Odcięty palec i wścibski nos - Kalle Löfqvist - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Odcięty palec i wścibski nos ebook i audiobook

Kalle Löfqvist

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

48 osób interesuje się tą książką

Opis

Pewnego popołudnia w biurze Albina Larssona, właściciela butiku z męską odzieżą, rozlega się trzask faksu (tak, faksu). Okazuje się, że to wiadomość od jego dawnej znajomej, Gunnel Ahlström, autorki poczytnych romansideł. Kobieta informuje, że jest podejrzana o tajemnicze zniknięcie swojej wydawczyni Fiony Bertilsson. Fionę widziano po raz ostatni, kiedy opuszczała swój domek letniskowy i kierowała się w stronę plaży, ubrana jedynie w szlafrok. Jak dotąd nie wróciła.

Pan Larsson, nie chcąc podejmować zbędnego ryzyka, natychmiast zwraca się o pomoc do swojego przyjaciela, Oskara Stenvalla, który, choć nie dążył do miana bohatera, okazywał się nim w sytuacjach kryzysowych. Razem zabierają się za rozwiązanie zagadki, która wpędziła ekscentryczną Gunnel w kłopoty. Muszą jednak zachować ostrożność. Nikt, a zwłaszcza policja, nie może wiedzieć, że biorą sprawy w swoje ręce.

„Odcięty palec i wścibski nos” to drugi tom serii „Morderstwa w Lund” Kallego Löfqvista. Pierwsza część „Głęboko mrożony mężczyzna w żółtych spodniach” spotkała się z dużym uznaniem czytelników i słuchaczy!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 41 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Maciej Kowalik

Oceny
4,3 (20 ocen)
13
2
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AKroko

Dobrze spędzony czas

spoczko Tak jak cz 1 :)
00
Hellina

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna zabawa. Świetnie sie s£ucha audiobooka. Polecam.
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Ett avklippt fin­ger och en näsa i blöt

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Kalle Löfqvist, 2025

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-352-3

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Jej ob­casy stu­kały o bruk, kiedy zde­cy­do­wa­nym kro­kiem prze­mie­rzała plac Ban­tor­get, mi­ja­jąc tęt­niący ży­ciem ogró­dek re­stau­ra­cyjny przy ho­telu Grand. Ma­jowe słońce świe­ciło z błę­kit­nego nieba, a klomby eks­plo­do­wały kwia­tową fe­erią barw. Żon­kile i sza­firki ry­wa­li­zo­wały o miej­sce, zaś pąki tu­li­pa­nów miały lada dzień za­kwit­nąć. Gun­nel Ahl­ström była sty­lową ko­bietą. Siwe włosy ele­gancko upięte we fran­cu­ski kok, sub­telny ma­ki­jaż pod­kre­ślony wy­ra­zi­stą ja­skra­wo­czer­woną szminką. Ide­al­nie skro­jone ró­żowe spodnium pod kre­mo­wo­bia­łym płasz­czem. Jej wy­ra­fi­no­wany wy­gląd prze­ła­my­wały je­dy­nie buty ‒ albo ra­czej bu­ciory ‒ kow­bojki z ostrymi no­skami z ja­snej skóry grze­chot­nika. Gun­nel skrę­ciła w Lilla Fi­ska­re­ga­tan i pra­wie się zde­rzyła z hordą roz­ba­wio­nych i wy­jąt­kowo lekko ubra­nych stu­den­tów cią­gną­cych wó­zek dra­bi­nia­sty za­ła­do­wany znisz­czoną plu­szową sofą, sze­ścioma zgrzew­kami cy­dru i gło­śni­kiem. Ja­kiś po­my­słowy mi­ni­ster in­fra­struk­tury swego czasu zde­cy­do­wał, żeby ulica Lilla Fi­ska­re­ga­tan była jed­no­cze­śnie dep­ta­kiem i ścieżką ro­we­rową, dla­tego też po­ru­sza­nie się po niej w tak sło­neczny dzień, kiedy wszy­scy pra­gnęli prze­by­wać na świe­żym po­wie­trzu, wy­da­wało się iście sa­mo­bój­czą mi­sją. Gun­nel znała jed­nak do­brze swoje mia­sto i umie­jęt­nie la­wi­ro­wała po­mię­dzy ta­tuś­kami na urlo­pach oj­cow­skich ja­dą­cymi na ro­we­rach cargo, za­gu­bio­nymi tu­ry­stami oraz ba­bu­leń­kami spa­ce­ru­ją­cymi z bal­ko­ni­kami.

Za­trzy­mała się przed wej­ściem do bu­dynku, w któ­rym mie­ściło się wy­daw­nic­two Sten­flykt i wpraw­nie wstu­kała czte­ro­cy­frowy kod. Od wielu lat nie dzwo­niła już dzwon­kiem do drzwi i nie mu­siała cze­kać, aż ktoś ją wpu­ści. Przej­rzaw­szy się w lu­strze windy pod­czas jazdy na górę, nie zna­la­zła żad­nych man­ka­men­tów w swoim wy­glą­dzie. Włosy były do­sko­nale uło­żone, ma­ki­jaż na­dal do­brze się pre­zen­to­wał. Wła­ści­wie i tak nie­spe­cjal­nie ją to ob­cho­dziło. Fio­nie, ko­bie­cie, z którą wła­śnie miała się spo­tkać, bra­ko­wało stylu i fi­ne­zji, a Gun­nel już dawno stra­ciła do niej wszelki sza­cu­nek. Jed­nak tym ra­zem było to spo­tka­nie czy­sto za­wo­dowe, z Fioną jako wy­daw­czy­nią jej ksią­żek. Obie zda­wały so­bie sprawę, o jaką stawkę to­czy się gra. Długa i pod wie­loma wzglę­dami udana współ­praca do­bie­gała końca. Już w cza­sie roz­mowy z Fioną przez te­le­fon, kiedy uzgad­niały ter­min spo­tka­nia, Gun­nel przed­sta­wiła sprawę ja­sno: po po­nad dzie­się­ciu la­tach pracy jako pi­sarka zwią­zana z wy­daw­nic­twem Sten­flykt po­sta­no­wiła po­szu­kać no­wego wy­dawcy ‒ ta­kiego, który okaże jej na­le­żyty sza­cu­nek, nie bę­dzie oszu­ki­wał na tan­tie­mach ani za­nie­dby­wał pro­mo­cji jej ksią­żek. Pro­po­zy­cji z pew­no­ścią nie bra­ko­wało. Przy­naj­mniej raz w mie­siącu za­bie­gali o nią inni wy­dawcy obie­cu­jący złote góry w za­mian za pod­pi­sa­nie kon­traktu. Jej książki do­brze się sprze­da­wały, zwłasz­cza te prze­ło­żone na ję­zyk nie­miecki, i uczy­niły z niej za­możną ko­bietę (o czym wszy­scy z branży wie­dzieli), a wiele wy­daw­nictw szu­kało doj­nej krowy, która po­mo­głaby im sfi­nan­so­wać ich dzia­łal­ność na co­raz bar­dziej nie­pew­nym rynku książ­ko­wym.

‒ Dzień do­bry, Gun­nel! ‒ przy­wi­tała ją w drzwiach se­kre­tarka.

– Cześć, Be­lindo ‒ od­po­wie­działa krótko pi­sarka.

‒ Fiona ma jesz­cze spo­tka­nie, więc mu­sisz po­cze­kać. Na­pi­jesz się kawy?

– Tak, po­pro­szę. Czar­nej.

– Prze­cież wiem, za­wsze pi­jesz czarną. Sły­sza­łam, że kawa z mle­kiem jest zdrow­sza. Kawa za­wiera ja­kiś skład­nik do­bry na skórę, który uak­tyw­nia się do­piero po do­da­niu do niej mleka. Warto o tym po­my­śleć.

‒ Aha ‒ od­parła bez­na­mięt­nie Gun­nel. Nie miała do­brego zda­nia o Be­lin­dzie. Uwa­żała, że za dużo glę­dzi, pod­li­zuje się i na do­da­tek za­zwy­czaj nie­gu­stow­nie się ubiera.

‒ Mogę wziąć twój płaszcz i go od­wie­sić ‒ za­pro­po­no­wała Be­linda.

‒ Dzię­kuję. ‒ Gun­nel po­dała se­kre­tarce swoje okry­cie.

‒ O pro­szę, to ory­gi­na­lny Cha­nel. ‒ Be­linda jesz­cze moc­niej za­trze­po­tała sztucz­nymi rzę­sami, po czym ostroż­nie od­wie­siła płaszcz na wie­szak sto­jący przy jej biurku.

‒ Je­śli mo­żesz, przy­nieś mi kawę do po­koju ‒ po­pro­siła Gun­nel i we­szła przez otwarte po­dwójne drzwi do znaj­du­ją­cego się obok po­miesz­cze­nia przy­po­mi­na­ją­cego sa­lon. Na pod­ło­dze le­żał duży dy­wan w stylu orien­tal­nym, przy ścia­nach usta­wiono się­ga­jące su­fitu re­gały pełne ksią­żek. Usia­dła w jed­nym z du­żych, wy­god­nych fo­teli usza­ków.

‒ Ostat­nim ra­zem za­po­mnia­łaś teczki ‒ za­uwa­żyła Be­linda, wcho­dząc z kawą. ‒ Wsa­dzi­łam ją do szafy w po­koju z ksero. Mam ci ją przy­nieść?

‒ We­zmę ją, jak będę wy­cho­dzić ‒ rzu­ciła zwięźle Gun­nel, po czym wy­jęła z to­rebki no­tat­nik. Był to zwy­kły no­tes z gład­kimi kart­kami, który za­wsze no­siła przy so­bie. Za­pi­sy­wała w nim bez więk­szego ładu i składu wszystko, co uwa­żała za istotne: po­my­sły na nową książkę mie­szały się z pla­nami po­dróży i za­pro­sze­niami na im­prezy. Otwo­rzyła go na stro­nie, gdzie za­no­to­wała główne punkty, które pla­no­wała po­ru­szyć w trak­cie roz­mowy z Fioną. Z do­świad­cze­nia wie­działa, że wy­daw­czyni ła­two traci pa­no­wa­nie nad sobą, gdy ktoś nie po­dziela jej zda­nia w trak­cie dys­ku­sji, a po­nie­waż Gun­nel zda­wała so­bie sprawę z wła­snego, rów­nie wy­bu­cho­wego tem­pe­ra­mentu, chciała za wszelką cenę przed­sta­wić swoje ar­gu­menty w ja­sny i rze­czowy spo­sób, by szybko za­koń­czyć spo­tka­nie. Żad­nych za­wi­łych sfor­mu­ło­wań. Za­mie­rzała po­in­for­mo­wać Fionę, że pra­gnie za­koń­czyć bie­żącą współ­pracę na swo­jej ostat­niej książce, Po­skro­miony ogier, oraz że zrywa umowę za­wartą z wy­daw­nic­twem Sten­flykt na wy­da­nie ko­lej­nych pię­ciu po­zy­cji.

‒ Gun­nel, prze­pra­szam, że prze­szka­dzam ‒ ode­zwał się męż­czy­zna w śred­nim wieku w ro­bo­czych ogrod­nicz­kach, wsa­dza­jąc głowę do po­koju. Trzy­mał w ręce skrzynkę z na­rzę­dziami.

– Hej, Mange ‒ we­soło przy­wi­tała się z nim pi­sarka.

Mange, złota rączka oraz do­zorca, był jedną z nie­wielu osób w wy­daw­nic­twie, z któ­rymi się do­ga­dy­wała.

‒ Mu­szę wy­mie­nić ter­mo­stat w grzej­niku. Mogę wejść? Nie na­ro­bię ha­łasu.

‒ Pew­nie! Zu­peł­nie mi nie prze­szka­dzasz. Nie zaj­muje mnie nic szcze­gól­nego, cze­kam tylko na spo­tka­nie z Fioną.

– Su­per-du­per! ‒ ucie­szył się Mange, po czym uklęk­nął przed wiel­kim że­liw­nym ka­lo­ry­fe­rem pod oknem i wy­jął kilka na­rzę­dzi. ‒ Wspa­niale, że w końcu zro­biło się cie­pło ‒ stwier­dził. ‒ To zna­czy nie tu, w tym grzej­niku, który jest do ni­czego, ha, ha. Cho­dziło mi o to, że na ze­wnątrz. Cu­do­wna po­goda. Za­raz bę­dzie lato!

‒ To prawda ‒ zgo­dziła się Gun­nel.

‒ Sły­sza­łem, że chcesz nas opu­ścić. Szkoda by było!

‒ Aha, kto tak plot­kuje?

‒ Be­linda mi o tym po­wie­działa. Twier­dzi, że nie za bar­dzo się do­ga­du­je­cie, ty i Fiona.

‒ To nie ma nic wspól­nego z re­la­cją mię­dzy nami. Cho­dzi wy­łącz­nie o sprawy za­wo­dowe. Nic poza tym. Swoją drogą Be­linda nie po­winna się w to wtrą­cać, zresztą ty rów­nież.

‒ Nie, oczy­wi­ście masz ra­cję. Wła­ści­wie nikt nie chce się w to mie­szać. Ale wiesz, jak to jest, kiedy czło­wiek stoi przy eks­pre­sie do kawy i sły­szy to i owo.

‒ Ach, tak? Nie wie­dzia­łam ‒ od­parła kwa­śno pi­sarka.

‒ Ale jak was znam, Fiona cię prze­kona, że­byś zo­stała ‒ do­dał Mange z sze­ro­kim uśmie­chem.

‒ Skąd ten po­mysł?

‒ Cóż, mam ta­kie prze­czu­cie. Wy­daje mi się, że ma parę asów w rę­ka­wie.

Gun­nel znowu zer­k­nęła w no­tat­nik. Czy po­winna przy­go­to­wać wię­cej ar­gu­men­tów? Cho­lera, co Mange miał na my­śli, mó­wiąc o asach w rę­ka­wie?

Z roz­my­ślań wy­rwał ją pi­skliwy głos Be­lindy do­cho­dzący z re­cep­cji:

‒ Gun­nel! Fiona już skoń­czyła i ocze­kuje cię w swoim biu­rze.

Pół go­dziny póź­niej Gun­nel jak bu­rza wy­pa­dła na ko­ry­tarz, z hu­kiem za­trza­snąw­szy za sobą drzwi do biura Fiony. Nikt w wy­daw­nic­twie nie miał wąt­pli­wo­ści, że się po­kłó­ciły. Choć nie sły­szeli do­kład­nie, co do sie­bie mó­wiły, zza drzwi do­bie­gała ich gło­śna roz­mowa. Było ja­sne, że pa­nie się ze sobą nie zga­dzały.

‒ Czy spo­tka­nie się udało? ‒ spy­tała Be­linda, nie­udol­nie uda­jąc, że nie zwró­ciła uwagi na ner­wową at­mos­ferę.

‒ Nie twoja sprawa ‒ od­parła pi­sarka, zdej­mu­jąc płaszcz z wie­szaka.

‒ No nie, nie. Mi­łego dnia w ta­kim ra­zie ‒ rzu­ciła se­kre­tarka.

Gun­nel dawno nie była tak zde­ner­wo­wana. Nie chciała cze­kać na windę, ze­szła po scho­dach z czwar­tego pię­tra na sam dół. Kow­bojki pod­kute blasz­kami stu­ko­tały o schody w rytm jej przy­spie­szo­nego pulsu, co przy­po­mi­nało ude­rze­nia młot­kiem.

„Ta Fiona, co to za ję­dza”. Gun­nel od dawna wie­działa, że Fiona kie­ruje się in­te­re­sami i jest twardą ne­go­cja­torką. Lecz tym ra­zem wy­ło­żyła na stół cał­kiem nowe karty. Nic in­nego, tylko groźby i czy­sty szan­taż!

‒ Jak, do cho­lery, mam się z tego wy­plą­tać?! ‒ po­wie­działa gło­śno do sie­bie, kiedy wście­kła, ru­szyła w stronę swo­jego miesz­ka­nia na Cle­men­stor­get.

Gdy za­mknęła za sobą drzwi wej­ściowe i ogar­nął ją swo­isty spo­kój, pod­jęła de­cy­zję. Nie zo­sta­nie w Lund ani mi­nuty dłu­żej. Za­pa­liła pa­pie­rosa, po czym usia­dła do kom­pu­tera w ga­bi­ne­cie i za­brała się do wy­szu­ki­wa­nia bi­letu lot­ni­czego. Tam, do­kąd za­mie­rzała po­le­cieć, nie było bez­po­śred­nich po­łą­czeń, co bar­dzo jej od­po­wia­dało. Dzięki temu mo­gła za­re­zer­wo­wać pierw­szy lot na swoje na­zwi­sko, a ko­lejny ‒ na fał­szywy pasz­port. Naj­waż­niej­sze było to, że wy­ru­szy już za trzy dni i nikt się nie do­wie, do­kąd wy­je­chała. Wy­dru­ko­wała bi­lety i szybko wrzu­ciła tro­chę ubrań do wa­lizki pod­ręcz­nej, żeby mieć wszystko spa­ko­wane i go­towe na wy­jazd. Kiedy skoń­czyła, na­lała so­bie dużą szklankę jacka da­niel’sa i usia­dła ze świeżo za­pa­lo­nym pa­pie­ro­sem na ka­na­pie w sa­lo­nie. Czy pod­jęła wła­ściwą de­cy­zję? Czy ucieczka to mą­dry po­mysł? Być może nie na­razi się na nie­bez­pie­czeń­stwo, je­śli zo­sta­nie jesz­cze kilka dni i zo­ba­czy, jak sy­tu­acja się roz­wi­nie? Oczy­wi­ście ist­niało ry­zyko, że po­li­cja się z nią skon­tak­tuje… Może po­winna do ko­goś za­dzwo­nić i wszystko opo­wie­dzieć? Do ko­goś, komu mo­głaby za­ufać i kto mógłby po­móc jej wyjść z ta­ra­pa­tów. Albo jesz­cze le­piej: do ko­goś, kto po­mógłby jej się obro­nić przed pod­łymi pla­nami Fiony. Naj­lep­szą obroną był atak! A je­śliby wy­na­jąć pry­wat­nego de­tek­tywa, który po­wę­szyłby tro­chę i zde­ma­sko­wał nie­cne po­czy­na­nia Fiony? Zna­la­złby no­tatki, wszedł na jej konto mej­lowe albo zdo­był jej te­le­fon ko­mór­kowy. Fiona z pew­no­ścią miała przy­naj­mniej jedną do­dat­kową ko­mórkę, któ­rej uży­wała do za­ła­twia­nia swo­ich bar­dziej po­dej­rza­nych in­te­re­sów i któ­rej nie można było na­mie­rzyć. Gdyby tylko Gun­nel do­stała ten te­le­fon w swoje ręce, mo­głaby znisz­czyć Fionę albo przy­naj­mniej tak jej za­gro­zić, że Fiona sama by się pod­dała. Nie wie­działa jed­nak, jak zdo­być kon­takt do pry­wat­nego de­tek­tywa. Czy ktoś taki w ogóle ist­niał? A może były to je­dy­nie po­staci z ksią­żek i kiep­skich se­riali? Ech, do dia­bła, mu­siała zna­leźć ko­goś, komu ufa. Ko­goś prze­bie­głego, kto nie boi się prze­kra­czać gra­nic i dzia­łać w spo­sób nie­zu­peł­nie zgodny z pra­wem. Ale kto to mógłby być? Mu­siała się chwilę za­sta­no­wić. Na pewno znała ko­goś, kogo mo­gła po­pro­sić o po­moc.

* * *

Mange wła­śnie wy­bie­rał się do domu po skoń­czo­nej pracy w wy­daw­nic­twie Sten­flykt. Przy­sta­nął na chwilę, żeby po­roz­ma­wiać z Be­lindą z re­cep­cji. W po­do­bny spo­sób za­czął się ich zwią­zek. Mange ob­ser­wo­wał Be­lindę od pierw­szego dnia, kiedy nieco po­nad rok wcze­śniej za­częła pracę jako re­cep­cjo­nistka w wy­daw­nic­twie. Była atrak­cyjna i bły­sko­tliwa, a do tego ema­no­wała po­zy­tywną ener­gią w tym biu­rze o dość sto­no­wa­nej at­mos­fe­rze. Po kilku ty­go­dniach po­ga­wę­dek o po­go­dzie i wie­trze ich re­la­cja się za­cie­śniła, i za­nim się obej­rzał, Be­linda wpro­wa­dziła się do jego domu w Val­l­kärze na obrze­żach mia­sta.

‒ Ku­pisz coś pysz­nego na wie­czór? ‒ spy­tała.

‒ Tak, pew­nie ‒ od­parł we­soło Mange. ‒ Na co masz ochotę? Może kre­we­tki? To chyba do­bry po­mysł?

– Mange! Se­rio? Kre­we­tki?

– Prze­cież lu­bisz owoce mo­rza. A do tego na­pi­jemy się do­brego bia­łego wina…

‒ Kre­we­tki to nie owoce mo­rza tylko ja­kieś małe ro­bale ży­jące w mo­rzu. Wiesz, czym się ży­wią? Zja­dają ry­bie gówno. Fuj! Ma­rzą mi się praw­dziwe owoce mo­rza. Kup ho­mara.

‒ Okej, zo­ba­czymy, czy uda mi się zna­leźć ho­mara, który nie kosz­tuje for­tuny.

‒ Mange, do cho­lery, nie bądź żyła! Ho­mar nie ma być tani, ma być pyszny. Po­jedź na halę tar­gową.

‒ Do­brze, za­ła­twię to ‒ rzekł do­zorca, prze­ły­ka­jąc złość wy­wo­łaną rosz­cze­nio­wym po­dej­ściem Be­lindy.

‒ Mange! Chodź tu do mnie na chwilę! ‒ roz­le­gło się wo­ła­nie Fiony z ko­ry­ta­rza.

Męż­czy­zna znie­ru­cho­miał. O co tym ra­zem jej cho­dziło? Sły­szał w jej gło­sie, że znowu ma ja­kieś pre­ten­sje.

‒ Ja­sne! Już idę!

‒ Chyba nie krę­cisz z Fioną? ‒ upew­niła się Be­linda.

‒ Oczy­wi­ście, że nie. Prze­cież mam cie­bie ‒ pod­kre­ślił Mange, ro­biąc ma­ślane oczy.

Be­linda była za­zdro­śnicą, co za­uwa­żył już na po­czątku ich zna­jo­mo­ści, dla­tego też nie dzie­lił się z nią spra­wami, które bu­dzi­łyby w niej ja­kie­kol­wiek obawy. Nie przy­szłoby mu do głowy, żeby za­cząć ro­mans z Fioną. Łą­czyły ich na­to­miast wspólne in­te­resy. Chcąc nie chcąc, dał się wcią­gnąć w mroczny świat bę­dący czę­ścią uni­wer­sum Fiony. Sku­siły go pie­nią­dze, jak­żeby ina­czej. Przy­dało mu się tro­chę do­dat­ko­wej go­tówki, kiedy za­miesz­kał z Be­lindą. Lu­biła za­zna­wać w ży­ciu przy­jem­no­ści, a on się cie­szył, że było go stać na po­da­ro­wa­nie uko­cha­nej odro­biny luk­susu. Jed­nak już po kilku ty­go­dniach Fiona go usi­dliła. A w za­sa­dzie obie, i Fiona, i Be­linda. Fiona miała na niego haki, przez co nie mógł się wy­co­fać, Be­linda zaś przy­wy­kła do sta­łego do­pływu go­tówki i stylu ży­cia, który wy­ma­gał znacz­nie wię­cej, niż mo­gła to za­pew­nić pen­sja do­zorcy.

Mange gło­śno wes­tchnął i cięż­kim kro­kiem ru­szył przez ko­ry­tarz.

‒ Coś się stało? Wła­śnie mia­łem wy­cho­dzić. ‒ Oparł się o fra­mugę drzwi do biura Fiony.

‒ Wejdź i za­mknij za sobą drzwi! ‒ rzu­ciła krótko ko­bieta. ‒ Cho­dzi o Gun­nel i jej udział w na­szych in­te­re­sach. Opo­wie­dzia­łam jej tro­chę o na­szej po­bocz­nej dzia­łal­no­ści. Mu­simy pod­jąć pewne kroki, żeby nie stra­cić kon­troli nad sy­tu­acją.

‒ Osza­la­łaś?! Mie­li­śmy to za­cho­wać w ta­jem­nicy! Prze­cież ona może pójść z tym na po­li­cję!

‒ Mange, do cho­lery! Uspo­kój się! To ja de­cy­duję, co można po­wie­dzieć, a co nie! Ro­zu­miesz? Nie mia­łam wy­boru. Gun­nel za­gro­ziła, że roz­wiąże umowę z wy­daw­nic­twem.

‒ A co to ma wspól­nego z na­szym biz­ne­sem?

‒ Nie bę­dzie wię­cej do­staw. Gun­nel się wście­kła i po­sta­wiła sprawę ja­sno, że cał­ko­wi­cie zrywa z nami współ­pracę. Od tej pory wszelki kon­takt z nią bę­dzie się od­by­wał po­przez jej praw­nika. Koń­czy z przy­wo­że­niem wa­li­zek do Szwe­cji. Za­py­ta­łam ją o to kon­kret­nie, ale tylko prych­nęła.

‒ Okej, w ta­kim ra­zie mu­simy zna­leźć ko­goś in­nego, kto zaj­mie się do­sta­wami ‒ stwier­dził nie­pew­nie Mange.

‒ I niby kto to, do cho­lery, miałby być? ‒ spy­tała z prze­ką­sem Fiona.

‒ Może ty byś mo­gła? Prze­cież też po­dró­żu­jesz od czasu do czasu.

‒ Czyś ty zwa­rio­wał?! Jakby to wy­glą­dało, gdyby mnie zła­pali? To nie do po­my­śle­nia. Słu­chaj, cho­dzi mi po gło­wie co in­nego. ‒ Fiona ści­szyła głos. ‒ Udu­pimy ją. Do­tkli­wie to od­czuje! Musi do­stać po­rządną na­uczkę!

‒ Do­tkli­wie? Co masz na my­śli? ‒ Mange ner­wowo wier­cił się na krze­śle.

‒ Wła­śnie roz­ma­wia­łam z J i opra­co­wa­li­śmy plan, jak wy­cią­gnąć od niej pie­nią­dze, i to dużo pie­nię­dzy. Mó­wimy o mi­lio­nach. Wy­maga to jed­nak współ­pracy, od cie­bie i ode mnie, oraz de­ter­mi­na­cji.

‒ Wy­łu­dza­nie pie­nię­dzy? To nie dla mnie ‒ oznaj­mił Mange i po­czuł się ze­stre­so­wany. ‒ Może po pro­stu skończmy z tym gów­nem te­raz, za­nim sami wpa­ku­jemy się w kło­poty?

‒ W ży­ciu! Twój wy­bór: albo bie­rzesz w tym udział, albo zgło­szę cię na po­li­cję ‒ za­gro­ziła Fiona, od­chy­la­jąc się na krze­śle z wy­so­kim opar­ciem.

‒ Niech cię szlag! ‒ Tylko tyle zdo­łał z sie­bie wy­du­sić. Prze­kli­nał się za to, że w ogóle zgo­dził się na współ­pracę z Fioną, ale co to dało? Ogar­nęło go po­czu­cie bez­sil­no­ści. Miał wra­że­nie, że grzęź­nie w ru­cho­mych pia­skach, im moc­niej stą­pał, tym głę­biej się za­pa­dał.

‒ Głowa do góry, Mange. Mamy z J nie­za­wodny plan, wszy­scy troje zo­sta­niemy mi­lio­ne­rami, tym­cza­sem Gun­nel do­sta­nie karę za to, że już nie chce z nami współ­pra­co­wać. To ide­alny układ: win-win-win-lose. Ty, ja i J wy­gry­wamy, Gun­nel prze­grywa. Po­myśl tylko, ile faj­nych rze­czy mógł­byś zro­bić za te pie­nią­dze. Po­dró­żo­wać do eks­cy­tu­ją­cych kra­jów z Be­lindą. Zbu­do­wać dom, ku­pić psa, do­dać ży­ciu tro­chę ko­loru.

Po wy­słu­cha­niu Fiony, która przed­sta­wiła swój „nie­za­wodny plan”, Mange wy­szedł z po­koju i lekko zszo­ko­wany wró­cił do re­cep­cji. Cie­szył się, że jego dzień pracy się skoń­czył. Po­trze­bo­wał czasu do na­my­słu. Może, je­śli do­brze by się za­sta­no­wił i roz­wa­żył wszyst­kie opcje, uda­łoby mu się wy­brnąć z tej sy­tu­acji?

‒ Coś długo roz­ma­wia­li­ście z Fioną ‒ ode­zwała się z roz­draż­nie­niem Be­linda, kiedy ją mi­jał.

‒ A tak. Mie­li­śmy parę te­ma­tów do prze­ga­da­nia.

‒ To zna­czy?

‒ Ta­kie tam różne sprawy. O kon­ser­wa­cji in­sta­la­cji w biu­rze, tego typu rze­czy. I do­sta­łem pod­wy­żkę! ‒ skła­mał Mange.

‒ Naj­wyż­sza pora. W ta­kim ra­zie stać cię na tego ho­mara.

‒ Tak, tak, ku­pię go ‒ za­pew­nił i po­czuł ulgę, że roz­mowa ze­szła na inny tor. ‒ Wi­dzimy się w domu wie­czo­rem. Bu­ziaki!

Szybko po­ca­ło­wali się nad kon­tu­arem re­cep­cji, po czym Mange po­spiesz­nie wy­szedł z bu­dynku. Cięż­kim kro­kiem prze­mie­rzył Gröne­ga­tan, po czym wy­brał trasę pro­wa­dzącą przez spo­kojne po­dwó­rza, chcąc unik­nąć spo­tka­nia z kim­kol­wiek w dro­dze do ga­rażu.

W chwili gdy wsiadł do sa­mo­chodu, za­dzwo­niła ko­mórka. To była Fiona.

‒ Roz­ma­wia­łam wła­śnie z J. Uzgod­ni­li­śmy, że na­tych­miast wpro­wa­dzamy nasz plan w ży­cie. Jesz­cze dziś wie­czo­rem wy­biorę się do domku let­ni­sko­wego. Nie ma co tra­cić czasu. Gun­nel to szczwana be­stia. Mu­simy dzia­łać szybko, za­nim ona nam prze­szko­dzi.

‒ Co w ta­kim ra­zie mam ro­bić? ‒ spy­tał Mange, czu­jąc, jak mu przy­spie­sza puls.

‒ Na ra­zie nic. Za­dzwo­nię do cie­bie ju­tro i usta­limy miej­sce, skąd mnie od­bie­rzesz.

‒ Okej…

‒ Jesz­cze jedno. Pa­mię­taj, żeby za­brać mój drugi te­le­fon ode mnie z domu. Za­wiera wszyst­kie ese­mesy, które wy­mie­nia­li­śmy z J mię­dzy sobą, dla­tego to tak ważne, by nie wpadł w nie­po­wo­łane ręce. Dam ci klu­cze do mo­jego domu ju­tro, kiedy się spo­tkamy.

‒ Nie mo­żesz sama go za­brać?

‒ Nie, zu­peł­nie mi nie po dro­dze. Jadę do domku let­ni­sko­wego dziś, od razu po pracy.

‒ Do­brze, po­sta­ram się o tym pa­mię­tać ‒ skwi­to­wał Mange.

‒ Mu­sisz o tym pa­mię­tać. To cho­ler­nie ważne. Po­li­cja nie może go zna­leźć. Chyba to ro­zu­miesz?

‒ Tak, tak, wszystko ro­zu­miem. Kiedy mam przy­je­chać?

‒ Ja­koś z rana.

‒ Z rana?

‒ Po­ga­damy o tym póź­niej. Ode­zwę się, prze­cież mó­wi­łam. Bądź go­towy. No to na ra­zie!

Mange uru­cho­mił sil­nik i głę­boko wes­tchnął. Czy to był po­czą­tek końca ciem­nych in­te­re­sów jego i Fiony? Czy ra­czej po­czą­tek cze­goś jesz­cze gor­szego? Oba­wiał się tego dru­giego.

Roz­dział 2

Nieco po­nad ty­dzień póź­niej Al­bin Lars­son pra­co­wał w biu­rze, które mie­ściło się za jego bu­ti­kiem z odzieżą mę­ską. Było już dawno po za­mknię­ciu, do­cho­dziła ósma wie­czo­rem. Lars­son roz­ko­szo­wał się ci­szą i cie­szył, że wresz­cie ma czas dla sie­bie. Jak na biuro po­miesz­cze­nie było cał­kiem spore. Wnę­trze o kla­sycz­nym wy­stroju przy­po­mi­nało an­giel­ską re­zy­den­cję. Dę­bowe re­gały ścienne ugi­nały się od se­gre­ga­to­rów i opa­słych to­misk. Na ele­ganc­kim sto­liku o mi­ster­nie zdo­bio­nych no­gach stało piękne akwa­rium, które ci­cho bul­go­tało. Oprócz du­żego biurka znaj­do­wał się tu stół kon­fe­ren­cyjny z sze­ścioma krze­słami, a w głębi po­koju stały ka­napa w stylu chip­pen­dale z ciem­no­zie­lo­nej skóry, sto­lik kel­ner­ski do ser­wo­wa­nia dań oraz dwa mniej­sze sty­lowe krze­sła z pod­ło­kiet­ni­kami i obi­tymi sie­dzi­skami. Więk­sza część skrzy­pią­cego par­kietu zo­stała przy­kryta dy­wa­nem w czer­wony, pstro­katy orien­talny wzór. Wy­strój nie­mal tłu­mił wszel­kie dźwięki, przez co w po­koju zwy­kle pa­no­wała przy­tła­cza­jąca wręcz ci­sza. Jed­nak aku­rat tego wie­czoru, z du­żego ra­dia na­sta­wio­nego na pro­gram drugi, do­cho­dziła pieśń To­ten­gräber­lied Franza Schu­berta w in­ter­pre­ta­cji Kurta Molla, któ­rego dud­niący ba­sowy głos wy­peł­nił całe po­miesz­cze­nie.

Lars­son prze­glą­dał pro­jekty domu prze­słane z Nie­miec przez jego do­brego przy­ja­ciela Fer­di­nanda. Wła­śnie wy­jął szkice z gru­bej bla­sza­nej tuby i roz­wi­nął ar­ku­sze na biurku, kiedy roz­le­gło się pisz­cze­nie faksu. Tak, faksu. Lars­son, czło­wiek sta­rej daty, do ko­re­spon­den­cji ze świa­tem ze­wnętrz­nym uży­wał głów­nie tego urzą­dze­nia. Twier­dził, że to świetny spo­sób na prze­sy­ła­nie do­ku­men­tów. Wszystko, co nadawca wpro­wa­dzał po swo­jej stro­nie, wy­cho­dziło w tej sa­mej for­mie po stro­nie od­biorcy. To, że więk­szość jego klien­tów i zle­ce­nio­daw­ców mu­siała uży­wać skom­pli­ko­wa­nych pro­gra­mów do faksu na swo­ich kom­pu­te­rach, by się z nim ko­mu­ni­ko­wać, nie bar­dzo go ob­cho­dziło, o ile w ogóle był tego świa­domy. Sam nie miał kom­pu­tera. Je­śli mu­siał na­pi­sać ja­kiś for­malny do­ku­ment, uży­wał ma­szyny do pi­sa­nia firmy Fa­cit. Naj­czę­ściej jed­nak prze­ka­zy­wał to za­da­nie swo­jemu asy­sten­towi Kjel­lowi.

Te­raz duży ja­sno­brą­zowy faks wy­dał cha­rak­te­ry­styczny dźwięk, a na­stęp­nie z ma­szyny wy­cho­dził pa­pier przy to­wa­rzy­szą­cym temu war­ko­cie prze­su­wa­ją­cych się ro­lek. Lars­son prze­rwał prze­glą­da­nie pro­jek­tów i za­cie­ka­wiony, po­szedł spraw­dzić, co przy­szło. Może za­mó­wie­nie? Już po wy­dru­ko­wa­niu pierw­szej li­nijki zro­zu­miał, że to nie była zwy­kła ko­re­spon­den­cja biz­ne­sowa. Za­brał do­ku­ment i wró­cił do biurka, po czym usiadł, żeby go prze­czy­tać. Był na­pi­sany od­ręcz­nie, sta­ran­nym pi­smem, które od razu roz­po­znał.

Drogi Al­bi­nie!

Kiedy czy­tasz te słowa, ja już je­stem da­leko stąd. Plotki i nie­ocze­ki­wane oko­licz­no­ści zmu­siły mnie do opusz­cze­nia kraju i ukry­cia się w se­kret­nym miej­scu. Przed moim wy­jaz­dem ty­dzień temu po­in­for­mo­wano mnie, że je­stem po­dej­rzana o zbrod­nię, któ­rej nie po­peł­ni­łam, w związku z tym nie mia­łam wy­boru, mu­sia­łam znik­nąć.

Jak Ci wia­domo, nie mam nic prze­ciwko po­dró­żo­wa­niu do ob­cych kra­jów, jed­nak za­ist­niała sy­tu­acja wy­daje mi się nie­przy­jemna i nie­do­pusz­czalna. Pi­szę do Cie­bie, po­nie­waż je­steś jed­nym z nie­wielu mo­ich praw­dzi­wych przy­ja­ciół, jed­nym z nie­wielu, któ­rym mogę za­ufać. Choć zdaję so­bie sprawę, że pro­szę o wiele, nie wi­dzę in­nego wyj­ścia i mu­szę bła­gać Cię o po­moc.

Sy­tu­acja przed­sta­wia się na­stę­pu­jąco: Moja wy­daw­czyni, Fiona Ber­tils­son, tuż przed moim wy­jaz­dem zo­stała uznana za za­gi­nioną w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach. Nieco po­nad ty­dzień wcze­śniej po­szła po­pły­wać w po­bliżu swo­jego domku let­ni­sko­wego w Sprag­ge­hu­sen w re­gio­nie Öster­len. Są­sie­dzi wi­dzieli, jak wy­cho­dziła z domu, okryta szla­fro­kiem, ale nie wró­ciła. Po­cząt­kowo są­dzono, że uto­nęła. Nur­ko­wie prze­szu­kali całe wy­brzeże, ale kiedy nie zna­le­ziono ciała, wsz­częto śledz­two w po­szu­ki­wa­niu ja­kichś śla­dów. Bar­dzo moż­liwe, że czy­ta­łeś o tej spra­wie w „Syd­sven­skan”.

Od dłuż­szego czasu spie­ramy się z Fioną o wy­na­gro­dze­nie za moją ostat­nią po­wieść, przy któ­rym, jak wiem, coś maj­stro­wała. Do­wie­dzia­łam się z wia­ry­god­nych źró­deł, że mój tekst do­brze się sprze­dał w nie­miec­kim prze­kła­dzie. Okre­śli­łam ja­sno swoje wy­ma­ga­nia i w kon­tak­cie z nią sto­so­wa­łam na­wet groźny ton, a w li­stach do niej praw­do­po­dob­nie wy­ra­zi­łam się tro­chę za ostro (wiesz, jak po­tra­fię wy­buch­nąć). Lu­dzie w wy­daw­nic­twie się tego ucze­pili i po­li­cja skon­tak­to­wała się ze mną tego sa­mego dnia, kiedy wy­je­cha­łam. Naj­wy­raź­niej po­li­cjan­tom po­ka­zano nie­które z mo­ich naj­bar­dziej gniew­nych li­stów do Fiony i wy­su­nęli ab­sur­dalne oskar­że­nia, ja­ko­bym miała coś wspól­nego z jej za­gi­nię­ciem. Cała sprawa jest wy­ssana z palca. Mia­ła­bym po­rwać albo za­mor­do­wać moją wła­sną wy­daw­czy­nię! Sy­tu­acja jest bar­dzo nie­przy­jemna, dla­tego na ra­zie za­mie­rzam się trzy­mać na ubo­czu.

Wiem, że pro­szę o wiele, ale mu­sisz zna­leźć spo­sób na oczysz­cze­nie mnie z za­rzu­tów. Nie mam nic wspól­nego ze znik­nię­ciem Fiony.

W żad­nym wy­padku nie kon­tak­tuj się z po­li­cją i nie od­po­wia­daj na ten faks! Za­dzwo­nię do Cie­bie ju­tro do­kład­nie o osiem­na­stej czasu szwedz­kiego. Wtedy po­dam Ci wię­cej szcze­gó­łów.

W na­dziei, że mnie zro­zu­miesz i z wy­ra­zami naj­głęb­szej wdzięcz­no­ści

Twoja przy­ja­ciółka,

Gun­nel

Lars­son odło­żył list na biurko, spoj­rzał przed sie­bie i w za­my­śle­niu pod­krę­cił sta­ran­nie przy­strzy­żone wąsy. Nie pa­mię­tał, żeby w tym ty­go­dniu czy­tał w ga­ze­cie co­kol­wiek na te­mat za­gi­nio­nej wy­daw­czyni. Nie mógł uwie­rzyć, że Gun­nel była za­mie­szana w taką in­trygę. I że to do niego zwró­ciła się o po­moc! Po­znali się w Ba­den-Ba­den pod ko­niec lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Lars­son przy­je­chał tam ze swoim przy­ja­cie­lem i wspól­ni­kiem Bi­kra­mem z In­dii. Zo­stali za­pro­szeni na po­kaz bol­ly­wo­odz­kiego filmu, do któ­rego ko­stiumy uszył za­kład kra­wiecki Bi­krama.

Od tej pory co ja­kiś czas Lars­son wpa­dał na Gun­nel u wspól­nych zna­jo­mych, prze­waż­nie w Niem­czech. Ostat­nio wi­dzieli się praw­do­po­dob­nie pół roku wcze­śniej, w księ­garni Gle­erups w Lund, gdzie Gun­nel na wie­czo­rze au­tor­skim opo­wia­dała o swo­jej naj­now­szej po­wie­ści, któ­rej ty­tułu nie pa­mię­tał. Prze­czy­tał tylko jedną z jej ksią­żek i nie przy­pa­dła mu do gu­stu. Za­pewne była do­brze na­pi­sana, po pro­stu nie od­po­wia­dał mu ga­tu­nek. Przy­po­mniał so­bie, że ktoś na­zwał to „ro­man­si­dłem”. Jej książki zy­skały jed­nak na tyle dużą po­pu­lar­ność, że Gun­nel od­nio­sła suk­ces. Jeź­dziła eks­klu­zyw­nym sa­mo­cho­dem i wy­naj­mo­wała duże miesz­ka­nie w ka­mie­nicy Lars­sona w cen­trum Lund na Cle­men­stor­get, gdzie w bra­mie obok rów­nież mie­ścił się jego apar­ta­ment. Kiedy była tro­chę młod­sza, pro­wa­dziła roz­wią­złe ży­cie i w okre­sie let­nim ob­ra­cała się wśród eu­ro­pej­skiej elity, przede wszyst­kim w oko­li­cach Ba­den-Ba­den. Po­łu­dniowe Niemcy zaj­mo­wały szcze­gólne miej­sce w jej sercu, choć ak­cje jej po­wie­ści roz­gry­wały się nie­mal za­wsze w sce­ne­rii Dzi­kiego Za­chodu.

Mi­nęło do­brych dzie­sięć lat od czasu, kiedy wpro­wa­dziła się do miesz­ka­nia na Cle­men­stor­get. Po­cząt­kowo czę­sto się z nią wi­dy­wał. Moż­liwe, że oboje mieli na­dzieję, że z ich przy­jaźń prze­ro­dzi się w coś wię­cej. Lecz z ja­kie­goś po­wodu ten in­tymny, bli­ski aspekt ich re­la­cji stop­niowo wy­gasł i w ostat­nich la­tach co­raz rza­dziej się spo­ty­kali. Lars­son był po­chło­nięty swo­imi spra­wami, Gun­nel rów­nież miała dużo na gło­wie.

Te­raz na­to­miast wpa­dła w kło­poty, a przy­naj­mniej tak to wi­działa. I jej zda­niem naj­wy­raź­niej tylko on ‒ Al­bin Lars­son ‒ mógł jej po­móc się z nich wy­ka­ra­skać. Czuł dumę, że mu tak ufała. Tylko jak po­wi­nien się do tego za­brać? Za­sad­ni­czo nie miał zbyt do­brego zda­nia o po­li­cjan­tach i nie zdzi­wiłby się, gdyby ja­kiś par­tacz na ko­mi­sa­ria­cie ubz­du­rał so­bie, że Gun­nel ma coś na su­mie­niu. Co oni wła­ści­wie my­śleli? Że po­rwała albo za­mor­do­wała Fionę? Ab­surd! Do­brze znał Gun­nel i nie była żadną kry­mi­na­listką, ale jak, na Boga, miał oczy­ścić ją z za­rzu­tów? Mu­siał się nad tym za­sta­no­wić.

Zre­zy­gno­wał z prze­glą­da­nia pro­jek­tów bu­dow­la­nych. Wstał od biurka i wy­łą­czył Schu­berta. W po­koju za­pa­no­wała przy­jemna ci­sza. Zga­sił świa­tło, wło­żył trencz, po czym wy­szedł na po­dwó­rze za bu­ti­kiem i da­lej przez bramę na Lilla Fi­ska­re­ga­tan w nie­bie­skawy pół­mrok zmierz­chu. Cha­otyczne my­śli o Gun­nel wciąż tłu­kły mu się w gło­wie. Czy by­łaby w sta­nie po­peł­nić prze­stęp­stwo? Miała dość wy­bu­chowy cha­rak­ter i po­tra­fiła bez więk­szych opo­rów ude­rzyć pię­ścią w stół czy pod­nieść głos na ko­goś, z kim się nie zga­dzała. Ale mor­der­stwo? To było zu­peł­nie co in­nego.

Nie chciał od razu wra­cać do domu, więc mimo póź­nej pory za­trzy­mał się w ho­telu Grand. Przy ba­rze jak zwy­kle było tłoczno, a wszyst­kie sto­liki w re­stau­ra­cji za­jęte.

‒ Do­bry wie­czór, pa­nie Lars­so­nie ‒ uprzej­mie przy­wi­tał go szef sali przy wej­ściu do ele­ganc­kiego lo­kalu.

‒ Do­bry wie­czór, drogi Bo­ri­sie. Wi­dzę, że jak za­wsze pełno tu dziś lu­dzi.

‒ To prawda, mamy tu przy­jemną at­mos­ferę. Pro­szę chwilę za­cze­kać, spraw­dzę, czy pań­ski sto­lik jest wolny.

Lars­son mruk­nął „dzię­kuję” w od­po­wie­dzi. Nie miał ochoty sia­dać przy in­nym sto­liku niż ten mały za­raz po le­wej od wej­ścia. Mógł stam­tąd ob­ser­wo­wać lu­dzi wcho­dzą­cych i wy­cho­dzą­cych do lo­kalu i z niego wy­cho­dzą­cych, a w ra­zie po­trzeby z ła­two­ścią na­wią­zać kon­takt wzro­kowy z ob­sługą.

W tej chwili przy owym sto­liku sie­działo trzech męż­czyzn, wiecz­nych stu­den­tów w śred­nim wieku z lekką nad­wagą, w musz­kach i oku­la­rach w ro­go­wych opraw­kach. Bo­ris po­in­for­mo­wał ich, że sto­lik, przy któ­rym sie­dzą, był za­re­zer­wo­wany dla in­nego go­ścia, za­tem wszy­scy trzej wstali bez słowa, wi­dząc, kogo miał na my­śli szef sali. Al­bin Lars­son był do­brze znaną po­sta­cią w ho­telu Grand, dla­tego ci wieczni stu­denci nie mieli nic prze­ciwko temu, by dać mu się ulo­ko­wać w jego ulu­bio­nym miej­scu. Lars­son od­wie­sił płaszcz i ka­pe­lusz na wie­szak, po czym usiadł. Bo­ris na­tych­miast do niego pod­szedł, by przy­jąć za­mó­wie­nie.

‒ Po­pro­szę to, co zwy­kle ‒ po­wie­dział Lars­son.

‒ Oczy­wi­ście!

Wła­śnie upi­jał pierw­szy łyk orzeź­wia­ją­cego na­poju, kiedy do­strzegł zna­jomą twarz. Był to Oskar Ste­nvall, jego stary, do­bry zna­jomy, który wy­naj­mo­wał od niego lo­kal w po­dwó­rzu za bu­ti­kiem i pro­wa­dził coś na kształt biura po­dróży. Lars­son ni­gdy tak na­prawdę nie poj­mo­wał, na czym po­lega ta dzia­łal­ność, ale pół roku wcze­śniej, zu­peł­nie przy­pad­kiem, wy­brał się ze Ste­nval­lem na jedną z or­ga­ni­zo­wa­nych przez niego wy­cie­czek do Am­ster­damu i po­mimo dzie­lą­cych ich czter­dzie­stu lat do­brze się do­ga­dy­wali. Ich losy po­łą­czył nie­zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści, który wrzu­cił ich w wir wy­da­rzeń, wy­jąt­kową przy­godę na śmierć i ży­cie. Wła­ści­wie cho­dziło głów­nie o śmierć. A może Oskar po­mógłby mu roz­wią­zać pro­blemy Gun­nel? To nie był zły po­mysł!

Ste­nvall sie­dział z grupą ró­wie­śni­ków przy sto­liku w głębi lo­kalu. Lars­son po­ma­chał do niego, ale ten nie za­re­ago­wał.

‒ Tak? Czy po­dać coś jesz­cze? ‒ spy­tał Bo­ris w od­po­wie­dzi na we­zwa­nie Lars­sona.

‒ Ach, nie. Ma­cha­łem do zna­jo­mego. Tam­tego mło­dego męż­czy­zny w kra­cia­stej ma­ry­narce.

‒ Czy ży­czy pan so­bie, że­bym go za­wo­łał? ‒ za­pro­po­no­wał Bo­ris.

‒ Był­bym wdzięczny. Niech pan go po­prosi, żeby przy­szedł do mo­jego sto­lika!

Lars­son po­dą­żył wzro­kiem za Bo­ri­sem, kiedy ten pod­szedł do Oskara, dys­kret­nie po­kle­pał go w ra­mię i po­chy­lił nad nim, by prze­ka­zać prośbę. Młody męż­czy­zna zer­k­nął w stronę Lars­sona i jego twarz roz­pro­mie­niła się w sze­ro­kim uśmie­chu. Na­tych­miast chwy­cił ku­fel z pi­wem, wstał i pod­szedł do sto­lika sta­rego zna­jo­mego.

‒ No pro­szę! Do­bry wie­czór, pa­nie Lars­so­nie. Dawno się nie wi­dzie­li­śmy. Co u pana sły­chać?

– Do­bry wie­czór, drogi przy­ja­cielu, wszystko u mnie do­brze. Ostat­nio nie­czę­sto na sie­bie wpa­damy.

‒ U mnie też w po­rządku. Cóż, głów­nie spę­dzam czas z moją Ce­ci­lią i jej przy­ja­ciółmi.

‒ Uro­cza dziew­czyna! Na­prawdę nie­źle pan tra­fił! Ale co pan ma na so­bie?

‒ Jak to co? To po­rządna twe­edowa ma­ry­narka, nie ukry­wam, że ta­nia nie była.

‒ A te nie­pa­su­jące spodnie? O co w tym cho­dzi? Spód­nica i bluzka. To jak spód­nica z bluzką, ta ma­ry­narka i dziwne spodnie. Po­wi­nien być pe­łen gar­ni­tur. Pro­szę o tym pa­mię­tać na­stęp­nym ra­zem i je­śli bę­dzie pan po­trze­bo­wał po­rady do­ty­czą­cej ubioru, wie pan, gdzie mnie szu­kać. Znam się na tym.

‒ Dzię­kuję za radę. Moim zda­niem tak jest do­brze. Dzięki temu, że spodnie są w in­nym ko­lo­rze, cały strój wy­daje się mniej for­malny.

‒ No do­brze, to nie o ubio­rze mamy roz­ma­wiać. Czy ma pan czas, żeby usiąść na chwilę?

Oskar spoj­rzał w stronę swo­jego sto­lika i kiedy na­po­tkał wzrok Ce­ci­lii, dał jej znak, że za chwilę wróci. Ce­ci­lia mru­gnęła do niego i pod­nio­sła szklankę, wzno­sząc to­ast w po­wie­trzu. Oskar i Lars­son rów­nież unie­śli swoje na­poje, po czym Ste­nvall usiadł na­prze­ciwko sta­ruszka.

‒ Pije pan szam­pana? ‒ spy­tał, zwró­ciw­szy uwagę na kie­li­szek Lars­sona w kształ­cie tu­li­pana. ‒ Czy jest ja­kiś po­wód do świę­to­wa­nia?

‒ O, nie, piję mój ulu­biony drink. Ko­niak, szam­pan i odro­bina an­go­stury, bar­dzo orzeź­wia­jące. Pro­szę po­słu­chać. Mam coś bar­dzo waż­nego do omó­wie­nia, co musi po­zo­stać mię­dzy nami. Czy to dla pana ja­sne?

‒ Ma się ro­zu­mieć ‒ za­pew­nił Oskar i się wy­pro­sto­wał.

‒ Będę mó­wił krótko. Resztę prze­ga­damy przy in­nej oka­zji, gdzieś, gdzie nikt nas nie pod­słu­cha. Sprawa wy­gląda na­stę­pu­jąco: moja do­bra przy­ja­ciółka wpa­dła w ta­ra­paty. Na­zwijmy ją Emma.

‒ Ktoś o imie­niu Emma wpadł w ta­ra­paty…

‒ Ma na imię Gun­nel, ale to nie­istotne i pro­szę mó­wić szep­tem. Niech pan to prze­czyta i wy­robi so­bie wła­sne zda­nie.

Lars­son ro­zej­rzał się nie­pew­nie po lo­kalu, po czym wy­cią­gnął z kie­szeni ma­ry­narki zwi­nięty faks i po­dał go Oska­rowi.

‒ Boże, prze­cież to po­ważna sprawa! Jak niby mamy w tym po­móc? ‒ rzekł Oskar po prze­czy­ta­niu li­stu od Gun­nel.

‒ Damy radę, ale mu­simy dzia­łać bar­dzo dys­kret­nie. Chyba pan pa­mięta, jak to było, kiedy ści­gano nas przez pół Eu­ropy tylko dla­tego, że mie­li­śmy trupa w bok­sie da­cho­wym?

‒ Aku­rat to, że chcieli z nami roz­ma­wiać, bo prze­wo­zi­li­śmy trupa, było chyba uza­sad­nione.

‒ No do­brze, ma pan ra­cję. Ale jak czy­tamy w li­ście, sy­tu­acja, w któ­rej zna­la­zła się moja przy­ja­ciółka, wy­daje się bar­dzo po­do­bna do tego, czego sami do­świad­czy­li­śmy. Cho­dzi mi o nie­słuszne oskar­że­nie. Je­stem prze­ko­nany, że uda nam się oczy­ścić ją z za­rzu­tów.

‒ My­śli pan, że ona mówi prawdę? ‒ upew­nił się Oskar.

‒ Nie mam co do tego wąt­pli­wo­ści ‒ po­twier­dził Lars­son. ‒ Ju­tro, kiedy Gun­nel za­dzwoni, spró­bu­jemy wy­cią­gnąć od niej wię­cej szcze­gó­łów. Niech pan przyj­dzie do mo­jego biura za kwa­drans szó­sta, że­by­śmy zdą­żyli się przy­go­to­wać!

‒ Hm, ju­tro po po­łu­dniu jadę z Ce­ci­lią na za­kupy…

‒ To sprawa ży­cia i śmierci. Mo­że­cie prze­cież zro­bić za­kupy przed na­szą roz­mową z Gun­nel! Li­czę na pana ‒ oznaj­mił Lars­son i do­pił za­war­tość kie­liszka. ‒ Niech Kjell pana wpu­ści do mo­jego biura. Pro­szę się za­cho­wy­wać nor­mal­nie, żeby nie wzbu­dzić po­dej­rzeń. Nie da się prze­wi­dzieć, jak on się za­chowa. No a te­raz niech pan już wraca do swo­jej cza­ru­ją­cej Ce­ci­lii. Wi­dzimy się ju­tro. ‒ Wstał i wło­żył na sie­bie płaszcz.

‒ Tak, coś wy­kom­bi­nu­jemy. Pro­szę nie za­po­mnieć za­pła­cić, za­nim pan wyj­dzie ‒ za­żar­to­wał Oskar.

‒ Ku­puję tu na kre­skę. Raz na pół roku prze­sy­łają mi fak­turę. Mi­łego wie­czoru!

Lars­son znik­nął za drzwiami, a jego trencz za­ło­po­tał jak pe­le­ryna. Oskar przez chwilę nie ru­szał się z miej­sca i od­pro­wa­dził go wzro­kiem, po czym wró­cił do sto­lika, przy któ­rym sie­działa Ce­ci­lia wraz z przy­ja­ciółmi.

Lars­son skie­ro­wał kroki w bru­ko­waną ulicę By­ta­re­ga­tan i udał się w stronę swo­jego miesz­ka­nia na Cle­men­stor­get. Słońce po­woli za­cho­dziło, na­da­jąc fa­sa­dom zło­ci­sto­żółty od­cień. Star­szy pan był w do­brym na­stroju i w dro­dze do domu po­gwiz­dy­wał ra­do­sną me­lo­dię pie­śni To­ten­gräber­lied Schu­berta. Wresz­cie tro­chę emo­cji w ży­ciu! I to z Gun­nel w roli głów­nej w tej no­wej przy­go­dzie. Na­dal bar­dzo ją lu­bił i na myśl o niej ro­biło mu się cie­pło na sercu. Czy może to al­ko­hol go roz­grzał? Tak czy ina­czej, szara co­dzien­ność za­mieni się w przy­godę z mor­der­stwem i za­gi­nię­ciem w roli głów­nej. Nie mó­wiąc o tym, że cze­kał go czas spę­dzony w to­wa­rzy­stwie Oskara ‒ a prze­cież tak do­brze się ba­wili ostat­nim ra­zem.

Roz­dział 3

Oskar czuł się przy­tło­czony po roz­mo­wie z Lars­so­nem. Nie mógł się do­cze­kać po­po­łu­dnia z Ce­ci­lią na mie­ście, ale też nie miał siły od­mó­wić proś­bie ‒ czy ra­czej po­le­ce­niu ‒ Lars­sona, by być obec­nym przy roz­mo­wie te­le­fo­nicz­nej z ta­jem­ni­czą ko­bietą. Wró­cił my­ślami do ze­szłej zimy, kiedy to zna­leźli się w po­waż­nych ta­ra­pa­tach. Jak zo­stał wcią­gnięty w wir sza­lo­nych wy­da­rzeń. Wszystko wpraw­dzie do­brze się skoń­czyło, jed­nak był to naj­bar­dziej burz­liwy okres w jego ży­ciu. Choć lu­bił Lars­sona, to pod wie­loma wzglę­dami dia­me­tral­nie się od sie­bie róż­nili. Sta­ru­szek ‒ bez­po­średni i pewny sie­bie czło­wiek czynu. On sam ‒ ostrożny, po­zba­wiony wiary w sie­bie i z wiecz­nymi wąt­pli­wo­ściami. W re­zul­ta­cie to Lars­son był ini­cja­to­rem wszel­kich dzia­łań i wy­gry­wał wszyst­kie dys­ku­sje. Na­to­miast Oskar, ustę­pliwy i pe­łen lęku przed po­dej­mo­wa­niem de­cy­zji, nie po­tra­fił się sprze­ci­wić. Za­nim wpadł na ja­kieś roz­wią­za­nie, Lars­son już był o krok da­lej.

Ina­czej rzecz się miała z Ce­ci­lią. Choć nie byli tacy sami ‒ Ce­ci­lię ce­cho­wała znacz­nie więk­sza spon­ta­nicz­ność ‒ dziew­czyna oka­zy­wała dużą wy­ro­zu­mia­łość dla jego nie­zdol­no­ści do po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji. Cier­pli­wie słu­chała wszyst­kich jego wąt­pli­wych „za” i „prze­ciw”, kiedy do­ko­ny­wał wy­boru, i po­ma­gała mu zna­leźć naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Czę­sto i tak sta­wało na tym, co ona chciała, ale Oskar miał wra­że­nie, że wspól­nie się na to go­dzili. Wyj­ście do mia­sta na za­kupy w to czwart­kowe po­po­łu­dnie było wła­śnie jedną z ta­kich de­cy­zji. Po­sta­no­wili, że tego dnia wcze­śniej wyjdą z pracy, spo­tkają się w ich ulu­bio­nym miej­scu, przy­tul­nej knajpce Kyr­ko­ga­tan 5, i wy­piją coś do­brego. Na­stęp­nie mieli po­szu­kać let­nich ubrań dla Ce­ci­lii i ku­pić coś pysz­nego na week­end. Oskar wy­szedł z biura po­dróży na Lilla Fi­ska­re­ga­tan i prze­spa­ce­ro­wał się do Kyr­ko­ga­tan 5. Nie wie­dział, jak po­wie­dzieć Ce­ci­lii, że mu­szą zdą­żyć z za­ku­pami przed osiem­na­stą, ale na­brał wia­tru w ża­gle, kiedy prze­kra­czał próg baru za dwie trze­cia, chwilę przed umó­wio­nym cza­sem.

‒ Cześć!

Ce­ci­lia już na niego cze­kała przy sto­liku obok okna i wstała na jego wi­dok.

‒ Cześć, ko­cha­nie. ‒ Oskar przy­wi­tał ją cie­płym uści­skiem.

‒ Faj­nie, że idziemy dziś na za­kupy. Wszystko w po­rządku?

‒ Tak, tak. Mam tro­chę ro­boty w biu­rze, ale poza tym jest okej.

Nie­zu­peł­nie mó­wił prawdę. Biz­nes nie krę­cił się naj­le­piej. Oskar jed­nak miał zwy­czaj spra­wiać wra­że­nie, że jest bar­dziej za­pra­co­wany, niż był w isto­cie. Wy­da­wało mu się, że tak po­wi­nien i że je­śli tylko wziąłby się w garść, miałby na­prawdę pełne ręce ro­boty. Był o tym prze­ko­nany. W rze­czy­wi­sto­ści sam sie­bie oszu­ki­wał.

‒ Świet­nie! To zna­czy, o ile nie jest to dla cie­bie stre­su­jące i cie­szysz się, że masz tyle pracy. Na­prawdę nie­źle so­bie ra­dzisz, pro­wa­dzisz wła­sny biz­nes. Gdy­bym miała tyle od­wagi, co ty, też za­czę­ła­bym coś swo­jego ‒ stwier­dziła Ce­ci­lia, gła­dząc go de­li­kat­nie po ra­mie­niu.

Oskar po­czuł lek­kie ukłu­cie winy, że nie po­wie­dział prawdy, że suk­ces był tylko chwi­lowy. Do­ro­bił się na kilku wy­ciecz­kach, które przy­pad­kiem udało mu się zor­ga­ni­zo­wać, lecz w ostat­nim cza­sie biz­nes zwol­nił.

Gdyby Ce­ci­lia spró­bo­wała sił w pro­wa­dze­niu wła­snej dzia­łal­no­ści, w rap­tem trzy mie­siące osią­gnę­łaby wię­cej niż on do­tych­czas. Pra­co­wała te­raz jako pro­jek­tantka gra­ficzna w agen­cji re­kla­mo­wej w Malmö i zda­niem Oskara miała ogromny ta­lent.

‒ A jak u cie­bie?

‒ Ja­koś leci. W agen­cji dużo się dzieje przed wa­ka­cjami, kiedy to prze­staną na­pły­wać zle­ce­nia. Je­zuuu, nie mogę się do­cze­kać na­szej po­dróży do Bar­ce­lony. Su­per bę­dzie się wy­rwać i zo­ba­czyć coś no­wego. Za­re­zer­wo­wa­łeś wszystko?

‒ Nie­zu­peł­nie. My­śla­łem, że naj­pierw przej­rzymy oferty ho­teli ‒ od­parł wy­mi­ja­jąco Oskar i wziął łyk schło­dzo­nego wina, które wła­śnie przy­nie­siono im do sto­lika. Zu­peł­nie za­po­mniał, że roz­ma­wiali o wy­jeź­dzie do Bar­ce­lony. Czy zde­cy­do­wali, w któ­rym ty­go­dniu tam po­jadą? Mu­siał w nad­cho­dzą­cych dniach dys­kret­nie wy­ba­dać sy­tu­ację i za­dać kilka in­te­li­gent­nych py­tań.

‒ Za Bar­ce­lonę i za nas! ‒ wy­krzyk­nęła Ce­ci­lia i pod­nio­sła kie­li­szek. ‒ Jak ro­bimy dzi­siaj z za­ku­pami?

‒ Wła­śnie, za­kupy… Jest taka sprawa. Przed osiem­na­stą mu­szę wpaść na chwilę do Lars­sona i po­móc mu w bu­tiku. Ale damy radę!

‒ Jak to? Mie­li­śmy prze­cież iść ra­zem na za­kupy ‒ prych­nęła Ce­ci­lia i te­atral­nie wy­dęła dolną wargę.

‒ Och, to zaj­mie mi tylko dzie­sięć mi­nut. To nic wiel­kiego ‒ za­pew­nił Oskar, żeby roz­ła­do­wać na­pię­cie i zdu­sić je w za­rodku, za­nim zrobi się nie­przy­jem­nie. Nie zno­sił, kiedy at­mos­fera się psuła, zwłasz­cza je­śli cho­dziło o niego i Ce­ci­lię.

‒ Tylko żar­to­wa­łam. Oczy­wi­ście, że po­wi­nie­neś po­móc Lars­so­nowi. W tym cza­sie ja pójdę do sklepu z se­rami. Ku­pię coś na wie­czór, bę­dziesz miał nie­spo­dziankę. Ha, ha, wiem do­kład­nie, co ku­pić. ‒ Na twa­rzy Ce­ci­lii po­ja­wił się sze­roki za­wa­diacki uśmiech.

Oskar po­czuł przy­jemne cie­pło roz­le­wa­jące się po ciele i miał na­dzieję, że wi­zyta u Lars­sona nie po­trwa długo.

‒ Je­steś naj­lep­sza! ‒ za­wo­łał i po­chy­lił się nad sto­li­kiem, żeby dać jej ca­łusa.

‒ Nie, to ty je­steś naj­lep­szy ‒ stwier­dziła Ce­ci­lia i od­wza­jem­niła po­ca­łu­nek.

‒ Ech, nie był­bym tego taki pe­wien ‒ oznaj­mił Oskar, uda­jąc za­wsty­dzo­nego.

‒ Po­słu­chaj, naj­faj­niej­szy męż­czy­zno na świe­cie, skończmy z tym sło­dze­niem i do­pijmy wino, żeby ze wszyst­kim zdą­żyć. Po­trzebne mi nowe bi­kini do Bar­ce­lony. Nie ma nic waż­niej­szego w tym mo­men­cie. Do­pij wino i spa­damy!

Za­pła­cili i udali się na za­kupy do cie­płego, wio­sen­nego Lund. Roz­ko­szu­jący się słoń­cem miesz­kańcy zaj­mo­wali ławki wzdłuż po­łu­dnio­wej ściany ka­te­dry, a w re­stau­ra­cyj­nych ogród­kach ro­iło się od lu­dzi, choć było do­piero po­po­łu­dnie.

Chwilę przed osiem­na­stą Oskar i Ce­ci­lia roz­dzie­lili się przed skle­pem z se­rami. Oskar po­biegł do bu­tiku Lars­sona. Gdy tylko prze­kro­czył próg, zo­stał cie­pło przy­wi­tany przez chu­dego i po­marsz­czo­nego sprze­dawcę Kjella odzia­nego w ka­mi­ze­lkę.

‒ Jaką piękną ma­jową po­godę dzi­siaj mamy! ‒ kon­ty­nu­ował.

‒ To prawda, czuć lato w po­wie­trzu ‒ zgo­dził się Oskar, si­ląc się na rów­nie uprzejmy ton.

‒ Wła­śnie prze­glą­da­łem swoje no­tatki ze sta­ty­sty­kami po­go­do­wymi i tak cie­pło w po­ło­wie maja nie było od czter­na­stu lat ‒ cią­gnął Kjell, kła­dąc rękę na wy­peł­nio­nym pa­pie­rami czar­nym se­gre­ga­to­rze le­żą­cym przed nim na szkla­nej la­dzie.

‒ Co to ta­kiego? ‒ spy­tał Oskar i na­tych­miast ugryzł się w ję­zyk. Nie miał ani czasu, ani chęci na za­głę­bia­nie się w dane po­go­dowe. Ce­ci­lia i Lars­son cze­kali na niego.

‒ Ach, to tylko ta­kie moje małe hobby ‒ wy­ja­śnił Kjell nie­mal za­wsty­dzony. ‒ Co­dzien­nie ob­ser­wuję po­godę i ro­bię po­miary, po czym to za­pi­suję.

Kjell otwo­rzył se­gre­ga­tor i z dumą po­ka­zał ta­belę z dłu­gimi, gę­sto za­pi­sa­nymi ko­lum­nami.

‒ Na przy­kład tu­taj. Li­sto­pad, rok dwa ty­siące trzeci. Było wtedy wy­jąt­kowo chłodno jak na tę porę roku. Niech pan spoj­rzy! Tylko dwa stop­nie po­wy­żej zera o dzie­wią­tej rano. Ale to nie wszystko! Pro­szę zwró­cić uwagę na siłę wia­tru. Czter­na­ście me­trów na se­kundę!

‒ Brr! Trzeba było pa­mię­tać, żeby wło­żyć do­dat­kową bluzę, gdy się wy­cho­dziło na dwór! ‒ po­wie­dział Oskar. Coś prze­cież mu­siał po­wie­dzieć.

‒ Mhm, to też jest od­no­to­wane ‒ mó­wił da­lej Kjell, nie od­ry­wa­jąc wzroku od ta­beli. ‒ Ka­le­sony, pod­ko­szu­lek i pas z wełny wiel­błąda.

‒ Czy wła­śnie te rze­czy sprze­dał pan w bu­tiku tego zim­nego dnia?

‒ Oj, nie. To tylko no­tatka in­for­mu­jąca, ja­kie przy­go­to­wa­łem wtedy ubra­nia dla pana Lars­sona. Po­ma­gam mu nie tylko tu w skle­pie, ale też tro­chę w domu przy pie­lę­gna­cji ubrań, w kuchni i tak da­lej.

Oskar nie wie­dział, co po­wie­dzieć, ale czuł, że roz­mowa wkra­cza w re­jony, w które nie chciał się za­głę­biać. Jak na przy­kład bie­li­zna Lars­sona.

‒ To bar­dzo cie­kawe. Czy za­sta­łem pana Lars­sona?

‒ O tak. Czeka na pana w biu­rze ‒ od­parł Kjell i mach­nął ręką w stronę za­ple­cza, gdzie znaj­do­wały się drzwi do biura.

‒ Dzię­kuję. ‒ Oskar po­spiesz­nie ru­szył w tam­tym kie­runku, czu­jąc ulgę, że udało mu się wy­wi­nąć od dal­szej po­ga­wędki.

Kiedy prze­stą­pił próg biura, Lars­son od­chy­lił man­kiet i de­mon­stra­cyj­nie spoj­rzał na ze­ga­rek.

‒ Ostat­nio wszy­scy mamy ręce pełne ro­boty. Jest za dwie. Pro­szę usiąść, po­cze­kamy.

Oskar zro­bił to, o co go po­pro­szono, i obaj w mil­cze­niu wpa­try­wali się w te­le­fon sto­jący na biurku. Ża­den z nich nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać. Za­pa­dła pełna na­pię­cia ci­sza, co Oska­rowi wy­dało się czymś nie­zwy­kłym w to­wa­rzy­stwie Lars­sona. Na­stęp­nie, ku swemu prze­ra­że­niu, za­czął się za­sta­na­wiać, jaki typ maj­tek ma dziś na so­bie sta­ru­szek.

Ci­szę prze­rwało pu­ka­nie do drzwi.

‒ Wejdź! ‒ za­wo­łał sta­now­czym to­nem Lars­son.

Kjell ostroż­nie otwo­rzył drzwi i we­tknął głowę do środka.

‒ Otóż… pa­nie Lars­son ‒ za­czął grzecz­nie. ‒ Jest tu klient, który ma py­ta­nie.

‒ Aha. O co pyta?

‒ Jest cie­kaw, czy bę­dziemy sprze­da­wać cze­skie ka­lo­sze tej je­sieni.

‒ A kto pyta?

‒ Jep­p­son.

‒ Jep­p­son? Ten od sosu śmie­ta­no­wego?

‒ Tak, wła­śnie ten.

‒ Po­wiedz Jep­p­so­nowi, że musi zło­żyć za­mó­wie­nie z wy­prze­dze­niem, je­śli chce je mieć. Spro­wa­dzam małą ilość.

‒ Pyta oczy­wi­ście o cenę.

‒ Kto?

‒ Jep­p­son.

‒ Skoro pyta o cenę, to zna­czy, że go nie stać. Tyle mogę po­wie­dzieć. Dzię­kuję, Kjell ‒ za­koń­czył Lars­son.

W tej sa­mej chwili roz­legł się ha­ła­śliwy dźwięk dzwonka. Całe biurko za­wi­bro­wało pod du­żym czar­nym ba­ke­li­to­wym te­le­fo­nem.

Lars­son pod­niósł słu­chawkę.

– Je­den, cztery, cztery, cztery, cztery, sześć. Tu Al­bin Lars­son!

Sta­ru­szek tak mocno przy­ci­skał ucho do ma­syw­nej słu­chawki, że do Oskara nie do­cho­dziło zbyt wiele dźwięku, ale udało mu się usta­lić, że roz­ma­wia z ko­bietą. Lars­son uważ­nie słu­chał i co ja­kiś czas prze­ry­wał jej krót­kimi py­ta­niami.

‒ Gdzie prze­by­wasz? Do­kład­nie po­szu­kać? Ale czego? Czego mamy szu­kać? Jej ko­mórki? Nie znam się na tym, Gun­nel, wiesz o tym. Nie ma mowy, że­bym… po­cze­kaj, mój zna­jomy mógłby mi po­móc. Za­po­mnia­łem ci o tym po­wie­dzieć. Sie­dzi tu koło mnie. Uspo­kój się, Gun­nel! To Oskar. Jest po two­jej stro­nie. Nad­zwy­czaj godny za­ufa­nia. Obie­cał, że po­święci cały swój czas, żeby mi po­móc roz­wią­zać twoje pro­blemy… Poza tym zna się na te­le­fo­nach ko­mór­ko­wych i ta­kich tam. Obie­cuję, Gun­nel. Dam ci go do te­le­fonu.

Lars­son po­dał Oska­rowi ciężką słu­chawkę.

‒ Halo, tu Oskar Ste­nvall ‒ za­czął tro­chę nie­pew­nie. Sta­rał się trzy­mać słu­chawkę mię­dzy sobą a Lars­so­nem, żeby obaj mo­gli sły­szeć.

‒ Cześć, Oska­rze ‒ od­po­wie­dział za­ska­ku­jąco głę­boki głos po dru­giej stro­nie.

Gdyby Oskar nie wie­dział, że osoba, z którą roz­ma­wia ma na imię Gun­nel, na pewno po­my­ślałby, że to męż­czy­zna.

‒ Skąd mam wie­dzieć, że mogę panu za­ufać?

‒ Mo­żesz mu za­ufać w stu pro­cen­tach, Gun­nel, rę­czę za to! ‒ wrza­snął Lars­son do słu­chawki.

‒ Tak, musi pani za­ufać sło­wom pana Lars­sona. Jak wia­domo, to roz­tropny je­go­mość ‒ stwier­dził Oskar i mru­gnął do sta­ruszka.

‒ No do­brze… ‒ prze­rwała Gun­nel zde­cy­do­wa­nym i dość oschłym to­nem. ‒ Ale pro­szę przy­siąc, że to zo­sta­nie mię­dzy nami. Ni­komu ani słowa. Na­wet przy­ja­cio­łom czy żo­nie. Czy to ja­sne? Ile pan wie?

‒ Wiem, że ucie­kła pani z kraju, po­nie­waż pani czuje, że jest po­dej­rze­wana o zwią­zek z za­gi­nię­ciem pew­nej ko­biety.

‒ Czuję! Ła­god­nie po­wie­dziane. Po­li­cja mnie ściga, je­śli chce­cie wie­dzieć. Stoję u progu mrocz­nego lo­chu. Tak źle to wy­gląda!

‒ Tak, ja­sne, ro­zu­miem ‒ przy­tak­nął Oskar, zda­jąc so­bie sprawę, że po­wi­nien za­cho­wać więk­szą po­wścią­gli­wość.

‒ Mu­si­cie zro­bić dwie rze­czy ‒ kon­ty­nu­owała Gun­nel. ‒ Po pierw­sze, trzeba zna­leźć je­den z te­le­fo­nów Fiony. Wiem, że poza pracą w wy­daw­nic­twie, pro­wa­dzi na boku nie­le­galne ma­chlojki, więc po­dej­rze­wam, że ma kilka ko­mó­rek.

‒ O ja­kim ro­dzaju ma­chlo­jek mó­wimy? ‒ do­cie­kał Lars­son.

‒ Niech was to nie in­te­re­suje. Jak wie­cie, po­li­cja już uzy­skała do­stęp do wielu mejli, które na­pi­sa­łam do Fiony, więc to tylko kwe­stia czasu, kiedy we­zmą się do prze­glą­da­nia jej te­le­fo­nów. Nie wia­domo, co w nich znajdą.

‒ Ale gdzie mamy ich szu­kać?

‒ Tego nie wiem. Może spró­buj­cie wejść do niej do domu albo do domku let­ni­sko­wego czy biura. Mie­ści się prze­cież w tej sa­mej dziel­nicy, co twój bu­tik, Al­bi­nie. Na­wet chyba w bu­dynku, któ­rego je­steś wła­ści­cie­lem.

‒ Mamy się wła­mać? ‒ spy­tał zdez­o­rien­to­wany Oskar.

‒ To już nie moja sprawa. Naj­waż­niej­sze, że­by­ście zdo­byli ten te­le­fon i się go po­zbyli. Zniszcz­cie go, żeby nikt nie miał do­stępu do in­for­ma­cji, które się w nim znaj­dują. Po­ry­wa­czom już się udało wy­grze­bać moje stare mejle do Fiony i użyli nich prze­ciwko mnie, kiedy zgła­szali mnie na po­li­cję. Bóg je­den wie, co znajdą w jej te­le­fo­nie.

‒ Gun­nel, damy radę! ‒ krzyk­nął Lars­son do słu­chawki.

‒ A jaka jest ta druga rzecz, którą mamy zro­bić? ‒ za­sta­na­wiał się Oskar.

Cała sy­tu­acja co­raz bar­dziej go nie­po­ko­iła. Miał pod­jąć ogromne ry­zyko, grze­bać w cu­dzych rze­czach i wła­mać się do miesz­ka­nia, żeby ura­to­wać ko­bietę, któ­rej na­wet nie znał. Ale po­dej­rze­wano ją o prze­stęp­stwo, któ­rego nie po­peł­niła i o które praw­do­po­dob­nie zo­stała nie­słusz­nie oskar­żona. Tylko czy te in­for­ma­cje były wia­ry­godne?

‒ Cho­dzi o teczkę.

‒ Do­brze. Czyją teczkę i gdzie ona jest? ‒ do­cie­kał Oskar.

‒ Mó­wię o mo­jej teczce, to chyba oczy­wi­ste! Czyja niby mia­łaby być?! Jest w szafce w wy­daw­nic­twie.

‒ Tam, gdzie pra­cuje Fiona?

‒ Zga­dza się. W szafce w po­koju z kse­ro­ko­piarką. Mam tam dużą czarną teczkę, w któ­rej trzy­mam wstępną wer­sję mo­jej na­stęp­nej książki oraz parę in­nych dro­bia­zgów. Nie ufam już ni­komu z mo­ich współ­pra­cow­ni­ków i li­czę na to, że jak naj­szyb­ciej tam po­je­dzie­cie, żeby ją za­brać. Za­mie­rzam zmie­nić wy­dawcę i nie chcę tam mieć żad­nych mo­ich rze­czy.

‒ Czy po­in­for­mo­wała pani pra­cow­ni­ków wy­daw­nic­twa, że tam przy­je­dziemy? ‒ do­py­ty­wał Oskar.

‒ Oczy­wi­ście, że nie! Mó­wi­łam prze­cież, że im nie ufam. Pro­szę słu­chać uważ­niej!

‒ W ta­kim ra­zie mu­simy się tam do­stać w ja­kiś dys­kretny spo­sób! ‒ krzyk­nął Lars­son.

‒ Je­stem prze­ko­nana, że wam się uda. Po­roz­ma­wiaj­cie z Be­lindą, se­kre­tarką. Nie jest naj­by­strzej­sza, więc za­pewne nie bę­dzie nic po­dej­rze­wać. Tylko nie mów­cie ni­komu, że ze mną roz­ma­wia­li­ście. Zro­zu­miano?

W słu­chawce co­raz gło­śniej roz­brzmie­wały klak­sony. Oskar po­woli gu­bił wą­tek roz­mowy. Czy Gun­nel się roz­łą­czyła?

‒ Słu­chaj­cie, karta mi się koń­czy! ‒ Ko­bieta prze­krzy­ki­wała trą­bie­nie aut. ‒ Mu­simy koń­czyć. Za­dzwo­nię po­ju­trze, o tej sa­mej po­rze, że­by­ście mi zdali ra­port. Uwa­żaj­cie na sie­bie i nie rób­cie…

Po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane.

Oskar wpa­try­wał się bez­sen­sow­nie w słu­chawkę w dłoni. Gdyby to był no­wo­cze­sny te­le­fon, mógłby spraw­dzić, skąd Gun­nel dzwo­niła. W tym przy­padku jed­nak nie mieli żad­nych wska­zó­wek, z wy­jąt­kiem tego, że praw­do­po­dob­nie znaj­do­wała się poza Szwe­cją. Cho­ciaż czy na pewno?

‒ Prze­miła ko­bieta ta Gun­nel. Nie są­dzi pan? ‒ Lars­son sze­roko się uśmiech­nął, jakby na­prawdę tak my­ślał. ‒ Ja­kie kroki pana zda­niem po­win­ni­śmy pod­jąć, żeby roz­wi­kłać tę sprawę?

‒ Co pan ma na my­śli?

‒ Zro­bimy tak: ju­tro po­je­dziemy do domu Fiony i po­szu­kamy jej te­le­fonu. Póź­niej udamy się do wy­daw­nic­twa i za­bie­rzemy stam­tąd teczkę. Bułka z ma­słem! ‒ stwier­dził we­soło Lars­son.

‒ Niby tak… ale nie mo­żemy tam tak po pro­stu po­je­chać i ją za­brać. Czy pan w ogóle wie, gdzie jest to wy­daw­nic­two?

‒ Na­tu­ral­nie. W końcu to ja je­stem wła­ści­cie­lem bu­dynku. Wy­daw­nic­two wy­naj­muje ode mnie lo­kal. Znaj­duje się rap­tem sto me­trów da­lej, w górę ulicy Lilla Fi­ska­re­ga­tan. Swoją drogą naj­le­piej bę­dzie, jak pójdę tam sam. Dziw­nie by to wy­glą­dało, gdy­by­śmy przy­szli we dwóch po jedną małą teczkę. Co za emo­cje! Nie uważa pan? ‒ Lars­son oparł się na krze­śle z rę­kami sple­cio­nymi na okrą­głym brzu­chu.

‒ Tak… to zna­czy nie wiem, czy w ten spo­sób uda nam się wiele roz­wią­zać. Czy na­szym za­da­niem nie była próba oczysz­cze­nia Gun­nel z za­rzu­tów? To wy­gląda tak, jakby chciała, że­by­śmy usu­nęli do­wody po­twier­dza­jące jej winę.

‒ To nie do po­my­śle­nia. Do­brze znam Gun­nel. Wła­śnie to jest w tym tak eks­cy­tu­jące. Że za­głę­biamy się w to, czego nie znamy. Całe za­da­nie po­lega na wy­szu­ki­wa­niu wska­zó­wek, do­pa­so­wy­wa­niu jed­nego ele­mentu ukła­danki po dru­gim, aż zdo­bę­dzie się pe­łen ob­raz sy­tu­acji. Je­śli chcemy po­móc Gun­nel, mu­simy się do­wie­dzieć, co się stało.

‒ A je­śli Gun­nel nie jest aż tak nie­winna jak twier­dzi? Może to jed­nak ona stoi za znik­nię­ciem Fiony? Wy­daje mi się, że coś ukrywa.

‒ Ależ skąd! Na­to­miast zga­dzam się z pa­nem, że mu­simy wy­cią­gnąć od niej wię­cej szcze­gó­łów. ‒ Lars­son wstał od stołu, da­jąc tym sa­mym znak, że ich spo­tka­nie do­bie­gło końca. ‒ Do­brze, w ta­kim ra­zie do domu Fiony pój­dziemy póź­niej. Mam dużo na gło­wie w nad­cho­dzą­cych dniach. Cho­ciażby to, że mu­szę się przy­go­to­wać do tur­nieju kro­kieta. Póź­niej mój ka­len­darz jest pu­sty, wtedy ru­szymy pełną parą. Zgoda?

Oska­rowi my­śli kłę­biły się w gło­wie. Czy miał co ro­bić w naj­bliż­szych dniach? Nie­wiele oprócz tego, że po­wi­nien po­sie­dzieć tro­chę w biu­rze i przej­rzeć bu­dżet. Może mógłby po­pro­sić swoją dawną sta­żystkę Hannę o po­moc w roz­li­cze­niu po­datku?

Wy­szedł z bu­tiku Lars­sona i po­szedł do sklepu z se­rami, gdzie miał się spo­tkać z Ce­ci­lią. Opie­rała się o ścianę przy wi­try­nie skle­po­wej i mru­żyła oczy przed słoń­cem, za­chwy­ca­jąco piękna jak za­wsze.

‒ Cześć, ko­cha­nie. Długo cze­kasz? ‒ Oskar mocno ją przy­tu­lił.

‒ Nie, tylko chwilę. Była straszna ko­lejka. Jak po­szło u Lars­sona? Udało wam się wszystko za­ła­twić? ‒ spy­tała za­cie­ka­wiona Ce­ci­lia.

‒ Tak, chyba można tak po­wie­dzieć ‒ od­parł Oskar, zda­jąc so­bie sprawę, jak nie­pre­cy­zyj­nie brzmiała jego od­po­wiedź. Jed­nak kiedy cho­dziło o Lars­sona, wszystko wy­da­wało się skom­pli­ko­wane.

‒ A, wła­śnie. Do­sta­łam wolne w czwar­tek i pią­tek pod ko­niec maja, więc mo­żemy re­zer­wo­wać lot do Bar­ce­lony i ho­tel. Ale bę­dzie faj­nie! Mo­żemy przej­rzeć ho­tele dziś wie­czo­rem ‒ kon­ty­nu­owała Ce­ci­lia, kiedy ru­szyli w dół Gröne­ga­tan, kie­ru­jąc się do miesz­ka­nia Oskara.

‒ Pew­nie! ‒ Oskar mo­dlił się w du­chu, żeby się nie oka­zało, że aku­rat coś za­pla­no­wał na te dni, kiedy mieli wy­je­chać.

Po wy­śmie­ni­tej ko­la­cji z se­rem i wi­nem usie­dli do re­zer­wa­cji ho­telu. Przej­rzeli mnó­stwo ofert i do­szli do wnio­sku, że wolą się za­trzy­mać w po­bliżu plaży niż w gwar­nym cen­trum Bar­ce­lony. Wresz­cie zna­leźli to, czego szu­kali w mia­steczku Sit­ges, pół go­dziny drogi po­cią­giem od Bar­ce­lony: mały ro­dzinny ho­tel po­ło­żony rap­tem prze­cznicę od bul­waru. Wy­glą­dało to fan­ta­stycz­nie!

Roz­dział 4

Kilka dni póź­niej Mange cze­kał w sa­mo­cho­dzie. Wy­szedł z pracy wcze­śniej niż zwy­kle, co było jedną z za­let za­wodu do­zorcy ‒ nikt nie spraw­dzał go­dziny roz­po­czę­cia i za­koń­cze­nia dy­żuru. Wy­cią­gnął te­le­fon z kie­szeni, a na de­sce roz­dziel­czej przed sobą po­ło­żył kar­teczkę, na któ­rej było za­pi­sane to, co do­kład­nie miał po­wie­dzieć, kiedy ona od­bie­rze. Długo ob­my­ślali z Fioną od­po­wied­nie sfor­mu­ło­wa­nia. Chcieli na­stra­szyć i za­nie­po­koić Gun­nel, tak samo, jak udało mu się to zro­bić pod­czas po­przed­niej roz­mowy te­le­fo­nicz­nej. Miał jej przy­po­mnieć, co po­wie­dział po­li­cji i jak bar­dzo za­in­te­re­so­wały funk­cjo­na­riu­szy mejle z po­gróż­kami, które wy­słała Fio­nie w ostat­nich mie­sią­cach. Je­śli mimo to nie za­płaci żą­da­nej kwoty, będą zmu­szeni za­ostrzyć ton. Moż­liwe, że wy­my­ślili cał­kiem nie­zły plan. Wy­brał nu­mer i cze­kał. Roz­brzmie­wał sy­gnał za sy­gna­łem. Żad­nej od­po­wie­dzi. „Cho­lera, gdzie ta baba się po­dzie­wała?”

To był już trzeci raz w tym ty­go­dniu, kiedy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał się z nią skon­tak­to­wać. Po­woli się de­ner­wo­wał. Może za bar­dzo ją wy­stra­szył albo za­żą­dali zbyt wy­so­kiej kwoty?

Po­ło­żył te­le­fon na ko­la­nach i spoj­rzał na par­king roz­cią­ga­jący się wzdłuż to­rów ko­le­jo­wych mię­dzy Spo­le­ga­tan a pe­ro­nami sta­cji Lund C. W to wtor­kowe przed­po­łu­dnie nie było pra­wie ni­kogo wo­kół dworca, kiedy po­ranny zgiełk ucichł, pa­no­wała tam zu­pełna pustka. Mange zer­k­nął na ze­ga­rek. W ciągu pię­ciu mi­nut miał się tu po­ja­wić Jeff i ode­brać do­stawę. Pięć­set sztuk, które trzy­mał w ma­łej ko­per­cie w schowku. Gdyby wszystko po­szło zgod­nie z pla­nem, od­je­chałby wkrótce z pięć­dzie­się­cioma ty­sią­cami ko­ron w kie­szeni. Nie naj­go­rzej! Wpraw­dzie po­łowę od­dałby Fio­nie, ale to nie­ważne. Lecz to i tak było nic w po­rów­na­niu z mi­lio­nami, które za­mie­rzali wy­łu­dzić od Gun­nel. „To bo­gata zdzira” ‒ za­pew­niała go Fiona. Mange znowu zer­k­nął w no­tatki. Czy ist­niał ja­kiś inny spo­sób, żeby prze­ka­zać Gun­nel wia­do­mość? Miesz­kała rap­tem kil­ka­set me­trów od dworca. Może mógłby tam po­dejść i wrzu­cić jej list do skrzynki?

Wzdry­gnął się. Obok jego sa­mo­chodu sta­nął chło­pak w dre­sach i skó­rza­nej kurtce. Jeff, no ja­sne. Mange omiótł wzro­kiem par­king, po czym mach­nął na mło­dego, żeby wsko­czył na miej­sce pa­sa­żera.

‒ Hej ‒ po­wie­dział krótko Jeff, ły­piąc ner­wowo na boki. Roz­piął kurtkę i usa­do­wił się wy­god­niej.

‒ Elo, ziom! Gi­tara gra? ‒ Mange si­lił się na wy­lu­zo­wany ton ko­goś obe­zna­nego. Zo­sta­nie di­le­rem nar­ko­ty­ków po pięć­dzie­siątce nie obyło się bez trud­no­ści. Na­le­żało prze­strze­gać wielu nie­pi­sa­nych za­sad, a do tego do­cho­dził cały ten slang, te wszyst­kie dziwne po­ję­cia, które czło­wiek mu­siał zro­zu­mieć. Tro­chę po­szpe­rał w in­ter­ne­cie i obej­rzał parę od­cin­ków Szyb­kiego ca­shu na Net­flik­sie, żeby opa­no­wać klu­czowe wy­ra­że­nia. Nie po­szło mu naj­le­piej.

‒ Jaka gi­tara? O co ci cho­dzi? ‒ spy­tał Jeff gniew­nym to­nem.

‒ No, wiesz! Czy wszystko spoko, ha, ha!

‒ Stary, nie przy­sze­dłem tu na ja­kąś po­je­baną se­sję z te­ra­peutą. Masz to­war?

‒ Naj­pierw siano.

‒ Co ta­kiego?

‒ No siano, pie­nią­dze! Naj­pierw daj mi pie­nią­dze…

‒ Ile tego masz?

‒ Pięć­set kar­to­nów kwasu, tak jak się uma­wia­li­śmy ‒ od­parł Mange.

‒ Okej. Masz! ‒ po­wie­dział krótko chło­pak i po­dał mu pa­pie­rową torbę po­do­bną do tej, w jaką pa­kują je­dze­nie na wy­nos.

Mange zaj­rzał do niej i przej­rzał plik bank­no­tów pięć­set­ko­ro­no­wych. Kwota się zga­dzała. Na­ci­snął gładki przy­cisk na drew­nia­nym pa­nelu przed sobą i po­woli otwo­rzyły się drzwiczki schowka.

‒ Tu­taj. Wszystko jest w ko­per­cie. Mo­żesz prze­li­czyć, je­śli chcesz.

Jeff wziął do ręki ja­sno­nie­bie­ską ko­pertę i wy­jął z niej za­war­tość: plik ar­ku­szy z ko­lo­ro­wymi na­dru­kami przy­po­mi­na­ją­cymi znaczki pocz­towe. Szybko po­li­czył, po czym ko­perta znik­nęła w cze­lu­ściach pod jego kurtką.

‒ Wy­gląda, że jest okej.

‒ Su­per! No to za­ła­twione! ‒ ucie­szył się Mange. ‒ Wi­dzimy się za ty­dzień.

‒ Jesz­cze jedno ‒ do­dał Jeff, lekko mru­żąc oczy. ‒ Dra­gon ka­zał prze­ka­zać, że do końca mie­siąca chce do­stać ostat­nią ratę za sa­mo­chód. Na­stęp­nym ra­zem weź ze sobą sto ka­fli.

‒ Ka­fli?

‒ Sto ty­sia­ków.

‒ Sto ty­sięcy ko­ron? Jak to? Prze­cież mia­łem mu od­dać nie wcze­śniej niż w sierp­niu.

‒ Zmie­nił zda­nie. Albo pła­cisz, albo za­biera wóz. Do­tarło?

‒ Tak, tak. Okej.

‒ No i mamy to. Wi­dzimy się w tym sa­mym miej­scu w przy­szły wto­rek ‒ oznaj­mił Jeff i wy­szedł z sa­mo­chodu, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi i nie pa­trząc Man­gemu w oczy.

Mange po­zo­stał w au­cie i ob­ser­wo­wał, jak chło­pak staje i po­pra­wia luźne dresy, po czym kie­ruje swoje chude ciało przez par­king w stronę dworca ko­le­jo­wego. Ile on mógł mieć lat? Co naj­wy­żej dwa­dzie­ścia, a już był nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zany ze świa­tem prze­stęp­czym. Ale czy Mange mógł sie­bie uwa­żać za wiele lep­szego niż on? Był wpraw­dzie od niego trzy­dzie­ści lat star­szy, ale czym się zaj­mo­wał? Sprze­da­wał LSD dzie­cia­kowi w dro­giej skó­rza­nej kurtce! Wes­tchnął i prze­klął sie­bie za to, że dał się wcią­gnąć tej prze­klę­tej Fio­nie w nar­ko­ty­kowe ba­gno. Gdyby szan­taż wo­bec Gun­nel się po­wiódł, może uda­łoby mu się wyjść z tej śle­pej uliczki. Nie ob­cho­dziło go, co Fiona na to. Jesz­cze mie­siąc i z tym skoń­czy! Wtedy przy­po­mniał so­bie, co Jeff przed chwilą po­wie­dział: Dra­gan, lub Dra­gon, bo tak wo­lał być na­zy­wany, do­ma­gał się ostat­niej raty za sa­mo­chód.

‒ Cho­lera ja­sna! ‒ wy­krzyk­nął na głos i na­ci­snął przy­cisk słu­żący do uru­cho­mie­nia auta.

Kon­tro­lki na de­sce roz­dziel­czej roz­bły­sły ni­czym pa­no­rama No­wego Jorku, a po­tężny sil­nik V6 za­war­czał. Mange mu­siał zdo­być sto ty­sięcy ko­ron przed koń­cem mie­siąca, o ile chciał za­trzy­mać swoje piękne bmw. Nie miał wyj­ścia. Je­śli nie za­płaci, Dra­gan za­bie­rze sa­mo­chód i, o ile go znał, nie zwróci mu ani ko­rony z tych dwu­stu ty­sięcy, które już spła­cił. Nie śmiał na­wet po­my­śleć, co zro­bi­łaby Be­linda, je­śli ta błysz­cząca luk­su­sowa bryka znik­nę­łaby z ich pod­jazdu. Chy­baby go za­biła.

Za­ha­mo­wał przy wy­jeź­dzie z par­kingu. Po dru­giej stro­nie placu wi­dział oka­zały bu­dy­nek, w któ­rym miesz­kała Gun­nel. Na pewno uda mu się ją wkrótce do­paść. A może le­piej by­łoby na­pi­sać list? Kwota, którą chcieli od niej wy­łu­dzić, wcale nie była taka mała. Trzy mi­liony! Szkoda, że mu­sieli po­dzie­lić pie­nią­dze na trzy osoby. Skrę­cił kie­row­nicę i ru­szył ulicą Spo­le­ga­tan na pół­noc, w stronę domu. Ra­dio było jak zwy­kle na­sta­wione na sta­cję Dans­band­ska­na­len z mu­zyką ta­neczną. W przy­tul­nym wnę­trzu bmw roz­brzmie­wała pio­senka Mjöl­na­rens Irene w wy­ko­na­niu ze­społu Wi­zex. Mange czuł, jak stres, który za­wsze to­wa­rzy­szył mu w cza­sie spo­tkań z Jef­fem, na chwilę od­pu­ścił. Na wy­so­ko­ści mo­stu Króla Oskara utwór o córce mły­na­rza na­su­nął mu jed­nak myśl o tym, że mąka to jedno ze slan­go­wych okre­śleń na am­fe­ta­minę, przez co znowu po­czuł ogar­nia­jący go nie­po­kój.

Nieco po­nad pięć mi­nut póź­niej przy­był na miej­sce, do ma­łej wsi Val­l­kärra, gdzie miesz­kał. Choć od naj­bar­dziej wy­su­nię­tych na pół­noc dziel­nic Lund dzie­liło ją je­dy­nie pole uprawne o dłu­go­ści ki­lo­me­tra, znaj­do­wała się tam szkoła i warsz­tat sa­mo­cho­dowy, a jej miesz­kańcy byli dumni, że po­tra­fią sami o sie­bie za­dbać. Mange za­par­ko­wał na pod­jeź­dzie przed swoją za­dbaną willą. Jego uwagę zwró­cił sa­mo­chód sto­jący przed do­mem Svens­so­nów po dru­giej stro­nie ulicy. Do­brze go ko­ja­rzył, na­le­żał do agentki nie­ru­cho­mo­ści, którą po­znał, kiedy Rune i Be­rit, wła­ści­ciele domu, po­pro­sili go, by był obecny pod­czas ich pierw­szego spo­tka­nia z nią. Svens­so­no­wie mieli już swoje lata i pod­ję­cie de­cy­zji o sprze­daży domu, w któ­rym miesz­kali od po­nad pięć­dzie­się­ciu lat, oka­zało się dla nich trudne.

Rune i Be­rit byli jego są­sia­dami, od­kąd się­gał pa­mię­cią. Jako dziecko czę­sto za­cho­dził do nich po szkole. Po­ma­gał im w drob­nych pra­cach do­mo­wych, czy­tał u nich bajki, oglą­dał te­le­wi­zję lub piekł cia­sta z Be­rit. U niego w domu pa­no­wał chaos, starsi bra­cia się kłó­cili, a zmę­czony sa­motny oj­ciec ni­gdy nie miał czasu. U Svens­so­nów było ina­czej: ci­sza, spo­kój i ktoś, kto słu­chał.

Kiedy zmarł jego oj­ciec, co stało się o wiele za wcze­śnie, Mange wy­ku­pił na wła­sność dom ro­dzinny od braci i prze­pro­wa­dził się do niego z za­py­zia­łej ka­wa­lerki w Ko­bjer na obrze­żach Lund. Przez pierw­szych kilka lat miesz­kał sam, do czasu, kiedy Be­linda, nowa se­kre­tarka w wy­daw­nic­twie, po­ja­wiła się w jego ży­ciu. Dzie­sięć lat młod­sza od niego, ży­wio­łowa i po­godna. Ani się obej­rzał, a za­miesz­kali ra­zem w ma­łej willi w Val­l­kärra. Od tej pory żyli ra­zem, choć ści­ślej mó­wiąc, Mange żył przede wszyst­kim ży­ciem Be­lindy. Szybko się przy­zwy­czaił do jej sil­nej woli i sta­now­czych opi­nii. Wszyst­kie stare, odzie­dzi­czone me­ble zo­stały wy­rzu­cone. Ku­chenne rów­nież. Chcieli też wy­re­mon­to­wać ła­zienkę i wsta­wić ja­cuzzi. Mange był wpraw­dzie złotą rączką, ale wkrótce jego małe oszczęd­no­ści na kon­cie się wy­czer­pały. Be­linda na­to­miast wciąż się do­ma­gała no­wi­nek, jak to na­zy­wała. Mu­siał za­tem do­ra­biać na boku, żeby speł­niać za­chcianki uko­cha­nej. Uznał, że warto to zro­bić dla Be­lindy, tej, pod wie­loma in­nymi wzglę­dami, wspa­nia­łej ko­biety. W ciągu ostat­niego roku sprawy przy­brały fa­talny ob­rót, kiedy obok nich wpro­wa­dzili się nowi są­sie­dzi, Fen­nings­so­no­wie. Mieli mnó­stwo pie­nię­dzy, dro­gie na­wyki, luk­su­sowe sa­mo­chody i piękne ubra­nia. Tego wszyst­kiego pra­gnęła rów­nież Be­linda, a więc Mange sta­rał się, jak mógł. Bar­dzo moż­liwe, że te wszyst­kie lata, które spę­dził sa­mot­nie jako ka­wa­ler, do­pro­wa­dziły do tego, że tak bar­dzo bał się ją stra­cić. Cho­ciaż była „droga w utrzy­ma­niu”, jak żar­to­bli­wie za­uwa­żył je­den z jego ko­le­gów.

Te­raz znowu będą mieli no­wych są­sia­dów na­prze­ciwko, w domu Svens­so­nów. Li­czył na to, że nie pro­wa­dzili tak wy­staw­nego ży­cia jak Fen­nings­so­no­wie. Wy­siadł z sa­mo­chodu i spoj­rzał na willę Ru­nego i Be­rit. Star­sza para nie­ba­wem miała się wy­pro­wa­dzić do miesz­ka­nia w Nöb­be­löv. Z bie­giem lat oboje po­trze­bo­wali co­raz wię­cej po­mocy, zwłasz­cza w ogro­dzie, i nie było ty­go­dnia, by Mange do nich nie za­glą­dał. Po­my­ślał, że bę­dzie mu­siał od­wie­dzać ich w no­wym miesz­ka­niu i usi­ło­wał nie po­paść w me­lan­cho­lię, uczu­cie, z któ­rym do tej pory nie na­uczył się so­bie ra­dzić. Miał na­dzieję, że nowi są­sie­dzi nie będą za­nadto wściu­biać nosa w nie swoje sprawy.

Upew­niw­szy się, że nikt go nie wi­dzi, okrą­żył dom, dep­cząc wy­pie­lę­gno­wany traw­nik. Prze­szedł przez ży­wo­płot do pu­sto­stanu le­żą­cego na wschód od jego willi. Påls­son, wła­ści­ciel tej nie­ru­cho­mo­ści bez lo­ka­to­rów, miesz­kał w Väste­rås. Odzie­dzi­czył nie­ru­cho­mość po ro­dzi­cach. Stała opusz­czona od dzie­się­ciu lat, nad­gry­ziona zę­bem czasu. Ogród był za­ro­śnięty po­da­grycz­ni­kiem i chasz­czami, a krzewy je­żyn two­rzyły na ca­łej działce wy­so­kie na metr za­ro­śla. Man­gemu prze­szka­dzało bli­skie są­siedz­two tak za­nie­dba­nej działki. Chwa­sty roz­prze­strze­niały się na jego ogród, a przede wszyst­kim przy­gnę­biało go prze­by­wa­nie w po­bliżu tego miej­sca. Pró­bo­wał roz­ma­wiać z Påls­so­nem, z któ­rym znali się od dziecka, ale ten nie był za­in­te­re­so­wany ani upo­rząd­ko­wa­niem działki, ani jej sprze­dażą. Wresz­cie się zgo­dził dać Man­gemu klu­cze, żeby do­glą­dał domu i spraw­dzał, czy dach nie prze­cieka lub rury nie za­ma­rzają. Z tego się aku­rat cie­szył. Opusz­czony dom Påls­sona był ide­alną kry­jówką dla jego brud­nych pie­nię­dzy i nie­wiel­kich ko­pert z LSD. Ża­den po­li­cjant na świe­cie by tam nie tra­fił, na­wet je­śli z ja­kie­goś po­wodu zro­bi­liby na­lot na dom Man­gego. Dla bez­pie­czeń­stwa za­mon­to­wał dwie małe ka­mery ‒ jedną w ko­ry­ta­rzu, drugą w sa­lo­nie ‒ które au­to­ma­tycz­nie się uru­cha­miały, gdy tylko ktoś się do nich zbli­żył. W ten spo­sób mógł kon­tro­lo­wać, czy ktoś się nie wkradł i nie wę­szył.

Wszedł do ga­bi­netu w opusz­czo­nym domu i wy­jął ko­pertę z pie­niędzmi. Kry­jówka wy­da­wała się ide­alna: w jed­nym z kla­se­rów, które zaj­mo­wały cały metr półki na re­gale w po­koju, usu­nął część za­war­to­ści, two­rząc coś w ro­dzaju kie­szonki, gdzie ukrył plik bank­no­tów, dzięki czemu nie wy­sta­wały na ze­wnątrz. Naj­lep­sze w tym wszyst­kim było to, że dla czło­wieka, który nie wie­dział, czego szuka, kar­tony LSD wy­glą­dały zu­peł­nie nie­win­nie ‒ małe ar­ku­sze z drob­nymi per­fo­ra­cjami tro­chę przy­po­mi­na­jące znaczki, dzięki czemu z ła­two­ścią od­ry­wało się po­żą­daną dawkę i wsa­dzało do ust lub sprze­da­wano. Nie mu­siał ich na­wet ukry­wać, wy­star­czyło, że wło­żył je do jed­nej z nie­za­peł­nio­nych prze­gró­dek kla­sera. Nikt by ich nie zna­lazł, na­wet gdyby przej­rzał al­bum! Spraw­dził kla­ser z LSD. Po­zo­stało trzy­dzie­ści ar­ku­szy, co ozna­czało ko­lejne sto pięć­dzie­siąt ty­sięcy ko­ron. Pięć­dzie­siąt dla niego i po pięć­dzie­siąt dla Fiony i J. Kiedy Gun­nel wy­sko­czy z kasy, bę­dzie miał wię­cej, niż po­trze­buje, żeby się wy­co­fać z in­te­resu. W naj­bliż­szym cza­sie po­ra­dzi so­bie bez pro­blemu. Bę­dzie miał wy­star­cza­jąco dużo pie­nię­dzy, żeby spła­cić sa­mo­chód u Dra­gana i za­fun­do­wać Be­lin­dzie obie­caną wy­cieczkę na Ma­jorkę. Po­tem za­cznie ogra­ni­czać wy­datki i luk­susy. Po­zo­sta­wało py­ta­nie, czy Be­linda to za­ak­cep­tuje. To wszystko prze­cież tak się za­częło: od ocze­ki­wań Be­lindy, które oka­zały się trudne do speł­nie­nia ze względu na jego słabą sy­tu­ację fi­nan­sową. Jej stale ro­snące wy­ma­ga­nia do­pro­wa­dziły do tego, że oprócz zwy­kłej, kom­for­to­wej pracy do­zorcy za­czął brać nad­go­dziny i zo­stał złotą rączką u Fiony, w jej du­żej willi, a skoń­czył jako di­ler nar­ko­ty­ków. Niech to szlag! Po­wi­nien od razu od­mó­wić Fio­nie i nie dać się w to wcią­gnąć.

Usiadł na za­pad­nię­tym skó­rza­nym fo­telu w ką­cie po­koju i po­tarł twarz, pró­bu­jąc po­bu­dzić krą­że­nie krwi w gło­wie i zwięk­szyć ja­sność umy­słu.

‒ Dość tego! I to na­tych­miast! gło­śno wy­krzyk­nął. Ko­niec z han­dlo­wa­niem nar­ko­ty­kami. Mu­szą też zejść z kwoty, którą chcą wy­łu­dzić od Gun­nel, a nie żą­dać trzech mi­lio­nów. Sześć­set ty­sięcy mu­siało im wy­star­czyć i z pew­no­ścią o wiele ła­twiej było je uzy­skać.

‒ Sześć­set ty­sia­ków ‒ po­wie­dział za­do­wo­lony do sie­bie. ‒ Czy jak to było? Ka­fli? Bez zna­cze­nia.

Tak na­le­żało zro­bić. Mu­siał przy oka­zji o tym z Fioną po­roz­ma­wiać. Mo­gła so­bie mó­wić, co chciała. Czuł się zmę­czony tymi ma­chloj­kami i cią­głym stra­chem, że zo­sta­nie zła­pany.

Zszedł do piw­nicy, by się upew­nić, że sy­tu­acja jest pod kon­trolą, po czym wró­cił do domu. Za­sta­na­wiał się, jak prze­ko­nać Fionę, by zmniej­szyć żą­daną przez nich kwotę, ale po­sta­no­wił odło­żyć to na inny dzień. Taką roz­mowę trzeba prze­pro­wa­dzić w od­po­wied­nim mo­men­cie.