Odwilż - Zuzanna Gajewska - ebook + audiobook + książka

Odwilż ebook

Gajewska Zuzanna

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejny tom pasjonującej serii kryminalnej z niezawodną Eweliną Zawadzką, właścicielką zakładu pogrzebowego.

Do Młynar leniwie zagląda wiosna. Wita mieszkańców mżawką, widokiem zgniłej trawy i szaroburą chlapą. Topniejący śnieg ujawnia to, co miało pozostać ukryte.

Podczas porannego spaceru Ewelina Zawadzka trafia na ciało topielca. Młynarska policja usiłuje ustalić tożsamość ofiary, co okazuje się nad wyraz trudne. Czy tajemnicza śmierć była wynikiem nieszczęśliwego wypadku? A może morderca starannie zatarł po sobie ślady? Młynarskie wąwozy skrywają niejedną tajemnicę…

Tragiczne wydarzenie w miasteczku budzi straszne wspomnienia mieszkającej na odludziu Elżbiety Wojtasik. Maltretowana przez męża kobieta myślała, że na zawsze pozbyła się oprawcy… Czy z pomocą Eweliny Zawadzkiej zdoła rozprawić się z przeszłością?

Zuzanna Gajewska– autorka kryminałów „Burza” i „Zamieć” (seria z Eweliną Zawadzką). Z wykształcenia dziennikarka i socjolożka. Jej życie zawodowe koncentruje się wokół kultury, mediów i marketingu. Z zamiłowania promotorka czytelnictwa – pod taką nazwą prowadzi blog i kanały w mediach społecznościowych. Kocha książki i wszystko, co z nimi związane. Kiedy nie czyta, pisze. A kiedy nie pisze, rozdaje książki na ulicy i zaraża bliźnich miłością do literatury. Uwielbia kawę i rozmowy z ludźmi, pasjami prowadzi spotkania autorskie. Mieszka w Gdańsku, ale cząstkę siebie zostawiła w Młynarach. Szczęśliwa żona i mama dwóch córek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 288

Oceny
4,5 (93 oceny)
64
15
10
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KamilaLabuda

Dobrze spędzony czas

Mniej tu Eweliny, więcej jej przyszlego szwagra Pawła. Jednak kiedy właścicielka domu pogrzebowego się pojawia, ma rzekłabym płynne i wystrzałowe wejścia. Zuzanna Gajewska trzyma poziom.
00
Anna-M-1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał, bardzo dobry audiobook! Czekam z niecierpliwością na kolejną część.
00
Aleksandra_Malek

Dobrze spędzony czas

Podczas porannego spaceru Ewelina Zawadzka- właścicielka zakładu pogrzebowego - trafia na ciało topielca . Rusza śledztwo ,policja usiłuje ustalić tożsamość ofiary,a to okazuje się trudne. Tragiczne wydarzenie w miasteczku budzi straszne wspomnienia Elżbiety Wojtasik. Maltretowana kobieta myślała że najgorsze już za nią.... Czy z pomocą Eweliny uda się jej rozprawić z przerażająca przeszłością.... Wstrząsająca historia ,autorka dobitnie ukazała proceder znęcania się nad Elżbieta i jej rodziną. To co musiała przejść ,to co zniosła jest bardzo przerażające ,ciężko jest ogarnąć ,poczułam do niej sympatię i szczerze jej współczułam . Do danego końca jej kibicowałam a zakończenie tej historii okazało się satysfakcjonujące,tak powinno być! Ale niestety w praktyce wygląda to różnie i autorka również o tym wspomina. Nie ukazuje tylko to dobre i wygodne ,ale również przeczytasz tu o czarnej stronie procederu i walki z nim. #52bookchallengepl #czytampolskichautorow #kobietamaltretowana #pr...
00
PORTOS52

Nie polecam

szkoda czasu..
00
cbe2b244-99ca-4485-8c34-d23a2f50f578

Dobrze spędzony czas

Świetna seria z Młynar z glowną bohaterką Eweliną, właścicielką zakładu pogrzebowego Tunel. Wielki brawa dla lektorki Laury Breszki. polecam
00

Popularność




Copyright © Zuzanna Gajewska, 2023

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

[email protected]

Zdjęcie na okładce

archiwum M. Banachowicz

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Beata Buko

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8352-623-2

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojej najlepszej przyjaciółce, Sylwii Niedzielskiej

Młynary dały mi Ciebie

PROLOG

Tonął podręcznikowo. Gdyby można było zdawać egzamin z umierania według schematu, dostałby szóstkę z plusem. Marne pocieszenie. Byłaby tyle samo warta, co pozostałe oceny, które otrzymał podczas całej swojej kilkunastoletniej edukacji. Na nic się one zdały w dorosłym życiu. Nie obchodziły rekruterów, szefostwa, a nawet koleżanek i kolegów z pracy.

Nikt nie wypomniał mu trójek z matmy, które ojciec kazał wiecznie poprawiać, a miał mocny argument, mianowicie skórzany pasek z metalową sprzączką. Jego ciało wciąż nosiło ślady tych perswazji. Do CV nie wpisał też piątek z historii ani nawet wzmianki o wygranych konkursach międzyszkolnych i olimpiadach rejonowych. Do sprawdzianów z tego przedmiotu nie musiał się uczyć. Zapamiętywał materiał na lekcji. To przychodziło mu naturalnie.

Tak jak teraz. Wszystko działo się samo. Woda i organizm decydowały za niego. On chciał żyć, woda chciała go pochłonąć, a ciało po prostu robiło swoje, przechodząc przez wszystkie pięć etapów tonięcia.

Pierwszy trwał kilkanaście sekund i był reakcją na kontakt z zimną wodą. Poczuł strach i dezorientację. Stracił kontrolę, oddychał spazmatycznie.

Potem przyszło działanie. Zrozumiał, że jest w niebezpieczeństwie, zatem zgodnie ze schematem przeszedł do drugiego etapu: oporu. Zaczął wstrzymywać powietrze. Udawało mu się to dość długo, ale był osłabiony. Jego ciało zanurzyło się pod wodę, więc walczył, by wypłynąć na powierzchnię, tym samym pogarszając sytuację. Niestety, przez szamotanie się i intensywną pracę mięśni zużył mnóstwo tlenu. Nawet pięć razy więcej niż w normalnych warunkach, przez co zwiększyła się produkcja dwutlenku węgla.

To z kolei pobudzało jego ośrodek oddechowy do tego, do czego został stworzony – do oddychania. Odruchowo nabierał powietrza, a że był pod powierzchnią, zamiast tlenu połykał wodę. Połykał dopóty, dopóki nie skończyło mu się miejsce w żołądku. Kiedy ten wypełnił się już wodą i nabrzmiał do granic możliwości, pojawiły się wymioty i zachłyśnięcia. To wtedy woda sprytnie dostała się do płuc. Trzeci etap zaliczony.

Czwarta faza to niedotlenienie, nastąpił zanik czucia, bezruch. Stracił przytomność i przestał oddychać, ale to jeszcze nie był koniec. Miał szansę przeżyć. Na tym etapie resuscytacja mogłaby go jeszcze uratować, gdyby ktoś wykonał masaż serca, powróciłoby krążenie, a on wypluł z siebie wodę. Co prawda oblałby podręcznikowe tonięcie, ale mógłby żyć.

Było dużo „gdyby”. Gdyby ktoś chciał mu pomóc lub gdyby chwilę wcześniej rzucił mu brzytwę, której mógłby się teraz chwycić. Może gdyby zawołał: „Ratunku!”. Niestety, w żadnym z powyższych etapów nie znalazło się miejsce na krzyki i wołanie o pomoc. Tonie się po cichu.

Piąta faza to końcowe odruchy oddechowe. Jego świadomość nie brała w niej udziału. To raczej reakcja organizmu. Taka kropka nad i.

Potem jest już tylko śmierć.

CZWARTEK, 5 MARCA 2020

PRZEDPOŁUDNIE

1

Trup unosił się na wodzie. Jego tkanki rozkładały się na mikrocząsteczki, by powędrować wolnym nurtem w dół Baudy i ostatecznie trafić do Zalewu Wiślanego w okolicach Fromborka. Wcześniej skutecznie ukrywał się pod taflą lodu, ale przyszła odwilż i ukróciła tę zabawę w chowanego.

Od kilku dni temperatura systematycznie rosła. Pokrywający rzekę lód topił się przy brzegu i pękał, a wtedy większe i mniejsze kry odrywały się od zmarzliny, odsłaniając leniwie płynącą w kierunku ujścia wodę wraz ze wszystkimi niespodziankami, które ze sobą niosła. Zebrane wcześniej przez prąd rozczapierzone gałęzie i nadgniła roślinność to za mało, by ukryć zwłoki. Na początku, zaraz po utonięciu, trzymają się dna. Ciało zwija się, przyjmując pozycję embrionalną. Denat szoruje twarzą i kolanami po mule, piasku bądź kamieniach. Nie pozostaje jednak tak przytulony na długo. Wreszcie, w miarę postępowania procesów gnilnych, zaczyna puchnąć jak balon i wypływa na powierzchnię. Pojawia się z rozłożonymi ramionami, jakby chciał kogoś przytulić. Może z radości, że wrócił…

Wiatr dodał tej sytuacji nieco dramaturgii i uniósł w powietrze pojedyncze bure liście, a wraz z nimi smród rozkładającego się ciała. Ewelina Zawadzka cofnęła się w zarośla i odruchowo zatkała nos, wstrzymując oddech. Widok zmarłych oraz ich rozmaite zapachy bynajmniej nie były jej obce. W swoim zakładzie pogrzebowym miała z nimi do czynienia na co dzień, choć rzadko w takim stadium rozkładu. Nie pomagał tu nawet fakt, że przez jakiś czas ciało przebywało w niskiej temperaturze. Wystarczyło, że przez kilka dni było wystawione na pierwsze, wydawałoby się niepozorne, promienie słońca. Do wiosny było jeszcze daleko, ale potrafiło już nieźle przygrzać, zwłaszcza w południe. Woda też zrobiła swoje.

To właśnie roztopy były powodem wycieczki Eweliny do wąwozów, miejsca z niewykorzystanym potencjałem. Wcześniejsze pokolenia mieszkańców Młynar chętnie spędzały czas nad Baudą, w dolinie pomiędzy Nowym Osiedlem a drogą prowadzącą do Elbląga. Latem bawili się na kąpielisku, a zimą na ośnieżonych górkach. Punkt charakterystyczny tutejszej niewielkiej plaży stanowiły skarpa i wyrastające z niej drzewo. Śmiałkowie skakali do wody z jednego i drugiego, ścigając się, kto zanurzy się dalej, głębiej, z głośniejszym pluskiem. Chociaż koryto nie było głębokie, młodzież radziła sobie z tym, robiąc tamy z worków z piaskiem.

Z kolei zimą, w zależności od stopnia zaawansowania, jeździli na sankach lub nartach, korzystając z górek, z których druga i trzecia nosiły wymowne nazwy Podwójna i Potrójna. Ta ostatnia, ma się rozumieć, była zarezerwowana dla najodważniejszych.

Zdecydowanie można było uznać, że wąwozy pełniły niegdyś funkcję centrum rekreacyjnego. Teraz jednak mało kto pamiętał, kiedy dokładnie to było i którędy tam dojść. Zresztą nic dziwnego. Latem przejście było niemal niedostępne i trzeba dużo determinacji, by dotrzeć do brzegu rzeki. Niektóre ścieżki całkowicie zarosły, a wybierając inne, należy przedrzeć się przez chaszcze i dwumetrowe pokrzywy. Gdyby ktoś postanowił jednak poszukać miejsca zabaw z dzieciństwa, czekało go rozczarowanie. Rzeka zmieniła bieg, w upalne dni woda ledwo przykrywała dno. O kąpieli można jedynie pomarzyć. Po skarpie i piaszczystej plaży nie pozostał nawet ślad.

Obecnie zapuszczają się tam nieliczni, najczęściej mieszkańcy pobliskiego osiedla o znaczącej nazwie Nowe, jakby miało być ostatnim powstałym w Młynarach, ale nowe domy i osiedla wciąż pojawiają się w miasteczku, chociażby przy ulicy Kwiatowej, gdzie mieszka Ewelina. Jeśli ktokolwiek wybierałby się na wycieczkę do wąwozów, to wyłącznie zimą, kiedy porządnie sypnie śniegiem. Czyli coraz rzadziej. Taki mamy klimat. Gdzie te zimy?, pytają ludzie z rozrzewnieniem. Kiedyś to były białe i mroźne, a teraz? Zdumiewające, jak łatwo narzekać na pogodę, jednocześnie nie zawracając sobie głowy topniejącymi lodowcami. Są przecież tak daleko.

Kiedy już się poszczęści i porządnie sypnie śnieżnym puchem, zaczyna się białe szaleństwo. Od morza po góry. Przez Młynary. Mieszkańcy ubierają wtedy dzieci w grube kombinezony, sadzają na sankach i pokazują, co to znaczy dobrze się bawić.

Po styczniowej przerwie w opadach w lutym znowu sypnęło i rodzice przedszkolaków zorganizowali tu zabawę w śniegu zakończoną ogniskiem. Naturalnie zjawiła się również Ewelina z córką. Następnego dnia rano okazało się, że Karolcia zgubiła niewielkiego pluszaka, którego wcześniej upchnęła do kieszeni.

Miś miał na sobie zimową czapkę, a do łapek przymocowane narty i kije. Logiczne więc, że musiał z nimi pójść, był przecież stworzony do zimowych zabaw. Bawił się chyba jednak zbyt dobrze, bo zniknął. Mimo nawoływań i poszukiwań, które dzień później przeprowadzili Olek z Bartoszem, głównym organizatorem zabawy, pluszak przepadł jak kamień w wodę. Akcję ratunkową utrudniał fakt, że zabawka była niewielka, teren rozległy, a śnieg, którego w międzyczasie napadało jeszcze więcej, przykrył białą powłoką szlaki i zagubione maskotki.

Rozwiązania pod tytułem „kupimy takiego samego” nie brano nawet pod uwagę. Bynajmniej nie chodziło o to, że dziewczynka chciała mieć tego misia z powrotem, że bez niego nie zaśnie i będzie dramat w nocy.

– Ja sobie poradzę – przekonywała matkę. – Ale co z nim? Będzie tęsknił. I zmarznie!

Dla Karolci zagubienie pluszowego miśka równało się z porzuceniem prawdziwego zwierzaka.

Bartek wytłumaczył małej, że miś pewnie się zmęczył i – jak to niedźwiadek – zapadł w zimowy sen, więc nic mu nie grozi, a dla jego bezpieczeństwa lepiej go nie budzić. Dziewczynka przyjęła taką argumentację, niemniej Ewelina obiecała córeczce, że gdy tylko zrobi się cieplej, a śnieg zacznie się topić, pójdzie nad rzekę i poszuka zabawki. Wcale nie wierzyła, że ją znajdzie, ale obietnica dana dziecku to świętość.

Tego dnia miała w planach jedynie trochę papierkowej roboty, jakieś zamówienia, głównie preparatów do czyszczenia nagrobków, bo wkrótce zaczynał się sezon na wiosenne porządki. Mogła więc sobie pozwolić na dłuższą przerwę w pracy. Do przedszkola zaprowadziła Karolinę pieszo, zrobiła co trzeba w zakładzie, po czym, szukając w okolicy pierwszych oznak wiosny, przeszła ulicę Nowe Osiedle, z nadzieją, że trafi na tę samą ścieżkę, którą wędrowali podczas ferii. Potrzebowała chwili, by rozeznać się w terenie. Niespiesznie schodziła zboczem, wypatrując charakterystycznej czerwonej czapki misia narciarza. W miejscach bardziej odsłoniętych i wystawionych na słońce śnieg stopniał, odkrywając pożółkłą, zgniłą trawę, ale pod drzewami wciąż trafiała na zaspy, a właściwie twardą jak kamień skorupę zamarzniętego śniegu. Kiedy dotarła nad brzeg rzeki, zobaczyła co prawda pluszaka, ale jej uwagę przykuło coś znacznie większego.

Teraz wiedziała, że nie będzie mogła oddać zabawki córce. Miś wtulił się w ramię nabrzmiałego, rozkładającego się ciała.

2

Paweł Fabiański nie dostrzegał oznak wiosny. Chyba że można za takie uznać wyglądające spod topniejących zasp psie kupy, które zdecydowanie nie pachniały pierwiosnkami. Właściwie wszystko wokół śmierdziało starą, mokrą szmatą. Nie znosił przedwiośnia, uważał je za najgorszy czas w roku. Bardziej depresyjny niż jesień, którą szczerze lubił. Była przynajmniej kolorowa. Wolał już nawet letni skwar i mroźne zimy, byle nie tę panoszącą się wokół nijakość. Szare niebo, szare ulice i szary, brudny śnieg o konsystencji zwarzonego masła. Takie warunki nie zachęcały ani do spaceru na świeżym powietrzu, ani do pracy w terenie.

Szef lokalnej policji szedł powoli, zostawiając za sobą bajorka w kształcie stóp. Schodził ze zbocza ostrożnie, co jakiś czas chwytając się gołych, sterczących gałęzi, gdy tracił równowagę. Miał wrażenie, że zimą, gdy dzieciaki urządzały tu sobie zjazdy na sankach, było mniej ślisko niż teraz.

Zerknął na ślady zostawione przez Ewelinę, która zadzwoniła do niego przed kwadransem. Zapowiadał się taki spokojny dzień, skończył odprawę na posterunku, przydzielił dzielnicowym zadania i zdążył się ucieszyć, że znajdzie trochę czasu na papierkową robotę. Drzwiczki od szafek naprawdę długo i dzielnie się trzymały, ale jeszcze jeden segregator z aktami i skapitulują. Ledwo zasiadł do zaległego raportu dotyczącego trwającej z pokolenia na pokolenie wojny sąsiedzkiej, gdy zawibrowała jego służbowa komórka. Jedno spojrzenie na wyświetlacz i już wiedział, że szykuje się coś grubszego. Kradzież prądu od sąsiada i rewanż w postaci obsypania samochodu wroga pokarmem dla gołębi musiały poczekać.

– Czyli trup – mruknął do siebie pod nosem.

Przyszła bratowa nie dzwoniłaby do niego na telefon służbowy z pytaniem o samopoczucie. To nie w jej stylu.

Czujny jak zawsze Kuba Nosak zwęszył pismo nosem i wyczekująco wpatrywał się w szefa. Ten natychmiast ostudził jego entuzjazm.

– Nic jeszcze nie wiem – powiedział. – Idź mandaty wypisywać – dodał, chociaż obaj wiedzieli, że to nie należało do obowiązków Młodego.

Fabiański zamknął się w swoim niewielkim gabinecie i przesunął zieloną słuchawkę.

Ewelina Zawadzka nie czekała, aż się odezwie.

– Musisz to zobaczyć – rzuciła i się rozłączyła.

To tyle, jeśli chodzi o rozmowę z właścicielką zakładu pogrzebowego.

Trzydzieści sekund później wysłała mu na WhatsAppie pinezkę z lokalizacją. Nawet nie chciał pytać, co robiła w wąwozach, gdzie nikt się nie zapuszczał. Z drugiej strony niespecjalnie go to zdziwiło. Ewelina Zawadzka zawsze chadzała swoimi ścieżkami.

Zobaczył ją w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się skarpa, z której amatorzy kąpieli skakali do wody. Ewelina stała pod smutnym, ogołoconym z liści drzewem i przywoływała policjanta gestem dłoni. Zszedł ze wzniesienia, więc niewiele widział z tej perspektywy, choć podejrzewał, że to wisielec. Miejsce na uboczu, rzadko uczęszczane, idealne, by odebrać sobie życie.

– A ty co, Ewelina? Chodzisz po krzakach i zajęcia sobie szukasz? – zapytał, otrzepując buty ze śniegu i błota.

– Bardzo śmieszne. – Zawadzka udała oburzoną, ale wiedział, że przywykła już do codziennej dawki czarnego humoru, który miał się dobrze zarówno w policji, jak i w branży pogrzebowej.

– Uważaj, bo jeszcze prokurator Makowski uzna cię za łowcę skór.

– Wtedy powiem, że jesteś moim wspólnikiem – odgryzła się. – Szukałam maskotki, ale ten misiek jakiś niewyraźny. – Skinęła głową w kierunku rzeki.

– Przystojny chociaż?

– Wstydliwy jakiś, nie chce twarzy pokazać.

Paweł spojrzał w dół i głośno westchnął. Mimowolnie się wzdrygnął. Jednak to nie sam widok zwłok przyprawił go o dreszcze, lecz fakt, że denat był w kąpielówkach.

Co prawda Fabiański nie mógł jednoznacznie wykluczyć, że zwłoki znajdowały się w Baudzie od lata, ale w końcu pływały w wodzie, a nie w płynie do balsamacji. Po sześciu miesiącach natrafiliby raczej na szkielet. Niska temperatura mogłaby spowolnić rozkład, ale bez przesady. Prawdopodobnie to świeża sprawa. Chociaż zapach sugerował coś innego.

Brak ubrań mógł wskazywać na dwie hipotezy. Pierwsza: zmarły był miłośnikiem zimowych kąpieli, do których swoją drogą Paweł nie mógł się przekonać. Morsowanie zyskiwało coraz większą popularność i wiele osób uległo nowemu trendowi. Jednak kierownik młynarskiego posterunku na samą myśl o wejściu do lodowatej wody dostawał gęsiej skórki. Zimny prysznic w upalny dzień to szczyt jego możliwości w tym sporcie.

Hipoteza druga: zabójstwo. Sprawca mógł rozebrać ofiarę, żeby zmylić trop i zasugerować utonięcie. Pawłowi ta wersja wydała się bardziej prawdopodobna.

Rozejrzał się po okolicy. Wszędzie wokół widział pola z plackami śniegu na niższych poziomach, wyższe partie zdominowały kałuże. Poza tym królowały tu obrzydliwe, nagie drzewa pilnowane przez wrony, które nie wyglądały na zadowolone z tego, że ktoś panoszy się na ich terenie. O tej porze powinny mieć spokój. Nie zdawały sobie sprawy, że na prawdziwe zbiegowisko przyjdzie jeszcze czas. Fabiański nieco dłużej przyjrzał się brzegom rzeki. Przeszedł się kilkanaście metrów, uważnie je obserwując, ale nie dostrzegł rzeczy osobistych zmarłego. Trzeba porządnie przeszukać okolicę, pomyślał. Wyciągnął telefon komórkowy, zerknął na zegarek i wybrał numer Nosaka.

– Zrób mi kawę w termosie, tym czarnym z naszym logo, i szykuj ekipę, Młody – polecił podwładnemu. – Mamy tu zgniłka.

Nie dałby sobie ręki uciąć, ale wydawało mu się, że po drugiej stronie słuchawki usłyszał pełne entuzjazmu: YES!

Swój chłop z tego Nosaka.

3

Ewelina Zawadzka nie lubiła bez potrzeby jeździć karawanem po miasteczku. Samochód do przewożenia zwłok budzi ciekawość i lęk. Ludzie od razu zastanawiają się, kto umarł, analizują, kto mieszka w danym domu, czy go znają, co się stało, czy chorował. Boją się o swoich bliskich. Nie chciała nikomu serwować takiego stresu, ale tym razem musiała wykorzystać swój pojazd służbowy.

Rano dała się oszukać bezchmurnemu niebu i namowom córki na pieszą wycieczkę. Skąd mogła wiedzieć, że akcja poszukiwawcza maskotki w wąwozach skończy się znalezieniem ciała? Na początku było słonecznie, ale potem pogoda zaczęła się psuć z minuty na minutę, a ona porządnie zmarzła, zanim przyjechał Paweł, dlatego w końcu zdecydowała się zajść do zakładu po karawan.

Wiedziała też, że czeka ją pracowite popołudnie. Musiała przewieźć zwłoki. Wszystko zależało od tempa pracy policji, więc telefon mógł zadzwonić w każdej chwili. Konieczne było przeorganizowanie dnia i znalezienie czasu na tak prozaiczne zajęcia jak ugotowanie obiadu. Gorzej, że po wejściu do zakładu jak zwykle wzięła się do roboty, co zabrało jej trochę czasu. Dokończyła zamówienie, przed wyjściem przypomniała sobie jeszcze o tym, że musi podlać kwiatek. Kolejny prezent od Iwony.

– Powinnaś mieć tu kogoś żywego oprócz ciebie – przekonywała przyjaciółka, wręczając jej monsterę. – Nawet nazwą pasuje do tego miejsca.

Ewelina uśmiechnęła się na to wspomnienie, wsiadła do karawanu i pojechała na zakupy.

W ostatniej chwili ktoś zwolnił miejsce przed warzywniakiem przy Styczniowej, co zarejestrowała z wdzięcznością. Dzięki temu nie musiała jechać naokoło, na parking przed małym kościołem, który co prawda nie był daleko, ale przy takiej aurze najchętniej w ogóle nie wysiadałaby z samochodu. Pogoda nagle się pogorszyła. Ewelina zdążyła wcześniej pomyśleć, że słońce coraz odważniej sobie poczyna, tymczasem ono zniknęło szybciej, niż się pojawiło, i z szaroburego nieba chlusnęły gęste, malutkie krople deszczu, ostre jak odłamki szkła. Ewelina szczerze nie znosiła mżawki, była nieprzewidywalna. Wiatr unosił kropelki w różnych kierunkach, a te małe szuje i tak zawsze znalazły drogę, by dostać się za kurtkę lub uderzyć człowieka w twarz, pozbawiając go godności.

Zawadzka wysiadła z samochodu i z pochyloną głową wbiegła do sklepu. W nos uderzył ją trudny do określenia zapach przywodzący na myśl piwnicę, coś pomiędzy wilgocią a świeżością. Był specyficzny, ale nie drażniący. Właściwie nawet go lubiła, kojarzył jej się ze spiżarnią babci.

Sklep wyglądał, jakby dopiero co przyszła dostawa. Skrzynie z warzywami stały na kafelkowej podłodze, utrudniając przejście. Lada i półki nad lodówkami z nabiałem uginały się od pudełeczek z drobnymi produktami. Można było tam znaleźć dosłownie wszystko: od sosów w proszku po słodycze tak dziwne, że dotąd nie miała pojęcia o ich istnieniu. Słodki spray o smaku czarnej porzeczki? Kto to wymyślił? I po co? Cóż, najwyraźniej w małomiasteczkowym warzywniaku panowały te same prawa, co w wielkich supermarketach, w których przy kasach są umieszczane produkty mające zachęcić do impulsywnych zakupów. Gumy do żucia, tabletki przeciwbólowe, słodkie batoniki, prezerwatywy… Wszystko, co może się przydać, a przynajmniej klienci powinni tak myśleć.

Ewelina otrząsnęła się z rozmyślań i kropel deszczu, które osiadły na jej wełnianym płaszczu. Wewnątrz była tylko jedna klientka, ciemnowłosa kobieta z falowanymi włosami, chyba też właśnie weszła, bo i ona się garbiła, ale wyglądała, jakby to nie przed deszczem chciała się uchronić, lecz przed całym światem. Stała przy kasie, trzymając w jednej ręce bawełnianą torbę, a w drugiej – kilogram mąki. Na widok Eweliny wyraźnie się speszyła i z przerażeniem spojrzała na sklepową. Ta niemal niezauważalnie kiwnęła głową i delikatnie się uśmiechnęła, po czym zapisała coś w sfatygowanym zeszycie z pozaginanymi rogami. Zamknęła go i odruchowo pogładziła kwiecistą okładkę, a następnie schowała pod ladę. Klientka ścisnęła kurczowo mąkę i ruszyła do drzwi, unikając kontaktu wzrokowego z Eweliną.

Zawadzka podeszła do skrzynek z warzywami i sięgnęła po bladopomarańczowego pomidora. Przez chwilę ważyła go w dłoni, a następnie delikatnie potarła kciukiem skórkę, na próżno oczekując intensywnego, słodkawego zapachu. Odłożyła warzywo, wzdrygając się na samą myśl, że miałaby to zjeść. Wyobraziła sobie, że smakował mokrą ścierką. O tej porze roku zdecydowanie lepsze były pomidory w puszce, które zresztą idealnie nadawały się do dania, które na dziś zaplanowała.

Niech już przyjdzie ta wiosna, rozmarzyła się Ewelina, niemal czując zapach świeżego szczypiorku i słysząc chrzęst rozgryzanych młodych rzodkiewek. Uwielbiała nowalijki. Już niedługo, pomyślała i wrzuciła do koszyka cztery puszki pomidorów.

– O, pani też robi zapasy? Ale tak bez makaronu? – zaśmiała się sprzedawczyni, odgarniając z czoła siwą grzywkę.

Chwilę jej zajęło, zanim zrozumiała, co tamta miała na myśli.

Niepokojące wieści o dziwnej pandemii nie cichły. Koronawirus szalał w Chinach, dotarł do Włoch, a w kraju właśnie odnotowano pierwszy przypadek zachorowania. Podejścia były różne, wcześniej dominowała zwykła ciekawość, wirus traktowano jako ciekawostkę. Ludzie trochę o tym rozmawiali, więcej żartowali, jak właścicielka sklepu przed chwilą. Teraz to podejście zaczęło się jednak zmieniać.

Według Eweliny nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że to kwestia czasu, aż epidemia rozszaleje się na dobre. Przy współczesnej mobilności i gęstości zaludnienia wirus zacznie się rozprzestrzeniać szybko, łatwo i raczej nieprzyjemnie. Zerknęła na te swoje smutne kilka puszek pomidorów, zastanawiając się, jak niby miałaby z nimi przetrwać koniec świata.

– A co, boi się pani? Ludzie wykupują zaopatrzenie? – Ewelina rozejrzała się po przeładowanym sklepie.

Ekspedientka zaśmiała się, mrucząc pod nosem, że strzeżonego i tak dalej.

– Ale nie wszyscy robią wielkie zapasy, co? – Ewelina z uśmiechem wskazała brodą na drzwi, w których przed chwilą zniknęła kobieta w kraciastej kurtce.

– Nie wszyscy, złotko, nie wszyscy. – Sklepowa spoważniała. – A już Eli Wojtasik to nie zapasy w głowie. Ona się cieszy, kiedy ma co do garnka włożyć.

– Ciężko jej w życiu? – zapytała nieśmiało Zawadzka. Nie chciała plotkować, ale zrobiło się jej żal tamtej kobiety. Spotkała ją chyba po raz pierwszy, nazwisko nic jej nie mówiło. Było w niej samej jednak coś magnetyzującego i tajemniczego, coś mrocznego, po prostu to czuła. Może mogłaby jej jakoś pomóc?

– Ciężko? Ciężko to ja mam czasem, jak wrócę do domu po trzynastu godzinach pracy, a mój mąż, jak ten idiota, pyta, gdzie obiad, albo dzieci zapominają, że pralka sama nie wciąga brudnych ubrań, które walają się na podłodze w łazience. – Sprzedawczyni machnęła ręką, odłożyła długopis z puchatą kulką i pochyliła się konspiracyjnie, opierając przedramiona o ladę. – Oczywiście sobie z tym radzę. Przestaję prać i gotować dla wszystkich z wyjątkiem siebie, aż szanowne towarzystwo raczy się włączyć do prac domowych. Tylko że u mnie w domu naprawdę panuje epidemia. – Zrobiła wymowną pauzę. – Chorują na zaburzenia pamięci krótkiej. Po kilku miesiącach znowu to samo, więc bawimy się od początku – zaśmiała się. – Takie problemy to żadne problemy, a tutaj… – zawiesiła głos. – Sama nie wiem, czy bardziej jej współczuję, czy ją podziwiam. Naprawdę o niej nie słyszałaś, złotko?

Ewelina pokręciła głową, zerkając przy okazji w lusterko za półką z nabiałem. Mimowolnie pomyślała o tym, że powinna wybrać się do fryzjera. Lubiła kolor swoich włosów, ich naturalny odcień przypominał granatową czerń, ale teraz brakowało im blasku, chyba skusi się na farbowanie, a przynajmniej tonowanie. Założyła kosmyki za ucho, wpatrując się w ekspedientkę, wiedziała, że dowie się więcej, niż chciała. Nic dziwnego, że Chris, lokalny dziennikarz, tak łatwo zdobywał informacje do swoich artykułów. Ludzie najwięcej mówią niepytani.

– Mieszka ni to w Płonnym, ni na Podgórzu, nie wiem nawet, jaki jest adres tego domku pod lasem, wśród pól. Gdzieś tak właśnie pośrodku między tymi miejscowościami. Właściwie w lesie. Drogi tam tylko polne prowadzą, kto nie wie, że tam stoi dom, to się nie domyśli.

Ewelina przytaknęła. Słabo znała tamte rejony, ale czasem wybierała się na wycieczki rowerowe za miasto. W dzieciństwie bywała tam na grzybach z babcią i dziadkiem. Chociaż nigdy nie trafili na żaden dom w środku lasu.

– Za krzyżem w lewo trzeba skręcić – podpowiedziała właścicielka sklepu.

– Tam, jak na stary cmentarz się idzie? – upewniła się Zawadzka.

Co jak co, ale okoliczne cmentarze to miejsca dobrze jej znane.

Sprzedawczyni przytaknęła.

– Jakoś od wielu lat daje radę – kontynuowała opowieść. – I dzieciaków gromadkę wychowała. Mówię ci, złotko, ładne takie i dobre, uczą się w miastach. No, może poza najstarszym… Wdał się w ojca. – Skrzywiła się z niechęcią.

– A co z ojcem?

– W kryminale.

Zawadzka omal nie opuściła słoiczka z passatą, którą dorzuciła w ostatniej chwili do swoich zakupów. Naprawdę pierwszy raz słyszała o tej rodzinie. I nie myliła się, tamta kobieta miała bolesne doświadczenia. Ewelina nauczyła się czytać przeszłość z twarzy zmarłych, ale odkrywanie tajemnic żywych też szło jej całkiem nieźle.

– W kryminale?

– I całe szczęście dla niej, bo tłukł ją niemiłosiernie.

– Skurwiel – mruknęła Ewelina. – Za to go wsadzili?

– A gdzie tam! – Ekspedientka machnęła ręką. – Słyszałaś kiedyś o facecie, który za bicie żony trafił do więzienia? Ja też nie! A o kobietach, które po latach męczarni odważyły się bronić i odsiadują wyroki za zabicie swojego kata, gnoja jednego, to nieraz słyszałam. Nawet taki program widziałam w telewizji i nie rozumiem tego wcale. Po pięć, dziesięć, dwadzieścia lat biją, znęcają się, gwałcą. A jak kobieta się raz skutecznie obroni, to idzie siedzieć. Rozumiesz coś z tego, złotko?

Ewelina nie rozumiała.

– Ale niestety. Wojtasik nie za znęcanie się nad Elą siedzi, tylko za to, że policjanta pobił.

– Policjanta?

– No tak! – Kobieta wyglądała na szczerze zdziwioną, że Zawadzka jest tak źle poinformowana. – Brata pani narzeczonego. Bo pani Olek to bliźniak strażak. – Odsłoniła zęby w uśmiechu.

No tak, Młynary. Nie znamy się, ale wszystko o sobie wiemy.

– I w ogóle mu, w sensie Wojtasikowi, się uzbierało, jeszcze za jakieś machlojki chyba, kto go tam wie. W każdym razie siedzi, darmozjad, za nasze. To już było tak dawno, że nie pamiętam dokładnie, ale trochę latek mu naliczyli. Jak policja po niego przyjechała, to Elę pobitą znaleźli. Leżała półprzytomna, z ręką połamaną tak paskudnie, że wyglądała, jakby nie jej była. Oczywiście powiedziała, że się przewróciła. – Sklepowa przyłożyła palec pod oko i ściągnęła skórę w dół w wyrazie niedowierzania. – Widziałaś kiedyś, złotko, żeby się we własnym domu tak o dywan potknąć i przy okazji wyrwać sobie ramię z barku? No właśnie! – Ekspedientka westchnęła z emfazą i poprawiła cenę jednego z leżących w lodówce serów.

– Ponoć ich syn, Kacper, ten najstarszy, też jeszcze awanturę przy policji zrobił, następny gagatek, bo… – Ewelina nie dosłyszała, szklana szyba zagłuszała słowa właścicielki, kiedy ta włożyła głowę do lodówki. – Starego zamknęli, a pierworodny dał w długą. Ela go wybiela oczywiście, jak to matka, że czasem niby trochę gotówki prześle, ale ja cię proszę, złotko, tyle znosiła kobiecina, już kawał chłopa z niego był, mógł coś zrobić. Tymczasem najpierw w szkole kłopotów narobił, a potem ją samą zostawił. Jak za niego ciosy przyjmowała, to nie pamiętał? Niewdzięczny smarkacz. – Machnęła ręką.

W tym momencie Ewelina poczuła, że czas zmienić temat. Nie znała historii tej rodziny, nie jej oceniać sytuację, a już na pewno nie dziecko, które dorastało w przemocowym domu. Jej rozmówczyni zdecydowanie lubiła do faktów dodawać swoje własne opinie, więc warto oddzielić ziarno od plew.

Obiecała sobie, że porozmawia ze Zbyszkiem. Jej starszy brat na dobre wrócił już do Polski i tu zaczynał życie od nowa. Za granicą ta próba się nie udała. Rozwiódł się z żoną, a ostatnio znalazł posadę w fundacji pomagającej osobom doświadczającym przemocy domowej.

To ciężka, wyczerpująca psychicznie praca, ogrom krzywdy i ludzkiego cierpienia, z którym miał do czynienia na co dzień, był porażający. To, czego dowiadywał się od podopiecznych, mroziło krew w żyłach. Sprawy nagłaś­niane, medialne to jedynie promil tego, co dzieje się każdego dnia, w każdym mieście. Możliwe, że za naszą ścianą. Zbyszek mówił, że ta praca to jego pokuta, bo kiedyś sam podniósł rękę na żonę, zrobił to raz, w silnym wzburzeniu. Nie wypierał się tego i zawsze podkreślał, że zrobił to o jeden raz za dużo. Może on będzie mógł jakoś pomóc tej kobiecie? Co prawda według relacji sklepowej pani Elżbieta uwolniła się od męża, a co za tym idzie, od przemocy. Pytanie, czy to przepracowała?

Zawadzka skinęła głową i zerknęła wymownie na zegarek. Poprosiła jeszcze o paprykę wędzoną w proszku i wyszła. Agresywne krople deszczu zaatakowały ją, kiedy tylko otworzyła drzwi warzywniaka.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI