Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia Kaliny Jędrusik czekała na tak wielowymiarową książkę.
Słynna aktorka odzyskuje swój głos po 30 latach.
Bezkompromisowa – liczy na wszystko albo nic. Nieustannie sprawdza, jak daleko może przesunąć granice. Wrażliwa, ale pewna siebie. Kokietuje i zatraca się w kolejnych romansach, ale pozostaje oddana mężowi. Obraz Kaliny Jędrusik jest taki jak ona sama – prowokujący, niejednoznaczny, często zaskakujący.
Ma sylwetkę Marilyn Monroe i seksapil Brigitte Bardot. Przez długi czas jest niewolnicą własnego wizerunku (zalotny trzepot rzęs, sterczący biust, talia osy, pełne biodra) – przerysowanego, epatującego kobiecością, siejącego zgorszenie. Z jednej strony pielęgnuje wypracowaną przez siebie pozę kobiety wampa, z drugiej jednak narzeka na brak zróżnicowanych ról i niedocenianie jej aktorskiego emploi.
Kalina Jędrusik daje się poznać nie tylko jako sceniczna kusicielka, aktorka teatralna i filmowa czy gwiazda Kabaretu Starszych Panów. Żywiołowa od dzieciństwa, szybko zacznie przejawiać muzyczny talent, indywidualizm, ale też kulinarny zmysł. Namiętność do smaków i dar ich łączenia ochoczo wykorzystywała, by rozpieszczać przyjaciół. Razem ze Stanisławem Dygatem, jej największą miłością, stworzy otwarty dom, w którym gościć będzie warszawska śmietanka towarzyska.
Seksbomba, uwodzicielka, gwiazda wyklęta. Wokół jej osoby krążą legendy. Ile z nich wymyślili inni, a za ile odpowiada ona sama? Które są prawdziwe, a które to wyłącznie gwiazdorska kreacja?
Ula Ryciak – pisarka i scenarzystka. Laureatka Nagrody Literackiej Gryfia (2019), w 2006 roku za swoją debiutancką książkę o samotnej podróży przez Amerykę Łacińską znalazła się w finale Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Opublikowała kilkadziesiąt reportaży z pięciu kontynentów. Autorka bestsellerowych biografii, m.in. Potargana w miłości. O Agnieszce Osieckiej (2015) Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów (2018), Poławiaczki pereł. Opowieść o pierwszych Polkach, które ruszyły w świat (2020).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 321
Mieszanka nostalgii i nieodgadnionej przewrotności, 1965.
Obłaskawione zwierzątko gotowe do buntu
„Jak można rządzić krajem, który ma dwieście czterdzieści sześć gatunków sera?”[37] – niepokoi się Charles de Gaulle, rozczarowany rozbieżnością francuskich gustów. Tymczasem dwudziestodwuletnia blondynka po sukcesie filmu I Bóg stworzył kobietę (1956) przejmuje władzę nad męską wyobraźnią, najpierw we Francji, potem na reszcie kontynentu. Wije się w uściskach, paraduje w bikini, już nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Brigitte Bardot, okrzyknięta zepsutą, uznana za bezwstydną, staje się obiektem pożądania, a jednocześnie symbolem wyuzdanej buntowniczki. Nie czuje się obłaskawionym zwierzątkiem, jak lubią ją określać krytycy filmowi. W wywiadach powtarza, że jest urzeczywistnieniem wolności.
Simone de Beauvoir obśmiewa zarzucaną aktorce perwersję, twierdząc, że świat popadł w zakłopotanie na widok tego, co naturalne. Oto kobieta, która wreszcie „idzie za głosem swoich skłonności. Je, kiedy jest głodna, i uprawia miłość z tą samą bezceremonialną łatwością”[38].
Zdjęcie BB Dygat wiesza sobie nad telewizorem.
Jej paradowanie w dezabilu, zaczekajmy sezon, dwa, Kalina upowszechni na polskiej riwierze w Chałupach. Zanim jeszcze zobaczy Bardotkę z bliska na Lido, podczas festiwalu w Wenecji. Zanim jeszcze trochę się do niej upodobni, choć nie na długo.
Tymczasem epidemia erotycznego głodu, a zwłaszcza tęsknota za nową formą jego ekspresji, dzięki BB szerzy się po Europie. Krajowa wyobraźnia, trapiona cielesnym niedosytem, łatwo jej ulega. „Przekrój” od połowy 1956 roku regularnie publikuje fotosy francuskiej gwiazdy. Zaprzestanie dopiero wiosną następnego roku, zamieszczając zdjęcie małpy z wymownym podpisem: „Zamiast BB”. Jego czytelnicy i czytelniczki noszą już pod pachą perwersyjnie wygiętą parę golasów. To utrzymana w picassowskim duchu okładka Janusza Stannego do uchodzącej za szczyt rozwiązłości powieści Witaj, smutku. Jej autorka – Françoise Sagan, rówieśniczka Bardotki – w melancholii i upale riwiery popycha znudzoną siedemnastolatkę do swawoli, która doprowadzi do śmierci bliską jej osobę. Debiutująca pisarka zostanie za to okrzyknięta ikoną wyzwolonej literatury.
W sztuce Saganki Kalina zagra dopiero za kilka lat, w jej książce zaczytuje się już teraz.
Nadchodzi czas cielesności.
Pożądliwi i purytanie czują nadciągające zmiany.
Ekscytację niegrzecznym trendem ułatwia oddech odwilży. Coraz częściej na łamach gazet lekko pogłębia się dekolt, wysuwa kolano. Ciału wreszcie wolno być trochę bardziej. Rozpalony aurą lata tygodnik „Film” w lipcu 1958 roku rozpoczyna wielki połów niewiniątek, szuka nieznanych kobiecych twarzy do kina. Skoro „młodość ma smak cukierka”[39], jeśli jest uroda, trochę ambicji, oto szansa, by zabłysnąć.
Piękne dziewczyny, marsz na ekrany! – zaśpiewa wkrótce Kalina.
Między Brigitte Bardot a Marilyn Monroe, lata 60. XX wieku.
Dopingujący song ze słowami Agnieszki Osieckiej i muzyką Jarosława Abramowa-Newerlego zabrzmi z radioodbiorników w całym kraju, a setki młodych kobiet od Bałtyku po Karpaty zaczną słać swoje zdjęcia i marzyć. O życiu jak w filmie, w komisowym biustonoszu z francuską rozmiarówką, z bukietem nigdy niewiędnących kwiatów i mężczyzną, który całuje nawet przy ludziach, pewny, że inni „nie widzą, bo deszcz nas zasłania”[40].
Ech, jedna z drugą, nie bądź frajerka,rzuć tę robotę gdzieś na Siekierkach,na co ci Żerań, po co Bielany.Piękne dziewczęta, marsz na ekrany!Do kina, ach do kina,tyś anioł nie dziewczyna,tam baju, baju, bajui pstryk, i będziesz w raju!I światło, i tusz, i szminka i już!Komisowe biustonoszei talencik za dwa grosze,fotografia na okładce,dopomożesz ojcu, matce[41].
A o czym marzą w tym czasie polscy mężczyźni?
Powiedzieć, że o kobietach, to nie docenić wyrafinowania ich wyobraźni. „Marzą o typach, charakterach, postaciach, biust jest tylko uzupełnieniem, zresztą jak najbardziej cenionym”[42] – spieszy z wyjaśnieniem krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński. „Przekrój” tymczasem sublimuje te marzenia, lokując na siedmiu kratkach krzyżówki kociaka. Przyjemna kobieca twarz i czar młodości! Co tydzień nowa. To rozrywka zdrowa i tania, deklaruje najbardziej kosmopolityczne pismo w Polsce u schyłku lat pięćdziesiątych.
Łatwo się zachłysnąć.
Rozczarowani buntownicy po pierwszym kroku w chmurach robią głębszy wdech. Bledną trupy, mary wojny, opada kurz ruin. Potrzeby erotyczne to wreszcie nie ułomność. To możliwość. Łatwo uwierzyć, że ten haust frywolności na gruncie małej stabilizacji tworzy idealny entourage dla narodzin gwiazdy, która emanuje zmysłowością i ma odwagę ją eksponować.
Nic bardziej złudnego.
Niby czas sprzyja, ale z powabem Kaliny od początku są kłopoty.
Być czarującą wśród setek czarujących, podobną do podobnych to żaden wyczyn. Być zmienną, raz uroczą, raz kapryśną, też łatwo, zwłaszcza aktorce. Ale jak pozostać sobą, nie przystając do innych, nie mieszcząc się w rejestrze kobiecych typów? Są tacy, choć niewielu, którym Kalina zaspokaja zapotrzebowanie na krajową Bardotkę, są i tacy, w których zaraz zasieje zgorszenie. Przeważają jednak ci, którzy nie wiedzą, jak ją zaklasyfikować. Kalina bardzo chce grać, ale wydaje się zbyt wyrazista do ról kobiet, które portretuje w tym czasie kino. Co innego fotos zachodniej bogini czy słowiański kociak, co innego melanż zmysłów, temperamentu i uroda wyprzedzająca czas.
Drżyjcie, bo będę sobą
Nieduży, sympatyczny, czy może tędy szedł?
Takie pytania robią się modne. Latem w terenie, gdy pszczoły kręcą się wokół kwiatów. Jesienią w kabaretach, żartach, przy stolikach stolicy, na scenie Wybrzeża.
A w życiu?
Druga połowa lat pięćdziesiątych to czas, kiedy w Polsce kończą się panienki, wychodzą z mody koleżanki, a zaczynają się dziewczyny. Na północy kraju trend rozkręca Zbigniew Cybulski. Z jego ust wielu poszukiwaczy wrażeń, aktorów, artystów, którzy dla zgrywy noszą waciaki na białych koszulach, po raz pierwszy słyszy zwrot: idę pospacerować z dziewczynami.
Dziewczyna to młodość.
Dziewczyna to nowoczesność.
To czar i dystans do rzeczywistości.
Reprezentacją dziewczyny staje się w tym czasie wykreowana w Studenckim Teatrze Satyryków, podchwycona przez rozkwitający właśnie na Wybrzeżu kabaret Bim-Bom „mieszanina kołchoźnicy, wampa, zetempówki, harcerki i opozycjonistki”[43]. Z dziewczyną można sączyć wodę sodową z saturatora. Pójść w miasto z nadzieją na jazz. Albo na plażę, ratować się z Sartre’owskich Mdłości harmonią chmur. Ambitni chodzą z dziewczyną na fajfy, nawet do Grandu w Sopocie. Zjeść śledzia po japońsku (tylko ostrożnie, bo majonez chlapie na sukienki) albo wypić gorzką herbatę, gdy trzeba uwieść taniej.
Zbigniew Cybulski, Bogumił Kobiela, Wowo Bielicki, Jacek Fedorowicz, Jerzy Afanasjew wpadają tu czasem i bez dziewczyn. Pogadać. Powymyślać, jak „zastawiać stoły miłością” na scenie kabaretu.
Kalina lubi tu przychodzić, siorbać likier przez słomkę i dryfować w towarzystwie bimbomowców po obrzeżach wyobraźni. Bawi ją darcie pierza ze słów, szukanie we wszystkim pretekstu do zabawnej puenty, wywracanie kota ogonem.
Przyjdź, starenia, dla ciebie to będzie łatwizna, namawia Kalinę Cybulski, współtwórca Bim-Bomu. Chce, żeby wystąpiła w ich wieczorach kabaretowych. Bo jesteś nasza, tutejsza, powtarza jej.
Ceni jej błysk, sceniczną swobodę, a zwłaszcza talent komediowy. Może jako jeden z pierwszych dostrzega w tym wczesnym seksapilu koleżanki ze studiów więcej ironii i liryzmu niż atrybutów wampa.
Kalinę śmieszy bimbomowy humor, gra z formą, docenia zapał, zabawę słowem, pojedynki z metaforą. Absurd typu budzik stawiany na grobie. Radość na poważnie, świat podzielony na dętych kogutów – lustro zarozumialstwa władzy, głupoty – i na kataryniarzy idealistów. Bawi ją, jak łysi wołają ze sceny: „Ale dupa!”. Gdy trzaska balonik złudzeń pod buciorami. Gwałtownie ożywa antyczny posąg. Czyżby miał serce? Wolno mu, więc przytula młodzieńca. Zbyszek śmieszy i smuci ukryty w masce gazowej, kombinezonie, rękawiczkach à la amerykański lotnik, w powietrzu Kalina niemal czuje swąd płonącej Hiroszimy.
Ale nie widzi się w tej roli.
Nie jej konwencja, nie jej styl. Nie pasuje do bycia dziewczyną ani na scenie, ani w życiu. Odstaje, ma tego świadomość, od wchodzących właśnie na ekrany niewiniątek. To przeciwny biegun ekspresji. Powściągliwe wobec instynktów ciała, subtelne w gestach, zawieszone niczym wielokropki, studzą patrzącego samym spojrzeniem. Jak choćby Barbara Kwiatkowska, wyłowiona z ogłoszenia do głównej roli w filmie Ewa chce spać, czy już niebawem popularna dzięki kreacji w Do widzenia, do jutra Teresa Tuszyńska.
Kalina w tym zestawieniu wydaje się zbyt wylewna, za intensywna. Daleko jej również do pozostałych modnych wcieleń kobiecości. Nie rezonuje z wciąż popularnym typem kobiety-dziecka, ani w wersji Giulietty Masiny z oczami pełnymi smutku (choć tak ją wielbi), ani w wersji krajowej z głosikiem jak z kreskówek, ustami w ciup, gotowymi do chichotu w pauzach anegdot. Mimo że liryczna, nie pasuje do zdystansowanych wobec ciała romantyczek, które w nieskończoność ciągną gry wstępne, dialogi upstrzone cytatami z poetyckiej rekwizytorni, tych, co o miłości zawsze chętnie, ale z daleka. Jeszcze mniej do sentymentalistek, które potraciły na wojnie ojców i tęsknią, ile mogą, za mężczyzną, niepewne, za którym.
Niewykluczone, że to tych ostatnich szuka Andrzej Wajda.
Jest rok 1956, Zespół Filmowy Kadr w Warszawie.
Spróbuj, zachęca Cybulski.
Wcielenie niepokojów całej generacji, roztargniony jak zawsze, ale nie zgubi trasy, dowiezie ją w porę na zdjęcia próbne. Zbyszkowi wierzy, Zbyszka ceni już od studiów, więc chętnie jedzie z nim do stolicy.
Tabuizowany przez komunistów temat powstania warszawskiego wreszcie wypłynął na fali odwilży. Najpierw ustawiły się kolejki pod kioskami. W popularnym tygodniku „Po Prostu” dziennikarze odważyli się napisać o akowcach już nie jako „zaplutych karłach reakcji”, jak dotąd mówili komuniści, tylko o ludziach. Niedowierzanie. Tadeusz Konwicki, kierownik Zespołu Filmowego Kadr, zainteresował się opublikowanym na łamach „Twórczości” opowiadaniem Jerzego Stefana Stawińskiego Kanał. Po tym, jak z reżyserowania filmu zrezygnował Andrzej Munk, propozycję dostał Wajda.
Kalina już marzy, by zostać łączniczką Stokrotką albo choćby Halinką, dygotać w kanale, całować się w deszczu, dać się ocalić...
Nic z tego!
Reżyser kręci nosem na jej widok. W tej poetyce ciało ma się trudzić, a nie wabić. Spocone dłonie, zakryte pępki, niewidzialne obojczyki, co najwyżej trochę szyi, tylko tyle. Jej wylewający się dekoltem seksapil przeszkadza, dekoncentruje, rozbija napięcia użyteczne w dialogu o mitach narodowych.
Odpada na zdjęciach. Kutz, drugi reżyser filmu, powie później, że nie pasowała do tamtego towarzystwa.
Marzenie, by zagrać ważną rolę u Wajdy, po tej porażce jeszcze przybierze na sile. Ziści się niemal dwie dekady później, gdy Kalina z uwodzicielskiej kokietki zdąży się przeobrazić w tęgą, świadomą siebie kobietę i aktorkę, uwodzącą już nie zmysłowym seksapilem, ale rozbuchaną, dojrzałą, przez krytykę okrzykniętą nawet „perwersyjną”, seksualnością.
Źródła ilustracji
s. 40 – fot. Edward Hartwig / Narodowe Archiwum Cyfrowe
s. 45 – fot. Zofia Nasierowska / REPORTER
Przypisy