Rebel Rose. Róża Buntu. The Queen’s Council. Tom 1 - Theriault Emma - ebook + audiobook

Rebel Rose. Róża Buntu. The Queen’s Council. Tom 1 ebook i audiobook

Theriault Emma

3,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Piękna i misterna opowieść. Theriault nadaje jej nowy wymiar klasycznej baśni. To wezwanie do rewolucji – i dotarcia do wewnętrznej siły, która drzemie w każdej z nas.

VICTORIA AVEYARD, autorka bestsellerowej serii Czerwona Królowa z listy „New York Timesa”<

CO BY BYŁO, GDYBY SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE OKAZAŁO SIĘ DOPIERO POCZĄTKIEM?

Jest rok 1789, a Francja znalazła się na skraju rewolucji. Bella przełamała klątwę, przywróciła Bestii ludzką postać i ponownie zaprosiła życie do zapomnianego zamku. Lecz w Paryżu wybuchł ogień przemian, który szerzy się i nieubłaganie zbliża do granic księstwa Aveyonu.

Jeszcze nie tak dawno temu Bella marzyła o porzuceniu zaściankowego życia i zasmakowaniu prawdziwej przygody, teraz mieszka w okazałym zamku rozdarta między swym ubogim pochodzeniem a przyszłością arystokratki. A prócz wyzwań, które stawia przed nią nowa pozycja, musi się zmierzyć także z ludźmi, którzy zrobią wszystko, by odsunąć ją od władzy. Gdy Bella trafia na magiczne lusterko skrywające dramatyczne ostrzeżenie, pragnie zignorować tajemniczy głos nalegający, by przyjęła koronę, której nigdy nie pragnęła. Wszystko jednak wskazuje na to, że żądni krwi spiskowcy snują już swoje plany, a bezczynność może jedynie narazić na niebezpieczeństwo jej najbliższych. Gdy na szali znajdzie się los jej kraju, miłość i własne życie, Bella będzie musiała zdecydować, czy jest gotowa zaczerpnąć z drzemiącej w niej siły – i magii wiążącej ją z gronem innych przywódczyń z przeszłości – by przyjąć koronę, która jest jej pisana. Queen Council to porywająca nowa seria powieści przedstawiająca księżniczki Disneya w rolach władczyń, które łączy magiczna moc płynąca z tajemniczej Rady Królowej.

Kolejny odsłona Pięknej i Bestii – pełna intryg, buntu i romansu – z pewnością rozbudzi wyobraźnię czytelników. Theriault po mistrzowsku splata elementy prawdziwej historii z magią, snując opowieść, której nie da się szybko zapomnieć.

ELIZABETH LIM, autorka A Twisted Tale. Reflection i Mrocznych Opowieści. Marzenia się spełniają

Rebel Rose. Róża buntu to mistrzowskie połączenie baśni i historii. Fabuła i postaci, które znamy i kochamy, płynnie łączą się z dramatyzmem rewolucji francuskiej... Ta powieść udziela odpowiedzi na pytanie, co czekało Piękną i Bestię po ich „szczęśliwym zakończeniu”.

ALWYN HAMILTON, autorka bestellerowej trylogii Buntowniczka z pustyni z listy „New York Timesa”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 387

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 35 min

Lektor: Katarzyna Kanabus

Oceny
3,3 (12 ocen)
1
3
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lena0603

Z braku laku…

Boli brak wiedzy o epoce, o życiu arystokracji, o dniu codziennym poszczególnych warstw społecznych w tamtych czasach. Bella nie była chłopką, była mieszczką z malutkiego miasteczka. Ja nie widzę tu uczucia. Bestia jest z kartonu, a może i to nie. Zero osobowości, zero uczucia. Szkoda...
20
Ruddaa

Dobrze spędzony czas

Bajka "Piekna i Besta" była moją ukochana bajka z dzieciństwa i zawsze nią pozostanie. Wiec jak tylko pojawi sie retteling to wiadomo, że po niego sięgnę :) Tutaj dostajemy retelling tej bajki osadzony w czasach rewolucji francuskiej. Autorka pokazała nam w bardzo ciekawy sposób co dzieje się po słowach "i zyli długo i szczęśliwie" Fabuła została ciekawie skonstruowana, dostaliśmy tu spisek, tajemnice i magię. Szkoda tylko, że tak mało było wątków Besti I Bell razem :( Bella byla cudowna, chodz powinna mieć wiecej pazura jak dla mnie ;) Powinna sluchac swojej intuicji od samego początku. Bestia wg zostal tu pokazany jak sierota. Odniosłam wrażenie, że bez wsparcia ukochanej nie umiałaby sobie z niczym poradzić. Troche szkoda. Pani Imbryk, Płomyk i Trybik byli przedstawieni idelanie jak dla mnie :) Naromiast kuzyn Besti od samego początku mnie wkurzał 😡
00

Popularność




Wprowadzenie

Orella przy­była do zamku odziana w skórę sta­rej żebraczki.

Celowo przy­brała tak nędzną postać – skryta pod obszerną opoń­czą, otu­lona w łach­many, prze­mo­czona do suchej nitki przez ni to deszcz, ni śnieg pada­jący z burego nieba kro­plami ostrymi niczym szty­lety. Choć los obda­rzył ją nie­omylną intu­icją, ni­gdy dotąd żadna wizja nie napeł­niła jej takim nie­po­ko­jem. Do Fran­cji zbli­żała się krwawa rewo­lu­cja, która dotknęła już odle­głą Ame­rykę, a pew­nego dnia spad­nie też na Cesar­stwo Rosyj­skie. Śmierć ostrzyła kosę dla tysięcy ludzi. Orella nie miała wyboru. Musiała spró­bo­wać ura­to­wać choć miesz­kań­ców Avey­onu.

Na zamku książę pod­jął ją dokład­nie tak, jak się spo­dzie­wała. Odmó­wił jej skrom­nego noc­legu, o który popro­siła, ofe­ru­jąc w zamian krwi­sto­czer­woną różę. Roz­po­znała jego ból – okrutną stratę mat­czy­nej miło­ści i bole­sną nie­obec­ność ojca, nagłe osie­ro­ce­nie, które pozo­sta­wiło go zagu­bio­nego w led­wie przez niego rozu­mia­nym świe­cie, z brze­mie­niem odpo­wie­dzial­no­ści za całe księ­stwo spo­czy­wa­ją­cym na jego nie­przy­go­to­wa­nych bar­kach. Jego okru­cień­stwo było tar­czą, którą tak długo osła­niał swoje serce, aż w końcu prze­isto­czyło się ono w kamień. Inni mogli wie­rzyć, że książę doj­rzeje, porzuci wro­gość, która zaklesz­czyła się w nim zim­nymi szpo­nami, lecz Orella wie­działa, że to ułuda.

Bez jej inge­ren­cji oddziały wojsk wkro­czy­łyby na spo­pie­loną zie­mię, by wal­czyć o resztki tego, co ucho­wało się ze znisz­czo­nego świata. Robiła, co mogła, w Wer­salu, lecz jej wysiłki oka­zały się próżne. Jeśli ponie­sie porażkę także w Avey­onie, wyda­rze­nia te staną się pierw­szą iskrą pożaru, w któ­rym zgo­rzeje cała Europa, a za nią świat. Tym razem nie mogła zawieść.

Wie­działa, że tak ją potrak­tuje, ale jej serce pękło, gdy odrzu­cił ją po raz drugi, przy­pie­czę­to­wu­jąc swój los. Zrzu­ciła magiczne prze­bra­nie i sta­nęła przed nim w innym ze swo­ich wcie­leń. Orella była pło­mie­niem w ciem­no­ści, jed­no­cze­śnie stara jak świat i młoda jak pierw­szy wio­senny pąk. Dostrze­gła strach w oczach księ­cia, gdy jego usta wyszep­tały jedno słowo: „cza­ro­dziejka”.

Nie była nią, lecz pozwo­liła mu w to wie­rzyć. W rze­czy­wi­sto­ści słowo to było dla niej jed­no­cze­śnie za duże i za małe. Jej moce były więk­sze, lecz cel znacz­nie węziej zakre­ślony. Ni­gdy nie myślała, że będzie zmu­szona uka­zać się jakie­muś księ­ciu w taki spo­sób, lecz jej dar nie pozwa­lał jej pozo­stać bez­czynną.

Książę bła­gał o litość, przy­się­gał, że się zmieni, i dopiero wtedy dostrze­gła ukryty głę­boko cień dobrego i roz­trop­nego władcy, któ­rym mógł się stać. Lecz przy­sięgi zro­dzone ze stra­chu nie miały tej war­to­ści co te zro­dzone z miło­ści. Jeden gest jej pal­ców prze­mie­nił księ­cia, uwię­ził go w potwor­nej postaci, która miała skło­nić go, by odmie­nił swe serce. Kolejny gest spro­wa­dził potęż­niej­sze zaklę­cie na cały zamek i wszyst­kich jego miesz­kań­ców, usu­wa­jąc ich z pamięci tych, któ­rzy znaj­do­wali się poza jego murami. Czyn ten nie spra­wił jej rado­ści. Pra­gnęła powie­dzieć mu, że ta klą­twa miała swój cel, ostrzec go przed pożogą, która cze­kała Fran­cję, i rzą­dami ter­roru, które nie­uchron­nie po niej nastą­pią. Ale i tak już dość się wtrą­ciła.

Pozo­sta­wiła mu dwa dary, jedyne, co przy­szło jej do głowy: magiczne lusterko uka­zu­jące mu świat, który się przed nim zamknął, i różę, tę, którą pró­bo­wała wrę­czyć mu jako żebraczka, by przy­po­mi­nała mu o upły­wa­ją­cym cza­sie.

Opusz­cza­jąc mury zamku, ujrzała lśnie­nie wizji, a w niej dziew­czynę w nie­bie­skiej sukience i bia­łym muśli­no­wym far­tu­chu oraz koro­nie na gło­wie. Były też pło­mie­nie pochła­nia­jące tę samą dziew­czynę, które to poja­wiały się, to zni­kały, jakby jej moc prze­wi­dy­wa­nia była roz­darta mię­dzy dwiema wer­sjami przy­szło­ści. Wizja była zbyt nie­wy­raźna, by mogła odczy­tać jej zna­cze­nie, zbyt wiele miało się jesz­cze zmie­nić, nim ucie­le­śni się w rze­czy­wi­sto­ści. Lecz korona spo­czy­wa­jąca na gło­wie dziew­czyny pod­po­wie­działa Orelli, że zdo­łała osią­gnąć przy­naj­mniej to, po co przy­była do zamku.

Wyty­czyła przed nimi ścieżkę. Reszta była w rękach Belli i księ­cia.

Rozdział 1

Dzie­sięć lat póź­niej – lipiec 1789 roku

Dawno, dawno temu zaklęty książę zako­chał się w upar­tej, przed­się­bior­czej i cha­rak­ter­nej dziew­czy­nie i wspól­nie ura­to­wali jego księ­stwo. Lecz ten czas już minął, a jedyną rze­czą, o któ­rej Bella mogła myśleć, gdy koła ich karocy tur­ko­tały po bruku mostu Pont Neuf, była przy­szłość.

Paryż był taki, jakim go zapa­mię­tała – tak roz­go­rącz­ko­wany, cha­otyczny i oka­dzony dymem, że mógł z łatwo­ścią przy­tło­czyć kogoś przy­wy­kłego do cichych wzgórz i wiej­skich tar­go­wisk.

Bella wychy­liła się przez okno, by chło­nąć miej­skie widoki po wielu dniach mono­ton­nej jazdy przez pro­win­cję. Pło­myk wciąż drze­mał wci­śnięty w róg powozu w tej samej pozy­cji, w któ­rej spę­dził więk­szość podróży. Za ple­cami dłoń męża zaci­skała się na jej spód­nicy, jakby oba­wiał się, że zaraz wypad­nie, lecz ona nie mogła ode­rwać wzroku od tego, co wie­działa za oknem. Ota­cza­jące ich mia­sto tęt­niło życiem. Po moście krę­cili się roz­ma­ici ludzie – buki­ni­ści ze stra­ga­nami peł­nymi sta­rych ksią­żek i pam­fle­tów, szal­bie­rze i nacią­ga­cze na drew­nia­nych pod­wyż­sze­niach, zachwa­la­jący kolek­cję fio­lek z tajem­ni­czymi spe­cy­fi­kami, żon­gle­rzy sta­ra­jący się zaim­po­no­wać gry­zet­kom wra­ca­ją­cym do domu po cięż­kim dniu pracy. Bella przy­glą­dała się z bez­brzeżną fascy­na­cją, jak cyru­lik wyrywa ząb jakie­muś nie­szczę­śni­kowi, zapie­ra­jąc się jedną stopą o mur mostu za ple­cami swego klienta, a mętne wody Sekwany leni­wie sunące pod mostem lśniły w pro­mie­niach popo­łu­dnio­wego słońca, oświe­tla­jąc twa­rze tłumu pary­żan szu­ka­ją­cych wytchnie­nia od let­niego upału w pły­ną­cym od nich chło­dzie.

Bella zachwy­cała się tym wszyst­kim zupeł­nie tak jak wtedy, dawno temu, gdy po raz pierw­szy chło­nęła ten widok z wozu ojca, wci­śnięta mię­dzy jego wyna­lazki. Przez kolejne lata sta­rała się prze­ko­nać, że to wszystko by­naj­mniej nie jest tak wspa­niałe, że w porów­na­niu z tym życie w Avey­onie wcale nie wydaje się pozba­wione bla­sku. Pró­bo­wała sku­piać się wyłącz­nie na bru­dzie i przy­krych woniach Paryża, lecz nawet jeśli wspo­mnie­nia podob­nych uciąż­li­wo­ści wciąż pozo­sta­wały żywe, sto­lica nie prze­sta­wała być gwar­nym ośrod­kiem prze­my­słu tęt­nią­cym nowymi ide­ami, mia­stem poetów i filo­zo­fów, naukow­ców i aka­de­mi­ków. W Paryżu ceniono wie­dzę, nie­za­leż­nie od tego, skąd pocho­dziła, w prze­ci­wień­stwie do sen­nego mia­steczka Ple­sance, w któ­rym Bella całe życie zno­siła drwiny z powodu swo­jej odmien­no­ści. W wyobraźni tam wła­śnie, do Paryża, pra­gnęła uciec, przy­naj­mniej dopóki nie poznała Lio i jej życie na zawsze się odmie­niło.

Syciła się tym mia­stem oszo­ło­miona bogac­twem wido­ków roz­cią­ga­ją­cych się za oknem karety.

– Wiesz, mówią, że straż miej­ska uznaje, że ktoś opu­ścił Paryż, jeśli przez trzy dni nie poja­wił się na Pont Neuf.

– Ach tak? – Lio sie­dział bez ruchu zato­piony w myślach, nie poświę­ca­jąc fran­cu­skiej sto­licy naj­mniej­szej uwagi.

Bella obej­rzała się na niego.

– Nie kła­ma­łeś, mówiąc, że nie robi na tobie żad­nego wra­że­nia.

Lio posłał jej pyta­jący uśmiech.

– Co takiego?

– Paryż – odparła, nachy­la­jąc się do męża. – Czuję, że sama zaraz wyjdę z sie­bie, ale ty… – Zawie­siła głos, a nagła cisza, która wypeł­niła wnę­trze powozu, zadźwię­czała jej w uszach.

Lio wyj­rzał na tęt­niący życiem most i wes­tchnął.

– Paryż kryje wiele nie­przy­jem­nych wspo­mnień. – Patrzył, jak uśmiech znika z jej twa­rzy, po czym ujął jej dłoń i pogła­dził ją kciu­kiem. – Ale cie­szę się, że tobie spra­wia radość. Może znaj­dziemy tu nowe, rado­sne wspo­mnie­nia.

Bella ni­gdy nie widziała się w roli żony, lecz po tym, jak prze­ła­mała klą­twę wiszącą nad męż­czy­zną, któ­rego poko­chała, i uwol­niła jego księ­stwo, zamąż­pój­ście prze­stało wyda­wać się wyzwa­niem. Czas spę­dzony w zacza­ro­wa­nym pałacu ją odmie­nił. Gdy Lio oświad­czył się w biblio­tece, którą wcze­śniej jej poda­ro­wał, w towa­rzy­stwie Mau­ry­cego i ludzi, któ­rzy stali się dla niej jak rodzina, powie­dze­nie „tak” wyda­wało się naj­na­tu­ral­niej­szą rze­czą pod słoń­cem.

Teraz, gdy klą­twa stała się odle­głym wspo­mnie­niem, choć Bella nie żało­wała, że wybrała Lio, zaczy­nała odkry­wać kon­se­kwen­cje swo­jej decy­zji, któ­rych wcze­śniej nie prze­my­ślała. Nie wzięła pod uwagę, że jako ksią­żęca mał­żonka resztę życia spę­dzi na zamku, poświę­ca­jąc się obo­wiąz­kom, z któ­rymi wią­zała się ta rola. Ale pra­gnęli wraz z Lio zbu­do­wać wspólne życie, a Paryż był pierw­szym przy­stan­kiem w ich wiel­kiej podróży po Euro­pie, o któ­rej Bella zawsze marzyła. Try­bik oczy­wi­ście żalił się na stratę czasu i nie­sto­sow­ność, któ­rymi takie przed­się­wzię­cie było dla księ­cia, lecz Bella uparła się, że musi obej­rzeć wszystko, nim na dobre zamknie się w pała­co­wych murach. Potrze­bo­wała ostat­niej przy­gody, którą mogłaby póź­niej wspo­mi­nać. Pło­myk posta­no­wił towa­rzy­szyć im na pierw­szym eta­pie podróży, popy­chany pra­gnie­niem obej­rze­nia od kuchni naj­wy­kwint­niej­szych pary­skich restau­ra­cji. Try­bik kazał mu obie­cać, że będzie się zacho­wy­wał odpo­wied­nio do swego sta­no­wi­ska, choć wszy­scy zda­wali sobie sprawę, że to spore wyzwa­nie dla Pło­myka, w któ­rym dusza psot­nika i hulaki wiecz­nie rywa­li­zo­wała z odda­niem roli och­mi­strza.

Lio otrzą­snął się z melan­cho­lii.

– Czy Paryż jest taki, jakim go zapa­mię­ta­łaś?

– Paryż się nie zmie­nił – odparła z wes­tchnie­niem. – Ale ja za to bar­dzo.

– Masz na myśli fakt, że sta­łaś się księżną?

W odpo­wie­dzi żar­to­bli­wie uszczyp­nęła go w ramię. Karoca skrę­ciła w rue Dau­phine.

– Żadną księżną. – Jej odmowa przy­ję­cia tytułu, do któ­rego upraw­niało ją poślu­bie­nie Lio, wciąż sta­no­wiła draż­liwy temat.

Szczę­śli­wie tym razem posta­no­wił go nie drą­żyć.

– Ale z pew­no­ścią nie jesteś dziew­czyną, którą byłaś pod­czas swo­jej ostat­niej tu wizyty.

Bella skie­ro­wała uwagę na tapetę zdo­biącą wnę­trze karocy. Prze­su­nęła opusz­kiem palca po wytło­czo­nych kwia­tach, sta­ra­jąc się ukryć fakt, że ponow­nie prze­stała się uśmie­chać. Nie potra­fiła wyja­śnić mu, że zawsze będzie tą dziew­czyną, że nie zmieni tego żaden tytuł, żadna ele­gancka suk­nia. W głębi serca dalej była ubogą wie­śniaczką z pro­win­cji, którą los nie­spo­dzie­wa­nie wyniósł na spo­łeczne szczyty. Cza­sem przej­mo­wał ją lęk, że jej życie skła­dało się z ilu­zji – dla Lio była dziew­czyną godną księ­cia i korony, a dla sie­bie dziew­czyną zdolną okieł­znać swego nie­spo­koj­nego ducha i zado­wo­lić się mono­to­nią dwor­skiego życia. Zasta­na­wiała się, która z tych ilu­zji roz­pły­nie się jako pierw­sza.

Odsu­nęła od sie­bie tę nie­przy­jemną myśl, gdy Lio zmie­nił temat:

– Powtó­rzymy sobie wszystko?

Bella się skrzy­wiła. Nie miała naj­mniej­szej ochoty na wizytę w Wer­salu, choć ta bez wąt­pie­nia była koniecz­no­ścią. Aveyon miał sta­tus wasal­nego księ­stwa Fran­cji, a jego władcy obo­wią­zek sta­wia­nia się na fran­cu­skim dwo­rze na każde zapro­sze­nie króla. Była to obo­pól­nie korzystna rela­cja, którą Lio pra­gnął odbu­do­wać. Nie poka­zy­wał się tam przez ostat­nie dzie­sięć lat, uwię­ziony we wła­snym zamku za sprawą klą­twy wyma­zu­ją­cej go z pamięci wszyst­kich, któ­rzy nie­gdyś go znali. Żadne z nich nie wie­działo, jak na jego przy­by­cie zare­aguje król Ludwik – mógł cho­wać do niego głę­boką urazę lub też cał­ko­wi­cie zapo­mnieć o jego ist­nie­niu. Lecz igno­ro­wa­nie tego pro­blemu niczego nie roz­wią­zy­wało. W końcu musieli poja­wić się przed obli­czem Jego Kró­lew­skiej Mości.

Bella spró­bo­wała przy­wo­łać w gło­sie lek­kość, czu­jąc napię­cie swego męża.

– Po pierw­sze: nie odzy­wamy się do osób znaj­du­ją­cych się wyżej w hie­rar­chii, chyba że to one ode­zwą się jako pierw­sze. A skoro o tym mowa, gdzie w hie­rar­chii pla­suje się prince étranger?

Lio wzru­szył ramio­nami.

– Zde­cy­do­wa­nie poni­żej prince légitimé czy prince du sang, ale powy­żej więk­szo­ści ary­sto­kra­tów.

– A co z żoną prince étranger?

Lio uniósł brew.

– To by zale­żało od tego, czy posiada tytuł księż­nej, który zaskar­biłby jej znacz­nie wię­cej sza­cunku i powa­ża­nia niż tytuł ksią­żę­cej mał­żonki.

Bella nie zamie­rzała dać się spro­wo­ko­wać.

– Więc dla bez­pie­czeń­stwa w ogóle nie będę się odzy­wać. – Lio prze­wró­cił oczami, lecz ona mówiła dalej, jakby tego nie zauwa­żyła: – Jesteś pewien, że twój kuzyn zdoła zała­twić nam zapro­sze­nie? – Dwór w Wer­salu rzą­dził się żela­znym pro­to­ko­łem i ety­kietą, któ­rych Bella – była o tym wła­ści­wie prze­ko­nana – ni­gdy do końca nie zro­zu­mie.

Lio zbył pyta­nie mach­nię­ciem ręki.

– Jest diu­kiem, Bello.

– A ty księ­ciem – odpa­ro­wała.

Lio zaci­snął usta.

– Jest diu­kiem, który już wiele lat temu wkradł się w łaski króla. Zna Wer­sal na wylot i jeśli jest ktoś, kto może wypro­sić dla nas audien­cję u Ludwika, to wła­śnie on.

Młod­sza i naiw­niej­sza Bella uzna­łaby, że książę Avey­onu mógł bez trudu uzy­skać zapro­sze­nie na kró­lew­ski dwór. Teraz rozu­miała, że na dwo­rze króla Fran­cji pano­wały nie­ja­sne zasady i zależ­no­ści, któ­rych nad­rzęd­nym celem było kon­tro­lo­wa­nie sku­pia­ją­cych się tam ary­sto­kra­tów. Ist­niało praw­do­po­do­bień­stwo, że nie uzy­skają do niego dostępu nawet mimo wsta­wien­nic­twa kuzyna Lio. Reguły, któ­rymi kie­ro­wano się w Wer­salu, obo­wią­zy­wały od cza­sów dziada króla Ludwika, żela­zne i nie­zmienne. Lio i Bella musieli zacho­wy­wać się wzo­rowo, bo ina­czej ryzy­ko­wali, że zostaną z niego ode­słani na dobre.

Bella ubrała w słowa ich wspólną naj­więk­szą obawę:

– Czy jeste­śmy wystar­cza­jąco dobrze przy­go­to­wani na pyta­nia two­jego kuzyna?

Po tym, jak Lio wresz­cie uwol­nił się od cią­żą­cej na nim klą­twy, jego pań­stwo powró­ciło do świata, który zdą­żył zapo­mnieć o jego ist­nie­niu. Człon­ko­wie zam­ko­wej służby odzy­skali ludzką postać, lecz gdy odna­leźli swo­ich bli­skich miesz­ka­ją­cych poza murami ksią­żę­cej sie­dziby, oka­zało się, że ci nie zda­wali sobie nawet sprawy z ich nie­obec­no­ści. Więk­szość z nich zdo­łała wró­cić do daw­nego życia bez koniecz­no­ści wyja­śnia­nia, gdzie tak długo byli. Zupeł­nie jakby klą­twa przy­kryła Aveyon woalem zapo­mnie­nia, który roz­pły­nął się wraz z nią. Szczę­śli­wie wszystko wska­zy­wało na to, że świat poza zam­kiem Lio był gotowy przy­jąć ich z powro­tem bez żad­nych pytań.

Lecz choć skon­stru­owa­nie histo­rii wystar­cza­jąco wia­ry­god­nej, by prze­ko­nać nie­wiel­kie księ­stewko, było sto­sun­kowo łatwe, Lio oba­wiał się, że z kuzy­nem – który nie­gdyś był mu bli­ski niczym brat – sprawa może mieć się nieco ina­czej.

W odpo­wie­dzi na pyta­nie Belli uca­ło­wał jej dłoń, lecz gest ten nie napeł­nił jej otu­chą.

– Oczy­wi­ście, że tak, a gdy upo­ramy się z audien­cją u króla, ruszymy w drogę. Obie­cuję ci to.

Bella spoj­rzała na męża, stu­diu­jąc jego twarz, którą znała od zale­d­wie kilku mie­sięcy. W końcu przy­ło­żyła poli­czek do jego piersi i wsłu­chała się w bicie serca, które znała znacz­nie dłu­żej.

– To będzie nasza pierw­sza próba.

Jeśli zdo­łają przed­sta­wić kłam­stwo, które prze­kona Bastiena, diuka de Vin­cen­nes, być może zdo­łają prze­konać także króla Fran­cji.

Rozdział 2

Karoca dotarła do naj­bo­gat­szej dziel­nicy Paryża, a Bella mimo­wol­nie wstrzy­mała oddech, przy­glą­da­jąc się mija­nym budyn­kom. Cze­goś takiego w Avey­onie nie było, gdzie ary­sto­kra­cja miesz­kała w posia­dło­ściach poroz­rzu­ca­nych po całej kra­inie niczym wysepki prze­py­chu pośród morza ubo­gich wsi i mia­ste­czek. Więk­szość fran­cu­skich ary­sto­kra­tów sku­piała się w Wer­salu. Miesz­ka­nie z dala od kró­lew­skiego dworu czy nawet odda­le­nie się od niego na pewien czas mogło mieć kata­stro­falne skutki dla drob­niej­szej szlachty. Tylko naj­za­moż­niejsi i naj­bar­dziej wpły­wowi magnaci utrzy­my­wali domy w sto­licy, które zresztą rzadko odwie­dzali. Każdy kolejny wspa­niały gmach zda­wał się prze­ra­stać poprzedni, a wszyst­kie przy­ćmie­wały tłoczną i skromną resztę Paryża.

– Wiesz, myśla­łam, że posia­dło­ści w Saint-Ger­main wyda­dzą mi się mniej­sze teraz, kiedy jestem star­sza, ale zdaje się, że wyro­sły jesz­cze bar­dziej niż ja, bo jesz­cze bar­dziej mnie onie­śmie­lają.

Lio powiódł spoj­rze­niem po rzę­dzie pała­cy­ków, które prze­su­wały się na oknem powozu.

– Wiem, co masz na myśli, choć jeśli wie­rzyć sło­wom Bastiena, można by mnie­mać, że mieszka w norze, a nie w miej­skiej rezy­den­cji.

Bella ode­rwała wzrok od olśnie­wa­ją­cych budyn­ków i prze­nio­sła go na Lio.

– Czy zawsze był taki…

– Zepsuty? Aro­gancki? – Lio skrzy­wił się, nie­spo­koj­nie wier­cąc się na sie­dze­niu. – Prawdę mówiąc, w dzie­ciń­stwie byli­śmy podobni. Dora­sta­li­śmy wspól­nie, co natu­ral­nie uczy­niło z nas rywali, a wuj tylko nas w tym umac­niał. Mam nadzieję, że ten etap mamy za sobą. – Jego twarz zasnuł cień, gdy wró­cił pamię­cią do okrut­nego chłopca, któ­rym był kie­dyś. Nie­ważne, ile razy Bella przy­po­mi­nała mu, że się zmie­nił i tamte czasy pozo­sta­wił za sobą, wciąż przy­tła­czało go poczu­cie winy za dłu­gie lata ego­izmu i bez­względ­no­ści. W takich chwi­lach przy­po­mi­nał jej Atlasa dźwi­ga­ją­cego na bar­kach całe niebo.

Bella spró­bo­wała wycią­gnąć go z ponu­rej zadumy.

– Jak długo miesz­ka­łeś w domu wuja?

– Jakieś pięć lat, począw­szy od szó­stego roku życia.

Zawa­hała się.

– Mia­łeś sześć lat, gdy opu­ści­łeś rodzinny dom. Byłeś małym dziec­kiem. – Sama nie mogła sobie wyobra­zić dzie­ciń­stwa z dala od ojca. Po śmierci matki stali się dla sie­bie wszyst­kim. Los zmu­sił ich do naucze­nia się życia bez niej, a przez to tylko umoc­nił łączącą ich więź.

Lio popra­wił bogato hafto­wany koł­nierz.

– Ojciec uparł się, że powi­nie­nem się wycho­wać w Wer­salu. Zdaje się, że już wtedy nie­po­ko­iły go rela­cje Avey­onu z Fran­cją. Pra­gnął, bym czuł się na dwo­rze króla Ludwika jak u sie­bie, i zale­żało mu na tym bar­dziej niż na tym, bym odnaj­do­wał się we wła­snym księ­stwie. A potem… – Urwał, a Bella od razu poznała, że nie powinna docie­kać. – A potem zmarła matka. Ode­szła, zanim się dowie­dzia­łem, że w ogóle zacho­ro­wała. Wró­ci­łem na jej pogrzeb, a gdy ojciec spró­bo­wał ponow­nie mnie ode­słać, sprze­ci­wi­łem się. W Avey­onie mogłem przy­naj­mniej cho­dzić kory­ta­rzami, któ­rymi się z nią prze­cha­dza­łem, zakra­dać się do jej kom­nat i doty­kać jej sukien. Porzu­ci­łem imię, które nadał mi ojciec; od tej pory chcia­łem być wyłącz­nie Lio. Opo­wia­da­łem ci już, dla­czego tak na mnie mówiła?

Bella pokrę­ciła głową.

– Od naro­dzin nazy­wała mnie swoim petit lion­ceau, lwiąt­kiem. – Na jego twa­rzy uśmiech wal­czył z gry­ma­sem smutku. – Tylko ojciec upar­cie nazy­wał mnie moim imie­niem. Z cza­sem lion­ceau skró­ciło się do Lio. Myśla­łem, że w ten spo­sób mogę uczcić jakoś jej pamięć. Teraz wydaje się to bez zna­cze­nia, ale w Avey­onie czu­łem się bli­żej niej po jej śmierci niż przez cały pobyt w Paryżu, gdy jesz­cze żyła. Wie­dzia­łem, że to stracę, jeśli wrócę do domu wuja. Ojciec wpadł w furię, długo się pie­klił, ale ja uzna­łem, że będziemy mieć jesz­cze dużo czasu, by napra­wić nasze sto­sunki. – Jego wzrok ponow­nie podą­żył ku mija­nym domo­stwom. – Nie spo­dzie­wa­łem się, że w nie­spełna rok zostanę sie­rotą.

Nie po raz pierw­szy myśli Belli powę­dro­wały do cza­ro­dziejki, która rzu­ciła klą­twę na Lio, a w jej brzu­chu zago­to­wała się wście­kłość. Był tylko chłop­cem, któ­rego los pozo­sta­wił zupeł­nie samego, zra­nio­nego i prze­peł­nio­nego zło­ścią, a ta kobieta uznała za słuszne go za to uka­rać. Lecz w trak­cie swej burz­li­wej zna­jo­mo­ści Lio i Bella nauczyli się omi­jać temat klą­twy, więc posta­no­wiła mil­czeć.

Cisza prze­cią­gnęła się aż do chwili, gdy karoca zatrzy­mała się przed naj­więk­szą posia­dło­ścią, jaką Bella dotąd widziała. Z łatwo­ścią można byłoby pomy­śleć, że opu­ścili Paryż i zaje­chali przed wiej­ski pałac. Minęli olbrzy­mią bramę i zna­leźli się na roz­le­głym dzie­dzińcu bru­ko­wa­nym gład­kimi bla­do­ró­żo­wymi kamie­niami. Zdo­biły go wymyśl­nie strzy­żone żywo­płoty, nie­wiel­kie drzewa, mar­mu­rowe rzeźby w stylu grec­kim, które ota­czały cały plac, i solidne rzym­skie kolumny wspie­ra­jące fasadę rezy­den­cji. Całość była szczy­tem osten­ta­cji, nawet w tej oko­licy peł­nej oka­za­łych domostw. Bella zda­wała sobie jed­nak sprawę, że nie ma prawa oce­niać takiej eks­tra­wa­gan­cji teraz, kiedy sama mieszka w ksią­żę­cym zamku.

Lio obu­dził Pło­myka deli­kat­nym szturch­nię­ciem. Kolejne chrap­nię­cie och­mi­strza płyn­nie prze­szło w ziew­nię­cie.

– Co? Czyż­by­śmy byli już na miej­scu?

– Tak to jest, gdy prze­sy­pia się całą podróż, przy­ja­cielu.

– Ha, ale sen był jedyną ucieczką od nie­ustan­nych umi­zgów pew­nych zako­cha­nych gołąb­ków. – Pło­myk puścił oczko do swo­ich współ­pa­sa­że­rów i wysko­czył z karocy, by zadbać o ich bagaże. Upie­rał się, że będzie się nimi zaj­mo­wał, mimo ich zapew­nień, że pora­dzą sobie bez jego pomocy.

Bella sta­nęła na dzie­dzińcu nie­przy­jem­nie roz­grza­nym bez­li­to­snymi pro­mie­niami lip­co­wego słońca. Pary­ski skwar wydał jej się dużo bar­dziej nie­zno­śny od let­nich tem­pe­ra­tur, do któ­rych przy­wy­kła. Lasy i góry Avey­onu chro­niły księ­stwo przed dotkli­wymi upa­łami i sro­gimi mro­zami. Ina­czej było w tej czę­ści Fran­cji, gdzie tem­pe­ra­tury potra­fiły gwał­tow­nie się wahać. Wie­działa, że kró­le­stwo doświad­czyło nie­dawno nad­zwy­czaj­nie suro­wej zimy, a susze w poprzed­nim roku przy­nio­sły marne plony i spro­wa­dziły głód na dużą część popu­la­cji.

Mię­dzy kolum­nami prę­żyli się straż­nicy, pocąc się w weł­nia­nych mun­du­rach.

– Czy to nie prze­sadna ochrona dla rezy­den­cji w bez­piecz­nym sercu Saint-Ger­main?

Lio spoj­rzał na straż­ni­ków i wes­tchnął.

– Dla Bastiena to raczej spo­sób na obno­sze­nie się ze swoim sta­tu­sem.

Bella mil­czała przez chwilę.

– Muszę przy­znać, że twój kuzyn z każdą chwilą wydaje się coraz bar­dziej cza­ru­jący.

Lio bły­snął zębami w uśmie­chu.

– Och, jeśli zigno­ro­wać jego aro­gan­cję i bufo­nadę, jest doprawdy prze­miły. – Przy­cią­gnął Bellę do swego boku. – Pamię­tasz chyba, że byłem kie­dyś rów­nie paskudny jak on, a mimo to zdo­ła­łaś mnie poko­chać.

– Uwa­żaj, może powtó­rzę tę sztuczkę jesz­cze raz z twoim kuzy­nem.

– Powo­dze­nia – rzekł Lio, ruchem głowy kie­ru­jąc jej wzrok ku wej­ścio­wym drzwiom rezy­den­cji.

Stał w nich męż­czy­zna, który musiał być diu­kiem de Vin­cen­nes. Wyglą­dał jak uoso­bie­nie prze­py­chu. Jego skrę­cona w loczki peruka była przy­pu­dro­wana na ten sam odcień bieli co jego twarz, z ręka­wów łoso­sio­wego habitu1 powie­wały fal­ba­nia­ste koron­kowe man­kiety, a szyję ota­czał mister­nie zdo­biony sztywny koł­nierz. Cało­ści dopeł­niały się­ga­jące kolan szare culotte, kre­mowe poń­czo­chy i skó­rzane pan­to­fle na obca­sie. Bastien wspie­rał się na lasce zwień­czo­nej rączką z rzeź­bio­nej kości sło­nio­wej, a gdy zstę­po­wał ze scho­dów, by ich powi­tać, w słońcu zalśniły wysa­dzane klej­no­tami pier­ście­nie.

– Naj­droż­szy kuzy­nie – zawo­łał do Lio, zdej­mu­jąc z głowy zdobny tri­korn2. – Witaj w mych skrom­nych pro­gach. Minęły całe wieki, od kiedy ostat­nio gościł w nich taki maje­stat. – Jego ton był lekko zabar­wiony sar­ka­zmem, na tyle by zasu­ge­ro­wać, że uważa tytuł księ­cia za żart. Tym­cza­sem Lio i Bella zdą­żyli zbli­żyć się do scho­dów. – A to musi być twoja mał­żonka. Coś takiego, jej imię nawet w poło­wie nie oddaje tej urody. – Ujął dłoń Belli i pod­niósł ją do ust. Jej uwa­dze nie umknęło, że pod maki­ja­żem i dwor­nymi manie­rami krył się naprawdę uro­dziwy męż­czy­zna.

Powstrzy­mała odruch, by szybko cof­nąć rękę.

– Cie­szę się, że wresz­cie mogę cię poznać, Bastie­nie.

Jego uśmiech znik­nął na mgnie­nie oka, nim gospo­darz się otrzą­snął i ponow­nie umie­ścił kape­lusz na gło­wie.

– A ja cie­bie, Bello.

Mię­dzy nimi zawisł nie­wy­po­wie­dziany tytuł, któ­rym zwró­ciłby się do niej, gdyby ona ode­zwała się w ten spo­sób do niego. Musiał poczy­tać sobie za znie­wagę, że ktoś o jej pozy­cji zwraca się do niego po imie­niu, lecz Bella nie miała ochoty cere­gie­lić się z ofi­cjalną tytu­la­turą.

Bastien poka­zał laską na Pło­myka i woź­nicę, krzy­wiąc się lekko.

– Dziwi mnie, że przy­by­łeś tu bez świty, kuzy­nie. Spo­dzie­wa­li­śmy się całej obstawy. – Pocią­gnął za koł­nierz i zmru­żył oczy, zer­ka­jąc na słońce. – Nie­ważne. Skry­jemy się przed upa­łem? Może raczy­cie ochło­dzić się odro­biną szam­pana?

– Czy mogli­by­śmy pro­sić o to samo dla naszych kom­pa­nów? – spy­tała Bella.

Bastien zamarł na chwilę i spoj­rzał na nią, jakby nie zro­zu­miał pyta­nia. Prze­niósł wzrok na Lio, który w odpo­wie­dzi tylko się uśmiech­nął.

– Skoro nale­gasz – odparł w końcu.

Bella była zasko­czona, ale rozu­miała, że zwy­czaje panu­jące w Avey­onie mogą róż­nić się od tych w Paryżu. Spoj­rzała na Pło­myka, który pokrę­cił głową, jakby pro­sząc ją, by się nie tru­dziła, lecz ona nie miała zamiaru porzu­cić prze­ko­na­nia, że wszy­scy zatrud­niani przez nią ludzie zasłu­gują na sza­cu­nek.

Diuk gestem pole­cił jed­nemu ze swo­ich słu­żą­cych, by pomógł Pło­my­kowi z baga­żem. Och­mistrz zwró­cił się do nich i skło­nił nisko, płyn­nie i z gra­cją.

– O ile nie potrzeba cze­goś jesz­cze, pozwolę sobie się odda­lić. Czeka na mnie cała oferta kuli­narna Paryża – oświad­czył, wyko­nu­jąc cha­rak­te­ry­styczny dla sie­bie gest i pusz­cza­jąc do nich figlarne oczko.

– Dobrej zabawy – odparła Bella z uśmie­chem.

Bastien przy­glą­dał się im badaw­czo, jakby na próżno sta­rał się zro­zu­mieć ich rela­cję, aż w końcu się pod­dał. Odwró­cił się i popro­wa­dził Bellę i Lio do pała­co­wych wnętrz swej posia­dło­ści, które od progu zro­biły na Belli ogromne wra­że­nie. Sły­szała wiele opo­wie­ści o Wer­salu, a wystrój holu, w któ­rym się zna­leźli, suge­ro­wał, że Bastien dokła­dał wszel­kich sta­rań, by naśla­do­wać ten nie­do­ści­gniony wzór eks­tra­wa­gan­cji. Wszystko było pozła­cane – od mebli, przez świecz­niki, po sztu­ka­te­rię. Ściany pokry­wały lustra, por­trety i tapi­se­rie bogato tkane bro­ka­tową nicią, a przy każ­dych drzwiach stał słu­żący wystro­jony w ele­gancką libe­rię, gotowy otwo­rzyć przed nimi drzwi z wyćwi­czo­nym lek­kim ukło­nem. Bastien opro­wa­dził ich po labi­ryn­cie poko­jów, a każde pomiesz­cze­nie wyda­wało się wspa­nial­sze od poprzed­niego. Poka­zy­wał na sto­liki pozy­skane przez jego matkę od Madame de Pom­pa­dour, wyja­śniał róż­nice mię­dzy meblami w stylu grec­kim i rokoko i uparł się, by poświę­cili dłuż­szą chwilę na podzi­wia­nie pozła­ca­nych lau­ro­wych gir­land na kre­den­sie wyko­na­nym przez samego mistrza Rie­snera.

– To ulu­biony ebe­ni­sta Marii Anto­niny. Z pew­no­ścią o nim sły­sze­li­ście – wyja­śnił, spo­dzie­wa­jąc się, że ujrzy na ich twa­rzach zachwyt i zazdrość. Cmok­nął ze znie­cier­pli­wie­niem, gdy się ich nie dopa­trzył. – Jego dzieła są roz­chwy­ty­wane, nie­któ­rzy sta­rają się o nie latami. Ten kre­dens kosz­to­wał mnie wię­cej, niż chciał­bym przy­znać – zazna­czył.

Lio gwizd­nął cicho, a Bella poznała, że w ten spo­sób pró­buje udo­bru­chać kuzyna. Zdu­siła śmiech, gdy ruszyli dalej długą gale­rią.

Wkrótce została z tyłu, dokład­nie przy­glą­da­jąc się pokry­tym malo­wi­dłami sufi­tom, mister­nym krysz­ta­ło­wym żyran­do­lom i nie­zli­czo­nym mar­mu­ro­wym rzeź­bom. Była prze­ko­nana, że avey­oń­ski zamek jest szczy­tem prze­py­chu, nawet po latach zanie­dbań. Lecz prze­wyż­szał posia­dłość Bastiena wyłącz­nie wiel­ko­ścią, pod każ­dym innym wzglę­dem nie mógł się z nim rów­nać.

Zgu­biła się na chwilę, pró­bu­jąc odna­leźć Lio i Bastiena. Zatrzy­mali się w jakimś salo­niku, a może gabi­ne­cie, choć diuk nie spra­wiał wra­że­nia czło­wieka, który poświę­cał wiele czasu na pracę. Wzdłuż ścian cią­gnęły się regały pełne ksią­żek, a pośrodku znaj­do­wało się cięż­kie heba­nowe biurko.

Bastien stał przy wózku ugi­na­ją­cym się od bute­lek roz­ma­itych alko­holi, zajęty nale­wa­niem szam­pana do smu­kłych wyso­kich kie­lisz­ków. Podał jeden Belli, a ona przy­jęła go z czy­stej uprzej­mo­ści. Diuk odwró­cił się, by napeł­nić kie­li­szek dla Lio.

– Wiesz, kuzy­nie – zagaił – za każ­dym razem, gdy pró­bo­wa­łem odwie­dzić twoje uro­kliwe księ­stewko, moje wysiłki koń­czyły się kata­strofą. – Odwró­cił się i wrę­czył mu szam­pana. – Jak nie powozy tra­cące koła, to klę­ski żywio­łowe albo damy wyma­ga­jące ratunku. Zupeł­nie jakby los sta­rał się mnie do cie­bie nie dopu­ścić.

Lio prze­jął kie­li­szek, a drugą dłoń przy­ci­snął do piersi.

– I dobrze się stało, Bastie­nie, zmo­gła mnie strasz­liwa cho­roba.

Bella sta­rała się uspo­koić drżące dło­nie, słu­cha­jąc, jak Lio recy­tuje kłam­stwo, które przy­go­to­wali, gdy odkryli, że za sprawą klą­twy wszy­scy znaj­du­jący się poza zam­kiem na całą dekadę zwy­czaj­nie zapo­mnieli o jego ist­nie­niu.

Po jej prze­ła­ma­niu pamięć wró­ciła gwał­towną falą w całym księ­stwie i poza nim ‒ wspo­mnie­nia roz­wy­drzo­nego księ­cia, który pozwo­lił swo­jej kra­inie gnu­śnieć przez dzie­sięć lat. Ozna­czało to dla nich wiele nie­wy­god­nych pytań, a nikt nie mógł prze­cież poznać prawdy. Histo­ria o cho­ro­bie wyda­wała się naj­bliż­sza rze­czy­wi­sto­ści, a jed­no­cze­śnie pozwa­lała unik­nąć ujaw­nie­nia światu, że przez ostat­nie dzie­sięć lat ksią­żęcy zamek w Avey­onie zamiesz­ki­wał potwór.

Bastien uniósł brew.

– Nie odpo­wia­da­łeś na listy.

„To nasza pierw­sza próba”, przy­po­mniała sobie Bella, by stłu­mić wzbie­ra­jącą panikę. Jeśli Bastien im uwie­rzy, to będzie zna­czyło, że powieść może się także dal­sza część planu.

– Nie mia­łem sił na kore­spon­den­cję, kuzy­nie. Byłem…

– Chory, tak, wiem. – Bastien osu­szył kie­li­szek. – Dzięki Bogu i kró­lowi, że wró­ci­łeś do zdro­wia, Lio. Poszedł­bym o zakład, że rzadko kto wycho­dzi z cho­roby drę­czą­cej go przez dzie­sięć lat. – Przyj­rzał się swym gościom badaw­czo, być może szu­ka­jąc luk w ich wymówce. Bella uśmie­chała się łagod­nie, siląc się na spo­kój, aż w końcu na twa­rzy diuka coś się zmie­niło. Uniósł pusty kie­li­szek. – Za zdol­nych medy­ków.

Ramiona Lio opa­dły w geście ulgi, ale Bella była nie­mal pewna, że ich gospo­darz tego nie zauwa­żył. Książę Avey­onu uniósł swój nie­tknięty kie­li­szek.

– I za rodzinę.

– Starą i nową – dodał Bastien, ponow­nie pod­cho­dząc do wózka z trun­kami. – Pra­gnę usły­szeć histo­rię waszego sza­lo­nego romansu, kuzy­nie, ale to będzie musiało pocze­kać. Naj­pierw powiedz mi, jakie inte­resy spro­wa­dzają cię do Wer­salu. Pierw­szy raz od ponad dekady.

Lio odchrząk­nął.

– Chciał­bym potwier­dzić swoją lojal­ność wobec króla. Choć tyle jestem mu winien po tak dłu­giej nie­obec­no­ści na dwo­rze.

Bastien odwró­cił się do nich.

– Wiele zmie­niło się w Wer­salu od two­jej ostat­niej wizyty, kuzy­nie.

Lio przy­tak­nął.

– To mnie nie dziwi, ostat­nio widzia­łem kró­lew­ski pałac jako chło­piec.

Bastien napeł­nił swój kie­li­szek.

– Król Ludwik zdą­żył pew­nie cał­kiem zapo­mnieć o twoim skrom­nym księ­stewku. Tyle się wyda­rzyło, od kiedy ostat­nio tu byłeś. Jesteś prze­ko­nany, że chcesz budzić tę bestię, że się tak wyrażę? – spy­tał przez ramię.

Lio uśmiech­nął się sztywno.

– Zapa­mię­ta­łem go jako roz­waż­nego czło­wieka.

Bastien obró­cił się na pię­cie z teatralną zama­szy­sto­ścią.

– Skar­biec zieje pustką, kuzy­nie. Fran­cja tonie w dłu­gach, od kiedy wspar­li­śmy tę prze­klętą rewo­lu­cję w Ame­ryce. I z pew­no­ścią sły­sza­łeś o sta­nie trze­cim i wzbie­ra­ją­cych w nim nie­po­ko­jach?

Minęło dopiero kilka mie­sięcy, od kiedy Lio, Bella i cały Aveyon uwol­nili się od klą­twy, lecz dyplo­ma­cja od dawna nie była w księ­stwie prio­ry­te­tem. Docie­rały do nich strzępy opo­wie­ści o roz­ru­chach, o któ­rych mówił Bastien, i tym, że two­rzący stan trzeci miesz­cza­nie i chłopi, a w szcze­gól­no­ści ci dru­dzy, cier­pią głód i nędzę, lecz Lio i Bella nie poświę­cali tym pogło­skom zbyt wiele uwagi. Bella poczuła zmie­sza­nie, a Bastien sko­men­to­wał ich igno­ran­cję wymow­nym wes­tchnie­niem, mosz­cząc się na krze­śle przy biurku.

– Ludwik roz­pacz­li­wie potrze­buje pie­nię­dzy i pró­bo­wał uzy­skać je starą spraw­dzoną metodą: z podat­ków. Lecz tym razem zażą­dał, by dorzu­cili się też szlachta i ducho­wień­stwo. A ci, jak trudno się dzi­wić, odmó­wili. – Uło­żył stopy na bla­cie biurka i skrzy­żo­wał ręce na piersi. – Z despe­ra­cji zwo­łał Stany Gene­ralne, po raz pierw­szy od dwu­stu lat. Nie muszę chyba doda­wać, że to był błąd. – Non­sza­lancko mach­nął ręką. – Uznano, że pró­buje kon­tro­lo­wać wynik obrad, i w rezul­ta­cie stan trzeci nazywa się teraz Zgro­ma­dze­niem Naro­do­wym, twier­dząc, że zamiast s t a n ó w Fran­cji repre­zen­tuje jej l u d. Żądają spi­sa­nia kon­sty­tu­cji. – Bastien par­sk­nął kpią­cym śmie­chem. – Bar­dzo po ame­ry­kań­sku.

– Jak bar­dzo jest źle?

Bastien uśmiech­nął się zło­śli­wie, jak czło­wiek wystar­cza­jąco zamożny, by nie musieć się przej­mo­wać spo­łecz­nymi zawi­ro­wa­niami.

– Cóż, z pew­no­ścią nie jest d o b r z e, kuzy­nie. Zna­leź­li­śmy się na dnie kry­zysu finan­so­wego. A król Ludwik odpra­wił wła­śnie Jacqu­esa Nec­kera, dotąd rze­tel­nego i odda­nego mini­stra finan­sów, więc teraz wszy­scy są wście­kli: bogaci i biedni, szlachta i pospól­stwo. To nie był naj­roz­trop­niej­szy krok, jeśli mnie kto pyta.

– Może powin­ni­śmy odło­żyć naszą wizytę? – wtrą­ciła Bella.

– Och, na to za późno. Wieść o waszym przy­by­ciu z pew­no­ścią roze­szła się już po całym dwo­rze jak ospa. Prince étranger powró­cił z mar­twych! – Bastien ścią­gnął z palca pier­ścień ze szma­rag­dem wiel­ko­ści prze­piór­czego jajka i dla zabawy zaczął nie­spiesz­nie krę­cić nim kółka na bla­cie biurka. – Będzie­cie naj­go­ręt­szą plotką Wer­salu. Nie zdzi­wił­bym się, gdyby w dro­dze był już posła­niec z zapro­sze­niem od Ludwika. Będzie chciał wyro­bić sobie o was wła­sne zda­nie.

Lio zer­k­nął na Bellę, która siłą woli powstrzy­my­wała odruch, by się sku­lić.

Diuk zauwa­żył, że poczuli się nie­swojo.

– Chęt­nie ci poto­wa­rzy­szę, drogi kuzy­nie. Ludwik darzy mnie sym­pa­tią, nie wspo­mi­na­jąc o kró­lo­wej. – Mru­gnął poro­zu­mie­waw­czo. Bella nie­mal prze­wró­ciła oczami. – Mogę pomóc zatu­szo­wać nie­smak dłu­giej nie­obec­no­ści, ale jeśli mam pod­jąć taki wysi­łek, musisz przy­naj­mniej spró­bo­wać odpo­wied­nio zapre­zen­to­wać się na dwo­rze. Na począ­tek trzeba ci będzie innego stroju, jeśli chcesz choć pomy­śleć o prze­kro­cze­niu wer­sal­skiej bramy, i solid­nej war­stwy pudru, by dopa­so­wać się do wyra­fi­no­wa­nych gustów dwo­rzan.

Lio zesztyw­niał.

– Może mógł­bym poży­czyć coś z two­jej gar­de­roby?

Bastien scep­tycz­nie zmie­rzył go wzro­kiem.

– Być może. – Prze­niósł spoj­rze­nie na Bellę i oparł brodę na złą­czo­nych pal­cach. – Czy dobrze rozu­miem, że pocho­dzisz z gminu? – Bella mimo­wol­nie prze­stą­piła z nogi na nogę, dotkli­wie świa­doma pro­stoty swo­jej sukni w stylu angiel­skim. Wyda­wała jej się cał­kiem w porządku jesz­cze nie­dawno, gdy pani Szafa jej ją zapre­zen­to­wała. Była uszyta z jedwa­biu w błę­kitno-kre­mowe pasy, a jej dekolt przy­sła­niała deli­katna koronka. Rękawy przy­le­gały do ciała i koń­czyły się tuż za łok­ciami. Bastien schy­lił głowę i spoj­rzał jej w oczy jakby ze współ­czu­ciem. – Nie cho­dzi tylko o suk­nię, Bello. Nosisz swoje pocho­dze­nie niczym piętno.

– Jak śmiesz… – zaczął Lio.

Bastien uniósł dło­nie w geście kapi­tu­la­cji.

– Nie oce­niam jej oso­bo­wo­ści, kuzy­nie. Ale zabie­ra­jąc Bellę do Wer­salu, rzu­cisz ją na pożar­cie wil­kom. – Ponow­nie spoj­rzał na nią, nie­mal z czu­ło­ścią. – Nie chcę cię ura­zić, moja droga, ale dwór króla Ludwika to nie miej­sce dla cie­bie. Dwo­rza­nie wyczują twoją sła­bość i wyko­rzy­stają ją, zanim zdą­żysz wypro­sto­wać się z pierw­szego dygnię­cia.

Bella ski­nęła głową, lecz Lio na­dal pło­nął z obu­rze­nia.

– Bella zrobi to, na co ma ochotę. A jeśli komuś się to nie podoba, może zgło­sić zastrze­że­nia mnie.

Bella była pewna, że nikt poza nią nie był w sta­nie wychwy­cić, jak w chwi­lach poru­sze­nia jego głos prze­śli­zguje się w coś przy­po­mi­na­ją­cego war­kot. Ale ona spę­dziła znacz­nie wię­cej czasu z Bestią niż z Lio. Bez trudu roz­po­zna­wała prze­bły­ski jego daw­nej postaci, choć ni­gdy by mu się do tego nie przy­znała.

– A co z kró­lem, kuzy­nie? Czyż­byś zapo­mniał, że twoim obo­wiąz­kiem jako prince étranger było oże­nić się dla korzy­ści poli­tycz­nych, a nie z miło­ści? Nie byłeś przy­pad­kiem zarę­czony od uro­dze­nia z jakąś pośled­niej­szą Habs­bur­żanką? – Bastien prze­su­nął dło­nią po hafto­wa­nym koł­nie­rzu. – Wydaje mi się, że wie­ści o twoim ożenku powinny zostać zapre­zen­to­wane jako miła nie­spo­dzianka już po tym, jak ponow­nie zyskasz kró­lew­ską uwagę. Nie sądzisz?

Lio otwo­rzył usta, by zapro­te­sto­wać, lecz Bella poło­żyła mu dłoń na ramie­niu.

– Lio, pro­szę. I tak nie mam ochoty tam jechać.

W jed­nej chwili z jego twa­rzy ulot­niło się całe wzbu­rze­nie. Odwró­cił się do niej.

– Jesteś pewna?

Zbyła pyta­nie mach­nię­ciem ręki.

– Tak, bałam się tej audien­cji całą drogę. Chęt­nie przyjmę każdą wymówkę, która zwolni mnie z tego obo­wiązku. Dużo chęt­niej spę­dzę czas, spa­ce­ru­jąc po Paryżu. Odwie­dzę miej­sca, do któ­rych w dzie­ciń­stwie zabrał mnie tato, i odkryję nowe.

Lio zmarsz­czył brwi.

– Bastien wła­śnie wyja­wił nam, jak nie­spo­koj­nie jest w całym Paryżu.

– Och, mon petit lion­ceau, jesteś taki zaścian­kowy. – Bastien prze­wró­cił oczami. – Trzeci stan wywo­łuje burzę w szklance wody. Banda awan­tur­ni­ków nie­ma­jąca lep­szego zaję­cia. Ich naj­więk­szym osią­gnię­ciem było prze­ję­cie siłą pary­skich roga­tek, więc o ile Bella nie chowa pod spód­nicą wozu peł­nego towa­rów do ocle­nia, wąt­pię, by nawet zauwa­żyła ich obec­ność. – Par­sk­nął ostrym śmie­chem. – Król Ludwik ma wszystko pod kon­trolą. W mie­ście jest cał­ko­wi­cie bez­piecz­nie, o to możesz być spo­kojny.

Bella dostrze­gła, jak uśmiech spełza z jego twa­rzy w chwili, gdy Lio odwró­cił od niego wzrok. Taki szcze­gół dałby jej do myśle­nia, gdyby nie była tak zdro­żona po dłu­giej podróży i zaafe­ro­wana per­spek­tywą odkry­wa­nia na nowo Paryża.

Lecz w tej sytu­acji zano­to­wała w pamięci jedy­nie oso­bliwą minę diuka, obie­cu­jąc sobie, że prze­ana­li­zuje ją na spo­koj­nie, gdy nie będzie cze­kało na nią mia­sto pełne cudów.

Rozdział 3

Lio odda­lił się za Bastie­nem do kom­nat sypial­nych w poszu­ki­wa­niu odpo­wied­niego stroju na audien­cję u króla. Bella została odpro­wa­dzona przez poko­jówkę do apar­ta­mentu gościn­nego, gdzie ode­tchnęła z ulgą, mogąc wresz­cie spo­koj­nie zato­pić się w roz­my­śla­niach.

Sypial­nia była rów­nie bogato wypo­sa­żona jak reszta domu Bastiena. Stopy Belli zanu­rzyły się głę­boko w wyszy­wa­nym mister­nie niczym naj­świet­niej­szy arras plu­szo­wym dywa­nie, który przy­kry­wał więk­szość posadzki. W zamy­śle­niu pode­szła do wiel­kiego zwier­cia­dła wiszą­cego na ścia­nie i przyj­rzała się swo­jej sukience, tej, którą skry­ty­ko­wał Bastien. W jej odczu­ciu suk­nia była wspa­niała, wykwint­niej­sza nawet od tej, którą miała na sobie w dniu ślubu, w tych sza­lo­nych dniach tuż po prze­ła­ma­niu klą­twy. Wło­żyła ją tego ranka w gospo­dzie, gdzie zatrzy­mali się na noc, bo spa­ko­wała ją wła­śnie z myślą o przy­jeź­dzie do Paryża. Ujrzaw­szy ją w niej, Lio nie potra­fił ukryć, ile rado­ści spra­wia mu widok żony w tak wykwint­nym stroju. Postrze­gał to jako znak, że Bella powoli akcep­tuje swoją nową rolę. Dla niej suk­nia była zbroją, sygna­łem dla tego wiel­ko­pań­skiego świata, że ona także ma w nim swoje miej­sce. Teraz uświa­da­miała sobie, że to tylko kolejna ilu­zja, i to cał­ko­wi­cie złudna, bo prze­cież Bastien natych­miast ją przej­rzał. Dwór króla Fran­cji nie był jej świa­tem. Ni­gdy się w nim nie odnaj­dzie.

Pospiesz­nie zdjęła strojną suk­nię, pra­gnąc czym prę­dzej pozbyć się tej maski. Pochy­liła się nad kufrem w poszu­ki­wa­niu naj­prost­szej sukienki, jaką spa­ko­wała, zmię­tej gdzieś na samym dnie. Wcią­gnęła ją przez głowę, delek­tu­jąc się zna­jo­mym uczu­ciem. Była błę­kitna, tak jak strój, któ­rego wła­śnie się pozbyła, lecz w prze­ci­wień­stwie do tam­tego została uszyta z taniego muślinu, a dopeł­niał ją biały far­tuch. Wie­działa, że taki fason to w Paryżu ostatni krzyk mody. Zwano go che­mise à la reine, sukienką w stylu kró­lo­wej, na cześć Marii Anto­niny, która miała sła­bość do wszyst­kiego, co siel­skie. Róż­nica była jed­nak taka, że w prze­ci­wień­stwie do niej Bella rze­czy­wi­ście kar­miła w swo­jej sukience kury i robiła pra­nie. Prze­je­chała teraz kciu­kiem po upar­tej, nie­da­ją­cej się usu­nąć pla­mie, którą zawdzię­czała Gasto­nowi, gdy w dniu swo­ich nie­uda­nych oświad­czyn ochla­pał ją bło­tem.

Pod­sko­czyła, gdy za jej ple­cami roz­legł się głos Lio.

– Nie złość się, ale chyba wolę cię taką.

Bella zer­k­nęła na skraj tafli zwier­cia­dła, gdzie odbi­jał się, sto­jąc w progu, wystro­jony na audien­cję w Wer­salu.

– Zgoda, ale tylko jeśli ty nie obra­zisz się, gdy powiem, że wyglą­dasz absur­dal­nie.

Peruka gęstych siwych loków zasła­niała jego piękne kasz­ta­nowe włosy, twarz pokry­wała gruba war­stwa bia­łego pudru, a strój dorów­ny­wał ubra­niom Bastiena zarówno jako­ścią, jak i eks­tra­wa­gan­cją. To nie był jej Lio – ten Lio nale­żał do Wer­salu.

Zbli­żył się nie­śmiało i dołą­czył do niej przed lustrem.

– Sam ledwo się poznaję.

Lecz mimo swych obiek­cji nie mogła nie zauwa­żyć, że Lio nosi się po kró­lew­sku. Pomy­ślała, z jaką łatwo­ścią wtopi się w tłum wer­sal­skich dwo­rzan i jak wiele ich różni, gdy stoją tak obok sie­bie.

Musiał dostrzec jej roz­dar­cie.

– To tylko na chwilę, Bello. – Poło­żył dłoń na jej ple­cach, a drugą poka­zał na sie­bie. – To wszystko znik­nie, gdy tylko zaskar­bię sobie łaskę króla Ludwika, przy­się­gam.

– To wszystko bar­dzo ci pasuje, mon cœur – stwier­dziła.

Popra­wił rękawy habitu w odcie­niu leśnej zie­leni.

– Wygląda na to, że jeste­śmy z Bastie­nem podob­nie zbu­do­wani.

– Nie, mam na myśli całość. Wyglą­dasz jak książę.

Lio uniósł brew.

– Byłem nim, jesz­cze zanim zało­ży­łem perukę i przy­pu­dro­wa­łem twarz.

– Tak, oczy­wi­ście – przy­tak­nęła Bella, ale nie była w sta­nie otrzą­snąć się z wra­że­nia, że jej mąż powoli prze­ista­cza się w kogoś, kim być powi­nien, pod­czas gdy ona z każ­dym kro­kiem oddala się od praw­dzi­wej sie­bie.

Lio zmie­nił temat:

– Cie­szysz się na spa­cer po Paryżu?

Bella spró­bo­wała ode­pchnąć nie­spo­kojne myśli.

– I to jak!

– Jesteś pewna, że nie chcesz poje­chać z nami do Wer­salu? Bo nie inte­re­suje mnie, co na ten temat myśli Bastien, jeśli tylko chcesz, możesz…

– Przy­się­gam, nie mam na to naj­mniej­szej ochoty. – Bella wycią­gnęła rękę. – To lep­sze roz­wią­za­nie.

W ten spo­sób Lio nie będzie musiał świe­cić oczami za swoją pro­stą, zaścian­kową żonę, a Bella uda­wać, że nie sły­szy uszczy­pli­wych uwag, któ­rymi z pew­no­ścią hoj­nie by ją raczono na kró­lew­skim dwo­rze. Od początku wie­działa, że dużo swo­bod­niej będzie się czuła na uli­cach i pla­cach Paryża.

W progu sypialni zja­wił się Bastien. Jego świeżo upu­dro­wany poli­czek zdo­bił spory pie­przyk, któ­rego wcze­śniej tam nie było.

– Powóz już czeka.

Wypo­wie­dział te słowa z kamienną powagą, a Belli nie udało się powstrzy­mać par­sk­nię­cia śmie­chem.

Posłał jej pyta­jące spoj­rze­nie, a ona wzięła głę­boki oddech, by powstrzy­mać kolejną falę roz­ba­wie­nia.

– Och, daj spo­kój, to Wer­sal, nie wię­zie­nie.

Bastien pocią­gnął nosem.

– Och, wierz mi, Bello, kró­lew­ski dwór to w isto­cie na swój spo­sób wię­zie­nie. – Ruszyli po stop­niach wspa­nia­łych sze­ro­kich scho­dów. – Fran­cu­ska ary­sto­kra­cja tkwi w oko­wach, madame. Może i są pozła­cane, ale to nie zmie­nia ich natury.

Bella była nie­mal pewna, że każdy przed­sta­wi­ciel fran­cu­skiego gminu z rado­ścią dałby się zakuć w kaj­dany szla­chec­twa, lecz zacho­wała tę uwagę dla sie­bie. Opu­ścili pałac, a Bastien, nie cze­ka­jąc, scho­wał się w sto­ją­cej na pod­jeź­dzie karocy. Lio przy­sta­nął i ujął dłoń Belli.

– Nie zaj­mie nam to dużo czasu. Król Ludwik ma z pew­no­ścią wiele waż­niej­szych spraw na gło­wie od krnąbr­nego prince étranger.

Z karocy dobiegł chłodny chi­chot Bastiena.

– Nie bądź tego taki pewien, kuzy­nie. Może się oka­zać, że Ludwik ma wobec cie­bie jakieś zamiary.

Lio prze­wró­cił oczami i przy­cią­gnął Bellę nieco bli­żej.

– Do dia­bła z kró­lem i jego zamia­rami – szep­nął jej na ucho. – Mamy wła­sne plany.

Bastien wysta­wił głowę z okna powozu.

– Może mogli­by­śmy cię dokądś pod­wieźć, Bello?

Myśl o spę­dze­niu choćby chwili dłu­żej w towa­rzy­stwie diuka, w dodatku w tak cia­snej prze­strzeni, przy­pra­wiała ją o dreszcz.

– Nie, dzię­kuję. Mam ochotę pospa­ce­ro­wać.

Diuk uniósł brew.

– Tak, mogłem się domy­ślić.

Znik­nął za zasłonką okna karocy, a Bella wykrzy­wiła się w zło­śli­wym gry­ma­sie. Lio uści­snął jej rękę, któ­rej wciąż nie puścił.

– Poważ­nie, Lio. Pora­dzę sobie. Spójrz. – Wycią­gnęła książkę z obszer­nej kie­szeni sukienki. – Znajdę jakiś ogród, usiądę w cie­niu i będę miała wszystko, czego mi trzeba.

Lio poca­ło­wał ją w czoło.

– Życz mi szczę­ścia.

Otwo­rzyła usta, żeby zapew­nić go, że tego nie potrze­buje, ale się zawa­hała. Prawda była taka, że potrze­bo­wał go bar­dzo wiele, by wyjść zwy­cię­sko z odwie­dzin w Wer­salu.

– Powo­dze­nia – szep­nęła cał­ko­wi­cie szcze­rze.

Lio poka­zał zęby w uśmie­chu, lecz za jego weso­ło­ścią dopa­trzyła się cie­nia nie­po­koju. Wsiadł do karocy, a foryś zamknął za nim drzwi. Konie ruszyły z kopyta i wkrótce powóz zater­ko­tał, tocząc się po bruku w stronę bramy posia­dło­ści.

Serce Belli biło jak sza­lone, gdy odpro­wa­dzała go wzro­kiem. Prze­zwy­cię­że­nie klą­twy połą­czyło ją z Lio wię­zią, któ­rej do końca wciąż nie rozu­miała. Gdy patrzyła, jak kona jako Bestia – poko­nany przez Gastona i nie­na­wiść, która spa­dła na niego za coś, czego sam nie rozu­miał – jakaś jej część umarła wraz z nim. A gdy szlo­chała nad jego cia­łem, szep­nęła mu na ucho prawdę, którą ukry­wała przed samą sobą. Powró­cił do niej jako Lio, cały i zdrowy, i wtedy ta jej czą­steczka także zmar­twych­wstała. Wza­jem­nie poskła­dali się w całość, stali się jed­nym…

Ści­skało ją w żołądku na myśl o cze­ka­ją­cej go w Wer­salu strasz­nej pró­bie, któ­rej będzie musiał sta­wić czoła zupeł­nie sam. „Nie sam”, przy­po­mniała sobie. „Ma przy sobie kuzyna”.

Bella wciąż nie wie­działa, co myśleć o diuku de Vin­cen­nes. Nie była pewna, czy rze­czy­wi­ście okaże się sprzy­mie­rzeń­cem Lio, czy też za jego przy­chyl­no­ścią cho­wają się ukryte zamiary. Uznała, że bez­piecz­niej jest zało­żyć, iż wszy­scy na dwo­rze Ludwika je mają. Fakt, że poślu­biła jed­nego ary­sto­kratę, nie ozna­czał, że musi bra­tać się z innymi.

Karoca znik­nęła w oddali, a Bella pró­bo­wała uci­szyć nie­po­kój, który się w niej kłę­bił. Była w Paryżu, mie­ście, które zamiesz­kało w jej sercu, od kiedy je opu­ściła, mie­ście, o któ­rym marzyła, gdy naj­do­tkli­wiej doskwie­rała jej mono­to­nia życia na pro­win­cji.

Poza tym w tej chwili nie było nic, co mogła zro­bić dla Lio.

• • •

Ledwo Bella zna­la­zła się poza murami posia­dło­ści Bastiena, poczuła, że z serca spada jej cię­żar. Miała wra­że­nie, jakby wstą­piła do zupeł­nie innego świata. Dzie­dzi­niec rezy­den­cji był tak dobrze osło­nięty, że zgiełk Paryża nań nie docie­rał, two­rząc złudne wra­że­nie oazy spo­koju pośrodku miej­skiego cha­osu. Miała nadzieję, że Pło­myk korzy­stał gar­ściami z wol­nego czasu. Coś mówiło jej, że prócz restau­ra­cji pla­no­wał odwie­dzić także kilka daw­nych dam serca.

Mimo brudu ulic, który kalał jej buty i rąbek sukienki, czuła się bar­dziej sobą niż przez ostat­nie kilka tygo­dni. W Avey­onie stała się kimś wię­cej niż tylko Bellą. Lud­ność księ­stwa postrze­gała ją jako zbaw­czy­nię. Wielu było jej wdzięcz­nych za to, że odmie­niła serce obo­jęt­nego, żyją­cego w odosob­nie­niu księ­cia, a nie­liczni znali prawdę i wie­dzieli, że to z jej pomocą udało się zdjąć klą­twę, która nękała ich kra­inę przez całą dekadę. Wszy­scy pra­gnęli zoba­czyć ją na tro­nie, życzyli sobie, by z prze­ko­na­niem oddała się roli księż­nej. Lecz ona nie potra­fiła się na to zdo­być. Przy­naj­mniej jesz­cze nie teraz.

Ta podróż miała być wytchnie­niem. Tu Bella mogła pozo­stać nie­wi­dzialna, uda­wać zwy­kłą pary­żankę zaj­mu­jącą się swo­imi spra­wun­kami. W pro­stej sukience była ano­ni­mowa i ta ano­ni­mo­wość pozwa­lała jej delek­to­wać się Pary­żem, tak jak to sobie wyobra­żała. Liczyła, że taka prze­rwa pomoże jej przy­go­to­wać się do nowego życia.

Skrę­ciła w rue de l’Université, a jej oczom uka­zała się poły­sku­jąca mię­dzy budyn­kami Sekwana. Zmie­rzała w stronę Palais-Royal, kie­ru­jąc się wyryw­kową wie­dzą uzy­skaną od podróż­nych zatrzy­mu­ją­cych się w Avey­onie, od któ­rych dowie­działa się, że kilka lat wcze­śniej Ludwik Filip II, książę Orle­anu otwo­rzył ogrody dla wszyst­kich miesz­kań­ców mia­sta nie­za­leż­nie od stanu. Bella wiele sły­szała o wymia­nie myśli, deba­tach, które się tam odby­wały, a także o księ­gar­niach i kawiar­niach ukry­tych w cie­niu kruż­gan­ków ota­cza­ją­cych ogrody. Spę­dziła wiele wie­czo­rów, wyobra­ża­jąc sobie, jak poja­wia się na tam­tej­szych salo­nach3 lite­rac­kich i bie­rze udział w oży­wio­nych dys­ku­sjach z ludźmi, któ­rych umy­sły cecho­wały się więk­szą otwar­to­ścią niż te miesz­kań­ców Avey­onu. Miała wra­że­nie, jakby każdy krok przy­bli­żał ją do cze­goś na pogra­ni­czu wspo­mnie­nia i marze­nia.

– Madame. – Jakaś kobieta zastą­piła jej drogę i wycią­gnęła rękę w bła­gal­nym geście. – Pora­tuj choćby jed­nym sou. Moje dzieci cier­pią głód. – Jej cera była cho­ro­bli­wie blada, a oczy odci­nały się od twa­rzy ciem­nymi cie­niami. W fał­dach jej spód­nicy cho­wała się dwójka prze­raź­li­wie wychu­dzo­nych kil­ku­lat­ków. Bellę mimo­wol­nie zalała fala wspo­mnień z jej wła­snego dzie­ciń­stwa. Sama także zaznała głodu. Gdy jej matka zacho­ro­wała, Mau­rycy wydał ostat­nie pie­nią­dze na medy­ków i lekar­stwa, ale mimo to i tak wkrótce zmarła. Kolejne mie­siące były chude – cza­sem jedy­nym poży­wie­niem była pajda chleba i cienki rosół – lecz oboje dużo bar­dziej niż od dotkli­wego ssa­nia w żołądku cier­pieli z powodu utraty uko­cha­nej osoby. Jed­nak w końcu nastała wio­sna i Mau­rycy mógł zabrać jeden ze swo­ich wyna­laz­ków na pobli­ski targ i sprze­dać go za połowę war­to­ści, by naresz­cie napeł­nić ich brzu­chy.

Bella bez waha­nia się­gnęła do mieszka i podała żebraczce monetę o war­to­ści dwu­na­stu liw­rów, która mogła zapew­nić kobie­cie i jej dzie­ciom posiłki na co naj­mniej kilka dni.

Oczy obda­ro­wa­nej roz­sze­rzyły się ze zdu­mie­nia, lecz pospiesz­nie przy­jęła jał­mużnę.

– Mon Dieu, dzię­kuję, madame, z całego serca.

Bella już miała coś powie­dzieć, lecz kobieta i jej dzieci roz­pły­nęły się w tłu­mie niczym dym, a ona sama uświa­do­miła sobie, że zatrzy­mała się po raz pierw­szy od opusz­cze­nia posia­dło­ści Bastiena. Wciąż ota­czał ją wszech­ogar­nia­jący pary­ski zgiełk, lecz gdzieś pod nim, czy na jego skra­jach, dostrze­gła nędzę, jakiej ni­gdy wcze­śniej nie widziała. Wyczer­pane matki i zawo­dzące nie­mow­lęta, wychu­dzeni męż­czyźni, zagu­bione sie­roty, wszy­scy sku­pieni na obrze­żach zatło­czo­nych ulic. Nie­trudno było zgad­nąć, że cier­pieli dotkliwy głód – zdra­dzały to żebra wysta­jące przez ich cien­kie, liche koszule, ster­czące oboj­czyki i zapa­dłe policzki upo­dab­nia­jące ich twa­rze do nagich cza­szek.

Nie­wiele myśląc, Bella zagłę­biła się w naj­bliż­szą uliczkę i zaczęła roz­da­wać kolejne monety. Sta­rała się zamie­nić parę słów z każ­dym, kogo spo­tkała, lecz wkrótce oto­czyła ją grupka dzieci wycią­ga­ją­cych do niej bła­gal­nie ręce. Cie­szyła się, że może je obda­ro­wać przy­naj­mniej drob­nym dat­kiem, jed­no­cze­śnie żału­jąc, że nie jest w sta­nie zro­bić nic wię­cej. Pie­nią­dze były chwi­lo­wym roz­wią­za­niem – tym ludziom trzeba było dale­ko­sięż­nej pomocy, pracy, schro­nie­nia, rze­czy, któ­rych sama nie mogła im zaofe­ro­wać. Zże­rało ją poczu­cie winy. Poślu­biła księ­cia, lecz mimo to nie miała mocy, by ukró­cić ich cier­pie­nie.

Z dru­giego końca uliczki dobiegł krzyk i dzieci natych­miast pierz­chły. Bella odwró­ciła się i ujrzała grupę żoł­nie­rzy uzbro­jo­nych w musz­kiety, które zarzu­cone na ramię ster­czały nad ich gło­wami. Nie­bie­skie kurtki z czer­wo­nymi koł­nie­rzami i man­kie­tami zdo­bio­nymi sza­me­run­kiem z bia­łego sznura zdra­dzały, że należą do fran­cu­skiej gwar­dii.

Jeden z męż­czyzn zbli­żył się do niej.

– Wszystko w porządku, madame?

Bella powstrzy­mała prych­nię­cie.

– Czemu mia­łoby nie być w porządku?

Żoł­nierz posłał jej pełne poli­to­wa­nia spoj­rze­nie.

– Z tymi pro­sta­kami ni­gdy dość ostroż­no­ści.

Bella uświa­do­miła sobie, że męż­czy­zna wziął ją za kogoś, kto zna­lazł się tu przez przy­pa­dek. Całe dotych­cza­sowe życie była przed­sta­wi­cielką gminu, lecz odkąd poślu­biła Lio, zaczęto postrze­gać ją ina­czej. Nie była pewna, czy to za sprawą poły­sku jej wło­sów czy peł­niej­szych policz­ków, nie­mniej choć Bastien był w sta­nie od razu poznać, że nie jest ary­sto­kratką, inni nie widzieli w niej zwy­kłej wie­śniaczki. Czuła się roz­darta mię­dzy dwoma świa­tami, które nie były do końca jej.

Nagle uwagę żoł­nie­rza przy­kuł tumult dobie­ga­jący z sąsied­niej ulicy. Bella wycią­gnęła szyję, by zoba­czyć, co jest przy­czyną zamie­sza­nia. Spora grupa męż­czyzn, któ­rych orę­żem były jedy­nie dono­śne głosy, masze­ro­wała w stronę Palais-Royal. Bella nie była w sta­nie dosły­szeć, co takiego skan­dują, lecz okrzyki, choć stłu­mione, wyra­żały poru­sze­nie i deter­mi­na­cję.

Zacie­ka­wiona, podą­żyła za żoł­nie­rzem w kie­runku ulicy, gdzie nie­mal natych­miast porwał ją tłum. Ogar­nęła wzro­kiem two­rzą­cych go ludzi, lecz nie dostrze­gła żad­nego ele­mentu, który by ich łączył – na przy­kład stroju, który zdra­dziłby wspólny zawód lub pozy­cję spo­łeczną. Na tyle na ile była w sta­nie to stwier­dzić, pocho­dzili ze wszyst­kich warstw pary­skiego spo­łe­czeń­stwa.

Morze ludzi prze­mie­rzyło most Pont Royal i zaska­ku­jąco spraw­nie roz­lało się po pała­co­wym ogro­dzie na dru­gim jego krańcu. Wszy­scy żoł­nie­rze, któ­rzy dotarli aż tutaj, byli zatrzy­my­wani przy bra­mie przez odzia­nych w czer­wone mun­dury żoł­nie­rzy Gwar­dii Szwaj­car­skiej, któ­rzy szorstko ich odsy­łali. Bella prze­śli­zgnęła się obok nich, wto­piona w tłum, i naraz zna­la­zła się w miej­scu, które od lat żyło w jej wyobraźni.

Ogród był pełen ludzi. Więk­sze i mniej­sze zgru­po­wa­nia tło­czyły się wokół sto­łów, prze­krzy­ku­jąc się wza­jem­nie. Po lewej stro­nie na pro­wi­zo­rycz­nym pod­wyż­sze­niu stał męż­czy­zna oto­czony gro­nem pil­nych słu­cha­czy. Miał na sobie krótką kurtkę i dłu­gie pan­ta­lony zdra­dza­jące niskie pocho­dze­nie, lecz sku­piał uwagę setek ludzi niczym powa­żany dygni­tarz. Może był miesz­cza­ni­nem – nieco zamoż­niej­szym, lecz wciąż przed­sta­wi­cie­lem stanu trze­ciego. Bella zaczęła prze­ci­skać się w stronę mów­nicy, sta­ra­jąc się zła­pać każde słowo jego prze­mowy.

– Król Ludwik ukrywa się w Wer­salu, nic sobie nie robiąc z głodu naszych dzieci, i ma jesz­cze czel­ność żądać od nas wię­cej. Wzywa wszyst­kie stany do swo­jego pałacu i udaje, że ten trzeci ma taki sam głos jak pozo­stałe. Ale my ni­gdy nie byli­śmy równi! Choć to naj­ubożsi syno­wie Fran­cji wal­czą na obcych zie­miach, wykrwa­wia­jąc się i tra­cąc życie za przy­wi­leje, z któ­rych im samym nie jest dane korzy­stać. – Umilkł, cze­ka­jąc, aż tłum znów się uci­szy. – Musimy zjed­no­czyć się w naszym sprze­ci­wie. Mówić jed­nym gło­sem, dopóki Fran­cja nie będzie miała kon­sty­tu­cji!

Tłum wokół Belli zafa­lo­wał w poru­sze­niu, lecz sto­jący obok niej męż­czy­zna splu­nął pod nogi mówcy, uci­sza­jąc zasko­czo­nych słu­cha­czy. Miał na sobie siwą perukę i culotte.

– Cana­ille – syk­nął. Hołota.

Słu­cha­cze umil­kli, zdu­mieni, lecz po chwili ruszyli na męż­czy­znę, zjed­no­czeni we wście­kło­ści. Czło­wiek na pod­wyż­sze­niu uniósł obie ręce.

– Spo­kój! – pole­cił, wbi­ja­jąc wzrok w męż­czy­znę w peruce. – Kiedy zmy­jemy z Fran­cji plamę la noblesse, to wła­śnie ta hołota prze­trwa.

Odpo­wiedź ary­sto­kraty zagłu­szyły okrzyki i gwizdy, lecz Bella dosły­szała frag­menty groźby, którą wyce­dził przez zaci­śnięte zęby. W tłu­mie nara­stało wzbu­rze­nie. W jed­nej chwili ulot­nił się cały urok Palais-Royal. Bella zapra­gnęła zna­leźć się gdzieś indziej, gdzie­kol­wiek, byle nie w tej hała­śli­wej gro­ma­dzie roz­sier­dzo­nych ludzi. Prze­pchnęła się przez tłum i pospiesz­nie ruszyła w stronę ulicy. Tuż przed bramą minęła dziew­czynkę, która wci­snęła jej w dłoń cienką bro­szurkę. Zna­la­zła się po dru­giej stro­nie Sekwany, nim zer­k­nęła na pierw­szą stronę i uświa­do­miła sobie, że trzyma poli­tyczny pam­flet podobny do tych, które zbie­rała daw­niej w Avey­onie, a które pisały takie zna­ko­mi­to­ści jak Jean-Jacques Rous­seau, Émilie du Châtelet, Olympe de Gou­ges czy Nico­las de Con­dor­cet.

„Czym jest stan trzeci? Wszyst­kim”.

Przy­po­mniała sobie nie­dawne słowa Bastiena o tym, że stan trzeci był dla Ludwika jedy­nie drobną nie­do­god­no­ścią. „Bandą awan­tur­ni­ków”. Bella ponow­nie spoj­rzała na bro­szurę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. W osiem­na­sto­wiecz­nej Fran­cji modny strój dwor­ski przy­po­mi­na­jący męski kaftan; strojny, dłuż­szy frak bogato zdo­biony haftem. [wróć]

2. Rodzaj męskiego kape­lu­sza, popu­larny zwłasz­cza w XVIII wieku. Jego nazwa pocho­dzi od kształtu trój­kąta, który two­rzyło sze­ro­kie, wywi­nięte do góry, czę­sto ozdobne rondo. Uży­wany był zarówno w stroju cywil­nym, jak i jako ele­ment mun­duru woj­sko­wego. [wróć]

3. Rodzaj eli­tar­nych spo­tkań towa­rzy­skich odby­wa­ją­cych się cyklicz­nie w domach ary­sto­kra­tów lub miesz­czan, pod­czas któ­rych dys­ku­to­wano na tematy lite­ra­tury, sztuki, poli­tyki, życia spo­łecz­nego, naj­now­szych tren­dów i wyda­rzeń. Salony czę­sto pro­wa­dzone były przez kobiety. [wróć]