Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Cykl: Złocieniec, przygoda z historią, część IV. 1956-1986
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna Gminy Wałcz w Lubnie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dotychczas ukazały się następujące tomy dziejów Złocieńca:
Złocieniec, przygoda z historią (1333-1838)
Ostatnie stulecie
Falkenburga (1838-1945)
Złocieniec nie całkiem odzyskany (1945-1956)
Polecamy również inne książki
Jarosława Leszczełowskiego:
Od nazistowskiej twierdzy do polskich koszar
Wokół jeziora Siecino. Wędrówki w pięciu wymiarach
Złocieniec miasto dobrego sukna
Od Drawska Pomorskiego do Złocieńca. Wędrówki w pięciu wymiarach
Rozważania o historii wsi Stawno
Henrykowscy Golczowie
Żółte gawędy historyczne
Piętnastka powiatu drawskiego
Pojezierze Drawskie zaklęte w starych widokówkach.
Drawsko Pomorskie
Mojej żonie
Jarosław Leszczełowski
ZŁOCIENIECKTÓRYWIDZIAŁEM
1956-1986
Złocieniec,przygoda z historią
CZĘŚĆ IV
STAWNOlistopad 2014
REDAKCJA
Jarosław Leszczełowski
FOTOGRAFIA NA OKŁADCE
Jerzy Patan
PROJEKT OKŁADKI
Kazimierz Mardoń, Maciej Leszczełowski
KOREKTA
Ilona Pasiok
OPRACOWANIE EDYTORSKIE
Kazimierz Mardoń
© Copyright Jarosław Leszczełowski, Stawno 2014
© Copyright Agencja Wydawniczo-Usługowa „Aljar", Alicja Leszczołowska, Stawno Warszawa 2014
Na zlecenie Agencji Wydawniczo-Usługowej „Aljar”
WYDAWCA
Usługi Informatyczne SWAN-ITJarosław Leszczełowski78-520 Złocieniec, Stawno 50email: [email protected], tel. 502 019 607
ISBN 978-83-925612-7-9
DRUK
Zakład Poligraficzny PRIMUM s. c.
05-825 Grodzisk Mazowiecki, Kozerki ul. Marsa 20tel. (022) 724 18 76, e-mail: [email protected]
Szanowni Państwo!
Opowieść o dziejach naszego miasteczka zbliża się tym razem do czasów nam współczesnych, które jednak dla najmłodszych pokoleń złocienian stanowią już dość odległą historię. Czwartą część historii Złocieńca autor poświęcił wydarzeniom z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Podobnie jak miało to miejsce w poprzednich tomach, opis wydarzeń z historii przeplatany jest żywymi relacjami mieszkańców miasta. Dowiadujemy się, jak podejmowano najważniejsze inwestycje, które w dużym stopniu ukształtowały późniejsze oblicze miasta. Okazuje się, że nawet dość niepozorne i nieco zapomniane obiekty mają swą fascynującą historię.
Życzymy wszystkim czytelnikom przyjemnej lektury, a tych, którzy jeszcze nie poznali naszego pełnego uroku miasteczka, zapraszamy do odwiedzin.
Złocieniec, listopad 2014 r.
Nie mogę pamiętać Złocieńca pierwszej połowy lat sześćdziesiątych XX wieku. W głowie pozostały mi jedynie pojedyncze obrazy i sytuacje, których nie potrafię przypisać do konkretnych dat. Wiem, że w 1965 r., mając dwa latka, w spektakularny sposób wylałem na siebie gorącą kawę w złocienieckiej restauracji „Kosmos" i że dzięki szybkiej reakcji rodziców i kelnerek, nic mi się właściwie nie stało. Zdarzenia tego jednak również nie pamiętam, znam je tylko z opowieści. Okresu 1956-1962 nie mogę w ogóle pamiętać, gdyż nie było mnie wtedy jeszcze na świecie. Mimo tego postanowiłem nadać niniejszej książce tytuł „Złocieniec, który widziałem". Zrobiłem tak, gdyż lwia część opisywanego tutaj okresu historii miasta dotyczy czasów mi współczesnych. Opisywane w niniejszej publikacji miasteczko rzeczywiście widywałem na własne oczy i po raz pierwszy podczas pisania tej serii mogę relację świadków połączyć z własnymi wspomnieniami.
Czwartą część opowieści o moim mieście rodzinnym rozpocznę od wydarzeń z 1956 roku, kiedy wiele serc wypełnionych było nadzieją i oczekiwaniem lepszych czasów. Po mrocznym okresie stalinizmu te długo oczekiwane dobre czasy chyba rzeczywiście nadeszły, ale czy w pełni odpowiadały one rozbudzonym w 1956 roku nadziejom? Pozostawmy to pytanie w zawieszeniu, nie siląc się na szybkie i łatwe odpowiedzi. W niniejszej książce czytelnik znajdzie między innymi opis Złocieńca z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. oraz frapujące wydarzenia związane z działalnością tzw. pierwszej „Solidarności" i wprowadzeniem stanu wojennego.
Opis bardzo poważnych konsekwencji przemian gospodarczych, jakie miały miejsce w latach dziewięćdziesiątych XX w. wykracza poza ramy niniejszej książki. Jestem przekonany, że dla ich obiektywnego zrelacjonowania potrzeba jeszcze trochę czasu. Ale mogę przecież zainteresowanych tym okresem czytelników odesłać do pierwszego tomu serii „Złocieniec, przygoda z historią", w którym pisałem dość obszernie m.in. o upadku złocienieckiego przemysłu w latach dziewięćdziesiątych.
Podobnie jak poprzednie części dziejów Złocieńca, również i ta została zilustrowana zdjęciami, których pokaźną część udostępnił mi pan Zbigniew Czepe. Swoimi fotografiami wsparł mnie również pan Jerzy Patan. Obu panom pragnę bardzo gorąco podziękować. Również wiele innych osób udostępniło mi swoje prywatne fotografie i dokumenty. Dziękuję wszystkim, którzy poświecili mi swój czas, wspominając Złocieniec sprzed kilkudziesięciu lat. Moje podziękowania składam wszystkim, którzy udzielili mi jakiejkolwiek pomocy, a w szczególności państwu: Halinie Beńko, Ryszardowi Beńce, Janowi Bandurowi, Barbarze i Stanisławowi Baranom, Tadeuszowi Bosiackiemu(+), Henrykowi Czarnocie(+), Tadeuszowi Czerwonce, Zbigniewowi Czepemu, Dariuszowi Jareckiemu, Mirosławowi Kacianowskiemu, Teresie Leszczełowskiej, Aleksandrowi Lezlerowi(+), Wojciechowi Mantyce, Leszkowi Modrzakowskiemu, Bronisławowi i Mirosławowi Papużyńskim, Ilonie Pasiok, Urszuli Ptak, Eugeniuszowi Rosiakowi, Witoldowi Rusakiewiczowi, Zdzisławie Sorokin, Apolonii Stefańskiej, Tadeuszowi Goławskiemu oraz Barbarze Szut. Bardzo przepraszam wszystkich, których mogłem z powodu zawodnej pamięci pominąć.
Szczególne podziękowania pragnę wyrazić mojej żonie, która sprawnie zarządzała biznesową stroną przedsięwzięcia związanego z wydaniem czwartej części historii Złocieńca.
Za profesjonalny wkład pracy w przedsięwzięcie, jakim było wydanie tej książki, składam osobne podziękowania państwu Ilonie Pasiok, Wiesławie Mielniczuk i Kazimierzowi Mardoniowi.
Podczas pisania książki spotykałem się z dużą życzliwością i pomocą władz miejskich w Złocieńcu, za co serdecznie dziękuję pani przewodniczącej Rady Miasta Urszuli Ptak i panu burmistrzowi Waldemarowi Włodarczykowi.
Wielkie wydarzenia Października 1956 r. rozgrywały się daleko od niewielkiego miasteczka na Pojezierzu Drawskim. Wrzało przede wszystkim w Warszawie i jej wielkich zakładach przemysłowych. W marcu, podczas „braterskiej" wizyty w ZSRR, umarł w dość niejasnych okolicznościach Bolesław Bierut. Ludzie nie wiedzieli, co o tym myśleć, snuto różne przypuszczenia. Popularny stał się nowy przydomek określający zmarłego prezydenta - „Bolesław Otruty". W kraju urządzono Bierutowi wspaniały pogrzeb, którego rozmach nie wróżył odejścia od dotychczasowej polityki. Jednak już 27 kwietnia 1956 r. władze ogłaszają wielką amnestię. Z więzień wychodzi ponad 6000 ludzi skazanych z powodów politycznych. Słowo „amnestia" oznacza jedynie darowanie części kary, a nie rehabilitację niewinnie prześladowanych, ale mimo wszystko była to wyraźna zapowiedź nadchodzących zmian. W czerwcu 1956 r. w Poznaniu doszło do masakry protestujących robotników, która odsłoniła prawdziwe oblicze „ludowej" ojczyzny, a jesienią do władzy powrócił Władysław Gomułka, który został wypuszczony ze stalinowskiego więzienia. O tym, że więzieniem była elegancka willa Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, prawie nikt wtedy nie wiedział, więc powszechnie witano Gomułkę jako męża opatrznościowego i bohatera. Decyzja o wyniesieniu Władysława Gomułki podobno została podjęta w Polsce bez konsultacji z Moskwą, co wywołało furię radzieckiego przywódcy Nikity Chruszczowa. Wydano złowrogie rozkazy i wojskowe jednostki radzieckie opuściły koszary na Dolnym Śląsku i Pomorzu. Długie kolumny niezwyciężonej Armii Czerwonej zbliżały się z różnych kierunków do niepokornej Warszawy. Zbrojna konfrontacja wydawała się nieunikniona. Niektórzy twierdzą nawet, że do obrony Warszawy szykowała się już polska armia, co wydaje się jednak mocno wątpliwe. Dowodzone przez sowieckich oficerów Ludowe Wojsko Polskie nie było w stanie przeciwstawić się armii radzieckiej. Na szczęście w Warszawie pojawił się osobiście Nikita Chruszczów, który zrugał wprawdzie swoich polskich wasali, lecz ostatecznie zaakceptował nominację Władysława Gomułki. Armia Czerwona otrzymała rozkaz powrotu do koszar. Jednostka z Bornego Sulinowa na Pojezierzu Drawskim zdążyła dotrzeć aż do Włocławka, zanim otrzymała rozkaz odwrotu. Dodajmy, że jednym z efektów Października 1956 r. było uwolnienie polskiej armii od sowieckich oficerów z marszałkiem Rokossowskim na czele.
Mieszkańcy Złocieńca w napięciu wsłuchiwali się w wiadomości płynące z radioodbiorników. Z wielu oczu ciurkiem płynęły łzy radości i nadziei, że oto nadchodzą nowe, lepsze czasy. W wielkiej polityce zachodziły niewątpliwie poważne zmiany. Odejście od drapieżnego stalinizmu było nieodwracalne, ale marzenie o demokratycznej i suwerennej Polsce wkrótce okaże się iluzją.
W niniejszym rozdziale chciałbym poszukać odpowiedzi na pytanie, co oznaczały w praktyce październikowe przemiany dla codziennego życia mieszkańców Złocieńca.
Władysław Gomułka przemawia na wiecu w Warszawie. Październik 1956 r.
Zanim przejdziemy do poszukiwania skutków Października 1956 r. w naszym małym pomorskim miasteczku, spróbujmy na podstawie dokumentów archiwalnych wyobrazić sobie jego wygląd w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Nie jest to zadanie zbyt trudne, gdyż w szczecineckim archiwum znajdziemy wiele sprawozdań opisujących życie miasta w tym okresie. Dokumenty te pozbawione są infantylnych propagandowych wywodów, charakterystycznych dla lat stalinizmu, co ułatwia uzyskanie obrazu rzeczywistych problemów i samo w sobie było znakiem dokonujących się przemian.
W mieście ciągle było wiele śladów zakończonej przed dziesięcioma laty wojny. Wiele placów i posesji pokrytych było zwałami gruzów, których wywożenie poza miasto przebiegało bardzo powoli ze względu na brak odpowiedniej ilości środków transportowych. Brak wystarczającej liczby śmietników powodował, że wielu złocienian wyrzucało swe śmieci wprost na ulicę. Śmierdzące hałdy wszelkiego rodzaju odpadków należały do normalnych widoków na ulicach ówczesnego Złocieńca. Zdewastowane chodniki wołały o pilną naprawę. Samochodów było jeszcze bardzo niewiele, za to rowerzyści mieli zwyczaj jazdy po chodnikach, co bezskutecznie zwalczała miejscowa milicja. Dochodziło nawet do wypadków przejechania pieszych przez niefrasobliwych cyklistów. Innym utrapieniem było pędzenie bydła przez rolników przez nawet najbardziej ruchliwe ulice. Stada takie wywoływały zamieszanie wśród przechodniów, a ponadto „pieczętowały" ulice i trotuary charakterystycznymi plackami krowiego łajna. Milicja wystawiała mandaty, co jednak nie wywierało specjalnego wrażenia na rolnikach.
Problematyka ta została dość szeroko opisana w raporcie komendanta złocienieckiego MO1, Dobosza, złożonym na posiedzeniu Prezydium MRN w 1955 r. Milicjant ten twierdził, iż spadła wyraźnie liczba przestępstw większego kalibru, lecz nagminne stały się drobne kradzieże w sklepach dokonywane przez zatrudniony tam personel. Powodem takiego stanu rzeczy miał być brak kontroli ze strony „władz wyższych", jak również ze strony kie-
Ulica Wodna w Złocieńcu. Fot. Zbigniew Czepe
rownictwa PSS (Powszechna Spółdzielnia Spożywców) i MHD (Miejski Handel Detaliczny).
Poważnym problemem, według złocienieckiego komendanta MO, było chuligaństwo i liczne awantury uliczne. Niepokój budziło powszechne pijaństwo, którego ofiarą padała również złocieniecka młodzież. Według komendanta Dobosza, źródłem tego problemu były liczne miejsca pracy w złocienieckich zakładach przemysłowych, które przyciągały do miasta wielu ludzi, w tym tzw. „element kryminalny".
W protokole z posiedzenia Prezydium MRN z 16 października 1956 r. odnaleźć można opis dość dziwacznych prób zawstydzania chuliganów za pomocą wywieszania ich zdjęć w gablotkach ustawianych w miejscach publicznych. Poniżej przytaczam cytat z protokołu posiedzenia w oryginalnym brzmieniu:
W dyskusji [...] zabrał głos J... Czesław nadmieniając, że gablotki na zdjęcia chuliganów należy ustawić w kinie Mewa oraz, że w czasie wywieszania zdjęć w gablotce winien być obecnym i czuwać funkcjonariusz MO z powodu, że inni mogą wybić oszklenie i zniszczyć, jak również ogłaszać w kinie w czasie wyświetlania seansów za jakie przestępstwa zostali ukarani i jaką karą2.
Sprawozdanie z działalności MO w Złocieńcu w 1957 r. Strona pierwsza
Sprawozdanie z działalności MO w Złocieńcu w 1957 r. Strona druga
Na tym samym posiedzeniu Prezydium MRN podjęło uchwałę o zakazie sprzedaży alkoholu w sklepach PSS, MHD i w gospodach w dniach wypłat3, co miało zmniejszyć plagę pijaństwa. Później okaże się, że zakaz ten będzie często łamany przez prywatne restauracje, co prowadzić będzie nawet do odbierania im koncesji na sprzedaż alkoholu.
Działalność chuliganów ujawniała się też i w innej dziedzinie. Aby ukrócić zwyczaj wyrzucania śmieci bezpośrednio na ulice, Prezydium MRN zobowiązano Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych do przygotowania śmietników w formie drewnianych skrzyń4. Niestety, skrzynie te zostały szybko zniszczone przez miejscowych chuliganów, w związku z czym zdecydowano o budowie śmietników betonowych.
W 1957 r. podobne sprawozdanie sporządził nowy komendant posterunku MO w Złocieńcu, Michalak. Z tej lektury widać, że niewiele się zmieniło. Zarówno dokument z 1955 r., jak i ten z 1957 r. napisane są fatalnym językiem i roją się od błędów ortograficznych, co pozwala nam ocenić jakość wykształcenia ówczesnych szefów miejscowej milicji. Treść sprawozdania z działalności MO na terenie Złocieńca przedstawiam w pełnym brzmieniu na ilustracjach.
Stan wielu budynków i mieszkań był gorszy niż fatalny. Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych i działające na jego zlecenie Miejskie Przedsiębiorstwo Robót Budowlanych uwijały się jak w ukropie, dokonując wielu remontów poniemieckich mieszkań i domów. Nowe budynki jeszcze nie powstawały. Jedynymi wyjątkami były oddana w 1956 r. Szkoła Podstawowa nr 2 i wybudowane przez wojsko osiedle mieszkaniowe w Budowie.
Garść ciekawych informacji dotyczących wyglądu ówczesnego Złocieńca znalazłem w książce ewidencji nieruchomości z 1954 r.5 Okazuje się, że - pomimo rozwiązania Dywizji Rolno-Gospodarczej - w mieście wciąż obecne było wojsko, do którego należało kilka budynków. W niewielkim domu przy ulicy Dworcowej 3 urzędowała Wojskowa Komenda Miasta, a na Piaskowej znajdowało się kilka wojskowych magazynów i stodoła. Do wojska należały również posesje nr 8 i 9 przy ulicy Bohaterów Warszawy i nr 6 przy ulicy Sadowej (piękny ryglowy budynek, w którym przed wojną mieściło się przedszkole). W późniejszym czasie w budynkach przy Dworcowej i Sądowej mieszkania otrzymali zawodowi wojskowi. Jak wspomniałem powyżej, pomimo upływu dziesięciu lat od zakończenia działań wojennych, w wielu miejscach leżały zwały gruzów. Dawny browar Karola Bussiana przy ulicy Sienkiewicza (dawniej Lipowa, dziś Piątego Marca) był kompletnie zrujnowany, a należące do niego dawniej posesje nr 6, 7, 8, 9 i 10 były wypełnione gruzami. Posesje nr 17, 18, 21, 22, 23 i 24 przy ulicy Krętej były również kompletnie zrujnowane. W toku działań wojennych ucierpiały mocno ulice Podmiejska oraz Sikorskiego, gdzie puste place pozostały po posesjach nr 4, 5, 6 i 7.
We wspomnianym powyżej dokumencie ewidencyjnym od-najdziemy też sporo informacji o rozmieszczeniu różnych miejskich instytucji i przedsiębiorstw: zniszczony tartak - ul. Czaplinecka, targowisko miejskie - ul. Drawska 28, PGR Oleśnica - na końcu ulicy Piaskowej, Spółdzielnia Produkcyjna - Dworcowa 12, kaplica - skrzyżowanie Sienkiewicza i Chopina, magazyn w dawnym kinie Apollo, Przedszkole Miejskie - Sadowa 3, Szczecińskie Zakłady Ceramiki Budowlanej - ul. Drawska, Urząd Pocztowo- -Telekomunikacyjny przy Mickiewicza 1, fabryka ZPW nr 17 zajmowała obiekty przy ulicach Mickiewicza i Okrzei, Stolarnia Mechaniczna - Bydgoska 12, PKP mieściła się przy ulicy Dworcowej, ale też przy Polnej 10 i Drawskiej 1, siedziba Nadleśnictwa - Połczyńska 7, dawny zamek rodziny von Griesheim stał pusty,
Rynek w Złocieńcu. Fot. Zbigniew Czepe
Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska - Świerczewskiego 23, nieczynny młyn - Staszica 13. Dodajmy jeszcze, że w 1954 r. rozebrano siedem stodół przy ulicy Chopina, przygotowując w ten sposób plac budowy pod nową szkołę podstawową.
Z dokumentów budżetowych dotyczących 1956 r. dowiadujemy się6, że w Złocieńcu mieszkało wówczas 8000 osób. Znajdowały się tu 4 zakłady przemysłowe, 14 sklepów, 8 kiosków do sprzedaży mięsa, rzeźnia, hotel oraz sześć mostów. 25 kilometrów ulic pokrytych było kostką, klinkierem, brukiem lub pozostawały nieutwardzone. W dwóch szkołach podstawowych uczyło się 985 dzieci i pracowało 22 nauczycieli. Izba porodowa posiadała 15 łóżek, a izba chorych 30.
Znane są też nazwiska ówczesnych kierowników najważniejszych złocienieckich przedsiębiorstw:
•Przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej był wówczas Zenon Nocuń, a sekretarzem Komitetu Miejskiego PZPR Bolesław Towalski.
Współczesnego czytelnika zaciekawi pewnie sposób funkcjonowania Biblioteki Miejskiej opisany w sprawozdaniu o rozwoju czytelnictwa7 przez panią kierownik B. Kikiel:
Prywatna knajpka „Bistro". Fot. Zbigniew Czepe
Obecnie korzysta z Biblioteki 503 czytelników włącznie z młodzieżą szkolną [...] W bibliotece znajduje się [...] czytelnia, z której korzystają miejscowi oraz podróżni. Na przykład biblioteka posiada prasę, jak: „Głos Koszaliński", „Sztandar Młodych", „Trybuna Ludu" oraz tygodniki: „Przyjaźń", „Kobieta i Życie", „Przyjaciółka", „Nowa Wieś”, a także tygodniki dziecięce: "Płomyk" i „Płomyczek". Z wydawnictw zagranicznych kilka pism rosyjskich. Biblioteka jest czynna cztery razy w tygodniu, z tym że dwa dni wymienia się książki dla dzieci i młodzieży, a drugie dwa dni dla starszych, resztę dni dla pracy kierownika biblioteki3.
Mam nadzieję, że ten krótki przegląd archiwaliów przybliżył czytelnikom obraz Złocieńca połowy lat pięćdziesiątych. Czas najwyższy poszukać przejawów październikowych przemian.
Kiedy chronologicznie wertując archiwalne karty, zbliżałem się do października 1956 r., odczuwałem swojego rodzaju podekscytowanie: „Zaraz pojawią się jakieś ważne zapisy, zwiastujące przełom i nowe czasy!" - myślałem. Tymczasem nic z tych rzeczy. Protokoły posiedzeń Prezydium MRN nie uległy praktycznie zmianie. Polski Październik nie znalazł wyraźnego odzwierciedlenia w tych dokumentach. Nie było żadnych komentarzy na temat zrywania z okresem stalinizmu. Tak jakby nic się nie działo. Mam nieodparte wrażenie, że polityczne decyzje zapadały na znacznie wyższych szczeblach, a w małych miejscowościach czekano po prostu na wytyczne z góry. Nie znaczy to jednak, że po wnikliwej analizie w archiwach nie można znaleźć oznak przemian. Po prostu trzeba wykazać więcej cierpliwości i wnikliwiej wertować karty opisujące lata 1956-1958. Jak już wspomniałem, jeszcze przed październikiem 1956 zniknęły z archiwalnych dokumentów niemądre i trącące fałszem propagandowe wywody. Prezydium MRN znowu zajmowało się sprawami miasta, a nie np. „zwalczaniem groźnego imperializmu światowego". Zmiany będące efektem kompromitacji stalinizmu ujawniały się i zaistniały także w Złocieńcu w znacznie ważniejszej, jeśli nie najważniejszej dziedzinie: w gospodarce.
Żeby lepiej zrozumieć, jak fatalne skutki dla miejskiej gospodarki miały lata stalinizmu, przypomnijmy, że konstrukcja gospodarcza przedwojennego Falkenburga opierała się na dwóch filarach. Pierwszym były fabryki włókiennicze i cegielnie zatrudniające wielu złocienieckich robotników. Ich właścicielami byli miejscowi kapitaliści, którzy byli zainteresowani inwestowaniem w Złocieńcu i tworzeniem miejsc pracy właśnie tutaj. Ten filar złocienieckiej gospodarki był jednak bardzo kapryśny. Kiedy przyszedł kryzys lat dwudziestych XX w., fabryki i cegielnie zwalniały pracowników, a w miasteczku panowała powszechna bieda. Złocienieckie włókiennictwo niemal całkowicie zależne było od zamówień rządowych, a ceramika budowlana bardzo czule reagowała na wahania koniunktury. Na szczęście istniał drugi filar gospodarki dawnego Falkenburga. Była to wielka sieć małych przedsiębiorstw, restauracji, kawiarni, knajpek, hoteli, warsztatów rzemieślniczych, mleczarni, sklepów z różnorodnymi towarami, księgami, firm spedycyjnych oraz zakładów usługowych. Wiele rodzin prowadziło kilka tego typu małych interesów. Szczególnie duże skupiska takich niewielkich przedsiębiorstw stanowiły ulice Wąsawska (później Piątego Marca), Wielkorynkowa (Bohaterów Warszawy) i Budowska (Świerczewskiego, Piłsudskiego) oraz sam rynek. Ten sektor złocienieckiej gospodarki był bardziej odporny na kaprysy globalnej koniunktury, jego istnienie łagodziło skutki kryzysów w mieście, stabilizowało lokalne życie gospodarcze.
Ofiarą II wojny światowej padły obydwa filary złocienieckiej gospodarki. Niemal całe wyposażenie fabryk włókienniczych i cegielni stało się łupem wojennym Armii Czerwonej, która skierowała do miasta tzw. Komendę Zdobyczy Wojennej z zadaniem systematycznego rabunku miasta. Wypędzenie niemieckiej ludności wiązało się w sposób oczywisty z likwidacją i drugiego sektora gospodarki miasteczka. W tej sytuacji nowe polskie władze stanęły przed nie lada wyzwaniem. Miasto stanowiło prawdziwą gospodarczą pustynię. Jednak walorami nie do przecenienia okazały się entuzjazm i energia przybywających na Pomorze Zachodnie Polaków. Ich pionierska praca przyczyniła się do odbudowy gospodarki miasta w drugiej połowie lat czterdziestych. Przemysł rozkręcał się powoli przy silnym wsparciu państwa. Do miasteczka napływało z różnych stron Polski wielu robotników, którzy mieli odwagę porzucić dotychczasowe życie i zbudować swój nowy świat na Ziemiach Odzyskanych. Osadnicy spontanicznie i energicznie przystąpili do odbudowy drugiego filara. Wbrew pozorom nie było to takie trudne, gdyż infrastruktura małych przedsiębiorstw usługowych, warsztatów i sklepów nie była tak mocno dotknięta działalnością Komendy Zdobyczy Wojennych. Wśród polskich przesiedleńców było wielu ludzi przedsiębiorczych, którzy zakasali rękawy i przystąpili do uruchomiania sklepów, restauracji, piekarni, zakładów fotograficznych, masarni i młynów. Pomocni okazali się również obecni w mieście niemieccy fachowcy, którzy nie zostali wysiedleni w grudniu 1945 r. ze względu na ich znajomość lokalnej infrastruktury. Wielu repatriantów już dawniej prowadziło swoje prywatne przedsiębiorstwa w kresowych miasteczkach, a w opuszczonym przez Niemców Falkenburgu było wiele wolnych lokali i sprawnych urządzeń. W pierwszych powojennych latach władze miejskie chętnie udzielały pomocy, licząc na szybkie przywrócenie miasta do życia. Ten fenomen sprawnej i spontanicznej odbudowy drugiego z sektorów miejskiej gospodarki opisywałem już w książce „Złocieniec, nie całkiem odzyskany".
Masarnia należąca do złocienieckiej PSS „Jutrzenka". Fot. Zbigniew Czepe
W tym miejscu pozwolę sobie na niewielką dygresję. Otóż w 2011 r. ukazał się w Gazecie Wyborczej cykl artykułów o Ziemiach Odzyskanych. Po zakończeniu tej serii wydrukowano wywiad z historykiem z Krakowa, który omawiał sytuację na Ziemiach Odzyskanych po dokonaniu wymiany ludności, czyli opuszczeniu ich przez ludność niemiecką i osiedleniu Polaków z Kresów i innych rejonów Polski. Specjalnie podkreśliłem fakt, że historyk ten wywodził się z Krakowa, gdyż wydaje mi się, że bez dokładnego zbadania przedmiotu oparł się w części swoich wypowiedzi na mitach i uprzedzeniach, które rozwinęły się w głowach wielu Polaków niedotkniętych tragedią przesiedleń. Wyznawcy tych mitów nieprzychylnie oceniają ludność, która zasiedliła po wojnie Ziemie Odzyskane, zarzucając jej apatię lub nawet niedorozwój cywilizacyjny. Czytając wywiad, dowiedziałem się ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, że ludność przybywająca na Ziemie Odzyskane nie miała w sobie ducha pionierów i dlatego nie potrafiła dźwignąć gospodarki na poziom zbliżony do tego, jaki osiągnęli Niemcy przed wybuchem wojny. Według wspomnianego historyka, pionierskie nastawienie nie pojawiło się na Ziemiach Odzyskanych, gdyż ludność kresowa została tam przesiedlona przymusowo. Nie zgadzam się całkowicie z takim postawieniem sprawy. Po pierwsze i najważniejsze: pionierska energia była obecna i bardzo dobrze widoczna wśród polskich przesiedleńców, którzy z dużym wysiłkiem dźwignęli zrujnowany lub rozgrabiony przemysł. Wystarczy wsłuchać się w opowieści ludzi, którzy uruchamiali produkcję pierwszych metrów tkaniny w złocienieckiej fabryce. Bezinteresowne poświęcenie entuzjazm i radość tworzenia! Podobnie było niemal w każdej dziedzinie gospodarczego życia. Nie oznacza to, że wśród osadników nie było leni i ludzi całkowicie pasywnych. Tu właśnie leży sedno sprawy, gdyż posiadanie pionierskiej energii nie zależy przecież od formy przesiedlenia: przymusowo lub nie, ale od indywidualnych cech konkretnego człowieka.
Pierwsza w powojennym Złocieńcu kawiarnia Bernarda Paczkowskiego; zlikwidowana w czasach stalinowskich. Fot. Zbigniew Czepe
Ponadto wiemy, że przesiedlenia na Ziemie Odzyskanie nie miały charakteru wyłącznie przymusowego. Powiem więcej, znacznie częściej była to własna decyzja osadników. Na przykład do Złocieńca około trzydziestu procent ludności przybyło z centralnej Polski. Wcześniej mieszkali w biednych i zniszczonych wsiach, kiedy dotarły do nich wieści o dalekiej zachodniej krainie, która potrzebuje rąk do pracy i oferuje nowe życie odważnym. Najbardziej energiczni spieniężali swój skromny majątek i ruszali w nieznane, żeby budować lepszą przyszłość dla swoich rodzin. Czyż nie są to typowe zachowania pionierskie? Oczywiście, że tak! Zadajmy sobie pytanie, czy przesiedlenie Polaków z Kresów miało charakter wyłącznie przymusowy? Odpowiedź brzmi: nie. Przecież władze sowieckie, zdając sobie sprawę, jak brzemienny w skutkach może być wyjazd setek tysięcy Polaków, przez długie lata skutecznie uniemożliwiały przesiedlenia do Polski w nowych granicach. To Kresowiacy uparcie dążyli do wyjazdu do Polski, jaka by ona nie była. Nie chcieli zostać w granicach „sowieckiego raju", chcieli żyć w Polsce i swój cel osiągnęli. Tezy krakowskiego historyka były więc podwójnie błędne: nieprawdą jest, że osadnicy nie mieli w sobie pionierskiego ducha, a twierdzenie, że wszyscy zostali przesiedleni przymusowo, jest również fałszywe. Ale na tym nie koniec.
Historyk z Krakowa pozwolił sobie też na śmiałą tezę, że polska ludność nie potrafiła odtworzyć gospodarki małych miasteczek, gdyż znajdowała się na niższym poziomie cywilizacyjnym. Podobno do takich wniosków doszedł, badając historię Lubomierza, czyli miasteczka, w którym osiedlili się bohaterowie popularnej komedii „Sami swoi". Mam wrażenie, że autor tej tezy nie odrobił jednak lekcji w archiwach, gdyż wiedziałby, że śmiertelny cios gospodarce miasteczek Ziem Odzyskanych zadała stalinowska „wojna o handel". Dopiero wtedy zniweczono pionierską robotę licznych przesiedleńców-przedsiębiorców. W latach 1945-47 polscy osadnicy z niezwykłą energią potrafili założyć wiele sklepów, warsztatów i przedsiębiorstw usługowych. Dowodów na to jest w archiwach aż nadto. Niszczenie dawnych dworów, pałaców i upadek wielu przedwojennych przedsiębiorstw odbywało się na terenie całej komunistycznej Polski i związane było ze zjawiskami charakterystycznymi dla nowego ustroju. Zwalanie przyczyn tych zjawisk na rzekomą gnuśność repatriantów z Kresów jest fałszywe i wynika chyba z uprzedzeń, które zalęgły się w głowie historyka z Krakowa.
Wracając do tematu październikowych przemian, należy powiedzieć po raz kolejny, że drugi filar złocienieckiej gospodarki został odbudowany dzięki przedsiębiorczości i zaradności polskich osadników. W latach 1945-1947 powstało bardzo wiele małych przedsiębiorstw i sklepów. Pomimo dużej dynamiki tego procesu na pewno nie udało się osiągnąć stanu sprzed wojny, gdyż trudno było oczekiwać, że przybysze z Polski będą mieli te same umiejętności jak Niemcy, którzy właśnie opuścili miasto. Jeśli w jakimś miasteczku były cztery młyny i trzy zakłady fotograficzne, to trudno było oczekiwać, że wśród przybyszy ze wschodu będzie akurat czterech młynarzy i trzech fotografów. To było niemożliwe, więc nie wszystkie zakłady znalazły swoich nowych właścicieli.
Niestety, cały wielki wysiłek włożony w odbudowę drugiego sektora miejskiej gospodarki został zniweczony w czasach stalinizmu. Rozpoczęto obłąkańczą „bitwę o handel", utrudniano prowadzenie działalności wszystkim przedsiębiorcom prywatnym, w efekcie czego w 1954 roku nie było już w mieście prywatnych sklepów i przedsiębiorstw. Innymi słowy, zniszczono kompletnie drugi filar miejskiej gospodarki. Zamiast tego powstały spółdzielnie handlowe (PSS „Jutrzenka") i rzemieślnicze. Wiele sklepów należało do państwowego przedsiębiorstwa: Miejskiego Handlu Detalicznego. Te podmioty tzw. „gospodarki uspołecznionej" okazały się nieefektywne, co było zauważane i krytykowane na posiedzeniach złocienieckiego Prezydium MRN. W lutym 1957 r. dokonano na przykład podsumowania działalności Powszechnej Spółdzielni Wielobranżowej, która powstała w 1955 r. w wyniku połączenia Spółdzielni Pracy Skórzano-Odzieżowej i Spółdzielni Pracy Inwalidów9. Zawarty w protokole opis kłopotów tego przedsiębiorstwa jest bardzo charakterystyczny i dobrze obrazuje problemy również innych zakładów gospodarki uspołecznionej. Zarząd spółdzielni uskarżał się na brak surowców, maszyn i niskie kwalifikacje pracowników. Notowano poważny odpływ fachowców do rzemiosła prywatnego. Brak parku maszynowego powodował konieczność pracy ręcznej, co skutkowało zawalaniem planu. Surowców nie kupowano w dostatecznych ilościach między innym ze względu na niedostępność kredytów. Połączenie dwóch spółdzielni spowodowało konieczność sporządzenia trzech bilansów, tymczasem w przedsiębiorstwie brakowało księgowych. Z dzisiejszego punktu widzenia dość zabawnie brzmi opis fiaska, jakim zakończyła się próba powołania w ramach spółdzielni grupy remontowo-budowlanej:
Ponieważ grupa nie przyniosła żadnej korzyści dla spółdzielni, jak i dla mieszkańców miasta, a raczej była to grupa nierobów i pijaków, uchwałą zarządu spółdzielni grupa remontowo-budowlana została zlikwidowana...10.
Rynek w Złocieńcu. Pompa i słup ogłoszeniowy pamiętają czasy niemieckiego Falkenburga. Na drugim planie na budynku narożnym widać szyld Powszechnej Spółdzielni Wielobranżowej. Autor fotografii nieznany
W podsumowaniu zarząd ocenił całokształt działalności Powszechnej Spółdzielni Wielobranżowej w latach 1955-1956 jako katastrofalny. Władze miejskie wielokrotnie krytykowały również działalność Powszechnej Spółdzielni Spożywców „Jutrzenka", w której punktach sprzedaży było ciągle zbyt mało towarów. Po chleb często ustawiały się kolejki. Krytykowano nieestetyczne wystawy i bałagan w sklepach. Ponadto wskazywano, że w gospodach spółdzielczych w godzinach pracy spożywany jest alkohol.
Kierownik złocienieckiej Spółdzielni Radiotechnicznej Benedykt Krasnowski twierdził na posiedzeniu Prezydium MRN, że wszelkie plany działalności narzucane są z góry przez zarząd w Słupsku. Poważną bolączką był według niego brak części zamiennych dystrybuowanych centralnie. Lampy radiowe były bardzo niskiej jakości i psuły się po kilku dniach od naprawy, co wywoływało złość klientów11.
Spółdzielnie dysponowały dużą ilością lokali, które przejęły kiedyś od prywatnych właścicieli. Pomieszczenia często były wykorzystywane w sposób nieracjonalny i władze miejskie groziły ich odebraniem, do czego jednak nie dochodziło. Tymczasem właśnie brak lokali był jedną z zasadniczych barier, na którą natrafiła odradzająca się po 1956 r. prywatna przedsiębiorczość.
Ten krótki przegląd ocen dotyczących handlu i rzemiosła uspołecznionego pokazuje, jak wielkim błędem było zrujnowanie prywatnych przedsiębiorstw. Nieefektywne spółdzielnie i firmy państwowe nigdy nie były w stanie wypełnić olbrzymiej luki, jaka powstała w miejskiej gospodarce. Najwyraźniejszym przejawem popaździernikowych przemian była więc próba odbudowy tego drugiego z sektorów miejskiej gospodarki. Władze lokalne wyraźnie wspierały inicjatywy odradzającej się prywatnej przedsiębiorczości, co stało w jaskrawym kontraście wobec zachowań miejskich instytucji w czasach stalinizmu. Jednym z głównych tematów obrad Prezydium MRN w drugiej połowie lat pięćdziesiątych było przyznawanie lokali niezbędnych dla działalności prywatnych sklepów, warsztatów i innych małych przedsiębiorstw. Jednak już na wstępie należy zauważyć, że sytuacja w mieście nie była podobna do tej w 1945 r. Złocieniec był wypełniony ludźmi, nie było łatwo wygospodarować wolne lokale. Do miasta przybywała właśnie nowa fala repatriantów zza Buga, którzy pilnie potrzebowali mieszkań, a w latach stalinowskich nie wybudowano właściwie żadnego nowego domu. Ponadto wielu potencjalnych przedsiębiorców zraziło się i nie ufało już władzy. W tej sytuacji odbudowa drugiego filaru miejskiej gospodarki okazała się niezwykle trudna.
Już na listopadowym (1956 r.) posiedzeniu Prezydium MRN pojawiły się pierwsze wnioski o przydział lokali dla prowadzenia prywatnej działalności. Wnioski takie złożyli między innymi: T. Sobolewski, C. Fiedoruk, S. Szachewicz, A. Miś i K. Fabijańczyk12. Ze względu na trudną sytuację nie przyznawano pomieszczeń natychmiast, ale widoczne było pozytywne nastawienie lokalnych władz, spowodowane z pewnością również wytycznymi z góry. W mieście istniał plan remontów lokali, które zamierzano przekazać prywatnym przedsiębiorcom.
W efekcie intensywnie prowadzonych remontów w lutym 1957 r. Prezydium mogło przyznać kilka lokali prywatnym osobom: ob. Złocisty otrzymał lokal przy ulicy Wolności 4, ob. Pawlak i Czybor - przy Połczyńskiej 3, M. Michniewicz - przy Bohaterów Warszawy, ob. Rybarczyk - przy Świerczewskiego 12, ob. Krauze przy Świerczewskiego 25, M. Wietrzyk i ob. Ligocka - przy Świerczewskiego 36, ob. Albiniak - przy Świerczewskiego 3, ob. Jastrzębski - przy Świerczewskiego 22 oraz Z. Czepe - przy Połczyńskiej 7. Przy czym ten ostatni otrzymał przydział po złożeniu zobowiązania, że osobiście wykona przepierzenie dla uzyskania w ten sposób dwóch lokali. Nie wszyscy należeli jednak do takich szczęśliwców. Ob. Alicji Miś i ob. Stawickiemu obiecano przydział dopiero w przypadku zwolnienia się lokali. Ob. Kuprowski miał otrzymać zakład fryzjerski w Rynku, ale dopiero po zakończeniu remontu. F. Kuśnierz otrzymał negatywną odpowiedź ze względu na brak lokali. Podobną decyzję otrzymał R. Hanclik, który chciał otworzyć zakład tapicerski. Ob. Arkuszewskiego pouczono, że powinien starać o wybudowanie kiosku na terenie miasta13.
Bar przy ulicy Armii Polskiej. Fot. Zbigniew Czepe
Kolejne protokoły z posiedzeń Prezydium MRN pokazują14, że coraz trudniej było otrzymać pomieszczenie na prowadzenie działalności. Wiktor Stańczyk otrzymał lokal przy Rynku 7, gdzie miał urządzić warsztat tapicersko-galanteryjny. Natomiast ob. Koprowski, żeby otrzymać lokal pod adresem Rynek 16, musiał oświadczyć, że nie zgłasza pretensji do faktu przydzielenia mu pomieszczeń, które nie zostały wyremontowane. Odrzucono wniosek ob. Książka o zgodę na założenie jadłodajni przy Świerczewskiego 22. Podobnie potraktowano wniosek ob. Stawickiego, który chciał założyć sklep galanteryjny, lecz nie zgodził się na lokal w budynku przy Świerczewskiego 22 ani nie chciał wybudować kiosku na terenie miasta. Prezydium zaznaczyło jednak, że gdy pojawi się wolny lokal, ob. Stawicki otrzyma go w pierwszej kolejności. Widoczna był chęć pomocy ze strony władz miejskich, jednak bariera braku stosownych pomieszczeń dawała coraz mocniej znać o sobie. Ob. Rawłusiewicz zadeklarował, że samodzielnie wyremontuje jeden z budynków przy ulicy Dworcowej, co skłoniło prezydium do pozytywnej decyzji o przydziale. Budynek ten był zresztą zniszczony w 80%. Brakujące lokale pozyskiwano między innymi poprzez likwidację zakładowych świetlic cieszących się coraz bardziej słabnącym powodzeniem. W 1956 r. zlikwidowano m.in. świetlice ZPW i PSS, zwolnił się też budynek po siedzibie PZPR przy ulicy I Dywizji WP.
Kartkując dokumentację archiwalną dotyczącą 1957 r., łatwo dostrzec, że kwestia przyznawania pomieszczeń pod działalność gospodarczą dość szybko zeszła z pierwszego planu. Wzmianki na ten temat stawały się coraz rzadsze. W marcu 1957 r. przyznano jeszcze lokale nr 10 i 12 w Rynku i przesunięto w czasie decyzje dotyczące zgody na urządzenie olejarni i zakładu rymarskiego15. Czy przyczyną takiego stanu rzeczy była tylko bariera lokalowa? Pewnie też, ważniejsze było jednak nastawienie władz krajowych, które stopniowo odchodziły od polityki wspierania prywatnej inicjatywy na rzecz faworyzowania przedsiębiorstw uspołecznionych.
Podsumowując, należy, niestety, stwierdzić, że próba odbudowy drugiego sektora złocienieckiej gospodarki zakończyła się niepowodzeniem. Liczba prywatnych przedsiębiorstw i sklepów była nieporównywalnie mniejsza od tej w przedwojennym Falkenburgu. Niedostatek towarów i usług będzie istotną bolączką trapiącą mieszkańców Złocieńca aż do upadku komunizmu. Nie udało się nadrobić strat poniesionych w wyniku obłędnej stalinowskiej polityki gospodarczej. Nowe popaździernikowe władze również nie rozumiały szansy, jaka pojawiłaby się w przypadku nieskrępowanego rozwoju prywatnych przedsiębiorstw. Fiasko odbudowy prywatnego sektora gospodarki miejskiej pokazują najlepiej dane dotyczące 1968 r., zamieszczone w książce „Dzieje Ziemi Drawskiej" wydanej pod redakcją T. Gasztołda. Autor rozdziału o handlu detalicznym i gastronomii napisał:
W pierwszym okresie powojennym ze względu na liczbę sklepów podstawowe znaczenie miał sektor prywatny. Nieco wolniej rozwijała się sieć handlowa sektora uspołecznionego. W końcu 1946 r. na terenie powiatu drawskiego znajdowało się 108 prywatnych punktów sprzedaży handlu detalicznego i gastronomii. [...] Organizacja tych pierwszych sklepów miała początkowo poważne niedociągnięcia i obliczona była przeważnie na doraźny zysk. Począwszy od 1946 r., zaczyna rozwijać się handel uspołeczniony, działający w ramach Państwowych Central Handlowych oraz central zbytu poszczególnych zrzeszeń branżowych. Od 1947 r. następuje stopniowe wypieranie z obrotu towarowego sektora prywatnego. Już w 1950 r. sektor ten nie obejmował handlu hurtowego. W1968 r. na omawianym terenie znajdowało się 310 punktów sprzedaży detalicznej, w tym zaledwie 7 było w rękach prywatnych16.
Jak widzimy, autor triumfalnie opisuje zwycięstwo handlu uspołecznionego nad prywatnym. Nie zauważa zupełnie wad tego pierwszego, a „złym" prywaciarzom jak za „najlepszych" czasów stalinizmu zarzuca chęć doraźnego zysku. Wypchnięcie
Zakład fryzjerski na skrzyżowaniu ulic Bohaterów Warszawy i Sikorskiego. Widać gablotę z plakatami kina Mewa. Fot. Zbigniew Czepe
sektora prywatnego z handlu hurtowego, co było przecież jednym z pierwszych etapów ponurej stalinowskiej „bitwy o handel", autor piszący pod koniec lat sześćdziesiątych XX w. przedstawia jako sukces. Ani słowa o brutalnym zniszczeniu sektora prywatnego w latach pięćdziesiątych. Cytowane słowa dobrze ilustrują odejście władz od popaździernikowej polityki „zielonego światła" dla prywatnych przedsiębiorców. Efektem tego w 1968 roku na 310 placówek handlowych tylko 7 było w rękach prywatnych. Te dane pokazują dobitnie fiasko odbudowy sektora prywatnego.
Odejście władz od zamiaru dokonania głębokich reform gospodarczych było aż nadto widoczne nawet w małym Złocieńcu. Brak silnego prywatnego filaru gospodarki miejskiej okaże się fatalny w skutkach po wprowadzeniu reform rynkowych na początku lat dziewięćdziesiątych XX w., kiedy pod wpływem ogólnokrajowego kryzysu padnie złocieniecki przemysł.
Złocienieccy księża zmartwychwstańcy musieli żywić wielkie nadzieje związane z październikowym przełomem, gdyż w kronice parafialnej ktoś napisał wielkimi literami: „Wielkie Dni Października 19.20.21. X 1956 r.". Pod takim nagłówkiem umieszczono radosną dla polskich katolików wiadomość:
W wyniku przemian politycznych w powyższe dni Prymas Polski Stefan Wyszyński został zwolniony z odosobnienia i dnia 28 X br. powrócił na swoją stolicę arcybiskupią gnieźnieńsko-warszawską. Deo gratias17.
Rzeczywiście, w początkowym okresie polityka ekipy gomułkowskiej charakteryzowała się dążeniem do ocieplenia stosunków z Kościołem. Pierwszym przejawem tego trendu w Złocieńcu było przywrócenie 9 stycznia 1957 r. nauki religii w szkołach podstawowych, w Technikum Handlowym i w szkole w Kosobudach. Nie chciałbym być zrozumiany opacznie i nie chcę tutaj zabierać głosu we współczesnej dyskusji dotyczącej obecności lekcji religii w świeckich szkołach, ale w Polsce drugiej połowy lat pięćdziesiątych, wynurzającej się z odmętów brutalnego stalinizmu, powrót religii do szkół był wyraźną oznaką odejścia od polityki naruszania swobody wyznania; nie można tego wydarzenia oceniać tak, jakby miało ono miejsce w demokratycznym państwie. Był to niewątpliwie przyjazny gest ze strony władz w kierunku Kościoła katolickiego. Pamiętajmy, że wciąż były to władze totalitarne, nieposiadające mandatu demokratycznego.
Fazy remontu wieży kościelnej w 1957 roku. Zdjęcia z Kroniki parafii w Złocieńcu
Tego samego dnia, 9 stycznia, miał miejsce kolejny znamienny fakt. Na stanowisko drawskiego proboszcza powrócił ks. Franciszek Lis, którego wcześniej pozbawiono tej funkcji w wyniku nacisku władz świeckich.
Po półtorarocznej przerwie ruszył też remont wieży złocienieckiego kościoła; lokalne władze zdecydowały się wreszcie przydzielić materiał do jej naprawy. W gospodarce wiecznego niedoboru nie wystarczało mieć pieniądze na zakup blachy, konieczna była jeszcze decyzja władz o jej przydziale. Potrzeba było aż październikowych przemian, żeby taka decyzja wreszcie zapadła. Remont wieży zakończono ostatecznie w maju 1957 r.
Znakiem nowych czasów było też uczestnictwo nowo utworzonej (1957 r.) orkiestry ZPW w rezurekcjach wielkanocnych, a i przy symbolicznym Grobie Pańskim w kościele honorową wartę trzymali strażacy i - po raz pierwszy - harcerze. Podobnie było rok później, w 1958 r. Odtąd orkiestra ZPW grała również podczas pasterek i procesji kościelnych.
Wkrótce się jednak okazało, że były to tylko niewiele znaczące gesty, gdyż bardzo szybko pojawiły się pierwsze symptomy konfliktów lokalnych władz partyjnych z Kościołem:
Utworzona w 1957 r. orkiestra ZPW. Pierwszy z prawej w pierwszym rzędzie - Stanisław Gadzina. Fot. Zbigniew Czepe
Do połowy maja 1957 roku miejscowi trębacze amatorzy z wieży kościelnej codziennie rano i wieczór głosili chwałę Maryi ku wielkiemu zadowoleniu wiernych. Niestety, nie podobało się to władzom świeckim (partii), które wywarły cichy nacisk na trębaczy18.
Harcerze trzymają straż przy symbolicznym Grobie Pańskim. Zdjęcie z Kroniki parafii w Złocieńcu
Złocieniecki chór przed kościołem w Stawnie (1960 r.). Zdjęcie z archiwum autora
W sierpniu 1957 r., po zwolnieniu z zesłania w Związku Radzieckim, do Złocieńca przyjechał Franciszek Obuchowski, który objął posadę organisty i nauczyciela lekcji religii w szkołach wiejskich na terenie złocienieckiej parafii19. Był też dyrygentem chóru kościelnego, który powstał w sierpniu 1957 r.20 Dodajmy, że w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych na polecenie władz zlikwidowano wszelkie organizacje przy Kościele, łącznie z biblioteką parafialną, dlatego wcześniejsze zorganizowanie chóru nie było możliwe.
Papierkiem lakmusowym ilustrującym aktualny stan stosunków Kościoła z władzą świecką były zajęcia z nauki religii w szkołach. 2 września 1957 r., przed oficjalnym świeckim rozpoczęciem roku szkolnego, większość dzieci uczestniczyła o ósmej rano w uroczystej mszy świętej. Nauka religii odbywała się tego roku w szkołach, a katecheci nie natrafiali na żadne utrudnienia. Zupełnie inaczej rzeczy miały się rok później. Tym razem świeckie rozpoczęcie roku szkolnego wyznaczono właśnie na ósmą, prawdopodobnie po to, żeby utrudnić zorganizowanie uroczystej mszy. Jednak księża zareagowali elastycznie i nabożeństwo odbyło się o siódmej rano.21 Na tym jednak nie koniec:
Smutną wiadomością rozpoczął się rok szkolny. Na zarządzenie Ministra Oświaty z dn. 4. 8.1958 usunięto krzyże z klas szkolnych oraz nie pozwolono tutejszym księżom uczyć religii w szkole, ponieważ są przynależni do zgromadzenia zakonnego, a tym powyższe zarządzenie zabrania uczyć12.
Co ciekawe, na wsiach nauka religii musiała przenieść się do kościółków, gdyż Franciszek Obuchowski, pomimo tego że nie był zakonnikiem, również nie otrzymał zgody władz na naukę religii w szkołach23.
Procesja na ulicy Bohaterów Warszawy i Rynku. Zdjęcie z Kroniki parafii w Złocieńcu
Chwilowe zawieszenie broni w wojnie z Kościołem szybko dobiegło do końca. Poniższa wzmianka zamieszczona w Kronice parafii w Złocieńcu wyraźnie pokazuje, że władze gomułkowskie przystąpiły do ostrej konfrontacji z Kościołem:
Zgodnie z zarządzeniem JE Ks. Prymasa w tych dniach odprawiono w tut. kościele coram Sanctissimo, nabożeństwo ekspijacyjne za zniewagi zamieszczane w prasie, a rzucane na M. B. Częstochowską i Jej Jasnogórską Stolicę24.
Ocieplenie stosunków na linii państwo - Kościół trwało więc krócej niż dwa lata, podobnie jak chęć wsparcia prywatnej inicjatywy na terenie miasta. W okresie rządów Władysława Gomułki dojdzie później do bardzo ostrej konfrontacji z Kościołem. Likwidowane będą szkoły prowadzone przez zakony, mniejsze seminaria, a klerycy będą powoływani do wojska, gdzie utworzone zostaną specjalne kompanie, w których służba miałaby odmieniać „niewłaściwy" światopogląd tych młodych mężczyzn. Taka kompania zawita również do złocienieckiej jednostki wojskowej w Budowie. Młodzi klerycy-żołnierze pracowali tam przy usuwaniu skutków pożaru budynku dawnej komendantury. Wśród nich był m.in. późniejszy arcybiskup Sławoj Leszek Głodź.
Lokalne przejawy konfliktu władz państwowych z Kościołem w latach sześćdziesiątych opisałem już w pierwszym tomie dziejów miasta: Złocieniec, przygoda z historią, dokąd odsyłam czytelników zainteresowanych tym aspektem lokalnej historii.
Dwa poprzednie podrozdziały pokazywały, jak powierzchowne były reformy władz gomułkowskich w obszarze gospodarki i wolności wyznania. Tym razem chcę opowiedzieć o trwałym osiągnięciu Października 1956 r., którym było umożliwienie setkom tysięcy Polaków opuszczenia dawnych polskich Kresów, które od kilkunastu lat były częścią Związku Radzieckiego. Ludzie ci po wieloletnich staraniach mogli wreszcie przyjechać do Polski w nowych granicach, wielu trafiło na tzw. Ziemie Odzyskane.
Złocieniec drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Widać wzniesioną w 1956 r. Szkołę Podstawową nr 2, w Rynku nie wybudowano jeszcze bloku ze sklepem „Rarytas". Doskonale widać dawne fabryki włókiennicze: Venske i Callies. Ta pierwsza nie została jeszcze przebudowana na blok mieszkalny dla repatriantów
Na wstępie warto zadać sobie pytanie, dlaczego wielu Polaków nie mogło lub nie chciało wyjechać ze Związku Radzieckiego w latach 1945-1948. Odpowiedź na tak postawione pytanie jest dość skomplikowana. Powodów było wiele. Jedną z poważniejszych barier dla wyjeżdżających był stosunek władz poszczególnych republik radzieckich do masowych wyjazdów. Był on zresztą dość zróżnicowany. Np. władze ukraińskie chętnie pozbywały się Polaków w przeciwieństwie do władz białoruskich i litewskich, które chciały utrudnić wyjazd ludności wiejskiej, licząc na ich przyszłą asymilację. Brakowało środków transportu, a udowodnienie przynależności do narodu polskiego ze względu na skomplikowane procedury nie było wcale łatwe. Tymczasem okres, w którym możliwy był wyjazd, był stosunkowo krótki. Wiele rodzin nie decydowało się na natychmiastowy wyjazd ze względu na oczekiwanie na powracających z wojny krewnych. Do Polski nie chciały jechać również te rodziny, których członków dotknęły sowieckie aresztowania. Po uzyskaniu karty ewakuacyjnej Polacy myśleli, że będzie można wyjechać również później, po kilku miesiącach, a to okazało się niemożliwe. Pamiętać też należy, że decyzja o wyjeździe i opuszczeniu ojcowizny była niezwykle trudna. Małgorzata Ruchniewicz w książce Repatriacja ludności polskiej z ZSRR w latach 1955-59 napisała:
Niezwykle ważne były również osobiste decyzje ludności polskiej zamieszkującej Kresy. Skutki drugiej wojny światowej zmusiły ją do dramatycznego wyboru między ojczyzną w sensie narodowym, politycznym a tzw. małą ojczyzną, ojcowizną, stronami rodzinnymi, swojskim krajobrazem i środowiskiem uważanymi od pokołeń za własne25.
Ostatecznie w latach 1945-1948 Kresy opuściło około 1,28 min osób, czyli 74% zarejestrowanych Polaków, co pewnie stanowiło zaledwie około 50% uprawnionych do wyjazdu26.
W latach 1949-1955 władze sowieckie uniemożliwiały repatriację Polaków, gdyż ich masowe wyjazdy nie bardzo pasowałyby do kreowanego wizerunku szczęśliwej ojczyzny robotników i chłopów. Sytuacja uległa zmianie dopiero w wyniku „odwilży" i zerwania ze stalinizmem w obydwu państwach. 25 marca 1957 r. została zawarta pomiędzy rządami PRL i ZSRR umowa w sprawie terminu i trybu dalszej repatriacji Polaków z ZSRR. Na mocy tego porozumienia do Polski wyjechało blisko ćwierć miliona repatriantów. Wielu z nich dotarło do Złocieńca.
Miasto nie było przygotowane na przyjęcie nowej fali przesiedleńców, brakowało przede wszystkim mieszkań. Siłą rzeczy nasuwa się porównanie z sytuacją, jaka zaistniała na niemieckim Pomorzu po I wojnie światowej. W wyniku powrotu Wielkopolski do odrodzonej Rzeczypospolitej wielu niemieckich mieszkańców tej krainy zdecydowało się na opuszczenie Polski. Do Niemiec wyjechało blisko milion tak zwanych optantów, czyli mieszkańców Wielkopolski, którzy wybrali opcję niemiecką. Wielu z tych ludzi dotarło na Pomorze, w tym do ówczesnego Falkenburga. Władze niemieckie wygospodarowały wtedy znaczne środki na budowę nowych domów dla przybyszów. Powstawały całe osiedla bloków mieszkalnych. Było tak w Złocieńcu (Falkenburg), Drawsku i Szczecinku. Takich możliwości nie miały, niestety, władze Złocieńca z drugiej połowy lat pięćdziesiątych XX wieku. Władze miejskie dobrze rozumiały powagę sytuacji. Jedyną możliwością było remontowanie starych nieużytkowanych dotychczas mieszkań oraz adaptowanie do celów mieszkalnych budynków o innym przeznaczeniu.
Prace takie zostały podjęte w ramach tak zwanej „akcji R", czyli akcji „Repatrianci", którą prowadził Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych (MZBM) w Złocieńcu. Jego dyrektor, Kazimierz Szmidt, napisał 9 lipca 1957 r. w sprawozdaniu z działalności zarządu:
Poza planem remontów kapitalnych tutejsze MZBM prowadzi akcję „R". Na dany plan składa się 7 budynków i 43 izby mieszkalne na łączną kwotę 530 000 złotych. Na powyższy remont opracowano harmonogram robót. Jak z powyższego wynika, wykonawca robót, MPRB, rozpoczęło remont w 2 budynkach, gdzie według płanu winno je przekazać do eksploatacji w sierpniu b.r. W ramach akcji „R" są remontowane budynki wyłącznie niezamieszkane, zniszczone27.
W archiwum nie zachowała się lista tych siedmiu budynków przeznaczonych wyłącznie dla repatriantów, ale na podstawie zebranych relacji mieszkańców ówczesnego Złocieńca mogę pokusić się o ich wskazanie. Pierwszym budynkiem zamienionym w blok mieszkalny było dawne kino Apollo znajdujące się na ulicy Chopina w pobliżu skrzyżowania z ulicą Piątego Marca. Wyposażenie tego kina zostało zrabowane w 1945 r. przez rosyjską Komendę Zdobyczy Wojennej lub przez polskich szabrowników. Do 1957 r. pomieszczenia Z budynkiem po dawnym kinie i jego mieszkańcami związana jest pewna ciekawostka. W 1960 r. władze miejskie w Złocieńcu podjęły starania w celu uzyskania zgody na organizację szpitala rejonowego. Dla powodzenia tego ambitnego przedsięwzięcia niezbędne było wygospodarowanie odpowiedniego lokalu. Zdecydowano się zaproponować duży budynek Miejskiego Ośrodka Zdrowia (przed wojną Caffe Nass) przy ówczesnej ulicy Sienkiewicza (dziś Piątego Marca), zaś sam ośrodek miał zostać przeniesiony właśnie do budynku po kinie Apollo, dawnego kina pełniły rolę bliżej nieokreślonego gdzie mieszkali już repatrianci. 8 rodzin mieszkających w dawnym kinie wyraziło solidarnie zgodę na przeprowadzkę do budynku przy ulicy Stolarskiej (dawna fabryka Venske). Pomimo tak dobrze przygotowanej akcji do utworzenia Rejonowego Szpitala w Złocieńcu ostatecznie jednak nie doszło.
Budynek dawnego kina Apollo. Stan obecny. Fot. J. Leszczełowski. Na dole ten sam budynek w latach trzydziestych XX w.
Przy ulicy Stolarskiej znajdowała się opustoszała hala dawnej fabryki włókienniczej Gustawa Venskego. Wyposażenie fabryki zostało wywiezione w 1945 r. w głąb Rosji, a popadający w ruinę budynek określany był pogardliwie przez polskich mieszkańców miasta „Kozim Hotelem". Miejskie Przedsiębiorstwo Robót Budowlanych przebudowało tę fabryczną halę na dość pokaźny blok mieszkalny (budynek ten został rozebrany w 2012 roku).
Kolejnym nieużytkowanym obiektem o znacznych rozmiarach, który Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych wybrał do adaptacji na blok mieszkalny, był gmach dawnego młyna, który bezpośrednio przed wojną wykorzystywany był przez firmę spedycyjną Riemana. Był to wysoki nieotynkowany budynek zbudowany z czerwonej cegły, stojący przy ulicy Połczyńskiej. Dzisiaj ten budynek już nie istnieje, ale możemy go obejrzeć dzięki fotografii wykonanej przez Zbigniewa Czepego.
Dawna fabryka Venske, którą w 1957 r. adaptowano do celów mieszkalnych. Popularnie budynek nazywany był „ambasadą". Fot. Zbigniew Czepe
Po remoncie i zasiedleniu obydwa wspomniane powyżej gmachy hali fabrycznej i firmy spedycyjnej nazywano w Złocieńcu „ambasadami", co miało sugerować, że mieszkali w nich obcokrajowcy. Budynek przy Połczyńskiej w pobliżu kina Mewa określano nawet mianem „Moskwa". Rzekomymi „obcokrajowcami" byli Polacy przybywający z Kresów w ramach drugiej fali repatriacji z lat 1956-1959. Nowi przybysze byli w Złocieńcu określani potocznie i krzywdząco Ruskimi, co było dla nich bardzo denerwujące. Wynikało to jednak nie tyle ze złej woli, co z pewnego niedbalstwa intelektualnego i „chodzenia na skróty": przyjechał
Przedwojenna siedziba firmy spedycyjnej (wcześniej młyn), która w 1957 r. została przebudowana na budynek mieszkalny dla repatriantów. Gmach ten nazywano „ambasadą" lub „Moskwą". Dziś budynek ten nie istnieje. Fot. Zbigniew Czepe
zza wschodniej granicy, jest więc Ruskiem. Określenia takie były bardzo przykre dla nowych osiedleńców, którzy skarżyli się, że jeszcze do niedawna za wschodnią granicą pogardliwie nazywano ich Polaczkami, a teraz wśród rodaków stali się Ruskimi. Z czasem różnice między poszczególnym falami repatriantów i przesiedleńców zanikły i już niewielu pamięta, czym były złocienieckie „ambasady".
Wymieniliśmy już trzy budynki, które adaptowano do celów mieszkalnych w ramach akcji „R", czwartym było dawne ryglowe schronisko zbudowane w latach trzydziestych przy ulicy Sadowej. Po wojnie w tym zdewastowanym domu miejscowi rolnicy przechowywali siano. W 1957 r. schronisko zostało przebudowane i stało się blokiem mieszkalnym.
Dla repatriantów przygotowano też trzy niewielkie domki w okolicach ulicy Brzozowej oraz kilkadziesiąt mieszkań. W roku 1958 r. Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (PMRN) podjęło decyzję o przeznaczeniu na akcję „R" dodatkowych budynków przy ulicach Cichej 2 i 3 oraz Sienkiewicza 5.
2 czerwca 1958 r. na posiedzeniu PMRN kierownictwo MPRB przedstawiło „Raport o stanie remontów kapitalnych",
Dawne schronisko młodzieżowe przy ulicy Sadowej
który zawiera ciekawe informacje podsumowujące m.in. akcję „R". Plan finansowy przewidywał sumę 2 850 000 złotych na wszelkie remonty mieszkań i budynków, z czego większość, bo aż 1 592 000 złotych, przeznaczono właśnie na akcję „R". Przewidywano przygotowanie w 1958 r. 334 izb, jednak autorzy raportu szacowali rzeczywiste możliwości wykonawcze na około 198 izb rocznie. Z dokumentu tego wynika, że prace objęte akcją „R" przebiegały znacznie sprawniej niż inne remonty, co zwróciło uwagę członków PMRN. Postanowiono nawet, żeby przerzucić część zasobów MPRB do prac na rzecz pozostałych remontów kosztem akcji „R"28.
Na koniec 1958 r. MPRB przygotowało kolejny dokument podsumowujący wykonanie remontów kapitalnych, według którego w ramach zwykłych bieżących zadań wyremontowano 15 budynków i 160 izb mieszkalnych za kwotę 1 463 000 zł, a w ramach akcji „R" 10 budynków i 79 izb, przy czym koszt działań związanych z przygotowaniem budynków i izb dla repatriantów wyniósł aż 1 834 900 zł. Jak widać, remonty prowadzone w ramach akcji „R" były bardziej kosztochłonne29.
Z dokumentacji dotyczącej prac PMRN wynika też, że władze miejskie były zaskakiwane przybywaniem na teren miasta repatriantów, którzy nie posiadali oficjalnych skierowań, lecz udawało im się zatrudniać w złocienieckim przemyśle:
Jednocześnie należy wykazać w sprawozdaniu, że dużą trudność tutejszemu prezydium sprawiają repatrianci przybywający na teren Złocieńca bez skierowań, a których warunki bytowe w 90% przedstawiają ciężki stan i którzy po otrzymaniu pracy zgłaszają się po przydział mieszkania i biorąc pod uwagę ich warunki, tutejsze prezydium jest zmuszone przydzielać mieszkania30.
W 1958 r. stosowano zasadę, że „mieszkanie po wyjeżdżających za granicę pozostaje dla przybyłych repatriantów".
Rok później, w maju 1959, w protokole z posiedzenia PMRN można znaleźć wzmiankę o ciągłym napływie repatriantów do Złocieńca:
Duży kłopot mamy z osiedlaniem repatriantów z powodu niewykończenia budynków dla repatriantów i ciągłego przybywania ich na nasz teren31.
Uwaga ta dotyczyła przede wszystkim dawnej fabryki przy ulicy Stolarskiej, gdyż jeszcze w sierpniu 1959 r. remont tego budynku nie był zakończony, co poruszano na posiedzeniu PMRN; podjęto wtedy uchwałę zobowiązującą MPRB do przyspieszenia prac. W tekście tejże uchwały odnaleźć można informację, że akcja „R" koordynowana była przez Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Koszalinie:
Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Złocieńcu [...], rozpatrując Zarządzenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Koszalinie w sprawie sprawnego zakończenia kapitalnych remontów budynków akcji „R" zobowiązuje Miejskie Przedsiębiorstwo Remontowo Budowlane do przyspieszenia [...] remontu budynku pofabrycznego przy ul. Stolarskiej 9, tak ażeby w listopadzie br. był oddany do użytku i zakwaterowania rodzin. Dla sprawnego przebiegu remontu wymienionego budynku należy zwiększyć grupę murarzy i tynkarzy [.. ,]32. W każdym razie bezpośrednia odpowiedzialność za przygotowanie lokali dla licznej rzeszy repatriantów została nałożona na władze miejskie. Za taką decyzją nie poszły jednak znaczące fundusze, dlatego należy docenić pracę dyrekcji i pracowników złocienieckich przedsiębiorstw komunalnych: MZBM i MPRB. Pomimo skromnych możliwości i fatalnego stanu budynków w mieście zdołano zrealizować dość szeroki zakres prac.
Jak już wspomniałem, umożliwienie przyjazdu do Polski setkom tysięcy kresowiaków w latach 1955-1959 było trwałym i bardzo ważnym osiągnięciem Października 1956. Niestety, w archiwaliach dotyczących naszego miasteczka nie ma zbyt wielu informacji dotyczących tego wydarzenia. Poza dość skromnymi notatkami o akcji „R" w protokołach z posiedzeń Prezydium MRN można jeszcze tylko odnaleźć liczne i pozytywne decyzje dotyczące przyznawania zapomóg pieniężnych najuboższym repatriantom oraz przydziałów mieszkań dla nowo przybyłych Kresowiaków.
Przyjazdy do Polski po 1956 r. obejmowały też ludzi, którzy zostali zwolnieni ze stalinowskich więzień i łagrów. Do Złocieńca przyjechali wtedy m.in. Bazyli Wojtowicz, Franciszek Obuchowski i Henryk Kęcik. Historię uwięzienia dwóch pierwszych opisałem w książce „Złocieniec nie całkiem odzyskany".
Na zakończenie pozwolę sobie zwrócić uwagę czytelników, że powszechnie przyjęte nazywanie przesiedleńców z Kresów „repatriantami" w zasadzie jest zupełnie błędne. Słowo „repatriacja" oznacza bowiem powrót do ojczyzny osób, które musiały wcześniej ją z jakichś powodów opuścić. Repatriantami byli na przykład przymusowi robotnicy wracający z Niemiec w swoje rodzinne strony. Natomiast kresowiacy faktycznie opuszczali swoją ojczyznę, wyjeżdżając w strony zupełnie im obce.
PRZYPISY