49,90 zł
Poruszająca opowieść o wyboistej żydowsko-polskiej miłości naznaczonej wojennymi przeżyciami.
Londyn, lata 30. XX wieku. Spotykają się przelotnie, zatrzymują ślady spojrzeń. Zanim połączy ich uczucie, rozdzieli ich wojna. Ona – Żydówka z Warszawy, z determinacją szuka wolności i prawa do ekspresji na scenie. On – katolik z biednej łódzkiej rodziny, świetnie zapowiadający się dyplomata.
Po latach odnajdą się w Ameryce. Jan Karski przybędzie tam jako emisariusz polskiego rządu, by dać świadectwo dokonującej się w Europie Zagłady Żydów. Otrzyma za to tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata i będzie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Pola Nireńska, która straci znaczną część rodziny w Holokauście, wyjedzie za ocean, by tańczyć. Po trzech dekadach zacznie święcić triumfy jako choreografka.
Zbliży ich nie to, co wspólnie pamiętają, lecz to, o czym próbują zapomnieć.
Ula Ryciak, autorka m.in. bestsellerowych opowieści o Agnieszce Osieckiej (Potargana w miłości), Kalinie Jędrusik (Niemoralna. Kalina), Rubinsteinach (Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów) i Zofii Chomętowskiej (Światłoczuła. Kadry z życia) mierzy się z tajemnicą uwikłanego w przeszłość związku, w którym osobiste splata się z politycznym, a rozdarci poczuciem winy partnerzy wciąż od nowa reanimują łączące ich uczucie.
Rozbici to historia o tym, że przeszłość nigdy nie odchodzi, staje się teraźniejszością i determinuje przyszłość. A ciało pamięta to, co umysł wolał zapomnieć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 305
My się chyba znamy...
Od tego mógłby zacząć prawie każdy. Ale nie praktykant konsularny, który ma pewne ambicje, by nie zbłaźnić się w small talku.
Jest 1937 rok.
Rzeczywiście raz już ją widział. W ambasadzie. Przyszła przedłużyć paszport. Wtedy nie podszedł, teraz też stoi z boku. Analityczny umysł szuka stosownej frazy. Z usposobienia łagodny, klaszcze jak inni.
Klaszczą nawet ci przyzwyczajeni do klasycznych puent, którzy nie wiedzą, co myśleć o takiej ekspresji. W latach trzydziestych ciało tancerki to dla koneserów baletowych scen ciało uniesionej lalki. Ciało wyobraźniowe, oderwane od ciężaru życia. Pastelowy obraz w ruchu, w którym oko widza szuka idealnych proporcji, harmonijnych gestów. Ciało realne odstaje od takich oczekiwań.
A oto tancerka, która nie udaje łabędzia. Nie przedstawia wyidealizowanej wizji eterycznej kobiecości. Tańczy sobą. Robi dynamiczne gesty, ujawnia mimikę twarzy. Pozwala sobie na drżenie, zwiewny kostium nie osłania emocji. W małej sali i z bliska widać, że ciało zaraz po tańcu przypomina ciało naładowane miłością. Jest ciepłe, nabiera miękkości, różowieje. Łagodnieją linie mięśni. Sylwetka jest filigranowa, sprężysta, ma wcięcie w talii, wyrzeźbione ramiona, piękne nogi ze smukłymi łydkami, jest silnie osadzona na całych stopach. Burza ciemnych loków opada na szyję. Wyraźne kości policzkowe, dość szeroki nos. Mały pieprzyk na lewym policzku. Wydatne usta. Głowa trochę zadarta, jakby chciała sięgnąć spojrzeniem poza horyzont. Wysokie brwi. Duże brązowe oczy patrzą czujnie, trochę zaczepnie. Ognista podczas tańca, po zakończeniu nadal płonie. Kłania się, prostuje, z lekkością odwraca. Wbiega na górę.
W kamienicy przy Portland Place 47, gdzie mieści się ambasada, schody łączące salon z pokojami na piętrze są strome. Potykają się na nich czółenka żon dyplomatów, mimo że w lejących sukniach kobiety chodzą staranniej. Stopom tancerki nic nie grozi. Są pewne swoich ruchów. Czteropiętrowy budynek wzniesiony w latach siedemdziesiątych osiemnastego wieku po raz drugi tętni taką dzikością. Temperament artystki wyzwolonej z tradycyjnych reguł tańca budzi emocje w kręgach dyplomatycznych.
Na jej zaproszenie do polskiej ambasady w Londynie pozwolił sobie Ekscelencja Edward Raczyński. Choć sam hrabia, nie lubi herbat u lordów. Dużo ich wypił, lobbując na rzecz polskiej racji stanu, by reperować niekorzystną opinię o Rzeczpospolitej w brytyjskich mediach. Ma prawo czuć się znużony. Woli licytować na aukcjach obrazy i urządzać występy artystyczne. Na herbatach trudno wzbudzić zainteresowanie sprawami wschodniej Europy, brytyjscy konserwatyści mają ważniejsze zmartwienia w monarchii. Czy koronowany właśnie Jerzy VI, który popłakał się ze strachu na wieść, że ma objąć tron po starszym bracie, opanuje jąkanie i odważy się przemawiać publicznie? Czy zdoła zatrzeć złe wrażenie po Edwardzie VIII, który ma słabość do samolotów, ekscytuje się Mussolinim i traci głowę dla starszych od siebie mężatek? Na punkcie Wallis Simpson oszalał do tego stopnia, że gdy ta rozwiodła się z drugim mężem, abdykował, by zostać trzecim. Nie spłoszył go skandal mezaliansu ani opór rządu, ani nawet wieści, że pani Wallis równolegle spotyka się z ambasadorem Ribbentropem, kierownikiem biura spraw zagranicznych NSDAP.
Chwiejnego krajobrazu Londynu nie urozmaicają Raczyńskiemu nudne depesze znad Wisły, słane przez czcicieli wizji marszałka. Na salonach modernizującej się Warszawy piłsudczycy wciąż zdają się celebrować usypanie w Krakowie z grudek ziem bitewnych kopca ku pamięci wodza. Nie ma kto odwracać głowy ku Zachodowi. Polskiego wysłannika ślącego z Berlina raporty o zbrojących się Niemcach nazywają strachajłą.
Po debiutantach na polu wolności trudno spodziewać się solidnej strategii jej trwania. Tym bardziej nie sposób oczekiwać od ambasadora kraju, trzymającego halabardę, gdy protagoniści w Wersalu rozgrywali losy Europy, że zajmie znaczące miejsce na londyńskich salonach. Nic dziwnego, że Raczyński ciągnie do muzyki i tańca. Zwłaszcza że ostatnio jest w złej formie. Gonią go grypy, gnębią migreny. Ani druga żona, ani rozbrajające uśmiechy córeczek nie dają mu dość napędu, by snuć wizje przyszłości albo rozważać, czy minister Józef Beck widzi go w składzie kolejnego rządu. Lęk przed natarciem starości – dopadł go już przed czterdziestką – zwalcza, grywając w tenisa, rzadziej w golfa. Gorzej radzi sobie z melancholią. Może nie przez przypadek nad jego młodzieńczym łóżkiem w pałacu w Rogalinie wisiał obraz Malczewskiego pod tym tytułem. Teraz, odkąd matka zachorowała na raka przełyku, czarne słońce ciągnie go na swoją stronę. To Róża z Potockich, primo voto Krasińska, pchnęła syna ku polityce. Przez marszałka Piłsudskiego nazywana arbitrem intelektu, przyjmowała w swoim salonie Dmowskiego. Zaraziła też Edwarda miłością do sztuki.
Poprzedni występ Poli Nireńskiej ambasador zorganizował z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Mógł zwrócić na nią uwagę trzy miesiące wcześniej, gdy wystąpiła na dorocznym balu charytatywnym Rose Ball w hotelu The Grosvenor House przy ekskluzywnej Park Lane. A może o polskiej tancerce, która zachwyciła niedawno publiczność Wiednia, usłyszał w kręgach dyplomatycznych? Na początku grudnia będzie uświetniać Bal Arcyksięcia Johana, zaproszona przez poselstwo austriackie.
Ubiec spadkobierców habsburskiej monarchii miła rzecz. Ale raczej nie to było źródłem triumfu hrabiego Raczyńskiego. Pola tamtego listopadowego wieczoru była po prostu olśniewająca. Zrobiła furorę w świecie dyplomatycznego establishmentu. Zdjęcia smukłej i wytwornej polskiej ministrowej Jadwigi Beck, pozującej z posągową żoną ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, przedrukowały angielskie dzienniki – obie w ciemnych sukniach, z modnie zaczesaną na bok falą włosów. Tańczącej Poli towarzyszyła wtedy śpiewaczka Dora Kalinówna, która wykonywała polskie i angielskie pieśni. Jadwiga Beck była pod wrażeniem występu i dyskretnej elegancji pani ambasadorowej Raczyńskiej z kwadratowym brylantem na palcu. Zaraz po powrocie do kraju zdała relację z rautu na łamach grudniowego wydania „Kobiety w Świecie i w Domu”. Nie przesadzała, pisząc do swojej przyjaciółki i redaktor naczelnej, że doborowe angielskie towarzystwo było zachwycone.
Wrażliwy na sztukę ambasador Raczyński, rad z dobrej prasy i aplauzu, pół roku później zaprasza Polę ponownie. Okazją stała się kolejna wizyta ministra Józefa Becka, który przyjechał do Londynu uczestniczyć w koronacji króla Jerzego VI. Nireńska znów uwodzi publiczność: ekspresją ciała, mimiką twarzy, wyczuciem rytmu i nowoczesną choreografią własnego autorstwa. Prezentuje półgodzinną etiudę inspirowaną polskimi tańcami ludowymi. Kiedy odświeżona po występie schodzi w długiej sukni z odsłoniętymi plecami do sali na parterze, zmierzwione jeszcze przed chwilą włosy, teraz ułożone w fale, łagodzą jej rysy.
„Występ jest jak pójście na bankiet, idziesz tam i się zajadasz, cieszysz się tym, czym to jest”[5], tak za kilka lat będzie mówić o stanie, którego właśnie doświadcza, swoim uczennicom.
Spadkobierczynie wiktoriańskiego gorsetu są poruszone nie tylko tańcem, ale i brawurą. Pokazanie publicznie gołych stóp, a przede wszystkim własnych emocji, to akt odwagi. Mężczyźni nie mogą oderwać oczu. Pola już wie, że jest gwiazdą. Tylko nie zna jeszcze dobrze angielskiego i nie bardzo może błyszczeć w small talkach. Kilka osób gratuluje jej występu, a potem gwiazda trochę przygasa. Dyplomaci i wytworni goście zwierają się w mniejsze grupki i przechodzą do międzynarodowych plotek.
Liczba plotek na świecie jest nieskończona, podobnie jak liczba prążków. Ale gdyby ograniczyć się tylko do prążków występujących na krawatach podczas jednego przyjęcia, daje się to policzyć. Pola nie radzi sobie w dyplomatycznych plotkach, ale lubi prążki, lubi linie skośne, zakręcające. Lubi wyłapywać je z otoczenia. Do linii krawatów ma szczególny sentyment. Przygląda im się na przyjęciach, bo przenoszą ją na powrót do czasów dziecięcej beztroski. Krawaty produkował dziadek, produkował ojciec, a teraz produkuje brat. Jedwabny interes zapewnił rodzinie wygodne życie w niepewnych ekonomicznie latach, gdy Warszawa odzyskiwała niepodległość.
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI
s. 8 fot. Carol Harrison / United States Holocaust Memorial Museum; fot. John Deakin / Bridgeman Images
PRZYPISY
I. PRZESTRZEŃ