Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełna ciepła i humoru opowieść o Brzozówce i jej nietuzinkowych mieszkańcach
Nasze niebo to trzecia część docenionego przez czytelników cyklu powiślańskiego. Tym razem do grona mieszkańców Brzozówki dołączają pensjonariusze domu spokojnej starości. Podczas gdy seniorzy mierzą się z trudnymi wspomnieniami przeszłości, kolejne pokolenia próbują znaleźć w Brzozówce kawałek własnego „nieba”. Czytelnicy zafascynowani smakami i zapachami Powiśla z pewnością nie zawiodą się i tym razem. „Nasze niebo” na czas jesiennych i zimowych chłodów ukrywa się pod dachami gospodyń, które z miłością wszystkich karmią i ogrzewają ciepłem domowego ogniska. Skorzystajcie z ich zaproszenia!
Poczułam to w poprzednich tomach, ale teraz wiem na pewno: mam tu rodzinę, przyjaciół, a nawet – nie uwierzysz – wrogów. Niebo nad Brzozówką jest takie coraz bardziej moje. Obok mieszkających tu postaci i ich losów nie da się przejść bez emocji.
Agnieszka Łopatowska, interia.pl
Sylwia Kubik – od urodzenia mieszkanka wsi na Powiślu. Zakochana w miejscowych zabytkach i krajobrazach. Polonistka z powołania i zawodu. Uwielbia literaturę, historię, las i gotowanie. Żona Wojciecha i matka dwóch wspaniałych córek Anielki i Gabrielki. Autorka bestsellerowych powieści Pod naszym niebem. Każdy ma swoje miejsce na ziemi oraz Miłość pod naszym niebem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o.
Redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
Korekta: Barbara Pawlikowska
Redakcja techniczna: Paweł Kremer
Projekt okładki: Lena Wójcik
Zdjęcie na okładce: chand/ Adobe Stock
Wydanie I | Kraków 2024
ISBN EBOOK: 978-83-68031-65-2
Wydawnictwo Emocje, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Wojtusiowi, ukochanemu mężowi najlepszej żony
Stefan złamał nogę. I to tak paskudnie, że gips miał założony aż po pachwinę. Nic nie zapowiadało takiego nieszczęścia. Wsiadł jak zwykle na swój ukochany rower, żeby odwiedzić Helenę. Ani nie padało, ani nie wiało, pogoda była wręcz idealna. Taka typowa polska złota jesień, przetykana ciepłymi promieniami słońca. Gdy jednak wjechał na polną drogę prowadzącą do przyjaciółki, jeden z pedałów zaplątał mu się w wysoką, stwardniałą trawę. Niestety nie udało mu się utrzymać równowagi i gruchnął z impetem na ziemię. Pamiętał tylko przeszywający ból i ciemność, która niosła ukojenie. Stracił przytomność i dopiero przerażony głos Margarethe i jej szarpanie wyrwały go z omdlenia. Wraz ze świadomością wrócił ogromny ból i jeszcze większy wstyd. Chciał wstać, ale ból nogi mu to uniemożliwił. Leżał bezradnie jak dziecko, starając się zapanować nad rosnącą irytacją. Później sprawy potoczyły się dość szybko. Przyjechała karetka, zabrali go do szpitala, zrobili mu prześwietlenie i założyli gips. I tu dopiero zaczęły się problemy.
Nie miał kto go odebrać ze szpitala, a tym bardziej nie było nikogo, kto mógłby się nim zająć w domu.
– Panie Maliszewski, to kogo mamy powiadomić? – dopytywała pielęgniarka. – Poza złamaniem nic panu nie dolega, więc nie ma powodu, żeby został pan na oddziale. Jak nie ma pan telefonu, to zadzwonimy ze służbowego, tylko musi nam pan podać numer.
– Hm... – mruknął, myśląc gorączkowo. Mógł powiadomić jedynie Helenę, ale ona nie miała telefonu.
– A więc? – ponaglała pielęgniarka.
– Nikogo nie trzeba powiadamiać. Sam wrócę do domu – odpowiedział, próbując ukryć zakłopotanie.
– Co też pan opowiada? Jak pan wróci? Przecież pan ma całkowity zakaz chodzenia – odpowiedziała zdumiona pielęgniarka, zastanawiając się, czy starszy pan aby na pewno jest w pełni sił umysłowych.
– Wrócę taksówką... Przecież na pewno są jakieś w Sztumie. – Stefan zdenerwował się, próbując usiąść. Jednak jego wysiłki spełzły na niczym, a ostry ból, który przeszył gwałtownie jego ciało, przypomniał mu o tym, co się wydarzyło.
– A kto się panem zajmie w domu? – zainteresowała się pielęgniarka, która na poważnie zaczęła się martwić stanem staruszka.
– A pani to z milicji czy jak? Nie pani interes! – odburknął Stefan.
Pielęgniarka spojrzała na niego uważnie i już miała coś powiedzieć, ale wzrok tego starego człowieka oprócz złości skrywał lęk, którego nie przykryły nawet ostre słowa. Stefan poruszył nerwowo ręką i odwrócił głowę. Gdy kobieta zastanawiała się gorączkowo, co zrobić, jej rozmyślania przerwał głos koleżanki, która właśnie weszła na salę.
– Elu, jakieś dwie kobiety dopytują o pana Maliszewskiego. Chyba żona i wnuczka – oznajmiła z uśmiechem. – Czy pacjent dostał już wszystkie zalecenia?
– Tak, tak, może jechać już do domu – odpowiedziała, zmieszana, choć jednocześnie odetchnęła z ulgą.
Stefan podniósł głowę, usłyszawszy słowa drugiej pielęgniarki. Domyślił się, że to Helena przyjechała, zastanawiał się tylko, kogo wtajemniczyła w tę sprawę. Nie lubił liczyć na pomoc innych ludzi, ale w tej sytuacji musiał przyznać, że odetchnął z ulgą. Naprawdę nie wyobrażał sobie samotnego powrotu do domu. Szybko jednak mina mu zrzedła, gdy pielęgniarki podjechały do niego z wózkiem i zawołały do pomocy dyżurującego lekarza.
– Tylko w co my pana ubierzemy? Przecież nie może pan jechać w samych majtkach – stwierdziła pielęgniarka.
Stefan popatrzył na nią z przerażeniem. O tym nie pomyślał.
– Trzeba odciąć nogawkę od spodni i po problemie – odburknął, ciesząc się, że wpadł na ten prosty pomysł, swoją zaradnością zawstydzając lekarza i pielęgniarki.
– To nic nie da – stwierdził doktor. – Ma pan gips pod samą pachwinę. Nie da się na to założyć spodni, nawet po odcięciu nogawki. Jakieś elastyczne spodenki to jeszcze może udałoby się wciągnąć, ale nie te spodnie...
– To może fartuch jednorazowy? Przecież to tylko na drogę. W domu i tak będzie pan leżał, więc spodnie panu niepotrzebne. Ktoś na pewno pomoże się panu przebrać – zaproponowała pielęgniarka, pewna, że starszy pan będzie mieć u siebie stosowną opiekę. Młoda kobieta, z którą rozmawiała na korytarzu, wyglądała na bardzo rozsądną i zorganizowaną. Towarzysząca jej staruszka milczała, w jej oczach widać było jednak przejęcie i troskę. Można było być pewnym, że te dwie kobiety na pewno z oddaniem będą pielęgnować swojego bliskiego.
– Tak, to chyba będzie najlepsze rozwiązanie – przytaknął lekarz, patrząc wyczekująco na Stefana. – To co, panie Maliszewski? Zakładamy ten fartuch?
Stefan kiwnął na znak zgody i niechętnie pozwolił pomóc sobie wstać z łóżka, założyć fartuch i usadowić się na wózku. Pielęgniarka z wysiłkiem pchnęła wózek, ale gdy koła już ruszyły, szybko wyjechali z sali na korytarz. Stefan czuł się zażenowany całą tą sytuacją. Nie dość, że musiała pchać go kobieta, to jeszcze siedział półnagi w szpitalnym fartuchu, a jego noga groteskowo wystawała z przodu.
Z daleka dostrzegł Helenę, która nerwowo dreptała po szpitalnym holu. Powiedziano mu już, że nie przyjechała sama, zaczął więc wzrokiem szukać jej towarzyszki. Po krótkiej chwili zauważył Karolinę, tę jej nową znajomą. Znał ją z widzenia. Wiedział, że była to bardzo energiczna kobieta, matka dwóch rozgadanych córek, nauczycielka i radna w powiecie. Nigdy jednak nie utrzymywał z nią żadnych kontaktów, podobnie zresztą jak z pozostałymi mieszkańcami wsi. Rozmawiał wyłącznie z Heleną, teraz jednak musiał ze wstydem przyznać, że nie ma innego wyjścia i musi skorzystać z pomocy tej gadatliwej blondynki.
– O mój Boże! Stefan! Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Boli cię? – Helena zasypała go gradem pytań, nie dopuszczając go w ogóle do głosu. To było raczej dziwne, bo zazwyczaj mówiła niewiele. Stefan właśnie za to ją lubił – że wolała słuchać, niż gadać. Inaczej niż większość kobiet.
– Spokojnie, Helciu. Nic mi nie jest. Nawet nie boli – odpowiedział, siląc się na dziarski ton. – Ci lekarze to jak zawsze przesadzają i chyba tak po złości mnie tym gipsem unieruchomili.
– Co pan opowiada? – oburzyła się pielęgniarka. – Ma pan poważne złamanie kości udowej. Niech się pan cieszy, że to skończyło się tylko gipsem, a nie śrubami.
– O mój Boże! Jest tak źle? – zapytała poważnie zaniepokojona Helena.
– Aż tak źle to nie, ale dobrze też nie – odpowiedziała pielęgniarka, uśmiechając się życzliwie do przestraszonej staruszki. Nie chciała jej przysparzać dodatkowych trosk. Dość ich będzie miała w czasie opieki nad tym gderliwym mężczyzną.
– No to ja już nic z tego nie rozumiem. To źle czy dobrze? – Helena patrzyła na nią zdezorientowana, ścis-kając w dłoni podniszczony uchwyt swej starej torebki.
– Mąż musi sześć tygodni leżeć, a później przyjechać na kontrolę do ortopedy. Zrobi się zdjęcie i zobaczymy, co dalej. Złamanie jest paskudne, a kości w tym wieku są już bardzo słabe, więc czeka pana leżenie, a później rehabilitacja. Do sprawności sprzed wypadku to już raczej pan nie wróci, ale trzeba być dobrej myśli, że uda się mężowi znowu stanąć na nogi – odpowiedziała pielęgniarka, wzdychając ciężko.
– Ale nic mu nie grozi? – upewniała się Helena, zignorowawszy sugestię, że Stefan jest jej mężem. Widać pielęgniarce nie przyszło do głowy, że kobieta i mężczyzna w ich wieku mogą się po prostu przyjaźnić. Nie zamierzała tracić czasu na wyjaśnianie istoty ich wyjątkowej relacji. Zresztą pewnie gdyby pielęgniarka dowiedziała się, że nie są rodziną, nie udzieliłaby jej wcześniej żadnych informacji. A na rodzinę Stefan raczej nie mógł w tej sytuacji liczyć.
– To złamanie, a nie udar czy wylew – odpowiedziała pielęgniarka, nieco już zniecierpliwiona. Opieka nad tym pacjentem i tak zajęła jej więcej czasu, niż powinna.
– Rozumiemy. Proszę tylko powiedzieć, czy trzeba wykupić jakieś leki – Karolina wtrąciła się do rozmowy, chcąc ustalić konkrety.
– Przeciwbólowe bez recepty. Gdyby potrzebne były silniejsze, proszę zwrócić się do lekarza w przychodni. Trzeba też zadbać o skórę, żeby nie zrobiły się odleżyny, ale jak to zrobić, powie pani pielęgniarka środowiskowa. Poza tym standardowo. Zdrowa, lekkostrawna dieta i dużo wody.
– Dziękuję. Mogę podjechać samochodem pod wejście? – zapytała Karolina, która od dłuższego czasu zastanawiała się, jak wsadzi pana Stefana do auta i jak go później z niego wyciągnie.
– Oczywiście, tylko szybko, bo to podjazd dla karetek – odpowiedziała pielęgniarka, już odchodząc.
Karolina niezwłocznie podstawiła samochód i odsunęła maksymalnie przednie siedzenie, aby usadowić wygodnie kontuzjowanego Stefana. Ten jednak odtrącał każdą próbę pomocy i z bólu mocno zaciskając zęby, próbował sam wsiąść do samochodu. Na szczęście była to prawa noga, więc trzymając się mocno drzwi, udało mu się wsunąć na siedzenie i zmieścić usztywnioną nogę. To wszystko musiało go bardzo zmęczyć, bo na czole pojawiły mu się krople potu.
– Jak, Stefan? Wygodnie ci? – zapytała Helena z troską, gdy jej przyjaciel usadowił się już na przednim siedzeniu.
– To tylko noga. Stara noga. Poboli i przestanie. Jedźmy, bo zaraz jakaś wiedźma przyjdzie i nas opieprzy, że za długo tu stoimy – odpowiedział, próbując zmienić temat.
Karolina szybko odprowadziła wózek i wróciła do samochodu. Mimo protestów pana Stefana i jego zapewnień, że nic go nie boli, podjechała do apteki i wykupiła cały arsenał środków przeciwbólowych. Starszy pan na szczęście na nic nie chorował, więc nie musieli obawiać się interakcji z innymi lekami. Jechała wolno, omijając wyboje i starając się nie hamować gwałtownie, ale widziała, że mimo to pan Stefan boleśnie odczuwa każde szarpnięcie samochodu.
– Zaraz będziemy na miejscu – pocieszała go Karolina, cały czas myśląc nad tym, jak przetransportuje staruszka z auta do domu. Był to wysoki mężczyzna i mimo swojego wieku wciąż dobrze zbudowany, a wjazdu na jego podwórko praktycznie nie było. Stefan nigdy nie miał auta, więc miejsce bramy obsadził jaśminem, z którego utworzył się gęsty szpaler.
– I co teraz? – mruknęła pod nosem Karolina, wysiadając przed wąską furtką. – Dalej pana nie podwiozę.
– Znajdź mi jakiś porządny kij, to sam dokuśtykam – stwierdził Stefan, licząc w myślach, ile kroków musi zrobić, żeby dostać się do domu.
– Niech pan sobie nie żartuje. Już wiem, co zrobimy. Zadzwonię do Moniki. Przecież w ośrodku mają wózki. Kule też mają, to się od nich pożyczy – stwierdziła ucieszona swą pomysłowością Karolina, szukając telefonu. Że też od razu o tym nie pomyślała. W ogóle przyszło jej do głowy, że na czas leczenia można by przenieść staruszka do Brzozowej Ostoi. Maciej na pewno by się zgodził, jeśliby poprosiła go o to Monika.
– Po co te ceregiele, sam dam radę dojść do domu... – zaprotestował Stefan, choć w jego głosie słychać było powątpiewanie, a nawet strach.
– Stefan, nie wydziwiaj! Schowaj już dumę do kieszeni – stanowczo odezwała się Helena. – Dzwoń, Karolinko, a ja pójdę przygotować w tym czasie łóżko.
Wysiadła z samochodu i dziarskim krokiem ruszyła do domu przyjaciela. Znała ten budynek dobrze i wiedziała, gdzie czego szukać. Rozumiała też, że Stefan nie nawykł do przyjmowania pomocy i się zwyczajnie wstydzi. Nie zamierzała jednak zwracać na to uwagi. Wyjęła klucz spod doniczki i szybko weszła do środka.
W domu było schludnie, a sypialnia wyglądała wręcz jak w wojsku. Żadnych zbędnych ozdób – zwykły tapczan z równo zaścieloną pościelą przykrytą kocem i prosta szafa. Otworzyła okno, żeby porządnie przewietrzyć, i zabrała się do ścielenia łóżka.
– Oj, ruchy już nie te – stęknęła, wyciągając z szafy świeżą pościel. Wiedziała, że szybko nie będzie okazji, żeby ją zmienić, więc chciała się z tym uporać, zanim Stefan wejdzie do domu i zaprotestuje. Bardzo nie lubił, gdy ktoś oferował mu pomoc, a przecież teraz będzie tak naprawdę zdany na innych.
„Boże, tylko jak to zrobić? Ja mu pomogę przy gospodarstwie, ale przecież nie dam rady go przebierać czy myć, a obcych do siebie nie dopuści”, zastanawiała się, wkładając porządną puchową poduszkę do poszewki.
Rozmyślania Heleny przerwał hałas na dworze. Na szczęście zdążyła zmienić pościel. Brudną zwinęła w rulon i wyniosła do łazienki. Tam też było czysto, choć pomieszczenie pamiętało czasy sprzed ponad czterdziestu lat. Nie było remontowane, odkąd powstało. W rogu stała stara, wysłużona pralka wirnikowa, ale jak większość starych sprzętów wciąż działała. Nie to co nowe urządzenia, które psuły się już po kilku latach użytkowania.
– Dobra, puśćcie mnie, dalej dam radę sam pójść.
Helenę dobiegł zniecierpliwiony głos Stefana, więc czym prędzej wyszła im naprzeciw.
Zobaczyła, że Stefan, wspierany przez Karolinę i jakiegoś obcego mężczyznę, próbuje wstać z wózka. Za nimi podążała przyjaciółka Karoliny Monika, kręcąc z dezaprobatą głową.
– Poczeka pan chwilę! Daniel pomoże panu wejść do domu – zaproponowała.
– Sam dam radę – odburknął Stefan i zdecydowanym gestem odtrącił pomoc sanitariusza, który na co dzień pracował w miejscowym domu spokojnej starości.
Monika chciała jeszcze coś powiedzieć, ale gest Karoliny ją uciszył. Spojrzała na przejętą staruszkę i puściła do niej oko. Helena była jej wdzięczna za zrozumienie sytuacji Stefana, który w ten sposób chciał zachować choć resztki godności.
Wspierany przez Daniela i Karolinę, kuśtykał z wysiłkiem do pokoju. Helena z żalem patrzyła na jego cierpienie. Widziała, ile wysiłku go to kosztuje, i zdawała sobie sprawę z tego, że najgorsze tak naprawdę dopiero przed nim. Stefan nawet nie patrzył w jej stronę. Z ulgą położył się do łóżka, szybko zakrywając kołdrą. Helena chciała mu poprawić poduszkę, ale spojrzał na nią z taką irytacją, że tylko pokiwała głową i się odsunęła.
– W czymś jeszcze pomóc? – zapytał Daniel.
– Nie, dziękujemy wam bardzo – odpowiedziała szybko Karolina. – Podziękuj Maciejowi i za ten wózek, i za pożyczenie kul.
– Oczywiście, przekażę. – Monika uśmiechnęła się na myśl o Macieju. – A kule mogą tu zostać tyle, ile będzie potrzeba. Mamy ich trochę w zapasie – zapewniła i ze współczuciem spojrzała na Stefana. Trudno było lubić tego niesympatycznego staruszka, ale w takich sytuacjach nie sposób odmówić pomocy nawet komuś takiemu. Widać było, że pan Stefan bardzo cierpi. – Cóż, życzę szybkiego powrotu do zdrowia – dodała i szybko wraz z Danielem ruszyli do korytarzyka, który prowadził do wyjścia z domu. W ośrodku czekali na nich ich pensjonariusze, którzy także nieustannie potrzebowali pomocy.
Gdy zniknęli za drzwiami, Karolina dała znak Helenie, żeby poszła za nią do kuchni. Zamknęły się w niej i zaczęły się krzątać, szykując Stefanowi kolację. Na szczęście w lodówce znalazły trochę kiełbasy i kostkę masła, a w lnianym woreczku wiszącym w rogu – świeży bochenek chleba. Na stole w misce leżały dojrzałe pomidory. Helena w spiżarce odnalazła też cebulę i zrobione przez siebie ogórki kiszone. Co prawda pielęgniarka mówiła o lekkostrawnej diecie, ale Helena wiedziała, że jej przyjaciel najbardziej ucieszy się z takiego tradycyjnego jedzenia.
– Pani Heleno i co teraz? Czy pan Stefan ma jakąś rodzinę, która mogłaby się nim zająć? Pamiętam, że miał synów, ale od lat ich tu nie widziałam... – zagadnęła Karolina, krojąc chleb.
– Tak, ma dwóch synów, ale właściwie nie utrzymują z nim kontaktu. Co prawda ostatnio coś tam między nimi drgnęło, ale nie wiem, jak się zachowają w takiej sytuacji – odpowiedziała smutno Helena, wyjmując z lodówki kiełbasę.
– Tak czy owak trzeba ich powiadomić. Powinni wiedzieć, że ich ojciec miał wypadek, a poza tym trzeba zorganizować opiekę.
– To oczywiste... – Helena westchnęła i podeszła do stołu, aby posmarować masłem ukrojone przez Karolinę kromki. – Ale jak ich znaleźć? Wiem tylko, że jeden z nich mieszka w Malborku, koło sklepu rybnego, ale gdzie dokładnie, to nie mam pojęcia.
– Może pan Stefan ma jego numer?
– Raczej nie, bo i po co, skoro sam nie ma telefonu. A zresztą i tak by nam nie dał.
– Może ktoś ze wsi utrzymuje z nimi kontakt? – dopytywała Karolina. – Może sołtyska coś wie?
– Nie, obaj wyjechali ze wsi wiele lat temu. Sołtyska pewnie ich nawet nie kojarzy, bo są od niej ponad dwadzieścia lat starsi. Kolegów to tu chyba ci synowie też nie mają, bo nigdy nie przyjeżdżali do nikogo w odwiedziny. – Helena pokręciła głową bezradnie.
– No to niedobrze... – Karolina zagryzła wargę, myśląc intensywnie, co można zrobić w takiej sytuacji. Przyszło jej co prawda do głowy, że mogliby umieścić Stefana w Brzozowej Ostoi, ale po tym, jak zobaczyła jego zachowanie wobec pielęgniarza, zrozumiała, że to nie jest najlepszy pomysł. Musiała znaleźć jakieś inne rozwiązanie.
Dłuższą chwilę milczały, skupiając się na szykowaniu kanapek i herbaty. Kuchnię wypełniły dźwięki krojenia, smarowania i mieszania. W powietrzu unosił się zapach cebuli i czosnku, którymi Helena obficie posypała kanapki z kiełbasą i pomidorem. Wiedziała, że Stefan takie lubi najbardziej. Karolina zaparzyła dzbanek mięty i postawiła na stole, żeby dobrze naciągnęła. Z przyjemnością wdychała kojący aromat ziół. Bardzo lubiła i ich smak, i zapach.
– Mam! – zawołała po chwili z radością. – Poszukamy ich na Facebooku!
– Gdzie? – Helena popatrzyła na nią zdezorientowana.
– W internecie, pani Heleno, w internecie! – odpowiedziała z uśmiechem Karolina, zdumiona tym, że wcześniej na to nie wpadła. W dzisiejszych czasach wszelkie poszukiwania rozpoczyna się od internetu, ale spędziwszy tyle godzin w towarzystwie pani Heleny, która nawet nie miała telefonu, Karolina zapomniała o zdobyczach cywilizacji.
– I on tam będzie?
– Mam nadzieję, że ma profil. Poszukamy. Nazwisko znamy, imię też, miejscowość również, więc może się udać – stwierdziła z entuzjazmem Karolina.
– Nic nie rozumiem. – Helena popatrzyła na nią spod zmarszczonych brwi. – Jak go będziesz tam szukała?
– Dzisiaj muszę się już śpieszyć do dzieci, ale jutro po pracy przyjadę do pani i wszystko pani pokażę i wytłumaczę. Teraz zanieśmy tę kolację, bo herbata stygnie.
Karolina nalała naparu z mięty do dużego, brązowego kubka i zgodnie z poleceniem Heleny posłodziła dwoma łyżeczkami.
– Może zaniosę krzesło z kuchni, żeby było na czym postawić kubek i talerz? Tam chyba nie ma żadnego stolika – Karolina trzeźwo zauważyła.
Dom Stefana był niezwykle skromnie urządzony, aż trudno było jej uwierzyć, że można tak w tych czasach mieszkać. Musiała jednak przyznać, że ten minimalizm miał coś w sobie i pozwalał zachować ład. Od razu w głowie pojawił jej się obraz jej domu pełnego różnych niepotrzebnych przedmiotów, zabawek i ubrań. Podczas gdy oni ginęli w chaosie nadmiaru, Stefan cieszył się wzorcowym porządkiem.
– Weź, weź. Dobrze, żeby miał wszystko pod ręką – przytaknęła staruszka. – Mam do ciebie jeszcze ogromną prośbę.
– Tak? – Karolina zatrzymała się przed drzwiami sypialni.
– Ja wiem, że ty masz dużo swoich obowiązków i rano musisz przygotować i dzieci do szkoły, i siebie do pracy, ale... Czy dałabyś radę po mnie zajechać i przywieźć mnie jutro do Stefana? Mam w domu trochę słoików z bigosem i fasolką. Przywiozłabym mu je, żeby miał coś gotowego do zjedzenia. I może jakiś rosół bym ugotowała? Mam też taką dużą metalową miednicę. Mógłby się w niej myć w pokoju, bo do wanny nie da rady wejść, a przy zlewie nie ustoi. Wiem, że to kłopot, ale...
– Żaden kłopot – odpowiedziała z uśmiechem Karolina. – Naprawdę, nie ma problemu, pani Heleno. Przyjadę po panią i jak będę wracała z pracy, to panią odbiorę. Chyba że wróci pani wcześniej sama.
– Dziękuję, dziecko. Z ciebie to jest taka dobra dusza – stwierdziła wzruszona staruszka, patrząc z sympatią na swą młodą znajomą.
– Nie przesadzajmy, to drobiazg, naprawdę. – Karolina machnięciem ręki zbyła pochwały i chwyciła za krzesło. Poszła przodem, zapukała głośno i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Stefan leżał z zamkniętymi oczami i w pierwszej chwili Karolina pomyślała, że śpi. Jednak mocno zaciśnięte powieki jasno pokazywały, że udaje. Ustawiła krzesło przy łóżku i postawiła kubek z herbatą. Za nią weszła Helena z talerzem kanapek.
– Stefan, nie udawaj! Wiem, że nie śpisz. Przyniosłyśmy ci kolację.
– Sam bym sobie zrobił – odpowiedział, wykrzywiając usta w grymasie bólu.
– Z pewnością – Helena pozwoliła sobie na odrobinę sarkazmu. – Teraz masz leżeć i czekać, aż noga się zrośnie – dodała, stawiając talerz na krześle przyniesionym przez Karolinę.
– To chyba prędzej śmierci się doczekam.
– Przestań marudzić! Siadaj i jedz, bo herbata stygnie – odpowiedziała, łapiąc się pod boki.
– Ale się zrobiłaś zrzędliwa. Gderasz jak wszystkie baby – burknął, zdziwiony zmianą zachowania Heleny. Do tej pory cenił ją właśnie za to, że nie wtrącała się w jego życie i nie atakowała go nadmiarem słów.
Helena wzruszyła tylko ramionami i nic nie odpowiedziała na jego zaczepkę. Karolina wyjęła z torebki zakupione leki i ułożyła je na krześle, żeby pan Stefan miał je pod ręką. Przyniosła też z kuchni dzbanek z herbatą oraz reklamówkę, którą położyła koło krzesła.
Stefan był głodny, więc kanapki szybko zniknęły. Karolina odczekała, aż zjadł, i spojrzała na niego z wahaniem. Nigdy nie wzbudzał jej sympatii, ale teraz zrobiło jej się żal tego starszego mężczyzny. Pamiętała, jak jej tata ukrywał cierpienie i walczył o samodzielność w chorobie. Często udawał, że nic mu nie dolega, żeby nie martwić bliskich. Musiała jednak powiedzieć Stefanowi o zawartości reklamówki. Czuła się niezręcznie, ale nie miała innego wyjścia w tej sytuacji.
– Ekhem. – Odkaszlnęła, aby zwrócić na siebie uwagę. – Na stoliku zostawiam leki i herbatę, więc w razie bólu będą pod ręką. Ustaliłam z panią Heleną, że jutro przed pracą przywiozę ją do pana, to zajmie się tu wszystkim, ale...
– Ale co? – zapytał jak zwykle niegrzecznie Stefan, choć w jego głosie słychać było raczej zrezygnowanie niż arogancję.
– Na razie musi pan leżeć, więc pomyślałam, że może kaczka i basen będą na dzisiejszą noc najlepszym rozwiązaniem.
– Co ty bredzisz, dziewczyno? – popatrzył na nią, marszcząc krzaczaste brwi.
– Nooo, kaczka, jak w szpitalu, taka do potrzeb fizjologicznych. I basen – odpowiedziała, wyciągając z reklamówki szpitalne akcesoria, które pożyczyła jej Monika.
– Że do tego niby mam sikać? – zakpił, wskazując palcem plastikową formę.
– Nie może pan chodzić, a toaleta dość daleko. Na razie to najlepsze rozwiązanie – powtórzyła z uporem.
Siwe, krzaczaste brwi zlały się w jedną linię. Stefan popatrzył ze złością na Karolinę i z dezaprobatą pokiwał głową.
– Jeszcze nie jestem na tyle niedołężny, żebym miał robić pod siebie – wycedził z furią w głosie.
– Stefan, to dla twojego dobra! – wtrąciła się Helena. – Nie możesz nadwyrężać nogi. Jeszcze się przewrócisz i dopiero będzie tragedia.
– Helena, sam wiem najlepiej, co dla mnie dobre. Jedźcie już, bo jestem zmęczony i nie mam siły słuchać waszych pomysłów. – Podciągnął kołdrę pod szyję i odwrócił głowę w stronę ściany.
Karolina wzruszyła ramionami i zostawiła reklamówkę koło łóżka. Uznała, że Stefan musi po prostu sam dojrzeć do tej decyzji. Jak przyjdzie potrzeba, to na pewno skorzysta z tych pomocy. Raczej nie da rady sam dokuśtykać do wąskiej łazienki. Widziała, z jakim trudem szedł do łóżka, i to wspierany przez nią i Daniela.
Helena doszła do podobnego wniosku, bo pokiwała tylko smutno głową, naciągnęła na kołdrę koc i lekko go poklepała, jakby chciała, żeby jak najlepiej przylgnął do obolałego ciała przyjaciela.
*
Maciej z radością spostrzegł, że Monika już wróciła. Ubrana w dżinsy, białą bluzkę i długi, żółty sweter wyglądała niezwykle uroczo. Zwyczajnie, a jednak jakoś tak radośnie. Lubił na nią patrzeć, ale nie tylko. Wciąż robiła na nim ogromne wrażenie swą urodą, ale po tych kilku spędzonych wspólnie tygodniach dostrzegał coraz więcej jej innych zalet. Była niezwykle zaradna i dobrze zorganizowana. Lata samodzielnej opieki nad chorym dzieckiem ją zahartowały i nauczyły wykorzystywania niemal każdej chwili. Wymagała wiele od innych, ale nie mniej wymagała od siebie. Pracy w ośrodku i pensjonariuszom poświęciła się bez reszty, jakby chciała wszystkim udowodnić, że decyzja o zatrudnieniu jej nie wynikała z jej relacji z Maciejem, ale z profesjonalizmu i doświadczenia. Zależało jej na tym przede wszystkim ze względu na Margarethe, która mimo jasnej deklaracji ze strony Macieja chyba wciąż nie odpuściła walki o jego względy.
Maciej doceniał także jej ciepło i życzliwość, z jakimi traktowała starszych mieszkańców ośrodka. On sam podchodził do nich jak do kolejnych pacjentów, których na co dzień spotykał w szpitalnych salach i gabinetach. Monika stworzyła dla pensjonariuszy prawdziwy, pełen ciepła dom.
Z każdym dniem przekonywał się coraz bardziej, że jego decyzja o sprowadzeniu Moniki do Brzozówki była słuszna. I to nie tylko dlatego, że tak wspaniale sprawdzała się w pracy. Przede wszystkim czuł, że właśnie znalazł kobietę swojego życia, i nie bał się już głośno mówić o tym, że ją kocha. Po prostu nie wyobrażał sobie życia bez niej. Gdy przed chwilą zadzwoniła Karolina z prośbą o pomoc, obawiał się, że ich spotkanie jak zwykle się przeciągnie, a on miał wreszcie wolne popołudnie i chciał, by spędzili je razem. Mieli tak mało chwil dla siebie, że każdą starali się celebrować. On wciąż brał dyżury w szpitalu i przyjmował w prywatnych gabinetach, żeby jak najszybciej finansowo stanąć na nogi. Co prawda liczba pensjonariuszy ośrodka była już wystarczająca do tego, by go utrzymać i coś jeszcze zarobić, wciąż jednak miał na głowie spory kredyt.
– Dobrze, że jesteś – powiedział i uśmiechnął się na widok Moniki. – Zastanawialiśmy się z Kubą, czy robić kolację, czy czekać.
– Właśnie, mamo, jesteśmy głodni – przytaknął Kuba, który siedział przy stole i z zapałem układał puzzle.
– Przecież mnie nie było tylko kilkanaście minut! – zawołała z uśmiechem Monika. Cieszyła się takimi zwykłymi chwilami szczęścia, które w końcu stały się jej udziałem.
– Niby tak, ale wiesz, jak czas się dłuży głodnemu? – zażartował Maciej, łapiąc się za brzuch.
– Leniuchy jesteście, ale ja się zaraz z wami rozprawię. – Pogroziła im palcem Monika. – Zrobimy gofry. Maciej, bierz miskę i przygotuj już ciasto, a ty, Kuba, posprzątaj ze stołu.
– Ciasto? Ja nie mam pojęcia, jak się robi ciasto na gofry. Nie wymagaj ode mnie takich rzeczy – jęknął Maciej, życzliwie się jednak uśmiechając. – Ale oczywiście bardzo lubię jeść gofry, więc chętnie popatrzę – zażartował.
– Do jedzenia to wszyscy, a do roboty nikt. Jak zwykle. Ty w takim razie wyjmij mi gofrownicę z szafki i nastaw wodę na herbatę. Weź, zaparz tę mieszankę od Karoliny. – Monika położyła na blacie woreczek, który niedawno otrzymała od przyjaciółki. Kiedyś nie piła żadnych ziół, ale od kiedy zamieszkała na wsi, coraz częściej po nie sięgała. Doceniła nie tylko ich smak, ale i działanie. Gdy kiedyś bolała ją głowa, po prostu łykała tabletkę. Teraz dzwoniła do Karoliny z prośbą o jakąś mieszankę. Maciej jako lekarz patrzył na to wszystko z przymrużeniem oka, ale widząc dobre samopoczucie Moniki, nie protestował przeciw takim terapiom.
– Znowu jakieś czary-mary do picia – westchnął tylko, wlewając wodę do czajnika. – To po te zioła musiałaś tak pilnie iść do Karoliny? Herbaty w domu nie mamy? – zapytał, nieco kpiąco.
– No coś ty, po zioła nie jechałabym z pielęgniarzem! – Monika się zaśmiała. – Pan Stefan, wiesz, ten gburowaty staruszek, co to do nikogo się nie odzywa, złamał nogę.
– I oczywiście nasza święta Karolina niczym Matka Teresa z Kalkuty się nim zajęła – zażartował Maciej, zdejmując bluzę od dresu.
– Nie kpij sobie. Ten człowiek nikogo nie ma, a sam sobie nie poradzi. To chyba dobrze, że ludzie na wsi sobie tak pomagają. W mieście zostawiliby pewnie go samego sobie, a tu proszę... – Monika po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że słusznie postąpiła, przeprowadzając się do Brzozówki.
– Masz rację – Maciej nie mógł się nie zgodzić z Moniką. I on doceniał to, że mimo różnych niesnasek i problemów mieszkańcy Brzozówki w razie potrzeby potrafili okazać sobie solidarność. – Ale skoro złamał nogę w tym wieku, to będzie potrzebować opieki non stop. Karolina ma jakiś pomysł, co z tym zrobić?
– Już ty się nie martw, na pewno coś wymyśli. Zajmij się lepiej herbatą i wyjmij tę gofrownicę, bo już późno, a Kuba musi iść wcześniej spać. Wakacje dawno się skończyły, rano trzeba wstać do przedszkola.
– Lubię chodzić do przedszkola, tylko wstawać nie lubię. Dlaczego przedszkole nie może zaczynać się później? – zapytał ze smutną miną Kuba.
– Gdyby zaczynało się później, to miałbyś mniej czasu na zabawę – odpowiedział Maciej, czochrając Kubie włosy.
Na początku bał się, że nie podoła opiece nad niepełnosprawnym chłopcem, ale wiedział, że chcąc związać się z Moniką, musi podjąć to wyzwanie. Okazało się, że to łatwiejsze, niż myślał. Kuba przyjął go z ufnością, spragniony męskiego towarzystwa, którego nigdy nie zapewnił mu jego ojciec. Maciej, z początku nieco zaskoczony tym bezgranicznym zaufaniem Kuby, z każdym dniem czuł się coraz lepiej w roli jego opiekuna.
– Wiem... – przyznał ze smutkiem Kuba, ale zaraz się rozpromienił. – Ale dzisiaj pan Maciej będzie mi czytał bajki na dobranoc, prawda?
Maciej poczuł się dziwnie, słysząc po raz kolejny tę oficjalną formę.
– Kuba, tyle razy cię prosiłem, żebyś mówił mi po prostu po imieniu. Bez tego „pan”. Przecież jesteśmy kumplami, a kumple mówią do siebie po imieniu – zwrócił mu uwagę, nieco zażenowany. Martwił go ten dystans, który syn Moniki wciąż zachowywał wobec niego.
Kuba popatrzył na niego swoimi dużymi, ufnymi oczami, w których pojawiły się łzy.
– Nie chcę – odpowiedział, wyginając usta w podkówkę.
– Dlaczego? – zainteresowała się Monika, do tej pory niewtrącająca się do rozmowy Macieja i Kuby.
– Bo ja... – zaczął, ale urwał i, zawstydzony, smętnie opuścił główkę.
Monice na ten widok z żalu ścisnęło się serce. Szybko odłożyła chochlę, którą mieszała ciasto, i podeszła do synka. Kucnęła przy krześle i delikatnie go przytuliła. Przez głowę przebiegło jej tysiąc myśli. W Brzozowej Ostoi mieszkali już od kilku tygodni i wydawało się, że Kuba jest szczęśliwy. Wyjaśniła mu ich nową sytuację, starała się też, by nie odczuł, że w związku z tym, że w ich życiu pojawił się Maciej, cokolwiek zmieniło się w ich relacji. Kuba miał jednak dopiero pięć lat i miał prawo pogubić się w tych wszystkich zmianach, które zaszły w ostatnich miesiącach. Wszystko działo się tak szybko. Najpierw wyjazd z miasta, potem jej nowa praca i jego przedszkole, a na końcu przeprowadzka do Brzozowej Ostoi i związek z Maciejem.
– Synku? O co chodzi? – dopytywała Monika, pełna obaw.
– Bo inne dzieci nie mówią do swoich tatusiów po imieniu. Gabrysia nie mówi „Wojtek”, tylko tato... A ja chciałbym mieć tatę tak jak Gabrysia – wyszeptał po chwili, patrząc smutnym wzrokiem na mamę.
Monikę zamurowało. Patrzyła zdumiona na syna, przyswajając powoli to, co powiedział. Spodziewała się wszystkiego, ale na pewno nie tego. Odwróciła głowę i spojrzała na Macieja, który w milczeniu przysłuchiwał się ich rozmowie. Widziała, że on również jest zszokowany takim obrotem spraw.
Zakasłała, próbując ukryć zmieszanie, i uśmiechnęła się do syna.
– Kuba, ale przecież ty masz tatę! Wiem, że on rzadko cię odwiedza, ale on... istnieje – Monika nie bardzo wiedziała, jak określić rolę Jacka w życiu chłopca. – I na pewno cię kocha – dodała po chwili, próbując nadać tonowi swego głosu choć cień pewności.
– Nie wiem, czy mnie kocha, bo nigdy mi tego nie powiedział – stwierdził Kuba, płacząc. – I go tu nie ma. A pan Maciej tu jest... I mieszka z nami. I w ogóle jest z nami. To przecież mógłbym mówić do niego tato, prawda?
Monika spojrzała z napięciem na Macieja, obawiając się jego reakcji. Uważała, że na takie deklaracje jeszcze za wcześnie. Ich związek trwał zaledwie od paru tygodni i bała się, że w razie jakiegoś niepowodzenia Kuba bardzo to przeżyje.
– Zaskoczyłeś mnie – odpowiedział po chwili Maciej. – Jest mi bardzo miło, że chcesz mnie nazywać tatą, i jeśli mama się zgodzi, to ja nie mam nic przeciwko temu.
– Mamo? – zapytał prosząco Kuba.
– No, nie wiem, czy to dobry pomysł... Kuba, zrozum... – Monika zaczęła się plątać, nie wiedząc, jak powinna zareagować.
– Zostawmy to na razie. Mama musi to przemyśleć. – Maciej mrugnął konspiratorsko do Kuby. – Porozmawiam z nią o tym wieczorem.
– Przekonasz ją, prawda? – zapytał z nadzieją Kuba, wierząc, że dla doktora Macieja nie ma rzeczy niemożliwych. Skoro potrafił założyć robaka na wędkę, to i mamę na pewno przekona. On sam nie miał żadnych wątpliwości. Dobrze wiedział, że ma już tatę, ale ponieważ nie było go przy nim prawie nigdy, nie widział nic złego w tym, by mieć też drugiego – takiego prawdziwego, obecnego na co dzień.
Inaczej do tego podchodziła Monika. Bała się, że takie rozmowy mogą nadwątlić jej kruchy jeszcze związek z Maciejem. Na razie było dobrze tak, jak było. Obawiała się, że gdy przyjdzie do jakichś deklaracji, Maciej ucieknie przed odpowiedzialnością. Wciąż w pamięci miała zachowanie Jacka i nie potrafiła jeszcze uwierzyć, że z Maciejem może być inaczej. Mimo że ten wspierał ją, jak tylko mógł. Choć miał tak wiele obowiązków, znajdował czas na wspólne zabawy z Kubą, spacery czy męskie wyprawy na ryby.
Zjedli kolację, a Maciej zgodnie z obietnicą poszedł Kubie poczytać. Monika specjalnie przeciągała sprzątanie w kuchni. Spędziła też więcej czasu niż zwykle w łazience. Nałożyła sobie maseczkę, na którą nigdy nie miała czasu, zrobiła peeling dłoni, nasmarowała się balsamem, a gdy już żaden zabieg upiększający nie przychodził jej do głowy, włożyła piżamę. Miała nadzieję, że Maciej, zmęczony po wczorajszym dyżurze, znudzi się czekaniem i pójdzie spać. Wyszła cicho z łazienki, chcąc dyskretnie zakraść się do łóżka. Nie była gotowa na żadne poważne rozmowy.
– Długo ci zeszło w tej łazience – usłyszała głos z półmroku. Stanęła niemal na baczność. Nie spodziewała się, że Maciej będzie na nią czekać.
– Myślałam, że już śpisz – odpowiedziała cicho, próbując ukryć zdenerwowanie.
– Chciałbym już spać, ale musimy porozmawiać – odpowiedział poważnie.
– O czym? Cały czas rozmawiamy. Jutro czeka mnie długi, męczący dzień. Przyjeżdża nowa pensjonariuszka, wszystko trzeba zorganizować. No i jeszcze zebranie u Kuby...
– Dobrze wiesz, o czym musimy porozmawiać – przerwał jej.
Odpowiedziało mu milczenie.
Wstał z fotela i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Uwielbiał jej bliskość i jej zapach. Była bardzo delikatna i wrażliwa, dlatego traktował ją z wielką ostrożnością, nie chcąc jej spłoszyć. Łatwo było ją zranić, a ból i żal maskowała opryskliwością. Czekała ich trudna rozmowa, więc postanowił uzbroić się w cierpliwość i przeczekać jej opór.
– Myślę, że Kuba ma dobry pomysł. Trzeba jakoś sformalizować nasz związek – zaczął bez owijania w bawełnę. Od jakiegoś czasu czuł, że zbliża się moment na taką rozmowę. Kuba go tylko zmotywował.
– Maciej! Jesteśmy razem raptem od kilku tygodni. Dopiero się poznajemy. Nie chcę robić Kubie zbędnych nadziei. Co się stanie, jak ci się odwidzi?
– Nic mi się nie odwidzi. – Westchnął głośno, przytulając ją mocniej do siebie i całując w czubek głowy. – Kocham cię.
– Skąd możesz to wiedzieć? To wszystko dzieje się za szybko. Na początku zawsze jest pięknie, ale z czasem...
– Monika, ja wiem, że masz złe wspomnienia z ojcem Kuby, ale nie możesz mierzyć wszystkich mężczyzn jego miarą. Ja podchodzę do naszego związku poważnie i uważam, że właśnie ze względu na Kubę trzeba go jak najszybciej zalegalizować.
– Sama nie wiem... – wyszeptała, wtulona w jego pierś.
– Ty nie wiesz, ale ja i Kuba wiemy. A dziecku się nie odmawia... – zażartował, próbując w ten sposób nieco ją otworzyć na tę propozycję.
– To mają być oświadczyny? Bardziej przypomina to transakcję notarialną niż wyznanie miłości – prychnęła, rozbawiona.
– Nazwijmy to oświadczynami. Spokojnie, wszystko będzie, jak należy. Kuba mnie dzisiaj wziął z zaskoczenia, ale dopełnię wszelkich formalności.
– Formalności? – Monika zapytała, nieco zdezorientowana. – Chodzi ci o wizytę w kościele?
– W kościele? Nie... Chodziło mi raczej o uroczystą kolację i pierścionek. Tak to się zazwyczaj chyba odbywa.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej