Minerva 2049 - Bartłomiej Sztobryn - ebook + książka

Minerva 2049 ebook

Sztobryn Bartłomiej

4,1

Opis

W roku 2049 projektowanie człowieka jest faktem. Rozwój modyfikacji genetycznych sprawił, że rodzice mogą zaprojektować swoje dziecko tak, by w przyszłości stało się tym kim chcą. Zniknęły choroby, zniknęły błędy ewolucji. 

Nie zniknęła jednak ludzka natura. 

Możliwości, jakie daje projektowanie genetyczne pozostaje w rękach korporacji sprzedających swoje usługi za ogromne kwoty, co pogłębia rozwarstwienie społeczne. Podczas gdy bogaci są coraz doskonalsi, biedni borykają z czarnym rynkiem genów, mutacjami i skorumpowanym rządem. Radzą sobie więc jak mogą, używając w zastępstwie cybernetycznych usprawnień. Jednak cena bycia bardziej wydajnym bywa wysoka.

Nadia ma wszystko. Piękne ciało, bystry umysł. Jest dzieckiem doskonałym. Zaprojektowana przez matkę - szefową korporacji Exelixi - by pewnego dnia przejąć imperium inżynierii genetycznej.

Czy jednak dziecko okaże się posłuszne matce? Czy da się w stu procentach kontrolować drugiego człowieka? Zwłaszcza jeżeli ów człowiek odkryje pewien skrzętnie skrywany sekret?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
3
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Felicja

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjnie napisana książka. Wciąga, porusza i każe nam zastanowić się nad byciem człowiekiem. Kim jesteśmy? Do tego nawet laik nie powinien mieć problemów z rozumieniem pojęć, bo napisane jest przystępnie dla każdego. Uwielbiam!
10

Popularność




bartłomiej

sztobryn

 

 

 

 

 

 

 

 

MINERVA

2049

wiedza = bunt

Tytuł: Minerva 2049

Autor: Bartłomiej Sztobryn

 

Redakcja i korekta:

Katarzyna Weintraub oraz Katarzyna Koćma

Skład e-booka:

Konrad Jajecznik – Manuscript

Ilustracja i projekt okładki:

Oskar Gawłowski

 

Copyright © Bartłomiej Sztobryn 2022 Copyright for the cover art © by Bartłomiej Sztobryn 2022 All rights reserved.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

 

Wydawca:

Wydawnictwo K2A

K2 – Księgi i Książki Sp. z o.o.

[email protected]

www.k2awydawnictwo.pl

 

Warszawa 2022

Wydanie I

ISBN 978-83-962363-4-0 (epub)

1

Przyszłość zależy od nas.Przyszłość należy do nas.Nie bójmy się patrzeć w przyszłość.Nowe Brilliant Glasses evo7Przyszłość w zasięgu wzroku.

(Produkt firmy iteye)

 

Niebo miało kolor wyłączonego monitora. Tej nocy bardziej niż kiedykolwiek nadawało się na tło dla informacji wyświetlanych na elektronicznych szkłach. Nadia skierowała wzrok w stronę samolotowego okna, a potem lekko w górę ku niebu. Miała szczęście być posiadaczką jednego z pierwszych egzemplarzy najnowszych Brilliant Glassów, ochrzczonych mianem bryli jeszcze przed oficjalną premierą marki. Ich zadaniem było zdeklasować do niedawna popularne Googlassy, potocznie zwane goo lub po prostu gogle.

– Kochanie, naprawdę mi przykro – usłyszała głos matki. – Ja też nie jestem zadowolona, że musiałam przerwać urlop.

Niesforny kosmyk brązowych włosów połaskotał Nadię w policzek. Sprawnym ruchem ręki odgarnęła go za ucho.

– Porozmawiamy o tym? – zaproponowała matka.

Nadia odwróciła wzrok i spojrzała na rodzicielkę.

– Żebyś rozmowę też przerwała? – rzuciła.

Wyglądały niemal identycznie. Te same jasnozielone oczy, podobna figura. Nadia była niższa od matki zaledwie o kilka centymetrów. Kolor włosów też upodabniał je do siebie. Na szczęście dla dziewczyny rodzicielka zaczęła ostatnio farbować swoje na ciemniejszy odcień.

– Kiedy już możemy porozmawiać, musimy się kłócić? – Matka Nadii westchnęła ciężko. Na nosie miała własne bryle, które wciąż wyświetlały na elektronicznych szkłach najnowsze notowania giełdy oraz kilka artykułów branżowych. – Nie mogłybyśmy chociaż raz porozmawiać normalnie?

– Jakbyś zdjęła bryle, to może ja bym zdjęła swoje i byśmy pogadały – sarknęła Nadia, przesadnie akcentując partykuły.

– Czy ty naprawdę...?

Matka Nadii przerwała nagle. Do jej uszu doszedł przesłany z bryli sygnał dzwonka.

Dziewczyna spojrzała wymownie na mamę, domyślając się, co przerwało wypowiedź. Szkiełka elektronicznych okularów Nadii zaszły białym pigmentem, sygnalizującym powiększenie pojedynczego okienka. Kobieta westchnęła, odwracając wzrok od córki.

– Wanda Wittman, słucham? – powiedziała, choć nie musiała tego robić.

Jedną z podstawowych zalet Brilliant Glassów Evo7 miało być o wiele lepsze odbieranie i konwertowanie myśli użytkownika na impulsy elektryczne, dzięki czemu mogły działać zdecydowanie szybciej od poprzedników. Dział marketingu nie przesadził w owych pochwałach. Ledwie Nadia zdążyła pomyśleć o zwiększeniu głośności, a już ciężkie gitarowe brzmienie z wyświetlanego właśnie teledysku zaatakowało receptory słuchu. Dźwięk zagłuszył wszystko wokół, łącznie z głosem matki, która za nic nie potrafiła odzwyczaić się od gadania w powietrze. Ogólna przywara starszego pokolenia, przyzwyczajonego do starych, niedoskonałych programów konwertujących myśli.

W prawym kącie widzianego przez Nadię obrazu pojawił się znaczek głośnika, który powiększył się kilkakrotnie, aby niemal natychmiast po tym zniknąć.

Świetnie animowany, chudy chłopak – którego twórcy za doskonały image uznali bluzę na suwak z kapturem, narzuconym na naciśnięty na głowę pognieciony cylinder – skakał po trójwymiarowej scenie. Przy akompaniamencie dwóch gitar i wariata najwyraźniej starającego się zdeklasować aktualny rekord prędkości w wybijaniu rytmu na perkusji, zdzierał gardło, niemal obcałowując przy tym mikrofon wystylizowany na lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku. Doskonale wyliczone algorytmy programowały muzykę tak, by brzmiała jak to, co dzisiejsi znawcy i krytycy nazywali „pierwotnym punkiem”.

Muzyka nadawana z bryli biegła specjalnie nastrojoną falą informacyjną, omijając bębenki. Dzięki temu nie drażniła uszu. Jednocześnie sprawiała, że cała muzyka zdawała się pobrzmiewać wprost z wnętrza. Kochała to uczucie. Samozwańczy znawcy, recenzujący bryle na kanałach internetowych, twierdzili jednogłośnie, że to już nie słuchanie, a odczuwanie muzyki. Nadia z chęcią przyznawała im rację, zapadając się coraz bardziej w świat wychudzonego, animowanego punka z pogniecionym cylindrem na głowie i jego bandy świrów z kolorowymi włosami. Śpiewał o nietolerancji, pierwszej miłości i szkolnym bagnie, a w refrenie pytał cały czas o jedno – kim jest? Kiedy w kolejnej zwrotce pojawiły się pogięte drugie i trzecie pary rąk oraz nóg, śmierć i ciągłe wracanie do tematu wypadających zębów, Nadia posłała do bryli nakaz przejścia do ulubionej listy teledysków. Szybko włączyła o wiele bardziej znośny tematycznie utwór, bardziej melodyjny, ale trzymający podobne, szybkie tempo i tylko nieco inaczej zaprogramowany gitarowy riff. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie bolączek świata w piosenkach. Ciężki temat siedział obok niej, prowadząc kolejną ważną konwersację. Na tyle ważną, by nie doprowadzić do końca rozmowy z własną córką.

Z głośnika dobiegł głos kapitana samolotu. Uprzejmym tonem poinformował jedyne pasażerki rejsu o podejściu do lądowania, które miało nastąpić lada chwila. Nadia nie usłyszała ani słowa, a zorientowała się dopiero wtedy, kiedy matka klepnęła ją w ramię.

– Zapnij pasy – rzuciła rzeczowo. – Lądujemy.

Dziewczyna już chciała odpowiedzieć. Już na końcu języka miała świetną, przesiąkniętą cynizmem odzywkę, jednak Wanda odwróciła wzrok w drugą stronę.

– Nie – powiedziała w powietrze. – Wszystko w porządku. Niedługo ląduję. Dobrze, możemy się spotkać jutro.

Nadia wyłączyła pełny obraz, po czym wyjrzała za okno. Dziesiątki wieżowców, wyrastających w Śródmieściu niczym grzyby po deszczu, wyglądały z daleka jak czarne choinki, mieniące się tysiącami lampek, na których szczytach – zamiast aniołów czy gwiazd – znajdowały się ogromne laserowe rzutniki. Rozjaśniały ciemne chmury, wyświetlając na nich loga najróżniejszych marek. Pałac Kultury, dzisiaj pokolorowany przez reflektory w biało-błękitne barwy najnowszego oficjalnego sponsora polskiej reprezentacji w piłce nożnej i siatkowej – korporacji Exelixi – wychylił się na kilka chwil spoza jednego z wieżowców. Zaraz jednak zniknął za następnym. Samolot krążył, coraz bardziej zniżając pułap lotu. Paskudna stara ruina! – pomyślała Nadia niezadowolona z faktu, iż nawet budowle muszą przypominać o siedzącej obok rodzicielce, która każdego dnia pokazywała, że korporacja jest jej pierwszym i najważniejszym dzieckiem.

Nagły rdzawy błysk rozjaśnił kilka okolicznych budynków w pobliżu mostu poznaczonego jaskrawymi kolorami reklam. Nadia, zaciekawiona i podekscytowana, natychmiast pomyślała odpowiednie polecenie. U góry widoku pojawił się komunikat „Stosunkowanie lokalizacji”. Podczas gdy symboliczny wąż, składający się z białych kulek, wykonywał idealne okręgi, dziewczyna zgadzała się na przetwarzanie danych, lokalizowanie używanego urządzenia i wszystkie inne bzdety, które miały jej pozwolić na dotarcie do nagrań. Wreszcie pojawiła się informacja: „27 użytkowników nadaje w okolicy Mostu Poniatowskiego”.

Z listy wybrała pierwszych trzech. Zaraz odrzuciła drugiego – użytkownik nadawał na żywo widok swoich bryli, na których po prostu przeglądał różne portale. Wrzuciła na widok czwartego. Przejrzała szybko wszystkie trzy okna, po czym powiększyła i włączyła dźwięk dla tego, które wydało jej się najciekawsze. Nadawanie zatytułowano „#protest_promod – Policja już jest!”. Relacja nadawana była z gogli użytkownika logującego się przez prywatny profil. Szedł w drugiej linii protestu. Pierwsza linia składała się z ludzi trzymających transparent rozciągnięty na całą szerokość ulicy. Protestujacy, wraz z samym nadającym, maszerowali, skandując oskarżycielskie okrzyki głównie w stronę rządu. Tytuł nadawanej na żywo relacji nie kłamał – policja rzeczywiście była już na miejscu. Poubierani w czarniejsze od asfaltu jednoczęściowe mundury z podszywanymi ochraniaczami ze specjalnej odmiany elastycznego plastiku nawoływali przez megafony do rozejścia się. Okrzyki tłumu okazały się jednak o wiele głośniejsze.

Po ostatnich próbach uspokojenia nielegalnego strajku za pomocą megafonów każdy z policjantów otrzymał komunikat. Linia funkcjonariuszy zagradzających wjazd na most rozłożyła przeźroczyste tarcze i na wszelki wypadek przygotowała paralizatory. Główne skrzypce zagrały srebrno-błękitne wozy. Kanciaste bryły na sześciu kołach nadjechały dwójkami z trzech stron. Bagażniki pojazdów rozpostarły się niczym składane skrzydła latających zabawek. Łopoczący dźwięk, przywodzący na myśl zraszacz, choć o wiele głośniejszy, poniósł się po Rondzie Waszyngtona. Drony, wyposażone w cztery pary ruchomych śmigieł, uniosły się w powietrze. Program rozpoznał szybko teren i zsynchronizował działania latających maszyn, sprawiając, że te zaczęły krążyć wokół tłumu w zorganizowanym szyku. Główny sternik, siedzący przed specjalnym komputerem w jednym z pojazdów, wprowadził kod, uruchamiając tym samym odpowiednią procedurę. Granaty dymne zostały wystrzelone z grubych luf dronowych karabinów. W ruch poszły również armatki wodne, zainstalowane na dachach kanciastych pojazdów.

Głośne skandowanie zastąpiła kakofonia okrzyków i napadów kaszlu. Ludzie zwrócili się w przeciwnym kierunku. Wrzaski – głównie w językach polskim oraz ukraińskim, choć dało się słyszeć też kilka dialektów arabskiego, a nawet paszto – zlewały się ze sobą tak, że nawet ludzie będący w tłumie nie byli w stanie wyłapać choćby słowa. Napierając jeden na drugiego, wciskali się i przepychali przez tłum, starając się uciec jak najdalej od gryzącego dymu. Na przystanku tramwajowym w kierunku Ronda Wiatraczna płonął wóz internetowej telewizji publicznej, podpalony przez przypadkowego zadymiarza kompletnie bez powodu i sensu. Sprawca pożaru leżał teraz na asfalcie, tratowany przez niezliczoną ilość nóg.

Ostatnim, co Nadia zobaczyła, była kurtka z syntetycznego dżinsu, a potem ciemność. Relacja się urwała. Dziewczyna zrozumiała, że nadawca albo stracił swoje bezcenne urządzenie, albo stało się coś gorszego. Niespecjalnie się tym przejęła. W internecie można było zobaczyć o wiele bardziej drastyczne nagrania. Zdarzały się nawet przepuszczone przez filtr wideorejestracje samobójstw. Przesyłanie obrazu w czasie rzeczywistym już lata temu nadało bezsensownej rejestracji wszystkiego zupełnie nowy wymiar.

Wyłączyła jedno okno, drugie i już miała wyłączyć trzecie, kiedy wyskoczył komunikat, zapraszający do wybrania kolejnego „strumienia” noszącego tytuł „K%^&a, co to za pajac??!! #protest_promod #hardcore”. Nadia, ponownie zaciekawiona, postanowiła dać zdarzeniu jeszcze jedną szansę.

Tym razem ktoś nadawał ze swojego balkonu, mając wręcz izometryczny widok, jak w grach sprzed roku dwutysięcznego. Nadia widziała wyraźnie opadający, gryzący dym. Jakiś wariat przycupnął na sygnalizacji świetlnej niczym drapieżnik szykujący się do skoku z gałęzi na niczego nieświadomą ofiarę. Policjanci patrzyli na szaleńca jak zaczarowani.

– Ty, patrz! Co on odwala?! – słychać było komentarze nadającego. Doszło do nich jeszcze kilka niecenzuralnych słów.

– Weź na niego zbliżenie! – dał się słyszeć drugi głos. Po chwili powtórzył wypowiedź, dodając do niej kilka bluzgów.

Nadający musiał mieć stare bryle albo gogle. Po zbliżeniu obraz stracił na jakości. Niemniej jednak Nadia była w stanie wychwycić szczegóły ubioru dziwaka. Czarny? Dobrze, że peleryny nie ma, bo zaraz ludzie by komentowali, że kolejny Batman! – zakpiła w myślach. Zaciekawiła się jednak, kiedy urządzenie zakrywające oczy osobnika, przywodzące na myśl jakiś rodzaj dwuokularowych gogli narciarskich, rozbłysło niebieskim światłem.

– Ej ty! – Kolejny komentarz, okraszony niewybrednym określeniem kobiety pracującej ciałem, wkradł się do filmiku. – Zobacz!

Nadający skierował na drony wzrok oraz zamontowaną w elektronicznych okularach kamerę. Latające maszyny zachowywały się, jakby nie zauważały dziwaka na sygnalizacji. Zaraz potem zawisły w jednej linii. Przez chwilę trzymały się tak jednego pułapu. Poruszały się jedynie ich śmigła.

Dziwak uniósł rękę i wskazał palcem na tyralierę policjantów z tarczami. Kilku zamieniło pałki z wbudowanymi paralizatorami na pistolety i wycelowało w akrobatę. Drony odpowiedziały na postępowanie policjantów, zawracając. Stworzyły klucz w locie. Sprawnie przeleciały pod sygnalizacją, na której siedział nieznajomy. Jak po przekroczeniu granicy, z której nie ma odwrotu, po wykonanym manewrze wszystkie oddały strzał. Granaty dymne pomknęły w stronę policjantów. Następnie klucz rozpadł się, a maszyny skierowały się w kierunku pojazdów, które je przywiozły.

 

 

 

– Co się dzieje, do cholery?! – darł się dowódca operacyjny w kodowane łącze, posyłając wrzaski prosto do umysłów podkomendnych. – Michalak! Co ty wyprawiasz, ty nerdzie porąbany!

– To nie ja, sir! – Piskliwa myśl uderzyła wszystkich policjantów podłączonych do kodowanego sygnału. – Ktoś zhakował program! Kurde, nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe!

– To nie myśl, tylko zrób coś z tym! – ryczał dowódca. – I jaki znowu „ser”?! Używaj polskiego, kretynie!

– Macie trzydzieści sekund na ucieczkę! – Myśl cicha i bezbarwna przebiła się przez zabezpieczenia i uformowała w komunikat głosowy. – Potem drony zderzą się z pojazdami i z każdym policjantem, którego znajdą w zasięgu swoich kamer.

– Kto to?! – posyłał wrzeszczące myśli dowódca. – Jak się dowiem, co to za żartowniś...

– Halo?! – odezwał się nagle Michalak, nawigator-programista. – Czy ktoś wie, co to znaczy „Kamikaze”? Bo właśnie załadował się taki program.

 

 

 

Cała gama niewybrednych epitetów posypała się ze strony świadków zdarzenia, z których jeden nadawał na żywo, kiedy drony ostrzelały tyralierę policjantów. Padło ich jeszcze więcej, gdy maszyny latające skierowały ogień na pojazdy. Jednak prawdziwa kakofonia przekleństw wybuchła w chwili, gdy niecałą minutę później drony odleciały tylko po to, by zawrócić i z impetem uderzyć w pojazdy policyjne. Jeden staranował tyralierę. Policjanci rzucili się do ucieczki. Inni wyskakiwali z wozów. Drony, które jeszcze były w stanie latać, ostrzeliwały policję granatami dymnymi.

– Ty! – wrzasnął nagle nagrywający, po czym zaklął po raz nie wiadomo który. – A ten pajac?

Kamera szybko została skierowana w stronę sygnalizacji świetlnej. Jednak pajaca już nie było.

 

 

 

Huma Salih 3 minuty temu

Lepsze niż Ale urwał z 2015 :D

Odpowiedz

20 osób lubi to 👍 10 osób nie lubi tego 👎

Zobacz wszystkie 3 odpowiedzi 👎

 

Mirosław Miron 30 sekund temu

@Huma Salih to se sprawdź na EpicMemsofHistory.com, kiedy to zostało wrzucone. To, że twoja rodzina przybyła do Polski z Syrii w 2015 nie znaczy, że od tego roku istnieją internety ;)

45 osób lubi to 👍 3 osób nie lubi tego👎

Odpowiedz

 

Rafał Płatyk 4 minuty temu

Ale przywalił tej policji! #fuckthesystem!!!!

45 osób lubi to 👍 17 osób nie lubi tego 👎

Odpowiedz

 

tankgirl80 5 minut temu

Co za wał! Udaje, że hakuje te drony. Prowokacja i fotomontaż!

5 osób lubi to 👍 17 osób nie lubi tego 👎

Odpowiedz

Zobacz wszystkie 5 odpowiedzi 👎

 

MavigangaM 1 minute temu

@tankgirl80 mózg se w odbyt wsadź... przecież to nadawane na żywo jest... kretynko niewyżyta!

30 osób lubi to 👍 10 osób nie lubi tego 👎

Odpowiedz

 

Xavi Kowalski 10 minut temu

osz kurrrrrrczaki xd Ale na pownaznie, co to za kolololo?!?!

 

Po niespełna minucie czytania komentarzy Nadia posłała myśl nakazującą zamknięcie całego okna. Dopiero po chwili zdecydowała się otworzyć nowe. Usilnie starała się znaleźć coś więcej. Chociaż zdjęcie. Wpis jakiegokolwiek medium, które zdałoby relację z wydarzeń, które właśnie zobaczyła. Chciała zobaczyć wszystko jeszcze raz z innej perspektywy. Machinalnie wykonała polecenie pilota ponownie nakazującego zapiąć pasy, dzięki czemu nie otrzymała od matki protekcjonalnego klepnięcia w ramię. Myślami jednak wciąż przeszukiwała kolejne strony. Info24, vavinfo, Warszawka, WawNet, nawet portale telewizji streamowych i dzielnicy Praga Południe. Odpaliła również aplikację WarsawCamProject, najnowszego programu mającego poprawić wizerunek stołecznej policji. Nadia nie rozumiała, jak udostępnienie marnej jakości relacji z kamer monitoringu miejskiego na źle zaprojektowanym portalu miało poprawić wizerunek stróżów prawa, jednak w tej chwili wydał się on wręcz zbawienny. Przynajmniej do chwili, gdy udało jej się odnaleźć odnośniki do odpowiednich kamer.

Obraz ładował się bez końca. Wstrząs lądującego samolotu sprawił, że musiała złapać swoje bryle, które omal nie spadły z nosa. Szybko je poprawiła. Obraz nadal się ładował. Sprawdziła jakość połączenia. Trzy kreski – powinno wszystko działać. Symbol ładowania był widoczny jeszcze przez chwilę, po czym jego miejsce zastąpił komunikat o błędzie. W idealnym momencie! – pomyślała.

Zrezygnowana zdjęła bryle, zawieszając je pod brodą, gdy usłyszała kolejny komunikat programu pilotującego, który starym, dobrym zwyczajem podziękował za lot, odpięła pas.

– Przypominam też o konieczności odnowienia licencji – dodał na koniec program zwany potocznie kapitanem. – Za trzy dni system rozpocznie aktualizację automatycznie na warunkach abonamentu standardowego.

 

 

 

Zawsze są jakieś ważne sprawy! – pomyślała Nadia, zdejmując kurtkę i rzucając ją niedbale na podłogę. Matka ustawicznie powtarzała, żeby uważała, bo to prawdziwe drewno, a nie jakaś syntetyczna podróba. Dlatego tym chętniej przeszła po klepce, nie zdejmując butów na obcasie. Robot czyszczący o kształcie krążka do hokeja, a wielkości kamienia do curlingu, schował kontakt w obudowie, po czym ruszył dzielnie w stronę śladów z błota, piszcząc przy tym wesoło. Bryle Nadii przetworzyły myśl o świetle i zaraz podłączyły się do systemów domu, by ustawić oświetlenie na przyjemny półmrok.

Dziewczyna otworzyła drzwi lodówki, utrzymane w ciemnej kolorystyce kuchennych mebli z czarnego hebanu. Sięgnęła po karton soku, po czym odeszła. Fotokomórka zareagowała niemal natychmiast, uruchamiając mechanizm. Drzwi zamknęły się same.

Robot czyszczący jęknął, a przynajmniej tak zabrzmiały jego świsty, kiedy Nadia weszła w butach na schody. Ustawiając się przy jednej krawędzi, wysunął odnóża, które pomogły mu wspiąć się na schodek. A potem po kolei na następne.

Nadia wpadła do swojego pokoju niczym huragan. Myślą nakazała aktywację komputerowi leżącemu na biurku. Na niewielkim srebrnym prostokącie zapaliła się zielona dioda. Zaraz potem tuż nad nią pojawił się holograficzny ekran, wyświetlając niedawną modyfikację loga najpopularniejszego oprogramowania świata – bardziej przypominał dwie zamazane pary okularów niż okno. Dziewczyna szybko przerzuciła się na inny program. Pomyślała kilka komend. Ekran stał się niebieski, później biały. Nastąpiło połączenie.

Hologram terminala eksplodował błękitem, pokrywając kolorowymi znakami i obrazami każdą krawędź pokoju. Po ścianach zbiegały kaskady kodów źródłowych kolejnych stron i portali. Nadia posłała kolejną myśl. Elektroniczne okulary wyświetliły poznaczony kodowaniem komunikat o ustanawianiu połączenia.

 

Shiva:Hej hej śliczna! – Pojawił się napis pomiędzy znacznikami. – Dawno się nie odzywałaś.

 

Zorya:Przecież nawet nie wiesz, jak wyglądam – pomyślała Nadia, a jej kodowana odpowiedź natychmiast pojawiła się pod spodem.

 

Shiva:Ale wyobrażam sobie Ciebie zawsze, gdy się do mnie odzywasz – Pokazała się kolejna linijka zaszyfrowanej wiadomości. – A to, jak za każdym razem włamujesz się na moje łącza... mmm... aż mi nogi drżą xd

 

Nadia nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Nieskładna, kodowana wiadomość wypełniona przypadkowymi symbolami wyświetliła się w rejestracji korespondencji.

 

Shiva:haha mam cię! – Shiva posłała kolejną zaszyfrowaną wiadomość, bezbłędnie odczytując nastrój rozmówczyni. – To kiedy się spotykamy? Wolisz w realu, czy online? Ostatnio skombinowałam kilka kodów do paru mmsim’ów. Wolisz Second World czy Dimensions? Spoko, to kody dla dorosłych graczy. Będziemy mogły robić co nam się podoba ;)

 

Zorya:Shiv, zejdź ze mnie wreszcie – odpowiedziała Nadia, po czym dodała. – Ja też cię kocham, mała. Dlatego cię potrzebuje.

 

Shiva:Oj... poprawność polityczna poziom hard. Zgaduję, że masz poważne zadanie dla mnie...? – Kolejna kodowana wiadomość pojawiła się pod poprzednią.

 

Zorya: Jaka znowu poprawność...? – zdziwiła się Nadia. Bryle natychmiast posłały myśl do terminala, a urządzenie przekonwertowało ją na kodowaną wiadomość. – Nieważne... Widziałaś, co się dzisiaj stało przy Narodowym?

 

Shiva:Słońce, wiem tylko, że od wczoraj to zte Narodowy. Chinole ponoć chcą na nim umieścić swoją antenę telekomunikacyjną. Przykryją nią dach, czy co?

 

Zorya:Nie!!! Dzisiaj był protest. Coś tam się stało. Pare osób wrzuciło filmiki na yl.

 

Shiva:Kochanie, w W-wie były dzisiaj trzy protesty. A przebywanie w okolicach stadionu jest ostatnio skrajnie nieteges – przyszła kodowana odpowiedź – a ja nie jestem ani z tych, co po tradycyjnemu zdzierają gardła, ani tym bardziej z tych, co szukają wrażeń w „Ścieku Skaryszewskim”... No, chyba że ty byś chciała ;)

 

Uśmieszek na końcu wiadomości ostatecznie zirytował Nadię. Posłała polecenie blokady przesyłu myśli w komunikatorze, a zaraz potem zaklęła głośno. Następnie odblokowała kanał.

 

Zorya:To nie to... I to też nie, wiesz dobrze. Poślę ci linka.

 

Gestami Nadia pomagała wysyłać myślowe polecenia do odpowiednich portali. Korzystając z podręcznej pamięci bryli, szybko odnalazła to, co widziała. Jednak zamiast nagrania ujrzała komunikat „To wideo zostało skasowane”.

 

Zorya:Cholera! – Nadia niechcący posłała kodowaną wiadomość.

 

Shiva:Co się dzieje śliczna? – Niemal natychmiast pojawiła się odpowiedź.

 

Zorya: Skasowali nagranie... W sumie spodziewałam się. Jełop nadawca w tytule wrzucił bluzga... i to jako pierwsze. Mieli pretekst.

 

Shiva: Spokojnie, słońce. W sieci nic nie ginie. Poślij mi linka, a ja spuszczę swoje psy gończe.

 

Zorya: Dobra, ja zarzucę tropiciela – odpowiedziała Nadia. – Może znajdę sprzęt, z którego nadawano.

 

Shiva:Hej! Skąd masz tropiciela?

 

Zorya: Napisałam sobie. A co?

 

Shiva:Ty zdolna cholero! Trzeci miesiąc się nad swoim męczę! W ile swojego chmajtnęłaś?

 

Zorya:Wyluzuj. Ty masz lepsze pieski – odpowiedziała szybko Nadia, ani słowem nie wspominając, że napisanie programu zajęło jej tydzień.– A teraz przestań się dąsać i do roboty. Poniżej masz link.

 

Myśl wyrażająca komendę została posłana do terminala. Wśród kodów źródłowych pojawiła się idealnie kwadratowa ramka. W niej znajdowały się jeszcze trzy prostokątne – dwie poziome i jedna pionowa. Całość przywodziła na myśl pierwsze wersje wyszukiwarek internetowych. Nadia wprowadziła link do nagrania w mniejszą ramkę odwieczną metodą kopiuj-wklej. Następnie zatwierdziła operację. Setki znaków przelatywały przez większy prostokąt. Niektóre pojawiały się podkreślone i automatycznie kopiowane do pionowej ramki. Nadia od razu otworzyła drugi program, za pomocą którego ustanowiła zabezpieczone otwarcie wyszukiwarki. Wyszukiwarka otworzyła okno YouLive, z którego skasowane zostało nagranie. Program-tropiciel odnotowywał kolejne kody wyrażające polecenia i podążał ich śladem.

 

Shiva: Najpierw to chyba kasowali, potem dopiero myśleli co robią – w korespondencji pojawiła się zaszyfrowana wiadomość. – Te dziadki programujące wyszukiwarki pozostawiały masę śladów. Kasacja przez administratora na wyraźne polecenie z zewnątrz. Jeśli od razu wrzucił bluzga, jak to pięknie ujęłaś, uznali to za świetny pretekst i skasowali bez zastanowienia, zwłaszcza jeśli dostali zgłoszenie albo nawet polecenie z instytucji państwowej. Pierdzielone świętoszki.

 

[Wiem, że czytasz]

 

Po doczytaniu odpowiedzi Nadia powróciła wzrokiem do programu tropiącego. Wyświetlający się kwadrat i trzy prostokąty wypełnione kodami przesunęła na podłogę za pomocą gestu. Dokładnie tak jak tamten z dronami. Jednak ta myśl wcale jej nie ucieszyła. Nieraz widziała, jak ludzie wymachują rękami, chcąc w ten sposób pomóc sobie w posyłaniu myśli-poleceń do bryli albo innych tego typu urządzeń. Ona również to często robiła. Zwłaszcza w swoim pokoju, zazwyczaj w sytuacjach, kiedy robiła kilka rzeczy naraz. Tak jak teraz.

Wyciągnęła wskazujący palec prawej dłoni. Program podkreślił kilka kodów, które przykuły jej uwagę. Wyszukiwanie natychmiast przeszło na wybrane.

  

Zorya:Dobrze, że nie zdążyli skasować całego wpisu! – pomyślała, wracając do kodowanej korespondencji. – Gdzie te piękne czasy, kiedy większość rzeczy zapisywano na twardych dyskach, a nie w chmurach portali?

 

Shiva:Odeszły z naszymi pradziadami, maleńka! – ukazała się odpowiedź.

 

Zorya:Masz coś? – posłała pytanie Nadia.

 

Shiva:Moje pieski na razie zwęszyły zwierzynę – przyszła odpowiedź. – Szukam. Hej, w wiadomościach mówią, że jakaś banda wariatów wyskoczyła na przód protestujących i ostrzelała drony. O to ci chodziło? Jak oni nagrywają te reportaże? Jak już mają drogi sprzęt, to mogliby nauczyć się go obsługiwać. No nic nie widać na nich, no!

 

Zorya: Jakie „ostrzelali”?! Tam był jakiś pajac na latarni! – szybko odpowiedziała Nadia. – Koleś wlazł na latarnię i zhakował drony. Ogarniasz to? Zhakował policyjne drony!!!

 

Shiva: O kurna... Chyba mam. Posyłam ci źródła. Spróbuj coś wytropić.

 

Nadia otrzymała kody, które natychmiast wprowadziła jako uzupełnienie do poprzednich. Tropiciel szybko odnalazł odpowiedni segment wirtualnej chmury. Na szczęście nie skasowali do końca! – powtórzyła w myślach i zaraz potem pomyślała o Serpentynie.

Pomagając sobie gestami, włączyła program. Jegoikona – wąż, którego długie ciało układało się w znak nieskończoności – ukazała się na ścianie po lewej, dokładnie w miejscu drzwi. Wyszukała odpowiednie kody i wprowadziła polecenia. Program szybko ominął zabezpieczenia.

 

Zorya:Muszą już coś z tym robić. – Nadia szybko posłała kodowaną wiadomość. – Za łatwo mi poszło. Podłącz się i łap plik, póki mogę go przesłać.

 

Shiva: A może niech wróci, gdzie jego miejsce? ]:->

 

Propozycja była tak perfidna, że natychmiast spodobała się Nadii. Włączyła Lodołamacza. Program łamiący zabezpieczenia, wspomagany przez samą Nadię, reagującą myślami o odpowiednich kodach najszybciej, jak się dało, w kilka minut poradził sobie ze wszystkim. Znalazła źródło poleceń i kody. Kasacja! – pomyślała.

Otworzyła stronę YouLive i szybko stworzyła sztuczny profil, używając generatora maili. Dzięki pokonanym zabezpieczeniom program uznał to za działanie administratora i nie stawiał oporu. Następnie Nadia usunęła wpis o zmianach z rejestru.

 

Zorya: Daję link – odpowiedziała Nadia w kodowanej korespondencji i załączyła odpowiedni adres strony. – I co?

 

Nagranie zatytułowała „Prawda o #_protest_promod”. Potem szybko wycofała się z systemu, pozostawiając kilka fałszywych tropów.

 

Zorya: I co??!! – zapytała ponownie.

  

Odpowiedź przyszła dopiero po kilku minutach.

  

Shiva:Do diabła... Ja chyba wiem, co to za pajac.

2

Narodziny dziecka to szczęście. Ale co dalej? Świat zmienia się coraz szybciej. Nie pozwól, by twoje dziecko nie było w stanie za nim nadążyć. Dzięki specjalnym programom genetycznym Exelixi możesz ukształtować je jeszcze przed narodzinami. Wreszcie nie musisz bać się o jego przyszłość.

Exelixi For better humanity

 

Znak pierwszego państwowego hyperstreamu „na żywo” pojawił się za przerwanym okręgiem, symbolizującym wczytywanie. Zaraz potem zastąpił je wypudrowany, chudy prezenter o twarzy nastolatka, z fryzurą przywodzącą na myśl oklapniętą na bok płetwę.

– Warszawa rozwija się jak nigdy! – zaczął dynamicznie, opierając się o biurko zrobione w całości ze szkła. – Kolejne okoliczne miasta deklarują chęć przekształcenia się w dzielnice rozrastającej się stolicy Polski. Dzień dobry Państwu, Tomasz Koszyński, zaczynamy pierwsze dzisiejsze wydanie Wiadomości.

Zmieniła kanał.

N24HyperStream wczytało się zdecydowanie szybciej. Farbowana blondynka w szarym żakiecie miała fryzurę przypominającą grzywę lwa. Skupione na kamerze spojrzenie oczu w sztucznym kolorze jaskrawego błękitu, uzyskanemu dzięki zabiegowi chirurgii genetycznej, dodatkowo potęgowało to wrażenie.

– Witam Państwa, jest dwudziesty szósty sierpnia. Marzena Kuś. Zaczynamy pierwsze wydanie Faktów – zaczęła równie dynamicznie, co kolega z konkurencyjnego streamu. – Tragedia w Sopocie. Zamachowiec-samobójca wysadził się podczas wczorajszego koncertu na molo. Są ofiary i wielu rannych. Do zamachu przyznała się radykalna organizacja narodowo-katolicka Bractwo.

Zmiana – kolejny kanał. Stream Republika. Prezenter zamiast regularnej brody na bladej skórze podbródka miał trzy idealnie przycięte, równe paski zarostu. Mówił o wybuchu w Sopocie.

Spróbowała na streamach regionalnych – mazowieckich i warszawskich. Przewijała, szukała obrazu, hasła, nagrania, hashtaga…

Zaklęła pod nosem, po czym posłała myśl-polecenie, nakazujące brylom wyłączenie całego okna przeglądania. Zaraz potem włączyła je ponownie. Szukała dalej.

Portale społecznościowe również nie wrzały, choć gdzieniegdzie przewijały się odnośniki. Nagranie człowieka z balkonu zostało udostępnione kilka razy w przeciągu następnej godziny od momentu, gdy je przywróciła. Jak zwykle w przypadku takich nowinek komentarzy było zdecydowanie więcej niż ponownych udostępnień. W tych pierwszych najczęściej pojawiało się stwierdzenie, że to fotomontaż i prowokacja. Komentujący nie mogli jednak dojść do porozumienia, czy był to manewr rządu, mający zdeklasować protest, czy raczej akcja haktywistów, pragnących poprzeć w jakiś sposób swoje idiotyczne dążenia do „nie wiadomo czego” – jak napisała koleżanka z klasy Nadii, za co dostała sporo lajków. Ciekawe, co powiedzieliby ci gliniarze, którzy dostali dronami po dupach? – pomyślała.

Była z siebie zadowolona. Wręcz dumna.

– Zdjęłabyś to wreszcie i zjadła śniadanie! – Głos matki wyrwał ją z zamyślenia.

– Tak jak ty wczoraj podczas lotu? – odgryzła się.

Kiedy Nadia była mała, matka miała pewny sposób na wywoływanie w niej poczucia winy. Było to westchnienie, tak ciężkie, że kilkuletniej dziewczynce, którą wtedy była, wydawało się, że jej mama zaraz zaleje się łzami. Jako mogła sprawiać mamie tak wielką przykrość? Jednak Wanda zdecydowanie nadużywała tego manewru. Z biegiem lat Nadia uodporniła się nań tak samo, jak na wywody na temat ich złych relacji i na to, jak mama stara się dla kochanej córki. Mimo to nadal, kiedy słyszała ciężkie, smutne westchnienie, czuła ciarki. Nienawidziła tego uczucia.

– Zawsze już będziemy tak rozmawiać? – zaczęła Wanda głosem przepełnionym zmęczeniem, jakby nie spała od kilku nocy.

Nadia doskonale znała ten ton. Pozwoliła, żeby bryle zsunęły się nieco z nosa. Spojrzała znad nich, unosząc brwi. Matka nie ustępowała.

– Więc? – zapytała Wanda. – Odpowiesz coś?

Nadia miała odpowiedź gotową od początku. Poprawiła bryle, ponownie zasłaniając nimi oczy.

Zauważyła dłoń matki, zaciskającą się w pięść. Wiedziała, co się zaraz zacznie. Krzyk, desperacka próba wywołania poczucia winy, które teraz miały zupełnie odwrotny skutek. Ale matka nigdy tego nie zauważy! – pomyślała Nadia. – Niby jak?

Leżące na kuchennym stole bryle, należące do Wandy, odtworzyły nagle wesołą melodyjkę, sygnalizującą telefon. Kobieta wyprostowała się na krześle. Odetchnęła głęboko i wyprostowała palce. Wszystko po to, by chwilę później wprawnym ruchem pochwycić grające urządzenie i natychmiast włożyć na nos.

– Wanda Wittman – powiedziała uprzejmym tonem. W jednej chwili stała się inną osobą. Nie było w niej żadnej z emocji, które zafundowała córka. – Nie, wszystko w porządku. Właśnie skończyłam śniadanie.

Nadia wykorzystała moment. Pochwyciła kanapkę po czym wstała i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wielkiego tarasu.

 

Staromodny hamak na tarasie był ulubionym miejscem Nadii. Tutaj najchętniej spędzała gorące letnie poranki, ignorując otoczenie oraz matkę, jeżeli ta akurat była w domu. Teraz dojadała śniadanie, zapatrzona w komunikaty z portalu społecznościowego. Nagrania, zdjęcia, holozdjęcia... No kurde, sezon ogórkowy! – pomyślała. Czekała, aż coś się stanie. Cokolwiek. Miała jeszcze kilka dni do pierwszego dnia szkoły, więc chciała je jakoś wykorzystać. Odrobić przerwany nagle wyjazd.

 

Naomi Hill:Hej! To na Hawajach jest sieć? Tylko żartuję. Co tam u ciebie?!

 

Nadia nie zdążyła przeczytać do końca komunikatu, a już pod nim pojawił się następny, przedstawiający serię żółtych główek, posyłających buziaki i mrugających co chwila w jej stronę. Posłała w odpowiedzi myśl:

 

Nadia Wittman: Sprawdź moją lokalizację... – Do komunikatu dołączyła emotikon symbolizujący niezadowolenie.

 

Naomi Hill:Cooooooooo?! – Odpowiedź była nagła i nieskładna. Sygnał, że koleżanka jest rzeczywiście zaskoczona. – Ale co się... ło rany... Co się stało?

 

Nadia Wittman: Matka ma ważniejsze dziecko ode mnie. – Nadia dołączyła głupawą buźkę, żeby dało się odczytać jej cynizm.

 

Naomi Hill:Hej hej hej... Nie ma tego złego... Mam bilety na Immersion. Chcesz iść? – Dołączona wesoła buźka, która tylko zirytowała Nadię.

 

To było zbyt oczywiste. Koleżanka z klasy – przyszła modelka, patrząc na nią, miało się niemal pewność, że właśnie do tego zaprojektowali ją rodzice, jeszcze zanim się urodziła – chciała mieć znajomości już teraz. Głupio ufała, że przyjaźń z Nadią zapewni przyszłe benefity. W czymś pomoże. Coś magicznie sprawi. Ma przynajmniej tyle taktu, żeby nie pytać o to od razu. Zaraz jednak Nadia przypomniała sobie o czymś. Przejrzała profil koleżanki.

 

Nadia Wittman: Przecież już miesiąc temu chwaliłaś się, że idziesz z chłopakiem.

 

Naomi Hill: Hihi – do wypowiedzi został dołączony emotikon symbolizujący tajemniczy uśmieszek – Mam dwie podwójne wejściówki. Mieliśmy iść z Sarą i z tym jej Konradem, ale się pokłóciłyśmy... – Kolejny emotikon symbolizował płacz, co twórcy postanowili przedstawić jako żółtą, tarzającą się po pasku okna komunikatora kulę, spod której wyskakiwały ogromne, błękitne krople. – No więc możecie iść z nami. Znaczy ty i Bastian. – Teraz emotikon symbolizujący zawadiacki uśmieszek przedstawiał następną żółtą kulę, której wyrastały na czole czerwone rogi, z czego żółta, okrągła buźka, ewidentnie była zadowolona. Nadia jednak wcale się nie cieszyła.

 

Nadia Wittman:Zerwaliśmy pod koniec roku szkolnego...

 

Naomi Hill: Rany! Przepraszam!!!!!! Zapomniałam!!!!

 

Nadia ściągnęła bryle i spojrzała w niebo. Po błękitnym sklepieniu przelatywały chmury, a wraz z nimi ogromne drony, rzucające na nie jaskrawe holoreklamy, dostosowane do światła dnia. Dziwne! – pomyślała. – Przecież nasza dzielnica to strefa wolna od reklam... – Zastanowiła się przez chwilę. – Powietrze też. Nigdy nie widziałam drona w Otwocku.

Bezzałogowy statek latający, kształtem przypominający spodek, szybko odleciał. Pewnie program mu się zepsuł i źle odczytał trajektorię – doszła do wniosku Nadia, po czym spojrzała w inną część nieba, prawdziwie wolną od dronów i reklam.

Latająca maszyna pozwoliła na chwilę zapomnieć o Sebastianie, który w bardzo krótkim czasie z najlepszego, co ją spotkało, stał się najgorszym. Chciała o tym zapomnieć, być zimna jak matka – ten jeden raz chciała być jak ona, ale pikające bryle, sygnalizujące kolejne wiadomości, sprawiały, że nie mogła. Cholerna idiotka! – pomyślała o Naomi.

– Wychodzę! – usłyszała nagle głos matki. – Będę po południu, pojedziemy na zakupy!

Matka nie czekała, aż Nadia odpowie, co potwierdził syk zamykających się elektronicznych drzwi. Nadia otrzymała potwierdzenie, że kłótnia, która zdarzyła się ledwie kilka minut temu, nie miała większego znaczenia. Tym razem to ty poczekasz sobie na mnie! – pomyślała, po czym założyła bryle z powrotem na nos.

 

Naomi Hill:Nadia? Jesteś tam? Nadiaaaaaa! No przepraszam nie złość sięęęę! – Tym razem żółta, okrągła buźka chowała twarz za dłońmi, złożonymi jak do modlitwy. – Proszę, powiedz chociaż, że jedziesz! Możesz być przecież tylko ty! Chrzanić Bastiana!!! – Dołączony emotikon ukazywał się jako rzucający czarną grzywą, trzymający w górze dwie dłonie bez ramion, z wyprostowanymi małymi i wskazującymi palcami. – Jak chcesz możemy iść tylko we dwie. Nataniel ostatnio też mnie wkurza. Chrzanić ich obu!!!! – Do jednego emotikonu dołączył drugi, identyczny.

 

Nadia Wittman:Luz Nao... Pójdę z wami, tylko prześlij mi czas i adres.

 

Naomi Hill: Yupiiii!!!!!

 

Nadia wciąż nie była pewna, czy to dobry pomysł.

 

 

 

Inteligentny podkład rozłożył się, prowadzony programem maseczki, którą Nadia nałożyła na twarz. Cień do oczu i tusz do rzęs podkreśliły zieleń jej tęczówek, czerwień szminki optycznie powiększyła usta. Założyła do tego imitującą top bluzkę z przezroczystymi rękawami typu MySkin. Za pomocą bryli ustawiła program, który sprawił, że przezroczyste rękawy pokryły się zestawem kolorowych obrazów sprawiających wrażenie tatuaży na jej ramionach. Na jednym ramieniu miejsce znalazł wzlatujący feniks, otoczony ze wszystkich stron płomieniami. Jego długi, płonący ogon kończył się przy samym nadgarstku, łeb sięgał aż do barku, a rozpostarte szeroko skrzydła otaczały ramię. Z prawego barku z kolei śmiała się trupia czaszka otoczona poszarpanym kapturem. W opuszczonej dłoni kościotrup trzymał kosę, której ostrze sięgało aż do łokcia. Nad wyobrażeniem śmierci znajdował się jasny błękit, jednak grafik o wiele więcej czasu i uwagi poświęcił temu, co znajdowało się poniżej, a co pokrywało całe przedramię. Kobiety i mężczyźni, wszyscy skuci kajdanami, przepełnieni cierpieniem, a jednocześnie – zdawałoby się – szczęśliwi. Nadia kochała ten tatuaż. Nigdy nie żałowała, że kupiła program. Każdy kupuje coś, co wolno kupić dopiero od osiemnastki! – podsumowała, oglądając się w lustrze. Obcisłe dżinsy i fryzura dopełniały wizerunku niegrzecznej dziewczynki, którą miała ochotę zostać tej nocy. Całość wieńczyła skórzana kurtka z ćwiekami na pagonach. Zadowolona z siebie założyła bryle i spojrzała w lustro po raz ostatni.

Nie...! – Świecący jak neon napis pojawił się na lustrze, by zniknąć w ułamku sekundy. Obser... – Nadia nie zdążyła do końca doczytać zdania.

Zdjęła bryle, po czym założyła ponownie, niepewna tego, co widziała. Antywirus zakomunikował powstrzymanie próby włamania. Chyba nie do końca powstrzymana ta próba! – pomyślała Nadia. Dla bezpieczeństwa posłała myśl nakazującą wykonanie szybkiego skanu. Zaraz potem zbiegła na dół po schodach. Mały robot-odkurzacz krzątał się po salonie i kuchni, sprzątając to, co porozrzucała Nadia, przygotowując jakąś zupę, na szybko odgrzewaną w halogenowym piekarniku. Miała być pomidorowa, a okazała się jedynie nieudolną mieszaniną koncentratów i wzmacniaczy smaku. Następnym razem wrzucę wszystko wcześniej do gara – obiecała sobie dziewczyna. Mimo iż wiedziała, że kuchnia automatycznie poradziłaby sobie ze zrobieniem jedzenia, a nawet poinstruowała ją, co ma wrzucić, po raz kolejny zapomniała o tej niezmiernie dogodnej funkcji, przez co musiała ratować się jednym z tych obrzydliwych, sztucznych dań do zrobienia na szybko. Jej matka pilnowała, żeby w jednej z kuchennych szafek znajdował się spory zapas podróbek prawdziwego jedzenia.

Minęła kuchnię, przeszła przez salon. Po drodze klasnęła w dłonie trzy razy. Automatyczne drzwi balkonowe odebrały polecenie i zamknęły się. Gdy klasnęła dwa razy, światła zgasły. Uśmiechnęła się do siebie. Myślami wyszukała w serwisie filmowym teledysk popularniejszego utworu zespołu Immersion. Neo synthpunk nie był jej ulubionym rodzajem muzyki, ale ten zespół reprezentował przyjemną dla szerszego grona odbiorców lżejszą wersję. Nadia złapała stojący w przedpokoju hoverscooter, podniosła kierownicę, po czym uruchomiła. Niewielkie śmigła zawirowały z niezwykłą prędkością, unosząc mały pojazd na wysokość ponad dwudziestu centymetrów nad chodnik i gwiżdżąc niczym miniaturowy odrzutowiec. Wskoczyła na pojazd, po czym ruszyła w stronę bramy. Gdy była już blisko, automat zeskanował jej sylwetkę. Po krótkiej chwili odnalazł prawidłowy wzorzec i otworzył bramę. Nadia wyjechała na ulicę. Włosy rozwiewał jej wiatr. Uwielbiała to uczucie.

Kątem oka zauważyła kolejny komunikat o powstrzymanej próbie hakowania bryli. Zignorowała go. Szybkie skanowanie nic nie wykazało, a to oznaczało, że nie ma się czym martwić. Shiva próbuje mi zrobić kawał czy co? – zastanawiała się przez chwilę, gnając wzdłuż spokojnych ulic dzielnicy i mijając kolejne wille otoczone wysokimi parkanami. Elektroniczne rytmiczne dźwięki dudniły w jej głowie, a syntetyczny głos wokalistki Immersion sprawiał, że ciarki przechodziły jej po plecach. Podobno nie była tylko animacją, ale prawdziwym androidem. Seryjnym, mechanicznym artystą. Nie mogła się doczekać, kiedy to zobaczy.

 

 

 

Gps w brylach Nadii informował o długiej kolejce do wejścia do klubu. Sunąc ponad wyznaczoną dla rowerów i innych pojazdów ścieżką – oznaczoną czerwonymi puzzlami zlepiających się żelbrukowych kostek – posłała do bryli myśl nakazującą urządzeniu nawiązać połączenie z urządzeniem Naomi Hill.

 

Naomi Hill: Hej hej! – pojawiła się odpowiedź.

 

Nadia Wittman: Gdzie stoisz?

 

Naomi Hill: Na końcu kolejki – Do wiadomości dołączony został emotikon wyginający usta w podkówkę.

 

Nadia Wittman: Spoko. Przynajmniej dojadę, zanim wejdziecie.

 

Naomi Hill: A jak ty się tłukłaś?

 

Nadia Wittman:Doczłapałam się metrem z Otwocka. Przed chwilą wysiadłam przy Wileniaku. Gdzie dokładnie jest ten klub HyperCube, co?

 

Naomi Hill:Nigdy nie byłaś?!

 

Nadia Wittman:Z moim planem zajęć? Dziewczyno, ja nawet nie mam czasu podrapać się po tyłku! Myślisz, że o co Bastian miał pretensje?

 

Naomi Hill:Chrzanić go! Ma tylko własne dna przed oczami. Egocentryk walony! Oby go zmutowało! A klub wygląda jak mała kamienica otoczona szklanym sześcianem. Dosłownie! – Ostatnie słowo podkreślił puszczający oko emotikon.

 

Nadia nie widziała konwersacji. Automat przekazywał do jej głowy wypowiedzi koleżanki w postaci dźwięku. Zapisana w brylach Wirtualna Inteligencja lektora doskonale akcentowała słowa, przez co Nadia odniosła wrażenie, że ma do czynienia z nagraniem. Kolejna rzecz, którą Evo przebija konkurencję! – pomyślała, choć gdy usłyszała wypowiedź „Naomi puściła do ciebie oko” – wypowiedziane w dość zalotny sposób, nieco zwątpiła w ideę inteligentnego programu lektorskiego.

Antywirus jeszcze tylko raz wykrył i powstrzymał próbę włamania, o czym nie omieszkał poinformować właścicielki urządzenia. Nadia zignorowała i tę informację. Wizja w brylach już nie szwankowała. Nie pojawiały się żadne dziwne napisy, więc nie miała zamiaru się tym przejmować. W głowie wciąż huczała jej muzyka zespołu. Już niedługo miała zamiar zmęczyć nią uszy jeszcze bardziej. Do tego stopnia, by wróciła do domu totalnie skołowana, zupełnie jakby piła. Żeby piszczało jej w uszach tak, by nie była w stanie usłyszeć krzyków matki. Nie wiedziała, czy to możliwe. Algorytmy jej dna były przygotowane z ogromną pieczołowitością, więc nie wiedziała, czy jakikolwiek sposób ogłupienia umysłu w ogóle jest możliwy. A jeżeli matka kazała wprowadzić blokady? – pomyślała. – Zabawy się zdarzały, ale nigdy mnie nie „zawiało”. Nigdy nie straciłam kontroli jak koledzy. Jak Naomi chyba z milion razy! Nadia pokręciła głową. Ta myśl była tak przerażająca, że dziewczyna przez chwilę straciła łączność ze swoimi brylami i nie słyszała muzyki. Ta szczęśliwie jednak powróciła, odpędzając natrętne myśli.

Naomi miała rację. Ciężko było nie zauważyć jednej z niewielu pozostałych w dzielnicy kamienic, obudowanej wielkim przezroczystym sześcianem. Żelazny stelaż podtrzymywał ściany z czerwonej cegły, przytwierdzony do kamienicy wielkimi żelaznymi śrubami. Kolejka z wnętrza szklanego sześcianu ciągnęła się niczym wąż, sięgając niemal końca ulicy. Nadia uruchomiła w brylach program lokalizujący, nakazując mu odnaleźć koleżankę. Gps wskazał ją niedaleko początku kolejki. Mijała kolejnych ludzi – chłopców w bluzach z obcisłego materiału, który niczym druga skóra przylegał do ich ciał, podkreślając mięśnie, samoistnie wyhodowane przez zaprogramowane do tego organizmy; dziewczyny o niewinnych twarzach dziewczynek i ciałach kobiet, których stroje sprawiały, że nie dało się nie zawiesić na nich wzroku. Biedniejszych dało się wypatrzyć jeszcze szybciej. Skupiali się wokół całodobowych sklepów i wejść do niezburzonych jeszcze pustostanów. Niektórym spod rozdartej sztucznej skóry przebłyskiwały syntetyczne części cybernetycznych kończyn. Nadia wzdrygnęła się, mijając bramę. Jeden z mężczyzn, ubrany w przepocony bezrękawnik i postrzępione ortalionowe spodnie, miał uszkodzone sztuczne oko, które świeciło na nią czerwienią niczym laser wycelowanej broni. Drugi miał skórę czerwoną i połyskującą, jakby właśnie wykąpał się we krwi. Gdy zerknęła w ich stronę, uśmiechnął się, obnażając zaostrzone zęby. Przyspieszyła.

Wreszcie lokalizator odnalazł Naomi. Nadia podjechała bliżej. Widziała już w świetle lampy ulicznej roześmianą twarz koleżanki i stojącego obok niej Nataniela, beztrosko rozmawiających z... Sara? Konrad? – Nadia zaklęła w myślach. Nieodłączony gps odczytał myśl i zaczął poszukiwać ulicy, której nazwa składała się z pięciu ostatnich bluzgów, jakie pomyślała dziewczyna. Gdy nie odnalazł niczego w obrębie Warszawy, poszerzył zakres do województwa. Potem szukał w całym kraju. Szukałby dalej, gdyby Nadia go nie wyłączyła.

Antywirus wskazał kolejną próbę ataku. Nadia już chciała ponownie zignorować powiadomienie, jednak nagle czerwona ikona, oznaczająca ostrzeżenie przed dokonywanym właśnie atakiem, wygięła się i zamrugała. Zaraz potem wielkie podświetlone na czerwono słowo „uwaga!” zastąpiło inne: „wiej!”.

Ogromny cień zasłonił światło latarni. Wprawnym ruchem pochwycił dziewczynę, owijając wielkie ramię wokół jej karku i przycisnął tak mocno do siebie, że straciła oddech. Drugi złożył jej pojazd i schował pod długi, ciężki płaszcz. Nadia starała się myśleć jasno. Wezwać pomoc. Komunikat 112! – powtarzała myśl. – Komunikat 112! Poczuła, jak dryblas ciągnie ją, jeszcze mocniej ściskając głowę. Bryle wcisnęły się w nos i pod brwi. Usłyszała trzask pękającego plastiku. Wyświetlane obrazy nagle zniknęły.

Mężczyźni nie mówili ani słowa. Świetnie wyszkoleni i z pewnością również doświadczeni w porywaniu, obrócili Nadię plecami w dół, po czym podnieśli. Dziewczyna szarpała się co sił. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to zniecierpliwienie tego, który trzymał ją za nogi oraz cios, brutalnie zadany przez niego w okolice splotu słonecznego. Dziewczyna ponownie straciła oddech. Zakasłała.

– Szybciej! – warknął ten pierwszy.

Nadii kręciło się w głowie. Chciała coś zrobić. Cokolwiek. Ale jej organizm zainteresowany był jedynie łapczywym chwytaniem powietrza. W pewnym momencie poczuła, że już nie jest w stanie dalej się szarpać. Oczy zamknęły się wbrew jej woli.

 

 

 

Nadia zerwała się gwałtownie. Chwyciła kołdrę i zamachnęła się, jakby chciała ją odepchnąć. Ta spadła na podłogę. Dziewczyna rozejrzała się wokół. Krople deszczu uderzały o parapety i okna. Rozejrzała się raz jeszcze. To mój pokój, ale... – pomyślała. Przetarła załzawione oczy. Piekły ją w dziwny sposób. Co mi jest?

Usiadła na brzegu łóżka, starając się przypomnieć sobie, co robiła poprzedniego wieczoru. Nie mogła zebrać myśli. Padający za oknami deszcz wcale nie pomagał. Zagrzmiało. A gdzie błyskawica? – zastanowiła się, spoglądając na ciemne chmury.

Pukanie do drzwi rozległo się nagle.

– Nadia? – usłyszała głos matki. – Wstałaś już?

Nadia nie odpowiedziała.

– Nadia? Kochanie?

Kochanie? – zdziwiła się Nadia. – Mama tak nigdy nie mówiła...

– Nadia, czy znowu gadałaś z tą swoją koleżanką do późna? – Matka nie dawała za wygraną. – Widziałaś ją wczoraj na koncercie?

Matka o koncercie nic nie wiedziała! – uświadomiła sobie Nadia.

Nagle podłoga wygięła się. Na ścianach pojawiły się zacieki. Deszcz przebił się przez nie i zabrudził równo położoną farbę, jakby próbował wejść do środka. Okienne szyby zaczęły pękać. Szczeliny układały się w nienaturalne wzory, przypominające cyfry. Nadia zerwała się z łóżka.

– O, nie... – szepnęła drżącym z przerażenia głosem.

 

 

 

– Wypuśćcie mnie! – wyrwało się z ust dziewczyny.

– Trzymaj ją! – rzucił dryblas.

– Próbuję... – odpowiedział mu drugi. Ton miał beznamiętny jak maszyna.

Założony na głowę mały hełm zakrywał oczy oraz uszy Nadii. Blokował bodźce z zewnątrz. Jednak wyczuła na sobie ich dotyk.

– Wypuśćcie mnie! – krzyknęła, znowu kopiąc nogami na oślep, trafiając w oparcia przednich siedzeń pojazdu. Samochód z zaprogramowaną trasą podążał w głąb dzielnicy.

– I dupa z transmisji! – skomentował pierwszy. – Zaraz wszystko jej się rozjedzie.

– Potrzymajmy ją tak – zaproponował drugi. – Może system podpowie jej parę takich obrazów, że jednak zacznie śpiewać.

– To tak nie działa – odpowiedział pierwszy. – Musi wrócić do poprzedniego stanu, żeby to zadziałało.

– To mam znowu ją przydusić, żeby straciła przytomność?

– Nie mamy na to czasu. Przytrzymaj ją.

Większy z dryblasów przycisnął do siebie szamoczącą się dziewczynę. Drugi sięgnął do schowka w oparciu przedniego siedzenia.

– Znowu? – zdziwił się ten większy, widząc jak jego kompan odpakowuje strzykawkę. – Jak przesadzisz, to nam odleci. Pamiętaj, kto to jest!

– Może być nawet córką prezydenta! – odpowiedział. – Mamy pozyskać informacje, a nie dbać o jej zdrowie. Mogła się nie pakować w to całe gówno.

Pojazd szarpnął, po czym zahamował gwałtownie. Silnik zamilkł, płyta rozdzielcza wyświetlająca mapę gps, prędkość oraz przebieg elektrycznego silnika nagle stała się czarna.

– Co jest? – zdziwił się większy z dryblasów.

Odpowiedział mu dźwięk rozbijanej szyby. Ziarenka tłuczonego szkła posypał się do środka razem ze sporym kawałkiem bruku, który uderzył dryblasa w plecy.

– Co do... – zaczął drugi, ale nie dokończył. Szyba obok niego również została rozbita. Zaraz potem w oknie pojawiła się ręka, wielka i czerwona jak krew, która pochwyciła mężczyznę i przyciągnęła do drzwi.

Nadia zerwała z głowy hełm. Bez zastanowienia przeczołgała się na przednie siedzenie i skuliła tam. Co się do cholery dzieje? – myśl kołatała w jej głowie. – Jeszcze jedna iluzja? Słyszała o tym ustrojstwie. Hełmy incepcyjne – najnowszy sposób przesłuchiwania, zakazany we wszystkich krajach dawnej Unii Europejskiej jeszcze zanim projekt wszedł w fazę finalną. To gangsterzy? Korpoagenci? – przemknęło jej przez głowę.

Próbowała otworzyć drzwi. Zaklęła. W aucie nawet zamek był elektroniczny. Porywacze szamotali się, wyciągani przez napastników. Nadia ostrożnie wyjrzała przez okno. W szamotaninie błysnęło czerwone oko jednego z walczących. To on! – pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. – Widziałam go pod klubem. Obserwował mnie?

Nerwowo rozejrzała się wokół. Otworzyła samochodową skrytkę i zaczęła wyciągać wszystko na podłogę. Nic. Nic, co by mogło jej pomóc! Zajrzała pod siedzenie. Jest! Znalazła niedużą gaśnicę, wielkości litrowej butelki. Była jednak dostatecznie ciężka, żeby pomóc Nadii pozbyć się trzeciego okna. Uderzyła raz, drugi, trzeci. Po piątym szkło wreszcie zaczęło pękać. Po szóstym szyba zamieniła się w stos szklanych ziaren. Dziewczyna przecisnęła się przez okno. Kątem oka zobaczyła jednego ze swoich wybawców. Trzymał dryblasa do połowy wyciągniętego z samochodu, zaciskając ogromne ramiona na jego głowie. Ściskał z całych sił. Wreszcie zamachnął się. Dał się słyszeć tępy dźwięk łamanego karku. Dłonie dryblasa, które wcześniej kurczowo chwytały się czerwonych ramion, teraz zwisały w dół, niczym ręce lalki, której obcięto sznurki.

– Ej! – zawołał czerwony wielkolud, kierując swój wzrok na Nadię.

Dziewczyna nie zastanawiała się ani chwili. Cisnęła gaśnicą wprost w czerwonoskórego, po czym rzuciła się do ucieczki.

– Zaczekaj głupia! – wrzeszczał wielkolud.

Piszczało jej w uszach, słyszała dudnienie własnego serca. Nie zatrzymuj się! – powtarzała w myślach. – Masz jakiś procent genów sportsmenki. Wykorzystaj je teraz! Nagły wystrzał odbił się echem od ścian okolicznych budynków. Nadia instynktownie rzuciła się na ziemię. Głupia! Głupia, głupia! – karciła się w myślach. – Tylko się teraz nie oglądaj! Nie mogła się jednak oprzeć.

Zobaczyła mężczyznę w ortalionowych spodniach, który celował z pistoletu w drugiego z porywaczy, leżącego tuż przy kołach. Z dziury w jego głowie wystrzeliło kilka niewielkich iskier.

Czerwony ruszył w jej kierunku. Kretynka! – ponownie skarciła się w myślach, uświadamiając sobie własną głupotę. Poderwała się. Już miała uciekać dalej, kiedy wielkie czerwone ramię pochwyciło ją w pół.

– Nie! – krzyczała.

– Cicho! – odpowiedział jej olbrzym, ciągnąc ją z powrotem w stronę auta. – Nie mamy na to czasu!

Obok zniszczonego wozu stanął drugi. Niepozorny van, mający na jednym z kół plamę rdzy. Rocznik tak stary, że potrzebował kierowcy.

– Nie! – krzyknęła znowu Nadia, kiedy otworzyły się drzwi.

– Ciszej, Nadia! – usłyszała własne imię.

– Skąd...? – zdziwiła się, spoglądając w stronę auta.

Z miejsca kierowcy wysiadła kobieta o kruczoczarnych włosach. Twarz pokrywała ciemna skóra. Czarny sweter okalał drobny tułów, a wytarte dżinsy, chude nogi. Dłonie skrywały skórzane rękawiczki.

– Nie ma czasu! – usłyszała drugi głos. – Gliny już tu jadą...

Obejrzała się gwałtownie. Czerwone oko mężczyzny pokryło się nagle czarnym pigmentem, podobnie jak reszta ciała. Wkrótce stała przed nią postać w czarnym kostiumie, ciasno opinającym sylwetkę sportowca. Kobieta rzuciła mężczyźnie gogle, które szybko założył. Szkła zaświeciły błękitem.

– Cholera – rzucił mężczyzna. – Są blisko!

Odwrócił się i wyrzucił pistolet.

– Wsiadamy! – zarządził.

 

[To sen czy symulacja?]

 

– Ty...? – Nadia nie mogła wydusić z siebie pytania.

– Mówiłam ci, śliczna, że wiem, co to za pajac! – usłyszała słowa dziewczyny.

Nadia spojrzała na nią. Potem na mężczyznę, a potem, na czerwonoskórego potwora.

– Shiva...

– Wszystko ci powiem – przerwała jej Shiva. – Ale jeżeli chcesz to usłyszeć, musimy najpierw przeżyć.

Nadia przełknęła nerwowo ślinę. Z oddali dobiegł ich odgłos syren zbliżających się radiowozów.

3

SecondWorld – Rzeczywistość 4.0!Najprawdziwsza rzeczywistość alternatywna!Bezpieczne połączenie z twoimi falami mózgowymi pozwoli ci doświadczyć wszystkich cudów naszego świata!Zawieraj przyjaźnie i zakładaj biznesy.Odkrywaj światy stworzone w umysłach twoich znajomych albo twórz własne i dziel się nimi!SecondWorld!Twój prywatny świat!

 

Sztuczne światło lamp padło na ogromny, zautomatyzowany blat, oddzielający otwartą kuchnię od salonu. Automat do kawy, na stałe przytwierdzony do blatu, czarny tak samo jak reszta konstrukcji, zabrzęczał młynkiem, mieląc ziarna kawy.

– Syntetyczne? – zapytał mężczyzna stojący przy blacie. Biała, pognieciona koszula wisiała na szarawej skórze, skrywającej spracowane mięśnie. Nierówny, źle zgolony zarost widniał miejscami na pokrytej zmarszczkami twarzy.

– Jeżeli chce pan dopytać, czy zrobię panu kawę, to owszem – odpowiedziała Wanda Wittman, opierając ręce o blat. – Ale pod warunkiem, że zgodzi się pan stąd wyjść, oficerze.

– Droga pani...

– Proszę darować sobie przesadną grzeczność – przerwała oficerowi Wanda. – To do pana nie pasuje. Poza tym już raz powiedziałam, że nie skorzystam z usług państwowej policji.

– Sprawa ma się inaczej w kwestii służb państwowych. Nie jesteśmy do wynajęcia.

– Doskonale! – odpowiedziała Wanda.

Automat wydał z siebie charakterystyczne piknięcie, sygnalizując, że napój jest gotowy. Wzięła kubek i upiła łyk. Wspaniały aromat kawy parzonej z prawdziwych ziaren rozniósł się po pomieszczeniu.

– Wobec tego nie powinien pan mieć problemów z wyjściem... – dokończyła.

– Droga pani...

– Prosiłam, żeby pan z tym skończył. – Wanda podniosła nieco głos. – Ta moda na końcówkę ubiegłego wieku wkradła się nawet w mowę powszechną? Znam swoje prawa. Według ustawy z trzydziestego piątego mam prawo odmówić każdym służbom policyjnym, które się do mnie zgłoszą.

– Zgodnie z tą samą ustawą – odpowiedział spokojnie funkcjonariusz – nie może pani nakazać opuszczenia posesji jedynie funkcjonariuszowi policji państwowej... droga pani! – dodał złośliwie.

Wanda zacisnęła usta, spoglądając na funkcjonariusza państwowych oddziałów stołecznej policji. Denerwowało ją wszystko, co sobą reprezentował. Zmęczona twarz, zmarszczki, złośliwy uśmiech nieudolnego policjanta, który z luk w prawie korzysta chętniej niż prawnicy. Żeby tego mało – widziała wyraźnie – nie było w nim nic, co powinien posiadać szanujący się współczesny człowiek. Nie ma nawet pojedynczego wszczepu! – wywnioskowała Wanda – Żadnej modyfikacji genetycznej. Cholerny naturalistyk.

Ludzie, których nie stać na żadne ulepszenia ani genetyczne, ani nawet cybernetyczne, od pewnego czasu, niczym raperzy z ubiegłego wieku, zaczynali chwalić się swoją biedą i trudami życia w slumsach, które na powrót zaczęto zwać „gettami”. Nie próbowali jednak przekazać niczego poprzez gadaninę, okraszoną zapętlonymi melodiami, ukradzionymi z innych utworów. Swoim złośliwym zachowaniem chcieli zaznaczyć, jak bardzo ludzkość odeszła od natury. Byli brudni, chorzy, skazani na zagładę, a co aktywniejsi próbowali wmawiać reszcie ludzkości, że to samo czeka wszystkich. Wystarczy jedynie, że załamie się aktualny system. Jakimś cudem wolny rynek istnieje nadal pomimo wszystkich kryzysów! – zakończyła swoje przemyślenia Wanda. Policjant jednak nie pasował do końca do postawy naturalistyka. Wyobrażała sobie, że właśnie tak wyglądali prekursorzy tego, w jej mniemaniu najżałośniejszego, wymysłu ludzkiej kultury. O ile coś takiego jak kultura jeszcze istniało.

– Droga pani – zaczął policjant jeszcze bardziej złośliwie niż poprzednio. – Muszę przyznać, że o ile jest pani doskonałym przedsiębiorcą, jeżeli wierzyć mediom i notowaniom firmy, to wręcz tragiczną gospodynią. Ten kubek powinien być dla mnie, jeżeli idzie o kolejność gość-gospodarz, a ja nie dostałem nawet szklanki wody. Korzystając z praw funkcjonariusza państwowego, mogę rozpocząć śledztwo, nakazując prześledzenie historii odwiedzin adresu ipbryli pani córki. Tak to się mówi? Bryle? Zresztą mniejsza. Mogę również siedzieć tu tak długo, aż sprawy nie przejmie inny funkcjonariusz, a takiego nie ma. Mogę też skorzystać z prawa pierwszeństwa i wygonić z pani domu każdego, kto będzie chciał przejąć moje zadanie, a nie będzie innym funkcjonariuszem policji państwowej. Więc może już pani wypisywać czek.

Przynajmniej zrobił się szczery! – pomyślała Wanda. Ręce jednak jej drżały.

– Radzę odstawić kawę, droga pani – podpowiedział policjant. – Rozleje pani diabelnie drogi napój.

– Pozwolę sobie się wtrącić... – dał się słyszeć głos z przedpokoju.

Mężczyzna w garniturze pojawił się znikąd. Pomimo lakierek na nogach stąpał po klepce niemal bezszelestnie. Oprawki jego gogli, pokryte błyszczącym, metalicznym srebrem kontrastowały z czarnym, matowym szkłem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział mężczyzna dźwięcznym barytonem. – O, widzę, że domokrążcy już się zjechali.

– Policja, drogi panie... – Policjant zaczął cedzić słowa.

Mężczyzna pogładził się po idealnie przystrzyżonej brodzie, która podkreślała doskonale ostre rysy jego szczęki.

– Funkcjonariuszu... – przerwał i uśmiechnął się nagle, nie zdejmując nawet urządzenia z nosa. – Przepraszam, ale naprawdę ma pan na nazwisko Bańka? Musi mieć pan spore problemy z wlepianiem mandatów.

– Jestem detektywem! – warknął wyraźnie zbity z tropu policjant.

– A więc doskonale będzie pan znał pewne niuanse prawne! – Mężczyzna bezczelnie postawił klasyczny neseser na blacie stołu. – Wando, proszę usiądź. Ja porozmawiam sobie z funkcjonariuszem. I zanim spróbuje pan mnie wyprosić na podstawie jakiegoś tam zapisu. Przepraszam, nie mam pamięci do przepisów dotyczących policji państwowej. Rozumie pan, rzadko korzystam z waszych usług. – Mężczyzna uśmiechnął się ponownie tak sztucznie, jak tylko potrafił. – Tak czy siak, zanim pan spróbuje powiedzieć lub zrobić cokolwiek… – kontynuował i otworzył neseser, który automatycznie wyświetlił holokopię dokumentu ze zdjęciem i zapisem. Odczekał chwilę. – Jak może pan wyczytać z tego dokumentu, jestem prawnikiem Wandy Wittman. Znak wodny jest w prawym górnym rogu, jak w przypadku każdej kancelarii. Pewnie popisywał się pan już swoją znajomością kruczków prawnych dotyczących policji państwowej, ale pragnę przypomnieć, że zgodnie z ustawą z pierwszego września dwa tysiące czterdziestego roku pracownik każdej agencji śledczej, zarówno tych prywatnych, jak i państwowych, ma obowiązek bez względu na okoliczności opuścić pomieszczenie, które prawnik wybierze na rozmowę ze swoją klientką lub klientem. A tak się składa, że miejsce, które wybrałem, to ów dom. Moja klientka lubi się przechadzać, również po posesji, ale z pewnością pan wie, że posesja w myśl ustawy o gruncie mieszkalnym także może zostać nazwana domem. I zanim pan zapyta, mam specjalny program uprawniający mnie do wchodzenia do tego budynku jak domownik. Niesamowicie oszczędza to czas, a czasami ratuje przed niespodziewanymi przypadkami. Raz musiałem tu przeczekać burzę, a pani Wittman niestety nie było w domu. – Kolejny sztuczny uśmiech ukazał idealnie białe, równe zęby, z pewnością niebędące dziełem natury. – Ale nie będę pana zanudzał takimi historyjkami, panie funkcjonariuszu. Moja asystentka stoi przy drzwiach. Odprowadzi pana.

Tym razem to policjant zaczął się trząść. Spojrzał w stronę kanapy, na której usiadła Wanda. Teraz lekko uniosła kawę i upiła łyk, nie odrywając pełnego pogardy spojrzenia.

– Panie policjancie, ja nie mam tyle czasu, co pan – rzucił mężczyzna. – Za dwie godziny muszę być w sądzie na rozprawie. Chce pan, żeby moja kancelaria odezwała się do pana przełożonych?

Policjantowi nie było potrzeba więcej. Klnąc pod nosem, podążył w stronę wyjścia.

 

 

– Czy ty wiesz, ile czasu męczył mnie ten buc? – Głos Wandy poniósł się po całym salonie i kuchni.

– Domyślam się – odpowiedział, podchodząc do niej mężczyzna. Usiadł na kanapie obok swojej klientki. – Podejrzewam też, że oficer już wie, że jest według ciebie bucem. Ale przecież nie zaprosiłaś mnie na pogawędkę. Jak zwykle zresztą.

Resztki kawy w kubku Wandy drgały, rezonując z drżeniem z jej dłońmi.