46,00 zł
Kolejny tom uwielbianej przez czytelników serii z inspektor Eleną Blanco w roli głównej, autorstwa Carmen Moli, największego odkrycia w dziedzinie hiszpańskiego czarnego kryminału ostatnich lat. Mola powraca z Purpurową Siecią, kolejnym przeraźliwie czarnym kryminałem, który […] oferuje czytelnikom jeszcze lepszą intrygę, ciekawsze przemyślenia i porusza jeszcze mocniej. „El País” Niewyobrażalnie wciągająca lektura. Jeden z najbardziej fascynujących i najlepiej napisanych thrillerów, jakie wydano w Hiszpanii w ostatnich latach. Britta Claus, wydawca Penguin Verlag Taschenbuch (Niemcy) Przerażająca i straszliwie pomysłowa. Na arenę policyjnych postaci wkracza nowa bohaterka. Niech żyje cudowna Elena Blanco! Alzira Martins, wydawca Actes-Sud (Francja) Pewnego upalnego wieczora inspektor Elena Blanco na czele BAC (Brigada de Análisis de Casos) wkracza do domu spokojnej rodziny z klasy średniej, a w nim – do pokoju jej nastoletniego syna. Na ekranie jego komputera policjanci znajdują to, czego się obawiali: chłopak ogląda właśnie bezpośrednią transmisję snuff, w której zakapturzeni oprawcy torturują młodą dziewczynę. Funkcjonariusze stają się bezradnymi świadkami sadystycznego spektaklu, zakończonego śmiercią ofiary, której imienia jeszcze nie znają. Ile dziewcząt takich jak ona wpadło już wcześniej w łapy Purpurowej Sieci? Specjalna brygada policji próbuje namierzyć tę nikczemną organizację, od kiedy trafiła na jej trop podczas dochodzenia w sprawie „cygańskiej narzeczonej”. Od kilku miesięcy zbiera informacje o przestępczej grupie, która handluje filmami pełnymi ekstremalnej przemocy w mrocznej części Internetu – Deep Webie. Przez cały ten czas Elena Blanco ukrywa przed wszystkimi, nawet przed dobrym kolegą, podinspektorem Ángelem Zárate swoje największe podejrzenie i lęk: że zaginięcie jej kilkuletniego synka Lucasa może się wiązać z tą makabryczną historią. Gdzie jest? Kim się stał? Jak daleko gotowa jest się posunąć, by poznać prawdę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 436
La red Púrpura
© 2019, Carmen Mola
Translated from the original edition of Penguin Random House Grupo
Editorial S.A.U., Barcelona, 2019
This edition has been published through the agreement
with Hanska Literary&Film Agency, Barcelona, Spain
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Magdalena Olejnik
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Joanna Habiera, Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8230-590-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.soniadraga.pl
www.postfactum.com.pl
www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2023
Będę się modlić za ciebie,
bo serce wypełnia ci noc.
Jeśli zechcesz, uwierzysz.
Kobieta czeka w samochodzie, atakowana bożonarodzeniową atmosferą. Z początku sądziła, że radio dostarczy jej nieco rozrywki, ale nie może znieść fałszywego entuzjazmu spikerów, ich przymusu zarażenia słuchaczy radością. Radiowe reklamy, zawsze męczące, w tym okresie stają się dla niej wprost nie do wytrzymania. Jeszcze jedna kolęda i otworzy sobie żyły. Wyłącza radio, nie ma nastroju na świętowanie.
Spogląda na zegarek. Jest późno, czekanie się przeciąga, trwa dłużej, niż planowali. Niczym w transie przygląda się ruchowi ulicznemu, światłom neonów, bezkształtnej ludzkiej masie, która płynie w dół ulicy. Wysiada z auta, żeby rozprostować nogi, i czuje grudniowy chłód na uszach, nosie, włosach. Idzie w kierunku Mercado de San Miguel i zagląda na plaza Mayor od strony ulicy Ciudad Rodrigo. W tym kłębowisku ludzi nie sposób wyłowić wzrokiem mężczyzny, z którym tu przyszła.
Wraca do auta i widzi dwóch strażników miejskich spisujących jej rejestrację. Biegnie do nich, tłumaczy się, jak umie. Zaraz pojedzie, mąż kupuje choinkę na rynku, to tylko minutka. Ma szczęście: mandat nie trafił jeszcze do systemu i strażnik, który go wypisywał, nakazuje jej poszukać miejsca postojowego. Nie ma sensu wyjaśniać mu, że wszystkie są zajęte, lepiej odjechać, nie ryzykując, że w ostatniej chwili zmieni zdanie, zrobić kółko i modlić się, żeby wraz z kolegą sobie poszedł, bo ona ma zamiar zatrzymać się na tym samym rogu i wjechać przednimi kołami na chodnik, by umożliwić przejazd innym kierowcom. Uliczka jest wąska.
Teraz oczekiwanie staje się nerwowe. Nie ma już pola manewru, jeśli strażnicy wrócą, wlepią jej mandat, a ona nie chce ściągać na siebie uwagi, nie może pozwolić, żeby spisano numery rejestracyjne jej samochodu.
Obok przechodzi hałaśliwa grupa turystów w rudych perukach. Za nimi zdąża mężczyzna, to Dimas. Prowadzi za rękę pięcio-, może sześcioletniego chłopca. Kobieta uruchamia silnik. Tłumi falę smutku, widząc, że malec rozmawia z Dimasem dokładnie tak, jak mógłby to robić ze swoim ojcem. Zdaje jej się nawet, że chłopiec się uśmiecha. Słyszy fragment rozmowy, którą prowadzą, gdy mężczyzna otwiera drzwi i siadają na tylnych siedzeniach: Spokojnie, zawieziemy cię do mamy, nie bój się.
Łagodna intonacja, jakiej się używa, mówiąc do dzieci, w ustach Dimasa brzmi topornie, niemal nikczemnie. Teraz zwraca się do niej:
– Ruszaj, na co, kurwa, czekasz?
Zmiana tonu jest oczywista nawet dla dziecka. Teraz się przestraszyło. Auto posuwa się ulicą Mayor ku Bailén, ale jest duży ruch i nie da się jechać szybko. Chłopiec krzyczy, pyta o swoją matkę, teraz już nie ma nawet cienia wątpliwości, że mężczyzna tylko udawał miłego, że to była przynęta, by ofiara dała się zwabić w pułapkę. Dimas wymierza mu policzek i płacz gwałtownie się urywa. W ciszy słychać tylko zduszoną czkawkę. Kobieta szuka w lusterku wstecznym twarzy dziecka.
– Jak masz na imię?
Ledwo słyszalnym, drżącym głosem chłopiec odpowiada:
– Lucas.
Na ekranie widać niemal całkiem pustą, bezosobową przestrzeń. Jest tylko drewniane krzesło na środku pomieszczenia i duży monitor na surowej ścianie z cegły. Nie ma żadnej zapowiedzi, co tu się wydarzy, ale stopniowo podłącza się coraz więcej komputerów. Za kilka minut będzie ich niemal sto. Ich właściciele nie znają się nawzajem, chociaż będą oglądać ten sam spektakl. Większość znajduje się w Hiszpanii, ale są też z Portugalii, Meksyku, Brazylii… Wielu z nich to mężczyźni w wieku od trzydziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, choć zdarzają się i kobiety, kilku emerytów, nawet jeden małoletni… Wszyscy zapłacili sześć tysięcy euro, których od nich zażądano. W bitcoinach, żeby było bezpiecznie, żeby nie zostawiać śladu.
Monitor na tylnej ścianie się rozjaśnia. Widać zieloną płaszczyznę boiska piłkarskiego. Gracze, którzy wezmą udział w spotkaniu, czekają na moment wyjścia na murawę, kamera daje na nich zbliżenie, pokazują się ich nazwiska. To mecz Champions League, faza grupowa, gra Real Madryt ze Spartakiem Moskwa.
Jednak to nie futbol interesuje podłączonych. Za pomocą tych obrazów organizatorzy pragną jedynie udowodnić, że oferują widzom bezpośrednią transmisję. Ważne, żeby wszyscy wiedzieli, że to, co zobaczą, to spektakl na żywo, a nie zwykłe nagranie. Dlatego tyle płacą.
Wybiegają piłkarze, każdy prowadzi za rękę chłopca lub dziewczynkę, robią sobie zdjęcia, witają się, słuchają hymnu zawodów, losują połowy. Zaczyna się mecz…
Piłka jest w grze, ale właściwy spektakl jeszcze się nie zaczął. Widzowie zapłacili, żeby zobaczyć, jak dziewczyna, niemal dziecko, umiera na ich oczach.
– Mam to!
Okrzyk Mariajo przerywa ciszę panującą w Brigada de Análisis de Casos. Od dwóch miesięcy czekają na te słowa.
– Jesteś pewna? – dopytuje Orduño.
– Całkowicie, IP, które mieliśmy pod obserwacją, jest podłączone. Event, jak oni to nazywają, zaczyna się piętnaście po dziewiątej, mamy kwadrans. Zawiadom wszystkich, a ja tymczasem jeszcze się upewnię.
Operacja jest przygotowana od kilku tygodni, czekali tylko, aż Mariajo, hakerka BAC, która już przekroczyła sześćdziesiątkę, da sygnał do działania. Wszyscy wiedzą, co mają robić od tego momentu: Elena Blanco i sama Mariajo pojadą w miejsce, gdzie znajduje się namierzony komputer. Razem z nimi wyruszy zespół bezpośrednio biorący udział w akcji. Zárate, Chesca i Orduño będą czekać na instrukcje w Centrum Lotniczym Policji. Buendía zostanie na warcie w biurach BAC, na wypadek gdyby gdzieś było potrzebne jego wsparcie.
– Zadzwonisz do Záratego?
– Ty zadzwoń, ja zlokalizuję Elenę. – Chesca nie zmieniła zdania o nowym koledze w brygadzie, nie znosi Záratego.
Mariajo szybko stuka w klawiaturę. Pozostała dwójka nie ma pojęcia, co robi, wiedzą tylko, że coś znalazła i nie odpuści, dopóki nie ustali, kto się za tym kryje.
– Dranie… – syczy przez zęby. – Dzisiejszy spektakl to śmierć na żywo.
– Możemy temu zapobiec?
– Spróbujemy, musimy pojechać w stronę Rivas.
W dniach, gdy w telewizji jest transmisja meczu, Elena lubi chodzić do Cher’s przy ulicy Huertas. Tam na ekranach nie ma piłki nożnej, tylko te kiczowate klipy, które towarzyszą tekstom piosenek wykonywanych przez stałych bywalców.
– Nie zaśpiewasz czegoś z repertuaru Miny?
– Tym razem nie, czasem przyda się odmiana. Dziś mam ochotę na Adriana Celentana: Pregherò.
Jej kolej przyjdzie po występie dziewczyny, która śpiewa Soy rebelde Jeanette. Wtedy zaśpiewa: Pregherò per te, che hai la notte nel cuor e se tu lo vorrai, crederai. Nie potrzebuje tekstu – nigdy go nie potrzebuje – zna to na pamięć.
Jeszcze dźwięczy piosenka Jeanette, kiedy Elena czuje wibrację swojego telefonu.
– Rivas? W porządku, już tam jadę. Dotrę w tym samym czasie co wy. Wszyscy na stanowiskach?
Elena traci swoją kolejkę. Carlos, jeden ze stałych klientów, z pewnością skorzysta z okazji: Będę się modlić za ciebie, bo serce wypełnia ci noc…
Na ekranie pojawiła się dziewczyna, stoi obok krzesła. Wygląda na oszołomioną, choć wszyscy wiedzą, że nie podano jej żadnego środka uśmierzającego. Nikt nie chce oszczędzać jej cierpienia, wręcz przeciwnie: im gorzej to przejdzie, tym lepszy będzie spektakl. Gdyby nie czuła bólu, rzecz nie zasługiwałaby na uwagę, byłoby to jak operacja w szpitalu, a kto płaci, żeby przyglądać się pracy chirurgów? Oni wydali swoje pieniądze, żeby zobaczyć cierpienie i śmierć.
Jeśli są tutaj, jeśli zadali sobie trud – i podjęli ryzyko – by nawiązać kontakt z Purpurową Siecią, jeśli wpłacili z góry w bitcoinach pokaźną obowiązkową kwotę, jeśli czekali na wiadomość z datą, godziną i danymi połączenia, to dlatego, że mają zaufanie do mistrza ceremonii. To Dimas. Widzowie nigdy nie ujrzeli jego twarzy – ukrywa ją za jedną z tych masek, których używają meksykańscy wrestlerzy – ale znają jego ruchy, podobnie jak zagorzały kibic rozpoznałby na ekranie, nawet od tyłu, który zawodnik jest przy piłce, po samym sposobie, w jaki biegnie, i po tym, jaką pozycję zajmuje na boisku. To fani Dimasa, tak jak inni są fanami Messiego czy Cristiana Ronalda… Niektórzy nawet sądzą, że gdyby zobaczyli Dimasa na ulicy, potrafiliby go rozpoznać po sposobie poruszania się.
Dziewczyna jest ładna, młoda, bardzo młoda – może pełnoletnia, ale nawet jeżeli tak, to na pewno zaledwie od kilku tygodni. To brunetka o wielkich oczach. Z rysów wygląda na Hiszpankę – to jest najbardziej w cenie, zwłaszcza jeśli sprawia wrażenie panienki z zamożnej rodziny, z tych, które wychowały się w luksusie – albo Marokankę. Ktoś, kogo nie słychać przez komputer, wydaje jej chyba polecenia i dziewczyna siada na krześle. Rozgląda się wokół ze strachem. To jasne, że nie wie, co tu się stanie, nie wie, co ją czeka. Być może pozna tortury, o których nawet nie wiedziała, że istnieją.
Mówi się, że Rivas-Vaciamadrid, pomimo swojej pośledniej nazwy1, to jedno z miast o najlepszej jakości życia na terenie stołecznej Wspólnoty Autonomicznej – siódme pod względem zamożności w Hiszpanii, czwarte od końca, jeżeli chodzi o liczbę mieszkańców zagrożonych ubóstwem – prawdziwy raj, w którym nie ma miejsca na problemy. Są tu dzielnice mieszkaniowe i willowe, gdzie osiedliło się wielu młodych specjalistów z rodzinami. Nie brak miejsc do uprawiania sportu lub zapewniających dostęp do rozrywki i kultury. Życie w Rivas płynie przyjemnie, to przykład dobrze pomyślanego miasta, miejsca, w którym warto mieszkać i wychowywać dzieci.
Dlatego Alberto uparł się, żeby tam coś kupić, choć na początku było im trudno spłacać kredyt za szeregowiec z ogrodem i basenem. Całe szczęście, że sytuacja rodziny Roblesów się poprawiła. Teraz są dumni ze swojego domu, sąsiedztwa i najnowszego nabytku – lexusa, przekonani, że udało im się osiągnąć najlepsze, co było w ich zasięgu.
Choć oficjalnie lato kończy się za niecały tydzień, dzień był bardzo ciepły i trudno wyciągnąć Sandrę z basenu. Trzeba jej grozić karami, rodzicielskim gniewem.
– Albo wyjdziesz w tej chwili, albo spuszczę wodę i nie będzie kąpieli! – krzyczy do niej ojciec.
– Nie wolno spuszczać, jest zakaz marnowania wody – kpi sobie z niego córka przemądrzale.
– No to ją wypiję, w ten sposób się nie zmarnuje.
Dziewczynka wybucha śmiechem, to chyba jedyny sposób, by skłonić ją do posłuszeństwa.
Alberto czeka na nią z ręcznikiem, a potem owiniętą niesie ją na rękach do domu. Oboje chichoczą, wyobrażając sobie, że mógłby wypić całą wodę z basenu. W środku Soledad kończy przygotowywać kolację.
– Z czego się śmiejecie?
– Z dowcipów taty. Mamo, co jest na kolację?
– Zupa pomidorowa i krokiety.
Alberto nie wie, czemu córka pyta, mają na kolację to samo przynajmniej dwa lub trzy razy w tygodniu: zupę pomidorową z puszki i mrożone krokiety. Ani on, ani jego żona nie lubią gotować, a Sandra zjada to bez protestów, których nie szczędzi im w tych nielicznych przypadkach, kiedy próbują podać coś zdrowego – wciąż jeszcze pamięta wieczór z brokułem.
Kiedy był dzieckiem, jego matka nigdy nie zaserwowałaby mu krokietów z mrożonki, każdy po kolei uformowałaby z pomocą dwóch łyżek.
– Daniel nie zejdzie na kolację?
– Podobno się uczy.
– Uczy się? Założę się, o co chcesz, że jeśli pójdę do niego na górę, okaże się, że siedzi przed kompem i traci czas na pierdoły. Pewnie gra w jakąś strzelankę.
– Nie wyrażaj się przy małej. I siadaj, bo zupa stygnie.
Alberto siada przed telewizorem, włączonym bez dźwięku. W meczu Madrytu ze Spartakiem nadal jest remis. Pierwsze, co widzi, to sytuację podbramkową stworzoną przez Rosjan, cudem udało się wybić piłkę na aut.
– Będziesz teraz oglądał futbol?
– Przecież nie ma dźwięku, zostaw – tłumaczy się.
Dziś Sandra na pewno jest głodna, basen zawsze pobudza apetyt. Spokojnie zjedzą kolację, a potem Alberto obejrzy sobie mecz.
– Pamiętaj, że w niedzielę idziemy na obiad do mamy.
– Zdaje mi się, że to będzie ostatni dzień basenu dla Sandry – broni się. – Możemy to przełożyć na przyszły tydzień, niech mała skorzysta, póki może.
– Tak, mamo – błaga córka. – Nie możemy stracić ostatniego dnia basenu!
Soledad nie ma czasu odpowiedzieć. Zanim to zrobi, rozlega się donośny, głuchy łoskot. Drzwi wejściowe wylatują z zawiasów, wyważone taranem przez policjantów, którzy wpadają do środka. Alberto i Soledad nie wiedzą, czy to ci z GEO, bo widzieli ich tylko w telewizji. Za nimi wchodzi kobieta w wieku czterdziestu pięciu czy pięćdziesięciu lat, bez munduru i jak się wydaje, bez broni.
– Nie ruszać się! Gdzie jest komputer?
– Który? – odpowiada przestraszona Soledad. – Mamy kilka.
– Daniel jest u siebie w pokoju. – Chociaż Sandra ma tylko dziewięć lat, jako jedyna domyśla się, kogo szukają.
Słysząc hałas na parterze, Daniel przeczuwa, że przyszli po niego. Wie, że powinien wyłączyć komputer, ale coś go powstrzymuje: jak zahipnotyzowany ogląda przedstawienie. Dimasowi wystarczyło dziesięć minut, by udowodnić, że jest kimś wyjątkowym, prawdziwym artystą. Ledwie się pojawił, dziewczyna zaczęła krzyczeć i błagać o litość, a on w odpowiedzi walnął ją pięścią w brzuch, aż zwinęła się wpół z bólu, nie mogąc złapać powietrza. Potem zaczął zdzierać z niej ubranie. Ofiara płakała, nie rozumiejąc, co się dzieje, chociaż na tym etapie musiała już zdawać sobie sprawę, że ten wieczór nie będzie dla niej łatwy.
Daniel słyszy ciężkie kroki wielu osób na schodach i nie wie, czy wyjść im naprzeciw, czy wyskoczyć przez okno, a może położyć się z książką na łóżku, jak gdyby nigdy nic. Nie ma czasu na żadne z tych działań. Zdąża jedynie wyłączyć monitor na sekundę przed tym, nim dwóch mężczyzn w bojowych mundurach wpadnie do pokoju i mocnym pchnięciem rzuci go na łóżko. Za nimi wchodzą dwie kobiety. Starsza z nich siada przed monitorem i operuje przy nim precyzyjnymi ruchami. Daniel widzi, że podłącza jakieś urządzenie do jednego z portów, a potem włącza monitor. Pomimo przerażenia próbuje spojrzeć jej przez ramię, żeby zobaczyć, co się tam dzieje.
Obrazy pokazują się powiększone na cały ekran. Widać już nie tylko Dimasa i dziewczynę, wszedł drugi mężczyzna w kominiarce, z metalową protezą, która zastępuje mu część ręki. Nie widać dobrze twarzy ofiary, bo zalana jest krwią.
– Jak możesz coś takiego oglądać…? – pyta młodsza kobieta. W jej tonie słychać nie tyle wyrzut, co zdumienie.
– Ej! Co to takiego? – próbuje bronić się Daniel. – Ja tego nie włączałem!
– Zabierzcie go stąd.
Jeden z policjantów, którzy weszli jako pierwsi, mocnym szarpnięciem wyciąga go na próg pokoju. Tam chłopak staje oko w oko z ojcem.
– Mam nadzieję, że to jakaś pomyłka… że to wszystko pomyłka – bełkocze Alberto ze zmienioną twarzą.
Daniel wolałby, żeby go przytulił. Czuje się jak dziecko, które napsociło, ale wie, że to coś gorszego, znacznie gorszego. Tym razem naprawdę wszystko spieprzył.
Chesca, Orduño i Zárate czekają w hangarze Centrum Lotniczego Policji w Cuatro Vientos. Cztery helikoptery stoją w pełnej gotowości, wystartują, gdy tylko padnie rozkaz. Przysługuje im bezwzględne pierwszeństwo i wieża kontroli lotów da im zgodę na start natychmiast, kiedy o nią poproszą. To śmigłowce EC-135 przystosowane do nocnych warunków, z miejscami dla siedmiu osób i prędkością przelotową dwieście pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Maszyny mają swoją własną załogę, uzbrojoną i gotową do akcji.
Funkcjonariusze BAC są ubrani w niebieskie mundury, niemal wojskowe. Widać, skąd pochodzą. Zanim zwerbowała go Elena, Orduño był w GEO. Nie wyróżnia się pośród agentów do zadań specjalnych. Chesca też nie, spędza wystarczająco dużo czasu na siłowni, by wyglądać jak członek ich oddziału. Zárate jest muskularnym mężczyzną, wysokim i silnym, ale coś w jego sposobie noszenia munduru przywodzi na myśl urzędnika od papierkowej roboty, który znalazł się w niewłaściwym miejscu.
– Patrz tylko na niego, wygląda, jakby zjawił się tu wprost z filmu o komandosach – kpi sobie Chesca. – Dostał rolę rekruta, którego pokazują na początku. Takiego, co to jest komandosem ze względu na starszego brata, bo ten zginął w Zatoce Perskiej.
– Nie pieprz głupot, jak przyjdzie rozkaz, wsiadasz z nim do helikoptera. Lepiej dla ciebie, żeby wiedział, o co tu chodzi.
– Weź, wyrwij sobie wreszcie kogoś, bo strasznie trujesz dupę, Orduño.
Zárate, z dala od nich, cały czas wpatruje się w telefon. Chciałby, żeby akcja już się zaczęła.
Kiedy wrócą do siedziby BAC, będą mogli obejrzeć nagranie i się zastanowić, jak zidentyfikować ofiarę i jej oprawców. Teraz próbują tylko uratować życie tej biednej dziewczynie.
Dotarli na czas, by zobaczyć mężczyznę z protezą ręki, który przytknął szpikulec do jej oka. W którymś momencie odciął jej powiekę, żeby nie mogła go zamknąć, i dziewczyna wygląda dziwnie, jak lalka z dawnych czasów. Mężczyzna trzyma teraz w ręku młotek. Wydaje się, że za chwilę uderzy w trzonek szpikulca i wybije jej oko albo wydłubie je z oczodołu, ale nagle odchyla go w inną stronę i opuszcza narzędzie. Wraca ten drugi, w masce meksykańskiego wrestlera.
Elena nie może dłużej patrzeć, kiedy bierze szpikulec, wkłada go do ust dziewczyny i mocnym uderzeniem młotka przebija policzek…
Czy jej syn Lucas jest jednym z tych ludzi? Czy to ten w meksykańskiej masce? Wrzaski dziewczyny wwiercają się Elenie w mózg. Choć próbuje odsunąć od siebie tę myśl, w jakiś sposób czuje się odpowiedzialna za jej mękę.
Jest tak pogrążona w swoim bólu, że wzdryga się na dźwięk głosu Mariajo.
– Namierzyłam ich. Chyba wiem, skąd nadają.
Wszyscy zrywają się jak na komendę, gdy w komórce Záratego rozlega się dzwonek.
– Jedziemy tam – mówi Ángel do aparatu i rzuca do swoich towarzyszy: – Navacerrada.
Nie musi dodawać nic więcej, zaplanowali każdy krok, który powinni wykonać tej nocy. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
Orduño odprowadza ich do helikoptera. On zostaje na wypadek, gdyby pojawiło się inne miejsce, w które trzeba pojechać, albo żeby wyruszyć za kilka minut ze wsparciem dla kolegów. Buendía też dostał wiadomość w biurze brygady i na pewno właśnie dzwoni, by zamówić posiłki drogą lądową.
– Powodzenia. Uważajcie na siebie – żegna ich Orduño.
Wszystko jest na swoim miejscu, ludzie gotowi do akcji, śmigłowce do startu.
– Próbują namierzyć dokładny adres. Ile czasu zajmie nam dotarcie do Navacerrady? – pyta Zárate jednego z pilotów.
– To jakieś sześćdziesiąt kilometrów stąd i musimy nabrać prędkości przelotowej, więc jakieś osiemnaście do dwudziestu minut. Może trochę krócej.
Lecą Chesca i Zárate, dwóch pilotów i trzech funkcjonariuszy z GEO. Reszta policjantów ruszy za nimi w drugim helikopterze. Na miejscu zdecydują, czy od razu wejść do domu, czy poczekać na posiłki. Wszystko będzie zależało od tego, co powie im inspektor Blanco. Czyli zasadniczo od tego, czy poddawana torturom dziewczyna jeszcze żyje i można coś dla niej zrobić. Zaryzykują tylko w wypadku, jeśli będzie szansa, żeby ją uratować.
Elena wciąż próbuje odwracać wzrok od monitora. Odgłosy wystarczą, żeby wyobrazić sobie cierpienie biednej dziewczyny torturowanej przez mężczyznę w masce i tego drugiego z metalową ręką. Nie chce przerywać Mariajo, która cały czas pracuje, trochę na komputerze chłopaka, trochę na tym, który sama podłączyła. Wie mniej więcej, co robi ich informatyczka: sprawdza adresy IP, odrzuca te pozorne, maskujące, żeby dotrzeć do źródła. Wreszcie hakerka odwraca się z uśmiechem.
– Ulica Arcos w Navacerradzie.
Elena sprawdza w telefonie mapę miejscowości.
– To dzielnica willowa.
– To ma sens, słyszałaś przecież wrzaski tej biedaczki. Nie mogą tego robić w mieszkaniu w centrum, sąsiedzi by ich usłyszeli…
Elenie pozostaje się tylko modlić, żeby jej ludzie dotarli na czas, podać Záratemu dokładny adres i wysłać posiłki. Mówi stanowczym głosem, w którym nie słychać jej przerażenia: boi się, że kiedy zatrzymają te dwie bestie i zdejmą im maski, jedna z nich okaże się Lucasem. Jej zaginionym synem.
Zárate przekazuje pilotom informacje, które dostaje.
– Ulica Arcos, północno-wschodnia część miasta, zaraz obok hotelu Arcipreste de Hita.
Nie wie, jak uda im się zlokalizować to miejsce, ale ufa w akceptujący gest jednego z pilotów, który unosi do góry kciuk.
– Powiedzieli ci, czy dziewczyna jeszcze żyje? – Chesca nie potrafi ukryć niecierpliwości.
– Na razie nie mówili, że zginęła. Jeśli nie dostaniemy nowych wskazówek, wchodzimy do środka zaraz po wylądowaniu.
Nie potrzebują sądowego nakazu. W przypadku złapania na gorącym uczynku – a teraz podejrzewają przecież, że w budynku zostanie popełnione morderstwo – nie tylko mają prawo, ale wręcz obowiązek wejść, by temu przeszkodzić.
– Sześć minut – mówi pilot.
Dziewczyna z ekranu straciła przytomność, a to nie podoba się jej katom. Muszą utrzymać ją w pełnej świadomości, żeby ci, którzy zapłacili za spektakl, mogli się nim w pełni nacieszyć. Mariajo, która nie może zrobić wiele ponad to, co już zrobiła, odkrywając miejsce, skąd jest emitowany film, po raz pierwszy poświęca uwagę samej projekcji.
– Zabili ją? – pyta z przerażeniem.
– Sądzę, że nie, chyba ją reanimują – wyjaśnia Elena.
Cucą ofiarę, podają jej jakiś zastrzyk.
– Biedna dziewczyna. Czym sobie zasłużyliśmy na takie sceny? Co za gówno!
Elena nie odpowiada. Wie, że Mariajo tego nie oczekuje. Wie też, że nikt nie może zrzucić z siebie odpowiedzialności za to, co dzieje się na świecie. Że jej własny syn może tam być. Może być jednym z oprawców, lecz również – czemu nie – ofiarą. Czy on jeszcze żyje?
Upłynęło osiem lat, od kiedy Lucas został porwany. I tylko kilka miesięcy od czasu, gdy Elena dostała nagranie, w którym występował już jako nastolatek, mówiąc jej, żeby przestała go szukać. Nie powiedziała nikomu o tym filmie. Na co zdałoby się informowanie o tym byłego męża? Czy nie lepiej dla niego, żeby nadal myślał, że Lucas umarł dawno temu? Nie odważyła się też na zwierzenia przed swoimi kolegami z BAC, nawet przed Záratem. Może uznaliby, że to była jedynie halucynacja. Że chłopak z filmiku to wcale nie Lucas. Elena przechowuje zrzut ekranu, kadr z nagrania, na którym widać tylko jej syna. Reszta zniknęła z jej komórki i z sieci, gdy tylko skończyła odtwarzać film. Ale wcale nie musi oglądać powtórnie, by mieć pewność, że się nie myli. Wypaliło jej się to krwawym śladem w pamięci. Jej syna porwała organizacja przestępcza działająca pod nazwą Purpurowa Sieć, która handluje w głębokim internecie, ukrytym i nikczemnym, pełnym okrutnych scen. A film ujawniał coś jeszcze straszniejszego: na którymś etapie swojej niewoli Lucas przeszedł na stronę wroga. Jak i dlaczego do tego doszło, Elena nie jest w stanie ogarnąć, ale te obrazy już stały się częścią jej koszmarów. Uśmiechnięty Lucas z nożem w ręku, który za chwilę zacznie torturować dziewczynę przywiązaną do krzesła. Dziewczynę o miodowych oczach przepełnionych strachem. Będzie się nad nią znęcał czy ją zabije? W jej koszmarach pojawiają się oba scenariusze i zawsze to Lucas jest katem, z sadystycznym uśmiechem i szalonym spojrzeniem. Od tamtej pory Elena Blanco żyje tylko po to, by rozpracować Purpurową Sieć i odnaleźć swojego syna.
Dzielnica, w której znajduje się willa, jest mocno zadrzewiona, więc śmigłowiec musi szukać placu do lądowania. Znajduje go o jakieś dwieście metrów od domu stanowiącego ich cel. Gdy policjanci biegną w kierunku budynku, widzą kilku sąsiadów, którzy zaalarmowani odgłosami wyglądają przez okna. Agenci GEO zatrzymują się przy ogrodzeniu. Zárate dzwoni do Eleny.
– Jesteśmy przed drzwiami, w domu nie widać żadnego ruchu. Czy dziewczyna jeszcze żyje?
Elena podnosi wzrok na monitor, dziewczyna żyje, choć z pewnością wolałaby być martwa. Mężczyzna w meksykańskiej masce trzyma w rękach jakiegoś ptaka. Mariajo patrzy z przerażeniem.
– On jej to włoży? Co za dranie, oni nie mają skrupułów.
Co do tego nie było wątpliwości, jeszcze zanim zaczęli to oglądać. Elena wie, że rozkazem, który wyda, wystawi na niebezpieczeństwo życie swoich ludzi, ale nie ma wyboru.
– Tak, Zárate, żyje. Trzeba wejść do domu. Teraz!
Nie ma żadnej reakcji, kiedy Chesca, Zárate i policjanci z GEO wpadają na teren posesji. Szukają sygnałów, że działa tu jakiś system alarmowy, ale niczego nie znajdują. Ludzie z GEO doskonale znają się na swojej pracy i w niespełna minutę sprawdzają drzwi – jedne od frontu, prowadzące do głównego holu, i drugie od tyłu, do kuchni – żeby się ustawić w odpowiednim szyku i zminimalizować straty.
Inspektor dowodzący akcją wydaje ostatnie polecenia. Zárate wraz z nim i pięcioma innymi policjantami mają wejść głównym wejściem, Chesca i reszta będą pilnować tylnych drzwi, a jeśli nikt nie spróbuje tamtędy uciekać, wkroczą i dołączą do kolegów.
– Przeładował pistolet – dziwi się hakerka, patrząc w monitor.
Zabiją ją strzałem z broni palnej? Ani Mariajo, ani Elena nie spodziewały się tego, wydaje im się to wręcz słodką śmiercią w porównaniu z tym wszystkim, co zrobili jej do tej pory.
To chwile niepewności dla Eleny. Zastanawia się, czy jej ludzie są bezpieczni, czy dotrą na czas, by uratować dziewczynę, czy okaże się, że za meksykańską maską kryje się jej syn Lucas, choć nie zdziwiłaby się, gdyby przesłaniała ona twarz poznaczoną bliznami po ospie, której szukała przez tyle lat.
Typ z protezą ręki, który przeładował broń, celuje w głowę torturowanej. Mariajo i Elena wstrzymują oddech, ale oprawca opuszcza dłoń i wychodzi z kadru.
– Zauważyłaś, że często wydaje się, że coś zrobią, jak wtedy ze szpikulcem albo teraz, i zatrzymują się w ostatniej chwili? – mówi Elena.
– Ciekawe dlaczego? – Mariajo kiwa głową.
– Z pewnością nie z powodu wyrzutów sumienia.
W willi w Guadarramie wszyscy czekają w gotowości. Inspektor daje znak i wyważają drzwi. Wchodzą do domu. Nikt w środku nie stawia oporu. Znajdują tylko starszą panią, która patrzy na nich z przerażeniem.
– Nie ruszać się, ręce na głowę – krzyczy do niej Zárate. – Kto jeszcze jest w domu?
– Mój mąż, przed chwilą poszedł spać – odpowiada zalękniona. – Bierze tabletki, dlatego hałasy go nie budzą.
Agenci GEO wpadają z bronią gotową do strzału. Słychać Chescę, która wchodzi do kuchni. Inspektor Grupy Operacyjnej opuszcza pistolet.
– Tu nikogo nie ma.
Zárate nie chce się z tym pogodzić.
– Jest piwnica?
– Nie, tylko parter i pierwsze piętro. – Staruszka zdenerwowana siada na fotelu, nie spuszczając oczu z policjantów, którzy wtargnęli do jej domu.
– A komputer?
– Zepsuł się, właśnie oglądałam dzisiejszy odcinek Sekretu na tablecie…
Elena z przerażeniem wpatruje się w ekran, odsuwa telefon od ucha.
– Nic z tego, Mariajo, nie udało nam się.
Hakerka niczego nie rozumie. Zmienia się na twarzy, teraz już nie ma nadziei, czuje tylko przygnębienie z powodu tego, co wycierpi ta biedna dziewczyna, dlatego że ona nie potrafiła tego zatrzymać.
– Ale przecież to było tam.
Nie mówi nic więcej. W tym momencie na ekranie znów pojawia się człowiek w meksykańskiej masce. Teraz to on trzyma pistolet. Stanowczo podchodzi do dziewczyny i opiera lufę na jej klatce piersiowej, na sercu. I strzela. Siła pocisku jest tak duża, że dziewczyna, już bez życia, upada na podłogę, na wznak. Mariajo wpatruje się w monitor, dopiero po chwili odzyskuje głos.
– Nie wiem, jak udało im się wywieść mnie w pole. Dopadniemy ich tak czy inaczej – przysięga sama przed sobą.
– Pójdę porozmawiać z rodzicami chłopaka.
Elena wstaje i niemal całkiem wyzuta z sił wychodzi z pokoju. Aż do tej pory nie zauważyła, że na ścianie wisi plakat taki sam jak ten, który Abel, jej były mąż, powiesił w pokoju Lucasa, kiedy chłopiec miał pięć lat. Widać na nim koszykarza, białoskórego blondyna w zielonym stroju z numerem trzydzieści trzy. Nazywa się Bird, ptak. Przypomina się jej ptak, którego użyli oprawcy podczas tortur. Był dziwny, niebieski. Każe przewieźć chłopaka do siedziby BAC, teraz nie ma sił z nim rozmawiać, to by było jak przesłuchiwanie własnego syna.
Nikt nie spał dobrze tej nocy. Elena i Mariajo z powodu koszmaru, którego stały się świadkami, i swojej porażki, Chesca, Orduño i Zárate w wyniku zawodu, że nie mogli wziąć udziału w akcji, a Buendía dlatego, że czekał i nie miał szansy pomóc kolegom. Z pewnością nie była to też spokojna noc dla Daniela, Sandry, Soledad i Alberta, członków brutalnie zniszczonej rodziny.
Rumuński kelner Juanito z samego rana podał Elenie tosta z pastą pomidorową. Po jej zmęczonych gestach domyślił się, że ma za sobą bezsenną noc.
– Terenówka na parkingu, pani inspektor?
– Dobrze by było, Juanito. Miałam w nocy pracę. Bardzo niemiłą. Bez dwóch zdań wolałabym zejść na parking Didíego, możesz być pewien.
– Jeśli zadzwoni pani do mnie któregoś wieczora, jestem gotów wynająć land rovera, największego, jakiego będą mieli, i wtedy pójdzie pani do domu naprawdę zrelaksowana.
– Bardzo miło z twojej strony – śmieje się inspektor.
– Robię to dla pani, nie dla siebie – ripostuje przebiegle. – Codziennie odkładam do skarbonki połowę napiwków, żeby się nie okazało, że jestem bez grosza, kiedy się pani zdecyduje.
– Zgoda, zadzwonię kiedyś do ciebie. Tylko musisz cierpliwie czekać, bo to raczej nie będzie w tym roku ani w przyszłym. Wczoraj grał Real, prawda?
– Nie ma sensu się nawet denerwować, pani inspektor. Grają źle, jak zwykle, ale wygrywają. Chyba wyemigruję do innego kraju, żeby ich dłużej nie oglądać.
– Nie wyjeżdżaj, bo nie mogę bez ciebie żyć. Zresztą i tak będziesz ich oglądał, wyskakują nawet z lodówki. No dobra, nalej mi grappy.
– Żeby zalać robaka, jak to mówią robotnicy. Proszę nie zasypiać gruszek w popiele, pani inspektor, nie składam takich propozycji każdemu.
– Zalewać robaka, zasypiać gruszki w popiele? – śmieje się Elena. – Kto cię uczy hiszpańskiego. Paco Martínez Soria2?
Są takie chwile, kiedy już rano inspektor Blanco wie, że jedyny dobry moment, na jaki może liczyć w nadchodzącym dniu, to ten, który spędza z Juanitem. Bez wątpienia zasługuje na swój napiwek.
Kiedy Elena przychodzi do biur BAC na ulicy Barquillo, dowiaduje się, że czekają na nią rodzice Daniela, nastolatka z Rivas.
– A chłopak?
– Na noc musieliśmy go umieścić w ośrodku dla nieletnich, ale już tu jedzie.
Inspektor przystaje, by się przyjrzeć rodzicom przez szybę. Wyglądają na zszokowanych i przygnębionych, co zrozumiałe, ale jest coś, co ich różni: na twarzy Soledad maluje się przede wszystkim smutek, po Albercie widać głównie gniew. Wydają się zwykłymi ludźmi – bo w sumie tak jest w istocie – to nie są rodzice potwora. Kto może o tym wiedzieć lepiej od niej?
– Nazywam się Elena Blanco, jestem inspektorem i szefem BAC. Dzień dobry.
– Gdzie jest mój syn? – Soledad natychmiast podrywa się na nogi. Matka zawsze broni swojego dziecka, nieważne, o co jest oskarżone.
– Zaraz go przyprowadzą. Z tego, co mi wiadomo, ma się dobrze – próbuje ich pocieszyć Elena. W głębi duszy im współczuje.
– Jak może mieć się dobrze, skoro spędził noc Bóg wie gdzie? – Matka nabiera śmiałości.
– Na pewno ma się lepiej niż ofiara spektaklu, który oglądał. Ta dziewczyna przeszła prawdziwe piekło, zanim umarła – odpowiada brutalnie inspektor. – Czyn, którego dopuścił się państwa syn, jest bardzo poważny.
– Sądzi pani, że nie zdajemy sobie z tego sprawy? Bardzo mi wstyd, nie zmrużyłem oka przez całą noc – mówi Alberto i przez chwilę można odnieść wrażenie, że najgorszym aspektem całej sprawy są jego zaburzenia snu.
– Mój syn nie ma z tym nic wspólnego, pani inspektor – upiera się Soledad. – Pewnie trafił na tę stronę przypadkiem. To straszne, co znajduje się w internecie w zasięgu każdego.
– Żeby dostać się na te strony, trzeba słono zapłacić. Nikt nie trafia tam przypadkiem.
– Mój syn zapłacił? – zdumiewa się kobieta.
– Przyjmujemy to za pewnik, to jedyny sposób, żeby wejść w ten link.
– Ma szesnaście lat, nie posiada własnych pieniędzy. To na pewno jakaś pomyłka. – Matka chwyta się tego niczym tonący brzytwy.
– Nie, to nie jest pomyłka – spuszcza głowę Alberto. – Od jakiegoś czasu widziałem, że ktoś wypłaca z rachunku pieniądze kartą.
Soledad obraca się do niego zdumiona, wręcz ogłupiała.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Wypłaty były robione twoją kartą. Myślałem, że przygotowujesz podróż na naszą rocznicę… Nie chciałem ci psuć niespodzianki.
Elena przygląda się tym rodzicom. Ich spokojne życie legło wczoraj w gruzach. Zapewne będą próbowali wzajemnie sobie wybaczyć, nie obwiniać się, nie wytykać sobie błędów, ale raczej im się to nie uda. Jedno z nich będzie się starało trwać przy synu za wszelką cenę, drugie zobaczy w nim jedynie potwora, którego samo wychowało. Elena rozstała się z mężem dwa lata po zaginięciu Lucasa. Abel chciał ułożyć sobie życie na nowo i nie mógł znieść jej obsesji. Porzucił pracę dziennikarza i przeprowadził się do Ureñi, miasteczka pod Valladolid. Związał się z młodą Brazylijką, zajmuje się produkcją wina i wygląda na szczęśliwego.
I właśnie o to ma do niego żal Elena: że jest szczęśliwy mimo dramatu, który ich spotkał, że poddał się zbyt szybko, pogodził ze śmiercią syna, choć nigdy nie było na nią dowodów, jeśli pominąć statystykę, która mówi, że w przypadku porwań dzieci po upływie miesiąca od zaginięcia sprawa jest beznadziejna. Nie powiedziała mu, że Lucas żyje. Nie rzuciła mu w twarz, że miała rację. Może po prostu chciała uchronić Abla przed straszną prawdą, o której stara się nie mówić, ale która co noc staje jej przed oczami w rozdzierających scenach, dręczy mózg głosami, które mówią, że jej syn jest psychopatą. Możliwe jednak, że tego nie zrobiła, bo chce być w swoim bólu sama, jak zawsze. Wie, że powinna mu to powiedzieć, bo Abel jest ojcem. Ale wie też, że mu o tym nie powie.
W milczeniu patrzy na tych zdruzgotanych rodziców i widzi samą siebie z Ablem, gdy starali się trzymać razem i wspierać w nieszczęściu. Nie udało im się to. Albertowi i Soledad też się nie uda.
Jednak Elena nie jest specjalistką od terapii małżeńskiej, jest inspektorem policji. Musi zadbać o to, by inną dziewczynę nie spotkało to samo co brunetkę wczoraj. To już nie jej sprawa, jak potoczą się dalsze losy tych dwojga.
– Daniel zostanie teraz przyprowadzony do tego pokoju. Jeśli państwo sobie życzą, mogą wysłuchać jego zeznań przez monitor z innego pomieszczenia w naszej siedzibie.
– Nie możemy z nim najpierw porozmawiać? – błaga matka.
– Jak skończę. Po przesłuchaniu będą państwo mogli wejść i się z nim przywitać. Państwa syn jest niepełnoletni, proszę się nie obawiać.
– Mój syn jest potworem – mruczy ku zdumieniu wszystkich Alberto.
Chesce zlecono odprowadzenie rodziców Daniela do drugiego pokoju. Buendía, Zárate i Orduño wezmą udział w przesłuchaniu, również poprzez monitor, ze wspólnej sali BAC. Mariajo jest z Eleną, żeby wyjaśnić ewentualne wątpliwości natury informatycznej, jakie mogą się pojawić.
– Musi wiedzieć, że tu jesteśmy, że nie zostawiliśmy go samego… – błaga matka.
– Jeśli będzie wiedział, że przysłuchujecie się jego zeznaniom, nie powie wszystkiego. Potem będą się mogli państwo z nim zobaczyć.
Chesca proponuje im kawę, ale oboje odmawiają. Wbrew sobie patrzy na nich z lekką pogardą, jak gdyby byli winni tego, co zrobił ich syn, chociaż natychmiast się poprawia: sami odpowiadamy za swoje czyny. Niech każdy pilnuje własnego nosa.
– Co mu grozi? – pyta przygnębiony Alberto.
– My nie jesteśmy sędziami, tylko policjantami.
Wie, że to go nie pociesza ani nie uspokaja. Lepiej by było, gdyby to Orduño z nimi został, zawsze był bardziej empatyczny.
Daniel wygląda podobnie jak wielu chłopaków w jego wieku. Nosi dżinsy i podkoszulek z logo amerykańskiej marki piwa. Jest wysokim blondynem o kręconych włosach. Z pewnością ma wielu przyjaciół i cieszy się powodzeniem u dziewczyn. Jest zdenerwowany, ale nie tak bardzo, jak można by się spodziewać. Na ile to możliwe, panuje nad sobą. Elena widzi w nim nastolatka, jakim byłby Lucas, gdyby nie porwał go mężczyzna z twarzą poznaczoną bliznami po ospie.
– Udało ci się przespać? – Inspektor próbuje być miła, chciałaby, żeby równie życzliwie potraktowano jej syna w podobnej sytuacji.
– Najpierw nie, potem już tak. Mogę się napić wody?
Elena wskazuje mu dystrybutor, który stoi w kącie pomieszczenia. Daniel wychyla duszkiem dwie szklanki.
– Nie ma moich rodziców?
– Zobaczysz ich, gdy przyjdzie na to pora.
Daniel nie nalega, siada. Patrzy z zaciekawieniem na Mariajo, która dziś – w robionym na drutach beżowym rozpinanym swetrze i okularach zawieszonych na szyi na łańcuszku – bardziej niż kiedykolwiek wygląda na babcię. Daniel wie, że pomimo niegroźnego wyglądu to przeciwniczka, która może obalić pozory jego niewinności.
Pora zaczynać.
– Danielu, nie ma sensu, żebyś próbował nas okłamywać. – Elena nie owija w bawełnę. – Kiedy przyszliśmy wczoraj wieczorem do twojego domu, przyglądałeś się, jak mordowano tę dziewczynę.
– To nie tak! – broni się chłopak. – Trafiłem na tę stronę przypadkiem. Nie wiedziałem, co tam jest. A potem sądziłem, że to wszystko fejk, oszustwo, że tylko udają. Na pewno nic jej się nie stało i wyszła stamtąd o własnych siłach.
Elena spogląda na Mariajo, wie, że ona z łatwością podważy tę nieudolną linię obrony.
– Mówi ci coś nick Larry33? Ten, którego zwykle używasz, żeby łączyć się z Amino, żeby gadać o anime i grach wideo?
– Tak, ale to przecież nic złego. – Chłopak patrzy na nią zbity z tropu.
– Robi się złe, kiedy używasz tego samego nicka, żeby się połączyć z Purpurową Siecią, a tam nikt nie rozmawia o kreskówkach.
– Na pewno są setki Larrych33 na świecie, to od Larry’ego Birda, z Celtics.
– Możliwe, ale wczoraj tylko jeden z nich był podłączony do Purpurowej Sieci: ty. – Jego zastrzeżenia nie robią wrażenia na Mariajo.
To tylko szesnastolatek, który popełnił niewybaczalny błąd i zaczyna czuć się osaczony, choć poświęciły mu dopiero niespełna dwie minuty. Teraz znów kolej na Elenę.
– Danielu, wiemy, że jesteś niepełnoletni i że nic ci się nie stanie. Przypuszczam, że ty również o tym wiesz. Ale musisz nam pomóc, powiedzieć, jak się z nimi skontaktowałeś, gdzie i jak przekazałeś im pieniądze, kto podał ci datę wydarzenia.
– Nie wiem żadnej z tych rzeczy. Wszedłem na tę stronę przypadkiem.
– Okłamujesz nas!
W pokoju, w którym przesłuchanie oglądają rodzice, Soledad porusza się zaniepokojona.
– Jeśli Daniel mówi, że to przypadek, to na pewno tak właśnie było. Traktują go jak jakiegoś mordercę, a przecież nim nie jest. Trzeba to przerwać, słyszy pani?
Chesca patrzy na nią obojętnie.
– Nie jesteśmy tu po to, żeby coś przerywać, tylko żeby wysłuchać, co ma do powiedzenia państwa syn. Przesłuchanie będzie kontynuowane.
– Alberto, powiedz coś – zwraca się do męża.
– Jesteś pewna, że jest niewinny? Bo ja nie.
Soledad patrzy na niego z oburzeniem, jakby jego wątpliwości były nie na miejscu, jak gdyby i on zmieniał się w jej wroga. To wszystko toczy się dla niej za szybko. Nie potrafi myśleć o gloryfikacji przemocy w obecnych czasach, o tym, jak łatwo ulec tej atmosferze. Spojrzenie matki na dziecko jest ściśle określone. Nie ma w nim miejsca na kontekst czy wpływ środowiska. Dziecko to szczególny gatunek, jak w laboratorium, doskonały prototyp chroniony w swojej bańce. Podłość świata atakuje ze wszystkich stron, jednak nigdy nawet nie muska jej modelowego dziecka.
Wygląda na to, że Daniel się pozbierał, otrząsnął z paniki i postanowił nic nie mówić, nie odpowiadać na pytania, tłumaczyć się w kółko tą samą wymówką: trafił na tę stronę przez przypadek i nic nie wie o żadnych purpurowych sieciach, morderstwach, torturach ani tym podobnych rzeczach.
Bardzo szybko się hartuje. Wszystko to pozwoli mu się czegoś nauczyć, wątpliwe tylko, czy będą to dobre nauki. Elena uświadamia sobie, że Lucas musiał przejść podobny proces: nagle utracił niewinność, gdy pozbawiono go ochronnej tarczy bezpieczeństwa zapewnianej przez rodziców, mieszkania przy plaza Mayor, wakacji z babcią… Musiał się zahartować, aby przeżyć.
Ku zdumieniu wszystkich pani inspektor kończy przesłuchanie.
– Tracisz szansę na uratowanie innych dziewczyn. Jak chcesz. Być może pewnego dnia, i to wcale w nie tak odległej przyszłości, pożałujesz tego.
Daniel siedzi niewzruszony, nie okazuje emocji. W sumie czego innego można oczekiwać po chłopaku, który poświęca swój wolny czas na oglądanie śmierci na żywo?
Przed wejściem do pokoju przesłuchań czeka matka. Przytula go.
– A tata? – pyta Daniel.
– Jest z Sandrą – kłamie Soledad. – Bardzo to przeżywa i nie mogliśmy zostawić jej samej.
Alberto wciąż siedzi w drugim pokoju. Jest przekonany, że źle zrobił, nie idąc przytulić syna, ale nie umiał. Nie potrafi udawać, że wszystko jest w porządku.
Koledzy Eleny przeanalizowali każdą sekundę filmu z torturami. Mariajo nagrała wszystko, co się działo od chwili, gdy się podłączyła do komputera Daniela. Przed ekranem odłożyli na bok emocje, współczucie dla dziewczyny, którą zamęczono na śmierć, i skupili się na poszukiwaniu w tych scenach jakiejś poszlaki, która mogłaby ich naprowadzić na to, kim są ci zamaskowani mężczyźni, gdzie tak naprawdę dopuszczono się zbrodni.
Mariajo przeprasza, choć nikt tego od niej nie oczekuje, czuje się winna, że dała się zmylić strategii fałszywych adresów IP. Sądziła, że odnalazła źródło, ale ten adres okazał się tylko kolejnym pomostem. Użyli tabletu staruszki z Navacerrady niczym lustra, by ukryć własną tożsamość, i teraz Mariajo myśli, że być może jej wiek działa na jej niekorzyść, być może naprawdę nie da się być sześćdziesięcioletną hakerką. Jednak ma swoją dumę i zapewnia, że zrobi, co tylko będzie mogła, by naprawić błąd z poprzedniej nocy.
– Sprawdzam twarz dziewczyny, ale przy tej krwi i grymasach bólu żaden program do identyfikacji jej nie rozpoznaje. Szukam „czystego” ujęcia z profilu, może w ten sposób się uda.
– Jakieś tatuaże? Nie zwróciłam wczoraj uwagi.
– Nie, żadnego. Już bym nad tym pracowała.
Elena musi przyznać, że wyobraźnia i umiejętności techniczne jej koleżanki nie pasują do wizerunku dobrotliwej babci. Ani przez moment nie wątpi, że to idealna osoba na swoim stanowisku.
– Dobrze, Mariajo, poczekajmy na efekty. Co jeszcze? – dopytuje pozostałych.
– Niebieski ptak. Nie wiem, czy należy do jakiegoś pospolitego gatunku – zauważa Buendía. – Szukam ornitologa, żeby mi coś o tym powiedział. Może będziemy mieli szczęście i okaże się typowy dla jakiegoś rejonu.
– Rzeczywiście, nigdy takiego nie widziałam – potwierdza Chesca. – A przed laty miałam chłopaka, który interesował się ptakami. Czasami zabierał mnie z lornetką w góry na cały weekend.
– Ale pewnie mieliście też inne zajęcia – śmieje się Orduño.
– Nie licz na zwierzenia…
– No już, nie rozpraszajcie się – ucina Elena. – Co jeszcze wypatrzyliście?
Orduño szuka kadru, chodzi mu o moment, gdy pojawia się zakapturzony osobnik z protezą ręki.
– Tutaj.
Nikt nie zauważa niczego szczególnego.
– Nie widzicie? Światło na chwilę się zmienia – wyjaśnia. – Nie wiem, czy otworzył drzwi, czy może jest tam okno, którego nie obejmuje kamera.
Elena prosi Mariajo, by ponownie odtworzyła ten fragment. Orduño ma rację, na chwilę przed ukazaniem się mężczyzny z protezą pojawia się delikatny poblask. Zwiększa się intensywność światła rysującego na podłodze cienie krzesła, na którym torturują dziewczynę, i mężczyzny w meksykańskiej masce.
– To światło raczej nie pochodzi z naturalnego źródła – zastanawia się na głos Buendía. – Może z jakiegoś reflektora.
– To błyskawica – stwierdza z przekonaniem Elena. – Zwróćcie uwagę na kominiarkę i koszulę faceta z protezą.
Mariajo powiększa kadr i uważnie wpatruje się w mężczyznę. Zarówno kominiarka, jak i reszta jego ubrania są czarne i w pierwszej chwili trudno to zauważyć, ale gdy zmienia kontrast obrazu, widzą to: jest mokry. Na barkach, na bawełnie maski dostrzegają ślady kropel.
– Padało – stwierdza Chesca. – Była burza.
– Kanał, na którym emitują mecz Champions League, jest hiszpański – przypomina Zárate. – Musiało być dwadzieścia pięć po dziewiątej w tym momencie.
– Porozmawiaj z Państwową Agencją Meteorologiczną – poleca Elena Orduñowi. – Sprawdź, gdzie w Hiszpanii padało wczoraj o tej porze. Co możemy wyciągnąć z jego protezy?
– Nie za wiele – włącza się Zárate. – Rozmawiałem z ortopedą i powiedział mi, że pomijając kciuk, nie są to palce o szczególnej ruchomości. To znaczy nie rozumie, dlaczego są z metalu, dlaczego nie założył sobie po prostu protezy imitującej ludzką skórę.
– Przypuszczam, że przez wzgląd na hobby… Jeśli zajmujesz się torturami, robi dużo większe wrażenie, gdy nazywają cię Żelazną Ręką. Plastikowa to już nie to – drwi sobie Chesca.
– Może masz rację – przyznaje Zárate.
Elena chce zakończyć naradę, musi zdać relację Renterowi. Spodziewa się ochrzanu za niepowodzenie akcji. Dobrze chociaż, że komisarz nie umówił się z nią w luksusowej restauracji, tylko w swoim gabinecie na ulicy Miguela Ángela.
– Mamy więc co robić. Trzeba znaleźć niebieskiego ptaka, sprawdzić, gdzie w Hiszpanii była burza, i coś jeszcze, o czym nie mówiliśmy: zwłoki dziewczyny mogą się pojawić gdziekolwiek, trzeba je znaleźć. Rodzice Daniela już poszli?
– Odesłaliśmy ich do domu z poleceniem, żeby byli gotowi do stawienia się na wezwanie – odpowiada Chesca. – Matka nie chce przyjąć do wiadomości, że jej syn ma coś na sumieniu, zamierza nas wszystkich oskarżyć i zabrać swoje dziecko.
– Wszyscy do roboty – żegna się Elena.
Nie ma ochoty rozmawiać z kolegami o losie Daniela ani o reakcji jego rodziców, o tym, co mogło go pociągać w skrajnej brutalności Purpurowej Sieci. Obawia się, że mimowolnie zacznie go usprawiedliwiać. Musi sobie powtarzać, że Daniel nie jest w tej sprawie główną ofiarą. Po bezimiennej dziewczynie, zamęczonej na śmierć, zostały teraz jedynie porzucone gdzieś zwłoki. Ona i tylko ona powinna zajmować jej myśli.
Gabinet Rentera ma przynajmniej pięćdziesiąt metrów kwadratowych i własną łazienkę. Umeblowano go luksusowymi antykami, a na ścianie zwraca uwagę obraz, który wygląda na dzieło Sorolli. Znając swojego szefa, Elena nie sądzi, żeby to była kopia. Komisarz nie czeka na nią za biurkiem, lecz na sofach przeznaczonych do przyjmowania wizyt bardziej zaufanych osób. Kazał asystentowi przynieść kawę i coś jeszcze dla niej.
– Co na to powiesz? Potem jeszcze się skarżysz, że o tobie nie pamiętam! Któregoś dnia poszedłem kupić wino i zobaczyłem tę grappę w sklepie przy Ortega y Gasset, drogim, ale z wybornymi winami. Nie wiedziałem, czy taką już znasz.
Grappa to Carpenè Malvolti Fine Vecchia Riserva z Congeliano, z Wenecji Euganejskiej. Bardzo dobra, choć Elena wolałaby spróbować tego, co ta sama destylarnia robi z winogron prosecco.
– Doskonała.
– Wypadałoby, biorąc pod uwagę, ile mnie kosztowała… Kupiłem dwie butelki, drugą weźmiesz do domu. Ale jak możesz sobie wyobrazić, nie umówiłem się z tobą na degustację grappy, na to moglibyśmy znaleźć lepszy moment. Opowiedz mi, co się wydarzyło wczorajszej nocy…
Kiedy bierze się do akcji dwa helikoptery z załogami – i ma w rezerwie dwa kolejne – dowolną liczbę ludzi z GEO, dobry tuzin radiowozów, rozwala się drzwi w willi starszego małżeństwa w Navacerradzie, wzbudzając duże zaniepokojenie w sąsiedztwie, trzeba się wytłumaczyć, nawet jeśli jest się szefową BAC, jednego z najbardziej niezależnych i najwyżej cenionych wydziałów hiszpańskiej policji.
– To był fałszywy krok w szeroko zakrojonej operacji, Rentero. Jesteśmy nieco bliżej rozpracowania Purpurowej Sieci. Gdybyś zobaczył spektakl, który urządzili sobie wczoraj w porze meczu, nie miałbyś najmniejszych wątpliwości, że warto zapłacić każdą cenę. Zrobili transmisję na żywo z tortur i mordowania dziewczyny. Miała nie więcej niż osiemnaście czy dziewiętnaście lat.
Rentero krzywi się mimo woli.
– Wiemy, kto to był?
– Jeszcze nie, ale ustalimy to.
– Czy to ma związek z tymi nagraniami, które znaleźliście podczas sprawy cygańskich narzeczonych?
– Tak, od dwóch miesięcy próbujemy zlokalizować te nagrania w Deep Webie.
– Świat schodzi na psy, Eleno – skarży się Rentero. Nie może pojąć, dlaczego pozwolono, by ten wyjęty spod prawa cyfrowy twór wyrósł i stał się potworem, którego nikt nie potrafi poskromić.
– Wreszcie udało nam się namierzyć jednego z uczestników na forum. To szesnastoletni chłopak nazwiskiem Daniel Robles.
– Szesnaście lat i już zepsuty… Jaka przyszłość nas czeka?
– Zhakowaliśmy jego ADSL i wczoraj się zorientowaliśmy, że szykuje się grubsza akcja. Tym razem nie zdołaliśmy temu zapobiec, ale musimy próbować dalej, Rentero.
– Próbuj, próbuj, ale pamiętaj, że twoje dochodzenia to niejedyne śledztwa w tym kraju, i nie zużywaj zasobów, których nie mamy. Odkomenderowałem do ciebie Záratego i to powinno ci wystarczyć. Informuj mnie o wszystkim, nie chciałbym wyjść na idiotę, kiedy zadzwoni minister…
Spotkanie z Renterem przebiegło lepiej, niż się obawiała. Uznała, że albo szef podziela jej pogląd na tę sprawę, albo stępił się jego podły charakter. Może to kwestia wieku.
Gdy Elena wraca do siedziby BAC, wszyscy mają dla niej nowe wiadomości.
– Ptak to zięba modra, samiec. – Jako pierwszy zabiera głos Buendía. – To endemiczny gatunek z Gran Canarii krytycznie zagrożony wyginięciem. Zasiedla wyłącznie niewielki obszar o powierzchni czterdziestu kilometrów kwadratowych w lasach sosnowych Inagua, rezerwatu przyrody niemal w centrum wyspy. Jest jeszcze drugi bardzo podobny podgatunek, zięba modra z Teide na Teneryfie, ale ornitolog powiedział, że ten z filmu pochodzi z Gran Canarii. Wyjaśnił dlaczego i nawet przysłał ekspertyzę, gdyby ktoś z was chciał poczytać.
– Mnie wystarczy, że ornitolog jest pewien.
Elena spogląda na Orduña. Wie, że on też wykonał swoje zadanie.
– Padało w kilku miejscach, ale Ośrodek Meteorologiczny na Gran Canarii odnotował cztery litry na metr kwadratowy i ponad dwieście uderzeń pioruna pomiędzy dziewiątą i dziesiątą w nocy naszego czasu.
– A zatem powinniśmy szukać na Kanarach. Mariajo, udało ci się coś zdziałać z tym profilem?
– Na razie nie, ale kadr, który znalazłam, pozwoli nam potwierdzić, że to ta sama osoba, jeśli znajdziemy zwłoki.
– Zárate, co z protezą?
– Tą drogą nic się nie da ustalić. Pokazałem zdjęcie kilku specjalistom i podejrzewają, że to dzieło rzemieślnika.
Do sali wchodzi Chesca.
– W wąwozie Roque Nublo na Gran Canarii znaleziono zwłoki młodej kobiety ze śladami tortur.
– Wszystko prowadzi nas w jedno miejsce. Buendía, Zárate, lecimy do Las Palmas pierwszym samolotem, jaki będzie. Zadzwońcie do naszych kolegów na wyspie, niech wszystko przygotują.
– Do Marrera? – pyta Chesca.
– Do Marrera – potwierdza Elena.
Lot do Las Palmas trwa trzy godziny, choć na różnicy czasu odbiją sobie jedną. Maszyna rusza za piętnaście piąta, a jest na miejscu za piętnaście siódma czasu lokalnego. Tam ma na nich czekać Marrero, inspektor policji, który współpracował z BAC na początku swojej kariery. Dobry policjant, który potem w związku z problemami osobistymi postanowił wrócić w rodzinne strony.
Kiedy wsiadają do samolotu w Barajas – mają szczęście i lecą klasą biznesową – Elena nie potrafi uniknąć wspomnień: właśnie tam, na Gran Canarii i w Lanzarote, spędziła swój miesiąc miodowy. Wtedy oboje z Ablem byli zakochani, przyszłość wyglądała zachęcająco, a ich syn Lucas jeszcze się nie urodził. Zajmuje miejsce i zakłada osłonę na oczy z nesesera, który wręczyła jej stewardesa. Nie chce, żeby Zárate i Buendía próbowali z nią rozmawiać.
– Wczoraj w nocy nie zmrużyłam oka nawet na dziesięć sekund, spróbuję wykorzystać trzy godziny lotu.
Z oczami ukrytymi za opaską mogłaby nawet płakać, nikt by nie zauważył. Płakać, myśląc o tamtych dniach, kiedy byli szczęśliwi. Wtedy jej babcia, ta, po której odziedziczyła mieszkanie przy plaza Mayor, jeszcze żyła – umarła trzy miesiące po ich ślubie – a oni z Ablem wynajęli sobie coś niedaleko stamtąd, przy ulicy Santiago. Z tamtego pierwszego wspólnego mieszkania pochodzą najlepsze wspomnienia Eleny, nawet śniadania je nadal w tym samym miejscu co wtedy, w barze, gdzie rumuński kelner Juanito podaje jej tosty z oliwą i pastą pomidorową oraz grappę. W samolocie, który leciał tą samą trasą co ten, Elena dyskutowała ze swoim świeżo poślubionym mężem, jakie imię powinni nadać dziecku, o które planowali się postarać, gdy tylko dotrą do hotelowego pokoju. Elenie podobało się Lucas, jej mąż wolał Adána, żeby chociaż raz w historii Abel był ojcem Adama, a nie odwrotnie.
Pogrąża się w myślach i nie ma pojęcia, kiedy zapada w sen. Nie docierają do niej żadne szczegóły lotu, nic nie wie o posiłkach i napojach oferowanych przez stewardesy ani o lądowaniu. Śpi spokojnie, chyba nawet ma przyjemny sen, gdy budzi ją Buendía.
– Jesteśmy na miejscu, Elena. Jeśli się pospieszymy, to może uda nam się jeszcze dzisiaj obejrzeć zwłoki.
Marrero przytył ponad dziesięć kilo, od kiedy wrócił na Kanary – „To przez papas arrugás3 i mojo4”, śmieje się – i jest bardziej opalony. Elena się cieszy, że niemal znikło utykanie, przez które musiał porzucić BAC. Jedynie lekko zaburzony ruch przy stąpaniu lewą stopą zdradza przeszłość, której Elena nie zamierza mu przypominać – ma nadzieję, że zdołał zostawić ją za sobą.
– Ktoś inny dostał ten przypadek, ale kiedy zadzwoniła Chesca, spiąłem się, żeby we wszystkim się zorientować, i postarałem się, by jednak mnie to przydzielili. Zwłoki znalazła para angielskich turystów w Roque Nublo. Wiecie, co to jest Roque Nublo?
– Nie mam pojęcia, Marrero.
– No to jeśli przyjedziecie tu kiedyś na urlop, musicie tam pójść. To prawdziwy pomnik przyrody, miejsce, gdzie w dawnych czasach aborygeni odprawiali swoje obrzędy. Jest szlak pieszy, który tam prowadzi, jakieś dwa kilometry. Angielka zeszła ze ścieżki, żeby się wysikać, i natknęła się na dziewczynę.
– Widziałeś ciało? – pyta Buendía.
– Nie, ale podobno jest w strasznym stanie, wyżyli się na niej.
– Dlaczego tam porzucili zwłoki?
– To bez sensu. Miejsce leży z dala od ludzkich siedzib, można tam dotrzeć tylko na piechotę, ale turyści dość często schodzą ze szlaku, i było ryzyko, że szybko odkryją ciało. No chyba że to stanowiło część jakiegoś rytuału. Postaram się czegoś dowiedzieć w najbliższych dniach.
– Spotkałeś się tu już z czymś takim?