Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Piękna i misterna opowieść. Theriault nadaje jej nowy wymiar klasycznej baśni. To wezwanie do rewolucji – i dotarcia do wewnętrznej siły, która drzemie w każdej z nas.
VICTORIA AVEYARD, autorka bestsellerowej serii Czerwona Królowa z listy „New York Timesa”<
CO BY BYŁO, GDYBY SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE OKAZAŁO SIĘ DOPIERO POCZĄTKIEM?
Jest rok 1789, a Francja znalazła się na skraju rewolucji. Bella przełamała klątwę, przywróciła Bestii ludzką postać i ponownie zaprosiła życie do zapomnianego zamku. Lecz w Paryżu wybuchł ogień przemian, który szerzy się i nieubłaganie zbliża do granic księstwa Aveyonu.
Jeszcze nie tak dawno temu Bella marzyła o porzuceniu zaściankowego życia i zasmakowaniu prawdziwej przygody, teraz mieszka w okazałym zamku rozdarta między swym ubogim pochodzeniem a przyszłością arystokratki. A prócz wyzwań, które stawia przed nią nowa pozycja, musi się zmierzyć także z ludźmi, którzy zrobią wszystko, by odsunąć ją od władzy. Gdy Bella trafia na magiczne lusterko skrywające dramatyczne ostrzeżenie, pragnie zignorować tajemniczy głos nalegający, by przyjęła koronę, której nigdy nie pragnęła. Wszystko jednak wskazuje na to, że żądni krwi spiskowcy snują już swoje plany, a bezczynność może jedynie narazić na niebezpieczeństwo jej najbliższych. Gdy na szali znajdzie się los jej kraju, miłość i własne życie, Bella będzie musiała zdecydować, czy jest gotowa zaczerpnąć z drzemiącej w niej siły – i magii wiążącej ją z gronem innych przywódczyń z przeszłości – by przyjąć koronę, która jest jej pisana. Queen Council to porywająca nowa seria powieści przedstawiająca księżniczki Disneya w rolach władczyń, które łączy magiczna moc płynąca z tajemniczej Rady Królowej.
Kolejny odsłona Pięknej i Bestii – pełna intryg, buntu i romansu – z pewnością rozbudzi wyobraźnię czytelników. Theriault po mistrzowsku splata elementy prawdziwej historii z magią, snując opowieść, której nie da się szybko zapomnieć.
ELIZABETH LIM, autorka A Twisted Tale. Reflection i Mrocznych Opowieści. Marzenia się spełniają
Rebel Rose. Róża buntu to mistrzowskie połączenie baśni i historii. Fabuła i postaci, które znamy i kochamy, płynnie łączą się z dramatyzmem rewolucji francuskiej... Ta powieść udziela odpowiedzi na pytanie, co czekało Piękną i Bestię po ich „szczęśliwym zakończeniu”.
ALWYN HAMILTON, autorka bestellerowej trylogii Buntowniczka z pustyni z listy „New York Timesa”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 387
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 35 min
Lektor: Katarzyna Kanabus
Orella przybyła do zamku odziana w skórę starej żebraczki.
Celowo przybrała tak nędzną postać – skryta pod obszerną opończą, otulona w łachmany, przemoczona do suchej nitki przez ni to deszcz, ni śnieg padający z burego nieba kroplami ostrymi niczym sztylety. Choć los obdarzył ją nieomylną intuicją, nigdy dotąd żadna wizja nie napełniła jej takim niepokojem. Do Francji zbliżała się krwawa rewolucja, która dotknęła już odległą Amerykę, a pewnego dnia spadnie też na Cesarstwo Rosyjskie. Śmierć ostrzyła kosę dla tysięcy ludzi. Orella nie miała wyboru. Musiała spróbować uratować choć mieszkańców Aveyonu.
Na zamku książę podjął ją dokładnie tak, jak się spodziewała. Odmówił jej skromnego noclegu, o który poprosiła, oferując w zamian krwistoczerwoną różę. Rozpoznała jego ból – okrutną stratę matczynej miłości i bolesną nieobecność ojca, nagłe osierocenie, które pozostawiło go zagubionego w ledwie przez niego rozumianym świecie, z brzemieniem odpowiedzialności za całe księstwo spoczywającym na jego nieprzygotowanych barkach. Jego okrucieństwo było tarczą, którą tak długo osłaniał swoje serce, aż w końcu przeistoczyło się ono w kamień. Inni mogli wierzyć, że książę dojrzeje, porzuci wrogość, która zakleszczyła się w nim zimnymi szponami, lecz Orella wiedziała, że to ułuda.
Bez jej ingerencji oddziały wojsk wkroczyłyby na spopieloną ziemię, by walczyć o resztki tego, co uchowało się ze zniszczonego świata. Robiła, co mogła, w Wersalu, lecz jej wysiłki okazały się próżne. Jeśli poniesie porażkę także w Aveyonie, wydarzenia te staną się pierwszą iskrą pożaru, w którym zgorzeje cała Europa, a za nią świat. Tym razem nie mogła zawieść.
Wiedziała, że tak ją potraktuje, ale jej serce pękło, gdy odrzucił ją po raz drugi, przypieczętowując swój los. Zrzuciła magiczne przebranie i stanęła przed nim w innym ze swoich wcieleń. Orella była płomieniem w ciemności, jednocześnie stara jak świat i młoda jak pierwszy wiosenny pąk. Dostrzegła strach w oczach księcia, gdy jego usta wyszeptały jedno słowo: „czarodziejka”.
Nie była nią, lecz pozwoliła mu w to wierzyć. W rzeczywistości słowo to było dla niej jednocześnie za duże i za małe. Jej moce były większe, lecz cel znacznie węziej zakreślony. Nigdy nie myślała, że będzie zmuszona ukazać się jakiemuś księciu w taki sposób, lecz jej dar nie pozwalał jej pozostać bezczynną.
Książę błagał o litość, przysięgał, że się zmieni, i dopiero wtedy dostrzegła ukryty głęboko cień dobrego i roztropnego władcy, którym mógł się stać. Lecz przysięgi zrodzone ze strachu nie miały tej wartości co te zrodzone z miłości. Jeden gest jej palców przemienił księcia, uwięził go w potwornej postaci, która miała skłonić go, by odmienił swe serce. Kolejny gest sprowadził potężniejsze zaklęcie na cały zamek i wszystkich jego mieszkańców, usuwając ich z pamięci tych, którzy znajdowali się poza jego murami. Czyn ten nie sprawił jej radości. Pragnęła powiedzieć mu, że ta klątwa miała swój cel, ostrzec go przed pożogą, która czekała Francję, i rządami terroru, które nieuchronnie po niej nastąpią. Ale i tak już dość się wtrąciła.
Pozostawiła mu dwa dary, jedyne, co przyszło jej do głowy: magiczne lusterko ukazujące mu świat, który się przed nim zamknął, i różę, tę, którą próbowała wręczyć mu jako żebraczka, by przypominała mu o upływającym czasie.
Opuszczając mury zamku, ujrzała lśnienie wizji, a w niej dziewczynę w niebieskiej sukience i białym muślinowym fartuchu oraz koronie na głowie. Były też płomienie pochłaniające tę samą dziewczynę, które to pojawiały się, to znikały, jakby jej moc przewidywania była rozdarta między dwiema wersjami przyszłości. Wizja była zbyt niewyraźna, by mogła odczytać jej znaczenie, zbyt wiele miało się jeszcze zmienić, nim ucieleśni się w rzeczywistości. Lecz korona spoczywająca na głowie dziewczyny podpowiedziała Orelli, że zdołała osiągnąć przynajmniej to, po co przybyła do zamku.
Wytyczyła przed nimi ścieżkę. Reszta była w rękach Belli i księcia.
Dziesięć lat później – lipiec 1789 roku
Dawno, dawno temu zaklęty książę zakochał się w upartej, przedsiębiorczej i charakternej dziewczynie i wspólnie uratowali jego księstwo. Lecz ten czas już minął, a jedyną rzeczą, o której Bella mogła myśleć, gdy koła ich karocy turkotały po bruku mostu Pont Neuf, była przyszłość.
Paryż był taki, jakim go zapamiętała – tak rozgorączkowany, chaotyczny i okadzony dymem, że mógł z łatwością przytłoczyć kogoś przywykłego do cichych wzgórz i wiejskich targowisk.
Bella wychyliła się przez okno, by chłonąć miejskie widoki po wielu dniach monotonnej jazdy przez prowincję. Płomyk wciąż drzemał wciśnięty w róg powozu w tej samej pozycji, w której spędził większość podróży. Za plecami dłoń męża zaciskała się na jej spódnicy, jakby obawiał się, że zaraz wypadnie, lecz ona nie mogła oderwać wzroku od tego, co wiedziała za oknem. Otaczające ich miasto tętniło życiem. Po moście kręcili się rozmaici ludzie – bukiniści ze straganami pełnymi starych książek i pamfletów, szalbierze i naciągacze na drewnianych podwyższeniach, zachwalający kolekcję fiolek z tajemniczymi specyfikami, żonglerzy starający się zaimponować gryzetkom wracającym do domu po ciężkim dniu pracy. Bella przyglądała się z bezbrzeżną fascynacją, jak cyrulik wyrywa ząb jakiemuś nieszczęśnikowi, zapierając się jedną stopą o mur mostu za plecami swego klienta, a mętne wody Sekwany leniwie sunące pod mostem lśniły w promieniach popołudniowego słońca, oświetlając twarze tłumu paryżan szukających wytchnienia od letniego upału w płynącym od nich chłodzie.
Bella zachwycała się tym wszystkim zupełnie tak jak wtedy, dawno temu, gdy po raz pierwszy chłonęła ten widok z wozu ojca, wciśnięta między jego wynalazki. Przez kolejne lata starała się przekonać, że to wszystko bynajmniej nie jest tak wspaniałe, że w porównaniu z tym życie w Aveyonie wcale nie wydaje się pozbawione blasku. Próbowała skupiać się wyłącznie na brudzie i przykrych woniach Paryża, lecz nawet jeśli wspomnienia podobnych uciążliwości wciąż pozostawały żywe, stolica nie przestawała być gwarnym ośrodkiem przemysłu tętniącym nowymi ideami, miastem poetów i filozofów, naukowców i akademików. W Paryżu ceniono wiedzę, niezależnie od tego, skąd pochodziła, w przeciwieństwie do sennego miasteczka Plesance, w którym Bella całe życie znosiła drwiny z powodu swojej odmienności. W wyobraźni tam właśnie, do Paryża, pragnęła uciec, przynajmniej dopóki nie poznała Lio i jej życie na zawsze się odmieniło.
Syciła się tym miastem oszołomiona bogactwem widoków rozciągających się za oknem karety.
– Wiesz, mówią, że straż miejska uznaje, że ktoś opuścił Paryż, jeśli przez trzy dni nie pojawił się na Pont Neuf.
– Ach tak? – Lio siedział bez ruchu zatopiony w myślach, nie poświęcając francuskiej stolicy najmniejszej uwagi.
Bella obejrzała się na niego.
– Nie kłamałeś, mówiąc, że nie robi na tobie żadnego wrażenia.
Lio posłał jej pytający uśmiech.
– Co takiego?
– Paryż – odparła, nachylając się do męża. – Czuję, że sama zaraz wyjdę z siebie, ale ty… – Zawiesiła głos, a nagła cisza, która wypełniła wnętrze powozu, zadźwięczała jej w uszach.
Lio wyjrzał na tętniący życiem most i westchnął.
– Paryż kryje wiele nieprzyjemnych wspomnień. – Patrzył, jak uśmiech znika z jej twarzy, po czym ujął jej dłoń i pogładził ją kciukiem. – Ale cieszę się, że tobie sprawia radość. Może znajdziemy tu nowe, radosne wspomnienia.
Bella nigdy nie widziała się w roli żony, lecz po tym, jak przełamała klątwę wiszącą nad mężczyzną, którego pokochała, i uwolniła jego księstwo, zamążpójście przestało wydawać się wyzwaniem. Czas spędzony w zaczarowanym pałacu ją odmienił. Gdy Lio oświadczył się w bibliotece, którą wcześniej jej podarował, w towarzystwie Maurycego i ludzi, którzy stali się dla niej jak rodzina, powiedzenie „tak” wydawało się najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
Teraz, gdy klątwa stała się odległym wspomnieniem, choć Bella nie żałowała, że wybrała Lio, zaczynała odkrywać konsekwencje swojej decyzji, których wcześniej nie przemyślała. Nie wzięła pod uwagę, że jako książęca małżonka resztę życia spędzi na zamku, poświęcając się obowiązkom, z którymi wiązała się ta rola. Ale pragnęli wraz z Lio zbudować wspólne życie, a Paryż był pierwszym przystankiem w ich wielkiej podróży po Europie, o której Bella zawsze marzyła. Trybik oczywiście żalił się na stratę czasu i niestosowność, którymi takie przedsięwzięcie było dla księcia, lecz Bella uparła się, że musi obejrzeć wszystko, nim na dobre zamknie się w pałacowych murach. Potrzebowała ostatniej przygody, którą mogłaby później wspominać. Płomyk postanowił towarzyszyć im na pierwszym etapie podróży, popychany pragnieniem obejrzenia od kuchni najwykwintniejszych paryskich restauracji. Trybik kazał mu obiecać, że będzie się zachowywał odpowiednio do swego stanowiska, choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że to spore wyzwanie dla Płomyka, w którym dusza psotnika i hulaki wiecznie rywalizowała z oddaniem roli ochmistrza.
Lio otrząsnął się z melancholii.
– Czy Paryż jest taki, jakim go zapamiętałaś?
– Paryż się nie zmienił – odparła z westchnieniem. – Ale ja za to bardzo.
– Masz na myśli fakt, że stałaś się księżną?
W odpowiedzi żartobliwie uszczypnęła go w ramię. Karoca skręciła w rue Dauphine.
– Żadną księżną. – Jej odmowa przyjęcia tytułu, do którego uprawniało ją poślubienie Lio, wciąż stanowiła drażliwy temat.
Szczęśliwie tym razem postanowił go nie drążyć.
– Ale z pewnością nie jesteś dziewczyną, którą byłaś podczas swojej ostatniej tu wizyty.
Bella skierowała uwagę na tapetę zdobiącą wnętrze karocy. Przesunęła opuszkiem palca po wytłoczonych kwiatach, starając się ukryć fakt, że ponownie przestała się uśmiechać. Nie potrafiła wyjaśnić mu, że zawsze będzie tą dziewczyną, że nie zmieni tego żaden tytuł, żadna elegancka suknia. W głębi serca dalej była ubogą wieśniaczką z prowincji, którą los niespodziewanie wyniósł na społeczne szczyty. Czasem przejmował ją lęk, że jej życie składało się z iluzji – dla Lio była dziewczyną godną księcia i korony, a dla siebie dziewczyną zdolną okiełznać swego niespokojnego ducha i zadowolić się monotonią dworskiego życia. Zastanawiała się, która z tych iluzji rozpłynie się jako pierwsza.
Odsunęła od siebie tę nieprzyjemną myśl, gdy Lio zmienił temat:
– Powtórzymy sobie wszystko?
Bella się skrzywiła. Nie miała najmniejszej ochoty na wizytę w Wersalu, choć ta bez wątpienia była koniecznością. Aveyon miał status wasalnego księstwa Francji, a jego władcy obowiązek stawiania się na francuskim dworze na każde zaproszenie króla. Była to obopólnie korzystna relacja, którą Lio pragnął odbudować. Nie pokazywał się tam przez ostatnie dziesięć lat, uwięziony we własnym zamku za sprawą klątwy wymazującej go z pamięci wszystkich, którzy niegdyś go znali. Żadne z nich nie wiedziało, jak na jego przybycie zareaguje król Ludwik – mógł chować do niego głęboką urazę lub też całkowicie zapomnieć o jego istnieniu. Lecz ignorowanie tego problemu niczego nie rozwiązywało. W końcu musieli pojawić się przed obliczem Jego Królewskiej Mości.
Bella spróbowała przywołać w głosie lekkość, czując napięcie swego męża.
– Po pierwsze: nie odzywamy się do osób znajdujących się wyżej w hierarchii, chyba że to one odezwą się jako pierwsze. A skoro o tym mowa, gdzie w hierarchii plasuje się prince étranger?
Lio wzruszył ramionami.
– Zdecydowanie poniżej prince légitimé czy prince du sang, ale powyżej większości arystokratów.
– A co z żoną prince étranger?
Lio uniósł brew.
– To by zależało od tego, czy posiada tytuł księżnej, który zaskarbiłby jej znacznie więcej szacunku i poważania niż tytuł książęcej małżonki.
Bella nie zamierzała dać się sprowokować.
– Więc dla bezpieczeństwa w ogóle nie będę się odzywać. – Lio przewrócił oczami, lecz ona mówiła dalej, jakby tego nie zauważyła: – Jesteś pewien, że twój kuzyn zdoła załatwić nam zaproszenie? – Dwór w Wersalu rządził się żelaznym protokołem i etykietą, których Bella – była o tym właściwie przekonana – nigdy do końca nie zrozumie.
Lio zbył pytanie machnięciem ręki.
– Jest diukiem, Bello.
– A ty księciem – odparowała.
Lio zacisnął usta.
– Jest diukiem, który już wiele lat temu wkradł się w łaski króla. Zna Wersal na wylot i jeśli jest ktoś, kto może wyprosić dla nas audiencję u Ludwika, to właśnie on.
Młodsza i naiwniejsza Bella uznałaby, że książę Aveyonu mógł bez trudu uzyskać zaproszenie na królewski dwór. Teraz rozumiała, że na dworze króla Francji panowały niejasne zasady i zależności, których nadrzędnym celem było kontrolowanie skupiających się tam arystokratów. Istniało prawdopodobieństwo, że nie uzyskają do niego dostępu nawet mimo wstawiennictwa kuzyna Lio. Reguły, którymi kierowano się w Wersalu, obowiązywały od czasów dziada króla Ludwika, żelazne i niezmienne. Lio i Bella musieli zachowywać się wzorowo, bo inaczej ryzykowali, że zostaną z niego odesłani na dobre.
Bella ubrała w słowa ich wspólną największą obawę:
– Czy jesteśmy wystarczająco dobrze przygotowani na pytania twojego kuzyna?
Po tym, jak Lio wreszcie uwolnił się od ciążącej na nim klątwy, jego państwo powróciło do świata, który zdążył zapomnieć o jego istnieniu. Członkowie zamkowej służby odzyskali ludzką postać, lecz gdy odnaleźli swoich bliskich mieszkających poza murami książęcej siedziby, okazało się, że ci nie zdawali sobie nawet sprawy z ich nieobecności. Większość z nich zdołała wrócić do dawnego życia bez konieczności wyjaśniania, gdzie tak długo byli. Zupełnie jakby klątwa przykryła Aveyon woalem zapomnienia, który rozpłynął się wraz z nią. Szczęśliwie wszystko wskazywało na to, że świat poza zamkiem Lio był gotowy przyjąć ich z powrotem bez żadnych pytań.
Lecz choć skonstruowanie historii wystarczająco wiarygodnej, by przekonać niewielkie księstewko, było stosunkowo łatwe, Lio obawiał się, że z kuzynem – który niegdyś był mu bliski niczym brat – sprawa może mieć się nieco inaczej.
W odpowiedzi na pytanie Belli ucałował jej dłoń, lecz gest ten nie napełnił jej otuchą.
– Oczywiście, że tak, a gdy uporamy się z audiencją u króla, ruszymy w drogę. Obiecuję ci to.
Bella spojrzała na męża, studiując jego twarz, którą znała od zaledwie kilku miesięcy. W końcu przyłożyła policzek do jego piersi i wsłuchała się w bicie serca, które znała znacznie dłużej.
– To będzie nasza pierwsza próba.
Jeśli zdołają przedstawić kłamstwo, które przekona Bastiena, diuka de Vincennes, być może zdołają przekonać także króla Francji.
Karoca dotarła do najbogatszej dzielnicy Paryża, a Bella mimowolnie wstrzymała oddech, przyglądając się mijanym budynkom. Czegoś takiego w Aveyonie nie było, gdzie arystokracja mieszkała w posiadłościach porozrzucanych po całej krainie niczym wysepki przepychu pośród morza ubogich wsi i miasteczek. Większość francuskich arystokratów skupiała się w Wersalu. Mieszkanie z dala od królewskiego dworu czy nawet oddalenie się od niego na pewien czas mogło mieć katastrofalne skutki dla drobniejszej szlachty. Tylko najzamożniejsi i najbardziej wpływowi magnaci utrzymywali domy w stolicy, które zresztą rzadko odwiedzali. Każdy kolejny wspaniały gmach zdawał się przerastać poprzedni, a wszystkie przyćmiewały tłoczną i skromną resztę Paryża.
– Wiesz, myślałam, że posiadłości w Saint-Germain wydadzą mi się mniejsze teraz, kiedy jestem starsza, ale zdaje się, że wyrosły jeszcze bardziej niż ja, bo jeszcze bardziej mnie onieśmielają.
Lio powiódł spojrzeniem po rzędzie pałacyków, które przesuwały się na oknem powozu.
– Wiem, co masz na myśli, choć jeśli wierzyć słowom Bastiena, można by mniemać, że mieszka w norze, a nie w miejskiej rezydencji.
Bella oderwała wzrok od olśniewających budynków i przeniosła go na Lio.
– Czy zawsze był taki…
– Zepsuty? Arogancki? – Lio skrzywił się, niespokojnie wiercąc się na siedzeniu. – Prawdę mówiąc, w dzieciństwie byliśmy podobni. Dorastaliśmy wspólnie, co naturalnie uczyniło z nas rywali, a wuj tylko nas w tym umacniał. Mam nadzieję, że ten etap mamy za sobą. – Jego twarz zasnuł cień, gdy wrócił pamięcią do okrutnego chłopca, którym był kiedyś. Nieważne, ile razy Bella przypominała mu, że się zmienił i tamte czasy pozostawił za sobą, wciąż przytłaczało go poczucie winy za długie lata egoizmu i bezwzględności. W takich chwilach przypominał jej Atlasa dźwigającego na barkach całe niebo.
Bella spróbowała wyciągnąć go z ponurej zadumy.
– Jak długo mieszkałeś w domu wuja?
– Jakieś pięć lat, począwszy od szóstego roku życia.
Zawahała się.
– Miałeś sześć lat, gdy opuściłeś rodzinny dom. Byłeś małym dzieckiem. – Sama nie mogła sobie wyobrazić dzieciństwa z dala od ojca. Po śmierci matki stali się dla siebie wszystkim. Los zmusił ich do nauczenia się życia bez niej, a przez to tylko umocnił łączącą ich więź.
Lio poprawił bogato haftowany kołnierz.
– Ojciec uparł się, że powinienem się wychować w Wersalu. Zdaje się, że już wtedy niepokoiły go relacje Aveyonu z Francją. Pragnął, bym czuł się na dworze króla Ludwika jak u siebie, i zależało mu na tym bardziej niż na tym, bym odnajdował się we własnym księstwie. A potem… – Urwał, a Bella od razu poznała, że nie powinna dociekać. – A potem zmarła matka. Odeszła, zanim się dowiedziałem, że w ogóle zachorowała. Wróciłem na jej pogrzeb, a gdy ojciec spróbował ponownie mnie odesłać, sprzeciwiłem się. W Aveyonie mogłem przynajmniej chodzić korytarzami, którymi się z nią przechadzałem, zakradać się do jej komnat i dotykać jej sukien. Porzuciłem imię, które nadał mi ojciec; od tej pory chciałem być wyłącznie Lio. Opowiadałem ci już, dlaczego tak na mnie mówiła?
Bella pokręciła głową.
– Od narodzin nazywała mnie swoim petit lionceau, lwiątkiem. – Na jego twarzy uśmiech walczył z grymasem smutku. – Tylko ojciec uparcie nazywał mnie moim imieniem. Z czasem lionceau skróciło się do Lio. Myślałem, że w ten sposób mogę uczcić jakoś jej pamięć. Teraz wydaje się to bez znaczenia, ale w Aveyonie czułem się bliżej niej po jej śmierci niż przez cały pobyt w Paryżu, gdy jeszcze żyła. Wiedziałem, że to stracę, jeśli wrócę do domu wuja. Ojciec wpadł w furię, długo się pieklił, ale ja uznałem, że będziemy mieć jeszcze dużo czasu, by naprawić nasze stosunki. – Jego wzrok ponownie podążył ku mijanym domostwom. – Nie spodziewałem się, że w niespełna rok zostanę sierotą.
Nie po raz pierwszy myśli Belli powędrowały do czarodziejki, która rzuciła klątwę na Lio, a w jej brzuchu zagotowała się wściekłość. Był tylko chłopcem, którego los pozostawił zupełnie samego, zranionego i przepełnionego złością, a ta kobieta uznała za słuszne go za to ukarać. Lecz w trakcie swej burzliwej znajomości Lio i Bella nauczyli się omijać temat klątwy, więc postanowiła milczeć.
Cisza przeciągnęła się aż do chwili, gdy karoca zatrzymała się przed największą posiadłością, jaką Bella dotąd widziała. Z łatwością można byłoby pomyśleć, że opuścili Paryż i zajechali przed wiejski pałac. Minęli olbrzymią bramę i znaleźli się na rozległym dziedzińcu brukowanym gładkimi bladoróżowymi kamieniami. Zdobiły go wymyślnie strzyżone żywopłoty, niewielkie drzewa, marmurowe rzeźby w stylu greckim, które otaczały cały plac, i solidne rzymskie kolumny wspierające fasadę rezydencji. Całość była szczytem ostentacji, nawet w tej okolicy pełnej okazałych domostw. Bella zdawała sobie jednak sprawę, że nie ma prawa oceniać takiej ekstrawagancji teraz, kiedy sama mieszka w książęcym zamku.
Lio obudził Płomyka delikatnym szturchnięciem. Kolejne chrapnięcie ochmistrza płynnie przeszło w ziewnięcie.
– Co? Czyżbyśmy byli już na miejscu?
– Tak to jest, gdy przesypia się całą podróż, przyjacielu.
– Ha, ale sen był jedyną ucieczką od nieustannych umizgów pewnych zakochanych gołąbków. – Płomyk puścił oczko do swoich współpasażerów i wyskoczył z karocy, by zadbać o ich bagaże. Upierał się, że będzie się nimi zajmował, mimo ich zapewnień, że poradzą sobie bez jego pomocy.
Bella stanęła na dziedzińcu nieprzyjemnie rozgrzanym bezlitosnymi promieniami lipcowego słońca. Paryski skwar wydał jej się dużo bardziej nieznośny od letnich temperatur, do których przywykła. Lasy i góry Aveyonu chroniły księstwo przed dotkliwymi upałami i srogimi mrozami. Inaczej było w tej części Francji, gdzie temperatury potrafiły gwałtownie się wahać. Wiedziała, że królestwo doświadczyło niedawno nadzwyczajnie surowej zimy, a susze w poprzednim roku przyniosły marne plony i sprowadziły głód na dużą część populacji.
Między kolumnami prężyli się strażnicy, pocąc się w wełnianych mundurach.
– Czy to nie przesadna ochrona dla rezydencji w bezpiecznym sercu Saint-Germain?
Lio spojrzał na strażników i westchnął.
– Dla Bastiena to raczej sposób na obnoszenie się ze swoim statusem.
Bella milczała przez chwilę.
– Muszę przyznać, że twój kuzyn z każdą chwilą wydaje się coraz bardziej czarujący.
Lio błysnął zębami w uśmiechu.
– Och, jeśli zignorować jego arogancję i bufonadę, jest doprawdy przemiły. – Przyciągnął Bellę do swego boku. – Pamiętasz chyba, że byłem kiedyś równie paskudny jak on, a mimo to zdołałaś mnie pokochać.
– Uważaj, może powtórzę tę sztuczkę jeszcze raz z twoim kuzynem.
– Powodzenia – rzekł Lio, ruchem głowy kierując jej wzrok ku wejściowym drzwiom rezydencji.
Stał w nich mężczyzna, który musiał być diukiem de Vincennes. Wyglądał jak uosobienie przepychu. Jego skręcona w loczki peruka była przypudrowana na ten sam odcień bieli co jego twarz, z rękawów łososiowego habitu1 powiewały falbaniaste koronkowe mankiety, a szyję otaczał misternie zdobiony sztywny kołnierz. Całości dopełniały sięgające kolan szare culotte, kremowe pończochy i skórzane pantofle na obcasie. Bastien wspierał się na lasce zwieńczonej rączką z rzeźbionej kości słoniowej, a gdy zstępował ze schodów, by ich powitać, w słońcu zalśniły wysadzane klejnotami pierścienie.
– Najdroższy kuzynie – zawołał do Lio, zdejmując z głowy zdobny trikorn2. – Witaj w mych skromnych progach. Minęły całe wieki, od kiedy ostatnio gościł w nich taki majestat. – Jego ton był lekko zabarwiony sarkazmem, na tyle by zasugerować, że uważa tytuł księcia za żart. Tymczasem Lio i Bella zdążyli zbliżyć się do schodów. – A to musi być twoja małżonka. Coś takiego, jej imię nawet w połowie nie oddaje tej urody. – Ujął dłoń Belli i podniósł ją do ust. Jej uwadze nie umknęło, że pod makijażem i dwornymi manierami krył się naprawdę urodziwy mężczyzna.
Powstrzymała odruch, by szybko cofnąć rękę.
– Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać, Bastienie.
Jego uśmiech zniknął na mgnienie oka, nim gospodarz się otrząsnął i ponownie umieścił kapelusz na głowie.
– A ja ciebie, Bello.
Między nimi zawisł niewypowiedziany tytuł, którym zwróciłby się do niej, gdyby ona odezwała się w ten sposób do niego. Musiał poczytać sobie za zniewagę, że ktoś o jej pozycji zwraca się do niego po imieniu, lecz Bella nie miała ochoty ceregielić się z oficjalną tytulaturą.
Bastien pokazał laską na Płomyka i woźnicę, krzywiąc się lekko.
– Dziwi mnie, że przybyłeś tu bez świty, kuzynie. Spodziewaliśmy się całej obstawy. – Pociągnął za kołnierz i zmrużył oczy, zerkając na słońce. – Nieważne. Skryjemy się przed upałem? Może raczycie ochłodzić się odrobiną szampana?
– Czy moglibyśmy prosić o to samo dla naszych kompanów? – spytała Bella.
Bastien zamarł na chwilę i spojrzał na nią, jakby nie zrozumiał pytania. Przeniósł wzrok na Lio, który w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
– Skoro nalegasz – odparł w końcu.
Bella była zaskoczona, ale rozumiała, że zwyczaje panujące w Aveyonie mogą różnić się od tych w Paryżu. Spojrzała na Płomyka, który pokręcił głową, jakby prosząc ją, by się nie trudziła, lecz ona nie miała zamiaru porzucić przekonania, że wszyscy zatrudniani przez nią ludzie zasługują na szacunek.
Diuk gestem polecił jednemu ze swoich służących, by pomógł Płomykowi z bagażem. Ochmistrz zwrócił się do nich i skłonił nisko, płynnie i z gracją.
– O ile nie potrzeba czegoś jeszcze, pozwolę sobie się oddalić. Czeka na mnie cała oferta kulinarna Paryża – oświadczył, wykonując charakterystyczny dla siebie gest i puszczając do nich figlarne oczko.
– Dobrej zabawy – odparła Bella z uśmiechem.
Bastien przyglądał się im badawczo, jakby na próżno starał się zrozumieć ich relację, aż w końcu się poddał. Odwrócił się i poprowadził Bellę i Lio do pałacowych wnętrz swej posiadłości, które od progu zrobiły na Belli ogromne wrażenie. Słyszała wiele opowieści o Wersalu, a wystrój holu, w którym się znaleźli, sugerował, że Bastien dokładał wszelkich starań, by naśladować ten niedościgniony wzór ekstrawagancji. Wszystko było pozłacane – od mebli, przez świeczniki, po sztukaterię. Ściany pokrywały lustra, portrety i tapiserie bogato tkane brokatową nicią, a przy każdych drzwiach stał służący wystrojony w elegancką liberię, gotowy otworzyć przed nimi drzwi z wyćwiczonym lekkim ukłonem. Bastien oprowadził ich po labiryncie pokojów, a każde pomieszczenie wydawało się wspanialsze od poprzedniego. Pokazywał na stoliki pozyskane przez jego matkę od Madame de Pompadour, wyjaśniał różnice między meblami w stylu greckim i rokoko i uparł się, by poświęcili dłuższą chwilę na podziwianie pozłacanych laurowych girland na kredensie wykonanym przez samego mistrza Riesnera.
– To ulubiony ebenista Marii Antoniny. Z pewnością o nim słyszeliście – wyjaśnił, spodziewając się, że ujrzy na ich twarzach zachwyt i zazdrość. Cmoknął ze zniecierpliwieniem, gdy się ich nie dopatrzył. – Jego dzieła są rozchwytywane, niektórzy starają się o nie latami. Ten kredens kosztował mnie więcej, niż chciałbym przyznać – zaznaczył.
Lio gwizdnął cicho, a Bella poznała, że w ten sposób próbuje udobruchać kuzyna. Zdusiła śmiech, gdy ruszyli dalej długą galerią.
Wkrótce została z tyłu, dokładnie przyglądając się pokrytym malowidłami sufitom, misternym kryształowym żyrandolom i niezliczonym marmurowym rzeźbom. Była przekonana, że aveyoński zamek jest szczytem przepychu, nawet po latach zaniedbań. Lecz przewyższał posiadłość Bastiena wyłącznie wielkością, pod każdym innym względem nie mógł się z nim równać.
Zgubiła się na chwilę, próbując odnaleźć Lio i Bastiena. Zatrzymali się w jakimś saloniku, a może gabinecie, choć diuk nie sprawiał wrażenia człowieka, który poświęcał wiele czasu na pracę. Wzdłuż ścian ciągnęły się regały pełne książek, a pośrodku znajdowało się ciężkie hebanowe biurko.
Bastien stał przy wózku uginającym się od butelek rozmaitych alkoholi, zajęty nalewaniem szampana do smukłych wysokich kieliszków. Podał jeden Belli, a ona przyjęła go z czystej uprzejmości. Diuk odwrócił się, by napełnić kieliszek dla Lio.
– Wiesz, kuzynie – zagaił – za każdym razem, gdy próbowałem odwiedzić twoje urokliwe księstewko, moje wysiłki kończyły się katastrofą. – Odwrócił się i wręczył mu szampana. – Jak nie powozy tracące koła, to klęski żywiołowe albo damy wymagające ratunku. Zupełnie jakby los starał się mnie do ciebie nie dopuścić.
Lio przejął kieliszek, a drugą dłoń przycisnął do piersi.
– I dobrze się stało, Bastienie, zmogła mnie straszliwa choroba.
Bella starała się uspokoić drżące dłonie, słuchając, jak Lio recytuje kłamstwo, które przygotowali, gdy odkryli, że za sprawą klątwy wszyscy znajdujący się poza zamkiem na całą dekadę zwyczajnie zapomnieli o jego istnieniu.
Po jej przełamaniu pamięć wróciła gwałtowną falą w całym księstwie i poza nim ‒ wspomnienia rozwydrzonego księcia, który pozwolił swojej krainie gnuśnieć przez dziesięć lat. Oznaczało to dla nich wiele niewygodnych pytań, a nikt nie mógł przecież poznać prawdy. Historia o chorobie wydawała się najbliższa rzeczywistości, a jednocześnie pozwalała uniknąć ujawnienia światu, że przez ostatnie dziesięć lat książęcy zamek w Aveyonie zamieszkiwał potwór.
Bastien uniósł brew.
– Nie odpowiadałeś na listy.
„To nasza pierwsza próba”, przypomniała sobie Bella, by stłumić wzbierającą panikę. Jeśli Bastien im uwierzy, to będzie znaczyło, że powieść może się także dalsza część planu.
– Nie miałem sił na korespondencję, kuzynie. Byłem…
– Chory, tak, wiem. – Bastien osuszył kieliszek. – Dzięki Bogu i królowi, że wróciłeś do zdrowia, Lio. Poszedłbym o zakład, że rzadko kto wychodzi z choroby dręczącej go przez dziesięć lat. – Przyjrzał się swym gościom badawczo, być może szukając luk w ich wymówce. Bella uśmiechała się łagodnie, siląc się na spokój, aż w końcu na twarzy diuka coś się zmieniło. Uniósł pusty kieliszek. – Za zdolnych medyków.
Ramiona Lio opadły w geście ulgi, ale Bella była niemal pewna, że ich gospodarz tego nie zauważył. Książę Aveyonu uniósł swój nietknięty kieliszek.
– I za rodzinę.
– Starą i nową – dodał Bastien, ponownie podchodząc do wózka z trunkami. – Pragnę usłyszeć historię waszego szalonego romansu, kuzynie, ale to będzie musiało poczekać. Najpierw powiedz mi, jakie interesy sprowadzają cię do Wersalu. Pierwszy raz od ponad dekady.
Lio odchrząknął.
– Chciałbym potwierdzić swoją lojalność wobec króla. Choć tyle jestem mu winien po tak długiej nieobecności na dworze.
Bastien odwrócił się do nich.
– Wiele zmieniło się w Wersalu od twojej ostatniej wizyty, kuzynie.
Lio przytaknął.
– To mnie nie dziwi, ostatnio widziałem królewski pałac jako chłopiec.
Bastien napełnił swój kieliszek.
– Król Ludwik zdążył pewnie całkiem zapomnieć o twoim skromnym księstewku. Tyle się wydarzyło, od kiedy ostatnio tu byłeś. Jesteś przekonany, że chcesz budzić tę bestię, że się tak wyrażę? – spytał przez ramię.
Lio uśmiechnął się sztywno.
– Zapamiętałem go jako rozważnego człowieka.
Bastien obrócił się na pięcie z teatralną zamaszystością.
– Skarbiec zieje pustką, kuzynie. Francja tonie w długach, od kiedy wsparliśmy tę przeklętą rewolucję w Ameryce. I z pewnością słyszałeś o stanie trzecim i wzbierających w nim niepokojach?
Minęło dopiero kilka miesięcy, od kiedy Lio, Bella i cały Aveyon uwolnili się od klątwy, lecz dyplomacja od dawna nie była w księstwie priorytetem. Docierały do nich strzępy opowieści o rozruchach, o których mówił Bastien, i tym, że tworzący stan trzeci mieszczanie i chłopi, a w szczególności ci drudzy, cierpią głód i nędzę, lecz Lio i Bella nie poświęcali tym pogłoskom zbyt wiele uwagi. Bella poczuła zmieszanie, a Bastien skomentował ich ignorancję wymownym westchnieniem, moszcząc się na krześle przy biurku.
– Ludwik rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy i próbował uzyskać je starą sprawdzoną metodą: z podatków. Lecz tym razem zażądał, by dorzucili się też szlachta i duchowieństwo. A ci, jak trudno się dziwić, odmówili. – Ułożył stopy na blacie biurka i skrzyżował ręce na piersi. – Z desperacji zwołał Stany Generalne, po raz pierwszy od dwustu lat. Nie muszę chyba dodawać, że to był błąd. – Nonszalancko machnął ręką. – Uznano, że próbuje kontrolować wynik obrad, i w rezultacie stan trzeci nazywa się teraz Zgromadzeniem Narodowym, twierdząc, że zamiast s t a n ó w Francji reprezentuje jej l u d. Żądają spisania konstytucji. – Bastien parsknął kpiącym śmiechem. – Bardzo po amerykańsku.
– Jak bardzo jest źle?
Bastien uśmiechnął się złośliwie, jak człowiek wystarczająco zamożny, by nie musieć się przejmować społecznymi zawirowaniami.
– Cóż, z pewnością nie jest d o b r z e, kuzynie. Znaleźliśmy się na dnie kryzysu finansowego. A król Ludwik odprawił właśnie Jacquesa Neckera, dotąd rzetelnego i oddanego ministra finansów, więc teraz wszyscy są wściekli: bogaci i biedni, szlachta i pospólstwo. To nie był najroztropniejszy krok, jeśli mnie kto pyta.
– Może powinniśmy odłożyć naszą wizytę? – wtrąciła Bella.
– Och, na to za późno. Wieść o waszym przybyciu z pewnością rozeszła się już po całym dworze jak ospa. Prince étranger powrócił z martwych! – Bastien ściągnął z palca pierścień ze szmaragdem wielkości przepiórczego jajka i dla zabawy zaczął niespiesznie kręcić nim kółka na blacie biurka. – Będziecie najgorętszą plotką Wersalu. Nie zdziwiłbym się, gdyby w drodze był już posłaniec z zaproszeniem od Ludwika. Będzie chciał wyrobić sobie o was własne zdanie.
Lio zerknął na Bellę, która siłą woli powstrzymywała odruch, by się skulić.
Diuk zauważył, że poczuli się nieswojo.
– Chętnie ci potowarzyszę, drogi kuzynie. Ludwik darzy mnie sympatią, nie wspominając o królowej. – Mrugnął porozumiewawczo. Bella niemal przewróciła oczami. – Mogę pomóc zatuszować niesmak długiej nieobecności, ale jeśli mam podjąć taki wysiłek, musisz przynajmniej spróbować odpowiednio zaprezentować się na dworze. Na początek trzeba ci będzie innego stroju, jeśli chcesz choć pomyśleć o przekroczeniu wersalskiej bramy, i solidnej warstwy pudru, by dopasować się do wyrafinowanych gustów dworzan.
Lio zesztywniał.
– Może mógłbym pożyczyć coś z twojej garderoby?
Bastien sceptycznie zmierzył go wzrokiem.
– Być może. – Przeniósł spojrzenie na Bellę i oparł brodę na złączonych palcach. – Czy dobrze rozumiem, że pochodzisz z gminu? – Bella mimowolnie przestąpiła z nogi na nogę, dotkliwie świadoma prostoty swojej sukni w stylu angielskim. Wydawała jej się całkiem w porządku jeszcze niedawno, gdy pani Szafa jej ją zaprezentowała. Była uszyta z jedwabiu w błękitno-kremowe pasy, a jej dekolt przysłaniała delikatna koronka. Rękawy przylegały do ciała i kończyły się tuż za łokciami. Bastien schylił głowę i spojrzał jej w oczy jakby ze współczuciem. – Nie chodzi tylko o suknię, Bello. Nosisz swoje pochodzenie niczym piętno.
– Jak śmiesz… – zaczął Lio.
Bastien uniósł dłonie w geście kapitulacji.
– Nie oceniam jej osobowości, kuzynie. Ale zabierając Bellę do Wersalu, rzucisz ją na pożarcie wilkom. – Ponownie spojrzał na nią, niemal z czułością. – Nie chcę cię urazić, moja droga, ale dwór króla Ludwika to nie miejsce dla ciebie. Dworzanie wyczują twoją słabość i wykorzystają ją, zanim zdążysz wyprostować się z pierwszego dygnięcia.
Bella skinęła głową, lecz Lio nadal płonął z oburzenia.
– Bella zrobi to, na co ma ochotę. A jeśli komuś się to nie podoba, może zgłosić zastrzeżenia mnie.
Bella była pewna, że nikt poza nią nie był w stanie wychwycić, jak w chwilach poruszenia jego głos prześlizguje się w coś przypominającego warkot. Ale ona spędziła znacznie więcej czasu z Bestią niż z Lio. Bez trudu rozpoznawała przebłyski jego dawnej postaci, choć nigdy by mu się do tego nie przyznała.
– A co z królem, kuzynie? Czyżbyś zapomniał, że twoim obowiązkiem jako prince étranger było ożenić się dla korzyści politycznych, a nie z miłości? Nie byłeś przypadkiem zaręczony od urodzenia z jakąś pośledniejszą Habsburżanką? – Bastien przesunął dłonią po haftowanym kołnierzu. – Wydaje mi się, że wieści o twoim ożenku powinny zostać zaprezentowane jako miła niespodzianka już po tym, jak ponownie zyskasz królewską uwagę. Nie sądzisz?
Lio otworzył usta, by zaprotestować, lecz Bella położyła mu dłoń na ramieniu.
– Lio, proszę. I tak nie mam ochoty tam jechać.
W jednej chwili z jego twarzy ulotniło się całe wzburzenie. Odwrócił się do niej.
– Jesteś pewna?
Zbyła pytanie machnięciem ręki.
– Tak, bałam się tej audiencji całą drogę. Chętnie przyjmę każdą wymówkę, która zwolni mnie z tego obowiązku. Dużo chętniej spędzę czas, spacerując po Paryżu. Odwiedzę miejsca, do których w dzieciństwie zabrał mnie tato, i odkryję nowe.
Lio zmarszczył brwi.
– Bastien właśnie wyjawił nam, jak niespokojnie jest w całym Paryżu.
– Och, mon petit lionceau, jesteś taki zaściankowy. – Bastien przewrócił oczami. – Trzeci stan wywołuje burzę w szklance wody. Banda awanturników niemająca lepszego zajęcia. Ich największym osiągnięciem było przejęcie siłą paryskich rogatek, więc o ile Bella nie chowa pod spódnicą wozu pełnego towarów do oclenia, wątpię, by nawet zauważyła ich obecność. – Parsknął ostrym śmiechem. – Król Ludwik ma wszystko pod kontrolą. W mieście jest całkowicie bezpiecznie, o to możesz być spokojny.
Bella dostrzegła, jak uśmiech spełza z jego twarzy w chwili, gdy Lio odwrócił od niego wzrok. Taki szczegół dałby jej do myślenia, gdyby nie była tak zdrożona po długiej podróży i zaaferowana perspektywą odkrywania na nowo Paryża.
Lecz w tej sytuacji zanotowała w pamięci jedynie osobliwą minę diuka, obiecując sobie, że przeanalizuje ją na spokojnie, gdy nie będzie czekało na nią miasto pełne cudów.
Lio oddalił się za Bastienem do komnat sypialnych w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na audiencję u króla. Bella została odprowadzona przez pokojówkę do apartamentu gościnnego, gdzie odetchnęła z ulgą, mogąc wreszcie spokojnie zatopić się w rozmyślaniach.
Sypialnia była równie bogato wyposażona jak reszta domu Bastiena. Stopy Belli zanurzyły się głęboko w wyszywanym misternie niczym najświetniejszy arras pluszowym dywanie, który przykrywał większość posadzki. W zamyśleniu podeszła do wielkiego zwierciadła wiszącego na ścianie i przyjrzała się swojej sukience, tej, którą skrytykował Bastien. W jej odczuciu suknia była wspaniała, wykwintniejsza nawet od tej, którą miała na sobie w dniu ślubu, w tych szalonych dniach tuż po przełamaniu klątwy. Włożyła ją tego ranka w gospodzie, gdzie zatrzymali się na noc, bo spakowała ją właśnie z myślą o przyjeździe do Paryża. Ujrzawszy ją w niej, Lio nie potrafił ukryć, ile radości sprawia mu widok żony w tak wykwintnym stroju. Postrzegał to jako znak, że Bella powoli akceptuje swoją nową rolę. Dla niej suknia była zbroją, sygnałem dla tego wielkopańskiego świata, że ona także ma w nim swoje miejsce. Teraz uświadamiała sobie, że to tylko kolejna iluzja, i to całkowicie złudna, bo przecież Bastien natychmiast ją przejrzał. Dwór króla Francji nie był jej światem. Nigdy się w nim nie odnajdzie.
Pospiesznie zdjęła strojną suknię, pragnąc czym prędzej pozbyć się tej maski. Pochyliła się nad kufrem w poszukiwaniu najprostszej sukienki, jaką spakowała, zmiętej gdzieś na samym dnie. Wciągnęła ją przez głowę, delektując się znajomym uczuciem. Była błękitna, tak jak strój, którego właśnie się pozbyła, lecz w przeciwieństwie do tamtego została uszyta z taniego muślinu, a dopełniał ją biały fartuch. Wiedziała, że taki fason to w Paryżu ostatni krzyk mody. Zwano go chemise à la reine, sukienką w stylu królowej, na cześć Marii Antoniny, która miała słabość do wszystkiego, co sielskie. Różnica była jednak taka, że w przeciwieństwie do niej Bella rzeczywiście karmiła w swojej sukience kury i robiła pranie. Przejechała teraz kciukiem po upartej, niedającej się usunąć plamie, którą zawdzięczała Gastonowi, gdy w dniu swoich nieudanych oświadczyn ochlapał ją błotem.
Podskoczyła, gdy za jej plecami rozległ się głos Lio.
– Nie złość się, ale chyba wolę cię taką.
Bella zerknęła na skraj tafli zwierciadła, gdzie odbijał się, stojąc w progu, wystrojony na audiencję w Wersalu.
– Zgoda, ale tylko jeśli ty nie obrazisz się, gdy powiem, że wyglądasz absurdalnie.
Peruka gęstych siwych loków zasłaniała jego piękne kasztanowe włosy, twarz pokrywała gruba warstwa białego pudru, a strój dorównywał ubraniom Bastiena zarówno jakością, jak i ekstrawagancją. To nie był jej Lio – ten Lio należał do Wersalu.
Zbliżył się nieśmiało i dołączył do niej przed lustrem.
– Sam ledwo się poznaję.
Lecz mimo swych obiekcji nie mogła nie zauważyć, że Lio nosi się po królewsku. Pomyślała, z jaką łatwością wtopi się w tłum wersalskich dworzan i jak wiele ich różni, gdy stoją tak obok siebie.
Musiał dostrzec jej rozdarcie.
– To tylko na chwilę, Bello. – Położył dłoń na jej plecach, a drugą pokazał na siebie. – To wszystko zniknie, gdy tylko zaskarbię sobie łaskę króla Ludwika, przysięgam.
– To wszystko bardzo ci pasuje, mon cœur – stwierdziła.
Poprawił rękawy habitu w odcieniu leśnej zieleni.
– Wygląda na to, że jesteśmy z Bastienem podobnie zbudowani.
– Nie, mam na myśli całość. Wyglądasz jak książę.
Lio uniósł brew.
– Byłem nim, jeszcze zanim założyłem perukę i przypudrowałem twarz.
– Tak, oczywiście – przytaknęła Bella, ale nie była w stanie otrząsnąć się z wrażenia, że jej mąż powoli przeistacza się w kogoś, kim być powinien, podczas gdy ona z każdym krokiem oddala się od prawdziwej siebie.
Lio zmienił temat:
– Cieszysz się na spacer po Paryżu?
Bella spróbowała odepchnąć niespokojne myśli.
– I to jak!
– Jesteś pewna, że nie chcesz pojechać z nami do Wersalu? Bo nie interesuje mnie, co na ten temat myśli Bastien, jeśli tylko chcesz, możesz…
– Przysięgam, nie mam na to najmniejszej ochoty. – Bella wyciągnęła rękę. – To lepsze rozwiązanie.
W ten sposób Lio nie będzie musiał świecić oczami za swoją prostą, zaściankową żonę, a Bella udawać, że nie słyszy uszczypliwych uwag, którymi z pewnością hojnie by ją raczono na królewskim dworze. Od początku wiedziała, że dużo swobodniej będzie się czuła na ulicach i placach Paryża.
W progu sypialni zjawił się Bastien. Jego świeżo upudrowany policzek zdobił spory pieprzyk, którego wcześniej tam nie było.
– Powóz już czeka.
Wypowiedział te słowa z kamienną powagą, a Belli nie udało się powstrzymać parsknięcia śmiechem.
Posłał jej pytające spojrzenie, a ona wzięła głęboki oddech, by powstrzymać kolejną falę rozbawienia.
– Och, daj spokój, to Wersal, nie więzienie.
Bastien pociągnął nosem.
– Och, wierz mi, Bello, królewski dwór to w istocie na swój sposób więzienie. – Ruszyli po stopniach wspaniałych szerokich schodów. – Francuska arystokracja tkwi w okowach, madame. Może i są pozłacane, ale to nie zmienia ich natury.
Bella była niemal pewna, że każdy przedstawiciel francuskiego gminu z radością dałby się zakuć w kajdany szlachectwa, lecz zachowała tę uwagę dla siebie. Opuścili pałac, a Bastien, nie czekając, schował się w stojącej na podjeździe karocy. Lio przystanął i ujął dłoń Belli.
– Nie zajmie nam to dużo czasu. Król Ludwik ma z pewnością wiele ważniejszych spraw na głowie od krnąbrnego prince étranger.
Z karocy dobiegł chłodny chichot Bastiena.
– Nie bądź tego taki pewien, kuzynie. Może się okazać, że Ludwik ma wobec ciebie jakieś zamiary.
Lio przewrócił oczami i przyciągnął Bellę nieco bliżej.
– Do diabła z królem i jego zamiarami – szepnął jej na ucho. – Mamy własne plany.
Bastien wystawił głowę z okna powozu.
– Może moglibyśmy cię dokądś podwieźć, Bello?
Myśl o spędzeniu choćby chwili dłużej w towarzystwie diuka, w dodatku w tak ciasnej przestrzeni, przyprawiała ją o dreszcz.
– Nie, dziękuję. Mam ochotę pospacerować.
Diuk uniósł brew.
– Tak, mogłem się domyślić.
Zniknął za zasłonką okna karocy, a Bella wykrzywiła się w złośliwym grymasie. Lio uścisnął jej rękę, której wciąż nie puścił.
– Poważnie, Lio. Poradzę sobie. Spójrz. – Wyciągnęła książkę z obszernej kieszeni sukienki. – Znajdę jakiś ogród, usiądę w cieniu i będę miała wszystko, czego mi trzeba.
Lio pocałował ją w czoło.
– Życz mi szczęścia.
Otworzyła usta, żeby zapewnić go, że tego nie potrzebuje, ale się zawahała. Prawda była taka, że potrzebował go bardzo wiele, by wyjść zwycięsko z odwiedzin w Wersalu.
– Powodzenia – szepnęła całkowicie szczerze.
Lio pokazał zęby w uśmiechu, lecz za jego wesołością dopatrzyła się cienia niepokoju. Wsiadł do karocy, a foryś zamknął za nim drzwi. Konie ruszyły z kopyta i wkrótce powóz zaterkotał, tocząc się po bruku w stronę bramy posiadłości.
Serce Belli biło jak szalone, gdy odprowadzała go wzrokiem. Przezwyciężenie klątwy połączyło ją z Lio więzią, której do końca wciąż nie rozumiała. Gdy patrzyła, jak kona jako Bestia – pokonany przez Gastona i nienawiść, która spadła na niego za coś, czego sam nie rozumiał – jakaś jej część umarła wraz z nim. A gdy szlochała nad jego ciałem, szepnęła mu na ucho prawdę, którą ukrywała przed samą sobą. Powrócił do niej jako Lio, cały i zdrowy, i wtedy ta jej cząsteczka także zmartwychwstała. Wzajemnie poskładali się w całość, stali się jednym…
Ściskało ją w żołądku na myśl o czekającej go w Wersalu strasznej próbie, której będzie musiał stawić czoła zupełnie sam. „Nie sam”, przypomniała sobie. „Ma przy sobie kuzyna”.
Bella wciąż nie wiedziała, co myśleć o diuku de Vincennes. Nie była pewna, czy rzeczywiście okaże się sprzymierzeńcem Lio, czy też za jego przychylnością chowają się ukryte zamiary. Uznała, że bezpieczniej jest założyć, iż wszyscy na dworze Ludwika je mają. Fakt, że poślubiła jednego arystokratę, nie oznaczał, że musi bratać się z innymi.
Karoca zniknęła w oddali, a Bella próbowała uciszyć niepokój, który się w niej kłębił. Była w Paryżu, mieście, które zamieszkało w jej sercu, od kiedy je opuściła, mieście, o którym marzyła, gdy najdotkliwiej doskwierała jej monotonia życia na prowincji.
Poza tym w tej chwili nie było nic, co mogła zrobić dla Lio.
• • •
Ledwo Bella znalazła się poza murami posiadłości Bastiena, poczuła, że z serca spada jej ciężar. Miała wrażenie, jakby wstąpiła do zupełnie innego świata. Dziedziniec rezydencji był tak dobrze osłonięty, że zgiełk Paryża nań nie docierał, tworząc złudne wrażenie oazy spokoju pośrodku miejskiego chaosu. Miała nadzieję, że Płomyk korzystał garściami z wolnego czasu. Coś mówiło jej, że prócz restauracji planował odwiedzić także kilka dawnych dam serca.
Mimo brudu ulic, który kalał jej buty i rąbek sukienki, czuła się bardziej sobą niż przez ostatnie kilka tygodni. W Aveyonie stała się kimś więcej niż tylko Bellą. Ludność księstwa postrzegała ją jako zbawczynię. Wielu było jej wdzięcznych za to, że odmieniła serce obojętnego, żyjącego w odosobnieniu księcia, a nieliczni znali prawdę i wiedzieli, że to z jej pomocą udało się zdjąć klątwę, która nękała ich krainę przez całą dekadę. Wszyscy pragnęli zobaczyć ją na tronie, życzyli sobie, by z przekonaniem oddała się roli księżnej. Lecz ona nie potrafiła się na to zdobyć. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Ta podróż miała być wytchnieniem. Tu Bella mogła pozostać niewidzialna, udawać zwykłą paryżankę zajmującą się swoimi sprawunkami. W prostej sukience była anonimowa i ta anonimowość pozwalała jej delektować się Paryżem, tak jak to sobie wyobrażała. Liczyła, że taka przerwa pomoże jej przygotować się do nowego życia.
Skręciła w rue de l’Université, a jej oczom ukazała się połyskująca między budynkami Sekwana. Zmierzała w stronę Palais-Royal, kierując się wyrywkową wiedzą uzyskaną od podróżnych zatrzymujących się w Aveyonie, od których dowiedziała się, że kilka lat wcześniej Ludwik Filip II, książę Orleanu otworzył ogrody dla wszystkich mieszkańców miasta niezależnie od stanu. Bella wiele słyszała o wymianie myśli, debatach, które się tam odbywały, a także o księgarniach i kawiarniach ukrytych w cieniu krużganków otaczających ogrody. Spędziła wiele wieczorów, wyobrażając sobie, jak pojawia się na tamtejszych salonach3 literackich i bierze udział w ożywionych dyskusjach z ludźmi, których umysły cechowały się większą otwartością niż te mieszkańców Aveyonu. Miała wrażenie, jakby każdy krok przybliżał ją do czegoś na pograniczu wspomnienia i marzenia.
– Madame. – Jakaś kobieta zastąpiła jej drogę i wyciągnęła rękę w błagalnym geście. – Poratuj choćby jednym sou. Moje dzieci cierpią głód. – Jej cera była chorobliwie blada, a oczy odcinały się od twarzy ciemnymi cieniami. W fałdach jej spódnicy chowała się dwójka przeraźliwie wychudzonych kilkulatków. Bellę mimowolnie zalała fala wspomnień z jej własnego dzieciństwa. Sama także zaznała głodu. Gdy jej matka zachorowała, Maurycy wydał ostatnie pieniądze na medyków i lekarstwa, ale mimo to i tak wkrótce zmarła. Kolejne miesiące były chude – czasem jedynym pożywieniem była pajda chleba i cienki rosół – lecz oboje dużo bardziej niż od dotkliwego ssania w żołądku cierpieli z powodu utraty ukochanej osoby. Jednak w końcu nastała wiosna i Maurycy mógł zabrać jeden ze swoich wynalazków na pobliski targ i sprzedać go za połowę wartości, by nareszcie napełnić ich brzuchy.
Bella bez wahania sięgnęła do mieszka i podała żebraczce monetę o wartości dwunastu liwrów, która mogła zapewnić kobiecie i jej dzieciom posiłki na co najmniej kilka dni.
Oczy obdarowanej rozszerzyły się ze zdumienia, lecz pospiesznie przyjęła jałmużnę.
– Mon Dieu, dziękuję, madame, z całego serca.
Bella już miała coś powiedzieć, lecz kobieta i jej dzieci rozpłynęły się w tłumie niczym dym, a ona sama uświadomiła sobie, że zatrzymała się po raz pierwszy od opuszczenia posiadłości Bastiena. Wciąż otaczał ją wszechogarniający paryski zgiełk, lecz gdzieś pod nim, czy na jego skrajach, dostrzegła nędzę, jakiej nigdy wcześniej nie widziała. Wyczerpane matki i zawodzące niemowlęta, wychudzeni mężczyźni, zagubione sieroty, wszyscy skupieni na obrzeżach zatłoczonych ulic. Nietrudno było zgadnąć, że cierpieli dotkliwy głód – zdradzały to żebra wystające przez ich cienkie, liche koszule, sterczące obojczyki i zapadłe policzki upodabniające ich twarze do nagich czaszek.
Niewiele myśląc, Bella zagłębiła się w najbliższą uliczkę i zaczęła rozdawać kolejne monety. Starała się zamienić parę słów z każdym, kogo spotkała, lecz wkrótce otoczyła ją grupka dzieci wyciągających do niej błagalnie ręce. Cieszyła się, że może je obdarować przynajmniej drobnym datkiem, jednocześnie żałując, że nie jest w stanie zrobić nic więcej. Pieniądze były chwilowym rozwiązaniem – tym ludziom trzeba było dalekosiężnej pomocy, pracy, schronienia, rzeczy, których sama nie mogła im zaoferować. Zżerało ją poczucie winy. Poślubiła księcia, lecz mimo to nie miała mocy, by ukrócić ich cierpienie.
Z drugiego końca uliczki dobiegł krzyk i dzieci natychmiast pierzchły. Bella odwróciła się i ujrzała grupę żołnierzy uzbrojonych w muszkiety, które zarzucone na ramię sterczały nad ich głowami. Niebieskie kurtki z czerwonymi kołnierzami i mankietami zdobionymi szamerunkiem z białego sznura zdradzały, że należą do francuskiej gwardii.
Jeden z mężczyzn zbliżył się do niej.
– Wszystko w porządku, madame?
Bella powstrzymała prychnięcie.
– Czemu miałoby nie być w porządku?
Żołnierz posłał jej pełne politowania spojrzenie.
– Z tymi prostakami nigdy dość ostrożności.
Bella uświadomiła sobie, że mężczyzna wziął ją za kogoś, kto znalazł się tu przez przypadek. Całe dotychczasowe życie była przedstawicielką gminu, lecz odkąd poślubiła Lio, zaczęto postrzegać ją inaczej. Nie była pewna, czy to za sprawą połysku jej włosów czy pełniejszych policzków, niemniej choć Bastien był w stanie od razu poznać, że nie jest arystokratką, inni nie widzieli w niej zwykłej wieśniaczki. Czuła się rozdarta między dwoma światami, które nie były do końca jej.
Nagle uwagę żołnierza przykuł tumult dobiegający z sąsiedniej ulicy. Bella wyciągnęła szyję, by zobaczyć, co jest przyczyną zamieszania. Spora grupa mężczyzn, których orężem były jedynie donośne głosy, maszerowała w stronę Palais-Royal. Bella nie była w stanie dosłyszeć, co takiego skandują, lecz okrzyki, choć stłumione, wyrażały poruszenie i determinację.
Zaciekawiona, podążyła za żołnierzem w kierunku ulicy, gdzie niemal natychmiast porwał ją tłum. Ogarnęła wzrokiem tworzących go ludzi, lecz nie dostrzegła żadnego elementu, który by ich łączył – na przykład stroju, który zdradziłby wspólny zawód lub pozycję społeczną. Na tyle na ile była w stanie to stwierdzić, pochodzili ze wszystkich warstw paryskiego społeczeństwa.
Morze ludzi przemierzyło most Pont Royal i zaskakująco sprawnie rozlało się po pałacowym ogrodzie na drugim jego krańcu. Wszyscy żołnierze, którzy dotarli aż tutaj, byli zatrzymywani przy bramie przez odzianych w czerwone mundury żołnierzy Gwardii Szwajcarskiej, którzy szorstko ich odsyłali. Bella prześlizgnęła się obok nich, wtopiona w tłum, i naraz znalazła się w miejscu, które od lat żyło w jej wyobraźni.
Ogród był pełen ludzi. Większe i mniejsze zgrupowania tłoczyły się wokół stołów, przekrzykując się wzajemnie. Po lewej stronie na prowizorycznym podwyższeniu stał mężczyzna otoczony gronem pilnych słuchaczy. Miał na sobie krótką kurtkę i długie pantalony zdradzające niskie pochodzenie, lecz skupiał uwagę setek ludzi niczym poważany dygnitarz. Może był mieszczaninem – nieco zamożniejszym, lecz wciąż przedstawicielem stanu trzeciego. Bella zaczęła przeciskać się w stronę mównicy, starając się złapać każde słowo jego przemowy.
– Król Ludwik ukrywa się w Wersalu, nic sobie nie robiąc z głodu naszych dzieci, i ma jeszcze czelność żądać od nas więcej. Wzywa wszystkie stany do swojego pałacu i udaje, że ten trzeci ma taki sam głos jak pozostałe. Ale my nigdy nie byliśmy równi! Choć to najubożsi synowie Francji walczą na obcych ziemiach, wykrwawiając się i tracąc życie za przywileje, z których im samym nie jest dane korzystać. – Umilkł, czekając, aż tłum znów się uciszy. – Musimy zjednoczyć się w naszym sprzeciwie. Mówić jednym głosem, dopóki Francja nie będzie miała konstytucji!
Tłum wokół Belli zafalował w poruszeniu, lecz stojący obok niej mężczyzna splunął pod nogi mówcy, uciszając zaskoczonych słuchaczy. Miał na sobie siwą perukę i culotte.
– Canaille – syknął. Hołota.
Słuchacze umilkli, zdumieni, lecz po chwili ruszyli na mężczyznę, zjednoczeni we wściekłości. Człowiek na podwyższeniu uniósł obie ręce.
– Spokój! – polecił, wbijając wzrok w mężczyznę w peruce. – Kiedy zmyjemy z Francji plamę la noblesse, to właśnie ta hołota przetrwa.
Odpowiedź arystokraty zagłuszyły okrzyki i gwizdy, lecz Bella dosłyszała fragmenty groźby, którą wycedził przez zaciśnięte zęby. W tłumie narastało wzburzenie. W jednej chwili ulotnił się cały urok Palais-Royal. Bella zapragnęła znaleźć się gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle nie w tej hałaśliwej gromadzie rozsierdzonych ludzi. Przepchnęła się przez tłum i pospiesznie ruszyła w stronę ulicy. Tuż przed bramą minęła dziewczynkę, która wcisnęła jej w dłoń cienką broszurkę. Znalazła się po drugiej stronie Sekwany, nim zerknęła na pierwszą stronę i uświadomiła sobie, że trzyma polityczny pamflet podobny do tych, które zbierała dawniej w Aveyonie, a które pisały takie znakomitości jak Jean-Jacques Rousseau, Émilie du Châtelet, Olympe de Gouges czy Nicolas de Condorcet.
„Czym jest stan trzeci? Wszystkim”.
Przypomniała sobie niedawne słowa Bastiena o tym, że stan trzeci był dla Ludwika jedynie drobną niedogodnością. „Bandą awanturników”. Bella ponownie spojrzała na broszurę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. W osiemnastowiecznej Francji modny strój dworski przypominający męski kaftan; strojny, dłuższy frak bogato zdobiony haftem. [wróć]
2. Rodzaj męskiego kapelusza, popularny zwłaszcza w XVIII wieku. Jego nazwa pochodzi od kształtu trójkąta, który tworzyło szerokie, wywinięte do góry, często ozdobne rondo. Używany był zarówno w stroju cywilnym, jak i jako element munduru wojskowego. [wróć]
3. Rodzaj elitarnych spotkań towarzyskich odbywających się cyklicznie w domach arystokratów lub mieszczan, podczas których dyskutowano na tematy literatury, sztuki, polityki, życia społecznego, najnowszych trendów i wydarzeń. Salony często prowadzone były przez kobiety. [wróć]