Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Cykl: Złocieniec, przygoda z historią, część II
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna Gminy Wałcz w Lubnie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 280
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Trzecia część
opowieści o historii
Złocieńca
rozpocznie się
w momencie ciężkich
walk żołnierzy
1 Armii Wojska Polskiego
o przełamanie
pozycji ryglowej
Wału Pomorskiego,
które toczyły się
kilka kilometrów
na południe
od miasta. Następnie
czytelnicy
będą mieli okazję
przeczytać
o pierwszych latach
powojennych,
kiedy to odchodził
w niebyt niemiecki
Falkenburg,
a rodził się i rozwijał
polski Złocieniec.
Opiszę losy polskich
i niemieckich
mieszkańców
miasteczka,
którzy stali się
mimowolnymi
uczestnikami
prawdziwej
„wędrówki ludów”.
Wreszcie zajmę się
bardzo interesującym
i mało znanym
okresem powojennej
historii miasteczka.
Podobnie jak w dwóch poprzednich częściach
opiszę historię
i ciekawostki
związane z obiektami
i instytucjami miejskimi.
Jarosław Leszczełowski
Mojej mamie, Teresie Leszczełowskieji babci Apolonii Stefańskiej poświęcam
Jarosław Leszczełowski
Złocieniecprzygoda z historią
CZĘŚĆ II
WYDANIE IIPOPRAWIONE
WARSZAWA
2009
REDAKCJA
Jarosław Leszczełowski
PROJEKT OKŁADKI
Maciej Leszczełowski
OPRACOWANIE EDYTORSKIE
Kazimierz Mardoń
KARTY POCZTOWE Z PRYWATNYCH KOLEKCJI
Andrzeja Rolewa, Marcina Wysockiego, Piotra Wrzaskai Jarosława Leszczełowskiego
© Copyright Jarosław Leszczełowski
© Copyright Agencja Wydawniczo-Usługowa„ALJAR”, Warszawa 2009
WYDAWCA I DYSTRYBUTOR
Agencja Wydawniczo-Usługowa „Aljar”Alicja Leszczełowska
03-133 Warszawa, ul. M.R. Stefanika 8c/13email: [email protected], tel. 600 972371www.aljar.abc24.pl
ISBN 978-83-925612-2-4
DRUK
Zakład Poligraficzny PRIMUM s.c.
05-825 Grodzisk Mazowiecki, Kozerki ul. Marsa 20tel. (022) 724 18 76, e-mail: [email protected]
Spis treści
Zamiast wstępu
Od burmistrza Złocieńca
NAJNOWSZA HISTORIA FALKENBURGA
Kleist, Lentz i Brandt, czyli czasy rozwoju
Ulryk Kleist 1861 -1871
Karol Lentz 1872 - 1907
Karol Brandt 1908 -1928
Ostatni właściciele zamku Falkenburg
Pamiątki pruskich zwycięstw
I wojna światowa i jej skutki
Regionalne pamiątki I wojny światowej
Opowieść o rynku i ulicach Falkenburga
Brunatne czasy
Zamek Zakonny Falkenburg nad Krosinem
Znaczenie dla miasta
Ordensjunkrzy
Kalendarium Ordensburga nad Krosinem
Opis wybranych obiektów
Kalendarium Falkenburga
Przypisy
W POPRZEK HISTORII PO RAZ TRZECI
Miejsca wypoczynku w mieście
Anlage, czyli park na Wzgórzu Rakowskim
Złocienieckie błonia, czyli park Fryderyka Chopina
Ogród Zamkowy, czyli park Żubra
Plac Grundeya, czyli...
Złocieniecki Las Miejski, czyli magiczne miejsce
Złocienieckie kąpieliska
Historia złocienieckich kin
W służbie sprawiedliwości
Złocieniecka straż pożarna
Wykaz bardziej znanych pożarów w mieście
Przypisy
Zakończenie części drugiej
Bibliografia
Pocztówki z przeszłości
Zaproszenie do Złocieńca
Oddając tę książkę do rąk czytelnika muszę wytłumaczyć się z pewnej niekonsekwencji. W zakończeniu pierwszej części książki napisałem, że jej druga część obejmie walki o Pomorze 1945 roku, powojenną „wędrówkę ludów” oraz powojenną historię miasteczka. Tymczasem im dalej zagłębiałem się w zawiłości historii ostatniego stulecia Falkenburga, tym bardziej oczywisty stawał się fakt, że nie uda się zmieścić w ramach drugiej części całego materiału dotyczącego dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej historii miasta. Postanowiłem więc zakończyć drugą część w 1945 roku. Przesłanką do podjęcia tej decyzji była też chęć starannego opracowania sześćdziesięcioletniej historii polskiego Złocieńca, która siłą rzeczy jest najbliższa mojemu sercu.
Wrócę na chwilę do pierwszej części książki Złocieniec. Przygoda z historią, gdyż pozyskane po zakończeniu publikacji dokumenty i interesujące wskazówki czytelników pozwoliły mi zauważyć kilka nieścisłości.
Najważniejsza nieścisłość polegała na nietrafnej ocenie roli jaką odegrała powołana w latach dziewięćdziesiątych firma Cegielnie Złocieniec Sp. z o.o. Otóż dzisiaj uważam, że powołanie tej dobrze zarządzanej firmy było właściwym krokiem w kierunku uratowania przemysłu ceramicznego w mieście. Niestety, na przeszkodzie jego rozwoju stanęły gwałtowne wahania ogólnokrajowej koniunktury.
W rozdziale dotyczącym wyglądu średniowiecznego Złocieńca opisywałem między innymi ulice, których nazwy nawiązywały do średniowiecznych obiektów. Dzisiejsze ulice Kręta i Podmiejska nosiły kiedyś nazwy Obermauerstrasse i Untermauerstrasse. Nazwy te należy tłumaczyć jako Ulica Górnego Odcinka Muru oraz Ulica Dolnego Odcinka Muru, a nie tak jak proponowałem w pierwszej części książki. Nazwy nawiązywały do dwóch fragmentów muru: zbudowanego na wzniesieniu (ulica Kręta) i prowadzącego dołem nad Wąsawą (ulica Podmiejska).
Opisując historię dewastacji zamku nie wiedziałem, że w 1967 roku wybuchł pożar, który z pewnością wydatnie przyczynił się do zniknięcia ruin tego wspaniałego zabytku.
Pragnę wyrazić serdeczne podziękowania wszystkim osobom, które podzieliły się ze mną swoimi wspomnieniami lub pomogły mi w zebraniu materiałów. Szczególne podziękowania pragnę wyrazić mojej żonie, która sprawnie zarządzała biznesową stroną przedsięwzięcia związanego z wydaniem drugiej części, pani Lucynie Jabłońskiej prezes Stowarzyszenia Pojezierza Drawskiego EURO-REGION 2000 za niestrudzone wsparcie w toku badań nad historią regionu, paniom Ilonie Pasiok i Renacie Czerwińskiej za profesjonalną korektę. W toku prac nad dziejami miasta zawsze odczuwałem przychylność władz samorządowych, za którą pragnę złożyć serdeczne podziękowania na ręce pani Urszuli Ptak, Przewodniczącej Rady Miasta i Gminy Złocieniec i pana burmistrza Waldemara Włodarczyka. Osobne podziękowania za udostępnienie kart pocztowych ze swoich prywatnych zbiorów składam panom: Andrzejowi Rolewowi, Mariuszowi Wysockiemu i Piotrowi Wrzaskowi. Ponadto dziękuję wszystkim osobom, które zdecydowały się na zamieszczenie reklam w niniejszej publikacji, przyczyniając się tym samym w sposób bardzo istotny do jej powstania.
Szanowni Państwo!
Mam zaszczyt i przyjemność zaprezentować Państwu drugą książkę Jarosława Leszczełowskiego opisującą dzieje naszego miasta. Tym razem autor przybliżył nam wydarzenia z historii najnowszej. Ten rozdział regionalnych dziejów pozostawił wiele materialnych pamiątek, które możemy podziwiać, spacerując po ulicach miasteczka. Tym samym książka jest odmianą interesującego przewodnika po złocienieckich ciekawostkach historycznych. Podobnie jak pierwsza część dziejów miasta, również ta publikacja przybliży czytelnikom dramatyczną historię Złocieńca. Chciałbym, żeby rzetelny i atrakcyjny dla czytelnika opis historii naszej gminy stał się jej dodatkowym walorem przyciągającym turystów. Na terenie gminy odnaleźć można wiele czystych jezior i rzek, które otoczone są wspaniałymi lasami. Na turystów czekają dobrze przygotowane trasy rowerowe, szlaki piesze, konne, ścieżki przyrodnicze i szlaki kajakowe. Miasto jest doskonałą bazą wypadową dla gości pragnących bliżej poznać uroki Pojezierza Drawskiego.
Serdecznie zapraszam
Burmistrz Miasta i Gminy Złocieniec
Waldemar Włodarczyk
Złocieniec, listopad 2007 rok.
Pierwszą opowieść o Złocieńcu zakończyłem w momencie, kiedy miasteczko straciło swój archaiczny status miasta prywatnego. Już w 1807 roku, w wyniku wprowadzenia reform barona Henryka F. K. vom Steina, mieszczanie zostali w pełni włączeni w proces zarządzania miastem. Początek XIX wieku był okresem zmian, które stanowiły bazę dla rozwoju ekonomicznego państwa: w 1810 roku wprowadzono wolność rzemiosła, a trzy lata później powszechny obowiązek wojskowy, zaś samorządność miast uzyskano przez wprowadzenie wyborów deputowanych miejskich. Prawo głosu przysługiwało wszystkim mieszczanom, którzy posiadali ziemię lub mogli wykazać się dochodami w wysokości przynajmniej 15 talarów. Deputowani z kolei wybierali magistrat, pełniący władzę wykonawczą. Rada miejska utraciła natomiast swoje uprawnienia dotyczące władzy sądowniczej pierwszej instancji, zastąpiły ją w tym zakresie sądy ziemskie i miejskie. W 1849 roku zlikwidowano je, zastępując państwowymi sądami powiatowymi. Rywalizację o siedzibę takiego sądu Złocieniec przegrał ze stolicą powiatu, Drawskiem. W 1831 roku w państwie pruskim doszły jednak do głosu siły konserwatywne, w wyniku czego Złocieńcowi przywrócono dawny prywatny status. Dopiero rok 1853 przyniósł ostateczne pożegnanie z tym feudalnym reliktem przeszłości. Jest to więc data przełomowa. Właśnie w tym ważnym momencie zaczynam drugą opowieść o historii miasta.
Henryk F. K. vom Stein wybitny reformator.
Czy mieszkańcy Złocieńca poradzili sobie z nałożoną na nich odpowiedzialnością, związaną ze współrządzeniem miastem? Okazuje się, że nie od razu. Burmistrza wybierano na sześć lat, a jego pensja była śmiesznie niska. Sytuację pogarszały nieodpowiedzialne zachowania większości deputowanych miejskich. Zdarzało się, że funkcję burmistrza powierzano zupełnie przypadkowym, a nawet niewiarygodnym osobom.
Na szczęście kandydat musiał być zatwierdzony przez przedstawiciela władzy państwowej, co kilkakrotnie zapobiegło wyborowi fatalnych kandydatów. Populistyczne usiłowania deputowanych, zmierzające do obniżania pensji włodarza miasta, doprowadziły w końcu do kryzysu, a ludzie o bardzo dobrych kwalifikacjach rezygnowali z pełnienia funkcji burmistrza. W 1853 roku wprowadzono reformę, która doprowadziła do uzdrowienia sytuacji. Burmistrza wybierano odtąd na okres 12 lat, a ten najwyższy urzędnik w mieście otrzymywał wreszcie solidną pensję. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać: przez dziesiątki następnych lat władze w mieście sprawować będą osoby o wybitnych kwalifikacjach. O ich działalności opowiada następny rozdział.
Druga połowa XIX wieku to czas intensywnego rozwoju miasteczka, które przekształciło się w ważny regionalny ośrodek przemysłowy. Powstanie pierwszej na Pomorzu przędzalni napędzanej maszyną parową zapoczątkowało prawdziwą lawinę. Do miasta przyjeżdżali sukiennicy z całego regionu, wydając tutaj swoje pieniądze na noclegi i żywność. Rządowe zamówienia na mundury przyciągały do przemysłu coraz więcej tkaczy, którzy początkowo patrzyli bardzo nieufnie na wynalazki epoki industrialnej. Wkrótce wzdłuż Wąsa wy wyrósł wianuszek nowych fabryk włókienniczych. Poprawiło się położenie komunikacyjne miasta: w 1877 roku Złocieniec został włączony do Centralnej Kolei Pomorskiej, co umożliwiło sprawny dowóz surowca dla rosnącej gwałtownie produkcji. W latach sześćdziesiątych XIX wieku Złocieniec był największym ośrodkiem produkcji włókienniczej w rejencji koszalińskiej. Jednakże inne pomorskie miasteczka również nie próżnowały i wkrótce przodująca pozycja złocienieckiego włókiennictwa została zagrożona przez Miastko i Lębork. Właściciele złocienieckich fabryk włókienniczych szybko dostrzegli nową, doskonałą możliwość powiększenia swoich zysków. Wielu spośród nich odważyło się zainwestować w inną gałąź przemysłu - ceramikę budowlaną. Fabryki włókiennicze zostały otoczone pierścieniem cegielni. Węgiel dla coraz liczniejszych cegielni napływał koleją z Górnego Śląska. O meandrach związanych z rozwojem obydwu branż przemysłowych pisałem w poprzednim tomie historii miasta. Na przełomie wieków XIX i XX w Złocieńcu dymiło 16 kominów fabrycznych. Był to absolutny ewenement na rolniczym Pomorzu. Łyżką dziegciu w tej beczce miodu było niemal całkowite uzależnienie złocienieckiego włókiennictwa od dostaw dla armii, której zamówienia były dość nieregularne. Mimo to wzrastała szybko liczba ludności, powstawały nowe dzielnice, miasto się bogaciło. W 1816 roku miało zaledwie 1878 mieszkańców, w 1852 roku liczba ta wzrosła do 3182, by w 1895 roku osiągnąć wartość 4000.
Harmonijny rozwój działalności gospodarczej nie byłby możliwy bez sprawnie działającej instytucji finansowej. Złocieniecka Kasa Oszczędnościowa została założona w 1850 roku przez kilku zapobiegliwych obywateli miasta. Wśród urzędników bankowych wyróżniał się pilnością i pewnym dziwactwem niejaki Ryszard Mueller. Początkowo Kasa mieściła się w jego mieszkaniu na ulicy Lipowej, później przeniesiono ją do ratusza. Opowiadano o Muellerze, że nie mógł ścierpieć sytuacji, kiedy ktoś chciał wypłacić z powrotem dopiero co wpłacone pieniądze. Wypytywał wówczas dokładnie o cel wypłaty i nie chciał jej zrealizować, gdy - jego zdaniem - nie była ona konieczna. Można sobie wyobrazić irytację klientów. Następnym szefem banku został w 1912 roku Robert Koepp. To on wprowadził tak zwane transakcje giro, umożliwiające bezgotówkowe przelewy. Od tego czasu bank zaczął odgrywać znaczącą rolę w interesach jego klientów. Niestety, nadszedł kryzys gospodarczy i Miejska Kasa Oszczędnościowa padła ofiarą hiperinflacji, która rozpoczęła się w 1919 roku i osiągnęła najwyższy poziom w 1923. Lokaty klientów przepadły, a Robert Koepp podał się do dymisji. Kierownictwo Kasy objął wtedy Georg Spode. Początki były nadzwyczaj trudne: nikt nie miał pieniędzy, przemysł, kupcy, rzemieślnicy i chłopi - wszyscy byli zdani na kredyty. Nowy dyrektor sprostał problemom, podejmując dość ryzykowną decyzję - Miejska Kasa Oszczędnościowa zaciągnęła kredyt w większej instytucji finansowej. Na szczęście w mieście coraz silniej zaznaczało się ożywienie gospodarcze. Powoli zaczęły rosnąć lokaty oszczędnościowe klientów, sytuacja zaczęła się stabilizować. Ponieważ Kasa rozwijała się, stając się poważną miejską instytucją finansową, utrzymanie jej w pomieszczeniach ratusza nie było możliwe. Nowe miejsce dla niej urządzono w połowie dużego budynku zwanego domem Wollsteina. Był to wielki szachulcowy dom, który wznosił się przy północnej pierzei rynku. Jednocześnie za wygospodarowaną na ten cel sumę 190 000 marek rozpoczęto budowę nowej siedziby. W fundamentach tego nowego, istniejącego do dzisiaj budynku, zamurowano dokument, w którym zapisano historię firmy. Kasa nadal rozwijała się znakomicie. Ze swoich rocznych zysków przeznaczyła do dyspozycji miasta kwotę 270 000 marek. Za tę sumę sfinansowano asfaltowanie ulic Wolności (Pańskiej) i Sikorskiego (Tokarskiej), rozbudowę domu opieki społecznej oraz budowę zewnętrznych schodów, prowadzących do ratusza. Wartość ówczesnych lokat bankowych wynosiła około 18 milionów marek! Fakt ten świadczy o wzroście zamożności mieszkańców miasta. Dla prowadzenia codziennych rozliczeń konieczne były dwie maszyny księgowe (sumująca i licząca) 1.
Sukcesy gospodarcze zbiegły się z okresem rządów w mieście trzech wybitnych burmistrzów: Ulryka Kleista, Karola Lentza i Karola Brandta. Wszyscy trzej odznaczali się dużą sprawnością menadżerską i potrafili właściwie wykorzystać powstałą koniunkturę dla dobra całej miejskiej społeczności.
W 1861 roku zmarł osiemdziesięcioletni burmistrz Karol Gottlieb Banks. Jego miejsce zajął pisarz sądowy z Kołobrzegu, Ulryk Kleist, który urzędował w złocienieckim ratuszu w latach 1861 - 1872. Aby zobaczyć miejsce związane z osobą burmistrza Kleista, trzeba udać się na południe od miasta szosą w kierunku Stawna. Po lewej stronie miniemy stare jezioro Dewitz, bagno o tej samej nazwie, następnie Bagno Krowie, by w końcu przed Bagnem Bobrowskim dotrzeć do drogi gruntowej prowadzącej w lewo, do leśniczówki zwanej Dworem Ulryka (dziś Kosów Lechicki). W pobliżu obejścia rozciąga się duża polana. Historia powstania leśniczówki jest bardzo interesująca. Otóż burmistrz Ulryk Kleist postawił sobie za cel przyciągnięcie do miasta ważnej inwestycji. W tym czasie poszukiwano nowej siedziby dla sądu powiatowego. Kleist podjął usilne starania, żeby siedziba sądu znalazła się w Złocieńcu. Rozpoczął nawet intensywne prace budowlane na końcu ulicy Drechslersstrasse/Sikorskiego. Środki niezbędne do budowy dużego gmachu zdobyto, sprzedając drewno uzyskiwane dzięki wycince drzew w Złocienieckim Lesie Miejskim, położonym na południe od miasta. Sprzedaż drewna nie była, nawiasem mówiąc, zbyt rentowna, gdyż koszty transportu były bardzo wysokie. W Złocieńcu nie istniała jeszcze wtedy linia kolejowa i drewno transportowano do pierwszej, odległej stacji kolejowej. Wykarczowano 100 morgów lasu! Niestety, pomimo tych starań wyścig o przyciągniecie siedziby sądu wygrało Drawsko Pomorskie. Porażka nie przeszkodziła w dokończeniu budowy nowego gmachu. W okazałym budynku umieszczono szkołę, co rozwiązało poważne problemy lokalowe miejskiego szkolnictwa. Na powstałej w wyniku wycinki wielkiej polanie przy drodze do Stawna nie posadzono już lasu, tylko założono miejski folwark-leśniczówkę, który otrzymał imię burmistrza Urlyka Kleista. Domostwo przetrwało trudny okres lat czterdziestych XX wieku, kiedy to spłonęła większość leśnych domów i osad. Dzisiaj Dwór Ulryka jest zamieszkany i nosi dość dziwaczną nazwę - Kosów Lechicki.
Potyczka o siedzibę sądu powiatowego to jeden z licznych historycznych przykładów rywalizacji dwóch miasteczek Pojezierza Drawskiego. Tym razem Złocieniec poniósł porażkę.
Leśniczówka Dwór Ulryka - widok obecny. Fot. J. Leszczełowski.
Kilkaset metrów od Dworu Ulryka ponad tak zwanym Bagnem Niedźwiedzim, wznosi się owiana legendą Góra Büngera, będąca miejscem, gdzie organizowano miejskie festyny letnie. W tych okolicach znajduje się również wzgórze, na którym zwykle świętowały złocienieckie szkoły - Fichtenberg (Góra Świerkowa). Kiedy na północ od miasta powstało nowe miejsce wypoczynku - plac Grundeya, wzgórza w Złocienieckim Lesie Miejskim popadały coraz bardziej w zapomnienie. Dzisiaj to miejsca zupełnie dzikie.
Plac, na którym wzniesiono nową szkołę, należał wcześniej do właścicieli zamku. Znajdował się tam stary dom dla zamkowych robotników folwarcznych. Kleist pozyskał to atrakcyjne miejsce budowlane poprzez umiejętne negocjacje z właścicielem zamku, Bernhardem von Mellenthinem. W tym czasie zamkowe zaprzęgi nie miały prawa poruszać się głównymi ulicami miasteczka, co było dość uciążliwe i wiązało się z koniecznością nadrabiania drogi. Jednocześnie w Złocieńcu utrzymywał się ciągle prawny relikt minionych czasów: miasto zobowiązane było do świadczeń na rzecz junkrów w postaci dostaw pewnych ilości soli, pieprzu i jajek. Burmistrz skłonił Bernharda von Mellenthina do rezygnacji z tych dziwacznych danin oraz ze starego budynku folwarcznego w zamian za zezwolenie na przejazd zamkowych zaprzęgów ulicami miasta2.
Ulryk Kleist przyczynił się również do uporządkowania i zmiany wyglądu grodu. Żeby zrozumieć wagę tej sprawy, należy uświadomić sobie, jak wyglądało miasto w połowie XIX wieku. Złocieniec był brudny i zaniedbany. Na ulicach Górnego Odcinka Muru (Kręta), Dolnego Odcinka Muru (Podmiejska) i Kleszej (Armii Polskiej) przed domami wznosiły się kupy nawozu. Sukiennicy suszyli swoje płótna, wywieszając je wzdłuż ulic, co utrudniało dostęp do domów. W mieście pracował tylko jeden policjant, który nie interweniował i nie wzywał mieszczan do uporządkowania obejść. Ulice były dość niedbale utwardzone i nie miały chodników. Nie było oświetlenia, więc wieczorem każdy poruszał się z ręczną latarnią. Szczególnie uciążliwa dla mieszkańców była stodoła, należąca do fabryki Klatta, w której magazynowano torf. Znajdowała się ona w pobliżu skrzyżowania dzisiejszych ulic Chopina i Piątego Marca. Na końcu ulicy Budowskiej (dzisiaj Piłsudskiego) również stał rząd stodół, które były użytkowane jako obory dla owiec. Później przekształcono je w parterowe domki mieszkalne3.
Budynek szkoły wybudowanej w 1868 roku.
Ulryk Kleist zabrał się energicznie do działań. Zatrudnił dwóch dodatkowych policjantów, którzy niezwłocznie przystąpili do egzekwowania przepisów porządkowych, co niesforni obywatele odczuli, płacąc słone mandaty. Jednym z pierwszych osiągnięć burmistrza Kleista było ustawienie w 1862, roku latarni naftowych. Piękny las między szosami prowadzącymi do Siecina i Gronowa zawdzięczamy również działalności tego burmistrza, który rozpoczął zalesianie piaszczystego obszaru zwanego wtedy Siecińskim Piaskowiskiem (Zetziner Sandung)4. W okresie urzędowania Kleista miało także miejsce smutne wydarzenie: w wigilię Bożego Narodzenia 1862 roku spłonął drewniany wiatrak, który wznosił się na Górze Szubienicznej (dziś wzgórze z wieżą ciśnień).
W 1865 roku poczta otrzymała pierwsze połączenie telegraficzne, a przy ulicy Wąsawskiej powstała druga fabryka włókiennicza założona w 1867 roku przez Alberta Muellera5.
Na mapie z 1701 roku droga Złocieniec - Siemczyno biegnie między jeziorami Krosino i Wilczkowo. Widać też, że droga kołowa do Drawska dwukrotnie przecina Drawę.
Na zakończenie opowieści poświęconej Ulrykowi Kleistowi warto wspomnieć o inwestycjach drogowych. Pierwszą szosę Węgorzyno-Złocieniec zbudowano jeszcze w czasach burmistrza Banksa. Dość liczna grupa mieszkańców Złocieńca była wtedy bezrobotna. Władze miejskie wykazały właściwą wrażliwość i podjęły działania w celu zminimalizowania tego problemu. Bezrobotnych zatrudniono przy pracach nad nową drogą prowadzącą do Drawska. Dotychczasowa prowadziła przez ulice Czaplinecką, Budowską (dzisiaj Piłsudskiego), Rynkową (Bohaterów Warszawy) i Dragestrasse (Staszica). Przypuszczam, że stara droga wiodła dalej w kierunku dzisiejszego kolejowego mostu Połczyńskiego, by po raz drugi przekroczyć Drawę. Taki przebieg można dostrzec na mapie okolic z 1701 roku. Nowa trasa omijała stare miasto i prowadziła dzisiejszą ulicą Drawską w stronę stolicy powiatu. Przedsięwzięcie nie było łatwe, ponieważ droga musiała przeciąć Strumień Rakowski (łączył Jeziora Rakowskie z Drawą), ponadto konieczne było zniwelowanie zbocza Góry Rakowskiej. Na inwestycję przeznaczono środki publiczne, przekazane przez magistrat miejski oraz zarząd rejencji koszalińskiej. Ten ostatni był zainteresowany poprawą komunikacji pocztowej. Rejencja zapewniła finansowanie pokaźną kwotą 1000 talarów. Jednak te dość znaczne środki nie pokryły wszystkich kosztów przedsięwzięcia. Powstało podejrzenie, że część pieniędzy została zdefraudowana przez jednego z rajców miejskich, który został obarczony zadaniem prowadzenia budowy. Ostatecznie rejencja koszalińska wyasygnowała dodatkową kwotę i latem 1847 roku trasa była gotowa. Wtedy to wzdłuż drawskiej szosy posadzono młode drzewa, które rosną do dziś. W latach 1855-58 zmodernizowano i utwardzono drogę Czaplinek - Złocieniec. Odcinek między Siemczynem a Złocieńcem został poprowadzony na południe od jeziora Wilczkowo. Od tego czasu stara droga, która wiodła przez Budów, most Polski i Puszczę Polską między jeziorami Krosino i Siemczyno, utraciła znaczenie. Jako ciekawostkę dodam, że tą starą drogą maszerowała długa kolumna wojsk szwedzkich w 1655 roku, która później pod Ujściem zmusiła do kapitulacji wielkopolskie pospolite ruszenie. Ten marsz opisuje Sienkiewicz w Potopie, lecz niesłusznie używa nazwy Heinrichdorfski (Siemczyński) Las. Lasu o takiej nazwie nie było, a oddziały Arvida Wittenberga minęły polską granicę pod Budowem i maszerowały przez Polenheide, czyli Puszczę Polską.
W 1863 roku oddano do użytku drogę Mirosławiec - Złocieniec, a za czasów burmistrza Lentza przeprowadzono modernizację drogi prowadzącej do Połczyna. Swoje wielkie niegdyś znaczenie utraciła stara droga prowadząca z Berlina do Królewca, wiodąca przez Będlino, gdzie często zatrzymywali się brandenburscy władcy.
Niedługo po zakończeniu wojny francusko-pruskiej urząd złocienieckiego burmistrza objął pochodzący z Recza ekonomista - Karol Lentz, który będzie przewodził miastu przez trzy dwunastoletnie kadencje: od 1872 do swojej śmierci w 1907 roku. 35 lat mądrych i skutecznych rządów Lentza to czas rozkwitu miasta.
Trudno dzisiaj ocenić, w jakim stopniu rozwój Złocieńca i okolicznych miasteczek stymulowany był przez państwo pruskie, które ściągnęło znaczną kontrybucję od pokonanego w wojnie 1870 roku cesarstwa francuskiego. Jak grzyby po deszczu powstawały fabryki włókiennicze: Gustaw Venske (1881), Błock & Co. (1884), Błock & Kruger (1889) i Loli & Graffunder (1895) oraz cegielnie: ręczna cegielnia przy dworcu Scheibe & Wenzlow (1890), pierwsza cegielnia napędzana maszyną parową Kruger & Treptow, Wegner, Krause & Co. i Viglahn & Co. (1905). Miasteczko nabrało przemysłowego charakteru, a liczba jego ludności znacznie wzrosła.
Ratusz w czasie urzędowania burmistrza Lentza. Na lewo od ratusza apteka, na piętrze której burmistrz wynajmował mieszkanie.
Jeszcze bardziej poprawiło się położenie komunikacyjne miasta. W latach 1870-73 notowano w Niemczech boom gospodarczy nazywany „okresem założycieli” (Gruenderzeit). Nazwa pochodziła od zjawiska zakładania licznych firm i spółek akcyjnych. Jednym z czynników stymulujących ten gwałtowny rozwój przedsiębiorczości był kapitał pochodzący z reparacji wojennych, wypłacanych przez Francję. Wtedy właśnie powstała spółka akcyjna, która rozpoczęła budowę linii kolejowej z Runowa do Chojnic, nazywanej Pomorską Koleją Centralną. Niestety „okres założycieli” zakończył się w 1873 roku tak zwanym „krachem założycieli” (Gruenderkrach). Wzrost produkcji wywołał bezwzględną konkurencję, a w rezultacie gwałtowny spadek wartości akcji. Spółka budującą trasę do Runowa wpadła w poważne trudności płatnicze, jej zarząd ogłosił bankructwo, a akcjonariusze, wśród których było wielu złocienian, ponieśli poważne straty. Prace zostały wstrzymane na kilka lat i dopiero w 1878 roku państwo pruskie sfinansowało ich dokończenie6. W 1900 roku miasto otrzymało połączenie kolejowe do Kalisza, a trzy lata później do Połczyna Zdroju. Złocieniec stał się ważnym węzłem kolejowym.
W 1900 roku uruchomiono też kolejkę wąskotorową z Wierzchowa do Wałcza.
Dworzec kolejowy w Złocieńcu. Po prawej stronie widać nieistniejący dziś spichlerz.
Dawna willa braci Pagel, właścicieli fabryki maszyn. Fot. J. Leszczełowski.
Dawne garaże fabryki maszyn braci PageL Fot. J. Leszczełowski.
Odlewnia żelaza wykorzystywana obecnie jako budynek mieszkalny. Fot. J. Leszczełowski.
W 1874 roku przy ulicy Mirosławieckiej powstała niewielka fabryczka, produkująca maszyny rolnicze, narzędzia i elementy wyposażenia gorzelni. Obecność wokół miasta dużych majątków ziemskich, należących do szlachty, zapewniała odpowiedni popyt na tego rodzaju wytwory. Do dzisiaj zachowały się budynki fabryczne, między innymi okazały budynek odlewni żelaza i garaż, które przystosowano po II wojnie światowej do celów mieszkaniowych. W okresie międzywojennym właścicielami przedsiębiorstwa byli bracia Pagel Firma prowadziła też szkołę jazdy i warsztat naprawczy dla samochodów. Piękna willa rodziny Pagel stanowi do dzisiaj ozdobę miasta.
W 1879 roku przeprowadzono reformę sądownictwa, w wyniku której zlikwidowano sądy powiatowe. Odtąd Złocieniec miał własny sąd z siedzibą w ratuszu, podlegający bezpośrednio sądowi krajowemu w Stargardzie Szczecińskim. W powiecie pracowały trzy równorzędne sądy: w Kaliszu, Drawsku i Złocieńcu, odpowiadające między innymi za: sprawy cywilne i karne, prowadzenie ksiąg wieczystych oraz sprawy spadkowe. Złocieniecki sąd obejmował swoją jurysdykcją miasto i następujące miejscowości: Stare Worowo, Kosobudy, Bobrowo, Darskowo, Gawroniec, Świerczynę, Gronowo, Rzęśnię, Żabin, Chlebowo, Będlino, Borujsko, Stawno, Cieszyno, Wierzchowo, Ostrowice, Osiek, Siecino, czyli razem 18 tysięcy osób.
Karol Lentz był osobą skromną, ale wybitnie skuteczną w działaniu. Jedną z pierwszych zrealizowanych przez niego inwestycji była rozbudowa ratusza, przez co uzyskano odpowiednie pomieszczenia dla sądu. W tym czasie w ratuszu prowadziła też interesy Miejska Kasa Oszczędnościowa, która zajmowała dwie jeden pokój.
Ranni żołnierze I wojny światowej w szpitalu w Kańsku.
Największym sukcesem Karola Lentza było jednak zwycięstwo w rywalizacji wielu pomorskich miast, które pragnęły przyciągnąć do siebie dużego inwestora. Dzięki staraniom złocienieckiego lekarza Filipa Gruberta i burmistrza Karola Lentza na wysokim brzegu jeziora Kańsko (17 metrów nad lustrem wody) Krajowy Zakład Ubezpieczeniowy Pomorze (Landesversicherungsanstalt Pommern) zbudował szpital rehabilitacyjny dla ludności z Pomorza i Meklemburgii. O taki szpital na swoim terenie ubiegały się aż 22 pomorskie miasta. Posiadając tę informację możemy właściwie ocenić osiągnięcie władz miejskich. Szpital jest symbolem sukcesu Złocieńca, który tym razem w wyścigu po ważną inwestycję prześcignął odwiecznego rywala - Drawsko Pomorskie. Przeznaczony dla mężczyzn szpital otwarto 15 października 1906 roku. Władze miejskie wydzieliły znaczny obszar lasu na potrzeby lecznicy. Na drugim brzegu jeziora udostępniono dalsze tereny (300 mórg). Stało się to możliwe dzięki likwidacji przez Pomorskie Towarzystwo Ubezpieczeniowe majątku ziemskiego w Brzeźniaku/Birkholz (dzisiaj Kosobudy).
W ten sposób w posiadaniu szpitala znalazł się niemal cały las otaczający jezioro. Nawiasem mówiąc, przejęcie przez szpital uratowało ten odcinek leśny przed planowaną wycinką. Dzięki tak dogodnym warunkom administracja szpitalna mogła urządzić wspaniałe drogi spacerowe prowadzące wzdłuż jeziora. Na trasach wycieczkowych ustawiono wiele ławeczek. Dodatkowo właściciel jeziora - miasto Złocieniec - zawarł ze szpitalem umowę, która zezwalała pacjentom na kąpiel, pływanie łódkami i wędkowanie. Pobyt w sanatorium trwał około czterech tygodni, a opiekę lekarską sprawował Filip Grubert, znakomity lekarz ze Złocieńca. Front budynku szpitalnego zwrócony był na południe, co zapewniało wyborny widok na jezioro. Administrację szpitalną prowadziły siostry zakonne z Koszalina.
Zostawmy na chwilę sympatycznego burmistrza Lentza, żeby zrobić małą wycieczkę w przyszłość i prześledzić dalsze losy lecznicy.
Doktor Filip Grubert 1850 - 1929.
W czasie I wojny światowej w szpitalu leczono rannych żołnierzy, natomiast w czasie ostatniej wojny zorganizowano tutaj ośrodek rehabilitacyjny dla rannych lotników. Taką rolę pełnił szpital do momentu zdobycia Pomorza przez wojska radzieckie i I Armię Wojska Polskiego. Powojenne losy szpitala związane są z powstaniem pewnego zagadkowego obiektu. Mianowicie za budynkiem szpitalnym znajduje się zbiorowy grób, którego pochodzenie wzbudzało jeszcze niedawno wiele kontrowersji.
Szpital rehabilitacyjny w Kańsku.
Duże zamieszanie wprowadził Eberhard Jaeckel - autor artykułu Deutsche von polnischen Hausmeister beerdigt (Niemcy pochowani przez polskiego dozorcę)7. Autor, chyba nieco bezkrytycznie, przytoczył relację anonimowej osoby o wydarzeniach, jakie miały miejsce w szpitalu w 1945 roku. Przekaz miał pochodzić od Polaka, który jeszcze przed zakończeniem wojny był dozorcą w niemieckim szpitalu. Poniższą historię miał opowiedzieć w 1979 roku, czyli ponad trzydzieści lat po wydarzeniach. Według tej relacji, wiosną 1945 roku, kiedy zbliżały się rosyjskie czołgi, lekarze i siostry zakonne załadowali rannych na wozy sanitarne i niemal wszyscy odjechali w kierunku zachodnim. Około czterdziestu ciężko rannych lotników pozostawiono jednak w Kańsku, gdyż nie przeżyliby takiej podróży. Do opieki nad nimi zgłosiła się na ochotnika młoda siostra. Ranni i siostra mieliby zostać później zastrzeleni i pochowani w tajemniczej mogile. Okoliczności mordu nie były jednak oczywiste dla autora artykułu. Według relacji dozorcy, lotników i siostrę mieliby zastrzelić nazistowscy uczniowie-uciekinierzy z Ordensburga na jeziorem Krosino (dzisiaj Budowo). Autor nie wyklucza jednak przypuszczenia, że mordu dokonali Rosjanie.
Mówi też o trzeciej możliwości, jaką byłoby, nie tak rzadkie na ówczesnym Pomorzu, zbiorowe samobójstwo. Polski dozorca samodzielnie miał pochować zabitych w lesie za szpitalem, układając zmarłych w trzech rzędach.
Relacja budzi poważne wątpliwości. Podane w niej fakty nie pasują do innej relacji naocznego niemieckiego świadka - W. Bereutera, który był obecny w mieście jeszcze w maju 1945 roku i spisał wspomnienia w lutym 1946 roku. Już samo zestawienie tych dat czyni tę relację bardziej wiarygodną w porównaniu z ustną opowieścią anonimowego świadka z 1979 roku. Bereuter pisze o sytuacji w szpitalu w maju 1945 roku:
Szpital rehabilitacyjny nad jeziorem Kańsko był przeznaczony dla starszych osób i mieszkało w nim 100 pacjentów. Siostra Lisbeth, inne siostry i pomocnice czyniły w ofiarny sposób wszystko, by jak najlepiej opiekować się pacjentami w tym ciężkim czasie. Nasz Willi Jaenisch został też tam przyjęty. Jednak wielu z pacjentów wymarło w ciągu lata8.
Groby na terenie szpitala w Kańsku. Fot. P. Leszczełowski.
W maju 1945 roku w szpitalu nadal pracował obok polskiego także personel niemiecki. Nie został więc wymordowany. W szpitalu nie było też lotników, lecz starsze chore osoby.
Szpital nad jeziorem Kańsko - wygląd obecny. Fot. J. Leszczełowski.
Jedną z osób pracujących w szpitalu w tym czasie była pani Kazimiera Cupryjak, której opowieść rzuca wiele światła na sprawę. Relację spisała córka pani Kazimiery:
Moja matka zaczęła pracować iv Kańsku w czerwcu 1946 roku. Tam także mieszkała z rodziną parę lat. Pamięta, że w 1946 pracowało jeszcze w Kańsku pięć niemieckich sióstr zakonnych oraz dwie Niemki - pracownice administracji. Mama pamięta między innymi siostrę Lisbeth. Siostry opuściły szpital prawdopodobnie jeszcze w 1946. Pozostałe Niemki przekazywały jego wyposażenie przysłanemu z Warszawy wojskowemu, panu Olkowi (to nazwisko). Nie pokazywały się one w pracowniczej stołówce, kelnerki nosiły im posiłki do pomieszczeń przez nie zajmowanych. Chyba wiosną 1947 wyjechały z Kańska. Został tam tylko z żoną pan Werner, który trudnił się utrzymaniem ogrodu, trawników przy sanatorium oraz pracami porządkowymi. Pani Werner była niedużą, miłą kobietą, jej mąż słynął z niezwykłej pracowitości i dokładności. Mieszkali w pierwszym budynku, nazwanym przez nas „biurowym”. Nie chcieli opuszczać Kańska, na złocienieckim cmentarzu leżeli ich najbliżsi... Musieli jednak podporządkować się decyzjom władz. Płacząc, opuszczali miejsce tak im bliskie... W 1946 roku grobów za szpitalem było pięć. Na Święto Zmarłych moi rodzice poszli zapalić tam świeczki. Rodzice nie słyszeli o żadnym morderstwie popełnionym w Kańska. Mówiono, iż leżą tam zmarli w szpitalu żołnierze. Mama nie pamięta, by ktoś o te mogiły specjalnie dbał. Szybko się zapadały, jesienią czasem ktoś zapalił na nich światełko, by dać znak, że TU leży CZŁOWIEK... W czerwcu 1946 roku było dwóch [1] pacjentów... Pod koniec sierpnia zaczęli pojawiać się inni... [...] Wiem, że p. Olek pracował tam 2, może 3 lata. Potem dyrektorem tego obiektu został pan Dworak9.
Powyższa relacja odpowiada faktom podanym przez Bereutera. Podsumowując, należy stwierdzić, że żadna masowa zbrodnia, na szczęście, nie miała miejsca nad pięknym Jeziorem Kańskim. Personel szpitala nie zapomina o leśnych grobach na tyłach budynku, gdyż kwiaty i świeczki ustawiane są tam po dzień dzisiejszy.
Mieszkający w Złocieńcu pan Tadeusz Bosiacki pamięta, że w czerwcu 1946 roku starców z kańskiego sanatorium przewieziono furmankami do szpitala w Drawsku Pomorskim.
W ostatnich latach dokonano ekshumacji osób pochowanych w grobie na tyłach budynku szpitalnego. Doczesne szczątki zmarłych przewieziono na niedawno otwarty cmentarz niemieckich żołnierzy w pobliżu Szczecina.
Po wojnie szpital przejęło Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, a po jego likwidacji - Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Leczono tutaj schorzenia płuc, w tym także gruźlicę. W 1997 roku utworzono szpital rehabilitacyjny MSWiA, który specjalizuje się w rehabilitacji kardiologicznej, neurologicznej oraz ortopedycznej.
Z czasów, kiedy w ramach młodzieńczych wypraw ornitologicznych odwiedzałem las w pobliżu szpitala, utkwił mi w pamięci nieodpowiedzialny zwyczaj wyrzucania śmieci do lasu. W zwałach takich odpadów widywałem różne opakowania lekarstw, igły, plastikowe strzykawki itp. Mam nadzieję, że to już przeszłość.
Powróćmy teraz do Karola Lentza i dziewiętnastowiecznego Złocieńca.
Na ulicy Bismarcka (dzisiaj Okrzei) powstała w 1889 roku Miejska Szkoła Tkacka, którą nieco później zwano Królewsko-Pruską Szkołą Tkacką. Solidny, wykonany z czerwonej cegły budynek służy do dnia dzisiejszego. Szkołę wzniesiono za pieniądze pochodzące z kasy miejskiej przy istotnym wsparciu finansowym państwa. Pozyskanie państwowych funduszy było niewątpliwą zasługą burmistrza.
Budynek poczty przy ulicy Marcina Lutra (dzisiaj Mickiewicza).
Wybudowana w 1902 roku złocieniecka poczta. Fot. J. Leszczełowski.
W 1895 roku dla uczczenia uczestników wojny 1870/71 władze miejskie postawiły na rynku pomnik pierwszego cesarza Niemiec Wilhelma I. Kolejna ważna inwestycja to piękny budynek poczty na rogu ulic Czaplineckiej i Lutra (Mickiewicza), który uroczyście poświęcono 22 października 1902 r. Na ceglanej fasadzie widniał kiedyś gryf pomorski i napis „Poczta Cesarska”. W 1905 roku powstała nowoczesna gazownia, a ulice miasta zostały oświetlone gazowymi latarniami. Rok wcześniej wzdłuż ulic i rynku ułożono chodniki dla pieszych.
Trudno zliczyć wszystkie nowe obiekty, które powstały w czasach Karola Lentza. Na ulicy Drawskiej wzniesiono rzeźnię miejską, zbudowano przytułek Świętego Jerzego, gdzie umieszczono również szpital. Ponadto w 1884 roku przy ulicy Kościelnej stanął okazały dom konfirmacyjny, a przy Połczyńskiej - mleczarnia (1891), która spłonie w marcu 1945 roku ostrzelana ogniem artylerii wycofujących się wojsk niemieckich.
Burmistrz Lentz zapoczątkował też prace związane z urządzeniem na Wzgórzu Rakowskim wielkiego parku miejskiego, który mieszkańcy nazywać będą „Anlage”.
Wybudowana przez Karola Lentza rzeźnia miejska przy ulicy Drawskiej.
Lentz umarł w 1907 roku. Kondukt pogrzebowy miał imponujące rozmiary, jakich miasto do tej pory nie widziało. Wdzięczni mieszkańcy uczcili swego wielkiego burmistrza nazwą ulicy, która dzisiaj nosi nazwę Cienistej, a w parku „Anlage” ustawili dla jego upamiętnienia wielki głaz. Po 1945 roku kamień został przewrócony, ale otoczony zaroślami przetrwał do 2006 roku, kiedy został ponownie ustawiony na postumencie. Możemy go podziwiać, spacerując ścieżkami dawnego parku na Wzgórzu Rakowskim.
Budynek administracyjny gazowni - stan obecny. Fot. J. Leszczełowski.
Budynek technologiczny gazowni wybudowanej przez burmistrza Karola Lentza stan obecny. Fot. J. Leszczełowski.
Po śmierci lubianego Karola Lentza jego urząd objął pochodzący ze Złotowa Karol Brandt. I znowu miasteczko miało szczęście do wybitnej postaci.
Karol Brandt był osobą nietuzinkową. Był nie tylko skuteczny w bieżącym zarządzaniu, ale potrafił wizjonersko spoglądać w przyszłość, podejmując działania inspirujące i zapobiegawcze. A czasy nie były spokojne. Karol Brandt nie miał tyle szczęścia, co jego poprzednik, który rządził w czasach pokoju. Prowadził sprawy miejskie w trudnych wojennych czasach, w okresie wystąpień rewolucyjnych i galopującej hiperinflacji.
Burmistrz miał też artystyczną duszę i związane z tym uzdolnienia. Doskonale grał na organach. Podczas uroczystości kościelnych miał zwyczaj uraczania mieszkańców koncertami gry na tym instrumencie. Swoje uzdolnienia plastyczne udowodnił, projektując oryginalny herb miasta, który do dzisiaj zdobi fasadę ratusza i stanowi unikatową pamiątkę po dawnym włodarzu miasta.
Wiele uwagi poświęcił Brandt złocienieckiemu kościołowi. Był inicjatorem znakomitego pomysłu przywrócenia mu jego gotyckiego, piętnastowiecznego wyglądu. Taki zamysł udał się w sąsiednim Drawsku. Niestety, pomimo zaangażowania tego samego mistrza budowlanego i zebraniu odpowiedniej kwoty, w Złocieńcu nie doszło do realizacji projektu. Zabrakło determinacji i szybkiej decyzji. Nadeszła wojna, a później inflacja, która uczyniła zebraną kwotę bezwartościową10.
Ratusz zmodernizowany w 1912 roku.
Burmistrz nie bał się podejmować niepopularnych decyzji. Na miejskim rynku odbywały się wyjątkowo huczne zabawy sylwestrowe. Dochodziło wtedy do częstych zakłóceń porządku publicznego. W końcu Brandt zabronił organizacji tych zabaw, chcąc oszczędzić spokojnym obywatelom miasteczka ekscesów wywoływanych przez podpite i rozbawione towarzystwo. Rozczarowani zwolennicy zabaw wystawili na rynku tekturowy nagrobek z krzyżem i napisem, który informował, że w tym miejscu pochowana została wspaniała zabawa sylwestrowa, która zmarła z powodu złego Brandta. Burmistrz przyjął ten żart z uśmiechem.
Zanim wybuchła I wojna światowa, miasteczko intensywnie się rozwijało. Proces powstawania fabryk włókienniczych zakończyło założenie fabryki cechowej w 1914 roku. Karol Brandt obserwował zjawiska zachodzące w fabrykach z pewnym niepokojem. Ich właściciele przyzwyczaili się do prowadzenia biznesu opartego na zamówieniach rządowych. To wygodnictwo wciąż zagrażało stabilności fabryk i złocienieckiego rynku pracy, gdyż zamówienia mundurów przychodziły nieregularnie. Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, do Berlina jechali właściciele w towarzystwie burmistrza, aby wyprosić nowe zlecenia. Wyjazdy kończyły się najczęściej powodzeniem, co, niestety, prowadziło do samouspokojenia fabrykantów. Brandt próbował skłonić ich do urozmaicenia produkcji, żeby uniezależnić się od zamówień mundurów. Niestety, nie znalazł posłuchu. Kiedy po I wojnie światowej armia zostanie zredukowana, złocieniecki przemysł przeżyje prawdziwą katastrofę, co burmistrz Brandt przewidział.
Nowa fasada dawnej rzeźni miejskiej.
Rynek Gdański niedługo po otwarciu.
Uwagę burmistrza zwracały też uboczne efekty uprzemysłowienia. Ze względu na wysoki stopień zanieczyszczenia Wąsawy i związane z tym zagrożenie dla zdrowia ludności Karol Brandt wystąpił, z inicjatywą budowy wodociągów miejskich. Magistrat zdecydowanie odrzucił projekt burmistrza. Trwano w przekonaniu, że bogate w jeziora i rzeki pomorskie miasto nie potrzebuje wodociągów. Brandt został jednak wsparty przez przedstawicieli rządu, którzy zagrozili, że jeśli miasto nie zbuduje wodociągu, rząd nakaże likwidację odprowadzeń ścieków z fabryk i miasta. Tym razem niewielką większością przegłosowano decyzję o budowie wodociągów. Niestety, mocno zaawansowane prace przerwał wybuch wojny w 1914 roku. Wodociągi i wieżę ciśnień zbudował dopiero następca Karola Brandta.
Wybudowany w 1915 roku budynek sądu - stan obecny. Fot. J. Leszczełowski.
Brandt przyczynił się do zwiększenia powierzchni lasów miejskich, dokonując kilku zakupów.
Ważną inwestycją była modernizacja ratusza (1912), w trakcie której budynek otrzymał nową efektowną fasadę. Nową fasadę otrzymała też rzeźnia miejska (dzisiaj Zakłady Doskonalenia Zawodowego). W 1909 roku wybudowano hotel „Hohenzollern”, który w latach trzydziestych pełnił rolę szkoły rolniczej. Sześć lat później sąd mógł przeprowadzić się do nowego budynku, który wzniesiono przy ulicy Czaplineckiej.
Szczególną troską otaczał burmistrz szkoły. Jego zasługą było zainicjowanie działalności szkoły średniej im. Schillera, mającej swoją siedzibę przy dzisiejszej ulicy Okrzei. Obydwie szkoły - powszechna i średnia - zostały obdarowane ulubionymi instrumentami burmistrza - organami.
Karol Brandt kontynuował prace związane z urządzaniem parku na Wzgórzu Rakowskim, wspierając Związek Upiększania Miasta. Innym miejscem wypoczynku, cieszącym się szczególną opieką władz miasta, był plac sportowy przy drodze do Połczyna Zdroju (Grundeyplatz).
W 1925 roku ulice Złocieńca rozświetlił blask elektrycznych latami.
W tym budynku mieszkał Karol Brandt. Fot. J. Leszczełowski.
W latach dwudziestych miasto wzbogaciło się o dwie bardzo charakterystyczne atrakcje. W 1924 roku rzeźbiarz z Węgorzyna, Otto Parath, wykonał figurę zajączka, która stanęła na rozstajach dróg na północ od miasta, a 4 września 1927 roku dokonano uroczystego otwarcia efektownego Rynku Gdańskiego (dzisiaj plac Trzeciego Maja) z pomnikiem żołnierzy poległych w I wojnie światowej autorstwa wspomnianego powyżej Ottona Paratha. Niedaleko od tego pomnika przy ulicy Połczyńskiej (dziś I Dywizji) znajdowała się willa, w której mieszkał Karol Brandt.
Ostatnią złocieniecką inwestycją burmistrza była kaplica cmentarna, oddana do użytku w 1927 roku. W tym samym roku Karol Brandt otrzymał propozycję objęcia stanowiska burmistrza w swoim rodzinnym Złotowie. Postanowił skorzystać z tej oferty.
Wzniesiona w 1927 roku kaplica cmentarna pod wezwaniem Świętej Gertrudy.
Zamek w Złocieńcu stanowił centrum wielkiej posiadłości ziemskiej, która mocno odczuwała dziewiętnastowieczne zmiany koniunktury gospodarczej. Jeszcze zanim zmarł ostatni z Borków, od dóbr zamkowych odpadło kilka folwarków. Działo się tak zarówno wskutek sprzedaży, jak też podziałów spadkowych. Georg Baltazar von Borcke przekazał jako wiano majątek w Dalewie swojej córce Magdalene Philipine, która poślubiła Georga Krzysztofa von Doeberitza, zaś pałac i darskowski folwark Georg Baltazar sprzedał swojej siostrze o nazwisku von Werther. Darskowo zostanie później nabyte przez wspomnianą powyżej rodzinę von Doeberitz z Dalewa. W wyniku niedostatku spowodowanego wojną siedmioletnią proces pomniejszania dóbr zamku Falkenburg wciąż postępował. Posiadłość złocieniecką podzieliło między siebie rodzeństwo Wilhelma Henryka von Borcke (syna Georga Baltazara). Jak już wspomniałem, siostra Wilhelma Henryka - Magdalene Philipine ze swoim mężem Georgern Krzysztofem von Doeberitzem odkupiła majątek w Darskowie. W tej miejscowości małżonkowie urządzili swoją siedzibę. Nie mieli dzieci, więc postanowili adoptować swoją siostrzenicę Wilhelminę i jej małżonka Ludwika von Knebla. Adoptowani Wilhelmina i Ludwik przyjęli nazwisko von Knebel-Doeberitz. Małżeństwo miało trzy córki i czterech synów. W ten sposób rozpoczęła się historia rodziny, która do 1945 roku władała wieloma folwarkami wokół miasta, niegdyś wchodzącymi w skład posiadłości Falkenburg. Do dóbr tej rodziny należały w różnych okresach majątki w Darskowie, Dalewie, Suliszewie, Gronowie, Słowiankach, Chlebowie, Bobrowie i - przez krótki czas - w nieistniejącym dzisiaj Strzebłowie.
Tyle o dobrach zamkowych. A co działo się z zamkiem? Siostra Wilhelminy von Knebel-Doeberitz, Henrietta von Wolde, wyszła za mąż za Ottona von Mellenthina. Ich syn - major Bemhard von Mellenthin odziedziczył po babce Antoinette z domu von Borcke majątek w Gawrońcu, a nieco później został też właścicielem złocienieckiego zamku. Bernhard poślubił Antonie von Knebel-Doeberitz z majątku w Darskowie. Herby obojga małżonków widniały na murach złocienieckiego zamku do lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Bernhard był uczestnikiem wojny przeciwko Danii w 1864 roku. To on otrzymał za zasługi wojenne armatę, którą po jego śmierci wypożyczała władzom miejskim wdowa Antonie. Zabawną historię związaną z tym zwyczajem opisałem w rozdziale Pamiątki pruskich zwycięstw.
Warto wyjaśnić, w jaki sposób Bernhard von Mellenthin stał się właścicielem zamku, którym władali Borkowie. W 1825 roku zmarł ostatni złocieniecki von Borcke i zamek odziedziczyła wdowa, a później siostry Wilhelma Henryka. One właśnie oraz niejaka Luiza von Koschnitzka, której stopnia pokrewieństwa z Borkami nie jestem w stanie określić, rozpoczęły proces rozprzedawania posiadłości Falkenburg. Luiza von Koschnitzka z domu von Kleist była również właścicielką zamku, który dość szybko sprzedała. W 1842 roku krewniakowi Borków, Bernhardowi von Mellenthinowi, udało się wykupić zamek z obcych rąk. W latach 1836-48 podobne scalające działania podjęli krewniacy Bernharda z rodziny von Knebel-Doeberitz, odzyskując znaczną część dawnej złocienieckiej posiadłości. Bernhard von Mellenthin założył pierwszą złocieniecką cegielnię przy ulicy Połczyńskiej. Co ciekawe, w powojennym, polskim Złocieńcu używano historycznie uzasadnionej nazwy cegielni - „Zamkowa”.
Herby Bernharda von Mellenthina i jego małżonki Antonii z domu von Knebel-Doeberitz.
Kościółek w Cieszynie. Fot. J. Leszczełowski.
Wspomniana powyżej Luiza von Koschnitzka była właścicielką majątku ziemskiego w pobliskim Cieszynie. W 1837 roku, jako patronka tamtejszego kościoła, ufundowała piękny dzwon, który wisi na dzwonnicy drewnianej wieży do dzisiaj. Inskrypcja na dzwonie brzmi: Patron kościoła: Majorowa von Koschnitzka z domu von Kleist. Pastor: Fryderyk Boss. Sporządzony przez C. Schumachera. W 1847 roku Cieszyno zakupił niejaki Hartman, a następnie do 1945 roku majątek był własnością Adolfa von Gordona, który w czasie ucieczki na zachód został pod Suliszewem schwytany przez Rosjan i ciężko pobity.
Po śmierci Bernharda von Mellenthin wdowa Antonie przejęła majątek, a w 1878 roku sprzedała zamek i posiadłość swoje mu kuzynowi Witilo von Griesheimowi, majorowi pruskiej armii i dowódcy gwardyjskiego batalionu piechoty. Witilo był synem generała kawalerii Karola von Griesheima i Rozalii von Knebel-Doeberitz, siostry Antonie. Po jego śmierci w 1893 roku majątek odziedziczył najstarszy syn - Kurt von Griesheim, który poślubił Karolinę von Doernberg. Małżeństwo doczekało się piątki dzieci: Kurta, Apela, Dagny, Witało i Joachima.
Kurt i Karolina von Griesheimowie.
Kurt von Griesheim był autorem krótkiej rozprawki o historii zamku, która ukazała się w 1928 roku w czasopiśmie „Unser Pommerland“. Podczas uroczystości 600-lecia miasta w 1933 roku wiele ważnych osobistości przemawiało do licznie zgromadzonych mieszkańców Falkenburga. Mowy były częstokroć okraszane pochwałami nazistowskiego kanclerza Adolfa Hitlera i jego partii. Wśród przemawiających był również Kurt von Griesheim, który jednak nie wygłaszał pochwał nowej władzy, skupiając się na tradycji, historii i przypomnieniu złocienieckich żołnierzy, poległych w I wojnie światowej. Zachowanie godne pochwały. Von Griesheim wprawdzie dał wyraz niezadowoleniu z rozstrzygnięć traktatu wersalskiego, ale przecież nie można oczekiwać od starego szlachcica i majora rezerwy pruskiej armii, żeby utożsamiał się z klęską cesarstwa. Wzmianki mówiące o zdradzie, która dotknęła Niemcy, odnosiły się z pewnością do rewolucji, jaka wstrząsnęła krajem po zakończeniu I wojny światowej. Poniżej przytaczam tekst przemówienia ostatniego właściciela zamku:
Kiedy obywatele Falkenburga śmiało zdecydowali się uroczyście obchodzić sześćsetne urodziny swojego pięknego ojczystego miasta, wypełnili tym samym obowiązek wdzięczności wobec swoich przodków, którzy przez stulecia budowali tę ojczyznę w pełnej znoju pracy, w radości i cierpieniu, unoszeni wydarzeniami brandenburskiej, pruskiej i niemieckiej historii. Dziś możemy się cieszyć z dobrodziejstw przekazanych nam przez naszych poprzedników.
Uczucie wspólnoty w naszej ojczyźnie powinno nas coraz mocniej jednoczyć w radosnym współdziałaniu nad właśnie rozpoczętą odbudową naszego kochanego kraju ojczystego, tak głęboko dotkniętego nienawiścią i zdradą. Następnie złożymy nasze gorące podziękowania tym, których nazwiska jako światły przykład do naśladowania zostały wyryte na tablicy pamiątkowej w kościele i na postumencie pomnika bohaterów przy Rynku Gdańskim.
Zadaniem mieszkańców Falkenburga na nadchodzące lata będzie wykazanie, że nasi polegli bohaterowie nie na darmo poświęcili swoje życie dla ojczyzny.
W 1927 w wyniku reformy administracyjnej majątek rycerski Falkenburg został zlikwidowany jako oddzielna jednostka administracyjna. Posiadłość weszła w skład trzech różnych gmin powiatu drawskiego.
Kurt von Griesheim zmarł w styczniu 1945 roku, krótko przed wkroczeniem wojsk polskich do Złocieńca.
W starej części dawnego cmentarza ewangelickiego znajdował się rodzinny grobowiec von Griesheimów. Dzisiaj zostały po nim jedynie nikłe ślady. Podobno jeszcze w latach dziewięćdziesiątych grobowiec wykorzystywała jako swoje schronienie grupa bezdomnych, co przyspieszyło decyzję o jego zasypaniu. Według niepotwierdzonych pogłosek, w grobowcu mieli być pochowani nie tylko von Griesheimowie, ale nawet ostatni Borkowie.
Rozwój miasteczka w drugiej połowie dziewiętnastego wieku był w dużym stopniu związany z sukcesami państwa pruskiego, które nie tylko odniosło kilka spektakularnych zwycięstw militarnych, ale również przeprowadziło proces jednoczenia państewek niemieckich pod swoim przewodnictwem. Powstanie Cesarstwa Niemieckiego stanowiło zwieńczenie tej operacji, a ostatni król Prus, Wilhelm, stał się pierwszym cesarzem zjednoczonych Niemiec - Wilhelmem I. Niniejszy rozdział poświęcony jest poszukiwaniu złocienieckich pamiątek historycznych, które przypominały lub przypominają dziewiętnastowieczne wojny prowadzone przez Prusaków. Niestety, tylko niewiele z nich dotrwało do dnia dzisiejszego.
Państwo niemieckie, odnosząc liczne zwycięstwa wojenne, z ufnością zmierzało ku wielkiemu światowemu konfliktowi, który wybuchł w 1914 roku, a któremu poświęcony zostanie następny rozdział. Wojna ta będzie miała zupełnie inny charakter niż poprzednie konflikty i zakończy się katastrofą cesarstwa.
Lata wojen napoleońskich były okresem licznych upokorzeń, które stały się udziałem starej i zacofanej monarchii pruskiej w konfrontacji z republikańskim wojskiem francuskim, dowodzonym przez marszałków, którzy awanse zawdzięczali swojej sprawności i talentom, a nie urodzeniu. Dowodzona przez genialnego wodza armia francuska długo odnosiła sukcesy w całej Europie. Jej potęga zaczęła się kruszyć dopiero na rosyjskich bezkresach zimą 1812 roku. W rok później cesarz Francuzów został pokonany pod Lipskiem, a armia pruska wydatnie przyczyniła się do tego zwycięstwa. Sukces w Bitwie Narodów, jak określano później lipską batalię, miał olbrzymie znaczenie psychologiczne i stał się istotnym elementem procesu kształtowania się pruskiej i niemieckiej dumy narodowej. W setną rocznicę bitwy pod Lipskiem, 18 października 1913 roku, odbyła się na złocienieckim rynku patriotyczna uroczystość, podczas której za pomnikiem cesarza Wilhelma I posadzono niewielki dąb, stanowiący do dziś ozdobę rynku. Niewielu dzisiejszych złocienian zdaje sobie sprawę, że to rozłożyste drzewo upamiętnia Bitwę Narodów pod Lipskiem. Niemcy nazywali je też Dębem Cesarskim (Kaisereiche).
Dąb poświęcony pamięci bitwy pod Lipskiem. Fot. J. Leszczełowski.
Starcie pod Lipskiem było ważnym wydarzeniem również dla historii Polski. Klęska Napoleona to klęska polskich nadziei na odzyskanie niepodległości. Bitwa przypieczętowała likwidację Księstwa Warszawskiego, a polski wódz, książę Józef Poniatowski, zginął, kiedy próbował konno sforsować nurt Elstery. Legenda głosi, że kiedy w młodzieńczym wieku przepłynął wpław Łabę, jakaś kobieta wygłosiła przepowiednię, że poradził sobie z Łabą, ale ulegnie znacznie mniejszej Elsterze, co też się stało. W tej bitwie książę był czterokrotnie ranny. W pierwszym dniu bitwy został mianowany marszałkiem Francji, dostępując tego zaszczytu jako jedyny cudzoziemiec. Bitwa nie była spektakularnym sukcesem wojsk koalicyjnych. Francuzi i Polacy oparli się wściekłym atakom przeważających sił wroga i wycofali w uporządkowany sposób za rzekę. Do przełamania ich linii nie doszło. Obie strony poniosły straszliwe straty.
Niemieckim mieszkańcom przedwojennego Falkenburga dąb przypominał wielkie zwycięstwo nad wrogiem, a ja przechadzając się dzisiaj po rynku myślę o księciu Józefie - polskim wodzu i człowieku, którego droga do symbolu bohaterstwa i patriotyzmu nie była łatwa. Ale to już zupełnie inna historia.
Podobną pamiątką może poszczycić się Drawsko Pomorskie. W parku Fryderyka Chopina, który nosił kiedyś imię królowej Prus Luizy, znajduje się duży głaz upamiętniający setną rocznicę tej samej bitwy. Napis na kamieniu brzmi: 18 października 1813-1913. Kamień ten był kiedyś elementem pomnika ojca niemieckiego sportu Fryderyka Ludwika Jahna. Obiekt stanowił prawdziwą mozaikę pamiątkowych płyt pokrytych wizerunkami lub napisami. Drawski obelisk łączył pamiątki dotyczące Męskiego Związku Gimnastycznego w Drawsku (Dramburger Maenner Turnverein) z pamiątkami czasów napoleońskich i I wojny światowej. Na szczycie tego monumentu znajdował się interesujący nas kamień.
Śmierć księcia Józefa w nurtach Elstery.
Bitwa pod Lipskiem stała się symbolem niemieckiej wojny wyzwoleńczej i otworzyła drogę do budowy pruskiej potęgi militarnej. Rozpoczęło się stulecie pruskiej glorii, które zostało zakończone dopiero w 1918 roku. Dzisiaj nie ma już pomnika, ale rocznicowy kamień wciąż spoczywa na jednej z polan drawskiego Parku Chopina. Leży sobie cichutko, a tymczasem sprawa pamiątek po hucznych pruskich obchodach stulecia bitwy pod Lipskiem staje się w Polsce głośna. Dzieje się tak za sprawą kontrowersji wokół nazwy wrocławskiej Hali Ludowej. Monumentalny budynek powstał w rocznicę Bitwy Narodów i jego oryginalna nazwa brzmiała: Hala Stulecia. Władze miasta, szukając różnych możliwość jego promowania, pragną przywrócić tę nazwę, gdyż jest ona bardzo popularna na świecie, a o Hali Ludowej prawie nikt nie słyszał. Warto wiedzieć, że wzniesiona w latach 1911-1913 hala jest jednym z ważniejszych dzieł architektury światowej XX wieku. Jako wyjątkowe osiągnięcie konstrukcyjne i architektoniczne obiekt został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Działania władz miejskich wywołały jednak poważny spór. Czy my, Polacy, powinniśmy przywracać nazwę, która upamiętnia zwycięstwo naszych przeciwników, bitwę, która na długie lata pogrzebała polskie marzenia o niepodległości? To ważny argument, którego nie wolno zlekceważyć. Mniej przekonują mnie zarzuty przeciwników starej nazwy, że jest ona symbolem pruskiego militaryzmu i odrodzenia narodowego Niemców w czasach napoleońskich, groźnego dla ówczesnej polskiej racji stanu. Kiedy słyszę ten drugi argument, myślę sobie, ze nasze sukcesy militarne w XVI-XVII wieku też ktoś może określać jako zaborczy polski militaryzm. Wiemy przecież, że tak właśnie się dzieje. Wystarczy choćby wspomnieć rosyjskie usiłowania uczynienia z rocznicy kapitulacji polskiej załogi Kremla w 1612 roku ważnego święta narodowego, dnia triumfu nad polskim ekspansjonizmem. Czyżby drawski parkowy kamień ze skromnym napisem i piękny dąb na złocienieckim rynku miały stać się przedmiotami ostrego lokalnego sporu o historię? Może jednak wystarczy awantura wokół drawskiego pomnika z czołgami T-34. Chyba warto umieścić obok kamienia i drzewa tablice informujące o zdarzeniu historycznym, które one upamiętniają. Młodzież z obydwu miasteczek mogłaby wtedy dowiedzieć się, czym była bitwa pod Lipskiem dla nas Polaków. Być może przechodnie zadumaliby się przez chwilkę nad najwyższym poświęceniem ponad dziewięciu tysięcy polskich żołnierzy, którzy tam właśnie ofiarowali swe życie naszej ojczyźnie.
Hala Stulecia we Wrocławiu.
W 1864 roku doszło do ostrego konfliktu między królestwem Danii a Związkiem Niemieckim, którego najsilniejszym członkiem były Prusy. Przedmiotem sporu były kraje Schleswig i Holstein - wchodzące wprawdzie w skład królestwa Danii, lecz jednocześnie władcy duńscy byli zobowiązani do traktowania tych obszarów jako samodzielnych jednostek politycznych. Kiedy król duński naruszył tę zasadę, państwa Rzeszy Niemieckiej uruchomiły przeciw niemu tak zwaną egzekucję federalną, co oznaczało wojnę. Dzięki zręcznej polityce Bismarcka udało się z jednej strony wciągnąć Austrię do udziału w antyduńskiej wyprawie, z drugiej strony - zapobiec interwencji Rosji i Anglii, na którą bardzo liczył król Danii. W tych okolicznościach wynik wojny był z góry przesądzony, gdyż dysproporcja sił była zbyt wielka. Prusko-austriacki najazd zakończył się pełnym sukcesem, którego uwieńczeniem była bitwa o twierdzę Dybbol (Dueppel). Wojna miała nowoczesny charakter: powszechnie stosowano okopy, a Prusacy sprawnie transportowali swoje główne siły koleją żelazną.
Zdobycie twierdzy Dybbol przez armię pruską (1864 r.). Malowidło nieznanego autora.
Drawska pamiątka Bitwy Narodów. Fot. J. Leszczełowski.
Ówczesny właściciel złocienieckiego zamku, major Bernhard von Mellethin, był uczestnikiem tej kampanii i odznaczył się wyjątkową odwagą. W uznaniu jego zasług król pruski Wilhelm I podarował mu w nagrodę armatę połową. Działo to było niewątpliwie symbolem zwycięstwa, ponieważ właśnie nowoczesne, wyprodukowane przez fabrykę Kruppa armaty zdecydowały o pruskiej wiktorii w decydującej bitwie pod Dueppel. Armata została ustawiona na dziedzińcu zamkowym w Złocieńcu. Właściciel zamku chętnie wypożyczał działo władzom miasta, kiedy te organizowały święta patriotyczne na rynku. Dla uczczenia ważniejszych zdarzeń wciągano nawet działo na szczyt Góry Rakowskiej i oddawano saluty. Również mieszkańcy Drawska chętnie wypożyczali tę armatę.
Ten zwyczaj stał się przyczyną zabawnego konfliktu między mieszkańcami obu miasteczek. Kiedy w 1870 roku dotarła do Złocieńca wiadomość o zwycięstwie nad Francuzami pod Sedanem, uradowani przedstawiciele miasta udali się do zamku do wdowy po majorze Bernhardzie von Mellenthinie, żeby wypożyczyć działo. Okazało się, że mieszkańcy Drawska byli szybsi i wcześniej wypożyczyli armatę. Zeźleni złocienianie ruszyli w pościg i dopadli transportujących armatę drawszczan w Suliszewie. Doszło do bijatyki, w wyniku której poturbowani obywatele Drawska uciekli. Zwycięzcy powrócili do Złocieńca i wciągnęli działo na Górę Rakowską. Oddano sześć strzałów na cześć podwójnej wiktorii: nad Francuzami i nad Drawskiem. Tę zabawną, ale prawdziwą historię opisał w swoim wierszu nauczyciel domowy z majątku ziemskiego w Osieku - niejaki Hercher. Wiersz podobno rozbawił całe ówczesne Niemcy.
Po przetłumaczeniu treści wiersza Herchera umieściłem go na złocienieckim forum dyskusyjnym z prośbą do forumowiczów o ułożenie polskiego wiersza. Moja prośba została szybko spełniona przez panią Annę Tratnerską-Łojek, która w ciągu pół godziny ułożyła rymy. Wierszyk został napisany naprędce, ale bardzo dobrze ilustruje treść wersów nauczyciela z Osieka. Umieszczam go za zgodą autorki:
Cała rzecz w Złocieńcu swoje miejsce miała
Historia dwóch miast i feralnego działa.
Prusy świętują nad francuską klęską:
Niech żyje odwaga, siła i zwycięstwo!
Chcieli oddać salut ku wygranej chwale,
Choć brakowało armaty, nie zrazili się wcale.
Do zamku Falkenburg ruszyli wnet śmiało,
By od wdowy von Mellenthin pożyczyć działo.
Dotarli na miejsce i cóż to, na Boga?
Armaty nie ma!
Już ją pożyczyła drawska załoga.
„Toć to nasze działo! Popamięta ten, kto nie wie!
Armata musi wrócić.” - poprzysięgli w gniewie.
„Odbierzemy działo, zrzednie im jeszcze mina,
Będziemy ich ścigać, choćby do Świdwina”.
W Suliszewie ich dogonili, rozbrzmiały bójki głosy, Drawszczanie uciekli, zostawiając armatę i włosy.
Jakie wielkie szczęście, bitwę wygrano,
Armatę triumfalnie do miasta zabrano.
Uratowana została złocieniecka gloria,
Podwójne zwycięstwo, podwójna wiktoria!
Armatę wciągnięto na Rakowskie Wzgórze,
Lufą w stronę Drawska, w zgodnym śmiechu chórze.
Nabito działo prochem, z zatyczką na koniec.
Duma ich rozpiera, już lont w ręku płonie!
Raz, dwa... pięciu strzałów złocienianie się doliczyli
I szósty strzał, pechowy - armatę rozsadzili.
Śmiali się i wołali z Drawska rodacy:
„Stało się sprawiedliwie, dlaczego byliście tacy?”.
Po tym pokój zawarli bracia zwaśnieni,
Dopóki... nowy konflikt nastrojów nie zmieni.
Armata stała na dziedzińcu zamkowym przez długie lata, będąc nieodłącznym elementem fotografii przedstawiających tę budowlę. Można zobaczyć ją także na starych zdjęciach złocienieckiego rynku, przedstawiających uroczystości patriotyczne i państwowe. Jeszcze w 1945 roku stała przed zamkiem. Na jej tle sfotografował się pierwszy polski burmistrz Złocieńca, Zbigniew Rysowski, wraz z grupą swoich współpracowników. Później armata zniknęła. W materiałach Heimatgruppe Falkenburg można znaleźć informację, że zabrali ją Rosjanie w ramach systematycznej grabieży miasta, którą przeprowadzili w marcu 1945 roku.
Wydaje się, że prawda jest jednak inna. Po opublikowaniu przeze mnie jednego z artykułów w lokalnym tygodniku „Pojezierze Drawskie” odebrałem telefon od pewnej anonimowej osoby, która opowiedziała mi wiarygodnie brzmiącą historię. Otóż na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych na dziedziniec zamkowy podjechała grupa polskich żołnierzy pod dowództwem porucznika. Wojacy sprawnie załadowali pamiątkowe działo na samochód GAZ i odjechali w nieznanym kierunku. Tę wersję potwierdziło jeszcze kilka starszych osób. Nie wiadomo, dokąd wywieziono zabytkowe działo. Takie postępowanie polskich żołnierzy było dość typowe. Zabierane rekwizyty służyły później jako ozdoby siedzib dowództw. Pięknym gazonem z ogrodu zamkowego (dzisiaj Park Żubra) żołnierze 1 Dywizji Rolno-Gospodarczej przyozdobili budynek sztabu dywizji przy ulicy Mickiewicza, a metalowe posągi jeleni z pałacu w Bobrowie powędrowały aż przed sztab jednostki wojskowej w Budowie. Dokąd zawieziono armatę? Nie wiadomo.
Najmłodszy syn właściciela zamku Joachim von Griesheim siedzi na armacie z wojny 1864 roku.
W 1945 roku armata stała jeszcze przed zamkiem.
Minęły zaledwie dwa lata od wojny w 1864 roku, a pogromcy Danii pokłócili się o zdobyte księstwa Schleswig i Holstein. Głębszą przyczyną prusko-austriackiego konfliktu była rywalizacja tych państw o dominację w Związku Niemieckim. Większość pozostałych państw związkowych włączyła się do konfliktu po stronie Austrii. Po stronie Prus stanęło zaledwie kilka mniejszych państewek niemieckich, za to Bismarckowi udało się pozyskać jako sojusznika Włochy, co było ważnym osiągnięciem, bo zmuszało Austrię do walki na dwa fronty. I tym razem Prusy zdecydowanie pokonały swoich przeciwników. Rozstrzygająca bitwa, w której walczyło blisko pół miliona żołnierzy, rozegrała się na terenie Czech, pod Sadową. Konflikt nazywano wojną niemiecką lub wojną braterską, gdyż walczyli w nim Niemcy przeciwko Niemcom.
Wydawałoby się, że wojna powinna zakończyć się sukcesem Austriaków, których państwo miało blisko trzykrotnie więcej ludności. Jednakże dla zrównoważenia tej przewagi Prusy wprowadziły powszechny obowiązek wojskowy. Właśnie dlatego w wojnie z Austrią w 1866 roku wzięło udział 60 mieszkańców Złocieńca. Tym weteranom poświęcono tablicę, którą zawieszono w kościele. Niestety, dzisiaj nie ma po niej śladu. Tymczasem w izbie muzealnej pobliskiego Czaplinka można odnaleźć drewnianą tablicę poświęconą dwóm żołnierzom poległym na tej samej wojnie. Napis brzmi: Z Bogiem za Króla i Ojczyznę zmarli z tego kościoła w 1866 roku Karol Truennelberg, Teodor Harmel. Tablicę przyniesiono z jednego z wiejskich kościółków Pojezierza Drawskiego.
Armia pruska w bitwie pod Sadową. Obraz nieznanego autora.
Czaplinecka tablica poświęcona poległym na wojnie 1866 roku.
W roku 1870 II Cesarstwo Francuskie wypowiedziało Prusom wojnę. Jednak cesarz Napoleon III nie poszedł w ślady swego wielkiego poprzednika - Napoleona I. Perfekcyjnie zaplanowana mobilizacja armii i doskonale zorganizowany transport wojsk koleją żelazną pozwoliły Prusakom uzyskać strategiczną przewagę nad przeciwnikiem. Błyskotliwa kampania przyniosła Prusom kolejny - po zwycięstwach nad Danią i Austrią - triumf, a Francji upokorzenie. Wielkie reparacje wojenne, które przyszło zapłacić Francji, przyczyniły się do znacznego rozwoju gospodarczego Prus. Rozpoczął się okres wielkich inwestycji, firmy powstawały jak grzyby po deszczu. O tym wyjątkowym czasie w dziejach naszego miasteczka pisałem, omawiając dokonania burmistrza Karola Lentza.
Również w tej zwycięskiej kampanii uczestniczyli złocienianie. Było ich około stu dwudziestu, co ponownie zostało uwiecznione na tablicy pamiątkowej w złocienieckim kościele. W 1895 roku na złocienieckim rynku wzniesiony został okazały pomnik Cesarza Wilhelma I i Wojowników (Kaiser und Krieger Denkmal). Pomnik poświęcono pierwszemu cesarzowi zjednoczonych Niemiec, jego synowi, również cesarzowi, oraz bohaterom wojen z lat 1866 i 1870.
Książę Kartaczy - cesarz Wilhelm I Hohenzollern.
Zmarły w 1888 roku Wilhelm I był postacią niezwykle wojowniczą. Dzielnie walczył już w 1814 roku w kampanii przeciwko wojskom Napoleona Bonapartego. Niechlubny przydomek Księcia lub Króla Kartaczy uzyskał w związku ze stłumieniem ludowych powstań w Berlinie i Badenii w 1848 roku, kiedy ostrzeliwał zrewoltowane miasta kartaczami (rodzaj pocisku artyleryjskiego, przypominającego puszkę wypełnioną kulami karabinowymi). Taki osobliwy rodzaj konwersacji przyniósł falę krytyk jego osoby, stąd też pewnie aż trzy próby zgładzenia go przez zamachowców. To właśnie Wilhelm I, jeszcze jako król Prus, obdarował działem majora Bernharda von Mellethina z zamku Falkenburg.
Cesarz miał też nieco inne oblicze, o czym świadczy interesujący polski epizod z prywatnego życia Wilhelma I. Okazuje się, że ten wielki wojownik i zwycięzca był zdolny do wielkich romantycznych uczuć. Młody Wilhelm zakochał się w pięknej polskiej księżnej - Elizie Radziwiłł. Formalne przeszkody uniemożliwiły jednak ślub obojga zakochanych. Księżna zmarła w młodym wieku, a cesarz nie potrafił o niej zapomnieć do końca życia. Podobizna Elizy miała swoje honorowe miejsce na cesarskim biurku do końca jego długiego życia. Co o tym sądziła cesarzowa Augusta? To pewnie temat na inną opowieść. W każdym razie małżeństwo nie uchodziło za szczęśliwe, podobno liberalnie wychowana małżonka przerastała intelektualnie prostolinijnego Wilhelma.