. – Wyprostowała się, żeby podkreślić nieuchronność tego, co miało nadejść, i z czułością pogłaskała go po policzku.
– Może Adoniasz byłby lepszym władcą niż ja?
Nie chciał zasiadać na tronie, zamiast rządzić, wolał czytać, rozmyślać, rozmawiać z kapłanami.
Jego słowa ją wzburzyły, wiedziała, że nie żartował.
– Adoniasz? – Aż wstała. – Oczywiście, chciałby tego, jestem pewna, że gdyby tylko mógł, już teraz zasiadłby na tronie. Ale korona Izraela nie jest mu pisana, dobrze wiesz! Bóg przeznaczył ją tobie. – Wskazała go palcem, żeby utwierdzić i jego, i siebie w tym, co mówiła. – Tobie, rozumiesz? Dawid ciebie wyznaczył na następcę! Osobiście mi to obiecał – dodała spokojniej.
Jak nakazywały wychowanie i zwyczaje, kiedy kobieta wstawała, podnosił się również mężczyzna. Gdy więc tylko Batszeba się podniosła, Salomon zrobił to samo.
– Matko, często powtarzasz, że wszystko dzieje się zgodnie z wolą Boga. Zgadzam się z tobą. Będzie więc tak, jak ma być – odparł, chcąc ją uspokoić, a przy tym gorąco wierząc w to, co mówił.
– On – spojrzała w niebo – pokazuje nam ścieżki, ale to my wybieramy, którą z nich pójdziemy. Mamy wolną wolę – obwieściła głośno, jakby chciała zakomunikować to całemu światu. – Trudno dopuścić myśl, że Adoniasz może mieć silniejszą niż ty chęć zostania królem, ale rozsądek i doświadczenie podpowiadają, że to, niestety, możliwe. Dlatego powinniśmy być czujni.
– Matko, Bóg czuwa nad wszystkim – uspokoił ją. – Wiele lat temu pokierował twoimi krokami tak, że zostałaś królową. Jeśli mam być władcą, stanie się tak bez względu na to, jakie jest moje pragnienie i jakie zakusy ma Adoniasz.
Królestwo Saby
Aksum
Do Saby należały ziemie znajdujące się po wschodniej i zachodniej części najwęższego przesmyku Morza Czerwonego. Pałac króla Nikala, a także najważniejsze świątynie stały w części wschodniej. W skład zachodniej części królestwa wchodziły liczne księstwa, między innymi Kusz, Punt oraz – największe ze wszystkich i najbogatsze – zarządzane przez księcia Seta Aksum.
Set, żeby utrzymać w posłuszeństwie podległe mu tereny, potrzebował żołnierzy i autorytetu Nikala. Przede wszystkim jednak niezbędne było mu królewskie pośrednictwo w handlu. Miał dobre kontakty z Egiptem, ale nie posiadał dostępu do krajów po wschodniej stronie Morza Czerwonego, a to one były największymi odbiorcami towarów z Czarnego Lądu. Dla Nikala zaś Aksum oraz inne księstwa na południe i w głąb kontynentu stanowiły skarb, bo jak żadne inne na świecie były zasobne w złoto, kadzidło i mirrę. Król nie wyobrażał sobie, że mógłby je utracić, więc mimo tego, że nie darzył Seta sympatią, wspierał go.
Nikal miał córkę Makedę i dwóch synów. Na następcę był przygotowywany czternastoletni Sirah. Tomaj był dwa lata młodszy od brata.
Księcia Seta bogowie obdarowali tylko jednym synem. Miał na imię Den.
Set uważał, że Nikal jest słabym królem. Nie podobał mu się jego sposób sprawowania władzy i przyjazna polityka w stosunku do książąt z zachodnich ziem. Był przekonany, że gdyby to on był władcą Saby, zwielokrotniłby wpływy do skarbca i sprawił, że Saba mogłaby mierzyć się nawet z Egiptem.
Od dawna próbował przeciągnąć na swoją stronę władców Kuszu, Puntu i pomniejszych. Wiedział, że gdyby mu się to udało, mógłby jawnie wystąpić przeciwko Nikalowi. Jednak żaden z książąt nie wyrażał ochoty zawarcia z nim sojuszu przeciwko królowi. Pozostawało mu więc czekać na okazję, która jak wierzył, prędzej czy później musiała nadejść, i podejmować skryte działania osłabiające Nikala.
– Nikt nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz? – Set wręczył sakiewkę ze złotem wysokiemu mężczyźnie z głęboką szramą na policzku. – Zrób to tak, żeby nie zostawić śladów. Żadnych!
– Stanie się zgodnie z twoją wolą, panie. – Skrytobójca nisko się pokłonił. – Nie będzie problemu, przecież to jeszcze dziecko, panie.
– Oby!
Książę Set nie chciał, żeby ktokolwiek widział go ze skrytobójcą. Dlatego nie wezwał od dawna pozostającego na jego usługach człowieka z blizną do pałacu, ale kazał mu się stawić w swojej siedzibie nad brzegiem morza, w której rzadko bywał. Domostwo zbudowano na palach, wśród bujnej roślinności. Tam spotykał się z innymi książętami, organizował mniej i bardziej tajne narady albo, co też się zdarzało, gdy potrzebował wytchnienia, przebywał w samotności. Bywało, że – tak jak tym razem – zabierał ze sobą syna.
Gdy człowiek z blizną wyszedł, Set wezwał Dena.
– Masz dopiero osiem lat, całe życie przed tobą – powiedział, każąc mu usiąść naprzeciwko siebie. – Jesteś moim jedynym synem, moim następcą, więc powiem ci coś, czego nikt poza tobą i mną nie może wiedzieć. Jesteś na to gotowy?
– Tak, ojcze. – Malec skinął głową.
Miał charakter ojca. Był inteligentny i twardy. Od najmłodszych lat dążył do stawiania na swoim w każdej sprawie i był przekonany, że jest lepszy i mądrzejszy od wszystkich wokół, co według niego oznaczało, że należy mu się od życia to, co najlepsze. Tego uczył go ojciec.
Matka była w jego życiu niemal nieobecna. Z chwilą, gdy go urodziła i kapłanki orzekły, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci, Set co prawda nie odesłał jej do rodzinnego domu, bo jej ustosunkowany i zamożny ojciec niewątpliwie uznałby to za potwarz, ale przestał się z nią kontaktować. Wyznaczył do jej dyspozycji najbardziej oddaloną od jego komnat część pałacu i ograniczył możliwość kontaktu z Denem. Była posłuszną żoną, cierpiała, ale podporządkowała się woli męża.
Set ujął syna za przegub ręki.
– Wierzę ci, ale niech dodatkowo połączy nas przysięga krwi! – Wyciągnął zza pasa nóż.
Denowi powiększyły się oczy, nie wiedział, czego może się spodziewać. Ojciec bywał okrutny. Nieraz widział go, jak własnoręcznie zabijał niepokornych poddanych lub żołnierzy, którzy ośmielali się nie zgadzać z jego zdaniem. Den bał się, ale nawet nie drgnął.
„Moja krew”, pomyślał z dumą Set i bez słowa naciął sobie skórę przy nadgarstku.
To samo uczynił odważnie patrzącemu mu w oczy synowi.
– Ty i ja to jedno – powiedział. – W twoich i moich żyłach płynie krew przodków, wielkich wojowników. Od teraz łączy nas nie tylko krew, wspólna tajemnica, ale i dążenie do zdobycia tronu Saby.
Przyłożył krwawiącą rękę do rany syna.
– Naszym celem jest władza, rozumiesz? – Jego twarz znalazła się tak blisko oblicza Dena, że ten czuł na policzkach oddech ojca. – Wiedz, że wszystko, co robię, jest po to, żebyś pewnego dnia został moim następcą. Chcę, żebyśmy panowali nie tylko w Aksum, ale w całym królestwie. Będziemy królami całej Saby! Do tego prowadzą moje działania. Almakah nam pomoże! – Pochylił głowę, jak zawsze gdy wypowiadał imię najważniejszego boga w Aksum. – Almakah jest z nami.
Izrael
Jerozolima
– Usiądźmy, proszę. – Batszeba wróciła na sofę. – Opowiem, co było dalej. Chcę, żebyś poznał całą prawdę ode mnie.
Salomon usiadł obok.
– Tamtą niezwykłą noc spędziłam w królewskiej sypialni. Kolejne również – mówiła do syna, ale wyglądała, jakby nie tylko myślami, ale i ciałem przeniosła się prawie trzydzieści lat wstecz. – Patrzyliśmy w gwiazdy, rozmawialiśmy, byliśmy tak blisko, jak tylko może być kobieta z mężczyzną. Rankami wracałam do domu i odsypiałam zmęczenie. Mógłbyś pomyśleć, że to był dla mnie trudny czas. Wstyd mi, ale nie. A przynajmniej nie mogę powiedzieć, żebym wtedy tak myślała. Byłam tak zafascynowana tym, co się działo, że zapomniałam o całym świecie. Liczył się tylko Dawid. Kochałam go ponad wszystko. Byłam pewna, że to Bóg mnie do niego skierował. Przecież nic nie dzieje się bez jego przyzwolenia, prawda?
Salomon przytaknął.
– Wkrótce okazało się, że jestem brzemienna. Ta wiadomość bardzo Dawida ucieszyła. Wziął mnie na ręce i tańczył. Śpiewał. Był szczęśliwy. Oboje byliśmy. Kiedy mój cały świat wirował z radości, cieszyłam się i śmiałam, nagle przyszło otrzeźwienie. Uświadomiłam sobie, że przecież należę do innego. Moim mężem jest Uriasz. To jemu przysięgałam przed Bogiem! Złamałam przyrzeczenie. Co więcej, byłam nie tylko wiarołomną żoną, ale zdradziłam mężczyznę, który trwał w boju. Jak wiesz, zwyczaj nakazuje, by walczący żołnierze na czas wojny nie zaznawali rozkoszy z kobietami, kierując całą siłę na rzecz zwycięstwa. Powinnością i obowiązkiem ich żon jest pozostać im wiernymi. Zawsze powinno tak być, a w czasie wojny szczególnie. Nie powinnyśmy błądzić nie tylko uczynkami, ale nawet wzrokiem czy choćby myślami! A ja? Złamałam prawo, które w swej dobroci i mądrości dał nam Najwyższy. O, ja niegodna! – załkała. – Powiedziałam wtedy o moich niepokojach Dawidowi.
Zamilkła na dłuższą chwilę. Wreszcie znów się odezwała. Jej głos był teraz znacznie cichszy.
– Dawid rozkazał mi udać się do domu i czekać. Postąpiłam zgodnie z jego życzeniem. Bałam się, co będzie, jednak wierzyłam, że Bóg jest z nami, bo widział naszą wielką miłość. A przecież to ona jest w życiu najważniejsza, prawda? – Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: – Król wezwał Uriasza do Jerozolimy. Mąż dowiedział się o mojej zdradzie, zanim dotarł do pałacu. Ludzie donieśli mu, co działo się pod jego nieobecność. Nasze miasto jest jak malutka wioska: wszyscy wiedzą wszystko o innych.
Znów zawiesiła głos. Przeżywała tamte zdarzenia, jakby miały miejsce kilka dni wcześniej.
– Rozumiałam ból i oburzenie Uriasza, równocześnie modliłam się nieustannie, by Bóg wybaczył i mnie, i Dawidowi. – Załamała ręce. – To było niegodne i nieuczciwe, ale król chciał, by Uriasz myślał, że wezwał go, by wypytać, co dzieje się na wojnie. Jednak on od razu odkrył, że Dawidowi zależy, by wszedł do domu i położył się ze mną w łożu, bo wtedy dziecko, które przyszłoby na świat, miałoby ojca. Nie podobało mi się postępowanie króla, wolałabym, żeby wybrał inną drogę, ale byłam wtedy bardzo młoda, nie potrafiłam się przeciwstawić, powiedzieć, co myślę, a co dopiero walczyć o swoje, nawet nie sądziłam, że mogę. Żyłam, jakby to, co się działo, nie dotyczyło mnie, tylko kogoś innego. Dziś widzę to wyraźnie.
Salomon siedział ze spuszczonym wzrokiem. Nie odzywał się, słuchał.
– Dawid rozkazał Uriaszowi nocować w domu. Jednak on nie mógł znieść zniewagi. Czując respekt przed królem, nie powiedział, że wie, co się wydarzyło, tylko rzekł: „Arka, cały Izrael i Juda mieszkają pod namiotami, mój pan Joab i jego słudzy obozują w szczerym polu, a ja miałbym wrócić do domu, żeby tam jeść i pić, i spać z moją żoną? Na Boga, czegoś podobnego nie mogę uczynić”4. Pokłonił się i opuścił królewską komnatę. Jak sobie zaplanował, nie przekroczył progu domostwa. Złożył broń przed wejściem, ułożył się na derce i tak spędził noc. Nie poszłam do niego. Nie miałam odwagi.
Salomon wyobrażał sobie ból, rozpacz i upokorzenie tamtego mężczyzny. Jednocześnie wiedział, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, nie siedziałby teraz z matką na tarasie pałacu, bo nie dostałby od Boga szansy na zaistnienie. „Czy więc rzeczywiście wszystko, co się wydarza, jest gdzieś wcześniej zapisane? Czy nie mamy wpływu na to, co nas dotyczy? Czy to od Boga, czy od nas samych zależy, jaką ścieżką podążamy?” – tak myślał, patrząc na dłonie subtelnie gestykulującej matki.
– Nie spałam. Modliłam się i płakałam. Na co liczyłam? Że wejdzie do domu, spędzi ze mną noc i wszystko się ułoży? Że urodzę dziecko króla, a mąż uzna je za własne? Naprawdę nie wiem. Nad ranem wycieńczona rozpaczą zasnęłam, a kiedy się obudziłam, słońce było wysoko. Uriasz już odjechał. Następne dni też przepłakałam, modląc się żarliwiej niż kiedykolwiek. W tym samym czasie, zupełnie poza mną, stało się coś, za co Bóg srogo pokarał i twojego ojca, i mnie. To był grzech, przy którym nasze wcześniejsze obcowanie było niczym!
Nerwowo potarła dłonie. Już dawno chciała opowiedzieć o tym synowi. Wiedziała, że nieraz słyszał różne wersje zdarzeń sprzed lat, ale dotychczas ona sama nigdy nie zdobyła się na to, by mu o nich opowiedzieć zgodnie z własnym sumieniem. Teraz, gdy Salomon miał wkrótce zostać następcą Dawida, chciała, by poznał tę historię z jej ust. Żeby zasiadając na tronie, mógł uniknąć błędów ojca, żeby wiedział, jak straszny może być gniew Adonai i jak srogie kary Najwyższy wymierza ludziom za łamanie przykazań.
– To, co wydarzyło się potem, było okropne! Chciałabym o tym zapomnieć, ale ta sprawa będzie ze mną do końca moich dni. Dowiedziałam się, jak bardzo twój ojciec był bezwzględny, dopiero gdy było już za późno, by cokolwiek zrobić. Zapewne chciał, żebym nigdy nie poznała prawdy. – Ponownie zawiesiła głos, bo kolejne słowa nie chciały opuścić jej ust.
Siedzieli więc chwilę w milczeniu. Nad nimi świecił księżyc nieprzysłonięty ani jedną chmurą.
Wreszcie rozległ się głos królowej:
– O świcie, zanim Uriasz opuścił dom, znaczy to miejsce, w którym zasnął, służący Dawida wręczyli mu pismo, które miał przekazać swojemu dowódcy, Joabowi. Stało w nim, że Joab ma wysłać Uriasza na najcięższy i najbardziej niebezpieczny odcinek walk. Tak więc Uriasz przywiózł dowódcy, nawet o tym nie wiedząc, opieczętowany i podpisany przez króla wyrok śmierci na siebie samego. Teraz myślę, że może czuł się tak pohańbiony, że chciał zginąć? Może przeze mnie sam wystawił się na miecze wrogów? Do dziś z tego powodu mam poszarpane serce. – Królowa westchnęła. – Uriasz zginął w walce. Inni żołnierze wrócili do domów, do swoich żon, a ja zostałam wdową. Nie wiedziałam, że mąż zginął za sprawą Dawida. Myślałam w swojej naiwności, że Bóg tak chciał. Przyznam ze wstydem, że poczułam wtedy coś w rodzaju ulgi, bo wyglądało na to, że sprawy ułożyły się same. Do dziś czuję z tego powodu zażenowanie. Gdy otrzymałam wiadomość o śmierci Uriasza, długo i szczerze płakałam. Przywdziałam żałobne szaty i jak nakazuje obyczaj, posypałam głowę popiołem. Cierpiałam, ale głównie z powodu grzechu, który popełniłam z Dawidem, bo byłam pewna, że przyczyniło się to do śmierci dobrego człowieka, jakim był mój mąż. Dopiero później dowiedziałam się, że jego odejście nie było przypadkowe.
Batszeba znów zamilkła. Była smutna, jej duch łkał, jednak wyrzucenie z siebie po raz pierwszy czegoś, co tkwiło w niej i męczyło ją przez lata, przynosiło ulgę.
– Gdy minął okres żałoby, zamieszkałam w pałacu. Wydawało mi się, że przeszłość na zawsze zostawiłam za sobą. Dawid otoczył mnie miłością i królewskim dostatkiem. Gdy nadchodził dzień, w którym miało przyjść na świat nasze dziecko, przez przypadek byłam świadkiem rozmowy, która zmieniła moje podejście do wszystkiego, co wydarzyło się później… Siedziałam tu, na tym tarasie. Był ranek. Czekałam na Dawida, który od świtu doglądał w mieście jednej z budów. Pomyślałam, że moją obecnością sprawię mu miłą niespodziankę. Gdy zbliżał się termin rozwiązania, a ja czułam się coraz gorzej, uhonorował mnie oddaniem do mojej wyłącznej dyspozycji komnat, tych samych, które należą do mnie i dziś. W ten sposób uznał mnie oficjalnie. We dnie i w nocy były ze mną służące gotowe w każdej chwili wezwać akuszerki, czułam się bezpieczna. A tamtego ranka, jako że miałam się całkiem dobrze, nie mdliło mnie, a brzuch mi nie ciążył, postanowiłam się z nim spotkać. Czekałam, ale on nie nadchodził. Gdy wreszcie się pojawił, był z nim prorok Natan. Weszli do komnaty, nie wiedząc, że jestem na tarasie. Słyszałam ich rozmowę.
Batszeba wstała, przeszła kilka kroków i wsparła się o balustradę. Patrzyła na śpiące miasto. Potem podniosła głowę w stronę rozgwieżdżonego nieba i któryś już raz tego wieczoru ciężko westchnęła.
– Było w pewnym mieście dwóch ludzi: jeden bogaty, a drugi ubogi – powiedział wtedy Natan. – Bogaty miał bardzo wiele owiec i wołów, a biedny nie miał nic prócz jednej małej owieczki. Pielęgnował ją, a ona rosła razem z jego dziećmi: jadła jego chleb, piła z jego kubka i spała na jego łonie. Była dla niego niczym jedna z córek. Zdarzyło się, że ktoś odwiedził owego bogatego człowieka. Ale bogacz nie poświęcił żadnej ze swych owiec ani wołu, żeby przygotować posiłek dla przybysza. Zabrał natomiast jedyną owieczkę owemu biedakowi i z niej przygotował posiłek5. Natan był zdenerwowany, Dawidowi udzielił się jego nastrój. „Co za podłość! – zawołał. – Na Adonai, człowiek, który tak postąpił, zasłużył na najwyższą karę!” Wtedy Natan zakrzyknął, że to Dawid jest tym niedobrym, że nie uszanował praw, zabrał żonę Uriaszowi, a co najgorsze, wysłał go na śmierć. „To ty zabiłeś go mieczem wrogów! Ty! Zginął z twojego rozkazu! Celowo wysłałeś go tam, gdzie śmierć była pewna! Poniesiesz za to karę”. „Zgrzeszyłem. Ale kocham Batszebę jak nikogo na świecie. Usprawiedliwieni są ci, którzy grzeszą z miłości. Z pokorą poddam się karze, bo wiem, że na nią zasłużyłem. Moje życie należy do Boga, on mną dysponuje”. Tak powiedział Dawid, później zapadła cisza. Nie wiem, co się działo. Po chwili znów usłyszałam Natana: „Bóg przebaczył ci twój grzech, nie umrzesz. Jednak umrze syn, który wkrótce się urodzi”. Słyszałam tylko tyle, w zasadzie aż tyle. Później zemdlałam.
Salomon podszedł do matki i ją objął. Położyła głowę na jego ramieniu.
– Kiedy doszłam do siebie, twój ojciec był przy mnie. Wokół krzątały się służące. Stres, który przeżyłam, wywołał przedwczesny poród. Urodziłam chłopca, biedne, kruche maleństwo. Zmarł po siedmiu dniach. To była kara wymierzona nam przez Boga.
Salomon pogłaskał włosy matki.
– Twój ojciec spędził prawie cały ten czas w świątyni. Całe siedem dni myślał, że modłami i ofiarami przebłaga Boga i że nasz syn, owoc miłości, przeżyje. Jednak czyny, jakie popełniliśmy, były haniebne. Tak, wymagały kary. Otrzymaliśmy ją oboje. Cierpieliśmy, ale zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Gdy wreszcie minęły dni żałoby i zasłużonej pokuty, odbyły się zaślubiny.
Batszeba otarła łzy.
– Wkrótce Bóg wysłuchał naszych modłów i dał nam najwspanialszy dar, jakiego moglibyśmy oczekiwać. – Pocałowała syna. – Jesteś dzieckiem wielkiej miłości, Salomonie, darem od Boga, który cię ukochał i przeznaczył ci ważne zadania. Zsyłając nam ciebie, dał Dawidowi znak, że jego winy zostały odpuszczone.
Królestwo Saby, Mariba
Trzy miesiące później
Stało się, jak zapowiedziała księżniczka. Od pierwszego spotkania czułam się tak, jakbym znała ją od zawsze. Pokochałyśmy się. Zamieszkałam w pomieszczeniu obok jej komnaty i stałyśmy się nierozłączne.
Którejś nocy obudziło mnie jej wołanie. Poderwałam się na równe nogi i w jednej chwili byłam przy jej łożu. Klęczała, siedząc na piętach. Kołysała się. Szeroko otwarte oczy błyszczały nieziemskim światłem. Byłam pewna, że mnie nie widzi. Ostrożnie podeszłam bliżej. Mówiła cicho, ale wyraźnie.
– Idę do ciebie, idę. Czekaj na mnie – usłyszałam. – Spotkamy się, gdy nadejdzie czas. Idę…
Wielokrotnie powtarzała słowa, wśród których „idę” i „czekaj” padały najczęściej.
Wreszcie podniosła ręce w górę, jakby w geście modlitwy, z dystynkcją skłoniła głowę, tak jak czyniła to wielokrotnie w czasie świąt i ceremonii, w których towarzyszyła ojcu, a chwilę potem przeciągnęła się, uśmiechnęła z zadowoleniem i ułożyła na boku, by spokojnie spać do rana.
W przeciwieństwie do niej, tej nocy nie byłam już w stanie zmrużyć oka. Zastanawiałam się, dokąd wędrowała w snach. Z kim się spotykała, o czym rozmawiała i wreszcie – do kogo szła i kiedy miał nastąpić czas, o którym mówiła.
Wyjaśniło się to następnego dnia.
Obudziła się radosna i wypoczęta, gdy słońce stało już wysoko. Siedziałam na krześle przy jej łożu.
– Byłaś tu całą noc? – Jej uśmiech opromieniał komnatę.
– Tak. Chciałam być przy mojej pani w trakcie podróży – powiedziałam, jak zawsze zgodnie z prawdą.
– Znów byłam u króla z dalekiej krainy – wyznała, siadając na brzegu łoża.
Usiadłam jeszcze bliżej niej.
– Jestem i będę zawsze przy tobie – zapewniłam.
– Wiem i dziękuję ci za to. – Przytuliła policzek do mojego. Poczułam ciepło skóry dziecka, nie do końca jeszcze wybudzonego ze snu. – Powiem ci coś – wyszeptała wprost do mojego ucha – ale musisz zachować to w tajemnicy. Takie jest życzenie ojca. Wiem, że nic nie powiesz, ale przyrzekłam tacie, że nikomu nie zdradzę tego, co zaraz usłyszysz. Tobie mogę, bo jestem ciebie pewna bardziej niż siebie. Widziałam w snach, że zawsze będziesz mi wierna.
Objęłam jej drobne ciałko. Wydawała się taka bezbronna!
– Zawsze będę z tobą – zapewniłam szeptem.
Objęła mnie, a po chwili usłyszałam:
– Nie pierwszy raz w snach widziałam władcę z dalekiego kraju, do którego udam się, gdy zostanę królową. Zanim jednak to się stanie, w rzekach musi upłynąć jeszcze dużo wody, a ja powinnam się w tym czasie dużo nauczyć. Nim go spotkam, wiele się wydarzy. Nie wiem jeszcze, gdzie on jest i w którą stronę powinnam podążać, ale mam pewność, że na mnie czeka, mimo że nawet nie słyszał o moim istnieniu. Nasze spotkanie zmieni losy świata. Nie mam pojęcia jak, kiedy i co się wydarzy, ale mam pewność, że to nastąpi.
Westchnęła, jakby była dorosłą kobietą.
– Najpierw jednak zostanę królową Saby – zapewniła. – Mój ojciec to wie. Mówiłam mu. Prosił, żebym nie zdradzała nikomu, że mam wizje, bo to zaszkodzi sojuszom i pokojowi w Sabie. Różni książęta uważają, że któryś z ich synów pojmie mnie za żonę i razem będziemy władać w jego księstwie albo że któryś ma szansę na koronę Saby. Dlatego są posłuszni ojcu. Tak jakby nie pamiętali, że mam dwóch braci, z których każdy jest ważniejszym dziedzicem niż ja – stwierdziła zdziwiona, że mogą nie brać tego pod uwagę. – Poza tym widziałam w snach, że żaden z książąt nie będzie moim mężem. Jest mi przeznaczony władca z dalekiej krainy. Nie mogę mówić o tym nikomu, bo to tylko sny małej dziewczynki, jak mówi ojciec. On chciałby tak myśleć, a ja mam pewność, że to, co widzę nocami, to proroctwa. Wiem, że się spełnią. Gdy do mnie przychodzą, jest tak, jakby rozstępowało się niebo. Spływa na mnie jasność. Widzę wszystko wyraźnie, za każdym razem coraz więcej.
Słuchałam. Wszystko zaczynało składać mi się w całość. Oto miałam zaszczyt strzec księżniczki, o której wiedziałam, że kiedyś zasiądzie na tronie Saby. Dowiedziałam się o tym, rozsuwając zasłonę czasu. Nikal wezwał mnie, wiedząc o mojej wizji i o snach córki. Dwa niezależne źródła, czyli Makeda i ja, miałyśmy zbieżne widzenia. To nie mogły być jedynie sny dziecka albo wizje kapłanki spoglądającej za zasłonę czasu. Nikal był doświadczonym władcą. Wiedział, że jeśli coś ma się wydarzyć z woli bogów, nawet jeśli to nam się nie podoba, należy porzucić nadzieję, że może się stać inaczej.
– Od dawna masz wizje?
– Gdy byłam mała, nie odróżniałam snów od rzeczywistości. Wtedy nocami często odwiedzała mnie matka. Jak wiesz, zmarła po porodzie, zawsze jednak czułam, że mnie nie opuściła. Ostatnio, od kiedy ty się pojawiłaś, odwiedza mnie rzadziej. Mówi, że znalazłam się w dobrych rękach.
Jestem twarda, ale gdy to usłyszałam, po policzkach, zaskakując mnie samą, popłynęły łzy.
– Mama cieszy się, że jesteś ze mną. Przypilnujesz mnie lepiej niż ona, bo umiesz walczyć, a to w przyszłości może okazać się nam bardziej przydatne, niż obie dziś sądzimy. Ja tego nie wiem, ale ona tak twierdzi, a jest bardzo mądra.
– Makedo, jesteś niezwykłą dziewczynką – wyszeptałam. – Będziesz kiedyś wspaniałą królową. Ale zanim tak się stanie, powinnyśmy uważać. Twój ojciec ma rację: nikomu nie mów o wizjach. To naprawdę mogłoby okazać się niebezpieczne dla państwa i, wierz mi, bo wiem, jak daleko niektórzy potrafią się posunąć, by zyskać władzę, także dla ciebie.
– Nikomu nie powiem, obiecuję – przyrzekła.
Tak poznałam tajemnicę księżniczki Makedy.
Królestwo Izraela, Jerozolima
W tym samym czasie
Król Dawid był już stary. Nawet gdy go okrywano, odczuwał zimno. Jego słudzy mówili: „Trzeba będzie poszukać jakiejś młodej dziewczyny, niech będzie zawsze przy królu, niech dba o niego, niech w razie potrzeby śpi obok niego, rozgrzewając go”. Szukano po całym Izraelu takiej, która byłaby dostatecznie piękna. Znaleziono w końcu pewną Szunemitkę imieniem Abisztag i przyprowadzono ją do pałacu. Była śliczna. Troszczyła się o króla i obsługiwała go. On jednak nie zbliżał się do niej6.
Królowa Batszeba polubiła Abisztag. Każdego dnia widziała jej starania, dobroć i cierpliwość. Dziewczyna była cicha, skromna, łagodnie uśmiechnięta, a przy tym zachowywała się tak, jakby przyszła na świat wyłącznie po to, by służyć Dawidowi. Patrząc na nią, można było pomyśleć, że dbanie o króla jest jej radością, przeznaczeniem i najwspanialszym, co mogło spotkać ją w życiu. Równocześnie sprawiała wrażenie, jakby nie miała świadomości swej urody i wdzięku, zdawała się nie dostrzegać zachwyconych nią spojrzeń. Skupiała się na opiece nad królem i zawsze poruszała się z nisko pochyloną głową.
Gdy królowa poznała jej skromność, rozkazała, by została towarzyszką króla nie tylko w dzień. Także noce dziewczyna spędzała więc przy panu, ogrzewając go ciałem i nieustannie przy nim czuwając.
W tym czasie także Salomon często bywał przy łożu ojca. Prowadzili długie rozmowy, a w dniach, w których król miewał się gorzej, syn czytał mu stare i nowe zwoje. Zdarzało się też, że obaj milczeli albo spali: król w swoim łożu, a Salomon na ustawionym obok krześle. W takich chwilach Abisztag, wycieńczona nieustannym czuwaniem, układała się gdzieś w pobliżu i także zasypiała.
Pewnego ranka, gdy cała trójka po lekkim śniadaniu właśnie zapadła w sen, do komnaty cicho weszła Batszeba. Abisztag natychmiast uniosła głowę, a widząc królową, w popłochu wstała, poprawiła strój i nisko się ukłoniła. Salomon, słysząc ruch, też otworzył oczy. Na szczęście wejście królowej nie obudziło Dawida.
– Salomonie, chodź ze mną – rozkazała Batszeba szeptem nieznoszącym sprzeciwu. – Niezwłocznie! – Jednoznacznym gestem podkreśliła żądanie.
– Ty zostań przy królu i nie odstępuj go na krok. – Spojrzała na Abisztag surowo. – Nikomu nie pozwól podawać królowi niczego bez mojego pozwolenia. Żadnych napojów, pokarmów ani prezentów. Przed drzwiami zostaną wzmocnione straże, nie zdziw się, gdy przybędą tu żołnierze.
Dziewczyna skinęła głową. Rozumiała, że wydarzyło się coś, co mogło stanowić zagrożenie dla życia króla.
– Co się stało, matko? – Salomon też to czuł, jednak z pytaniami zaczekał, aż znajdą się za drzwiami komnaty.
Królowa nawet nie przystanęła.
– Musimy się spieszyć! Zaraz będą tu Natan i Sadok, już po nich posłałam. Chodźmy, opowiem ci wszystko w mojej komnacie.
– Co się stało? Chcę wiedzieć teraz, Natan i Sadok mogą poczekać.
– Synu… – Zatrzymała się, ujęła jego dłonie i spojrzała w oczy. – Synu – powtórzyła, a jej głos zdradzał i oburzenie, i trwogę. – Źle się dzieje. Adoniasz ogłosił się królem!
– Co takiego? – W pierwszej chwili nie uwierzył w to, co usłyszał. – Jak to!?
– No właśnie! – Była wzburzona. – Idźmy, trzeba działać. Nie ma czasu. Dziwić się będziemy później. – Odwróciła się i szybkim krokiem podążyła w stronę swojej komnaty.
Salomon stał jeszcze przez moment, po czym, kręcąc głową z niedowierzaniem, ruszył za nią.
Był przede wszystkim myślicielem. Nie przepadał za sporami ani walką, a pałacowe intrygi go odstręczały. Adoniasz był najstarszym synem Dawida, Salomon rozumiał więc, że marzenie o tronie jego starszego przyrodniego brata było uzasadnione. Jednak w Izraelu następstwo tronu nie było tak oczywiste jak w państwach ościennych. Dziedzica wyznaczał panujący król, kierując się Boskim nakazem. Tak było właśnie w przypadku Dawida. Prorok Natan kilka miesięcy wcześniej przekazał królowi wolę Najwyższego, który Salomona, a nie Adoniasza, wybrał do rządzenia Izraelem. Dawid niejednokrotnie podkreślał, że wola Adonai jest dla niego najświętsza, a więc tron odziedziczy Salomon. Jednak niestety nie zdążył ogłosić tego publicznie. Teraz był śmiertelnie chory. Najprawdopodobniej to właśnie zachęciło Adoniasza do zuchwałości. Zamierzał wykorzystać słabość króla i ogłosił się następcą, wierząc, że z chwilą, gdy założy koronę, Salomon nie będzie miał siły ani odwagi, by mu się przeciwstawić.
W komnacie Batszeby czekali już prorok Natan i kapłan Sadok.
– Królowo – przywitali się najpierw z władczynią. – Salomonie. – Skłonili głowy przed jej synem.
– Jakie wieści? – Batszeba usiadła, wskazując im miejsca.
W sytuacji, w której się znaleźli, nie zamierzała tracić czasu na ceremonialne powitania.
– Mówcie – ponagliła.
– Adoniasz rzeczywiście obwołał się królem, to fakt – rozpoczął Sadok. – Złożył ofiarę z owiec, cieląt i wołów przy kamieniu Zochelet. Zwołał tam swoich braci, przyjaciół, stronników i część wojska.
– Składając ofiarę w świętym miejscu, oznajmił zgromadzonym, że jako najstarszy syn Dawida będzie królem – dodał prorok Natan. – Kapłan Abiatar udzielił mu błogosławieństwa, a Joab, jako dowódca oddziałów królewskich, obecnością wojska zaświadczył, że wszystko odbywa się zgodnie z wolą Dawida.
– Zebrani nie ośmielili się pomyśleć, że Adoniasz mógłby ogłosić się królem, nie uzgodniwszy tego wcześniej z ojcem. Przecież byłaby to obraza Adonai – z niezwykłym w tej sytuacji spokojem zauważył Salomon. – To nie wina ludzi, że wiwatowali na cześć Adoniasza. Nie mogli wiedzieć, że ich okłamał.
– Masz rację – przyznała królowa, z satysfakcją zauważając wyważoną reakcję i spokój syna. – Czy nasz lud byłby w stanie wyobrazić sobie, że można być aż tak zuchwałym, by ogłosić się królem wbrew woli Adonai? A może… Adoniasz po prostu oszalał?
– Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, poddajemy się rządzącym, wierząc, że są mądrzy i powinniśmy im ufać – Salomon tłumaczył zachowanie tłumów. – Adoniasz nie jest szalony – dodał. – Po prostu wykorzystuje sytuację. Jest żołnierzem, ocenił, że pora działać. Jak sądzę, pomyślał też, że gdy założy koronę, ojciec uzna, że najwyraźniej Bóg tak chciał. Robiąc to, sądził, że chory król nie będzie miał siły ani chęci zmieniać tego, co już się wydarzyło.
– Salomon ma rację – przyznał Sadok. – Nie wiemy, jak zareaguje król, gdy się o tym dowie. Bo jeszcze nie wie? – upewnił się, spoglądając na Batszebę i Salomona, a gdy oboje potwierdzili, kontynuował: – W dolinie trwa teraz biesiada. Na rozkaz Adoniasza rozpoczęło się huczne świętowanie.
– Co więc robić? Czy sprawy nie zaszły za daleko? – Królowa na chwilę straciła pewność siebie. – Radźcie!
– Może stało się tak z woli Adonai – cicho, ale dobitnie rzekł Salomon. – Adoniasz może być dobrym królem, jest waleczny, podbije kolejne terytoria, wzmocni nasze granice, będzie rządził twardą, zdecydowaną ręką. Adonai mógł zmienić zdanie: kiedyś widział na tronie mnie, a teraz woli Adoniasza?
– Książę, wybacz, ale mam odmienne zdanie – zaprotestował Natan. – Z woli Najwyższego twój ojciec zjednoczył Izrael. Jesteśmy silni jak nigdy. Nadszedł czas na wzmocnienie i ustabilizowanie tego, co mamy. Wojny minęły, potrzebujemy pokoju i mądrego rządzenia. Trzeba budować, tworzyć, rozwijać. Wojownik tego nie zrobi. Izrael potrzebuje teraz władcy o pokojowej naturze. Od dawna wiesz, że Adonai wybrał ciebie, twój ojciec mówił o tym wielokrotnie. Twoim zadaniem będzie budowanie, w tym wzniesienie świątyni dla Arki Przymierza. Adoniasz tego nie zrobi!
– O tym, że rządzenie Izraelem jest przeznaczone Salomonowi, wiemy wszyscy. – Królowej spodobało się to, co usłyszała. – Zastanówmy się, jak odwrócić bieg zdarzeń, i to szybko. Czas ucieka!
– Zgadzam się, trzeba działać natychmiast. – Sadok pokiwał głową. – Spieszmy się i módlmy, oby nie było za późno!
– Pani, czym prędzej porozmawiaj z królem. Adonai podsunie ci zarówno klarowne myśli, jak i odpowiednie słowa – zapewnił Natan.
– Ojciec śpi, jest słaby – zatroskał się Salomon.
– Zapewniam cię książę, że będzie wdzięczny, że został obudzony – stwierdził Natan.
– Znam Dawida od lat, konieczność działania doda mu sił – poparł proroka Sadok.
***
Po chwili królowa pochylała się nad śpiącym małżonkiem.
– Panie mój – wyszeptała, a gdy otworzył oczy, klęcząc, ucałowała jego rękę. – W imię Boga, obiecałeś, że po tobie królem zostanie nasz syn, Salomon.
– Tak będzie – odrzekł Dawid spokojnym, zaspanym głosem.
– Czyli nie wiesz, o mój ukochany, że królem ogłosił się Adoniasz? Czyżby zrobił coś takiego bez twojej wiedzy?
Dawid aż uniósł się na łożu. Tak jak przewidywał Sadok, wiadomość nim wstrząsnęła, ale paradoksalnie dodała mu też sił.
– Co takiego!? – Jego głos, ostatnio bardzo słaby, zabrzmiał teraz tak donośnie, że prorok Natan nasłuchujący pod drzwiami nie miał wątpliwości, że Batszeba właśnie przekazała mężowi wieści, postanowił więc wejść do środka.
– Panie. – Skłonił się, podchodząc do łoża. – Słyszę, że dotarły już do ciebie najnowsze informacje.
– Co ma znaczyć to, o czym właśnie usłyszałem? Mów! – Dawid siedział wyprostowany, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
– Królu, panie mój, Adoniasz złożył ofiarę z wielu wołów, tłustych cielców i owiec przy kamieniu Zochelet i ogłosił się królem. Zaprosił na uroczystość innych synów królewskich, dowódców wojskowych i kapłana Abiatara. Jedzą tam teraz z nim i piją, wołając przy tym: „Niech żyje król Adoniasz!”. Nie zaprosił jednak ani mnie, ani kapłana Sadoka, ani Benajasza, ani Salomona. Czy to wszystko stało się zgodnie z twoją wolą? Czy rzeczywiście nie chciałeś ujawnić nam, swoim sługom, kto ma zasiąść po tobie na tronie Izraela?7 Pozwoliłeś, by Adoniasz założył koronę?
– Natanie, któż lepiej niż ty zna wolę Adonai. Jestem jego wiernym sługą. – Dawid z każdym wypowiadanym słowem wydawał się silniejszy. – To, co zrobił Adoniasz, stało się bez mojej wiedzy! Po mnie królem Izraela ma być Salomon. Nie Adoniasz, ani nikt inny, lecz Sa-lo-mon! – przesylabizował. – To postanowione.
Batszeba przyglądała się mężowi z rosnącą radością. Łudziła się, że to, co właśnie się działo, sprawi, że wrócą mu siły i ozdrowieje. „Może potrzebował właśnie takiego wyzwania”, pomyślała z nadzieją.
– Oto co zrobicie – zdecydował król. – Czym prędzej pójdziecie z Salomonem do Gichonu. Tam kapłan Sadok i ty, Natanie, namaścicie go świętą oliwą. Niech zadmą w rogi i wołają najgłośniej, jak potrafią: „Niech żyje król Salomon!”. Benajasz będzie z wami i cała moja gwardia przyboczna. Grajcie, tańczcie i radujcie się – niech świat się dowie, że mamy nowego króla. Potem przyjdźcie do pałacu, niech Salomon zasiądzie na tronie. Będę na niego czekał, założę mu koronę.
– Mój pan, Dawid, niech żyje na wieki! – zawołała szczęśliwa królowa.
– Słudzy niechaj mnie ubierają! – Dawid, pierwszy raz od wielu tygodni, samodzielnie wstał z łoża.
Stało się tak, jak nakazał król. Udali się do Gichonu. Prorok Natan i kapłan Sadok wzięli róg napełniony oliwą i namaścili Salomona. Kiedy zabrzmiały trąby, lud zawołał: „Niech żyje król Salomon!”. Potem wszyscy podążyli za nim do pałacu. Grano na fletach i radowano się tak bardzo, że aż ziemia drżała.
Do Adoniasza i tych, którzy biesiadowali razem z nim przy kamieniu Zochelet, dotarły z miasta odgłosy trąb. Był to dla nich znak, że wydarzyło się tam coś szczególnego. Adoniasz zadrżał, nie wiedział jeszcze, co się dzieje, ale czuł, że nie będzie to dla niego dobre. Chwilę potem nadbiegł Jonatan, syn kapłana Abiatara.
– Panie – pochylił głowę przed Adoniaszem. – Kapłanie. – Pokłonił się również Abiatarowi, który był jego ojcem, ale od dziecka uczył go, by w sytuacjach oficjalnych syn tytułował go kapłanem.
Adoniasz miał już pewność, że za chwilę usłyszy o czymś, co mu się nie spodoba. Przecież syn kapłana, który przed chwilą namaszczał go na władcę, powinien nazywać go królem, a jednak nie tak się do niego zwracał. Dlaczego? „Co takiego wydarzyło się w mieście?”, myślał, ale starał się nie pokazywać po sobie strachu, który nagle z wielką siłą ogarnął jego serce.
– Mów! – rozkazał chłopcu.
– Nasz pan i król, Dawid, ustanowił władcą Salomona. Kapłan Sadok i prorok Natan namaścili go w Gichonie. Odeszli stamtąd, radując się tak, że całe miasto zadrżało od śpiewów, muzyki i radosnych okrzyków. Stąd odgłosy dochodzące aż tutaj. Salomon jest już w pałacu i siedzi na tronie. Byłem przy tym, jak król Dawid przemówił. Powiedział: „Niech będzie błogosławiony Bóg Izraela za to, że mi dziś ustanowił następcę na moim tronie, abym go mógł oglądać własnymi oczyma”.
Słowa Jonatana usłyszeli niemal wszyscy obecni przy Adoniaszu. Do tych, którzy biesiadowali dalej, przekazywane z ust do ust, dotarły też niemal od razu.
Po chwili na placu nie było prawie nikogo. Ludzie, gdy zrozumieli, że padli ofiarą oszustwa Adoniasza, w ciszy, ale i wielkim pośpiechu udali się do miasta, by oddać cześć prawowitemu królowi. W dolinie zostali jedynie Adoniasz z Joabem, Abiatar i kilku żołnierzy.
– Co radzicie? – Adoniasz wiedział, jaką karę wymierzyłby komuś, kto uczyniłby to, co zrobił on. Był zatrwożony, nie próbował tego ukrywać.
– Trzeba uciekać! – Joab też nie miał wątpliwości, jaki los czeka tego, który samowolnie obwołał się królem, oraz jego wspólników. – Uciekać, i to jak najszybciej! Zaraz będą tu żołnierze Salomona. Wtedy będzie po nas! Nie darują nam!
– Bez paniki – próbował uspokoić go kapłan. – Nie uczyniliśmy niczego, co wymagałoby wymierzenia najsurowszej kary.
– To nie panika, ale rozsądek. Wiesz tak jak ja, że jesteśmy winni zdrady. – Joab nie miał wątpliwości. – Adoniasz zostanie stracony za to, co zrobił, a my razem z nim. Król byłby głupcem, gdyby postąpił inaczej. Uciekajmy, póki czas!
Gdy żaden z nich nie ruszył z miejsca ani o krok, Joab skłonił przed nimi głowę, machnął ręką z rezygnacją, odwrócił się i jednym susem wskoczył na konia, którego uzdę podał mu służący.
– Róbcie co chcecie. Może spotkamy się w lepszych czasach. Oby! – Spiął boki zwierzęcia.
W milczeniu patrzyli na szybko oddalającego się jeźdźca.
– Panie, świątynia zagwarantuje ci bezpieczeństwo – poradził Adoniaszowi kapłan Abiatar, gdy Joab zniknął za pierwszą skałą. – Uchwyć się rogów ołtarza. Odwieczne prawo mówi, że ci, którzy nie postąpili właściwie, ale nie kierowali się złymi zamiarami, są chronieni. Nikt nie odważy się zbezcześcić świętego prawa azylu.
– Masz pewność? – Adoniasz szukał w jego słowach nadziei. – A co, jeśli Salomon nie uszanuje tego prawa?
– Uszanuje, jest mądry – zapewnił go Abiatar.
Adoniasz uchwycił się jego słów jak ratunku.
– Obiecaj, w imię naszej przyjaźni, że pojedziesz teraz do Salomona i poprosisz go, by przyrzekł, że nie każe mnie zabić. Tylko śmierci się boję – dodał ciszej. – Zrobisz to? – Podszedł do kapłana na odległość oddechu i złapał go za poły długiej szaty. – Przyrzeknij!
Abiatar zadrżał. Nigdy jeszcze nie widział takiego przerażenia w oczach tego, który chwilę wcześniej ogłosił się królem. Strach Adoniasza udzielił się i jemu.
Królestwo Saby, Mariba
W tym samym czasie
– Ten, któremu jestem przeznaczona, wkrótce zasiądzie na tronie. – Tuż po obudzeniu Makeda się przeciągnęła.
Była zadowolona. Leżała w wielkim łożu, które król niedawno rozkazał zbudować z najlepszego, cedrowego drewna libańskiego. Nikal rozpieszczał córkę bez umiaru. Uważałam, że starał się w ten sposób wynagrodzić jej brak matki, ale nie widziałam w tym niczego niestosownego.
– Miałaś sen? – zapytałam, siadając koło niej.
Objęła mnie małymi rączkami i zgodnie z umową, jaką zawarłyśmy, że o widzeniach zawsze będzie szeptała mi do ucha, by nikt więcej nie mógł usłyszeć, powiedziała:
– Szedł w stronę wielkiego tronu. Patrzyłam na jego plecy. Był na stopniach, ale coś go powstrzymało przed wejściem wyżej. Zatrzymał się. Tak jakby się zastanawiał. Miałam nadzieję, że się odwróci i zobaczę jego twarz, ale… zniknął.
– Coś jeszcze? – dociekałam z nadzieją, że ujrzała coś, co pozwoli się domyślić, kim jest przeznaczony jej mężczyzna.
– Tam, gdzie był, świeciło słońce.
– Byli z nim jacyś ludzie?
– Poza nim nie widziałam nikogo…
Królestwo Izraela
W tym samym czasie
– Niech będzie błogosławiony Bóg Izraela za to, że dziś ustanowił następcę na moim tronie8 – rzekł król Dawid.
Nieoczekiwanie dla wszystkich i ku ich radości, miał mocny głos. Przestępstwo, którego dopuścił się Adoniasz, związane z tym zamieszanie, konieczność podjęcia walki i wreszcie koronacja syna dodały mu sił. Błyszczały mu oczy, czuł dumę, był przekonany, że wszystko dobrze się poukłada, a Salomon będzie doskonałym władcą.
– Bądź odważny, jak przystało na mężczyznę – dodał, zwracając się do syna. – Pamiętaj, służ Bogu, chodząc jego drogami, przestrzegając jego praw, przykazań i zarządzeń, poleceń, tak jak to jest napisane w prawie Mojżesza, aby ci się wiodło we wszystkim, co będziesz czynił i dokąd tylko się udasz. W ten sposób wypełnią się słowa wypowiedziane do mnie przez Adonai: „Jeżeli twoi synowie będą mi wierni z całego swojego serca i z całej swojej duszy, nigdy nie zabraknie ci potomka zasiadającego na tronie Izraela”.
Salomon ukląkł.
– Tak się stanie. Wypełnię wolę Boga, ojcze.
Nie zdążył jeszcze powstać, gdy do sali wbiegł goniec. Zdyszany, nisko się pokłonił, po czym kierując wzrok to na Dawida, to na Salomona i łapczywie łykając powietrze, wydyszał:
– Panie, wokół Adoniasza nie ma już nikogo. Opuścili go wszyscy. Ludzie biegną teraz do miasta złożyć pokłon prawowitemu królowi. Zaraz będzie tu kapłan Abiatar. Adoniasz uprosił go, by błagał cię, panie, o łaskę dla niego.
Oczy zebranych skupiły się na Salomonie, bo to do niego, nowego króla, goniec skierował ostatnie słowa. Także Dawid wyczekująco spojrzał na syna. Ale on milczał.
„Co mam zrobić?”, zastanawiał się. „Jeśli każę go zabić, będzie to moja pierwsza królewska decyzja. Nie chcę zaczynać od skazywania. Jeśli puszczę go wolno, lud uzna to za słabość. Wiem, że Adoniasz zawsze będzie uważał, że on sam jako król byłby stokroć lepszy ode mnie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zechce mnie usunąć”.
Jego rozmyślania przerwało wejście kapłana Abiatara.
– Królu, pragnę złożyć ci hołd – rozpoczął, kłaniając się uniżenie.
Dawid był pewny, że Abiatar właśnie tak się zachowa: pokłoni się nisko i będzie udawał, że z koronacją Adoniasza nie ma nic wspólnego.
– Jesteś prawowitym królem, którego dał nam Adonai – rozpoczął czołobitnie.
– Co cię tu sprowadza, kapłanie? – Wyraz twarzy Salomona był nieprzenikniony. – Mów szczerze, chcę usłyszeć z twych ust wyłącznie słowa prawdy.
– Przychodzę od Adoniasza, który popełnił straszny błąd. Uświadomił go sobie jednak i błaga o wybaczenie. Drżąc ze strachu, trzyma się rogów ołtarza i mówi: „Oby zechciał mi przyrzec dziś król Salomon, że nie zgładzi swego sługi!”. Adoniasz wierzy w prawo azylu w świątyni dla tych, którzy nierozmyślnie popełnili przestępstwo.
Zaległa cisza. Salomon rozważał odpowiedź, nie trwało to jednak długo.
– W prawie Mojżesza jest napisane: „Jeżeli się okaże, że miał on uczciwe zamiary, włos nie spadnie mu z głowy, lecz jeśli udowodnią mu winę, będzie musiał umrzeć”! – rzekł.
– Królu, mówisz zagadką. – Abiatar rozumiał słowa króla doskonale, liczył jednak, że Salomon mimo wszystko okaże zdrajcy łaskę.
Salomon dał znak, że czas przeznaczony na posłuchanie minął, po czym skinął na Benajasza, dowódcę żołnierzy.
– Niech Adoniasz stanie tu przede mną czym prędzej. Jeśli nie zechce przyjść, doprowadzić go siłą. Natychmiast!
Benajasz ruszył, by wykonać rozkaz, a w sali rozgorzała dyskusja. Zebrani byli tak poruszeni tym, co się działo, że nie zważali na obecność starego ani nowego króla. Najpierw cicho, a po chwili coraz głośniej zastanawiali się, jaka kara powinna spotkać samozwańca.
Szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, wrócił Benajasz. Nie był sam. Wzrok zebranych skupił się na Adoniaszu. Z czterech stron otaczali go żołnierze. W niczym nie przypominał człowieka, który rankiem ogłosił się królem. Zgarbiony, wyglądał na skruszonego. Nie odrywał wzroku od podłogi.
– Adoniaszu? – przywitał go Salomon, gdy ten stanął przed tronem.
Dopiero wówczas winowajca odważył się podnieść wzrok. Najwyraźniej odczytał w oczach Salomona coś, co dało mu nadzieję, bo się wyprostował.
– Jeśli prawdą jest to, o czym się dowiedzieliśmy, i jeśli rozumiesz, jak wielki ciąży na tobie grzech wobec Boga, powinieneś się ukorzyć.
Zapadła cisza. Nawet powietrze nie drżało. Czas płynął, a Adoniasz stał niewzruszony. Napięcie rosło. Wreszcie chyba dotarło do niego znaczenie tego, co usłyszał i co mu grozi, bo upadł na kolana i pochylił głowę. Wśród obecnych dało się słyszeć westchnienie ulgi.
Jednak Salomonowi gest Adoniasza nie wystarczył. Wciąż patrzył na niego wyczekująco. Klęczący podniósł wzrok na tyle, by napotkać utkwione w nim oczy króla, zrozumiał, że powinien ukorzyć się bardziej. Zebrani, widząc, co się dzieje, ponownie zamarli w oczekiwaniu.
Adoniasz zamknął oczy i pochylił głowę, czołem dotykając kamiennej posadzki.
Wszyscy patrzyli na Salomona. Uzurpator dostał szansę i ją wykorzystał.
„Co zrobi teraz król?”, zastanawiali się.
A Salomon odczekał wystarczająco długo, by Adoniasz uświadomił sobie dobitnie, w jakiej sytuacji się znajduje i gdzie odtąd będzie jego miejsce. Chciał też, żeby obecni uznali, że mają przed sobą króla surowego, ale wyrozumiałego w swej mądrości.
– Adoniaszu – odezwał się Salomon. – Sześciu rzeczy nie znosi Pan, siedem budzi u niego obrazę: wzrok wyniosły, język fałszywy, ręce krwią niewinną splamione, serce kryjące w sobie złe plany, nogi za złem goniące, fałszywe świadectwo, w którym samo kłamstwo, oraz wszczynanie kłótni między braćmi9. Pamiętaj o tym, przestrzegam cię. Od teraz żyj w prawości, a nie spadnie ci włos z głowy. Pan bowiem czyni zadość pragnieniom prawych i zawsze odtrąca żądze bezbożników. Ufaj Panu i jego decyzjom. Adonai posadził mnie na tronie i to on mną kieruje. Z ust króla pochodzą wyroki Boskie, nie mylą się jego usta, gdy je wydaje. Szanuj moje decyzje, a będziesz żyć.
Słuchający tego Dawid uśmiechnął się z dumą. Miał pewność, że Adonai i tym razem wiedział, co robi, na tronie Izraela umieszczając Salomona.
– A teraz wracaj do swego domu i nie waż się zrobić niczego, co rozgniewałoby moje serce! – zakończył nowy władca i wskazał Adoniaszowi wyjście.
Salomon wydał pierwszy wyrok jako król. Darował życie największemu wrogowi, jednak zrobił to publicznie i pod głośno obwieszczonym warunkiem, że ten nigdy nie wystąpi przeciw niemu. Zebrani podziwiali mądrość syna Dawida i z uznaniem kiwali głowami nad przemyślnością kary. Cieszyli się, że nowym królem został właśnie Salomon.
Minęło kilka dni. Siły, które Bóg dał Dawidowi, by dokończył ziemskiego dzieła, zaczęły zanikać. Stary król czuł, że zbliża się czas odejścia do szeolu, wiecznego domu wszystkich żyjących.
Żeby w zgodzie ze światem, bez pozostawiania niezałatwionych spraw i po królewsku odejść, wezwał syna do siebie i bez świadków przekazał mu ostatnią wolę.
– Jak wiesz, każdy rządzący ma niezliczone rzesze przyjaciół. Ma jednak też wielu wrogów. Tych najbardziej zagorzałych i nieustępliwych rozsądny król powinien ze swojej drogi usunąć. Zawsze będą bowiem knuć i zrobią wszystko, by pozbawić go tronu.
– Wiem, ojcze. Władca ma wiele powinności. Każdą musi pełnić w głębokiej wierze i dla dobra ogółu.
Oblicze Dawida rozjaśnił mądry uśmiech odchodzącego człowieka.
– Będziesz dobrym królem, synu.
– Chciałbym być dobry i mądry, ojcze.
– Dumą rodziców są ich dzieci. Cieszę się, że dożyłem momentu, gdy zasiadłeś na tronie – westchnął na wspomnienie zdarzeń ostatnich dni. – Dobrze, że poradziłeś sobie z Adoniaszem, ale nie licz, że to sprawa skończona. Możesz mieć z nim jeszcze dużo problemów. Trudno będzie mu się podporządkować, jest zawiedziony i rozgoryczony. Gdy odejdę, być może ponownie spróbuje przejąć koronę.
– Będę mu się przyglądał.
– Uważaj też na kapłana Abiatara. To on stoi za pomysłami Adoniasza.
– Ojcze, przez lata obserwowałem twoje rządy, znam mechanizmy władzy.
– Bóg da ci siły i wszystko, czego potrzebujesz. – Król się wyprostował. – Zostawiam tu na ziemi kilka niedokończonych spraw. Przejmij je, proszę, i zakończ dzieło, koniecznie do roku od mojej śmierci. W tym czasie oczyść sobie pole, tak robią mądrzy władcy. Później przyjdzie czas na budowanie.
– Dokończę to, czego ty nie zdążyłeś, obiecuję.
– Wiesz, co uczynił mi Joab, syn Serui? Co uczynił dwóm dowódcom oddziałów wojskowych Izraela, jak ich pozabijał, przelewając krew w czasie pokoju, jakby to było w czasie wojny? Będziesz się kierował w działaniu własną roztropnością i nie dopuścisz, bym niepomszczony odszedł w zaświaty?
– Tak się stanie, ojcze.
– Usuń ich.
Dawid był twardy, a Salomon okazał się jego nieodrodnym synem. Nie wahał się z odpowiedzią.
– Pomszczę cię, ojcze.
– Natomiast synów Barzillaja Giladejczyka obdarzysz łaską i zaliczysz ich do tych, którzy będą zasiadać z tobą do wspólnego stołu. Oni bowiem okazali mi życzliwość, gdy uciekałem przed wojną. Wsparli mnie. My odwdzięczymy się tym samym.
– Tak się stanie. – Salomon uradował ojca kolejną odpowiedzią.
– Jest tu blisko ciebie Szimei z Bachurim. Obrzucał mnie ohydnymi wyzwiskami, kiedy byłem w drodze do Machanaim. Ponieważ wyszedł mi jednak na spotkanie aż do Jordanu, przysiągłem mu na Najwyższego, że nie zginie od mojego miecza. Ale ty nie musisz go oszczędzać. Jesteś rozsądny i będziesz wiedział, jak z nim postąpić. Niech jego bielejąca głowa zaczerwieni się krwią10.
– Ojcze, stanie się zgodnie z twoją wolą.
Salomon był posłusznym synem.
Wkrótce Dawid, który rządził Izraelem czterdzieści lat, odszedł do swoich ojców i został pochowany w Jerozolimie.
W mieście zadęto w rogi. Nad grobem króla rozległa się modlitwa. „Słuchaj, Izraelu! Wiekuisty jest naszym Bogiem, Wiekuisty jest jedyny! Będziesz miłował Boga całym sercem twoim i całą duszą twoją, i całą mocą twoją”11.
Zgodnie z prawem Mojżeszowym pochówku dokonywano najszybciej, jak było to możliwe. Najczęściej czyniono to w dniu śmierci. Później rozpoczynał się okres żałoby. Ścisła, sziwa12, trwała siedem dni. W tym czasie nie można było nie tylko pracować, czytać pism świętych czy spółkować, ale nawet myć się czy nosić sandałów. Po tym okresie zaczynał się miesięczny szloszim, nie można było uczestniczyć w zabawach, ale też na przykład obcinać włosów czy paznokci. Później przychodził dwunastomiesięczny avelut, kiedy nadal wstrzymywano się od rozrywek, a syn i najbliższa rodzina odmawiali modlitwy przynajmniej dwa razy dziennie.
Królestwo Saby
W tym samym czasie
Od pewnego czasu, na jej prośbę, spałam z Makedą w jej łożu. Zasypiając, trzymała mnie za rękę. Śpiewałam jej piosenki, tuliłam i pieściłam. Śmiałyśmy się, porównując swoje dłonie i stopy. Przystawiałyśmy je jedną do drugiej.
– Kiedy moje będą takie jak twoje? – pytała.
– Przyjdzie na to czas.
– A kiedy dorosnę, czy moja skóra będzie tak samo czarna jak twoja?
– Przecież wiesz, rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie. Moja jest czarna jak heban, a twoja też jest piękna, mimo że tylko niewiele ciemniejsza od drewna cedrowego.
– Kiedyś mówiłaś, że drewno z czasem ciemnieje.
– Skóry to nie dotyczy. Taką jak ty miała twoja matka.
– Ojciec ma ciemniejszą ode mnie. – Makeda droczyła się ze mną.
– Ale tylko odrobinę. – Połaskotałam ją z nadzieją, że zmieni temat.
Księżniczka nieraz mówiła, że chciałaby wyglądać tak jak ja, była rozczarowana, że w tej sprawie nie da się nic zrobić.
– Ludzie są różni – tłumaczyłam. – Ci, którzy mieszkają na północ od nas, mają skórę jeszcze jaśniejszą niż ty, na drugim brzegu Morza Czerwonego większość wygląda tak jak ja, ale tacy jak ty też tam żyją. Mówią, że dawno temu do Puntu, do samego Aksum, tam gdzie dziś władają rodzice księcia Dena, którego tak lubisz, przybyła wyprawa wysłana przez wielką egipską królową.
– Hatszepsut – odgadła natychmiast Makeda. – Wiem o niej.
– Skąd?
– Rozmawiam z nią w snach.
Nie skomentowałam, więc dodała:
– Nie dziwi cię to? Różni ludzie przychodzą do mnie w snach. Rozmawiam z nimi.
– Co powiedziała ci Hatszepsut?
– Że też będę królową i że to moje przeznaczenie.
– No tak. A opowiadała ci może o wyprawie do Puntu?
– Ha, ha, ha. – Makeda zachichotała. – Żartowałam! A ty uwierzyłaś! Naprawdę uwierzyłaś, przyznaj się! – Ze śmiechu złapała się za brzuch.
Pomyślałam, że na