Akademia Webbera to elitarna nowojorska szkoła, a Waverly jest w niej tylko stypendystką. Mimo niechęci do snobistycznych dzieciaków z bogatych domów wiąże się z córką dziekana – Ash. Jednak ta wyjeżdża za ocean. Tego wieczora odbywa się coroczna maskarada Akademii Webbera, na którą dociera także Waverly. Dziewczyna wierzy, że na balu spotka Ash. Podczas imprezy dzieją się coraz bardziej niepokojące rzeczy, a świat pogrąża się w chaosie. Waverly odkrywa spisek i razem z grupką znajomych próbują ratować sytuację. Goście tymczasem bawią się w najlepsze. Kto przetrwa maskaradę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję moim kotom, które nie odchodziły ode mnie,gdy pisałam tę książkę, jednak zupełnie nie pomogły.
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy
– Dylan Thomas(tłumaczenie: Stanisław Barańczak)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Naprawdę powinnyśmy się uczyć – wołam z wnętrza ogromnej garderoby Caroline.
Pomieszczenie jest prawie tak duże jak całe moje mieszkanie. Wysokie okno wychodzi na Central Park, budynki po drugiej stronie rysują się na tle zachodzącego słońca. Na niebie róż przechodzi w pomarańcz i fiolet; w oknach mieszkań zapalają się światła, drzewa poniżej chłoną ostatnie promienie złotej godziny. Odwracam się do kolekcji butów sięgającej od podłogi do sufitu, przesuwam palcami po zamszowych szpilkach, po aksamitnych botkach, po ćwiekowanych trampkach. Marmurowa tablica ze zdjęciami pokrywa przeciwległą ścianę, kolaż sukienek na studniówkę, słodkich strojów na lato i modelek jak Cara Delevingne i Bella Hadid strojących naburmuszone miny, wszystko przymocowane za pomocą złotych magnesów. Kosmetyki i biżuteria leżą rzędami na wyspie pośrodku pomieszczenia, podświetlone niczym w Sephorze.
– Widziałam, że się napaliłaś na tę sukienkę – odpowiada Caroline. – Jaka byłaby ze mnie przyjaciółka, gdybym nie pozwoliła ci jej przymierzyć?
Uśmiecham się, nie ze względu na to, że zaraz przymierzę sukienkę balową droższą od samochodu moich rodziców, ale dlatego, że ulubienica nowojorskiej Akademii Webbera powiedziała, że jest moją przyjaciółką. Od ponad roku w każdy czwartek po południu udzielam jej korepetycji z przedmiotów ścisłych i oczywiście miałam nadzieję, że przerodzi się to w przyjaźń, ale po raz pierwszy Caroline oznajmiła to na głos. Muszę powiedzieć o tym Pari. Ciekawe, czy będzie zazdrosna. Albo zaintrygowana.
Nie rób z tego wielkiej sprawy, Waverly. Och, kogo ja chcę oszukać? To jest wielka sprawa! Przynależność do kręgu Caroline to jak przejęcie kluczy do miasta... Wtedy dostanę się wszędzie. I kto wie? Może awansowanie z jej korepetytorki na przyjaciółkę podniesie moją pozycję społeczną.
Ale tak naprawdę to miło jest mieć przyjaciół. Nigdy nie umiałam zawierać znajomości. Chciałabym zwalić to na dzieciaki z liceum, które są snobami, ale nawet w szkole publicznej, kiedy byłam na tym samym poziomie co wszyscy inni, zawsze jadłam lunch sama. Myślę, że to cecha autysty albo może po prostu to MOJA cecha. Codziennie martwię się, że w jakiś sposób odstraszę dwoje moich przyjaciół w Akademii Webbera... Pari i Franka. Więc tak, słysząc, że ktoś taki jak Caroline nazywa mnie swoją przyjaciółką, czuję się cholernie dobrze.
Zrzucam na podłogę ciężką spódnicę mojego szkolnego mundurka, potem drapiący sweter, białą koszulę i sportowy stanik. Stoję w samej bieliźnie i patrzę z miłością na ekstrawagancką sukienkę wiszącą na drzwiach. To szyta na zamówienie czerwona balowa kreacja zaprojektowana przez Christiana Siriano. Jest zbyt droga, żebym mogła nawet na nią spojrzeć – tak powiedziałam Caroline, kiedy po raz pierwszy zasugerowała, żebym ją przymierzyła. Ale jeśli Caroline wpadnie na jakiś pomysł, to nie ma sensu się z nią spierać – zwłaszcza kiedy oznacza to kilka minut przerwy w uczeniu się biologii.
Gładki i chłodny materiał dotyka mojej skóry i zsuwa się, jakby był dla mnie stworzony. Wstrzymuję oddech, gdy delikatnie poprawiam suknię wokół talii i piersi. Nie będę kłamać, boję się tego. Boję się, że ją rozerwę albo jakoś uszkodzę. Boję się, że tak bardzo spodoba mi się po nałożeniu, że nic już nie dorówna tej chwili. Boję się, że już bardziej nie mogę zbliżyć się do życia Caroline. Tiulowy dół spływa kaskadami do podłogi. Trójkątny dekolt ozdabiają małe klejnoty, mieniące się w świetle.
To nie jest nic w stylu mojego codziennego stroju. Kiedy nie mam na sobie okropnego mundurka Akademii Webbera (same granatowe i białe paski, zbyt ciasny krawat, materiał, który się we mnie wgryza), zwykle unikam ciasnych lub potencjalnie drapiących ubrań, przedkładając wygodę nad styl. Ale ta sukienka niemal koi moją skórę i nie ma nawet żadnych kłujących pętelek, które musiałabym odciąć. Jest dopasowana, ale poprawia nastrój niczym ciężki, otulający koc. Nigdy, nawet za milion lat nie pomyślałabym, że będę się czuła komfortowo w szytej na miarę sukni balowej, a to nie takie złe.
Caroline wrzeszczy, kiedy wracam do jej pokoju. Martwię się, że jej tata, Gregory Sinclair, znany naukowiec-informatyk, który stał się przedsiębiorcą i miliarderem, pomyśli, że próbuję ją zamordować czy zrobić coś podobnego.
– Okej – mówi Caroline. – Cholera, wyglądasz w niej lepiej niż ja, ale cieszę się. – Obraca mnie przodem do lustra i zapina tył sukni, wtedy widzę swoje odbicie.
Może to światło wbudowanej lampy pierścieniowej jest dla mnie korzystne, ale czuję się jak królewna. Stoję bardziej wyprostowana, wyższa, jakbym była dumna z tego, co świat widzi, gdy na mnie patrzy.
Czy Caroline czuje się tak przez cały czas?
Wtedy przychodzi mocne ukłucie wstydu, ponieważ poczucie wartości nie powinno zależeć od ekstrawaganckiej sukienki. Jednak kiedy spędzasz każdy dzień w otoczeniu ludzi, którzy mają o wiele więcej niż ty, łatwo jest poczuć, że nie jesteś wystarczająco dobra. Łatwo jest mierzyć wartość pieniędzmi. W gardle pojawia się mi gula i wycieram pojedyncze łzy, z nadzieją, że Caroline ich nie zauważy, na szczęście jest zbyt rozproszona telefonem brzęczącym na biurku. Na ekranie wyświetla się twarz jej chłopaka: Jack próbuje z nią porozmawiać przez FaceTime’a. Jego imię zostało zmienione na Jackass, co oznacza, że znowu się kłócą. Caroline odrzuca połączenie po raz piąty tego wieczoru.
– Co znowu zrobił? – pytam.
Caroline wzdycha dramatycznie.
– Jestem pewna, że mnie zdradza.
– Z kim? – Prawdopodobnie powinnam była przynajmniej udawać, że jestem zaskoczona, ale nieważne. Musi wiedzieć, a zasługuje na o wiele więcej.
Caroline wzrusza ramionami, spoglądając z powrotem na telefon.
– Nie mam pojęcia. Ale od kilku dni mnie unika, a potem nagle dzwoni non stop, zmarnowany. Na przykład nie odpowiada na moje SMS-y, a potem dzwoni do mnie narąbany o trzeciej w nocy, bredząc o tym, że jest mu przykro.
– Przykro za co?
– Właśnie – mówi, przeczesując palcami długie, ciemne włosy. – Nie chce mi powiedzieć.
Naprawdę nie wiem, dlaczego jest z takim palantem jak Jack. Caroline jest najbardziej lubianą dziewczyną w szkole, ponieważ traktuje wszystkich jak równych sobie... Nawet mnie, kujonkę, autystyczną stypendystkę LGBT z Queens, którą wszyscy inni ignorują. Jack to przyszły student z rodziny skorumpowanych handlarzy lekami na receptę, wkłada pastelowe koszulki polo i podnosi kołnierzyki. Niby jest przystojny jak Ken, ale wszystko to przestaje mieć znaczenie w momencie, gdy otwiera usta i wylewa się ta cała jego dupowatość. Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego Caroline ciągle się do niego mizdrzy, ale to jedna z największych życiowych tajemnic. Może tym razem naprawdę zakończyła tę znajomość.
– Nie chcę iść z nim na ten nudny bal maskowy – mówi.
– Musisz iść! – Patrzę na swoje odbicie, a właściwie na sukienkę. Jestem księżniczką Disneya. – Będziesz królową nocy!
– Nie chcę być królową – odpowiada. – Chcę mieć swoją własną noc. Poważnie, bal to tylko pocałunki w policzek, fałszywe uśmiechy i wbijanie noża w plecy pod przykrywką zbierania funduszy dla szkoły, która już ma pieniędzy w bród. – Caroline opada z powrotem na poduszki na różowo-złotym łóżku z baldachimem i wzdycha. – Moja korona za noc wolną od tych wszystkich bzdur z wyższych sfer.
Nie miałam pojęcia, że Caroline tak się czuje. Myślałam, że podoba jej się, kiedy wszyscy ją uwielbiają. Nawet na lekcjach biologii, podczas których ma największe trudności, ludzie ustawiają się w kolejce, żeby pracować z nią w parze. Nigdy bym nie pomyślała, że zmęczy ją to całe zainteresowanie... że musi od tego odpocząć.
Akademia Webbera jest jedną z najbogatszych prywatnych szkół w kraju. Coroczny bal maskowy, podczas którego są zbierane pieniądze dla szkoły i przyjmuje się nowych członków do Towarzystwa Dziekańskiego, jest jej największym benefisem.
Ludziom takim jak ja edukacja w Akademii Webbera otwiera cały świat. To mój bilet do dobrej uczelni, powiązań z najznamienitszymi nazwiskami w kraju i przyszłej stabilizacji finansowej dla mnie oraz moich rodziców. Poza tym pieniądze zebrane w trakcie balu trafiają do Fundacji Webbera, a stamtąd są przekazywane lokalnym organizacjom pozarządowym i przeznaczane na program stypendialny. To nie jest tak, że dziekan zgarnia je dla siebie.
Dziekan Owen Webber zawsze mówi, że w Akademii jesteśmy rodziną, ale chociaż chcę wierzyć, że jestem w rodzinie, trudno nie czuć się pominiętą, kiedy najtańsze bilety na bal kosztują dziesięć tysięcy dolarów – oczywiście uczniowie korzystający ze stypendium nie muszą brać udziału. Zawsze marzyłam o wejściu na bal maskowy, żeby zobaczyć go na własne oczy. A może nawet zostałabym zaproszona do Towarzystwa Dziekańskiego za to, kim jestem, a nie za to, co mam. Noc balu jest owiana tajemnicą; wszyscy przy drzwiach oddają telefony i aparaty. Jedyne zdjęcia robione są przez zatwierdzonych fotografów, a i tak w sieci jest umieszczanych tylko kilka wybranych ujęć. Ekskluzywność jest częścią tego przedstawienia.
– Wiesz, co bym dała, żeby pójść na ten bal? – pytam ją trochę zbyt desperacko. – Nie masz pojęcia, jakie masz szczęście. Musiałabym udzielać korepetycji każdemu uczniowi w szkole przez lata i prawdopodobnie sprzedać jakiś organ do transplantacji, żeby stać mnie było na ten bilet.
Prawda jest taka, że korepetycje nie przychodzą mi łatwo. Mam problem z nauką, cierpię na dyskalkulię, która sprawia, że liczby i równania w zasadzie są dla mojego mózgu niemożliwe do przetworzenia – kalkulator jest moim najlepszym przyjacielem. Ale ludzie zakładają – z powodu mojego autyzmu – że jestem jakimś geniuszem, a koledzy z klasy zaczęli oferować mi setki dolarów, żebym udzielała im korepetycji, więc się zgodziłam. I tak muszę pracować dwa razy więcej niż inni, żeby nadążyć, więc równie dobrze mogę dostawać za to pieniądze. Udzielam korepetycji głównie z angielskiego i biologii, moich ulubionych przedmiotów. Czytam trochę z wyprzedzeniem, zapamiętuję tyle tekstu, ile mogę, spędzam kilka dodatkowych godzin w tygodniu, ucząc się, gdy bogate dzieciaki w weekendy przesiadują w letnich domkach, i voilà. Pomagają mi też materiały online, których jest niezliczenie dużo, a czas, który poświęcam na to, żeby być coraz lepszą korepetytorką, procentuje – dzięki temu poprawiłam swoje oceny, nie mogę też narzekać na stan konta Venmo. Wszyscy wygrywają.
– Za bardzo martwisz się o pieniądze – stwierdza.
Włosy mi się jeżą. Nie pierwszy raz mi to mówi. Słyszałam to, gdy zaprosiła mnie na jakąś imprezę w East Williamsburg, gdzie można było dojechać tylko trzema różnymi pociągami, co zajęłoby dwie godziny, albo skorzystać z Lyfta, na który nie było mnie stać. Usłyszałam to ponownie, kiedy zapytała, dlaczego nie kupuję kawy w Starbucksie podczas drogi do szkoły, a zamiast tego przynoszę rozpuszczalną w starym termosie mojego ojca.
– Tak się dzieje, kiedy ich nie masz. – Staram się, by mój ton brzmiał łagodnie.
Caroline zaciska wargi, a ja się martwię, że ją uraziłam. O rany, mam nadzieję, że nie zostałam właśnie zdegradowana ze statusu przyjaciółki.
– W każdym razie – podnoszę z biurka książkę do biologii – naprawdę musimy się skupić. Mamy jeszcze jeden rozdział do przerobienia, a ja musiałam czytać to trzy razy, zanim w pełni zrozumiałam. Pójdę się przebrać.
Caroline patrzy na mnie z politowaniem.
– Waverly, pracujesz ciężej niż jakakolwiek stypendystka w szkole. I znosisz do tego te ich bzdury o jednym procencie. Nie wiem, jak to wytrzymujesz.
Pewnego dnia będę bogata, w szafie powieszę suknie od projektantów i nigdy nie wezmę ich za pewnik. Ale co najważniejsze, będę lekarką, ekspertem w dziedzinie neurologii, i skupię się na pomaganiu ludziom.
– Nie jest tak źle – kłamię. W rzeczywistości uczniowie czasem są naprawdę okropni. – Ale nie miałabym nic przeciwko byciu tobą przez jeden dzień.
Odkładam książkę i spoglądam na Caroline, oczekując więcej litości w jej ciepłych, brązowych oczach, ale zamiast tego widzę błysk emocji.
– Uważaj, czego sobie życzysz.
Unoszę brew.
– Hm?
Na jej twarzy pojawia się złośliwy uśmiech. Staje za mną, obie odwracamy się w stronę lustra.
– Pójdziesz na bal, Kopciuszku.
– Co? – mówię pełna podejrzeń.
Caroline się śmieje.
– Założysz moją suknię i moją maskę, pójdziesz na tę dziką imprezę, bo na nią zasługujesz. Wszyscy będą cię traktować jak królową.
Śmieję się.
– Nie mogę udawać ciebie. – Jasne, jesteśmy praktycznie tego samego wzrostu i obie mamy ciemne włosy i bladą cerę. Ale tam, gdzie Caroline ma piersi, ja mam... niewiele. I nogi ma dłuższe niż ja, choć w zasadzie nikt nie zobaczyłby moich nóg pod tą powłóczystą suknią.
– Właśnie, że możesz! To maskarada, geniuszko. Ludzie będą przebrani. Poza tym ta sukienka była na moim profilu przez cały tydzień... Nie zapytają nawet, czy to ja. Nasze głosy tak bardzo się nie różnią, a poza tym będzie głośno i ciemno, a ludzie będą pić. To się może udać.
Poczułam się cudownie, gdy wyobrażałam sobie przez chwilę, jak wejdę na bal w tej niesamowitej sukience i wszyscy będą mnie traktować, jakbym zapłaciła za wstęp. Żyć życiem Caroline tylko przez jedną noc. Ale otrząsnęłam się z tej fantazji, kiedy przypomniałam sobie o jednym niemałym problemie.
– A co z Jackiem? On tam będzie.
Wzrusza ramionami, jakby jej chłopak był mało istotnym szczegółem.
– On wie, że jestem na niego zła. Możesz go ignorować całą noc, pomyśli wtedy, że jestem wkurzona. Poza tym będzie tam jego tata, a kiedy doktor Bradley jest w pobliżu, Jack zawsze jest grzeczniutki. Za bardzo będzie się starał być ułożonym synkiem, żeby zwracać uwagę na cokolwiek innego. Uwierz mi.
Serce bije mi nieco szybciej. Czy ja naprawdę o tym myślę? A co, jeśli zostanę przyłapana? To byłoby upokarzające. Wszyscy by wiedzieli, jak bardzo pragnę być taka jak oni. Moment, w którym ludzie się dowiadują, jak bardzo chcesz być w środku, jest o wiele gorszy niż przebywanie poza nawiasem. Mam tylko moją maskę „jestem ponad tym wszystkim”, więc nie mogę ryzykować, że ją stracę.
– Nie. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Caroline. Nie mogę tego zrobić.
Na jej telefon przyszedł SMS, a ja widzę na ekranie, że to od Max, najlepszej przyjaciółki Caroline i etatowej plotkary Akademii Webbera. Max i ja nie rozmawiamy zbyt często, ale to głównie moja wina – ona jest bardzo ładna i przy niej język mi się plącze.
Caroline otwiera szeroko oczy.
– Hm – odzywa się Caroline, czytając SMS-a. – Najwyraźniej Ash przyleciała z Londynu na bal. Założę się, że to ona jest tym tajemniczym gościem, o którym mówił Webber, będzie tegorocznym nowym członkiem Towarzystwa Dziekańskiego.
Nagle brakuje mi tchu.
Ash. Ashley Webber.
Caroline o tym nie wie, ale Ash jest moją byłą dziewczyną. Jeżeli kiedykolwiek nią była. To, co było między nami, cokolwiek to było, trzymałyśmy w tajemnicy – po części dlatego, że Ash się nie ujawniła, a częściowo dlatego, że jest córką Owena Webbera, założyciela i dziekana nowojorskiej Akademii Webbera. Żadna z nas nie chciała rozgłosu, jaki przyniosłaby wieść o naszym związku. Nie chciałam, żeby ludzie pytali, dlaczego najbogatsza dziewczyna w szkole spotyka się ze stypendystką; pomyśleliby, że robię to dla podniesienia statusu. Nie wspominając o tym, jak wszyscy zawsze interesowali się sprawami Ash, krążyli wokół niej w poszukiwaniu skrawków popularności lub plotek, by użyć ich jako społecznej waluty. Od naszego związku oczekiwała chyba czegoś świętego, prywatnego i wyjątkowego. Przez jakiś czas byłam to ja. Byłam dla niej czymś świętym i wyjątkowym. A ona dla mnie.
A potem wyjechała.
Teraz przypomina mi o niej tylko ból serca. Nieważne, co robię, nieważne, ile czasu minęło, ten ból nie mija. Pari mówi, że trzymam się tego kurczowo, bo mam nadzieję, że Ash do mnie wróci, a ja zawsze temu zaprzeczam. Teraz Ash wróciła do Nowego Jorku. Moje serce bije szybciej. Dłonie się pocą. Może na to liczyłam przez cały ten czas, na jeszcze jedną szansę. Z nią.
– Pójdę.
– Dokąd? – pyta Caroline, znowu pochłonięta telefonem.
Nie mogę uwierzyć, że wypowiadam te słowa na głos.
– Pójdę na bal zamiast ciebie.
Caroline się ożywia.
– I to jest to, Kopciuszku!
Podziwiam siebie w lustrze, gdy ona przynosi maskę z sejfu – tak, z prawdziwego sejfu w swojej garderobie. Maska jest zawinięta w krwistoczerwoną bibułkę w metalicznozłotym pudełku, a ja nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć ją w realu, nie tylko na Instagramie.
– Oto ona – mówi Caroline, podnosząc wieczko. – To jest to arcydzieło.
Mieniąca się, złota maska z otworami na oczy, nozdrza i usta. Z rzeźbionymi rysami, które dają efekt niesamowitej, kobiecej i delikatnej twarzy. Jak z innego, bajkowego świata. Ale tak naprawdę wyróżniają ją cienkie, złote druciki na szczycie, które układają się w koronę. Takie cacko mogłaby nosić starożytna bogini słońca... lub celebrytka wybierająca się na festiwal Coachella.
– Na koronie są płatki prawdziwego złota. – Caroline delikatnie nakłada maskę na moją twarz, mocno zawiązuje wstążkę, żeby maska nie spadła, i odsuwa się, by móc w pełni podziwiać widok. – Idealnie.
– Nie ma mowy, żebym w tym stroju pojechała metrem niezauważona – mówię, zastanawiając się nad próbą dotarcia na bal.
– Nie ma mowy. – Caroline kręci głową. – Nie założysz tego do metra. Nawet dzisiaj nie weźmiesz do pociągu. Jest zbyt nieporęczna i w życiu nie pozwolę, żeby dotknęła brudnej podłogi.
– Poradzę sobie – mówię. – Raz z mamą wiozłyśmy metrem fotel, który znalazłyśmy na ulicy.
Caroline się krzywi.
Czuję ciepło na policzkach.
– To był naprawdę dobry fotel.
Ona wzrusza ramionami.
– Dzisiaj wrócisz do domu naszym samochodem. Zadzwonię po Bruce’a.
Zanim zdążę się sprzeciwić, ona już dzwoni i prosi kierowcę, żeby odwiózł mnie do domu za pół godziny.
Wycofuję się do jej garderoby, by zdjąć sukienkę i włożyć z powrotem mundurek, i razem umieszczamy ją w specjalnym pokrowcu.
– Słuchaj. – Caroline klaszcze w dłonie. – Zamierzam dać ci lekcję, jak być moi, więc uważaj.
Chichoczę, wciągając sweter przez głowę.
– Chyba to już wiem. Muszę tylko poprawiać włosy co jakiś czas i wciskać francuskie słowa w każde zdanie. Instant bougie zamiast „suka”.
Caroline wzdycha, pokazując z przesadą, jak jest urażona.
– Pardonnez moi, mademoiselle? To mówisz ty, z szafą pełną flanelowych koszul i paznokciami obgryzionymi do zera... jesteś chodzącym stereotypem lesbijki.
Potykam się i dramatycznie łapię w miejscu serca.
– Moi?
Obie parskamy śmiechem, ale nagle Caroline staje się oziębła.
– Na poważnie teraz. To, że chcę odpocząć, nie oznacza, że chcę być wykluczona z tego świata. Muszę podtrzymywać moją reputację, aurę, której ludzie ode mnie oczekują. Bądź na tyle wiarygodna, żeby ludzie w to uwierzyli.
Zaczyna wymieniać rzeczy, pokazując na palcach.
– Nie uśmiecham się. Nigdy. Ale będziesz miała maskę, więc to nie powinno być problemem. Unikam kontaktu wzrokowego z nauczycielami i prawie ze wszystkimi dorosłymi, bo, szczerze mówiąc, kto ma siły, żeby się z nimi zadawać? Ale w sumie to powinno być łatwe dla ciebie z tym autyzmem, prawda?
Uśmiecham się i przytakuję, ale w środku wzdrygam się i kurczę w sobie. Nie chodzi o to, że Caroline jest w błędzie; kontakt wzrokowy jest dla mnie trudny, ale to niestosowne, żeby mówiła o tym w ten sposób. Nie ma mowy, żebym kiedykolwiek jej zwróciła na to uwagę, bo to Caroline, a poza tym nawet nie rozumiem, dlaczego w takich sytuacjach jestem taka nerwowa, więc jak miałabym to komuś wytłumaczyć?
– Twoja postawa wymaga pracy – mówi, lustrując moje ciało. – Garbisz się, jakbyś chciała zwinąć się w kulkę i schować.
Wyzwanie przyjęte.
Prostuję się, co jest dla mnie nienaturalne; czuję się bezbronna.
– Dużo lepiej – mówi Caroline. – Gdybyśmy miały więcej czasu, to wysłałabym cię na zajęcia z modelingu, na które sama chodziłam, gdy miałam jedenaście lat, tylko żebyś szybko podłapała, jak chodzić i pozować. – Wzdycha. – Ale to wystarczy.
Zaczynam się czuć coraz bardziej jak małpa podczas eksperymentu naukowego, ale wtedy wyobrażam sobie, jak wchodzę na bal Akademii Webbera, jak wszyscy będą się mną zachwycać, zazdrościć mi, jak będę gwiazdą tylko przez jedną noc... że Ash tam będzie i zobaczy, jak błyszczę. To tylko jedna noc.
Caroline przechodzi przez pokój, przeszukuje playlisty na Spotify i włącza przeboje. Gówniana muzyka klubowa płynie z głośników zamontowanych w suficie. Jest dla mnie za głośno, ale nic nie mówię.
– Proszę – mówi ze zjadliwym uśmiechem. – Pokaż, co umiesz. – Przez następne dwadzieścia minut chodzę tam i z powrotem wzdłuż jej ogromnej sypialni. – Nie garb się tyle – rozkazuje przy pięćdziesięciomilionowym okrążeniu. – Krocz dumnie.
Następnie ćwiczę jej mowę i śmiech. Chociaż to zdecydowanie wymaga koncentracji, nie jestem w tym taka fatalna. Od roku spędzamy razem każdy czwartek po szkole, więc miałam dużo czasu na obserwację. Poza tym autyzm wymusza naukę naśladowania innych ludzi, aby jak najbardziej dopasować się do reszty. To jest tak zwane maskowanie... tłumienie moich naturalnych autystycznych cech, dzięki czemu mogę uchodzić za osobę neurotypową.
Opieranie się chęci kołysania w przód i w tył podczas lekcji, stukania rękami w ławkę czy liczenia na głos, ile schodów pokonałam. Ukrywanie mojego niepokoju i dyskomfortu, kiedy ludzie podchodzą zbyt blisko, są zbyt głośni lub wprawiają mnie w zakłopotanie. Udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy jestem całkowicie przytłoczona i patrzę na zegar, żeby zadzwonił dzwonek na lunch, abym mogła zniknąć w łazience, włożyć zatyczki do uszu i schować głowę w ramionach, do momentu aż uspokoję oddech.
To jest mechanizm przetrwania, jak kameleon zmienia kolory, aby ukryć się przed drapieżnikami, tylko o wiele mniej fajny i o wiele bardziej wyczerpujący.
Kiedy Caroline uznaje, że mam głos wystarczająco podobny, żeby oszukać jej przyjaciół w głośnej, wypełnionej muzyką sali balowej, przechodzimy do ostatniego etapu: selfie w stylu Caroline... z góry, pod kątem w prawo, podbródek lekko przekręcony w lewo, zmysłowe oczy za maską. Robię kilkanaście różnych ujęć. Wtedy ona wybiera swoje ulubione i przepuszcza je przez różne apki edytujące, żeby uzyskać właściwe światło i kolory, które pasują do jej estetyki.
– Zamieszczę je przed imprezą – mówi. – Będzie wyglądać, jakbym szykowała się w realnym czasie.
Uśmiecham się do niej.
– Jesteś geniuszem zła.
Chichoczę, dotykając dłonią policzka.
– Przestań! Rumienię się przez ciebie.
Wtedy rozlega się dzwonek, a Caroline wyprowadza mnie z pokoju.
– To Bruce. Do zobaczenia w szkole, Kopciuszku!
Schodzę po schodach tak cicho, jak to możliwe. Z sukienką w ręku i pudełkiem z maską obchodzę się jak z noworodkiem. Nagle słyszę, jak tata Caroline ze swojego biura krzyczy:
– Stój!
Nieruchomieję. Przez moment myślę, że krzyczy do mnie. O Boże. On myśli, że kradnę sukienkę. Odwracam się, żeby spojrzeć na niego, ale w tę stronę stoi plecami. Wtedy słyszę stłumiony głos, coś o Cassandrze, i zdaję sobie sprawę, że Gregory rozmawia przez telefon.
– Powinniśmy byli komuś powiedzieć – syczy. – Teraz jest już za późno, a ludzie na tym ucierpią.
Jego głos odbija się od ścian. Rozmawiałam z ojcem Caroline tylko kilka razy, ale był bardzo miły, grzeczny i niemal zawstydzony. Na szkolnych wydarzeniach zawsze towarzyszy dziekanowi Webberowi. Chyba od lat są bliskimi przyjaciółmi. Nigdy nie słyszałam, aby tak podnosił głos.
Gregory się odwraca i mnie dostrzega. Nasze spojrzenia się spotykają. Wtedy podchodzi do drzwi i zamyka mi je przed twarzą, wygłuszając resztę rozmowy.