Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
48 osób interesuje się tą książką
Pewnego popołudnia w biurze Albina Larssona, właściciela butiku z męską odzieżą, rozlega się trzask faksu (tak, faksu). Okazuje się, że to wiadomość od jego dawnej znajomej, Gunnel Ahlström, autorki poczytnych romansideł. Kobieta informuje, że jest podejrzana o tajemnicze zniknięcie swojej wydawczyni Fiony Bertilsson. Fionę widziano po raz ostatni, kiedy opuszczała swój domek letniskowy i kierowała się w stronę plaży, ubrana jedynie w szlafrok. Jak dotąd nie wróciła.
Pan Larsson, nie chcąc podejmować zbędnego ryzyka, natychmiast zwraca się o pomoc do swojego przyjaciela, Oskara Stenvalla, który, choć nie dążył do miana bohatera, okazywał się nim w sytuacjach kryzysowych. Razem zabierają się za rozwiązanie zagadki, która wpędziła ekscentryczną Gunnel w kłopoty. Muszą jednak zachować ostrożność. Nikt, a zwłaszcza policja, nie może wiedzieć, że biorą sprawy w swoje ręce.
„Odcięty palec i wścibski nos” to drugi tom serii „Morderstwa w Lund” Kallego Löfqvista. Pierwsza część „Głęboko mrożony mężczyzna w żółtych spodniach” spotkała się z dużym uznaniem czytelników i słuchaczy!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Ett avklippt finger och en näsa i blöt
Przekład z języka szwedzkiego: Karolina Skiba
Copyright © Kalle Löfqvist, 2025
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-352-3
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Jej obcasy stukały o bruk, kiedy zdecydowanym krokiem przemierzała plac Bantorget, mijając tętniący życiem ogródek restauracyjny przy hotelu Grand. Majowe słońce świeciło z błękitnego nieba, a klomby eksplodowały kwiatową feerią barw. Żonkile i szafirki rywalizowały o miejsce, zaś pąki tulipanów miały lada dzień zakwitnąć. Gunnel Ahlström była stylową kobietą. Siwe włosy elegancko upięte we francuski kok, subtelny makijaż podkreślony wyrazistą jaskrawoczerwoną szminką. Idealnie skrojone różowe spodnium pod kremowobiałym płaszczem. Jej wyrafinowany wygląd przełamywały jedynie buty ‒ albo raczej buciory ‒ kowbojki z ostrymi noskami z jasnej skóry grzechotnika. Gunnel skręciła w Lilla Fiskaregatan i prawie się zderzyła z hordą rozbawionych i wyjątkowo lekko ubranych studentów ciągnących wózek drabiniasty załadowany zniszczoną pluszową sofą, sześcioma zgrzewkami cydru i głośnikiem. Jakiś pomysłowy minister infrastruktury swego czasu zdecydował, żeby ulica Lilla Fiskaregatan była jednocześnie deptakiem i ścieżką rowerową, dlatego też poruszanie się po niej w tak słoneczny dzień, kiedy wszyscy pragnęli przebywać na świeżym powietrzu, wydawało się iście samobójczą misją. Gunnel znała jednak dobrze swoje miasto i umiejętnie lawirowała pomiędzy tatuśkami na urlopach ojcowskich jadącymi na rowerach cargo, zagubionymi turystami oraz babuleńkami spacerującymi z balkonikami.
Zatrzymała się przed wejściem do budynku, w którym mieściło się wydawnictwo Stenflykt i wprawnie wstukała czterocyfrowy kod. Od wielu lat nie dzwoniła już dzwonkiem do drzwi i nie musiała czekać, aż ktoś ją wpuści. Przejrzawszy się w lustrze windy podczas jazdy na górę, nie znalazła żadnych mankamentów w swoim wyglądzie. Włosy były doskonale ułożone, makijaż nadal dobrze się prezentował. Właściwie i tak niespecjalnie ją to obchodziło. Fionie, kobiecie, z którą właśnie miała się spotkać, brakowało stylu i finezji, a Gunnel już dawno straciła do niej wszelki szacunek. Jednak tym razem było to spotkanie czysto zawodowe, z Fioną jako wydawczynią jej książek. Obie zdawały sobie sprawę, o jaką stawkę toczy się gra. Długa i pod wieloma względami udana współpraca dobiegała końca. Już w czasie rozmowy z Fioną przez telefon, kiedy uzgadniały termin spotkania, Gunnel przedstawiła sprawę jasno: po ponad dziesięciu latach pracy jako pisarka związana z wydawnictwem Stenflykt postanowiła poszukać nowego wydawcy ‒ takiego, który okaże jej należyty szacunek, nie będzie oszukiwał na tantiemach ani zaniedbywał promocji jej książek. Propozycji z pewnością nie brakowało. Przynajmniej raz w miesiącu zabiegali o nią inni wydawcy obiecujący złote góry w zamian za podpisanie kontraktu. Jej książki dobrze się sprzedawały, zwłaszcza te przełożone na język niemiecki, i uczyniły z niej zamożną kobietę (o czym wszyscy z branży wiedzieli), a wiele wydawnictw szukało dojnej krowy, która pomogłaby im sfinansować ich działalność na coraz bardziej niepewnym rynku książkowym.
‒ Dzień dobry, Gunnel! ‒ przywitała ją w drzwiach sekretarka.
– Cześć, Belindo ‒ odpowiedziała krótko pisarka.
‒ Fiona ma jeszcze spotkanie, więc musisz poczekać. Napijesz się kawy?
– Tak, poproszę. Czarnej.
– Przecież wiem, zawsze pijesz czarną. Słyszałam, że kawa z mlekiem jest zdrowsza. Kawa zawiera jakiś składnik dobry na skórę, który uaktywnia się dopiero po dodaniu do niej mleka. Warto o tym pomyśleć.
‒ Aha ‒ odparła beznamiętnie Gunnel. Nie miała dobrego zdania o Belindzie. Uważała, że za dużo ględzi, podlizuje się i na dodatek zazwyczaj niegustownie się ubiera.
‒ Mogę wziąć twój płaszcz i go odwiesić ‒ zaproponowała Belinda.
‒ Dziękuję. ‒ Gunnel podała sekretarce swoje okrycie.
‒ O proszę, to oryginalny Chanel. ‒ Belinda jeszcze mocniej zatrzepotała sztucznymi rzęsami, po czym ostrożnie odwiesiła płaszcz na wieszak stojący przy jej biurku.
‒ Jeśli możesz, przynieś mi kawę do pokoju ‒ poprosiła Gunnel i weszła przez otwarte podwójne drzwi do znajdującego się obok pomieszczenia przypominającego salon. Na podłodze leżał duży dywan w stylu orientalnym, przy ścianach ustawiono sięgające sufitu regały pełne książek. Usiadła w jednym z dużych, wygodnych foteli uszaków.
‒ Ostatnim razem zapomniałaś teczki ‒ zauważyła Belinda, wchodząc z kawą. ‒ Wsadziłam ją do szafy w pokoju z ksero. Mam ci ją przynieść?
‒ Wezmę ją, jak będę wychodzić ‒ rzuciła zwięźle Gunnel, po czym wyjęła z torebki notatnik. Był to zwykły notes z gładkimi kartkami, który zawsze nosiła przy sobie. Zapisywała w nim bez większego ładu i składu wszystko, co uważała za istotne: pomysły na nową książkę mieszały się z planami podróży i zaproszeniami na imprezy. Otworzyła go na stronie, gdzie zanotowała główne punkty, które planowała poruszyć w trakcie rozmowy z Fioną. Z doświadczenia wiedziała, że wydawczyni łatwo traci panowanie nad sobą, gdy ktoś nie podziela jej zdania w trakcie dyskusji, a ponieważ Gunnel zdawała sobie sprawę z własnego, równie wybuchowego temperamentu, chciała za wszelką cenę przedstawić swoje argumenty w jasny i rzeczowy sposób, by szybko zakończyć spotkanie. Żadnych zawiłych sformułowań. Zamierzała poinformować Fionę, że pragnie zakończyć bieżącą współpracę na swojej ostatniej książce, Poskromiony ogier, oraz że zrywa umowę zawartą z wydawnictwem Stenflykt na wydanie kolejnych pięciu pozycji.
‒ Gunnel, przepraszam, że przeszkadzam ‒ odezwał się mężczyzna w średnim wieku w roboczych ogrodniczkach, wsadzając głowę do pokoju. Trzymał w ręce skrzynkę z narzędziami.
– Hej, Mange ‒ wesoło przywitała się z nim pisarka.
Mange, złota rączka oraz dozorca, był jedną z niewielu osób w wydawnictwie, z którymi się dogadywała.
‒ Muszę wymienić termostat w grzejniku. Mogę wejść? Nie narobię hałasu.
‒ Pewnie! Zupełnie mi nie przeszkadzasz. Nie zajmuje mnie nic szczególnego, czekam tylko na spotkanie z Fioną.
– Super-duper! ‒ ucieszył się Mange, po czym uklęknął przed wielkim żeliwnym kaloryferem pod oknem i wyjął kilka narzędzi. ‒ Wspaniale, że w końcu zrobiło się ciepło ‒ stwierdził. ‒ To znaczy nie tu, w tym grzejniku, który jest do niczego, ha, ha. Chodziło mi o to, że na zewnątrz. Cudowna pogoda. Zaraz będzie lato!
‒ To prawda ‒ zgodziła się Gunnel.
‒ Słyszałem, że chcesz nas opuścić. Szkoda by było!
‒ Aha, kto tak plotkuje?
‒ Belinda mi o tym powiedziała. Twierdzi, że nie za bardzo się dogadujecie, ty i Fiona.
‒ To nie ma nic wspólnego z relacją między nami. Chodzi wyłącznie o sprawy zawodowe. Nic poza tym. Swoją drogą Belinda nie powinna się w to wtrącać, zresztą ty również.
‒ Nie, oczywiście masz rację. Właściwie nikt nie chce się w to mieszać. Ale wiesz, jak to jest, kiedy człowiek stoi przy ekspresie do kawy i słyszy to i owo.
‒ Ach, tak? Nie wiedziałam ‒ odparła kwaśno pisarka.
‒ Ale jak was znam, Fiona cię przekona, żebyś została ‒ dodał Mange z szerokim uśmiechem.
‒ Skąd ten pomysł?
‒ Cóż, mam takie przeczucie. Wydaje mi się, że ma parę asów w rękawie.
Gunnel znowu zerknęła w notatnik. Czy powinna przygotować więcej argumentów? Cholera, co Mange miał na myśli, mówiąc o asach w rękawie?
Z rozmyślań wyrwał ją piskliwy głos Belindy dochodzący z recepcji:
‒ Gunnel! Fiona już skończyła i oczekuje cię w swoim biurze.
Pół godziny później Gunnel jak burza wypadła na korytarz, z hukiem zatrzasnąwszy za sobą drzwi do biura Fiony. Nikt w wydawnictwie nie miał wątpliwości, że się pokłóciły. Choć nie słyszeli dokładnie, co do siebie mówiły, zza drzwi dobiegała ich głośna rozmowa. Było jasne, że panie się ze sobą nie zgadzały.
‒ Czy spotkanie się udało? ‒ spytała Belinda, nieudolnie udając, że nie zwróciła uwagi na nerwową atmosferę.
‒ Nie twoja sprawa ‒ odparła pisarka, zdejmując płaszcz z wieszaka.
‒ No nie, nie. Miłego dnia w takim razie ‒ rzuciła sekretarka.
Gunnel dawno nie była tak zdenerwowana. Nie chciała czekać na windę, zeszła po schodach z czwartego piętra na sam dół. Kowbojki podkute blaszkami stukotały o schody w rytm jej przyspieszonego pulsu, co przypominało uderzenia młotkiem.
„Ta Fiona, co to za jędza”. Gunnel od dawna wiedziała, że Fiona kieruje się interesami i jest twardą negocjatorką. Lecz tym razem wyłożyła na stół całkiem nowe karty. Nic innego, tylko groźby i czysty szantaż!
‒ Jak, do cholery, mam się z tego wyplątać?! ‒ powiedziała głośno do siebie, kiedy wściekła, ruszyła w stronę swojego mieszkania na Clemenstorget.
Gdy zamknęła za sobą drzwi wejściowe i ogarnął ją swoisty spokój, podjęła decyzję. Nie zostanie w Lund ani minuty dłużej. Zapaliła papierosa, po czym usiadła do komputera w gabinecie i zabrała się do wyszukiwania biletu lotniczego. Tam, dokąd zamierzała polecieć, nie było bezpośrednich połączeń, co bardzo jej odpowiadało. Dzięki temu mogła zarezerwować pierwszy lot na swoje nazwisko, a kolejny ‒ na fałszywy paszport. Najważniejsze było to, że wyruszy już za trzy dni i nikt się nie dowie, dokąd wyjechała. Wydrukowała bilety i szybko wrzuciła trochę ubrań do walizki podręcznej, żeby mieć wszystko spakowane i gotowe na wyjazd. Kiedy skończyła, nalała sobie dużą szklankę jacka daniel’sa i usiadła ze świeżo zapalonym papierosem na kanapie w salonie. Czy podjęła właściwą decyzję? Czy ucieczka to mądry pomysł? Być może nie narazi się na niebezpieczeństwo, jeśli zostanie jeszcze kilka dni i zobaczy, jak sytuacja się rozwinie? Oczywiście istniało ryzyko, że policja się z nią skontaktuje… Może powinna do kogoś zadzwonić i wszystko opowiedzieć? Do kogoś, komu mogłaby zaufać i kto mógłby pomóc jej wyjść z tarapatów. Albo jeszcze lepiej: do kogoś, kto pomógłby jej się obronić przed podłymi planami Fiony. Najlepszą obroną był atak! A jeśliby wynająć prywatnego detektywa, który powęszyłby trochę i zdemaskował niecne poczynania Fiony? Znalazłby notatki, wszedł na jej konto mejlowe albo zdobył jej telefon komórkowy. Fiona z pewnością miała przynajmniej jedną dodatkową komórkę, której używała do załatwiania swoich bardziej podejrzanych interesów i której nie można było namierzyć. Gdyby tylko Gunnel dostała ten telefon w swoje ręce, mogłaby zniszczyć Fionę albo przynajmniej tak jej zagrozić, że Fiona sama by się poddała. Nie wiedziała jednak, jak zdobyć kontakt do prywatnego detektywa. Czy ktoś taki w ogóle istniał? A może były to jedynie postaci z książek i kiepskich seriali? Ech, do diabła, musiała znaleźć kogoś, komu ufa. Kogoś przebiegłego, kto nie boi się przekraczać granic i działać w sposób niezupełnie zgodny z prawem. Ale kto to mógłby być? Musiała się chwilę zastanowić. Na pewno znała kogoś, kogo mogła poprosić o pomoc.
* * *
Mange właśnie wybierał się do domu po skończonej pracy w wydawnictwie Stenflykt. Przystanął na chwilę, żeby porozmawiać z Belindą z recepcji. W podobny sposób zaczął się ich związek. Mange obserwował Belindę od pierwszego dnia, kiedy nieco ponad rok wcześniej zaczęła pracę jako recepcjonistka w wydawnictwie. Była atrakcyjna i błyskotliwa, a do tego emanowała pozytywną energią w tym biurze o dość stonowanej atmosferze. Po kilku tygodniach pogawędek o pogodzie i wietrze ich relacja się zacieśniła, i zanim się obejrzał, Belinda wprowadziła się do jego domu w Vallkärze na obrzeżach miasta.
‒ Kupisz coś pysznego na wieczór? ‒ spytała.
‒ Tak, pewnie ‒ odparł wesoło Mange. ‒ Na co masz ochotę? Może krewetki? To chyba dobry pomysł?
– Mange! Serio? Krewetki?
– Przecież lubisz owoce morza. A do tego napijemy się dobrego białego wina…
‒ Krewetki to nie owoce morza tylko jakieś małe robale żyjące w morzu. Wiesz, czym się żywią? Zjadają rybie gówno. Fuj! Marzą mi się prawdziwe owoce morza. Kup homara.
‒ Okej, zobaczymy, czy uda mi się znaleźć homara, który nie kosztuje fortuny.
‒ Mange, do cholery, nie bądź żyła! Homar nie ma być tani, ma być pyszny. Pojedź na halę targową.
‒ Dobrze, załatwię to ‒ rzekł dozorca, przełykając złość wywołaną roszczeniowym podejściem Belindy.
‒ Mange! Chodź tu do mnie na chwilę! ‒ rozległo się wołanie Fiony z korytarza.
Mężczyzna znieruchomiał. O co tym razem jej chodziło? Słyszał w jej głosie, że znowu ma jakieś pretensje.
‒ Jasne! Już idę!
‒ Chyba nie kręcisz z Fioną? ‒ upewniła się Belinda.
‒ Oczywiście, że nie. Przecież mam ciebie ‒ podkreślił Mange, robiąc maślane oczy.
Belinda była zazdrośnicą, co zauważył już na początku ich znajomości, dlatego też nie dzielił się z nią sprawami, które budziłyby w niej jakiekolwiek obawy. Nie przyszłoby mu do głowy, żeby zacząć romans z Fioną. Łączyły ich natomiast wspólne interesy. Chcąc nie chcąc, dał się wciągnąć w mroczny świat będący częścią uniwersum Fiony. Skusiły go pieniądze, jakżeby inaczej. Przydało mu się trochę dodatkowej gotówki, kiedy zamieszkał z Belindą. Lubiła zaznawać w życiu przyjemności, a on się cieszył, że było go stać na podarowanie ukochanej odrobiny luksusu. Jednak już po kilku tygodniach Fiona go usidliła. A w zasadzie obie, i Fiona, i Belinda. Fiona miała na niego haki, przez co nie mógł się wycofać, Belinda zaś przywykła do stałego dopływu gotówki i stylu życia, który wymagał znacznie więcej, niż mogła to zapewnić pensja dozorcy.
Mange głośno westchnął i ciężkim krokiem ruszył przez korytarz.
‒ Coś się stało? Właśnie miałem wychodzić. ‒ Oparł się o framugę drzwi do biura Fiony.
‒ Wejdź i zamknij za sobą drzwi! ‒ rzuciła krótko kobieta. ‒ Chodzi o Gunnel i jej udział w naszych interesach. Opowiedziałam jej trochę o naszej pobocznej działalności. Musimy podjąć pewne kroki, żeby nie stracić kontroli nad sytuacją.
‒ Oszalałaś?! Mieliśmy to zachować w tajemnicy! Przecież ona może pójść z tym na policję!
‒ Mange, do cholery! Uspokój się! To ja decyduję, co można powiedzieć, a co nie! Rozumiesz? Nie miałam wyboru. Gunnel zagroziła, że rozwiąże umowę z wydawnictwem.
‒ A co to ma wspólnego z naszym biznesem?
‒ Nie będzie więcej dostaw. Gunnel się wściekła i postawiła sprawę jasno, że całkowicie zrywa z nami współpracę. Od tej pory wszelki kontakt z nią będzie się odbywał poprzez jej prawnika. Kończy z przywożeniem walizek do Szwecji. Zapytałam ją o to konkretnie, ale tylko prychnęła.
‒ Okej, w takim razie musimy znaleźć kogoś innego, kto zajmie się dostawami ‒ stwierdził niepewnie Mange.
‒ I niby kto to, do cholery, miałby być? ‒ spytała z przekąsem Fiona.
‒ Może ty byś mogła? Przecież też podróżujesz od czasu do czasu.
‒ Czyś ty zwariował?! Jakby to wyglądało, gdyby mnie złapali? To nie do pomyślenia. Słuchaj, chodzi mi po głowie co innego. ‒ Fiona ściszyła głos. ‒ Udupimy ją. Dotkliwie to odczuje! Musi dostać porządną nauczkę!
‒ Dotkliwie? Co masz na myśli? ‒ Mange nerwowo wiercił się na krześle.
‒ Właśnie rozmawiałam z J i opracowaliśmy plan, jak wyciągnąć od niej pieniądze, i to dużo pieniędzy. Mówimy o milionach. Wymaga to jednak współpracy, od ciebie i ode mnie, oraz determinacji.
‒ Wyłudzanie pieniędzy? To nie dla mnie ‒ oznajmił Mange i poczuł się zestresowany. ‒ Może po prostu skończmy z tym gównem teraz, zanim sami wpakujemy się w kłopoty?
‒ W życiu! Twój wybór: albo bierzesz w tym udział, albo zgłoszę cię na policję ‒ zagroziła Fiona, odchylając się na krześle z wysokim oparciem.
‒ Niech cię szlag! ‒ Tylko tyle zdołał z siebie wydusić. Przeklinał się za to, że w ogóle zgodził się na współpracę z Fioną, ale co to dało? Ogarnęło go poczucie bezsilności. Miał wrażenie, że grzęźnie w ruchomych piaskach, im mocniej stąpał, tym głębiej się zapadał.
‒ Głowa do góry, Mange. Mamy z J niezawodny plan, wszyscy troje zostaniemy milionerami, tymczasem Gunnel dostanie karę za to, że już nie chce z nami współpracować. To idealny układ: win-win-win-lose. Ty, ja i J wygrywamy, Gunnel przegrywa. Pomyśl tylko, ile fajnych rzeczy mógłbyś zrobić za te pieniądze. Podróżować do ekscytujących krajów z Belindą. Zbudować dom, kupić psa, dodać życiu trochę koloru.
Po wysłuchaniu Fiony, która przedstawiła swój „niezawodny plan”, Mange wyszedł z pokoju i lekko zszokowany wrócił do recepcji. Cieszył się, że jego dzień pracy się skończył. Potrzebował czasu do namysłu. Może, jeśli dobrze by się zastanowił i rozważył wszystkie opcje, udałoby mu się wybrnąć z tej sytuacji?
‒ Coś długo rozmawialiście z Fioną ‒ odezwała się z rozdrażnieniem Belinda, kiedy ją mijał.
‒ A tak. Mieliśmy parę tematów do przegadania.
‒ To znaczy?
‒ Takie tam różne sprawy. O konserwacji instalacji w biurze, tego typu rzeczy. I dostałem podwyżkę! ‒ skłamał Mange.
‒ Najwyższa pora. W takim razie stać cię na tego homara.
‒ Tak, tak, kupię go ‒ zapewnił i poczuł ulgę, że rozmowa zeszła na inny tor. ‒ Widzimy się w domu wieczorem. Buziaki!
Szybko pocałowali się nad kontuarem recepcji, po czym Mange pospiesznie wyszedł z budynku. Ciężkim krokiem przemierzył Grönegatan, po czym wybrał trasę prowadzącą przez spokojne podwórza, chcąc uniknąć spotkania z kimkolwiek w drodze do garażu.
W chwili gdy wsiadł do samochodu, zadzwoniła komórka. To była Fiona.
‒ Rozmawiałam właśnie z J. Uzgodniliśmy, że natychmiast wprowadzamy nasz plan w życie. Jeszcze dziś wieczorem wybiorę się do domku letniskowego. Nie ma co tracić czasu. Gunnel to szczwana bestia. Musimy działać szybko, zanim ona nam przeszkodzi.
‒ Co w takim razie mam robić? ‒ spytał Mange, czując, jak mu przyspiesza puls.
‒ Na razie nic. Zadzwonię do ciebie jutro i ustalimy miejsce, skąd mnie odbierzesz.
‒ Okej…
‒ Jeszcze jedno. Pamiętaj, żeby zabrać mój drugi telefon ode mnie z domu. Zawiera wszystkie esemesy, które wymienialiśmy z J między sobą, dlatego to tak ważne, by nie wpadł w niepowołane ręce. Dam ci klucze do mojego domu jutro, kiedy się spotkamy.
‒ Nie możesz sama go zabrać?
‒ Nie, zupełnie mi nie po drodze. Jadę do domku letniskowego dziś, od razu po pracy.
‒ Dobrze, postaram się o tym pamiętać ‒ skwitował Mange.
‒ Musisz o tym pamiętać. To cholernie ważne. Policja nie może go znaleźć. Chyba to rozumiesz?
‒ Tak, tak, wszystko rozumiem. Kiedy mam przyjechać?
‒ Jakoś z rana.
‒ Z rana?
‒ Pogadamy o tym później. Odezwę się, przecież mówiłam. Bądź gotowy. No to na razie!
Mange uruchomił silnik i głęboko westchnął. Czy to był początek końca ciemnych interesów jego i Fiony? Czy raczej początek czegoś jeszcze gorszego? Obawiał się tego drugiego.
Rozdział 2
Nieco ponad tydzień później Albin Larsson pracował w biurze, które mieściło się za jego butikiem z odzieżą męską. Było już dawno po zamknięciu, dochodziła ósma wieczorem. Larsson rozkoszował się ciszą i cieszył, że wreszcie ma czas dla siebie. Jak na biuro pomieszczenie było całkiem spore. Wnętrze o klasycznym wystroju przypominało angielską rezydencję. Dębowe regały ścienne uginały się od segregatorów i opasłych tomisk. Na eleganckim stoliku o misternie zdobionych nogach stało piękne akwarium, które cicho bulgotało. Oprócz dużego biurka znajdował się tu stół konferencyjny z sześcioma krzesłami, a w głębi pokoju stały kanapa w stylu chippendale z ciemnozielonej skóry, stolik kelnerski do serwowania dań oraz dwa mniejsze stylowe krzesła z podłokietnikami i obitymi siedziskami. Większa część skrzypiącego parkietu została przykryta dywanem w czerwony, pstrokaty orientalny wzór. Wystrój niemal tłumił wszelkie dźwięki, przez co w pokoju zwykle panowała przytłaczająca wręcz cisza. Jednak akurat tego wieczoru, z dużego radia nastawionego na program drugi, dochodziła pieśń Totengräberlied Franza Schuberta w interpretacji Kurta Molla, którego dudniący basowy głos wypełnił całe pomieszczenie.
Larsson przeglądał projekty domu przesłane z Niemiec przez jego dobrego przyjaciela Ferdinanda. Właśnie wyjął szkice z grubej blaszanej tuby i rozwinął arkusze na biurku, kiedy rozległo się piszczenie faksu. Tak, faksu. Larsson, człowiek starej daty, do korespondencji ze światem zewnętrznym używał głównie tego urządzenia. Twierdził, że to świetny sposób na przesyłanie dokumentów. Wszystko, co nadawca wprowadzał po swojej stronie, wychodziło w tej samej formie po stronie odbiorcy. To, że większość jego klientów i zleceniodawców musiała używać skomplikowanych programów do faksu na swoich komputerach, by się z nim komunikować, nie bardzo go obchodziło, o ile w ogóle był tego świadomy. Sam nie miał komputera. Jeśli musiał napisać jakiś formalny dokument, używał maszyny do pisania firmy Facit. Najczęściej jednak przekazywał to zadanie swojemu asystentowi Kjellowi.
Teraz duży jasnobrązowy faks wydał charakterystyczny dźwięk, a następnie z maszyny wychodził papier przy towarzyszącym temu warkocie przesuwających się rolek. Larsson przerwał przeglądanie projektów i zaciekawiony, poszedł sprawdzić, co przyszło. Może zamówienie? Już po wydrukowaniu pierwszej linijki zrozumiał, że to nie była zwykła korespondencja biznesowa. Zabrał dokument i wrócił do biurka, po czym usiadł, żeby go przeczytać. Był napisany odręcznie, starannym pismem, które od razu rozpoznał.
Drogi Albinie!
Kiedy czytasz te słowa, ja już jestem daleko stąd. Plotki i nieoczekiwane okoliczności zmusiły mnie do opuszczenia kraju i ukrycia się w sekretnym miejscu. Przed moim wyjazdem tydzień temu poinformowano mnie, że jestem podejrzana o zbrodnię, której nie popełniłam, w związku z tym nie miałam wyboru, musiałam zniknąć.
Jak Ci wiadomo, nie mam nic przeciwko podróżowaniu do obcych krajów, jednak zaistniała sytuacja wydaje mi się nieprzyjemna i niedopuszczalna. Piszę do Ciebie, ponieważ jesteś jednym z niewielu moich prawdziwych przyjaciół, jednym z niewielu, którym mogę zaufać. Choć zdaję sobie sprawę, że proszę o wiele, nie widzę innego wyjścia i muszę błagać Cię o pomoc.
Sytuacja przedstawia się następująco: Moja wydawczyni, Fiona Bertilsson, tuż przed moim wyjazdem została uznana za zaginioną w tajemniczych okolicznościach. Nieco ponad tydzień wcześniej poszła popływać w pobliżu swojego domku letniskowego w Spraggehusen w regionie Österlen. Sąsiedzi widzieli, jak wychodziła z domu, okryta szlafrokiem, ale nie wróciła. Początkowo sądzono, że utonęła. Nurkowie przeszukali całe wybrzeże, ale kiedy nie znaleziono ciała, wszczęto śledztwo w poszukiwaniu jakichś śladów. Bardzo możliwe, że czytałeś o tej sprawie w „Sydsvenskan”.
Od dłuższego czasu spieramy się z Fioną o wynagrodzenie za moją ostatnią powieść, przy którym, jak wiem, coś majstrowała. Dowiedziałam się z wiarygodnych źródeł, że mój tekst dobrze się sprzedał w niemieckim przekładzie. Określiłam jasno swoje wymagania i w kontakcie z nią stosowałam nawet groźny ton, a w listach do niej prawdopodobnie wyraziłam się trochę za ostro (wiesz, jak potrafię wybuchnąć). Ludzie w wydawnictwie się tego uczepili i policja skontaktowała się ze mną tego samego dnia, kiedy wyjechałam. Najwyraźniej policjantom pokazano niektóre z moich najbardziej gniewnych listów do Fiony i wysunęli absurdalne oskarżenia, jakobym miała coś wspólnego z jej zaginięciem. Cała sprawa jest wyssana z palca. Miałabym porwać albo zamordować moją własną wydawczynię! Sytuacja jest bardzo nieprzyjemna, dlatego na razie zamierzam się trzymać na uboczu.
Wiem, że proszę o wiele, ale musisz znaleźć sposób na oczyszczenie mnie z zarzutów. Nie mam nic wspólnego ze zniknięciem Fiony.
W żadnym wypadku nie kontaktuj się z policją i nie odpowiadaj na ten faks! Zadzwonię do Ciebie jutro dokładnie o osiemnastej czasu szwedzkiego. Wtedy podam Ci więcej szczegółów.
W nadziei, że mnie zrozumiesz i z wyrazami najgłębszej wdzięczności
Twoja przyjaciółka,
Gunnel
Larsson odłożył list na biurko, spojrzał przed siebie i w zamyśleniu podkręcił starannie przystrzyżone wąsy. Nie pamiętał, żeby w tym tygodniu czytał w gazecie cokolwiek na temat zaginionej wydawczyni. Nie mógł uwierzyć, że Gunnel była zamieszana w taką intrygę. I że to do niego zwróciła się o pomoc! Poznali się w Baden-Baden pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Larsson przyjechał tam ze swoim przyjacielem i wspólnikiem Bikramem z Indii. Zostali zaproszeni na pokaz bollywoodzkiego filmu, do którego kostiumy uszył zakład krawiecki Bikrama.
Od tej pory co jakiś czas Larsson wpadał na Gunnel u wspólnych znajomych, przeważnie w Niemczech. Ostatnio widzieli się prawdopodobnie pół roku wcześniej, w księgarni Gleerups w Lund, gdzie Gunnel na wieczorze autorskim opowiadała o swojej najnowszej powieści, której tytułu nie pamiętał. Przeczytał tylko jedną z jej książek i nie przypadła mu do gustu. Zapewne była dobrze napisana, po prostu nie odpowiadał mu gatunek. Przypomniał sobie, że ktoś nazwał to „romansidłem”. Jej książki zyskały jednak na tyle dużą popularność, że Gunnel odniosła sukces. Jeździła ekskluzywnym samochodem i wynajmowała duże mieszkanie w kamienicy Larssona w centrum Lund na Clemenstorget, gdzie w bramie obok również mieścił się jego apartament. Kiedy była trochę młodsza, prowadziła rozwiązłe życie i w okresie letnim obracała się wśród europejskiej elity, przede wszystkim w okolicach Baden-Baden. Południowe Niemcy zajmowały szczególne miejsce w jej sercu, choć akcje jej powieści rozgrywały się niemal zawsze w scenerii Dzikiego Zachodu.
Minęło dobrych dziesięć lat od czasu, kiedy wprowadziła się do mieszkania na Clemenstorget. Początkowo często się z nią widywał. Możliwe, że oboje mieli nadzieję, że z ich przyjaźń przerodzi się w coś więcej. Lecz z jakiegoś powodu ten intymny, bliski aspekt ich relacji stopniowo wygasł i w ostatnich latach coraz rzadziej się spotykali. Larsson był pochłonięty swoimi sprawami, Gunnel również miała dużo na głowie.
Teraz natomiast wpadła w kłopoty, a przynajmniej tak to widziała. I jej zdaniem najwyraźniej tylko on ‒ Albin Larsson ‒ mógł jej pomóc się z nich wykaraskać. Czuł dumę, że mu tak ufała. Tylko jak powinien się do tego zabrać? Zasadniczo nie miał zbyt dobrego zdania o policjantach i nie zdziwiłby się, gdyby jakiś partacz na komisariacie ubzdurał sobie, że Gunnel ma coś na sumieniu. Co oni właściwie myśleli? Że porwała albo zamordowała Fionę? Absurd! Dobrze znał Gunnel i nie była żadną kryminalistką, ale jak, na Boga, miał oczyścić ją z zarzutów? Musiał się nad tym zastanowić.
Zrezygnował z przeglądania projektów budowlanych. Wstał od biurka i wyłączył Schuberta. W pokoju zapanowała przyjemna cisza. Zgasił światło, włożył trencz, po czym wyszedł na podwórze za butikiem i dalej przez bramę na Lilla Fiskaregatan w niebieskawy półmrok zmierzchu. Chaotyczne myśli o Gunnel wciąż tłukły mu się w głowie. Czy byłaby w stanie popełnić przestępstwo? Miała dość wybuchowy charakter i potrafiła bez większych oporów uderzyć pięścią w stół czy podnieść głos na kogoś, z kim się nie zgadzała. Ale morderstwo? To było zupełnie co innego.
Nie chciał od razu wracać do domu, więc mimo późnej pory zatrzymał się w hotelu Grand. Przy barze jak zwykle było tłoczno, a wszystkie stoliki w restauracji zajęte.
‒ Dobry wieczór, panie Larssonie ‒ uprzejmie przywitał go szef sali przy wejściu do eleganckiego lokalu.
‒ Dobry wieczór, drogi Borisie. Widzę, że jak zawsze pełno tu dziś ludzi.
‒ To prawda, mamy tu przyjemną atmosferę. Proszę chwilę zaczekać, sprawdzę, czy pański stolik jest wolny.
Larsson mruknął „dziękuję” w odpowiedzi. Nie miał ochoty siadać przy innym stoliku niż ten mały zaraz po lewej od wejścia. Mógł stamtąd obserwować ludzi wchodzących i wychodzących do lokalu i z niego wychodzących, a w razie potrzeby z łatwością nawiązać kontakt wzrokowy z obsługą.
W tej chwili przy owym stoliku siedziało trzech mężczyzn, wiecznych studentów w średnim wieku z lekką nadwagą, w muszkach i okularach w rogowych oprawkach. Boris poinformował ich, że stolik, przy którym siedzą, był zarezerwowany dla innego gościa, zatem wszyscy trzej wstali bez słowa, widząc, kogo miał na myśli szef sali. Albin Larsson był dobrze znaną postacią w hotelu Grand, dlatego ci wieczni studenci nie mieli nic przeciwko temu, by dać mu się ulokować w jego ulubionym miejscu. Larsson odwiesił płaszcz i kapelusz na wieszak, po czym usiadł. Boris natychmiast do niego podszedł, by przyjąć zamówienie.
‒ Poproszę to, co zwykle ‒ powiedział Larsson.
‒ Oczywiście!
Właśnie upijał pierwszy łyk orzeźwiającego napoju, kiedy dostrzegł znajomą twarz. Był to Oskar Stenvall, jego stary, dobry znajomy, który wynajmował od niego lokal w podwórzu za butikiem i prowadził coś na kształt biura podróży. Larsson nigdy tak naprawdę nie pojmował, na czym polega ta działalność, ale pół roku wcześniej, zupełnie przypadkiem, wybrał się ze Stenvallem na jedną z organizowanych przez niego wycieczek do Amsterdamu i pomimo dzielących ich czterdziestu lat dobrze się dogadywali. Ich losy połączył niezwykły zbieg okoliczności, który wrzucił ich w wir wydarzeń, wyjątkową przygodę na śmierć i życie. Właściwie chodziło głównie o śmierć. A może Oskar pomógłby mu rozwiązać problemy Gunnel? To nie był zły pomysł!
Stenvall siedział z grupą rówieśników przy stoliku w głębi lokalu. Larsson pomachał do niego, ale ten nie zareagował.
‒ Tak? Czy podać coś jeszcze? ‒ spytał Boris w odpowiedzi na wezwanie Larssona.
‒ Ach, nie. Machałem do znajomego. Tamtego młodego mężczyzny w kraciastej marynarce.
‒ Czy życzy pan sobie, żebym go zawołał? ‒ zaproponował Boris.
‒ Byłbym wdzięczny. Niech pan go poprosi, żeby przyszedł do mojego stolika!
Larsson podążył wzrokiem za Borisem, kiedy ten podszedł do Oskara, dyskretnie poklepał go w ramię i pochylił nad nim, by przekazać prośbę. Młody mężczyzna zerknął w stronę Larssona i jego twarz rozpromieniła się w szerokim uśmiechu. Natychmiast chwycił kufel z piwem, wstał i podszedł do stolika starego znajomego.
‒ No proszę! Dobry wieczór, panie Larssonie. Dawno się nie widzieliśmy. Co u pana słychać?
– Dobry wieczór, drogi przyjacielu, wszystko u mnie dobrze. Ostatnio nieczęsto na siebie wpadamy.
‒ U mnie też w porządku. Cóż, głównie spędzam czas z moją Cecilią i jej przyjaciółmi.
‒ Urocza dziewczyna! Naprawdę nieźle pan trafił! Ale co pan ma na sobie?
‒ Jak to co? To porządna tweedowa marynarka, nie ukrywam, że tania nie była.
‒ A te niepasujące spodnie? O co w tym chodzi? Spódnica i bluzka. To jak spódnica z bluzką, ta marynarka i dziwne spodnie. Powinien być pełen garnitur. Proszę o tym pamiętać następnym razem i jeśli będzie pan potrzebował porady dotyczącej ubioru, wie pan, gdzie mnie szukać. Znam się na tym.
‒ Dziękuję za radę. Moim zdaniem tak jest dobrze. Dzięki temu, że spodnie są w innym kolorze, cały strój wydaje się mniej formalny.
‒ No dobrze, to nie o ubiorze mamy rozmawiać. Czy ma pan czas, żeby usiąść na chwilę?
Oskar spojrzał w stronę swojego stolika i kiedy napotkał wzrok Cecilii, dał jej znak, że za chwilę wróci. Cecilia mrugnęła do niego i podniosła szklankę, wznosząc toast w powietrzu. Oskar i Larsson również unieśli swoje napoje, po czym Stenvall usiadł naprzeciwko staruszka.
‒ Pije pan szampana? ‒ spytał, zwróciwszy uwagę na kieliszek Larssona w kształcie tulipana. ‒ Czy jest jakiś powód do świętowania?
‒ O, nie, piję mój ulubiony drink. Koniak, szampan i odrobina angostury, bardzo orzeźwiające. Proszę posłuchać. Mam coś bardzo ważnego do omówienia, co musi pozostać między nami. Czy to dla pana jasne?
‒ Ma się rozumieć ‒ zapewnił Oskar i się wyprostował.
‒ Będę mówił krótko. Resztę przegadamy przy innej okazji, gdzieś, gdzie nikt nas nie podsłucha. Sprawa wygląda następująco: moja dobra przyjaciółka wpadła w tarapaty. Nazwijmy ją Emma.
‒ Ktoś o imieniu Emma wpadł w tarapaty…
‒ Ma na imię Gunnel, ale to nieistotne i proszę mówić szeptem. Niech pan to przeczyta i wyrobi sobie własne zdanie.
Larsson rozejrzał się niepewnie po lokalu, po czym wyciągnął z kieszeni marynarki zwinięty faks i podał go Oskarowi.
‒ Boże, przecież to poważna sprawa! Jak niby mamy w tym pomóc? ‒ rzekł Oskar po przeczytaniu listu od Gunnel.
‒ Damy radę, ale musimy działać bardzo dyskretnie. Chyba pan pamięta, jak to było, kiedy ścigano nas przez pół Europy tylko dlatego, że mieliśmy trupa w boksie dachowym?
‒ Akurat to, że chcieli z nami rozmawiać, bo przewoziliśmy trupa, było chyba uzasadnione.
‒ No dobrze, ma pan rację. Ale jak czytamy w liście, sytuacja, w której znalazła się moja przyjaciółka, wydaje się bardzo podobna do tego, czego sami doświadczyliśmy. Chodzi mi o niesłuszne oskarżenie. Jestem przekonany, że uda nam się oczyścić ją z zarzutów.
‒ Myśli pan, że ona mówi prawdę? ‒ upewnił się Oskar.
‒ Nie mam co do tego wątpliwości ‒ potwierdził Larsson. ‒ Jutro, kiedy Gunnel zadzwoni, spróbujemy wyciągnąć od niej więcej szczegółów. Niech pan przyjdzie do mojego biura za kwadrans szósta, żebyśmy zdążyli się przygotować!
‒ Hm, jutro po południu jadę z Cecilią na zakupy…
‒ To sprawa życia i śmierci. Możecie przecież zrobić zakupy przed naszą rozmową z Gunnel! Liczę na pana ‒ oznajmił Larsson i dopił zawartość kieliszka. ‒ Niech Kjell pana wpuści do mojego biura. Proszę się zachowywać normalnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Nie da się przewidzieć, jak on się zachowa. No a teraz niech pan już wraca do swojej czarującej Cecilii. Widzimy się jutro. ‒ Wstał i włożył na siebie płaszcz.
‒ Tak, coś wykombinujemy. Proszę nie zapomnieć zapłacić, zanim pan wyjdzie ‒ zażartował Oskar.
‒ Kupuję tu na kreskę. Raz na pół roku przesyłają mi fakturę. Miłego wieczoru!
Larsson zniknął za drzwiami, a jego trencz załopotał jak peleryna. Oskar przez chwilę nie ruszał się z miejsca i odprowadził go wzrokiem, po czym wrócił do stolika, przy którym siedziała Cecilia wraz z przyjaciółmi.
Larsson skierował kroki w brukowaną ulicę Bytaregatan i udał się w stronę swojego mieszkania na Clemenstorget. Słońce powoli zachodziło, nadając fasadom złocistożółty odcień. Starszy pan był w dobrym nastroju i w drodze do domu pogwizdywał radosną melodię pieśni Totengräberlied Schuberta. Wreszcie trochę emocji w życiu! I to z Gunnel w roli głównej w tej nowej przygodzie. Nadal bardzo ją lubił i na myśl o niej robiło mu się ciepło na sercu. Czy może to alkohol go rozgrzał? Tak czy inaczej, szara codzienność zamieni się w przygodę z morderstwem i zaginięciem w roli głównej. Nie mówiąc o tym, że czekał go czas spędzony w towarzystwie Oskara ‒ a przecież tak dobrze się bawili ostatnim razem.
Rozdział 3
Oskar czuł się przytłoczony po rozmowie z Larssonem. Nie mógł się doczekać popołudnia z Cecilią na mieście, ale też nie miał siły odmówić prośbie ‒ czy raczej poleceniu ‒ Larssona, by być obecnym przy rozmowie telefonicznej z tajemniczą kobietą. Wrócił myślami do zeszłej zimy, kiedy to znaleźli się w poważnych tarapatach. Jak został wciągnięty w wir szalonych wydarzeń. Wszystko wprawdzie dobrze się skończyło, jednak był to najbardziej burzliwy okres w jego życiu. Choć lubił Larssona, to pod wieloma względami diametralnie się od siebie różnili. Staruszek ‒ bezpośredni i pewny siebie człowiek czynu. On sam ‒ ostrożny, pozbawiony wiary w siebie i z wiecznymi wątpliwościami. W rezultacie to Larsson był inicjatorem wszelkich działań i wygrywał wszystkie dyskusje. Natomiast Oskar, ustępliwy i pełen lęku przed podejmowaniem decyzji, nie potrafił się sprzeciwić. Zanim wpadł na jakieś rozwiązanie, Larsson już był o krok dalej.
Inaczej rzecz się miała z Cecilią. Choć nie byli tacy sami ‒ Cecilię cechowała znacznie większa spontaniczność ‒ dziewczyna okazywała dużą wyrozumiałość dla jego niezdolności do podejmowania decyzji. Cierpliwie słuchała wszystkich jego wątpliwych „za” i „przeciw”, kiedy dokonywał wyboru, i pomagała mu znaleźć najlepsze rozwiązanie. Często i tak stawało na tym, co ona chciała, ale Oskar miał wrażenie, że wspólnie się na to godzili. Wyjście do miasta na zakupy w to czwartkowe popołudnie było właśnie jedną z takich decyzji. Postanowili, że tego dnia wcześniej wyjdą z pracy, spotkają się w ich ulubionym miejscu, przytulnej knajpce Kyrkogatan 5, i wypiją coś dobrego. Następnie mieli poszukać letnich ubrań dla Cecilii i kupić coś pysznego na weekend. Oskar wyszedł z biura podróży na Lilla Fiskaregatan i przespacerował się do Kyrkogatan 5. Nie wiedział, jak powiedzieć Cecilii, że muszą zdążyć z zakupami przed osiemnastą, ale nabrał wiatru w żagle, kiedy przekraczał próg baru za dwie trzecia, chwilę przed umówionym czasem.
‒ Cześć!
Cecilia już na niego czekała przy stoliku obok okna i wstała na jego widok.
‒ Cześć, kochanie. ‒ Oskar przywitał ją ciepłym uściskiem.
‒ Fajnie, że idziemy dziś na zakupy. Wszystko w porządku?
‒ Tak, tak. Mam trochę roboty w biurze, ale poza tym jest okej.
Niezupełnie mówił prawdę. Biznes nie kręcił się najlepiej. Oskar jednak miał zwyczaj sprawiać wrażenie, że jest bardziej zapracowany, niż był w istocie. Wydawało mu się, że tak powinien i że jeśli tylko wziąłby się w garść, miałby naprawdę pełne ręce roboty. Był o tym przekonany. W rzeczywistości sam siebie oszukiwał.
‒ Świetnie! To znaczy, o ile nie jest to dla ciebie stresujące i cieszysz się, że masz tyle pracy. Naprawdę nieźle sobie radzisz, prowadzisz własny biznes. Gdybym miała tyle odwagi, co ty, też zaczęłabym coś swojego ‒ stwierdziła Cecilia, gładząc go delikatnie po ramieniu.
Oskar poczuł lekkie ukłucie winy, że nie powiedział prawdy, że sukces był tylko chwilowy. Dorobił się na kilku wycieczkach, które przypadkiem udało mu się zorganizować, lecz w ostatnim czasie biznes zwolnił.
Gdyby Cecilia spróbowała sił w prowadzeniu własnej działalności, w raptem trzy miesiące osiągnęłaby więcej niż on dotychczas. Pracowała teraz jako projektantka graficzna w agencji reklamowej w Malmö i zdaniem Oskara miała ogromny talent.
‒ A jak u ciebie?
‒ Jakoś leci. W agencji dużo się dzieje przed wakacjami, kiedy to przestaną napływać zlecenia. Jezuuu, nie mogę się doczekać naszej podróży do Barcelony. Super będzie się wyrwać i zobaczyć coś nowego. Zarezerwowałeś wszystko?
‒ Niezupełnie. Myślałem, że najpierw przejrzymy oferty hoteli ‒ odparł wymijająco Oskar i wziął łyk schłodzonego wina, które właśnie przyniesiono im do stolika. Zupełnie zapomniał, że rozmawiali o wyjeździe do Barcelony. Czy zdecydowali, w którym tygodniu tam pojadą? Musiał w nadchodzących dniach dyskretnie wybadać sytuację i zadać kilka inteligentnych pytań.
‒ Za Barcelonę i za nas! ‒ wykrzyknęła Cecilia i podniosła kieliszek. ‒ Jak robimy dzisiaj z zakupami?
‒ Właśnie, zakupy… Jest taka sprawa. Przed osiemnastą muszę wpaść na chwilę do Larssona i pomóc mu w butiku. Ale damy radę!
‒ Jak to? Mieliśmy przecież iść razem na zakupy ‒ prychnęła Cecilia i teatralnie wydęła dolną wargę.
‒ Och, to zajmie mi tylko dziesięć minut. To nic wielkiego ‒ zapewnił Oskar, żeby rozładować napięcie i zdusić je w zarodku, zanim zrobi się nieprzyjemnie. Nie znosił, kiedy atmosfera się psuła, zwłaszcza jeśli chodziło o niego i Cecilię.
‒ Tylko żartowałam. Oczywiście, że powinieneś pomóc Larssonowi. W tym czasie ja pójdę do sklepu z serami. Kupię coś na wieczór, będziesz miał niespodziankę. Ha, ha, wiem dokładnie, co kupić. ‒ Na twarzy Cecilii pojawił się szeroki zawadiacki uśmiech.
Oskar poczuł przyjemne ciepło rozlewające się po ciele i miał nadzieję, że wizyta u Larssona nie potrwa długo.
‒ Jesteś najlepsza! ‒ zawołał i pochylił się nad stolikiem, żeby dać jej całusa.
‒ Nie, to ty jesteś najlepszy ‒ stwierdziła Cecilia i odwzajemniła pocałunek.
‒ Ech, nie byłbym tego taki pewien ‒ oznajmił Oskar, udając zawstydzonego.
‒ Posłuchaj, najfajniejszy mężczyzno na świecie, skończmy z tym słodzeniem i dopijmy wino, żeby ze wszystkim zdążyć. Potrzebne mi nowe bikini do Barcelony. Nie ma nic ważniejszego w tym momencie. Dopij wino i spadamy!
Zapłacili i udali się na zakupy do ciepłego, wiosennego Lund. Rozkoszujący się słońcem mieszkańcy zajmowali ławki wzdłuż południowej ściany katedry, a w restauracyjnych ogródkach roiło się od ludzi, choć było dopiero popołudnie.
Chwilę przed osiemnastą Oskar i Cecilia rozdzielili się przed sklepem z serami. Oskar pobiegł do butiku Larssona. Gdy tylko przekroczył próg, został ciepło przywitany przez chudego i pomarszczonego sprzedawcę Kjella odzianego w kamizelkę.
‒ Jaką piękną majową pogodę dzisiaj mamy! ‒ kontynuował.
‒ To prawda, czuć lato w powietrzu ‒ zgodził się Oskar, siląc się na równie uprzejmy ton.
‒ Właśnie przeglądałem swoje notatki ze statystykami pogodowymi i tak ciepło w połowie maja nie było od czternastu lat ‒ ciągnął Kjell, kładąc rękę na wypełnionym papierami czarnym segregatorze leżącym przed nim na szklanej ladzie.
‒ Co to takiego? ‒ spytał Oskar i natychmiast ugryzł się w język. Nie miał ani czasu, ani chęci na zagłębianie się w dane pogodowe. Cecilia i Larsson czekali na niego.
‒ Ach, to tylko takie moje małe hobby ‒ wyjaśnił Kjell niemal zawstydzony. ‒ Codziennie obserwuję pogodę i robię pomiary, po czym to zapisuję.
Kjell otworzył segregator i z dumą pokazał tabelę z długimi, gęsto zapisanymi kolumnami.
‒ Na przykład tutaj. Listopad, rok dwa tysiące trzeci. Było wtedy wyjątkowo chłodno jak na tę porę roku. Niech pan spojrzy! Tylko dwa stopnie powyżej zera o dziewiątej rano. Ale to nie wszystko! Proszę zwrócić uwagę na siłę wiatru. Czternaście metrów na sekundę!
‒ Brr! Trzeba było pamiętać, żeby włożyć dodatkową bluzę, gdy się wychodziło na dwór! ‒ powiedział Oskar. Coś przecież musiał powiedzieć.
‒ Mhm, to też jest odnotowane ‒ mówił dalej Kjell, nie odrywając wzroku od tabeli. ‒ Kalesony, podkoszulek i pas z wełny wielbłąda.
‒ Czy właśnie te rzeczy sprzedał pan w butiku tego zimnego dnia?
‒ Oj, nie. To tylko notatka informująca, jakie przygotowałem wtedy ubrania dla pana Larssona. Pomagam mu nie tylko tu w sklepie, ale też trochę w domu przy pielęgnacji ubrań, w kuchni i tak dalej.
Oskar nie wiedział, co powiedzieć, ale czuł, że rozmowa wkracza w rejony, w które nie chciał się zagłębiać. Jak na przykład bielizna Larssona.
‒ To bardzo ciekawe. Czy zastałem pana Larssona?
‒ O tak. Czeka na pana w biurze ‒ odparł Kjell i machnął ręką w stronę zaplecza, gdzie znajdowały się drzwi do biura.
‒ Dziękuję. ‒ Oskar pospiesznie ruszył w tamtym kierunku, czując ulgę, że udało mu się wywinąć od dalszej pogawędki.
Kiedy przestąpił próg biura, Larsson odchylił mankiet i demonstracyjnie spojrzał na zegarek.
‒ Ostatnio wszyscy mamy ręce pełne roboty. Jest za dwie. Proszę usiąść, poczekamy.
Oskar zrobił to, o co go poproszono, i obaj w milczeniu wpatrywali się w telefon stojący na biurku. Żaden z nich nie wiedział, czego się spodziewać. Zapadła pełna napięcia cisza, co Oskarowi wydało się czymś niezwykłym w towarzystwie Larssona. Następnie, ku swemu przerażeniu, zaczął się zastanawiać, jaki typ majtek ma dziś na sobie staruszek.
Ciszę przerwało pukanie do drzwi.
‒ Wejdź! ‒ zawołał stanowczym tonem Larsson.
Kjell ostrożnie otworzył drzwi i wetknął głowę do środka.
‒ Otóż… panie Larsson ‒ zaczął grzecznie. ‒ Jest tu klient, który ma pytanie.
‒ Aha. O co pyta?
‒ Jest ciekaw, czy będziemy sprzedawać czeskie kalosze tej jesieni.
‒ A kto pyta?
‒ Jeppson.
‒ Jeppson? Ten od sosu śmietanowego?
‒ Tak, właśnie ten.
‒ Powiedz Jeppsonowi, że musi złożyć zamówienie z wyprzedzeniem, jeśli chce je mieć. Sprowadzam małą ilość.
‒ Pyta oczywiście o cenę.
‒ Kto?
‒ Jeppson.
‒ Skoro pyta o cenę, to znaczy, że go nie stać. Tyle mogę powiedzieć. Dziękuję, Kjell ‒ zakończył Larsson.
W tej samej chwili rozległ się hałaśliwy dźwięk dzwonka. Całe biurko zawibrowało pod dużym czarnym bakelitowym telefonem.
Larsson podniósł słuchawkę.
– Jeden, cztery, cztery, cztery, cztery, sześć. Tu Albin Larsson!
Staruszek tak mocno przyciskał ucho do masywnej słuchawki, że do Oskara nie dochodziło zbyt wiele dźwięku, ale udało mu się ustalić, że rozmawia z kobietą. Larsson uważnie słuchał i co jakiś czas przerywał jej krótkimi pytaniami.
‒ Gdzie przebywasz? Dokładnie poszukać? Ale czego? Czego mamy szukać? Jej komórki? Nie znam się na tym, Gunnel, wiesz o tym. Nie ma mowy, żebym… poczekaj, mój znajomy mógłby mi pomóc. Zapomniałem ci o tym powiedzieć. Siedzi tu koło mnie. Uspokój się, Gunnel! To Oskar. Jest po twojej stronie. Nadzwyczaj godny zaufania. Obiecał, że poświęci cały swój czas, żeby mi pomóc rozwiązać twoje problemy… Poza tym zna się na telefonach komórkowych i takich tam. Obiecuję, Gunnel. Dam ci go do telefonu.
Larsson podał Oskarowi ciężką słuchawkę.
‒ Halo, tu Oskar Stenvall ‒ zaczął trochę niepewnie. Starał się trzymać słuchawkę między sobą a Larssonem, żeby obaj mogli słyszeć.
‒ Cześć, Oskarze ‒ odpowiedział zaskakująco głęboki głos po drugiej stronie.
Gdyby Oskar nie wiedział, że osoba, z którą rozmawia ma na imię Gunnel, na pewno pomyślałby, że to mężczyzna.
‒ Skąd mam wiedzieć, że mogę panu zaufać?
‒ Możesz mu zaufać w stu procentach, Gunnel, ręczę za to! ‒ wrzasnął Larsson do słuchawki.
‒ Tak, musi pani zaufać słowom pana Larssona. Jak wiadomo, to roztropny jegomość ‒ stwierdził Oskar i mrugnął do staruszka.
‒ No dobrze… ‒ przerwała Gunnel zdecydowanym i dość oschłym tonem. ‒ Ale proszę przysiąc, że to zostanie między nami. Nikomu ani słowa. Nawet przyjaciołom czy żonie. Czy to jasne? Ile pan wie?
‒ Wiem, że uciekła pani z kraju, ponieważ pani czuje, że jest podejrzewana o związek z zaginięciem pewnej kobiety.
‒ Czuję! Łagodnie powiedziane. Policja mnie ściga, jeśli chcecie wiedzieć. Stoję u progu mrocznego lochu. Tak źle to wygląda!
‒ Tak, jasne, rozumiem ‒ przytaknął Oskar, zdając sobie sprawę, że powinien zachować większą powściągliwość.
‒ Musicie zrobić dwie rzeczy ‒ kontynuowała Gunnel. ‒ Po pierwsze, trzeba znaleźć jeden z telefonów Fiony. Wiem, że poza pracą w wydawnictwie, prowadzi na boku nielegalne machlojki, więc podejrzewam, że ma kilka komórek.
‒ O jakim rodzaju machlojek mówimy? ‒ dociekał Larsson.
‒ Niech was to nie interesuje. Jak wiecie, policja już uzyskała dostęp do wielu mejli, które napisałam do Fiony, więc to tylko kwestia czasu, kiedy wezmą się do przeglądania jej telefonów. Nie wiadomo, co w nich znajdą.
‒ Ale gdzie mamy ich szukać?
‒ Tego nie wiem. Może spróbujcie wejść do niej do domu albo do domku letniskowego czy biura. Mieści się przecież w tej samej dzielnicy, co twój butik, Albinie. Nawet chyba w budynku, którego jesteś właścicielem.
‒ Mamy się włamać? ‒ spytał zdezorientowany Oskar.
‒ To już nie moja sprawa. Najważniejsze, żebyście zdobyli ten telefon i się go pozbyli. Zniszczcie go, żeby nikt nie miał dostępu do informacji, które się w nim znajdują. Porywaczom już się udało wygrzebać moje stare mejle do Fiony i użyli nich przeciwko mnie, kiedy zgłaszali mnie na policję. Bóg jeden wie, co znajdą w jej telefonie.
‒ Gunnel, damy radę! ‒ krzyknął Larsson do słuchawki.
‒ A jaka jest ta druga rzecz, którą mamy zrobić? ‒ zastanawiał się Oskar.
Cała sytuacja coraz bardziej go niepokoiła. Miał podjąć ogromne ryzyko, grzebać w cudzych rzeczach i włamać się do mieszkania, żeby uratować kobietę, której nawet nie znał. Ale podejrzewano ją o przestępstwo, którego nie popełniła i o które prawdopodobnie została niesłusznie oskarżona. Tylko czy te informacje były wiarygodne?
‒ Chodzi o teczkę.
‒ Dobrze. Czyją teczkę i gdzie ona jest? ‒ dociekał Oskar.
‒ Mówię o mojej teczce, to chyba oczywiste! Czyja niby miałaby być?! Jest w szafce w wydawnictwie.
‒ Tam, gdzie pracuje Fiona?
‒ Zgadza się. W szafce w pokoju z kserokopiarką. Mam tam dużą czarną teczkę, w której trzymam wstępną wersję mojej następnej książki oraz parę innych drobiazgów. Nie ufam już nikomu z moich współpracowników i liczę na to, że jak najszybciej tam pojedziecie, żeby ją zabrać. Zamierzam zmienić wydawcę i nie chcę tam mieć żadnych moich rzeczy.
‒ Czy poinformowała pani pracowników wydawnictwa, że tam przyjedziemy? ‒ dopytywał Oskar.
‒ Oczywiście, że nie! Mówiłam przecież, że im nie ufam. Proszę słuchać uważniej!
‒ W takim razie musimy się tam dostać w jakiś dyskretny sposób! ‒ krzyknął Larsson.
‒ Jestem przekonana, że wam się uda. Porozmawiajcie z Belindą, sekretarką. Nie jest najbystrzejsza, więc zapewne nie będzie nic podejrzewać. Tylko nie mówcie nikomu, że ze mną rozmawialiście. Zrozumiano?
W słuchawce coraz głośniej rozbrzmiewały klaksony. Oskar powoli gubił wątek rozmowy. Czy Gunnel się rozłączyła?
‒ Słuchajcie, karta mi się kończy! ‒ Kobieta przekrzykiwała trąbienie aut. ‒ Musimy kończyć. Zadzwonię pojutrze, o tej samej porze, żebyście mi zdali raport. Uważajcie na siebie i nie róbcie…
Połączenie zostało przerwane.
Oskar wpatrywał się bezsensownie w słuchawkę w dłoni. Gdyby to był nowoczesny telefon, mógłby sprawdzić, skąd Gunnel dzwoniła. W tym przypadku jednak nie mieli żadnych wskazówek, z wyjątkiem tego, że prawdopodobnie znajdowała się poza Szwecją. Chociaż czy na pewno?
‒ Przemiła kobieta ta Gunnel. Nie sądzi pan? ‒ Larsson szeroko się uśmiechnął, jakby naprawdę tak myślał. ‒ Jakie kroki pana zdaniem powinniśmy podjąć, żeby rozwikłać tę sprawę?
‒ Co pan ma na myśli?
‒ Zrobimy tak: jutro pojedziemy do domu Fiony i poszukamy jej telefonu. Później udamy się do wydawnictwa i zabierzemy stamtąd teczkę. Bułka z masłem! ‒ stwierdził wesoło Larsson.
‒ Niby tak… ale nie możemy tam tak po prostu pojechać i ją zabrać. Czy pan w ogóle wie, gdzie jest to wydawnictwo?
‒ Naturalnie. W końcu to ja jestem właścicielem budynku. Wydawnictwo wynajmuje ode mnie lokal. Znajduje się raptem sto metrów dalej, w górę ulicy Lilla Fiskaregatan. Swoją drogą najlepiej będzie, jak pójdę tam sam. Dziwnie by to wyglądało, gdybyśmy przyszli we dwóch po jedną małą teczkę. Co za emocje! Nie uważa pan? ‒ Larsson oparł się na krześle z rękami splecionymi na okrągłym brzuchu.
‒ Tak… to znaczy nie wiem, czy w ten sposób uda nam się wiele rozwiązać. Czy naszym zadaniem nie była próba oczyszczenia Gunnel z zarzutów? To wygląda tak, jakby chciała, żebyśmy usunęli dowody potwierdzające jej winę.
‒ To nie do pomyślenia. Dobrze znam Gunnel. Właśnie to jest w tym tak ekscytujące. Że zagłębiamy się w to, czego nie znamy. Całe zadanie polega na wyszukiwaniu wskazówek, dopasowywaniu jednego elementu układanki po drugim, aż zdobędzie się pełen obraz sytuacji. Jeśli chcemy pomóc Gunnel, musimy się dowiedzieć, co się stało.
‒ A jeśli Gunnel nie jest aż tak niewinna jak twierdzi? Może to jednak ona stoi za zniknięciem Fiony? Wydaje mi się, że coś ukrywa.
‒ Ależ skąd! Natomiast zgadzam się z panem, że musimy wyciągnąć od niej więcej szczegółów. ‒ Larsson wstał od stołu, dając tym samym znak, że ich spotkanie dobiegło końca. ‒ Dobrze, w takim razie do domu Fiony pójdziemy później. Mam dużo na głowie w nadchodzących dniach. Chociażby to, że muszę się przygotować do turnieju krokieta. Później mój kalendarz jest pusty, wtedy ruszymy pełną parą. Zgoda?
Oskarowi myśli kłębiły się w głowie. Czy miał co robić w najbliższych dniach? Niewiele oprócz tego, że powinien posiedzieć trochę w biurze i przejrzeć budżet. Może mógłby poprosić swoją dawną stażystkę Hannę o pomoc w rozliczeniu podatku?
Wyszedł z butiku Larssona i poszedł do sklepu z serami, gdzie miał się spotkać z Cecilią. Opierała się o ścianę przy witrynie sklepowej i mrużyła oczy przed słońcem, zachwycająco piękna jak zawsze.
‒ Cześć, kochanie. Długo czekasz? ‒ Oskar mocno ją przytulił.
‒ Nie, tylko chwilę. Była straszna kolejka. Jak poszło u Larssona? Udało wam się wszystko załatwić? ‒ spytała zaciekawiona Cecilia.
‒ Tak, chyba można tak powiedzieć ‒ odparł Oskar, zdając sobie sprawę, jak nieprecyzyjnie brzmiała jego odpowiedź. Jednak kiedy chodziło o Larssona, wszystko wydawało się skomplikowane.
‒ A, właśnie. Dostałam wolne w czwartek i piątek pod koniec maja, więc możemy rezerwować lot do Barcelony i hotel. Ale będzie fajnie! Możemy przejrzeć hotele dziś wieczorem ‒ kontynuowała Cecilia, kiedy ruszyli w dół Grönegatan, kierując się do mieszkania Oskara.
‒ Pewnie! ‒ Oskar modlił się w duchu, żeby się nie okazało, że akurat coś zaplanował na te dni, kiedy mieli wyjechać.
Po wyśmienitej kolacji z serem i winem usiedli do rezerwacji hotelu. Przejrzeli mnóstwo ofert i doszli do wniosku, że wolą się zatrzymać w pobliżu plaży niż w gwarnym centrum Barcelony. Wreszcie znaleźli to, czego szukali w miasteczku Sitges, pół godziny drogi pociągiem od Barcelony: mały rodzinny hotel położony raptem przecznicę od bulwaru. Wyglądało to fantastycznie!
Rozdział 4
Kilka dni później Mange czekał w samochodzie. Wyszedł z pracy wcześniej niż zwykle, co było jedną z zalet zawodu dozorcy ‒ nikt nie sprawdzał godziny rozpoczęcia i zakończenia dyżuru. Wyciągnął telefon z kieszeni, a na desce rozdzielczej przed sobą położył karteczkę, na której było zapisane to, co dokładnie miał powiedzieć, kiedy ona odbierze. Długo obmyślali z Fioną odpowiednie sformułowania. Chcieli nastraszyć i zaniepokoić Gunnel, tak samo, jak udało mu się to zrobić podczas poprzedniej rozmowy telefonicznej. Miał jej przypomnieć, co powiedział policji i jak bardzo zainteresowały funkcjonariuszy mejle z pogróżkami, które wysłała Fionie w ostatnich miesiącach. Jeśli mimo to nie zapłaci żądanej kwoty, będą zmuszeni zaostrzyć ton. Możliwe, że wymyślili całkiem niezły plan. Wybrał numer i czekał. Rozbrzmiewał sygnał za sygnałem. Żadnej odpowiedzi. „Cholera, gdzie ta baba się podziewała?”
To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy bezskutecznie próbował się z nią skontaktować. Powoli się denerwował. Może za bardzo ją wystraszył albo zażądali zbyt wysokiej kwoty?
Położył telefon na kolanach i spojrzał na parking rozciągający się wzdłuż torów kolejowych między Spolegatan a peronami stacji Lund C. W to wtorkowe przedpołudnie nie było prawie nikogo wokół dworca, kiedy poranny zgiełk ucichł, panowała tam zupełna pustka. Mange zerknął na zegarek. W ciągu pięciu minut miał się tu pojawić Jeff i odebrać dostawę. Pięćset sztuk, które trzymał w małej kopercie w schowku. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, odjechałby wkrótce z pięćdziesięcioma tysiącami koron w kieszeni. Nie najgorzej! Wprawdzie połowę oddałby Fionie, ale to nieważne. Lecz to i tak było nic w porównaniu z milionami, które zamierzali wyłudzić od Gunnel. „To bogata zdzira” ‒ zapewniała go Fiona. Mange znowu zerknął w notatki. Czy istniał jakiś inny sposób, żeby przekazać Gunnel wiadomość? Mieszkała raptem kilkaset metrów od dworca. Może mógłby tam podejść i wrzucić jej list do skrzynki?
Wzdrygnął się. Obok jego samochodu stanął chłopak w dresach i skórzanej kurtce. Jeff, no jasne. Mange omiótł wzrokiem parking, po czym machnął na młodego, żeby wskoczył na miejsce pasażera.
‒ Hej ‒ powiedział krótko Jeff, łypiąc nerwowo na boki. Rozpiął kurtkę i usadowił się wygodniej.
‒ Elo, ziom! Gitara gra? ‒ Mange silił się na wyluzowany ton kogoś obeznanego. Zostanie dilerem narkotyków po pięćdziesiątce nie obyło się bez trudności. Należało przestrzegać wielu niepisanych zasad, a do tego dochodził cały ten slang, te wszystkie dziwne pojęcia, które człowiek musiał zrozumieć. Trochę poszperał w internecie i obejrzał parę odcinków Szybkiego cashu na Netfliksie, żeby opanować kluczowe wyrażenia. Nie poszło mu najlepiej.
‒ Jaka gitara? O co ci chodzi? ‒ spytał Jeff gniewnym tonem.
‒ No, wiesz! Czy wszystko spoko, ha, ha!
‒ Stary, nie przyszedłem tu na jakąś pojebaną sesję z terapeutą. Masz towar?
‒ Najpierw siano.
‒ Co takiego?
‒ No siano, pieniądze! Najpierw daj mi pieniądze…
‒ Ile tego masz?
‒ Pięćset kartonów kwasu, tak jak się umawialiśmy ‒ odparł Mange.
‒ Okej. Masz! ‒ powiedział krótko chłopak i podał mu papierową torbę podobną do tej, w jaką pakują jedzenie na wynos.
Mange zajrzał do niej i przejrzał plik banknotów pięćsetkoronowych. Kwota się zgadzała. Nacisnął gładki przycisk na drewnianym panelu przed sobą i powoli otworzyły się drzwiczki schowka.
‒ Tutaj. Wszystko jest w kopercie. Możesz przeliczyć, jeśli chcesz.
Jeff wziął do ręki jasnoniebieską kopertę i wyjął z niej zawartość: plik arkuszy z kolorowymi nadrukami przypominającymi znaczki pocztowe. Szybko policzył, po czym koperta zniknęła w czeluściach pod jego kurtką.
‒ Wygląda, że jest okej.
‒ Super! No to załatwione! ‒ ucieszył się Mange. ‒ Widzimy się za tydzień.
‒ Jeszcze jedno ‒ dodał Jeff, lekko mrużąc oczy. ‒ Dragon kazał przekazać, że do końca miesiąca chce dostać ostatnią ratę za samochód. Następnym razem weź ze sobą sto kafli.
‒ Kafli?
‒ Sto tysiaków.
‒ Sto tysięcy koron? Jak to? Przecież miałem mu oddać nie wcześniej niż w sierpniu.
‒ Zmienił zdanie. Albo płacisz, albo zabiera wóz. Dotarło?
‒ Tak, tak. Okej.
‒ No i mamy to. Widzimy się w tym samym miejscu w przyszły wtorek ‒ oznajmił Jeff i wyszedł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi i nie patrząc Mangemu w oczy.
Mange pozostał w aucie i obserwował, jak chłopak staje i poprawia luźne dresy, po czym kieruje swoje chude ciało przez parking w stronę dworca kolejowego. Ile on mógł mieć lat? Co najwyżej dwadzieścia, a już był nierozerwalnie związany ze światem przestępczym. Ale czy Mange mógł siebie uważać za wiele lepszego niż on? Był wprawdzie od niego trzydzieści lat starszy, ale czym się zajmował? Sprzedawał LSD dzieciakowi w drogiej skórzanej kurtce! Westchnął i przeklął siebie za to, że dał się wciągnąć tej przeklętej Fionie w narkotykowe bagno. Gdyby szantaż wobec Gunnel się powiódł, może udałoby mu się wyjść z tej ślepej uliczki. Nie obchodziło go, co Fiona na to. Jeszcze miesiąc i z tym skończy! Wtedy przypomniał sobie, co Jeff przed chwilą powiedział: Dragan, lub Dragon, bo tak wolał być nazywany, domagał się ostatniej raty za samochód.
‒ Cholera jasna! ‒ wykrzyknął na głos i nacisnął przycisk służący do uruchomienia auta.
Kontrolki na desce rozdzielczej rozbłysły niczym panorama Nowego Jorku, a potężny silnik V6 zawarczał. Mange musiał zdobyć sto tysięcy koron przed końcem miesiąca, o ile chciał zatrzymać swoje piękne bmw. Nie miał wyjścia. Jeśli nie zapłaci, Dragan zabierze samochód i, o ile go znał, nie zwróci mu ani korony z tych dwustu tysięcy, które już spłacił. Nie śmiał nawet pomyśleć, co zrobiłaby Belinda, jeśli ta błyszcząca luksusowa bryka zniknęłaby z ich podjazdu. Chybaby go zabiła.
Zahamował przy wyjeździe z parkingu. Po drugiej stronie placu widział okazały budynek, w którym mieszkała Gunnel. Na pewno uda mu się ją wkrótce dopaść. A może lepiej byłoby napisać list? Kwota, którą chcieli od niej wyłudzić, wcale nie była taka mała. Trzy miliony! Szkoda, że musieli podzielić pieniądze na trzy osoby. Skręcił kierownicę i ruszył ulicą Spolegatan na północ, w stronę domu. Radio było jak zwykle nastawione na stację Dansbandskanalen z muzyką taneczną. W przytulnym wnętrzu bmw rozbrzmiewała piosenka Mjölnarens Irene w wykonaniu zespołu Wizex. Mange czuł, jak stres, który zawsze towarzyszył mu w czasie spotkań z Jeffem, na chwilę odpuścił. Na wysokości mostu Króla Oskara utwór o córce młynarza nasunął mu jednak myśl o tym, że mąka to jedno ze slangowych określeń na amfetaminę, przez co znowu poczuł ogarniający go niepokój.
Nieco ponad pięć minut później przybył na miejsce, do małej wsi Vallkärra, gdzie mieszkał. Choć od najbardziej wysuniętych na północ dzielnic Lund dzieliło ją jedynie pole uprawne o długości kilometra, znajdowała się tam szkoła i warsztat samochodowy, a jej mieszkańcy byli dumni, że potrafią sami o siebie zadbać. Mange zaparkował na podjeździe przed swoją zadbaną willą. Jego uwagę zwrócił samochód stojący przed domem Svenssonów po drugiej stronie ulicy. Dobrze go kojarzył, należał do agentki nieruchomości, którą poznał, kiedy Rune i Berit, właściciele domu, poprosili go, by był obecny podczas ich pierwszego spotkania z nią. Svenssonowie mieli już swoje lata i podjęcie decyzji o sprzedaży domu, w którym mieszkali od ponad pięćdziesięciu lat, okazało się dla nich trudne.
Rune i Berit byli jego sąsiadami, odkąd sięgał pamięcią. Jako dziecko często zachodził do nich po szkole. Pomagał im w drobnych pracach domowych, czytał u nich bajki, oglądał telewizję lub piekł ciasta z Berit. U niego w domu panował chaos, starsi bracia się kłócili, a zmęczony samotny ojciec nigdy nie miał czasu. U Svenssonów było inaczej: cisza, spokój i ktoś, kto słuchał.
Kiedy zmarł jego ojciec, co stało się o wiele za wcześnie, Mange wykupił na własność dom rodzinny od braci i przeprowadził się do niego z zapyziałej kawalerki w Kobjer na obrzeżach Lund. Przez pierwszych kilka lat mieszkał sam, do czasu, kiedy Belinda, nowa sekretarka w wydawnictwie, pojawiła się w jego życiu. Dziesięć lat młodsza od niego, żywiołowa i pogodna. Ani się obejrzał, a zamieszkali razem w małej willi w Vallkärra. Od tej pory żyli razem, choć ściślej mówiąc, Mange żył przede wszystkim życiem Belindy. Szybko się przyzwyczaił do jej silnej woli i stanowczych opinii. Wszystkie stare, odziedziczone meble zostały wyrzucone. Kuchenne również. Chcieli też wyremontować łazienkę i wstawić jacuzzi. Mange był wprawdzie złotą rączką, ale wkrótce jego małe oszczędności na koncie się wyczerpały. Belinda natomiast wciąż się domagała nowinek, jak to nazywała. Musiał zatem dorabiać na boku, żeby spełniać zachcianki ukochanej. Uznał, że warto to zrobić dla Belindy, tej, pod wieloma innymi względami, wspaniałej kobiety. W ciągu ostatniego roku sprawy przybrały fatalny obrót, kiedy obok nich wprowadzili się nowi sąsiedzi, Fenningssonowie. Mieli mnóstwo pieniędzy, drogie nawyki, luksusowe samochody i piękne ubrania. Tego wszystkiego pragnęła również Belinda, a więc Mange starał się, jak mógł. Bardzo możliwe, że te wszystkie lata, które spędził samotnie jako kawaler, doprowadziły do tego, że tak bardzo bał się ją stracić. Chociaż była „droga w utrzymaniu”, jak żartobliwie zauważył jeden z jego kolegów.
Teraz znowu będą mieli nowych sąsiadów naprzeciwko, w domu Svenssonów. Liczył na to, że nie prowadzili tak wystawnego życia jak Fenningssonowie. Wysiadł z samochodu i spojrzał na willę Runego i Berit. Starsza para niebawem miała się wyprowadzić do mieszkania w Nöbbelöv. Z biegiem lat oboje potrzebowali coraz więcej pomocy, zwłaszcza w ogrodzie, i nie było tygodnia, by Mange do nich nie zaglądał. Pomyślał, że będzie musiał odwiedzać ich w nowym mieszkaniu i usiłował nie popaść w melancholię, uczucie, z którym do tej pory nie nauczył się sobie radzić. Miał nadzieję, że nowi sąsiedzi nie będą zanadto wściubiać nosa w nie swoje sprawy.
Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, okrążył dom, depcząc wypielęgnowany trawnik. Przeszedł przez żywopłot do pustostanu leżącego na wschód od jego willi. Pålsson, właściciel tej nieruchomości bez lokatorów, mieszkał w Västerås. Odziedziczył nieruchomość po rodzicach. Stała opuszczona od dziesięciu lat, nadgryziona zębem czasu. Ogród był zarośnięty podagrycznikiem i chaszczami, a krzewy jeżyn tworzyły na całej działce wysokie na metr zarośla. Mangemu przeszkadzało bliskie sąsiedztwo tak zaniedbanej działki. Chwasty rozprzestrzeniały się na jego ogród, a przede wszystkim przygnębiało go przebywanie w pobliżu tego miejsca. Próbował rozmawiać z Pålssonem, z którym znali się od dziecka, ale ten nie był zainteresowany ani uporządkowaniem działki, ani jej sprzedażą. Wreszcie się zgodził dać Mangemu klucze, żeby doglądał domu i sprawdzał, czy dach nie przecieka lub rury nie zamarzają. Z tego się akurat cieszył. Opuszczony dom Pålssona był idealną kryjówką dla jego brudnych pieniędzy i niewielkich kopert z LSD. Żaden policjant na świecie by tam nie trafił, nawet jeśli z jakiegoś powodu zrobiliby nalot na dom Mangego. Dla bezpieczeństwa zamontował dwie małe kamery ‒ jedną w korytarzu, drugą w salonie ‒ które automatycznie się uruchamiały, gdy tylko ktoś się do nich zbliżył. W ten sposób mógł kontrolować, czy ktoś się nie wkradł i nie węszył.
Wszedł do gabinetu w opuszczonym domu i wyjął kopertę z pieniędzmi. Kryjówka wydawała się idealna: w jednym z klaserów, które zajmowały cały metr półki na regale w pokoju, usunął część zawartości, tworząc coś w rodzaju kieszonki, gdzie ukrył plik banknotów, dzięki czemu nie wystawały na zewnątrz. Najlepsze w tym wszystkim było to, że dla człowieka, który nie wiedział, czego szuka, kartony LSD wyglądały zupełnie niewinnie ‒ małe arkusze z drobnymi perforacjami trochę przypominające znaczki, dzięki czemu z łatwością odrywało się pożądaną dawkę i wsadzało do ust lub sprzedawano. Nie musiał ich nawet ukrywać, wystarczyło, że włożył je do jednej z niezapełnionych przegródek klasera. Nikt by ich nie znalazł, nawet gdyby przejrzał album! Sprawdził klaser z LSD. Pozostało trzydzieści arkuszy, co oznaczało kolejne sto pięćdziesiąt tysięcy koron. Pięćdziesiąt dla niego i po pięćdziesiąt dla Fiony i J. Kiedy Gunnel wyskoczy z kasy, będzie miał więcej, niż potrzebuje, żeby się wycofać z interesu. W najbliższym czasie poradzi sobie bez problemu. Będzie miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby spłacić samochód u Dragana i zafundować Belindzie obiecaną wycieczkę na Majorkę. Potem zacznie ograniczać wydatki i luksusy. Pozostawało pytanie, czy Belinda to zaakceptuje. To wszystko przecież tak się zaczęło: od oczekiwań Belindy, które okazały się trudne do spełnienia ze względu na jego słabą sytuację finansową. Jej stale rosnące wymagania doprowadziły do tego, że oprócz zwykłej, komfortowej pracy dozorcy zaczął brać nadgodziny i został złotą rączką u Fiony, w jej dużej willi, a skończył jako diler narkotyków. Niech to szlag! Powinien od razu odmówić Fionie i nie dać się w to wciągnąć.
Usiadł na zapadniętym skórzanym fotelu w kącie pokoju i potarł twarz, próbując pobudzić krążenie krwi w głowie i zwiększyć jasność umysłu.
‒ Dość tego! I to natychmiast! głośno wykrzyknął. Koniec z handlowaniem narkotykami. Muszą też zejść z kwoty, którą chcą wyłudzić od Gunnel, a nie żądać trzech milionów. Sześćset tysięcy musiało im wystarczyć i z pewnością o wiele łatwiej było je uzyskać.
‒ Sześćset tysiaków ‒ powiedział zadowolony do siebie. ‒ Czy jak to było? Kafli? Bez znaczenia.
Tak należało zrobić. Musiał przy okazji o tym z Fioną porozmawiać. Mogła sobie mówić, co chciała. Czuł się zmęczony tymi machlojkami i ciągłym strachem, że zostanie złapany.
Zszedł do piwnicy, by się upewnić, że sytuacja jest pod kontrolą, po czym wrócił do domu. Zastanawiał się, jak przekonać Fionę, by zmniejszyć żądaną przez nich kwotę, ale postanowił odłożyć to na inny dzień. Taką rozmowę trzeba przeprowadzić w odpowiednim momencie.