Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Akcja tego utworu dzieje się na Śląsku, w kopalni, w czasach, kiedy pod ziemią do wożenia węgla używano koni. Zwierzęta, pracując cały czas w ciemności, po jakimś czasie ślepły. Koń o imieniu Łysek był posłuszny, lecz niektórych górników lubił, a innych nie tolerował. Nie lubił na przykład człowieka, który zamiast chleba dał mu tytoń. Łysek znał doskonale swoje obowiązki i nie pozwolił się oszukiwać. Gdy doczepiano o jeden wagonik za dużo do ciągnięcia, koń nie ruszył się z miejsca.
LEKTURA DLA KLASY V
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 32
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1. Zapach siana
Łysek za nic w świecie nie chciał wejść do windy. Czerniała przed nim groźnym rusztowaniem sztab żelaznych i dlatego bał się ogromnie.
– No, spróbujcie jeszcze raz! – zachęcił sztygar Konderla swoich ludzi. – Nie krzyczcie na niego, nie bijcie!
– Dyć my z nim jak z malowanym jajkiem – mruknął niechętnie zezowaty Bortliczek. Trzymał bezradnie konia za wędzidło, sapał z utrudzenia i raz w raz ocierał się z potu. Potem poklepał go po karku i jął dobrotliwie przemawiać:
– No, pódź, koniczku, pódź... Nie rób głupoty! Widzisz, pódź!... Nie bój się, nic ci nie zrobimy! – i jął go znowu ciągnąć do windy.
Lecz Łysek lękał się windy. Znowu zaczął się szarpać na wędzidłowej uwięzi, rzucał głową, chrapał groźnie, a kopytami zapierał się w żelazną podłogę. Oczy jego zaś, zazwyczaj łagodne i mądre, wyrażały przerażenie.
– Na, pódźże, faronie! – wrzasnął rozzłoszczony Bortliczek. – A wy, kamraci, nie stójcie, ale pomóżcie! – i szarpnął mocno za uzdę. Łysek rzucił się gwałtownie. Podkute kopyta uśliznęły się po wyświechtanej płycie żelaznej, zazgrzytały i koń zwalił się ciężko na bok. Odskoczyli górnicy, odskoczył i Bortliczek, ale nie puścił wędzidła.
– Podeprzeć z boku! – krzyknął sztygar Konderla.
Podparły konia liczne dłonie i jęły się mocować z jego ciężarem. Koń zaś zbierał się w sobie, podrzucał, kurczył nogi i szukał dla nich oparcia. Znalazł!... Gwałtownym wysiłkiem dźwignął się i stanął.
Otoczyli go ludzie i patrzyli, jak dygoce.
– Boi się! – rzekł chudy Gągór.
– Nie pójdzie, psiowełna, do windy! – dodał inny.
– Co z nim zrobimy?
Zafrasowali się wszyscy, a sztygar Konderla miesił tytoń w ustach i spluwał ze złości.
– Już wiem! – powiedział zezowaty Bortliczek. – Zawiążemy mu oczy i siano przystawimy do pyska. To pójdzie!...
– Dobrze radzicie! – uradował się Konderla. – Więc skoczcie jeden po trochę siana, a drugi po jaką szmatę. Ale już!
Skoczyli i przynieśli. Szmata była brudna i cuchnąca smołą, siano zaś pachniało dalekimi łąkami i słońcem. Spojrzał Łysek na Kuboka i ujrzał siano w jego umorusanych dłoniach. Wciągnął w nozdrza korzenny zapach i z cicha zarżał.
– Widzicie? Pójdzie – zauważył z radością Bortliczek.
Szymiczek zawiązał Łyskowi oczy tamtą cuchnącą szmatą, Łysek z początku bronił się i rzucał łbem, lecz górnicy przytrzymali go w twardych dłoniach. Potem Kubok przystawił siano do jego pyska. Łysek wyciągnął chciwie głowę. Nie może dostać wargami siana. Lecz siano pachnie, tak bardzo pachnie.
– No, wio, koniczku! – zachęcił go łagodny głos Kuboka.
Koń postąpił krok. Siano wciąż pachnie. A tamten ciepły, łagodny głos wciąż zachęca. Postąpił drugi krok, potem trzeci i następny... Powoli, ostrożnie jak ślepiec. Z boków wiodły go ciepłe dłonie, z lekka popychały. Zadudniły kopyta w windzie, zahuczały pustym, żelaznym grzmotem. Łysek wzdrygnął się, zatrzymał. Lecz siano nęci i nęci.
– No, wio, koniczku, wio! – woła Kubok i przytyka siano do jego nozdrzy.
Łysek chwilkę się waha, lecz potem stąpa za tamtym słonecznym zapachem. Powoli, ostrożnie jak górnik idący bez lampy w nieznanym ganku. Kopyta wybijają poczwórny łoskot, a łoskot zamienia się teraz w dudniący grzmot i przewala zmierzwionym echem w szybie.
– No, chwała Bogu! – westchnął szczerze sztygar Konderla.
Z drugiej strony windy wyszedł Kubok, Łysek zaś stoi w windzie i wciąż wyciąga łeb za sianem.
– Dajcie mu już to siano, a wy drudzy prędko założyć kraty! – rzucił twardo sztygar. – Wy, Kubok, zostaniecie w windzie przy Łysku. Trzymajcie go za uzdę mocno, lampę powieście sobie na pasku, a siano dajcie mu zjeść. Pod szybem wyprowadźcie go, odwiążcie oczy i zaczekajcie na nas.
Chrzęści suche siano w pysku Łyska, szczękają zakładane kraty, a Kubok truchleje na myśl, że Łysek może się płoszyć w windzie, kiedy polecą pod ziemię. Trzyma więc mocno Łyska za wędzidło i przyrzeka sobie, że w szybie będzie jeszcze mocniej trzymać.
Zakrzyczał dzwonek trzykrotnie, winda zadygotała i runęła w studnię. Łysek szarpnął się w pierwszej chwili, lecz potem już stał spokojnie i jadł siano z Kubokowej dłoni. A Kubok szeptał pacierze.
Westchnął z ulgą, kiedy winda stanęła w obrębie gromnicznych świateł podszybia. Górnicy w podszybiu otworzyli windę i pomogli Kubokowi wyprowadzić z niej Łyska. Łysek przez chwilę wciągał w nozdrza zapach kopalni, potem pogrzebał kopytem, a kiedy Kubok zdjął mu z oczu szmatę, obejrzał się zdziwiony.
– Dziwejcie się! – zauważył jeden z górników. – Oglądo się, nie przymierzając, jak człowiek.
– Piękny koniczek! Szkoda go do kopalni! – rzekł drugi i poklepał Łyska po karku.
– On tu albo oślepnie, albo też niezadługo zdechnie. A szkoda by go było.
– A pewnie! Koń długo nie wytrzyma w kopalni. To nie jest człowiek...
– Tak, tak!... Człowiek wytrzyma, ale koń ni!
– A na cóż tu koń potrzebny pod ziemią, kiedy na wszystkich przekopach lokomotywki ciągną wózki?
– On przeznaczony do pokładu Idy – wyjaśnił Kubok.
Koń tymczasem patrzał po ludziach swymi mądrymi, łagodnymi oczami i dziwił się, rżąc leciuchno.