Nasiona zbrodni - Renata Furman - ebook + audiobook

Nasiona zbrodni ebook i audiobook

Furman Renata

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nasiona zbrodni kiełkują w ukryciu

W Centrum Roślinnych Zasobów Genowych w Rybiu, w jednym z gabinetów sprzątaczka znajduje ciało. Ofiara to Jakub Krantz, inżynier-genetyk, pracujący nad innowacyjną hodowlą nasion. Kiedy dwaj detektywi przybywają na miejsce, by zbadać sprawę, nie spodziewają się tego, co zastaną…

Sielskie otoczenie placówki naukowo-badawczej zupełnie nie pasuje do rozgrywających się tam tragicznych wydarzeń. Początkowo wszystko zdaje się wskazywać na porachunki między grupami naukowców. Wkrótce jednak na jaw wychodzi kolejna zbrodnia. Czy oba morderstwa łączy coś oprócz miejsca?

Komisarz Dariusz Sztuk i porucznik Antek Kowalski mają przed sobą zagadkę, której rozwiązanie z każdą chwilą coraz bardziej wymyka im się z rąk. W gąszczu poszlak i fałszywych tropów trudno dostrzec odpowiedzi. Zwłaszcza gdy motywem może być zarówno zabójcza zazdrość, niewypowiedziane tajemnice, jak i… zemsta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 25 min

Lektor: Marcin Popczyński
Oceny
4,0 (24 oceny)
12
2
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moni_Dana

Całkiem niezła

Lekki kryminał, całkiem fajne śledztwo, choć zakończenie mało satysfakcjonujące.
00
januzal

Nie oderwiesz się od lektury

ok.04.24
00

Popularność




Renata Furman

Nasiona zbrodni

Rozdział I

Cały ten krajobraz wydał się mu jakiś absurdalny. Świeżo skoszona łąka ciągnęła się aż po horyzont, który ograniczony był ciemną linią lasu. Odrastające nowe kiełki traw były już na tyle wysokie, że okrywały ziemię intensywnie zielonym dywanem. Znaczyły go gdzieniegdzie powyginane pnie starych grusz i jabłoni, otoczone przy gruncie wysokimi kępkami nieskoszonej trawy. Nieregularne korony drzew odcinały się czernią od błękitu nieba, na którym uwijały się jaskółki, jak zwykle niestrudzenie goniące za niewidzialnymi owadami.

„Sielanka” – pomyślał komisarz Dariusz Sztuk. „Brakuje tylko kołującego nad tym wszystkim bociana”. – Nie spodziewał się takich widoków tak blisko stolicy.

– Wiocha, co? A rzut beretem do Pałacu Kultury. – Porucznik Kowalski jak zwykle bezceremonialnie przerwał mu rozmyślania.

Siedzieli w samochodzie zaparkowanym na poboczu drogi. Sztuk chciał zyskać trochę czasu, zastanowić się, od czego zacząć, kiedy już znajdą się na miejscu.

– Fakt – przytaknął Kowalskiemu. – Trochę jak u mnie, między Redą a Puckiem. Jakbyśmy podjechali jeszcze kawałek, wyrosłyby przed nami nie drzewa, a wiatraki.

Wciąż jeszcze mówił „u mnie”, chociaż minęło już półtora roku, odkąd mieszkał w Warszawie. Chłopaki we Władysławowie traktowali jego przeniesienie jako awans, którego trochę mu zazdrościli. Oprócz Kubika i komendanta Wierzby nikt nie wiedział, że prawdziwym powodem przenosin komisarza Dariusza Sztuka do stolicy jest miłość.

Sztuk i miłość! To dla wielu brzmiało jak oksymoron. Komisarz uchodził za odludka, sprawiał wrażenie wiecznie naburmuszonego czy też zbyt zajętego własnymi myślami, żeby zwracać uwagę na strzelające do niego oczami co młodsze aspirantki na komendzie. Nikt nigdy nie widział go też z dziewczyną. Powszechna była opinia, że jedyną miłością komisarza jest praca. W rzeczywistości było inaczej. To prawda, że jego życie wypełnione było głównie robotą, że poświęcał jej większość swojego czasu, często angażując się ponad miarę, a nawet ponad oczekiwania przełożonych. Ale to nie znaczy, że jego życie uczuciowe wypełniała pustka. Wiedział, że podoba się kobietom, widział ich zalotne spojrzenia, na niektóre zresztą reagował. A jednak większość znajomości kończyła się na jednej, co najwyżej trzech randkach. Zniechęcała go nadmierna obcesowość i szybkość, z jaką dziewczyny próbowały przekształcać znajomość w trwały, poważny związek i z jaką dążyły do usankcjonowania relacji przysięgą małżeńską. Tłumaczył sobie, że nie jest jeszcze gotowy na bycie mężem, a tym bardziej ojcem. Chociaż tliła się w nim myśl, że tak naprawdę nie spotkał jeszcze tej jednej jedynej.

Z Zuzanną od początku było inaczej. Od pierwszej chwili po prostu zatracił się w figlarnym spojrzeniu jej oczu w kolorze bursztynu i w jej ujmującym uśmiechu. Oczarowała go swoją bezpośredniością i tym, że nie udawała innej, niż była. Nie starała się być nadzwyczajna, i dzięki temu nadzwyczajna właśnie była. Taki trochę wesoły kumpel, ale przede wszystkim kochająca, dobra dziewczyna. Ich związek też wydawał się nadzwyczajny. Nie rywalizowali między sobą o pozycję, jak obserwował to u wielu znajomych par. Nie stwarzali sztucznego podziału obowiązków, nie budowali na siłę tak modnego modelu partnerskiego. Oni po prostu się kochali i byli dla siebie dobrzy. Nie snuli rozważań o planach na przyszłość, choć dla obojga było oczywiste, że są ze sobą na zawsze, na dobre i na złe.

Na razie mieszkali w mieszkaniu Zuzy, które dla nich dwojga było aż za duże. Zuzanna nadal pracowała w swojej starej firmie, ale przeniosła się do innego działu, na razie na trzy lata, w zastępstwie koleżanki, która przebywała na urlopie wychowawczym. Sztuk szybko zadomowił się w nowym środowisku, zwłaszcza że podczas sprawy „mordercy z kempingu” poznał wiele osób z komendy, a z porucznikiem Kowalskim zawarł coś na kształt przyjaźni, chociaż niewiele pracowali razem, bo przydzielani byli do różnych spraw. Tym razem naczelnik Gniewek wezwał ich obu.

– Zbierajcie się, sekretarka już zamówiła samochód. Pojedziecie do Centrum Roślinnych Zasobów Genowych w Rybiu. Rano w jednym z gabinetów sprzątaczka znalazła ciało. Chłopaki z miejscowego posterunku ustalili już, że ofiara to czterdziestodwuletni Jakub Krantz, inżynier genetyk, pracujący nad innowacyjną hodowlą nasion.

– Przyczyna śmierci? – spytał Sztuk.

Naczelnik spojrzał na niego wymownie.

– Nie za łatwo i nie za szybko? Na pierwszy rzut oka uderzenie tępym narzędziem w tył głowy, ale cholera wie. Na razie niczego nie ruszali, więcej będzie wiadomo po sekcji.

Z Warszawy wydostali się, o dziwo, bardzo szybko. Nie były to wprawdzie godziny szczytu, ale na tej trasie przez cały dzień nie brakowało zazwyczaj natłoku tirów i różnego rodzaju samochodów dostawczych, a korki tworzyły się bez względu na porę dnia. Ale dzisiaj sprzyjało im szczęście. Po zjeździe z alei Krakowskiej na drodze zrobiło się już zupełnie pusto. Jechali wśród sielskiego, tchnącego spokojem krajobrazu. Zatrzymali się na poboczu drogi otoczonej starymi drzewami. Sztuk chciał zebrać myśli, zanim znajdą się na miejscu. Kowalski zaś się niecierpliwił. Z nich dwóch to on miał większy temperament. I chociaż był niewiele starszy od Sztuka, to wyglądał dużo poważniej. Pewnie za przyczyną nieco zbyt wydatnego brzucha i dosyć mocno podwyższonego czoła. Natomiast jego zachowanie, żywiołowość, chęć do żartów, dowcip i tak chętnie eksponowany czarny humor powodowały, zwłaszcza w zetknięciu z opanowaniem i zewnętrznym spokojem Sztuka, że wielu uważało go jednak za młodszego od poważnego komisarza. Teraz też to właśnie Kowalski ponaglił:

– Jedźmy już.

Zaraz za zakrętem, w odległości nie większej niż kilometr, wyłoniła się przed nimi siedziba centrum. Budynek był niewysoki, zaledwie dwukondygnacyjny, ale kubaturę nadrabiał długością. Gęsto usytuowane okna poprzedzielane były wielokrotnie przez ogromne tafle szyb, zapewne klatek schodowych. Wąski, lekko spadzisty dach pokryty był zielonymi panelami, co doskonale harmonizowało z soczystą zielenią drzew i krzewów, które otaczały budynek. Zaparkowali przed głównym wejściem. Wewnątrz, przy drzwiach, czekał już na nich posterunkowy, wysoki chłopak o pryszczatej twarzy. Sztuk przywitał się szybko i rzucił:

– Gdzie?

– Drugie piętro, środkowe drzwi. Zaprowadzę. – Posterunkowy najwyraźniej miał za zadanie poczekać na policjantów i podprowadzić ich na miejsce zbrodni.

Gabinet, w którym się znaleźli, był niewielki. Duże okno z widokiem na rozciągające się po horyzont pola zajmowało jedną ścianę. Drugie, mniejsze, było oknem wewnętrznym, wychodziło na korytarz. W pomieszczeniu stało tylko biurko, kilka szaf z pełnymi drzwiami i szafka z drukarką. Technicy już skończyli swoją pracę, zwijali narzędzia. Jeden z obecnych w gabinecie mężczyzn podszedł do policjantów. Rzucił krótkie „cześć” w stronę Kowalskiego, a do Sztuka wyciągnął rękę:

– Miszkowski – przedstawił się. Uścisk dłoni miał mocny, zdecydowany.

– Prokurator Miszkowski – uzupełnił Kowalski.

– Co mamy? – spytał Sztuk.

– Sami zobaczcie. – Prokurator wskazał głową w kierunku biurka. – Ja lecę. Zdzwonimy się, będę przy sekcji – dodał i wyszedł z pokoju.

Zwłoki leżały po drugiej stronie, pod ścianą, twarzą do podłogi. Obok, nad otwartą torbą, przykucnął znany już Sztukowi patolog, doktor Kłeczek. Doktor podniósł głowę i spojrzał na nich przez ramię.

– Uderzony tylko raz, prosto w protuberantię. Najprawdopodobniej dziewięć, dwanaście godzin temu. Nie zginął tutaj. Zwłoki były przeniesione. Nie widzę na ciele śladów walki. Więcej po sekcji. – Z trzaskiem zamknął torbę i się podniósł. – Raport będzie gotowy najwcześniej za dwa dni – dodał już w drzwiach.

Kowalski obejrzał się za wychodzącym i kiedy za doktorem zamknęły się drzwi, powiedział:

– Lakoniczny jak zawsze, ale porządny chłop. No i niezwykle dokładny. Nic mu nie umknie. Nie raz jego uwagi po oględzinach miejsca zbrodni pomagały nam w śledztwie.

Sztuk milczał. Obejrzał dokładnie zwłoki i dopiero wtedy skinął na dwóch rosłych mężczyzn, czekających, żeby móc je zabrać. Potem komisarz omiótł wzrokiem gabinet denata.

– Nic tu po nas – zwrócił się do porucznika Kowalskiego. Spojrzał na stojącego w drzwiach posterunkowego, tego samego, który czekał na nich wcześniej przy wejściu do budynku.

– Proszę dopilnować, żeby cały personel, łącznie ze sprzątaczkami i innymi pracownikami fizycznymi, zgromadził się w sali konferencyjnej. Bo jest tu pewnie jakaś sala konferencyjna?

– Jest, panie komisarzu. Robi się! – Chłopak odwrócił się na pięcie i po chwili dał się słyszeć tupot jego butów na schodach. Posterunkowy najwidoczniej nie był nadmiernym formalistą.

Rozdział II

Sala konferencyjna znajdowała się na parterze. Było to duże, około pięćdziesięciometrowe pomieszczenie z wysokim sufitem. Jedną ścianę stanowiły okna, teraz zasłonięte opuszczonymi, szczelnie tłumiącymi światło słoneczne żaluzjami. Liczne, rozmieszczone w suficie ledowe diody skutecznie rozpraszały mrok, dzięki czemu w pomieszczeniu było zupełnie widno. Centralne miejsce sali zajmowały ustawione w podkowę stoły, typowe biurowe wyposażenie. Kiedy Sztuk i Kowalski weszli do sali, szybkim krokiem podszedł do nich wysoki, szczupły mężczyzna. Gęste, czarne włosy miał zaczesane do góry. Wiek mogła zdradzać rzucająca się w oczy siwizna na skroniach. Wyciągnął rękę do wchodzących.

– Sebastian Kolanowski, jestem dyrektorem centrum – przedstawił się. – Zapraszam panów na miejsce w prezydium. Z tego co zdążyłem się zorientować, obecni są już wszyscy pracownicy, którzy mieli być dzisiaj w pracy.

Głos miał niski, nosowy, mówił wolno. Policjanci usiedli na wskazanych im przez dyrektora miejscach. Sztuk omiótł wzrokiem wszystkie wpatrzone w nich twarze. Większość załogi stanowili ludzie stosunkowo młodzi, przed pięćdziesiątką lub tuż po. Charakterystyczna była przewaga kobiet w tym gronie. Sztuk uznał, że większość pań to pracownice administracyjne. Tymczasem dyrektor Kolanowski dopełniał prezentacji, wskazując kolejne osoby spośród siedzących w pobliżu stołu prezydialnego.

– Dyrektor Pawlak, sprawy finansowe, doktor inżynier Łomżyński, nasz dyrektor do spraw naukowych, profesor Barszcz, sekretarz naukowy, doktor Dziambar, mój pełnomocnik do spraw inwestycji, i nasza główna księgowa, magister Leszczyńska. 

Każda z wywołanych osób unosiła się lekko na krześle, jedynie główna księgowa podniosła się gwałtownie i ukłoniła energicznie. Zaraz jednak, widząc, że wyrwała się jak filip z konopi, opadła z powrotem na krzesło i poczerwieniała jak pensjonarka.

– Resztę załogi poznają panowie z pewnością później. Spodziewam się, że będziecie chcieli porozmawiać z każdym z osobna.

– Owszem – przytaknął Sztuk. – A teraz, jeśli pan dyrektor pozwoli… – tu zwrócił się bezpośrednio do sali – chciałbym prosić, aby dzisiaj pozostali państwo na terenie centrum tak długo, aż zdecydujemy z porucznikiem Kowalskim o zakończeniu czynności na terenie zakładu. Do tego czasu chciałbym porozmawiać kolejno z każdym z państwa w pomieszczeniu, które zechce nam udostępnić pan dyrektor.

– Oczywiście – podchwycił Sebastian Kolanowski. – Proponuję, aby urządzili się panowie w moim gabinecie. Ja znajdę sobie miejsce u inżyniera Łomżyńskiego.

– Dobrze. – Sztuk podziękował dyrektorowi, a głośno powiedział: – Proszę, żeby zechcieli państwo pozostać w tej sali i czekać. Porucznik Kowalski będzie państwa wywoływał. Teraz dziękujemy.

Sztuk podniósł się, a w ślad za nim wszyscy zgromadzeni.

– Panie dyrektorze – Sztuk zatrzymał się przy Kolanowskim – chciałbym najpierw poznać choć pobieżnie specyfikę państwa pracy. Czym zajmuje się centrum, jakie ma merytoryczne zadania i tak dalej. Z kim w pierwszej kolejności powinienem o tym porozmawiać?

– Myślę, że najodpowiedniejsza będzie pani profesor Lemieszkowska z naszej rady naukowej. Jest specjalistką biotechnologii i genetyki molekularnej roślin. To zagadnienia, nad którymi pracował inżynier Krantz. Poproszę panią profesor, aby udała się do mojego gabinetu.

– Będę wdzięczny. – Sztuk skinął głową i wyszedł z sali razem z dyrektorem i porucznikiem Kowalskim.

Rozdział III

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:

ZBRODNIA DOSKONALA ISTNIEJE TYLKO W UMYŚLE MORDERCY

W przyczepie turystycznej na helskim kempingu zostaje zamordowana młoda wczasowiczka. A potem jeszcze jedna… Podejrzenie pada na Grzegorza Sumińskiego, z którym jedna z ofiar spędzała urlop. Szybko jednak okazuje się, że mężczyzna ma mocne alibi.

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na jednym z warszawskich osiedli zostaje znalezione ciało kolejnej kobiety. Zebrane dowody wskazują, że trzech zbrodni musiał dokonać jeden człowiek. W dodatku ostatnią ofiarą jest przyjaciółka Zuzanny Grabowskiej – właścicielki przyczepy, w której doszło do pierwszego morderstwa. Czy dziewczyna ma coś wspólnego ze sprawcą?

Odpowiedzi na to pytanie gorączkowo poszukuje Dariusz Sztuk z komendy rejonowej we Władysławowie. Może mu w tym jednak skutecznie przeszkodzić uczucie, jakim zaczyna darzyć atrakcyjną Zuzannę…

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV

Nasiona zbrodni

ISBN: 978-83-8313-945-6

© Renata Furman i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Aleksandra Płotka

KOREKTA: Katarzyna Darkiewicz

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek