Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trwa zawzięte polowanie na seryjnego morderdcę. Problem, który od jakiegoś czasu dręczył December, wkrótce zostanie rozwiązany. Cena będzie jednak wysoka. Kim Cordell jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie i John Wagner desperacko stara się ją uratować. Jednocześnie wpada na trop swojego syna Mattiasa. Być może znajduje się on bliżej, niż John sądził.
Seria kryminałów „Śmierć w December" to wspólne dzieło małżeństwa Grimwalkerów. Gdyby przenieść ją na ekran, powstałaby mieszanka „Mare z Easttown", „Ozark" i „Siedem”. W tajemniczym miasteczku nikt nie trzyma się reguł, ani dobrzy, ani źli. Ale jedno jest pewne ‒ gdy raz znajdziesz się w December, trudno będzie ci je opuścić. „Polowanie” to dziewiąta część dziesięciotomowej serii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 165
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Döden i December 9: Jakten
Przekład z języka szwedzkiego: Witold Biliński
Copyright © Caroline Grimwalker, Leffe Grimwalker, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Nils Olsson
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Magdalena Mierzejska
ISBN 978-91-8054-112-1
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Gdyby December było trupem, byłoby piękne, ale pełne wijących się robaków.
– René Hoffmann
„Pieprzony Frank!”
John przeklina samego siebie za to, że nie znalazł tej lateksowej rękawiczki wcześniej. Uratowałoby to komuś życie, nie ma co do tego wątpliwości. Powinien powiedzieć Monie, że dał ciała, ale jeszcze tego nie zrobi. W tej chwili najważniejszy jest Frank, dorwanie tego drania.
Na posterunku policji dominują uczucia rozczarowania, wściekłości i zniechęcenia. Nikomu nawet się nie śniło, że Seryjniak z December to policjant.
– Rozmawiałam z prokuratorem i wszyscy poza Jimmym mają jechać na kemping aresztować Franka. Najlepiej, żeby się to odbyło jak najciszej. Ma dzisiaj wolne, ale i tak musimy być ostrożni. W szafce na posterunku nie ma jego broni, a musimy zakładać, że nie podda się dobrowolnie – mówi Mona.
– Czy jesteśmy naprawdę pewni, że to Frank? – pyta Axel, potrząsając głową. – No wiecie, przecież to… Frank.
– Bardziej pewni już nie będziemy. Na tej samej rękawiczce znaleźliśmy DNA jednej z ofiar i jego odcisk palca, więc teraz musimy go tylko złapać, doprowadzić na przesłuchanie i ustalić, co się stało. Milicja pomogła nam zablokować dwie główne drogi prowadzące do December. Jeśli spróbuje uciec, to go zgarniemy.
– Milicja? – Juliette marszczy brwi. – Przecież to nie policjanci.
– No nie, ale do Franka musi pojechać nasza czwórka. Wezwałam posiłki z Umeå, tylko że minie trochę czasu, zanim kogoś znajdą. Wiecie, jak to wygląda. Mam też przeczucie, że trzeba się spieszyć. Sprawdziłam grafik Franka i kobiety na ogół ginęły, kiedy albo był na zwolnieniu lekarskim, albo miał wolne. Poza tym skoro nie był na miejscu zbrodni, nie powinien mieć krwi ofiary na rękawiczce.
– A Leonardo Ricci? – John siedzi pochylony do przodu, pociera skronie i wciąż ma nadzieję, że mordercą nie będzie ich młodszy kolega. Że to tylko nieporozumienie. Kiedy rozmawiał z nim rano, Frank był całkowicie spokojny, a przeczucie nie może go przecież mylić. Wszystko wskazuje na niego, ale ten Ricci może oczywiście być w to w jakiś sposób zamieszany.
– Mamy nakaz przeszukania jego samochodu, ale domu już nie. Dostaniemy go dopiero wtedy, kiedy znajdziemy coś bardziej konkretnego. Na wszelki wypadek bądźcie jednak bardzo ostrożni. Jeżeli mamy tu do czynienia z dwoma sprawcami, którzy współpracują, może się zrobić… burdel. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Frank to policjant, czyli jest przeszkolony w walce wręcz i używaniu broni.
Po głosie Mony słychać, że ta sytuacja ją zaskakuje. Trudno jej uwierzyć, że mówi takie rzeczy. Że to może być prawda. Że to przez cały czas był jeden z nich.
– Naprawdę może się zrobić prawdziwy burdel – kończy.
„Burdel. Całe December to jeden wielki burdel” – myśli John.
– No dobra, to jedziemy, ale bez spiny. Nie ruszymy wszyscy jednocześnie. Na zewnątrz stoją samochody dziennikarzy, a ja nie chcę, żeby uznali, że to jakaś wielka akcja.
– Wielka… czwórka policjantów – komentuje Axel.
Nikt się nie śmieje.
– Ja pojadę pierwsza z Juliette i poczekamy na was za miastem. Wy ruszcie za dziesięć minut.
John nigdy wcześniej nie widział u Mony tak poważnej miny. I chyba nic dziwnego. To właśnie ona zatrudniła seryjnego mordercę.
– Nie pojmuję tego – mówi Axel, kiedy wsiadają z Johnem do samochodu. – Taki Frank… Niepozorny sekciarz. Mięczak. Czy to może być prawda?
– Zgadzam się. W życiu bym się nie spodziewał.
– A ktoś się spodziewał?
John chce powiedzieć, że on sam powinien już dawno na to wpaść. Gdyby tylko chciało mu się pogrzebać w koszu na śmieci, z którym przyszedł bibliotekarz Sylvester.
– Co zrobimy, jeśli zacznie strzelać? – Axel wyciąga z kabury swojego sig sauera, wyjmuje magazynek i wkłada go z powrotem.
– My też będziemy strzelać.
Johnowi stają przed oczami zwierzęta i dzieci, wszyscy ci złamani życiem ludzie mieszkający na kempingu. Krzywi się. Burdel to najłagodniejsze określenie tego, co się może tam wydarzyć.
– On musi mieć coś z głową. Kto, do cholery, zostaje seryjnym mordercą?
– Nie mam pojęcia, Axel. Na razie za mało wiemy. Niewykluczone, że to ten Leonardo wszystko zaplanował. I pomyśleć, że byłem tam rano. Zrobiłem nawet zdjęcia jego samochodu.
– A jak się zachowywał Frank?
– No… jak to Frank. Milczący, a jednocześnie nie. Normalny. Zupełnie nie był zdenerwowany, raczej trochę nieobecny jak zwykle, poza tym miał zupełnie sensowne wytłumaczenie w kwestii tej rękawiczki… Pomógł kobiecie, która się przewróciła. No to chyba nie mogła być martwa. Według analizy na lateksie jest krew Somkiat.
– Jedziemy. – Axel naciąga czapkę i macha do Jimmy’ego, który siedzi z Bultenem między nogami i wygląda, jakby to wszystko, co usłyszał przez ostatnie pół godziny, miało przyprawić go o zawał.
Wychodzą spokojnie przez drzwi i niemal nadziewają się na kosmate mikrofony, a śnieg robi, co może, by ich przysypać. Tysiąc pytań, Axel burczy pod nosem, że to sępy i kutasiarze, którzy żerują na nieszczęściu innych. John odpowiada na pytanie, gdzie się wybierają: zjeść coś.
W drodze na kemping siedzą bez słowa, a myśli wirują w ich głowach jak pijane trzmiele.
John ma nadzieję, że wszystko odbędzie się spokojnie.
„Ale jakie są na to szanse?” – zastanawia się i sprawdza, czy jego pistolet jest naładowany.
– Dlaczego mi to robisz?
Zdenerwowany Frank chodzi w tę i z powrotem po swoim kamperze. Podnosi oczy do nieba. Miał dzisiaj zająć się Victorią, ale sam już nie wie. Oni mają jego odcisk palca na zakrwawionej rękawiczce, a on próbuje zrozumieć, jak mogła wylądować tam, gdzie ją znaleziono.
Musiał ją zgubić, kiedy biegł. Potem pewnie jakiś sumienny obywatel podniósł ją i wrzucił do kosza na śmieci. Jeden błąd, który wszystko zniszczył. Poza tym John robił rano zdjęcia samochodu Leonarda. Znalezienie DNA w środku nie zajmie im zbyt dużo czasu.
„Trzeba było zastrzelić tego pieprzonego Johna, kiedy tu był”.
– Czy mnie porzuciłeś? – pyta, wyglądając na kemping, w stronę pojazdu Leonarda.
John sprawiał wrażenie, że mu uwierzył. Kupił jego historię i nie drążył, co oznacza, że analiza DNA tej nieszczęsnej kobiety jeszcze nie była gotowa. Ile to może zająć? Dwa tygodnie? Kilka dni?
Już niczego nie może być pewien. Wiedział, że w końcu go znajdą, ale nie teraz. Nie teraz, kiedy musi uwolnić jeszcze tak wiele kobiet.
Od wizyty Johna cały czas ma włączone policyjne radio. Nie padło ani jedno słowo o nim, prawdę mówiąc w ogóle o niczym, co samo w sobie jest strasznie dziwne, ale właśnie tak jest. Mało prawdopodobne, żeby przez te godziny w December zupełnie nic się nie wydarzyło. Zawsze coś się dzieje.
– Odpowiedz mi – mówi, nienawidząc płaczliwego tonu swojego głosu. Ale odpowiedź nie nadchodzi.
Patrzy na samochód Leonarda. Wiele aut ma opony z takim samym bieżnikiem, ale co, jeśli już wiedzą, że to właśnie ten pojazd? Może podejrzewają Leonarda, wtedy nie byłoby problemu, ale nie można być niczego pewnym.
– Dlaczego mi to robisz? – pyta znów.
Frank podejmuje decyzję. Nie może tu dłużej zostać, robi się zbyt niebezpiecznie. Musi zniknąć i mieć nadzieję, że oni tu nie dotrą jeszcze przez dwa dni, żeby zdążył zrobić to, co musi. A jak nie, to trzeba będzie przenieść się do innego okręgu. Zło jest wszędzie, a jego misja jest zbyt ważna. Nie może się teraz zatrzymać.
Wyciąga czarną płócienną torbę i pakuje do niej najważniejsze rzeczy. Najpierw pistolet. Lateksowe rękawiczki, soda kaustyczna, woda, zdjęcie Anny, którą kocha, ale i ona musi w końcu umrzeć, tak jak oczywiście mama. Dla ich własnego dobra.
Raz na jakiś czas wygląda przez okno. Mogą się pojawić w każdej chwili. Frank nienawidzi Johna Wagnera. Dlaczego musiał przyjechać do December?
„To wszystko jego wina”.
Nie ma pojęcia, dokąd uciekać. Gdzie się schować, dopóki nie obmyśli, co zrobić. Czy wciąż ma czas? Zawsze może przecież przedłużyć sobie zwolnienie lekarskie.
„Tak czy inaczej tutaj nie mogę zostać”.
Zamyka torbę i rozgląda się po kamperze, zastanawiając się przez chwilę, czy kiedykolwiek tu wróci. Raczej nie. Powinien tu posprzątać. Zadbać, żeby nie było żadnych śladów DNA, chociaż dobrze wie, że to nierealne.
Potrzebuje tylko kilku dni. Żeby wszystko zakończyć. A potem mogą go już zabrać.
Kim przymyka oczy, ale ledwo może myśleć w otaczającym ją szalonym gwarze. Zamęt, który czuje w środku, w głowie, sercu, brzuchu, też nie ułatwia sprawy. Ma wrażenie, że nawet jej stopy ze sobą gadają, bo nie mogą ustać spokojnie. Przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą i wbija paznokcie w dłonie. Próbuje myśleć, ale nic z tego nie wychodzi.
Są w domu, w jadalni na parterze, która została przemieniona w kwaterę główną ludzi z Patrolu Obywatelskiego. Kim wolałaby zostać na posterunku. Bardzo chciałaby uczestniczyć w naradzie, poznać decyzje Mony i reszty.
„Przecież to też moje śledztwo”.
Była pierwszą osobą, która skojarzyła fakty i stwierdziła, że w December grasuje seryjny morderca, a teraz czuje się wykluczona – teraz, kiedy ma nastąpić kulminacja. Choć w sumie rozumie. Patrol Obywatelski – jak sama nazwa wskazuje – to cywile.
„A do tego się pomylili”.
Przy stole stoją Svante i Bettan, kłócąc się zawzięcie jak dwa koty w bębnie suszarki do ubrań. Ktoś przewrócił kubek z kawą, ktoś podarł jakąś kartkę, oboje wyglądają, jakby zupełnie oszaleli.
Svante trzyma wydrukowane zdjęcie czarnego SUV-a Leonarda Ricciego i wygląda, jakby chciał nim zdzielić Bettan, podczas gdy ona ma w każdej ręce po jednym pisaku, jakby to były miecze ninja, a ona zamierzała mu wyciąć serce. Wrzeszczą na siebie i żadne nie słucha.
Jednej z pozostałych dwóch kobiet tu nie ma. Niepokoi to Kim, bo powiedziała im, do czego doszli na posterunku w sprawie Franka. Kiedy opuszczała komisariat, przed wejściem czekały hordy dziennikarzy. Jeśli tej kobiecie przyjdzie do głowy z nimi porozmawiać, opowiedzieć im o tym, co się okazało, kiedy przyjechał technik z Umeå i sparaliżował wszystkich informacją o DNA na rękawiczce, to Frank zapewne się dowie, że już są na jego tropie. Jest przecież policjantem, a chociaż sprawiał wrażenie nieszkodliwego, to przecież była to cały czas starannie otynkowana fasada, kryjąca coś znacznie mroczniejszego. Coś przerażającego i… złego.
„A wtedy John może się znaleźć w niebezpieczeństwie”.
Kim zaczyna boleć brzuch, przełyka ślinę i przygląda się drugiej kobiecie z patrolu. Siedzi za stołem w jadalni i wpatruje się w zdjęcia, kartki, papierki i teczki. Czasem kręci głową i mruczy coś do siebie. Widać wyraźnie, że z trudem pojmuje to wszystko, co się stało.
– Proszę – szepcze Kim i czuje nadciągający ból głowy. Ciężki stalowy hełm, który ktoś na nią nałożył, kiedy była zajęta czym innym. Mrówki biegają jej po karku. Zaczyna coraz szybciej oddychać.
„To stres. Muszę się uspokoić. Uspokoić… wszystko”.
W końcu to ona jest tutaj psycholożką. Ale krzyki wokół niej nie milkną, a kiedy Kim czuje, że zaraz oszaleje, łapie leżącą najbliżej teczkę, zwija ją w ręce i wali nią w stół, akcentując tym każde słowo:
– Proszę! Zamknijcie się! Zamknijcie się!
Może to nie jest bardzo profesjonalne, ale… przynajmniej skutkuje. Bettan i Svante milkną i patrzą na nią przerażeni.
– Dziękuję – mówi Kim cichszym i przyjaźniejszym tonem. – Sami nie wiecie, o co się kłócicie, tak jakbyście…
– Ona była absolutnie pewna, że… – przerywa Svante, wskazując na Bettan, ale znów milknie, kiedy Kim rzuca zwiniętą teczką przez stół jak włócznią i trafia go w twarz. Svante łapie się za policzek z szeroko otwartymi oczami.
– Zamknijcie się wszyscy, dobrze? Jesteście w moim domu i obowiązują tu moje zasady. – Psycholożka sili się na spokojny ton, a kobieta przy stole chichocze.
Kim rzuca jej mordercze spojrzenie, uciszając również ją. Bettan stoi bez ruchu i nic nie mówi. Macha na Kim, żeby mówiła dalej.
– Bardzo ładnie. Ty – Kim wskazuje chichoczącą kobietę – idź do kuchni i zrób duży dzbanek mocnej kawy. Potem ją tu przynieś razem z kubkami i mlekiem. Dzięki.
Czeka chwilę. Gdy kobieta nie rusza się przez pół minuty, Kim wzdycha.
– W tej chwili, dobrze?
Kobieta wstaje z wyrazem irytacji na twarzy i odchodzi. Kim odwraca się do Svantego i Bettan.
– No więc możecie się pokłócić później. Teraz musimy robić dalej to, czym zajmowaliśmy się przed wynikami DNA.
Bettan wciąż milczy, Svante rozdziawia usta.
– Dlaczego? – pyta Svante. – Ślady DNA nie kłamią. Przecież to jasne, że to ten policjant Frank…
Kim podnosi rękę, a Bettan daje Svantemu kuksańca w bok. Ten odpowiada jej niezadowolonym spojrzeniem, ale przynajmniej milknie. Na policzku, w miejscu, w które trafiła teczka, pojawia się czerwony ślad.
– Bo… – ciągnie Kim. – Nie wiemy, czy Frank nie współpracował z Leonardem Riccim. Wydaje się to nawet prawdopodobne. SUV Leonarda rzeczywiście był widziany w pobliżu miejsc zbrodni w dni, gdy zginęły wszystkie ofiary. A jeśli bieżnik będzie się zgadzał ze śladami znalezionymi przed domem Lotty From, Leonardo na pewno jest w to zamieszany. To właśnie musimy potwierdzić albo obalić. Dajcie spokój, sami do tego dojdziecie, jeśli chwilę się nad tym zastanowicie.
„Poza tym John wydawał się mocno wątpić w to, czy szukamy rzeczywiście Franka” – dodaje w myślach, ale zachowuje to dla siebie.
– Więc mamy…? – pyta Bettan i siada przy stole.
– Musimy wrócić i wszystko jeszcze raz sprawdzić.
Svante chichocze.
– Jakby tylko tego nam brakowało.
Kim podnosi zdjęcie asystenta patologa, Harry’ego, i trzyma je wysoko nad głową.
– Tak sądzisz? Bo jeszcze kilka dni temu myśleliśmy, że sprawcą jest Harry, a to oczywiście nieprawda, więc… I teraz jesteś równie pewny, że wszystko inne, co znaleźliśmy, trzyma się kupy? Bo ja nie. No i, jak mówiłam: mój dom, moje zasady. Teraz musimy pomagać policji, jak tylko potrafimy. Wrócimy, jeszcze raz sprawdzimy wszystko, co mamy o Leonardzie Riccim, i spróbujemy dokopać się do każdej rzeczy, która go dotyczy. I popatrzymy na niego z innej strony, jeśli uda nam się znaleźć wspólny mianownik między nim – wskazuje nazwisko Leonarda na tablicy – a Frankiem.
– Naprawdę uważasz, że mogli… współpracować? – pyta Bettan, gdy druga kobieta schodzi z piętra, informując, że kawa się robi.
– Chore to wszystko – szepcze Svante, który wydaje się dopiero teraz uspokajać.
– Boję się w cokolwiek uwierzyć – dodaje Bettan. – Wiem tylko, że tym razem musimy być pewni na sto procent.
Gdy John skręca na kemping Górski Troll, samochód Mony już tam stoi, a obie policjantki sprawdzają sprzęt. Juliette dyszy jak bokser, który właśnie ma wskoczyć na ring, ogniki w jej oczach świadczą, że jest ogromnie podniecona.
„Ta dziewczyna powinna naprawdę znaleźć sobie jakąś inną pasję. Nie samą policyjną robotą człowiek żyje” – myśli John.
– My wchodzimy pierwsze – mówi dziewczyna od razu, kiedy koledzy do nich podchodzą. John zamierza zaprotestować, ale ona tylko wbija w niego wzrok.
– Czy to w tobie Frank się podkochiwał?
– Ona ma rację – mówi Mona. – Jeśli Frank jest tutaj, musimy go zgarnąć spokojnie i bez szumu, na ile się da. Najlepiej będzie, jeśli pierwsza pójdzie Juliette. Chyba wszyscy zauważyli, że Frank robił do niej maślane oczy? Jeśli uda jej się skłonić go do wyjścia, będziemy na niego czekać i go złapiemy. Szybko. Cicho. Skutecznie. Bez dramatów.
Axel parska i pluje na zmieszany z gliną śnieg. W jego kieszeni dzwoni telefon, po krótkim spojrzeniu na ekran okazuje się, że to Olivia. Axel nie odbiera więc i patrzy zachęcająco na Wagnera.
– Mają rację – stwierdza John, ale jednocześnie czuje takie samo podniecenie jak Juliette, tego kopa. To nabuzowanie. Kiedyś żył tylko tym. A teraz rzeczywiście chodzi o to, żeby wszystko odbyło się spokojnie i cicho.
W środku Johna mieszka potwór, ale już dawno temu udało mu się go oswoić.
„Przynajmniej lepiej, niż Juliette oswoiła swojego” – myśli i kiwa do niej głową.
– Wchodzisz pierwsza. Spokojnie pukasz. Mówisz, że chcesz z nim porozmawiać. Na zewnątrz. – Zerka na Axela i Monę i kontynuuje: – A gdy tylko postawi stopę na schodach, bierzemy go.
– Przecież dokładnie to powiedziałam. – Uśmiecha się Mona.
– Typowy patriarchat – dodaje Axel.
Ich śmiech łagodzi napięcie. Bo wszyscy są zdenerwowani. John to rozumie, a jednak się śmieje. Po sprawdzeniu broni spogląda w stronę kempingu.
– Spokojnie i cicho. Bez dramatów – powtarza.
Wszyscy wkraczają na przesiąknięte ludzkim nieszczęściem ścieżki. Na kemping Górski Troll. Żeby schwytać seryjnego mordercę.
Zbliżają się do kampera, serce Johna wali jak szalone.
„Dom seryjnego mordercy…”
Zamieszkanie tutaj to w sumie sprytny manewr. Nikt tu nie dzwoni na policję, zwłaszcza jeśli jeden z mieszkańców jest gliniarzem. John zastanawia się, czy Frank specjalnie z tego względu zaplanował osiedlenie się tutaj.
Kiedy tylko pozostali mieszkańcy zauważają czwórkę policjantów, rozbiegają się do swoich przyczep jak szczury. SUV Leonarda wciąż stoi, ale jego dom wygląda na pusty.
Przed kamperem na śniegu leży składane krzesło. Pety w słoiku śmierdzą mokrym tytoniem.
Juliette staje przed drzwiami. Ogląda się na nich przez ramię. Wszyscy wyciągnęli broń, John ciężko oddycha. Modli się w duchu, żeby nie nadszedł atak migreny, gdy zdaje sobie sprawę, że sztywnieje mu kark.
„Nie żeby którakolwiek z moich modlitw została wysłuchana. Kiedykolwiek”.
Juliette puka do drzwi, odpowiada jej głucha cisza.
– Frank? Tu Julle. Jesteś w domu?
Nikt nie odpowiada.
John zaczyna się niecierpliwić i poprawia chwyt na broni. Jeśli Franka nie ma, to może właśnie jedzie zabić jakąś kobietę. Albo zwiać z miasta. Wcale mu się to nie podoba. Zwłaszcza że miał go już w ręku. Dziś rano.
„Wszyscy mówią, że jestem supergliną, ale zupełnie przeoczyłem, że rozmawiałem z najgorszym seryjnym mordercą w całej Szwecji”.
Kiwa głową w stronę Juliette, żeby próbowała dalej.
Dziewczyna naciska klamkę i drzwi kampera się otwierają. John rzuca szybkie spojrzenie na kemping. Kilka ciekawskich par oczu w różnych oknach. Dwójka dzieciaków, które przestały rzucać do siebie piłką. Wpatrują się w nich, stojąc z glutami wiszącymi pod nosem. Uwiązany brudnożółty pies gapi się w rozpadającą się ze starości piłkę. Poza tym jest spokojnie.
„Za spokojnie”.
Juliette robi krok do środka.
– Halo, masz kawę? – pyta tonem, który ma być beztroski, ale jest ostry jak brzytwa.
Zaraz za Juliette wchodzą pozostali. John zauważa, że wnętrze wygląda zupełnie inaczej niż przy jego poprzedniej wizycie. Na sofie leżą porozrzucane ubrania, na stole stoi pudełko leków, a na podłodze sfatygowana Biblia. Jedna z szafek jest otwarta, wysypują się z niej ubrania. Widać wyraźnie, że Frankowi się spieszyło.
„Spakował się, żeby uciec, i to szybko. Bo zrozumiał, że wkrótce wrócę”.
– Czysto! – woła Juliette z sypialni Franka w tylnej części kampera. – Nie ma go tu.
Zniknęły zdjęcia jego siostry, co przekonuje Johna, że Frank wyjechał, by już nie wrócić.
„Kurwa mać…”
John zakłada lateksowe rękawiczki i bierze do ręki leki. Atarax. Środek przeciwlękowy, który sam dawno temu przyjmował. Wkłada go do torebki dowodowej i oznacza.
– Patrz tutaj – mówi Axel.
John przechodzi do części kuchennej i zagląda do śmieci. Zakrwawiony bandaż. Butelka spirytusu salicylowego na zlewie.
– Stawiam pięć stówek, że ma na udzie paskudny ślad po ugryzieniu.
Axel kręci głową.
– Pierdolony Frank.
John wraca do stołu i sofy w kształcie litery U. Pochyla się i podnosi Biblię.
„Spieszyło ci się, Frank? Zapomniałeś jej?”, myśli, przewracając strony. Książka wygląda na zdecydowanie zbyt ważną i zbyt często używaną, żeby Frank mógł ją świadomie zostawić. Może wrzucił ją do torby, ale wypadła, kiedy wychodził.
Rzekomo święta księga pełna jest kolorowych samoprzylepnych kartek wystających spomiędzy stron. John czyta niektóre z zaznaczonych wersów. Dużo o raju w Pierwszej Księdze Mojżeszowej. Wykrzykniki na marginesie. Gwiazdki narysowane przez Franka. Pytania na przyklejonych karteczkach. John ostrożnie przewraca strony do końca. Księga Objawienia jest popodkreślana prawie wszędzie. Tak mocno, że długopis przeszedł na wylot przez cieniutki papier.
„Co jest z tymi krwiożerczymi świrami i Księgą Objawienia?”
John parska i ostrożnie wkłada Biblię do nowej torebki, po czym rozgląda się po kamperze. Pachnie tu zaduchem i olejem silnikowym. Małe okienka są obrośnięte brudem. A jednak to wszystko sprawia wrażenie nieprawdopodobnie… bezosobowego. Reszta ekipy zbiera dowody, ale John czuje, że nie powinni tu za dużo grzebać. Istnieje ryzyko, że zniszczą jakiś ważny trop.
– Mona, myślę, że musisz wezwać techników medycyny sądowej. W mieście jest już przecież zespół z Umeå – mówi, a szefowa przyznaje mu rację.
– Wychodzimy – rozkazuje i wszyscy zbierają się przed kamperem.
W oknach otaczających ich przyczep pojawiło się więcej oczu, a dzieciaki z piłką musiały zostać zawołane do środka, zniknął też kudłaty pies. Na kempingu zapadła pełna napięcia cisza. Nawet śnieg na chwilę przestał padać. A jednak czuje się, jakby chmury otoczyły całą okolicę. Zrobiło się ciemniej i bardziej złowieszczo.
– Kurde, on pali zioło? – Axel podnosi peta ze składanego krzesła i wącha go. Marszczy nos i rzuca niedopałek na ziemię.
– Tak – potwierdza John. – Myślę, że miał stany lękowe albo zespół stresu pourazowego po ucieczce z sekty, więc sam się na to leczył.
– A Baltazar nie mówił, że Frank został wyrzucony? Może nie uciekł, tylko go wykopali? Bo jest świrusem i pieprzonym seryjnym mordercą.
Axel puka się palcem w skroń.
– Oczywiście, niewykluczone. Musimy porozmawiać z jego siostrą i rodzicami. – John patrzy w górę na ołowiane listopadowe niebo.
Mona odchodzi od nich na kilka kroków.
– Przyczepa Leonarda Ricciego. Tu też musimy sprawdzić. Frank przecież może być w środku.
Wszyscy odwracają wzrok w stronę samochodu i przyczepy. Mają wrażenie, że oba pojazdy wpatrują się w nich.
Kiedy John, Axel i Juliette podchodzą do przyczepy Leonarda, John czuje ciarki na plecach. Coś mu umknęło, wie o tym i przeklina swoją migrenę i mgłę mózgową.
Mona zadzwoniła do prokuratora Fuksa, żeby uzyskać nakaz przeszukania kampera i samochodu Leonarda, i od razu go dostała.
„Przynajmniej z tym nie było problemu”.
John znów patrzy na Monę, która znika za kamperem Franka. Byłoby okropne, gdyby go tam znalazła. Gdyby wcale nie zwiał, tylko na ich widok schował się za pojazdem. Kroki Johna stają się niepewne. Jest przygotowany na to, żeby zawrócić, jeśli usłyszy jakiekolwiek oznaki walki.
– Zapukam najpierw tutaj. Ty kryj mnie, a Axel zajmie się oknem – szepcze Juliette, przyciągając znów jego uwagę do samochodu i przyczepy.
Jeśli Leonardo i Frank pracowali razem, byłby to pierwszy w Szwecji przypadek podwójnego seryjnego mordercy, o ile takie określenie w ogóle istnieje. Może to też utrudnić wsadzenie ich do więzienia. Zdarzało się już w sądowej historii Szwecji, że przestępcy unikali kary przez obwinianie się wzajemnie.
„Ale mamy sporo dowodów. Chociaż będziemy potrzebować więcej”.
Jeśli Frank albo Leonardo ma ślad po ugryzieniu przez Lottę From, to jest to mocny dowód. Podobnie jak lateksowa rękawiczka, która znajdowała się w spalonym koszu na śmieci.
John zastanawia się nad wyznaczoną przez Claire nagrodą w wysokości sześciuset tysięcy. Kiedy był u Kim i natknął się na Patrol Obywatelski, na ścianie wisiała kartka z tą zapisaną sumą. Pytanie tylko, czy aby nie Sylvester najbardziej ze wszystkich na to zasłużył. Już dawno zgłosił się na posterunek z decydującym tropem w sprawie. Problem w tym, że John jakoś nie ma ochoty przypomnieć ludziom, jak dawno temu to było.
Zbliżają się powoli z bronią w gotowości. Z przodu oczywiście Juliette. Spięta. Podniecona. Agresywna. W pozytywnym sensie. Dzięki temu, że jest właśnie taka, John może szczerze spojrzeć na siebie i powstrzymywać to najgorsze, co być może w innych okolicznościach by się ujawniło. Poza tym lżej mu na sumieniu. Tak już po prostu jest. Nie jest problemem być w grupie pijących za dużo kumpli, o ile jest jedna osoba, która wszystkich przyćmiewa.
Juliette puka do drzwi pochylonej na lewo z powodu przebitej opony przyczepy. Na dachu widać zardzewiałą antenę telewizyjną. Siedzi na niej gawron, przyglądając się im ciekawie w ciszy, która zapada po pukaniu.
Nikt nie otwiera, ale trudno oczekiwać po seryjnym mordercy, że tak po prostu wpuści policję. John zagląda do samochodu. Nic się nie zmieniło od jego wcześniejszej wizyty. Juliette już zaczęła grzebać przy zamku i bez trudu go pokonuje.
John czuje ciężar w piersi. Z trudem zbiera myśli, to wszystko to dla niego za wiele. Kim, Patrol Obywatelski, Frank, bluza Mattiasa, żółw zabawka w kieszeni, który coraz bardziej go pali. I o którym prawie zapomniał.
„Nie powinno mnie tu być…”
Juliette i Axel wchodzą do przyczepy kołyszącej się pod ich ciężarem.
– Czysto! – krzyczy od razu Juliette i John zagląda do środka. Panuje tam chaos. Leonardo jest przeciwieństwem Franka, który wydaje się mieć obsesję na punkcie sprzątania i porządku. Tu wszędzie leżą brudne ubrania, hałdy papieru, otwarte i nieotwarte listy, sznurki i puste puszki po energetykach. Gdzieniegdzie dostrzec można martwe muchy, a im bliżej części kuchennej, tym mocniej czuć kwaśny odór.
Bałagan jest zbyt duży, by dało się cokolwiek przydatnego znaleźć. Będą musieli poczekać na zespół Krajowego Centrum Kryminalistycznego z Umeå, który zbada kamper i przyczepę. John sygnalizuje, że powinni wyjść.
– Gdzie te zjeby? – pyta Axel, wkładając broń do kabury.
– Porozmawiamy z sąsiadami.
John podchodzi do przyczepy obok i puka. Juliette i Axel wybierają inną, i tak odwiedzają kolejnych mieszkańców.
Oczywiście nikt nic nie widział. Po godzinie praca jest skończona, a na żwirowy plac przy kempingu podjeżdżają dwie długie furgonetki.
Przybyli ludzie z centrum kryminalistyki i John podchodzi, żeby ich przywitać. Na widok sprzętu wyładowywanego na ziemię wraca smutek po Vallem i John przez sekundę jest pewien, że zaraz zacznie płakać. Udaje mu się jednak ukryć uczucia i skupić na przyszłości, zamiast na wszystkim, co stracił.
– To tam – wskazuje na przyczepę Leonarda i kamper Franka. – Jak szybko możecie to załatwić? Trochę nam się spieszy.
Technicy uśmiechają się i przewracają oczami.
– Bylibyśmy obrzydliwie bogaci, jeśli dostawalibyśmy koronę za każdym razem, kiedy jakiś policjant wypowiada właśnie to zdanie – stwierdza jeden z nich, po czym zaczyna się przebierać.
John wzdryga się, słysząc gwizd. Patrzy w stronę kampera Franka, gdzie Mona przywołuje ich ręką.
John idzie szybkim krokiem, a Juliette podbiega. Oczywiście ma już w ręce swojego sig sauera.
Kiedy John obchodzi kamper, nie widzi ich. Wtedy słyszy kolejne gwizdnięcie i rusza za tym dźwiękiem, podążając po śladach Mony i Juliette w śniegu. W lesie za kamperem musi się schylać i odsuwać gałęzie. Przez śnieg przeciska się migotliwy strumień, a z pochylających się nad nim gałęzi zwisają prześliczne sople. John nigdy nie widział czegoś równie pięknego. Codziennie znajduje tu nowe rzeczy. Piękne i brzydkie. Dobre i złe.
Zauważa koleżanki pięć metrów dalej. Obie wpatrują się w drzewo, a John zastanawia się, co takiego ważnego tam widzą.
Kiedy podchodzi, Mona podnosi rękę, żeby go zatrzymać.
– Nie chodź po grobach – mówi, a John spogląda na ziemię przed sobą. – Ja też z początku ich nie zauważyłam.
John dostrzega po chwili, o czym mówi Mona. Na ziemi widzi dwa podłużne wzniesienia o długości prawie dwóch metrów, przysypane śniegiem. Na jednym z nich widać odcisk buta, pewnie Mony.
Coś jest wyryte w korze drzewa. Tak jakby ktoś chciał zaznaczyć, że ci ludzie zostali tu pogrzebani. Dwa krzyże.
John znów patrzy w ziemię i przypomina mu się zdanie, które usłyszał kiedyś na wykładzie na temat takich szaleńców.
„Jeśli znajdziesz pierwszą ofiarę seryjnego mordercy, to poznasz jego tożsamość”.
„Ale lateksowa rękawiczka też jest skuteczna” – myśli John.
Kim opiera łokcie na stole, przeczesuje włosy palcami i wzdycha. Plecy ją bolą po zbyt długim siedzeniu przy komputerze. Patrzy na zegarek na komórce.
„Dwie godziny”.
Co z Johnem? Czy złapali Franka? Może już siedzi na przesłuchaniu na posterunku?
Znów słychać trzaśnięcie drzwi wejściowych i pojawia się Faduma. Nie widać jej z jadalni, ale przekleństwa, jakie wykrzykuje, kiedy musi przeskakiwać przez wszystkie buty przy drzwiach, słychać zupełnie wyraźnie. Kim wstaje.
– Działajcie dalej – mówi do Bettan. – Sprawdźcie też wszystkich, którzy mieszkają na kempingu. Może tam być więcej odpowiedzi. Niedługo wszystko przetrzepiemy i będziemy mogli to wysłać policji. Dobra robota.
Potem wychodzi z pokoju i podąża za Fadumą.
Dziewczyna stoi w kuchni i nalewa sobie szklankę wody.
– Stara, jak długo to potrwa? – pyta, po czym opróżnia połowę szklanki kilkoma wielkimi łykami. – Wszędzie te zjeby.
Potrząsa głową, a koraliki na końcach jej dredów obijają się o siebie.
Trochę to jednak irytujące. Faduma się zachowuje, jakby to był jej dom, a nie dom Kim, w którym dziewczynie wolno tymczasowo mieszkać na parterze. Stara się jednak tego nie pokazać po sobie.
– Chyba już niedługo – odpowiada. – Policja jest na kempingu i ma aresztować Franka. To on jest seryjnym mordercą, albo może on i jeszcze ktoś.
Faduma z trzaskiem odstawia szklankę na blat.
– Abou, żartujesz sobie? Ten wymoczek z sekty?
– Wiem, trudno w to uwierzyć. A jednak… na pewno ma pokręcony światopogląd po dorastaniu w sekcie… – Kim wzrusza ramionami.
„A skoro już mowa o pokręconych przekonaniach, co tam u twojego chłopaka mordercy?” – chce zapytać. Zanim jednak słowa wylatują z jej ust, udaje się jej trochę to przeformułować:
– Wiem, że twoim zdaniem zamierzam na ciebie wrzeszczeć z powodu Bella, ale nic z tego. Myślę tylko, że naprawdę dobrze zrobiłoby ci porozmawianie z kimś o… wszystkim.
– Porozmawianie z „kimś”. – Faduma wkłada szklankę do zlewu. – Masz na myśli siebie. Bo jesteś psycholożką.
Kim wzdycha.
– A czy to takie straszne? – Stara się uśmiechnąć. – Ludzie mówią, że jestem dobra w te klocki.
Faduma trochę się odpręża. Uśmiecha się. Nagle jednak rozlega się sygnał jej telefonu. Wyciąga go z kieszeni i mówi:
– Sorry, stara, ale nie ma o czym mówić.
Wychodzi z kuchni, a Kim ma ochotę rzucić za nią szklanką.
Frank przeklina cicho i przestraszony chowa się za drzewem, kiedy za zakrętem nagle zauważa blokadę drogową. Torba jest ciężka, bolą go plecy i prawe ramię.
„Dlaczego poddajesz mnie takim próbom? Czy nie robiłem wszystkiego, co mi kazałeś?”
Klęka za starą brzozą, a leciutki puch z gałęzi opada mu na głowę jak zimna mgła. Próbuje kontrolować oddech i siedzi bez ruchu. Wpatruje się w ziemię, nasłuchując.
„Widzieli mnie? Słyszeli?”
Ocenia, że ma do blokady mniej więcej sześćdziesiąt metrów. Zanim rzucił się w bok, zauważył trzech mężczyzn. Pewnie jest ich więcej. Ale może mu się poszczęściło. Może oni nie zdążyli go zauważyć? Może dzięki puchowej śnieżnej pokrywie nie usłyszeli jego kroków?
Zaciska pięści i powoli liczy do dziesięciu. Gdy nie pojawia się nikt z gotową do strzału bronią, żeby go schwytać, wychyla się ostrożnie i rozgląda.
Na jezdni stoją porozstawiane kozły. Słońce odbija się od lakieru zielonego pickupa zaparkowanego przy drodze. Trzech facetów o szerokich barach, w przeciwsłonecznych lustrzankach, stoi na warcie, a za przednią szybą samochodu widać niewyraźną sylwetkę jeszcze jednego. Wygląda na to, że są uzbrojeni. Roztaczają wokół siebie taką aurę.
„Ludzie Toma O’Connora”.
Powinien przewidzieć, że Mona ich wezwie do pomocy. A teraz ma tego potwierdzenie. Rzeczywiście go ścigają. Pewnie jest tak w całym kraju. Policja i milicja. Zwykli ludzie. Może nawet bezdomni żołnierze tej starej baby. A jeśli jest do zgarnięcia nagroda, to pewnie nawet wszyscy ci, którzy wciąż mieszkają u Słońca i Baltazara.
„Jedynie matka i ojciec mnie nie szukają”.
Może nawet ogłoszono ogólnokrajowy alarm.
Franka zaczyna ogarniać panika, ale udaje mu się ją odepchnąć od siebie.
„Myśl” – nakazuje sobie. Plan był taki, żeby uciec z miasta pieszo. Cieszy się teraz, że nie wziął samochodu Leonarda, choć wcześniej tak zamierzał. Na pewno nie zobaczyłby na czas blokady. A przynajmniej oni dostrzegliby go wcześniej. Skończyłoby się to dramatycznie.
Ma ze sobą służbową broń. Może powinien po prostu ich po kolei zastrzelić?
Znów się wychyla zza drzewa.
Nie, jest ich za dużo. Może udałoby mu się załatwić szybko dwóch, nawet by się nie zorientowali, co się dzieje. Ale czterech? Nie ma szans. Doszłoby do strzelaniny i co najmniej jeden z nich zdążyłby zgłosić problem przez radio.
„Boże, wskaż mi drogę, a pójdę nią”.
Uciec z miasta, taki był plan. Pod grubą kurtką ma na sobie policyjny mundur. Pomyślał, że gdyby tylko udało mu się dotrzeć do szosy, to dzięki niemu zmachałby na jakiś samochód albo ciężarówkę, pozbył się kierowcy i pojechał dalej na północ. Nie na południe, nie, tego by się spodziewali. Wszyscy uciekają na południe, w stronę Sztokholmu albo dalej na kontynent. Frank jednak planował zdobyć pojazd i ruszyć na północ do granicy z Finlandią, a potem może nawet przedostać się do Rosji. Teraz jednak plan się zawalił. Może nie ma innego wyjścia, niż na początek ruszyć jednak na południe?
„Jeśli zablokowali północny wyjazd z miasta, to południowy na pewno też”.
Jest jeszcze kilka innych dróg z December, ale są to stare szlaki transportowe, które od dziesięcioleci nie widziały żadnego pojazdu, pewne nawet od stuleci, a Frank nie wie dokładnie, dokąd prowadzą. Potrzebowałby starej mapy. Bardzo starej.
Znowu wygląda i dostrzega, jak jeden z ludzi Toma O’Connora mówi coś przez radiotelefon, a przez skojarzenie ze starymi mapami i szefem milicji Frankowi przychodzi do głowy pewna myśl.
„Potrzebuję czasu, żeby ułożyć plan. Jakiejś kryjówki, w której nigdy nie będą mnie szukać”.
I już dokładnie wie, gdzie to znajdzie.
Starając się robić to jak najciszej, Frank podnosi się ze śniegu i cofa po śladach, które sam zrobił w białym puchu. Wraca w góry.